- Pięknie to ująłeś. Gnijące ciała nie wymagają identyfikacji. Brawo, bezimienny żołnierzu. - odparła kpiącym tonem Czerwona Templariuszka. Jak dotąd tylko przysłuchiwała się wymianie zdań pomiędzy Szarym Strażnikiem - i kontrolnie zerknęła, gdzie schował się dzieciak - zanim zanurkowała pod ramieniem atakującego mężczyzny, zręcznie unikając ciosu. Gdy Szary Strażnik odbił uderzenie przeciwnika, jej już tu nie było. Za to w szyję agresora z głuchym chrzęstem wbił się nóż. Templariusze zawsze mieli przy sobie jeden, przytroczony do pasa.
Co nie znaczyło, że pozostawała bezbronna; w środku, gdzie się znalazła, zapanował chaos, pozwalając Dunkankwi zadziałać z przodu. Rozległ się huk, gdy obciążona drobnymi monetami ciężka rękawica uderzyła w czyjś podbródek; z racji ciasnoty ciężko było przejść do pełnoskalowej walki i klasycznego prania się po mordach. A szkoda. Nawet nie było tu miejsca na nóż. Co najwyżej na kopanie się po nogach, łokciach i ciosami z główki - do czego zresztą doszło, sądząc po kolejnym głośnym trzasku. Ewentualnie na popychaniu się, by zrobić sobie miejsce. A większości Templariuszy nikt nie uczył walki w stylu najpodlejszych knajp z Kirkwall. Posiadali, oczywiście, podstawy samoobrony w bliskim zwarciu, ale kto nie znał ich lepiej, jak przeciwnik z ich własnych szeregów?
Wielu Templariuszy zresztą okrutnie zaniedbywało ten aspekt. Magowie zwykle woleli trzymać ich na odległość kuli ognia.
- Jeśli chcieliście rozważyć ucieczkę, to już za późno! - sekundy później jeden z Templariuszy uderzył o drzwi pod wpływem pchnięcia; Maria odwróciła się na dosłownie sekundę, zerkając kontrolnie na Szarego Strażnika i dzieciaka. Czy nic im nie było?
Nie, żeby ją to obchodziło, naprawdę. Ale nie znosiła jednego: niesprawiedliwości. Co za paradoks. A banda wygłodniałych Templariuszy na odwyku, próbująca wymierzyć “sprawiedliwość” dziecku - nieważne, czy apostacie, czy nie - była wyjątkowo jaskrawym przykładem nierównych szans. Gdyby to był dorosły mag, może ktoś bardziej wygadany, kto miałby szansę się wykręcić z sytuacji, to by odpuściła.
Ale to był dzieciak. I tenże dzieciak niemal dosłownie srał w gacie - a przynajmniej takie miała wrażenie, gdy coś wymamrotał i odsunął się na bok, gdy tylko ona i Szary Strażnik zareagowali. I to szybkie, kontrolne spojrzenie sprawdzało, czy jednak się nie zesrał. I czy nie próbował w tym momencie ich wszystkich usmażyć jakąś wymamrotaną inkantacją.
Lata doświadczenia jasno mówiły: nigdy nie ufaj magom. Można było być dla nich miłym, pomocnym i uprzejmym - ale wielu z nich przypominało psy, gotowe w każdym momencie słabości odgryźć rękę właściciela. Nie było gwarancji, że dzieciakowi coś nie odbije w każdej chwili. Nie wiedzieć dlaczego wielu magów uważało, że najlepszą opcją w momencie zagrożenia było przywołanie demona, nawet jeśli tenże mógł również ich samych zneutralizować. Ale, ech, magowie byli pozbawieni logiki. Wszyscy to wiedzieli nie od dziś. I kto musiał im pomagać, no kto?
Sam Szary Strażnik, będący w roli przymusowej żywej tarczy dla maga wydawał się radzić sobie dobrze; sądząc po jego refleksie, był albo wyjątkowo młody - choć z twarzy starszy - albo przywykł do burd w takich przybytkach. I nawet umiał okazać szacunek. Jaki dobrze wychowany, młody człowiek. Z tą myślą - a przeleciało ich wiele i wszystkie, zdałoby się, w jednej sekundzie - kobieta odwróciła się od nich, wracając do Templariuszy, którzy mieli nieszczęście znajdować się przy niej.
Dopiero po chwili zarejestrowała głuchy huk z tyłu; gdy znów się odwróciła, tym razem z głową pechowego Templariusza pod pachą, dostrzegła dzieciaka, wijącego się na podłodze. Mały dostał ślinotoku i podrygiwał wściekle, jak gdyby nawiedził go co najmniej demon, który właśnie wił się w środku i próbował wyrwać na wolność.
