What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 116
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]

Post autor: Einsamkeit »

- Pięknie to ująłeś. Gnijące ciała nie wymagają identyfikacji. Brawo, bezimienny żołnierzu. - odparła kpiącym tonem Czerwona Templariuszka. Jak dotąd tylko przysłuchiwała się wymianie zdań pomiędzy Szarym Strażnikiem - i kontrolnie zerknęła, gdzie schował się dzieciak - zanim zanurkowała pod ramieniem atakującego mężczyzny, zręcznie unikając ciosu. Gdy Szary Strażnik odbił uderzenie przeciwnika, jej już tu nie było. Za to w szyję agresora z głuchym chrzęstem wbił się nóż. Templariusze zawsze mieli przy sobie jeden, przytroczony do pasa.
Co nie znaczyło, że pozostawała bezbronna; w środku, gdzie się znalazła, zapanował chaos, pozwalając Dunkankwi zadziałać z przodu. Rozległ się huk, gdy obciążona drobnymi monetami ciężka rękawica uderzyła w czyjś podbródek; z racji ciasnoty ciężko było przejść do pełnoskalowej walki i klasycznego prania się po mordach. A szkoda. Nawet nie było tu miejsca na nóż. Co najwyżej na kopanie się po nogach, łokciach i ciosami z główki - do czego zresztą doszło, sądząc po kolejnym głośnym trzasku. Ewentualnie na popychaniu się, by zrobić sobie miejsce. A większości Templariuszy nikt nie uczył walki w stylu najpodlejszych knajp z Kirkwall. Posiadali, oczywiście, podstawy samoobrony w bliskim zwarciu, ale kto nie znał ich lepiej, jak przeciwnik z ich własnych szeregów?
Wielu Templariuszy zresztą okrutnie zaniedbywało ten aspekt. Magowie zwykle woleli trzymać ich na odległość kuli ognia.
- Jeśli chcieliście rozważyć ucieczkę, to już za późno! - sekundy później jeden z Templariuszy uderzył o drzwi pod wpływem pchnięcia; Maria odwróciła się na dosłownie sekundę, zerkając kontrolnie na Szarego Strażnika i dzieciaka. Czy nic im nie było?
Nie, żeby ją to obchodziło, naprawdę. Ale nie znosiła jednego: niesprawiedliwości. Co za paradoks. A banda wygłodniałych Templariuszy na odwyku, próbująca wymierzyć “sprawiedliwość” dziecku - nieważne, czy apostacie, czy nie - była wyjątkowo jaskrawym przykładem nierównych szans. Gdyby to był dorosły mag, może ktoś bardziej wygadany, kto miałby szansę się wykręcić z sytuacji, to by odpuściła.
Ale to był dzieciak. I tenże dzieciak niemal dosłownie srał w gacie - a przynajmniej takie miała wrażenie, gdy coś wymamrotał i odsunął się na bok, gdy tylko ona i Szary Strażnik zareagowali. I to szybkie, kontrolne spojrzenie sprawdzało, czy jednak się nie zesrał. I czy nie próbował w tym momencie ich wszystkich usmażyć jakąś wymamrotaną inkantacją.
Lata doświadczenia jasno mówiły: nigdy nie ufaj magom. Można było być dla nich miłym, pomocnym i uprzejmym - ale wielu z nich przypominało psy, gotowe w każdym momencie słabości odgryźć rękę właściciela. Nie było gwarancji, że dzieciakowi coś nie odbije w każdej chwili. Nie wiedzieć dlaczego wielu magów uważało, że najlepszą opcją w momencie zagrożenia było przywołanie demona, nawet jeśli tenże mógł również ich samych zneutralizować. Ale, ech, magowie byli pozbawieni logiki. Wszyscy to wiedzieli nie od dziś. I kto musiał im pomagać, no kto?