Na chwilę zapadła cisza; wszyscy w gospodzie zamarli, wpatrując się w chłopaczka. Każdy jeden gość, karczmarz, uczestnik bójki. Nie potrwało to jednak długo - parę sekund później Templariusze wrócili do zażartej walki na śmierć i życie. Jeden z nich - ten trzymany przez Marię - wylądował na stole, gdzie wywijał rękami i nogami jak karaluch przewrócony na pancerzyk, podczas gdy jego głowa co chwilę odbijała się od stołu pod wpływem kolejnych uderzeń.
Mniej więcej do takich odgłosów - jak i przytłumionych krzyków bólu - cierpiał Remus. No i do wtóru pokrzykiwań Cassiusa Macrinusa, trzeciego najpotężniejszego magistra w historii wczesnego Imperium, który właśnie domagał się, by go wypuszczono.
- TO, CO SIĘ AKTUALNIE DZIEJE, TO POTWARZ! - pokrzykiwał Macrinus z wyraźnym, ciężkim akcentem, pamiętającym czasy początki Imperium. - NĘDZNE KARALUCHY, ŻEBY PODNOSIĆ RĘKĘ NA MNIE, CASSIUSA MACRINUSA, TRZECIEGO NAJPOTĘŻNIEJSZEGO CZŁOWIEKA W IMPERIUM, TO JEST NIEDOPUSZCZALNE! WSTAWAJ Z TEJ PODŁOGI, JA CHCĘ TYM CHĘDOŻONYM PRZEZ FEN’HARELA POTOMKOM NIEWOLNIKÓW NAPIERDOLIĆ, TAK, ABY POCZULI GNIEW IMPERIUM, A ICH PRZODKOWIE POŻAŁOWALI, ŻE W OGÓLE ZAPOCZĄTKOWALI TĘ ZMIZERNIAŁĄ, SKUNDLONĄ LINIĘ KRWI!
Macrinus wziął przerwę na oddech, zanim zaczął na nowo. W tle brzęczały krzyżujące się miecze Dunkana i jego przeciwników. Karczmarz schował się za ladę. Nikt nie interweniował. Najwyraźniej ludzie tu byli rozsądni.
- NĘDZNE, NAJPODLEJSZE KARALUCHY, JAK ŚMIECIE PODNOSIĆ RĘKĘ NA MAGA, DUMNEGO PRZODKA ARCHONTÓW, OJCA KRÓLÓW I NAJPOTĘŻNIEJSZYCH MAGISTRÓW! JAK JA ZARAZ PRZYPIERDOLĘ PIORUNEM W TĘ KURNĄ CHATĘ RODEM Z ARLATHANU, TO BĘDZIECIE BŁAGAĆ O LITOŚĆ WSZYSTKICH BOGÓW, JAKICH ZNACIE, ALBO STWORZYCIE NOWYCH! - wydzierał się, próbując przejąć kontrolę nad ciałem nieszczęsnego Remusa, który jednocześnie bełkotał coś niezrozumiale, coś co brzmiało jak “uciekajcie”. Ciało chłopaka kolebało się na lewo i prawo - dopóki nie zapadła cisza, a Macrinus nie ujrzał nad sobą ciemnoczerwonych oczu i dłoni, przyszpilającej go do podłogi, nie pozwalając mu wierzgać i wić się jak piskorz.
Magister przełknął głośno ślinę i wyjątkowo, jak na siebie, się zamknął. Ale jednocześnie na zewnątrz można było dosłyszeć grom - początkowo odległy i narastający, w następnej chwili huczał w uszach. Niebo na zewnątrz kotłowało się gwałtownie niczym kipiel; spomiędzy gęstych, nocnych chmur przezierało niekiedy zielonkawe światło Pustki. Krople deszczu, bijące w okna i dach, były rwące i wartkie, przypominając raczej oberwanie chmury. Sekundy później, gdy trzasnęły drzwi, niebo rozjaśnił piorun. Iskry wzniosły się w niebo. Błyskawice uderzały raz po raz, rozświetlając jaskrawo całą gospodę.
Ale przynajmniej Remus odzyskał ciało! Cassius przestał się wić i wierzgać.
- Słodki jezu, a nasz panie… dawno takiego koszmaru nie widziałem… to będzie tragedia dla naszych plonów - wymamrotał płaczliwie karczmarz. W oddali zapłonęło kilka drzew pod wpływem uderzeń pioruna.
- Z kilka lat temu było podobnie, nie? - mruknął ktoś z gości gospody.
- Tak, ale w Anderfels, nie u nas! Chłopcze, wszystko w porządku? - karczmarz wychylił się zza lady, blady jak ściana. Bał się podejść bliżej.
Jakby co, to powódź i burza w Anderfels to nie była moja sprawka!, zaprotestował w głębi umysłu Remusa Cassius.
Gęsta ściana wody uderzała raz po raz strumieniem w okna; nawet kominek zdawał się przygasnąć, a cienie pogłębić. Do gospody zaczęły wlewać się pierwsze kałuże wody spod drzwi.
Kobieta pomogła Remusowi wstać i otrzepała go. Wokół rozpościerał się koszmar - jatka była wyjątkowo krótka, ale intensywna. Jeden jedyny Templariusz, który w przebłysku debilizmu uciekł na zewnątrz, właśnie dopalał się przed gospodą. Cała reszta… dość, by powiedzieć, że Dunkan dowiódł swoich szermierczych zdolności.
- Powinieneś się położyć, chłopcze. Odetchnąć… dla swojego własnego dobra. - wzrok kobiety omiótł nieszczęsnego Remusa, zanim napotkał spojrzenie Dunkana. Czerwony kryształ jaśniał w mroku. Templariuszka tylko kiwnęła mu głową w geście wdzięczności za pomoc. W jej oczach można było dostrzec coś na wzór cichego uznania. Za sam fakt, że zareagował i całkiem zręcznie pokroił pechowych Templariuszy na kawałki.
- Dajcie mu pokój. My wykopiemy ciała na zewnątrz w tym czasie - zwróciła się do karczmarza. - Monety możesz sobie wyzbierać. Albo może pomogę ci ich szukać?
- Nie, nie… poradzę sobie… - wymamrotał karczmarz.
What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
- Einsamkeit
- Posty: 136
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
Rzecz o opętaniu: niezależnie od gabarytów Abominacji, dwóm duszom w jednym pokrowcu było najzwyczajniej w świecie ciasno. Remus nie chciał się nawet zastanawiać, jak pościskany i wygnieciony musiał czuć się Cassius, który był przecież wysokim i postawnym demonem (a przynajmniej na takiego kreował się jeszcze w Fade). Samemu chłopakowi brakowało czasami tchu, kiedy jego pasażer nieopatrznie siadał mu na przeponie albo wbijał zaskakująco kościste kolano w dołek. Płaszczyzna duchowa była jednak fascynująca w swoich licznych paradoksach ‒ najdrobniejsze nawet ciałko o układzie kostnym ptaszka w momentach zagrożenia stawało się przestronną areną krwawej walki o dominację. Przestała doskwierać bariera tłuszczu, krwi, ścięgien ‒ mięsny worek o imieniu Remus padł jak długi na podłogę i rozpoczął dzikie, niezmącone żadnym bodźcem z zewnątrz dygotanie. Nie zważał na obitą potylicę, krwiaki wyrastające na łokciach, ramionach i żebrach ‒ wszystko mu było jedno na spojrzenia. Oczy wywróciły mu się w głąb głowy, ominął go więc spektakl zarzynania Templariuszy. Nie słyszał także nic szczególnego ‒ nie, kiedy Teveński ważniak darł mu się w samo ucho.
,,Uciekajcie” i „Stwórco”, rzęził półgłosem mięsny worek Remus ‒ ,,MORDA W KUBEŁ!!!” darł się Remus-dusza, w głębi swojej głowy próbując założyć Cassiusowi konkretnego Nelsona. Wierzgali obaj, tłukąc się na oślep po twarzach i klejnotach rodowych, ich pięści przechodziły przez echa ich materii mozolnie, jakby bili wodę. Remus nie miał pojęcia, ile trwała ich utarczka ‒ zbyt zajęty był wydzieraniem się do rytmu obelg demona, modląc się, żeby jego usta w świecie żywych (no, powiedzmy) kontynuowały łagodną mantrę. Uciekajcie. Przepraszam. Stwórco. Cassius, chuju.
Demonowi, ku zdziwieniu nikogo, prawie udało się przejąć kontrolę ‒ elf poczuł, że słabnie, jego zapamiętałe obijanie imperialnego brzucha stało się jakieś niemrawe; przed oczami majaczył mu zbryzgany czerwienią sufit gospody, ale Remus siedział na fotelu pasażera, nie mogąc nawet zarządzać mruganiem. Dzika satysfakcja demona stała się jego własną ‒ nawet, gdyby chciał, nie mógł już zamknąć oczu z własnej woli. A potem coś buchnęło go w klatkę piersiową i przyszpiliło do podłogi. Cassius i Remus zamarli skruszeni.
„KURWY I ŚMIECIE, ŻYWI STĄD NIE WYJDZIECIE” zagrzmiał mu jeszcze w uszach Macrinus, zanim młody mag na powrót został wrzucony w swoje ciało. Ała.
Remus widocznie odmłodniał dobre dziesięć lat ‒ próbował się skrzywić, widząc swoją idiotyczną ekspresję przerażonego dziecka w odbiciu czyichś oczu, ale pulsujący ból z tyłu jego głowy stanowczo odradzał podobnych manewrów. Szum w jego uszach – krew? Deszcz?
O, ja pierdolę ‒ odpowiedział Cassiusowi Remus na wzmiankę o powodzi ‒ a to za oknem? To ty?