Sam Szary Strażnik, będący w roli przymusowej żywej tarczy dla maga wydawał się radzić sobie dobrze; sądząc po jego refleksie, był albo wyjątkowo młody - choć z twarzy starszy - albo przywykł do burd w takich przybytkach. I nawet umiał okazać szacunek. Jaki dobrze wychowany, młody człowiek. Z tą myślą - a przeleciało ich wiele i wszystkie, zdałoby się, w jednej sekundzie - kobieta odwróciła się od nich, wracając do Templariuszy, którzy mieli nieszczęście znajdować się przy niej.
Dopiero po chwili zarejestrowała głuchy huk z tyłu; gdy znów się odwróciła, tym razem z głową pechowego Templariusza pod pachą, dostrzegła dzieciaka, wijącego się na podłodze. Mały dostał ślinotoku i podrygiwał wściekle, jak gdyby nawiedził go co najmniej demon, który właśnie wił się w środku i próbował wyrwać na wolność.
Na chwilę zapadła cisza; wszyscy w gospodzie zamarli, wpatrując się w chłopaczka. Każdy jeden gość, karczmarz, uczestnik bójki. Nie potrwało to jednak długo - parę sekund później Templariusze wrócili do zażartej walki na śmierć i życie. Jeden z nich - ten trzymany przez Marię - wylądował na stole, gdzie wywijał rękami i nogami jak karaluch przewrócony na pancerzyk, podczas gdy jego głowa co chwilę odbijała się od stołu pod wpływem kolejnych uderzeń.

Mniej więcej do takich odgłosów - jak i przytłumionych krzyków bólu - cierpiał Remus. No i do wtóru pokrzykiwań Cassiusa Macrinusa, trzeciego najpotężniejszego magistra w historii wczesnego Imperium, który właśnie domagał się, by go wypuszczono.
- TO, CO SIĘ AKTUALNIE DZIEJE, TO POTWARZ! - pokrzykiwał Macrinus z wyraźnym, ciężkim akcentem, pamiętającym czasy początki Imperium. - NĘDZNE KARALUCHY, ŻEBY PODNOSIĆ RĘKĘ NA MNIE, CASSIUSA MACRINUSA, TRZECIEGO NAJPOTĘŻNIEJSZEGO CZŁOWIEKA W IMPERIUM, TO JEST NIEDOPUSZCZALNE! WSTAWAJ Z TEJ PODŁOGI, JA CHCĘ TYM CHĘDOŻONYM PRZEZ FEN’HARELA POTOMKOM NIEWOLNIKÓW NAPIERDOLIĆ, TAK, ABY POCZULI GNIEW IMPERIUM, A ICH PRZODKOWIE POŻAŁOWALI, ŻE W OGÓLE ZAPOCZĄTKOWALI TĘ ZMIZERNIAŁĄ, SKUNDLONĄ LINIĘ KRWI!

Macrinus wziął przerwę na oddech, zanim zaczął na nowo. W tle brzęczały krzyżujące się miecze Dunkana i jego przeciwników. Karczmarz schował się za ladę. Nikt nie interweniował. Najwyraźniej ludzie tu byli rozsądni.

- NĘDZNE, NAJPODLEJSZE KARALUCHY, JAK ŚMIECIE PODNOSIĆ RĘKĘ NA MAGA, DUMNEGO PRZODKA ARCHONTÓW, OJCA KRÓLÓW I NAJPOTĘŻNIEJSZYCH MAGISTRÓW! JAK JA ZARAZ PRZYPIERDOLĘ PIORUNEM W TĘ KURNĄ CHATĘ RODEM Z ARLATHANU, TO BĘDZIECIE BŁAGAĆ O LITOŚĆ WSZYSTKICH BOGÓW, JAKICH ZNACIE, ALBO STWORZYCIE NOWYCH! - wydzierał się, próbując przejąć kontrolę nad ciałem nieszczęsnego Remusa, który jednocześnie bełkotał coś niezrozumiale, coś co brzmiało jak “uciekajcie”. Ciało chłopaka kolebało się na lewo i prawo - dopóki nie zapadła cisza, a Macrinus nie ujrzał nad sobą ciemnoczerwonych oczu i dłoni, przyszpilającej go do podłogi, nie pozwalając mu wierzgać i wić się jak piskorz.
Magister przełknął głośno ślinę i wyjątkowo, jak na siebie, się zamknął. Ale jednocześnie na zewnątrz można było dosłyszeć grom - początkowo odległy i narastający, w następnej chwili huczał w uszach. Niebo na zewnątrz kotłowało się gwałtownie niczym kipiel; spomiędzy gęstych, nocnych chmur przezierało niekiedy zielonkawe światło Pustki. Krople deszczu, bijące w okna i dach, były rwące i wartkie, przypominając raczej oberwanie chmury. Sekundy później, gdy trzasnęły drzwi, niebo rozjaśnił piorun. Iskry wzniosły się w niebo. Błyskawice uderzały raz po raz, rozświetlając jaskrawo całą gospodę.
Ale przynajmniej Remus odzyskał ciało! Cassius przestał się wić i wierzgać.
- Słodki jezu, a nasz panie… dawno takiego koszmaru nie widziałem… to będzie tragedia dla naszych plonów - wymamrotał płaczliwie karczmarz. W oddali zapłonęło kilka drzew pod wpływem uderzeń pioruna.
- Z kilka lat temu było podobnie, nie? - mruknął ktoś z gości gospody.
- Tak, ale w Anderfels, nie u nas! Chłopcze, wszystko w porządku? - karczmarz wychylił się zza lady, blady jak ściana. Bał się podejść bliżej.
Jakby co, to powódź i burza w Anderfels to nie była moja sprawka!, zaprotestował w głębi umysłu Remusa Cassius.
Gęsta ściana wody uderzała raz po raz strumieniem w okna; nawet kominek zdawał się przygasnąć, a cienie pogłębić. Do gospody zaczęły wlewać się pierwsze kałuże wody spod drzwi.
Kobieta pomogła Remusowi wstać i otrzepała go. Wokół rozpościerał się koszmar - jatka była wyjątkowo krótka, ale intensywna. Jeden jedyny Templariusz, który w przebłysku debilizmu uciekł na zewnątrz, właśnie dopalał się przed gospodą. Cała reszta… dość, by powiedzieć, że Dunkan dowiódł swoich szermierczych zdolności.
- Powinieneś się położyć, chłopcze. Odetchnąć… dla swojego własnego dobra. - wzrok kobiety omiótł nieszczęsnego Remusa, zanim napotkał spojrzenie Dunkana. Czerwony kryształ jaśniał w mroku. Templariuszka tylko kiwnęła mu głową w geście wdzięczności za pomoc. W jej oczach można było dostrzec coś na wzór cichego uznania. Za sam fakt, że zareagował i całkiem zręcznie pokroił pechowych Templariuszy na kawałki.
- Dajcie mu pokój. My wykopiemy ciała na zewnątrz w tym czasie - zwróciła się do karczmarza. - Monety możesz sobie wyzbierać. Albo może pomogę ci ich szukać?
- Nie, nie… poradzę sobie…
- wymamrotał karczmarz.

Awatar użytkownika
goblin1
Posty: 4
Rejestracja: pt maja 16, 2025 7:00 pm

Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]

Post autor: goblin1 »

Rzecz o opętaniu: niezależnie od gabarytów Abominacji, dwóm duszom w jednym pokrowcu było najzwyczajniej w świecie ciasno. Remus nie chciał się nawet zastanawiać, jak pościskany i wygnieciony musiał czuć się Cassius, który był przecież wysokim i postawnym demonem (a przynajmniej na takiego kreował się jeszcze w Fade). Samemu chłopakowi brakowało czasami tchu, kiedy jego pasażer nieopatrznie siadał mu na przeponie albo wbijał zaskakująco kościste kolano w dołek. Płaszczyzna duchowa była jednak fascynująca w swoich licznych paradoksach ‒ najdrobniejsze nawet ciałko o układzie kostnym ptaszka w momentach zagrożenia stawało się przestronną areną krwawej walki o dominację. Przestała doskwierać bariera tłuszczu, krwi, ścięgien ‒ mięsny worek o imieniu Remus padł jak długi na podłogę i rozpoczął dzikie, niezmącone żadnym bodźcem z zewnątrz dygotanie. Nie zważał na obitą potylicę, krwiaki wyrastające na łokciach, ramionach i żebrach ‒ wszystko mu było jedno na spojrzenia. Oczy wywróciły mu się w głąb głowy, ominął go więc spektakl zarzynania Templariuszy. Nie słyszał także nic szczególnego ‒ nie, kiedy Teveński ważniak darł mu się w samo ucho.