Jęknął, postawiony nagle do pionu; rozważał oparcie się o kobietę, ale nie chciał jeszcze umierać. Trzymając się za czoło, zajrzał przez ramię Templariuszki i zzieleniał. Jego reakcja na pytanie karczmarza była mocno opóźniona. Krew i inne wydzieliny. Parujące mięso.
No, a co ja mówiłem? ‒ zamruczał bardzo zadowolony z siebie Cassius. Remus przyłożył sobie z pięści w skroń, żeby go uciszyć.
‒ Przepraszam ‒ odważył się w końcu przemówić cichym tonem ‒ miewam takie ataki. To na tle nerwowym. Mogę… mogę pomóc zmyć krew. Przepraszam. Może już pójdę? To moja wina. ‒ zrobił krok, zatoczył się i oparł o stół. Właściwie propozycja odpoczynku nie była wcale taka głupia.
Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Obelgi. Szczęk zbroi. Śpiew mieczy. Metaliczny zapach krwi w powietrzu. Dzieciak wierzgający na podłodze i charczący niezrozumiałe słowa. Grzmoty rozlegające się na zewnątrz karczmy. Strugi deszczu uderzające o szyby. Jęki templariuszy. Huki upadających na podłogę ciał. Przyspieszony oddech. Serce dudniące w piersi. Tępy ból. Aż w końcu wszystko zamarło. Jatka dobiegła końca.
Miecz Dunkana (zatopiony w piersi przeciwnika) opadł na ziemię wraz z ciałem templariusza. Znów będzie musiał go naostrzyć.
Teraz jednak, mężczyzna zerknął przez ramię, jakby wybudzony z wojennego transu przez głos Marii. Odwzajemnił jej spojrzenie, orientując się, że chyba tylko ona w tym miejscu nie spoglądała na niego z przestrachem wymalowanym na twarzy. Chyba nikt z zebranych nie spodziewał się po nim takiego okrucieństwa. W takich chwilach jego demony wyrywały się spod kontroli, a on na powrót stawał się człowiekiem, którym był wcześniej.
Zdusił w sobie tą myśl, zanim sam zerknął na maga. Chłopak wydał mu się wycieńczony, jakby sam w jakiś niezrozumiały dla niego sposób, wziął udział we własnej walce. Bez wątpienia to on przywołał tą parszywą burzę. Ale czy było to zaklęcie tak silne, że było wręcz wycieńczające? Cóż, Dunkan nie znał się na magii, od lyrium także trzymał się z daleka. Nie był oczywiście ignorantem, wiedział jak działa ten świat i wiedział do czego mniej więcej zdolni byli magowie. Sęk w tym, że dzieciak… nie wyglądał na kogoś, w kim drzemałaby tak potężna, niszczycielska siła. Cóż… miał tylko nadzieję, że Remus go oszczędzi, gdy będzie wynosił stygnące truchła na zewnątrz. Nie uśmiechało mu się zostać żywą pochodnią.
Dunkan bez słowa przystał na słowa kobiety. Wydał z siebie jedynie gardłowe mruknięcie, gdy podszedł do templariusza, który wciąż miał w sobie jego miecz. Dźwięk, który wydało z siebie ciało, gdy wyszarpnął ostrze, nie należał do najprzyjemniejszych. Mokry, bulgoczący dźwięk krwi ze zgrzytem stali ocierającej się o żebra. Jakiś mężczyzna siedzący przy jednym ze stołów, aż wzdrygnął się jakby ledwo powstrzymując konwulsje.
Nawet karczmarz, który zabrał się za zbieranie monet i najprawdopodobniej szacowanie poczynionych strat, rzucił Strażnikowi pełne odrazy spojrzenie. Dunkan jedynie wzruszył ramionami, a potem złapał truchło za ręce i szarpnięciem wytoczył je na zewnątrz gospody, zostawiając jedynie krwawy ślad na dębowych deskach pokrywających podłogę.
Deszcz nie przestawał lać; trakt przed gospodą właściwie zmienił się w jedno wielkie bagno. Pioruny zdawały się powoli słabnąć, jednak wciąż mieliły ziemię swoimi ognistymi językami. Cokolwiek je przywołało, najwidoczniej wcale nie zamierzało w żaden sposób złagodzić rzuconego czaru. Ah, jeśli deszcz nie ustanie, Dunkan będzie musiał zostać w karczmie dłużej niż zakładał. Szlag by to.
Pierwsze ciało wylądowało w dole niedaleko karczmy, który wypełniony był odchodami zwierząt i gnojówką. Marne miejsce na pochówek, ale jednocześnie najszybszy sposób aby pozbyć się ciała. Lepiej tak, niż gdyby miało zostać rzucone na polu na pożarcie wilków. Tak może jeszcze do czegoś się przyda.
Nie czekając na Marię, Dunkan pozbył się jeszcze jednego ciała, a potem skierował się w stronę niewielkiego zadaszenia. Pod nim stało kilka wierzchowców, które wierciły się i parskały z przestrachem. Szary Strażnik ze współczuciem spojrzał na stworzenia, zaraz kierując się w stronę jednego, konkretnego. Gniadej klaczy o ciemnej grzywie, która potrykiwała łbem i rżała niespokojnie. Dopiero, gdy mężczyzna poklepał jej bok w pieszczotliwym geście, ta wydała się odrobinę uspokoić.
-Masz rację, mi też to wszystko się nie podoba- westchnął w jej stronę, zanim sięgnął do jednej z toreb przytroczonych do siodła. Nigdy nie sądził, że tak przywiąże się do jakiegokolwiek stworzenia, jednak już od jakiegoś czasu towarzystwo klaczy było dla niego nawet milsze od ludzkiego.
Koń zarżał cicho w odpowiedzi, pozwalając Dunkanowi wydobyć mały pakunek owinięty w wilczą skórę: kawałek płótna, małą fiolkę z olejem, osełkę i szmatkę, już nieco postrzępioną i wyciętą przez krawędzie miecza. Z takim rynsztunkiem Cadwell przysiadł nieopodal wejścia do gospody. Mały daszek chronił go przed strugami deszczu, gdy rozwinął przedmioty i oparł o udo swój miecz - wciąż jeszcze mokry i lepki od ciemnej krwi.
-To miłe, że stanęłaś w obronie dzieciaka- rzucił w stronę Marii, jednocześnie przecierając szmatą klingę - jeden raz, drugi, trzeci, czyszcząc resztki posoki przy jelcu.
-Nie sądziłem, że templariusze są gotowi stanąć do walki przeciw swoim. I to jeszcze w ochronie maga- dodał, sięgając po osełkę i wprawnymi ruchami ostrząc krawędzie. Robił to mechanicznie, nie myśląc i nie zastanawiając się długo nad swoimi czynami. Był to swego rodzaju rytuał, który Dunkan odbywał za każdym razem, gdy sięgał po miecz. Nie był on robiony z czci ani z przesądów. Raczej z doświadczenia. Z potrzeby.
Gdy skończył, zamoczył płótno w oleju i ostrożnie natarł nim ostrze, by uchronić je przed zniszczeniem. Nacierał klingę tak długo, aż znów była gotowa do kolejnej walki, do przelania kolejnej krwi. Na koniec wsunął miecz z powrotem do pochwy i wyprostował się, gotów powrócić do ciepłego wnętrza karczmy. Broń czysta, gotowa. Tak jak i on.
- Einsamkeit
- Posty: 136
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
- Na tle nerwowym, jasne… - ciemnoczerwone oczy mierzyły Remusa chłodnym spojrzeniem bez ani grama zaufania, nie pozwalając mu upaść ani też chwiać się. Dopiero gdy go puściła, dzieciaczek zatoczył się na stół. Kobieta tylko uniosła brew, przyglądając się jego reakcjom.
To był on, na pewno. Ale nie widziała jeszcze - przez całe ponad 15 lat służby i lata przygotowań do profesji Templariusza - by jakiś mag rzucał tak potężne zaklęcia bez użycia słów czy kolosalnych zasobów lyrium. Zerknęła na sekundę - dwie za okno, które wciąż rozświetlało się co parę sekund fioletowobiałym błyskiem, zanim wzrok padł na martwe ciała, porozrzucane po gospodzie niczym kukły. Wyglądało to tak, jakby ktoś przywalił pięścią w domek dla lalek. Niektóre jeszcze podrygiwały w ostatnich przebłyskach życia - ale oni wszyscy i tak byli już martwi. Z lubością odnotowała ten obrzydliwy szmer wysuwanego z ciała ostrza, gdy stal ocierała się o kości żeber.
Jednocześnie nadal nie była usatysfakcjonowana. Głód krwi został zaspokojony, oczywiście. Niemniej jednak nadeszły teraz inne, kolejne decyzje. Szarym Strażnikiem nie musiała się martwić, bo co do zasady nie wplątywali się w akcje polityczne i z tego, co słyszała od Samsona, Corypheus miał już jakieś plany względem nich wszystkich. Ale dokąd zmierzał ten apostata? Kto użyczył mu tak wielkich zdolności? Kto go uczył? Na przestrzeni lat pojawiało się wielu utalentowanych magów i czarodziejek - jednak nie każdy z nich dysponował taką mocą. I chociaż chłopaczek wydawał się bez mała nieszkodliwy, pilnujący własnego nosa, to jego umiejętności niepokoiły. Gdyby dołączył do Inkwizycji, o której tak wiele teraz słyszała…
Problem z byciem prawą ręką Samsona polegał na tym, że nie była już szeregowym żołnierzem, na którym spoczywała prawie zerowa odpowiedzialność. Czerwoni Templariusze mieli realizować swoje zadania i pozbywać się niewygodnych świadków - ale oni też zwykle natrafiali na zabłąkane dusze wśród piasków The Western Approach, śniegów Sahrnii czy traw Emerald Graves. Nie zatrzymywali się w cholernych gospodach, gdzie musieli dbać o ewentualny PR, bo po ich wyjściu raczej nie zostawał nikt żywy. I nie musieli podejmować decyzji wyższego szczebla, bazując na większych lub mniejszych szczątkach informacji.