,,Uciekajcie” i „Stwórco”, rzęził półgłosem mięsny worek Remus ‒ ,,MORDA W KUBEŁ!!!” darł się Remus-dusza, w głębi swojej głowy próbując założyć Cassiusowi konkretnego Nelsona. Wierzgali obaj, tłukąc się na oślep po twarzach i klejnotach rodowych, ich pięści przechodziły przez echa ich materii mozolnie, jakby bili wodę. Remus nie miał pojęcia, ile trwała ich utarczka ‒ zbyt zajęty był wydzieraniem się do rytmu obelg demona, modląc się, żeby jego usta w świecie żywych (no, powiedzmy) kontynuowały łagodną mantrę. Uciekajcie. Przepraszam. Stwórco. Cassius, chuju.
Demonowi, ku zdziwieniu nikogo, prawie udało się przejąć kontrolę ‒ elf poczuł, że słabnie, jego zapamiętałe obijanie imperialnego brzucha stało się jakieś niemrawe; przed oczami majaczył mu zbryzgany czerwienią sufit gospody, ale Remus siedział na fotelu pasażera, nie mogąc nawet zarządzać mruganiem. Dzika satysfakcja demona stała się jego własną ‒ nawet, gdyby chciał, nie mógł już zamknąć oczu z własnej woli. A potem coś buchnęło go w klatkę piersiową i przyszpiliło do podłogi. Cassius i Remus zamarli skruszeni.

„KURWY I ŚMIECIE, ŻYWI STĄD NIE WYJDZIECIE” zagrzmiał mu jeszcze w uszach Macrinus, zanim młody mag na powrót został wrzucony w swoje ciało. Ała.

Remus widocznie odmłodniał dobre dziesięć lat ‒ próbował się skrzywić, widząc swoją idiotyczną ekspresję przerażonego dziecka w odbiciu czyichś oczu, ale pulsujący ból z tyłu jego głowy stanowczo odradzał podobnych manewrów. Szum w jego uszach – krew? Deszcz?

O, ja pierdolę ‒ odpowiedział Cassiusowi Remus na wzmiankę o powodzi ‒ a to za oknem? To ty?

Jęknął, postawiony nagle do pionu; rozważał oparcie się o kobietę, ale nie chciał jeszcze umierać. Trzymając się za czoło, zajrzał przez ramię Templariuszki i zzieleniał. Jego reakcja na pytanie karczmarza była mocno opóźniona. Krew i inne wydzieliny. Parujące mięso.

No, a co ja mówiłem? ‒ zamruczał bardzo zadowolony z siebie Cassius. Remus przyłożył sobie z pięści w skroń, żeby go uciszyć.

Przepraszam ‒ odważył się w końcu przemówić cichym tonem ‒ miewam takie ataki. To na tle nerwowym. Mogę… mogę pomóc zmyć krew. Przepraszam. Może już pójdę? To moja wina. ‒ zrobił krok, zatoczył się i oparł o stół. Właściwie propozycja odpoczynku nie była wcale taka głupia.

evil cousin of @goblin
Awatar użytkownika
Linuxa
Posty: 46
Rejestracja: wt sie 08, 2023 4:02 pm

Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]

Post autor: Linuxa »

Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Obelgi. Szczęk zbroi. Śpiew mieczy. Metaliczny zapach krwi w powietrzu. Dzieciak wierzgający na podłodze i charczący niezrozumiałe słowa. Grzmoty rozlegające się na zewnątrz karczmy. Strugi deszczu uderzające o szyby. Jęki templariuszy. Huki upadających na podłogę ciał. Przyspieszony oddech. Serce dudniące w piersi. Tępy ból. Aż w końcu wszystko zamarło. Jatka dobiegła końca.
Miecz Dunkana (zatopiony w piersi przeciwnika) opadł na ziemię wraz z ciałem templariusza. Znów będzie musiał go naostrzyć.