Jednocześnie nie miała złudzeń: gdyby nawet Templariusze stłukli tego dzieciaka i ewentualnie go zabili, to po wszystkim nadal szukaliby zaczepki. A wtedy i tak czy siak by na nią lub Dunkana trafiło - bo takie typy po nabraniu pewności siebie zawsze skakali do silniejszych. W ostatecznym rozrachunku wyszło to na plus, ale…
Kobieta westchnęła ciężko, zanim znów rozejrzała się wokoło. W ciemnych kątach połyskiwały złotem drobne monety, które karczmarz rzucił się zbierać. Goście nadal siedzieli na swoich miejscach. Dunkan zaczął zbierać i wlec już kolejne ciała na zewnątrz. Burza zdawała się na moment przycichnąć, gdy tylko wyszedł na świeże powietrze. Najwyraźniej mag lub to, co w nim tkwiło, było wyjątkowo dla nich łaskawe.
- Siedź tu i nie ruszaj się - ostrzegła młodego, zanim podeszła do ciała prowodyra, wyciągając nóż z jego szyi. Krew wtopiła się w kałużę, powiększając ją znacząco. Ach, na swój sposób to było niesamowite, jak ciało ludzkie potrafiło przeżyć tydzień bez jedzenia - a nawet więcej - czy bez picia. A jednak wystarczał jeden dobrze wycelowany cios pomiędzy zbroją a hełmem, by człowiek w parę sekund stawał się tylko pobladłym workiem ścięgien i kości.
- I lepiej odwołaj tę burzę, chłopcze - dodała łagodnym tonem, który w istocie był ostrzeżeniem. Jeśli nie potrafił kontrolować ani siebie, ani zaklęć, które rzucał… kobieta w milczeniu zważyła w dłoni nóż, rzucając Remusowi długie spojrzenie, zanim znów skupiła się na zbieraniu ciał. Bez słowa wyciągnęła truchła na zewnątrz; przez chwilę wahała się, czy zostawić ścierwa w polu, na pastwę wilków, jednak po chwili zadecydowała się obrać ścieżkę Dunkana. Może nie darzyła wielką miłością lokalsów, ale hordy wilków na traktach - które już i tak stawały się coraz większym problemem - mogły utrudnić przyszłe przemarsze.
Dopiero tu, nad dołem, który walił niemiłosiernie, schyliła się, przeszukując sakwy zmarłych. Nikt nie musiał widzieć, co też robiła - co najwyżej Dunkan, który akurat siedział pod niewielkim daszkiem, ostrząc i czyszcząc swój miecz. Przez chwilę zmierzyła Szarego Strażnika spojrzeniem, zanim wróciła do ciał. Miała gdzieś, czy sobie pomyśli o niej jak o hienie cmentarnej, czy raczej jak o rozsądnym, praktycznym człowieku. To były trudne czasy.
Niestety nikt nie miał niczego wartościowego przy sobie. Szkoda. To były tylko marne, niskie rangą pionki, które przybyły na Konklawe i rzuciły się sobie do gardeł, jak wielu na tych traktach. Jeśli mieli jakieś drobne - które jej nie interesowały w ogóle - to już dawno je wydali. Nie mieli natomiast przy sobie żadnych dokumentów ani też lyrium. Szkoda. Była ciekawa ich imion.
Po wywleczeniu wszystkich ciał kobieta zerknęła kontrolnie do gospody, czy z Remusem nadal wszystko było w porządku; w milczeniu stanęła pomiędzy daszkiem a drzwiami do gospody, pozwalając, by spadał na nią lodowaty deszcz. Wyciągnęła tylko dłonie, by zmyć krew z rękawic i karwaszy. Kojący, monotonny szum ulewy przerwał tylko głos Szarego Strażnika - spojrzała więc w jego stronę, znów mierząc jego masywną posturę, uważne, staranne ruchy, gdy z wyjątkową dbałością czyścił swój miecz. Wiatr i deszcz przynajmniej zmyły odrobinę tego zapaszku jego długiej podróży.
- Nie stanęłam do walki “przeciw swoim” - odparła spokojnie, sięgając do swojej torby podróżnej. Tam też miała szmatkę i swoje przybory do czyszczenia sprzętu. Właściwie cieszyła się, że używała teraz tylko miecza i pięści oraz ich noży. Nigdy nie znosiła czyszczenia i konserwacji sprzętu, uznając to za nudziarstwo i nużący, przykry obowiązek. Już mniej upierdliwe było spacerowanie do katedry i śpiewanie tych wszystkich durnych pieśni po kolacji i śniadaniu. Czyszczenie miecza byłoby teraz wyjątkowym koszmarem. Flaki lubiły się przylepiać tak, że zeskrobywanie ich zajmowało nieraz więcej czasu, niż to konieczne.