Teraz jednak, mężczyzna zerknął przez ramię, jakby wybudzony z wojennego transu przez głos Marii. Odwzajemnił jej spojrzenie, orientując się, że chyba tylko ona w tym miejscu nie spoglądała na niego z przestrachem wymalowanym na twarzy. Chyba nikt z zebranych nie spodziewał się po nim takiego okrucieństwa. W takich chwilach jego demony wyrywały się spod kontroli, a on na powrót stawał się człowiekiem, którym był wcześniej.
Zdusił w sobie tą myśl, zanim sam zerknął na maga. Chłopak wydał mu się wycieńczony, jakby sam w jakiś niezrozumiały dla niego sposób, wziął udział we własnej walce. Bez wątpienia to on przywołał tą parszywą burzę. Ale czy było to zaklęcie tak silne, że było wręcz wycieńczające? Cóż, Dunkan nie znał się na magii, od lyrium także trzymał się z daleka. Nie był oczywiście ignorantem, wiedział jak działa ten świat i wiedział do czego mniej więcej zdolni byli magowie. Sęk w tym, że dzieciak… nie wyglądał na kogoś, w kim drzemałaby tak potężna, niszczycielska siła. Cóż… miał tylko nadzieję, że Remus go oszczędzi, gdy będzie wynosił stygnące truchła na zewnątrz. Nie uśmiechało mu się zostać żywą pochodnią.

Dunkan bez słowa przystał na słowa kobiety. Wydał z siebie jedynie gardłowe mruknięcie, gdy podszedł do templariusza, który wciąż miał w sobie jego miecz. Dźwięk, który wydało z siebie ciało, gdy wyszarpnął ostrze, nie należał do najprzyjemniejszych. Mokry, bulgoczący dźwięk krwi ze zgrzytem stali ocierającej się o żebra. Jakiś mężczyzna siedzący przy jednym ze stołów, aż wzdrygnął się jakby ledwo powstrzymując konwulsje.
Nawet karczmarz, który zabrał się za zbieranie monet i najprawdopodobniej szacowanie poczynionych strat, rzucił Strażnikowi pełne odrazy spojrzenie. Dunkan jedynie wzruszył ramionami, a potem złapał truchło za ręce i szarpnięciem wytoczył je na zewnątrz gospody, zostawiając jedynie krwawy ślad na dębowych deskach pokrywających podłogę.

Deszcz nie przestawał lać; trakt przed gospodą właściwie zmienił się w jedno wielkie bagno. Pioruny zdawały się powoli słabnąć, jednak wciąż mieliły ziemię swoimi ognistymi językami. Cokolwiek je przywołało, najwidoczniej wcale nie zamierzało w żaden sposób złagodzić rzuconego czaru. Ah, jeśli deszcz nie ustanie, Dunkan będzie musiał zostać w karczmie dłużej niż zakładał. Szlag by to.

Pierwsze ciało wylądowało w dole niedaleko karczmy, który wypełniony był odchodami zwierząt i gnojówką. Marne miejsce na pochówek, ale jednocześnie najszybszy sposób aby pozbyć się ciała. Lepiej tak, niż gdyby miało zostać rzucone na polu na pożarcie wilków. Tak może jeszcze do czegoś się przyda.

Nie czekając na Marię, Dunkan pozbył się jeszcze jednego ciała, a potem skierował się w stronę niewielkiego zadaszenia. Pod nim stało kilka wierzchowców, które wierciły się i parskały z przestrachem. Szary Strażnik ze współczuciem spojrzał na stworzenia, zaraz kierując się w stronę jednego, konkretnego. Gniadej klaczy o ciemnej grzywie, która potrykiwała łbem i rżała niespokojnie. Dopiero, gdy mężczyzna poklepał jej bok w pieszczotliwym geście, ta wydała się odrobinę uspokoić.
-Masz rację, mi też to wszystko się nie podoba- westchnął w jej stronę, zanim sięgnął do jednej z toreb przytroczonych do siodła. Nigdy nie sądził, że tak przywiąże się do jakiegokolwiek stworzenia, jednak już od jakiegoś czasu towarzystwo klaczy było dla niego nawet milsze od ludzkiego.
Koń zarżał cicho w odpowiedzi, pozwalając Dunkanowi wydobyć mały pakunek owinięty w wilczą skórę: kawałek płótna, małą fiolkę z olejem, osełkę i szmatkę, już nieco postrzępioną i wyciętą przez krawędzie miecza. Z takim rynsztunkiem Cadwell przysiadł nieopodal wejścia do gospody. Mały daszek chronił go przed strugami deszczu, gdy rozwinął przedmioty i oparł o udo swój miecz - wciąż jeszcze mokry i lepki od ciemnej krwi.
-To miłe, że stanęłaś w obronie dzieciaka- rzucił w stronę Marii, jednocześnie przecierając szmatą klingę - jeden raz, drugi, trzeci, czyszcząc resztki posoki przy jelcu.
-Nie sądziłem, że templariusze są gotowi stanąć do walki przeciw swoim. I to jeszcze w ochronie maga- dodał, sięgając po osełkę i wprawnymi ruchami ostrząc krawędzie. Robił to mechanicznie, nie myśląc i nie zastanawiając się długo nad swoimi czynami. Był to swego rodzaju rytuał, który Dunkan odbywał za każdym razem, gdy sięgał po miecz. Nie był on robiony z czci ani z przesądów. Raczej z doświadczenia. Z potrzeby.
Gdy skończył, zamoczył płótno w oleju i ostrożnie natarł nim ostrze, by uchronić je przed zniszczeniem. Nacierał klingę tak długo, aż znów była gotowa do kolejnej walki, do przelania kolejnej krwi. Na koniec wsunął miecz z powrotem do pochwy i wyprostował się, gotów powrócić do ciepłego wnętrza karczmy. Broń czysta, gotowa. Tak jak i on.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 116
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]

Post autor: Einsamkeit »