- Chociaż nadal noszę na sobie zbroję, nie jestem częścią Zakonu Templariuszy już od kilku lat - dodała z goryczą w głosie. Zwykle starała się kontrolować swój ton głosu, by nie okazywać emocji i nie dawać uważnemu przeciwnikowi amunicji, to przy temacie Templariuszy było… awykonalne. Nie różniła się tu niczym od narzekających na Zakon żebraków i narkomanów, koczujących na ulicach Val Firmin, Denerim czy Kirkwall, nie mówiąc już o traktach Ferelden. Oni wszyscy zawsze mieli tę samą gorycz i uraz w głosie, gdy tylko temat schodził na Zakon. Wszyscy czuli się niesprawiedliwie potraktowani. Kiedyś im się dziwiła. Teraz… już nie.
- Pozwolono mi ją zachować z uwagi na moje zasługi dla Zakonu, ale to tyle - dodała, nadal z goryczą w głosie, zanim zerknęła znów do gospody. Remus wydawał się być w dobrych rękach - karczmarz najwyraźniej próbował wcisnąć w niego trochę tej zupy i piwa, mamrocząc, że bardzo blado wygląda. Najwyraźniej bał się, że chłopaczek mu zemdleje i sprowadzi gniew boży na całą karczmę.
Po chwili kobieta podeszła bliżej daszku i oparła się o ścianę, by również wyczyścić swój sprzęt. Nóż zalśnił rdzawą czerwienią. Woń mazideł do czyszczenia przesyciła na chwilę powietrze, zanim podmuch wiatru rozegnał zapach.
- Jeszcze chwilę tu zostanę. Miej oko na maga. - dodała, nie podnosząc głowy. - Jeżeli coś wzbudzi twoje… - słowo podejrzenia, przeczucia zawisły w powietrzu między nimi, niewypowiedziane na głos - to wołaj.
Szarzy Strażnicy nie zajmowali się… ech, jak to nazwać… likwidacją apostatów. Ale mieli dobrze rozwinięty instynkt.
- Jeszcze jedno. Co tutaj robisz? - zagadnęła, wciąż skupiona na czyszczeniu noża. - Większość Szarych zniknęła z terenów Orlais już jakiś czas temu. Kiedy podróżowałam przez okolice i dalej, nie widziałam ani żywej duszy.
Nie, żeby ją to dziwiło. Szarzy byli bardzo rozproszeni. Wielu z nich włóczyło się na własną rękę po okolicznych terenach. I chociaż Samson wypowiadał się o tym temacie wyjątkowo niechętnie, nie chcąc wchodzić w szczegóły, zdawała sobie sprawę, że pojedyncze jednostki nie miały większego znaczenia. Paradoksalnie Dunkan mógł mieć więcej szczęścia niż rozsądku.
Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
Remus otrzymał dwa sprzeczne ze sobą komunikaty, po prawdzie ‒ siedzeniem i nieruszaniem się ciężko było odwoływać cokolwiek… Templariuszka przerażała go jednak. Usiadł posłusznie na dupie. Jednocześnie ktoś podsuwał mu pod nos zupę i piwo (no, dopiero teraz, jak odjebałem taniec interpretacyjny na podłodze, tak?). Z grzeczności nie odmówił – przycupnięty na krawędzi ławy jak najdalej od pozostałych bywalców gospody tępo wpatrywał się w pływające w zupie składniki. Mętna, mętna breja ‒ nie chciał sobie wyobrażać, jaką breję zastanie po otwarciu drzwi na zewnątrz. Potopienia, osuwiska gruntu, martwe zwierzęta. Jeśli miał być szczery, to była pierwsza poważna konsekwencja przyjęcia do siebie demona, jaką odczuł na własnej skórze. Zawsze myślał, że…
Przewróciło mu się w żołądku. Przestał patrzeć w zupę, zamiast tego wychylił duszkiem piwo i wstał. Nie był to jego najmądrzejszy pomysł, choć niedługo ucisk w klatce piersiowej maga znacząco się poluzował ‒ ruszył w stronę sceny zbrodni, siląc się na spokojne myśli.
W Kręgu nie pochwalano używania magii do trywialnych rzeczy, jak na przykład sprzątanie. Nic tak nie cieszyło Templariusza, jak widok maga szorującego na kolanach klatkę schodową ‒ Remus nauczył się puryfikacji zupełnie przypadkiem, wpadając na jakąś nieprzyjazną wiedźmę w zapyziałym zakątku biblioteki. Nic z jej wykładu o magii domowej w Imperium Tevinter nie zapamiętał, słuchał natomiast uważnie, kiedy mrugnęła do niego czarnym okiem i przeszła do praktycznej demonstracji. Jasne, nadal zdzierał dłonie na polerowaniu powierzchni szmatą nasączoną wodą, jednak wiedza prawie-zakazana siedząca mu z tyłu głowy sprawiała, że szorowało mu się jakoś lżej. Wyżymał nieszczęsny skrawek ścierki ze złośliwą satysfakcją.