- Na tle nerwowym, jasne… - ciemnoczerwone oczy mierzyły Remusa chłodnym spojrzeniem bez ani grama zaufania, nie pozwalając mu upaść ani też chwiać się. Dopiero gdy go puściła, dzieciaczek zatoczył się na stół. Kobieta tylko uniosła brew, przyglądając się jego reakcjom.
To był on, na pewno. Ale nie widziała jeszcze - przez całe ponad 15 lat służby i lata przygotowań do profesji Templariusza - by jakiś mag rzucał tak potężne zaklęcia bez użycia słów czy kolosalnych zasobów lyrium. Zerknęła na sekundę - dwie za okno, które wciąż rozświetlało się co parę sekund fioletowobiałym błyskiem, zanim wzrok padł na martwe ciała, porozrzucane po gospodzie niczym kukły. Wyglądało to tak, jakby ktoś przywalił pięścią w domek dla lalek. Niektóre jeszcze podrygiwały w ostatnich przebłyskach życia - ale oni wszyscy i tak byli już martwi. Z lubością odnotowała ten obrzydliwy szmer wysuwanego z ciała ostrza, gdy stal ocierała się o kości żeber.
Jednocześnie nadal nie była usatysfakcjonowana. Głód krwi został zaspokojony, oczywiście. Niemniej jednak nadeszły teraz inne, kolejne decyzje. Szarym Strażnikiem nie musiała się martwić, bo co do zasady nie wplątywali się w akcje polityczne i z tego, co słyszała od Samsona, Corypheus miał już jakieś plany względem nich wszystkich. Ale dokąd zmierzał ten apostata? Kto użyczył mu tak wielkich zdolności? Kto go uczył? Na przestrzeni lat pojawiało się wielu utalentowanych magów i czarodziejek - jednak nie każdy z nich dysponował taką mocą. I chociaż chłopaczek wydawał się bez mała nieszkodliwy, pilnujący własnego nosa, to jego umiejętności niepokoiły. Gdyby dołączył do Inkwizycji, o której tak wiele teraz słyszała…
Problem z byciem prawą ręką Samsona polegał na tym, że nie była już szeregowym żołnierzem, na którym spoczywała prawie zerowa odpowiedzialność. Czerwoni Templariusze mieli realizować swoje zadania i pozbywać się niewygodnych świadków - ale oni też zwykle natrafiali na zabłąkane dusze wśród piasków The Western Approach, śniegów Sahrnii czy traw Emerald Graves. Nie zatrzymywali się w cholernych gospodach, gdzie musieli dbać o ewentualny PR, bo po ich wyjściu raczej nie zostawał nikt żywy. I nie musieli podejmować decyzji wyższego szczebla, bazując na większych lub mniejszych szczątkach informacji.
Jednocześnie nie miała złudzeń: gdyby nawet Templariusze stłukli tego dzieciaka i ewentualnie go zabili, to po wszystkim nadal szukaliby zaczepki. A wtedy i tak czy siak by na nią lub Dunkana trafiło - bo takie typy po nabraniu pewności siebie zawsze skakali do silniejszych. W ostatecznym rozrachunku wyszło to na plus, ale…
Kobieta westchnęła ciężko, zanim znów rozejrzała się wokoło. W ciemnych kątach połyskiwały złotem drobne monety, które karczmarz rzucił się zbierać. Goście nadal siedzieli na swoich miejscach. Dunkan zaczął zbierać i wlec już kolejne ciała na zewnątrz. Burza zdawała się na moment przycichnąć, gdy tylko wyszedł na świeże powietrze. Najwyraźniej mag lub to, co w nim tkwiło, było wyjątkowo dla nich łaskawe.
- Siedź tu i nie ruszaj się - ostrzegła młodego, zanim podeszła do ciała prowodyra, wyciągając nóż z jego szyi. Krew wtopiła się w kałużę, powiększając ją znacząco. Ach, na swój sposób to było niesamowite, jak ciało ludzkie potrafiło przeżyć tydzień bez jedzenia - a nawet więcej - czy bez picia. A jednak wystarczał jeden dobrze wycelowany cios pomiędzy zbroją a hełmem, by człowiek w parę sekund stawał się tylko pobladłym workiem ścięgien i kości.
- I lepiej odwołaj tę burzę, chłopcze - dodała łagodnym tonem, który w istocie był ostrzeżeniem. Jeśli nie potrafił kontrolować ani siebie, ani zaklęć, które rzucał… kobieta w milczeniu zważyła w dłoni nóż, rzucając Remusowi długie spojrzenie, zanim znów skupiła się na zbieraniu ciał. Bez słowa wyciągnęła truchła na zewnątrz; przez chwilę wahała się, czy zostawić ścierwa w polu, na pastwę wilków, jednak po chwili zadecydowała się obrać ścieżkę Dunkana. Może nie darzyła wielką miłością lokalsów, ale hordy wilków na traktach - które już i tak stawały się coraz większym problemem - mogły utrudnić przyszłe przemarsze.
Dopiero tu, nad dołem, który walił niemiłosiernie, schyliła się, przeszukując sakwy zmarłych. Nikt nie musiał widzieć, co też robiła - co najwyżej Dunkan, który akurat siedział pod niewielkim daszkiem, ostrząc i czyszcząc swój miecz. Przez chwilę zmierzyła Szarego Strażnika spojrzeniem, zanim wróciła do ciał. Miała gdzieś, czy sobie pomyśli o niej jak o hienie cmentarnej, czy raczej jak o rozsądnym, praktycznym człowieku. To były trudne czasy.
Niestety nikt nie miał niczego wartościowego przy sobie. Szkoda. To były tylko marne, niskie rangą pionki, które przybyły na Konklawe i rzuciły się sobie do gardeł, jak wielu na tych traktach. Jeśli mieli jakieś drobne - które jej nie interesowały w ogóle - to już dawno je wydali. Nie mieli natomiast przy sobie żadnych dokumentów ani też lyrium. Szkoda. Była ciekawa ich imion.
Po wywleczeniu wszystkich ciał kobieta zerknęła kontrolnie do gospody, czy z Remusem nadal wszystko było w porządku; w milczeniu stanęła pomiędzy daszkiem a drzwiami do gospody, pozwalając, by spadał na nią lodowaty deszcz. Wyciągnęła tylko dłonie, by zmyć krew z rękawic i karwaszy. Kojący, monotonny szum ulewy przerwał tylko głos Szarego Strażnika - spojrzała więc w jego stronę, znów mierząc jego masywną posturę, uważne, staranne ruchy, gdy z wyjątkową dbałością czyścił swój miecz. Wiatr i deszcz przynajmniej zmyły odrobinę tego zapaszku jego długiej podróży.
- Nie stanęłam do walki “przeciw swoim” - odparła spokojnie, sięgając do swojej torby podróżnej. Tam też miała szmatkę i swoje przybory do czyszczenia sprzętu. Właściwie cieszyła się, że używała teraz tylko miecza i pięści oraz ich noży. Nigdy nie znosiła czyszczenia i konserwacji sprzętu, uznając to za nudziarstwo i nużący, przykry obowiązek. Już mniej upierdliwe było spacerowanie do katedry i śpiewanie tych wszystkich durnych pieśni po kolacji i śniadaniu. Czyszczenie miecza byłoby teraz wyjątkowym koszmarem. Flaki lubiły się przylepiać tak, że zeskrobywanie ich zajmowało nieraz więcej czasu, niż to konieczne.
- Chociaż nadal noszę na sobie zbroję, nie jestem częścią Zakonu Templariuszy już od kilku lat - dodała z goryczą w głosie. Zwykle starała się kontrolować swój ton głosu, by nie okazywać emocji i nie dawać uważnemu przeciwnikowi amunicji, to przy temacie Templariuszy było… awykonalne. Nie różniła się tu niczym od narzekających na Zakon żebraków i narkomanów, koczujących na ulicach Val Firmin, Denerim czy Kirkwall, nie mówiąc już o traktach Ferelden. Oni wszyscy zawsze mieli tę samą gorycz i uraz w głosie, gdy tylko temat schodził na Zakon. Wszyscy czuli się niesprawiedliwie potraktowani. Kiedyś im się dziwiła. Teraz… już nie.
- Pozwolono mi ją zachować z uwagi na moje zasługi dla Zakonu, ale to tyle - dodała, nadal z goryczą w głosie, zanim zerknęła znów do gospody. Remus wydawał się być w dobrych rękach - karczmarz najwyraźniej próbował wcisnąć w niego trochę tej zupy i piwa, mamrocząc, że bardzo blado wygląda. Najwyraźniej bał się, że chłopaczek mu zemdleje i sprowadzi gniew boży na całą karczmę.
Po chwili kobieta podeszła bliżej daszku i oparła się o ścianę, by również wyczyścić swój sprzęt. Nóż zalśnił rdzawą czerwienią. Woń mazideł do czyszczenia przesyciła na chwilę powietrze, zanim podmuch wiatru rozegnał zapach.
- Jeszcze chwilę tu zostanę. Miej oko na maga. - dodała, nie podnosząc głowy. - Jeżeli coś wzbudzi twoje… - słowo podejrzenia, przeczucia zawisły w powietrzu między nimi, niewypowiedziane na głos - to wołaj.
Szarzy Strażnicy nie zajmowali się… ech, jak to nazwać… likwidacją apostatów. Ale mieli dobrze rozwinięty instynkt.
- Jeszcze jedno. Co tutaj robisz? - zagadnęła, wciąż skupiona na czyszczeniu noża. - Większość Szarych zniknęła z terenów Orlais już jakiś czas temu. Kiedy podróżowałam przez okolice i dalej, nie widziałam ani żywej duszy.
Nie, żeby ją to dziwiło. Szarzy byli bardzo rozproszeni. Wielu z nich włóczyło się na własną rękę po okolicznych terenach. I chociaż Samson wypowiadał się o tym temacie wyjątkowo niechętnie, nie chcąc wchodzić w szczegóły, zdawała sobie sprawę, że pojedyncze jednostki nie miały większego znaczenia. Paradoksalnie Dunkan mógł mieć więcej szczęścia niż rozsądku.

ODPOWIEDZ