Wyrwany ze wspomnienia odkrył, że stoi nad plamami krwi zdobiącymi podłogę z rozłożonymi rękami i wszyscy się na niego gapią. Remus odchrząknął niezręcznie. Było mu gorąco w twarz ‒ ten rumieniec wykwitł na jego buzi na pewno od piwa. No, Remek, teraz bez przypału. Na moment poczuł na sobie jeszcze jedno spojrzenie ‒ chciał być sfrustrowany, ale nie mógł. Rozumiał ich wszystkich.
Poruszył palcami i wyobraził sobie nieskalaną krwią, błyszczącą podłogę ‒ najważniejsze w rzucaniu zaklęć było przekonanie. Cassius milczał (Remusowi zdawało się, że z pewną wyższością). Plamy zaczęły znikać ‒ niedługo stare drewno wyglądało tak dobrze, jak nie wyglądało zapewne świeżo położone. Mógł przesadzić ‒ czuł się, jakby przesadził. Odstąpił krok do tyłu i cicho poprosił o dodatkowe porcje zupy ‒ musiał się odwdzięczyć swoim wybawcom. Niechętnie obrócił głowę ku drzwiom ‒ no tak, pozostawała kwestia tego bałaganu… Cassius milczał. Uparcie milczał. Milczał i nie odzywał się. Milczał z wyższością i obolałym ego.
A, pieprz się ‒ polecił mu uprzejmie Remus ‒ sam to naprawię.
Stęknęły zawiasy, kiedy głowa maga wyjrzała nieśmiało zza drzwi. Widząc Strażnika i Templariuszkę oblepionych krwią jego oczy rozszerzyły się nieco i spuścił wzrok.
‒ Powinniście zjeść trochę zupy ‒ powiedział cicho w swojej wersji podziękowań za ratunek i wskazał kciukiem na stół, na którym spoczywały dodatkowe miski ‒ ja… Muszę pomyśleć.
Machnął dłonią w nieokreślonym geście w kierunku zawieruchy na dworze. Prawdę powiedziawszy nie miał pojęcia, jak się za to zabrać i od której strony. Cassius milczał.
Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
Choć mogłoby się zdawać, że całą swoją uwagę poświęca dzierżonej w dłoniach broni i osełce, Dunkan w pewien sposób obserwował i kątem oka przyglądał się działaniom Marii. W kobiecie było coś… dziwnego. Coś, co niemiło drażniło jakiś element w jego podświadomości - coś niby drobny kamyk, który wpadł do buta podczas długiej, pieszej wycieczki. Było to coś na tyle mało istotnego by nie było w stanie postawić zmysłów w stan alarmowy, a jednak drażniło, kłuło i uwierało. Nie było to tak silne uczucie, tak jak wtedy, gdy wyczuwał Hordę lub zalążki Zarazy, a jednak było z nią jakby w jakiś niewytłumaczalny sposób związane. Dziwne i niepokojące - będzie musiał mieć na nią oko przynajmniej przez resztę wieczoru.
Nie mówiąc o tym, że dzieciak siedzący w karczmie, również w pewnym stopniu go niepokoił. Nigdy nie spotkał maga, który byłby w stanie wywołać taką zawieruchę - i to jeszcze wijąc się i szarpiąc na podłodze niczym ryba wyrzucona na brzeg. Cóż - podsumowując te wszystkie, drobne niuanse, można śmiało rzec, że Dunkan miał niemiłe przeczucie, że wpakował się w niezłe łajno.
Podszedł jeszcze do swojej klaczy, by na powrót ukryć w jukach przyrządy do pielęgnacji oręża. Wzdrygnął się lekko, gdy lodowata smuga deszczu oblała jego ciało, nieco zmywając stygnące już ślady krwi (nie znosił wody), a potem zwrócił się w stronę Marii, wsłuchując się w jej słowa. A więc nie była Templariuszką, mimo że nosiła ich zbroję - a jednak coś mówiło Strażnikowi, że kobieta w pewnym sensie zachowywała się całkiem jak oni - z tą nieufnością w stronę magów. Nie mniej, skinął głową na jej słowa. Miała rację - lepiej było mieć apostatę na oku, nim ten wywoła kolejną katastrofę naturalną gotową pogrążyć ich wszystkich.
-Zakańczam sprawy- odpowiedział zdawkowo na pytanie. Po prawdzie - trudno było uznać przewalanie ostatnich pieniędzy na alkohol w karczmie za “dokańczanie spraw”, ale Dunkan chciał jeszcze zaznać odrobinę rozrywki nim dokona żywota w ciemności Głębokich Ścieżek. -Gdy burza się uspokoi, wyruszam do Ścieżek.- dodał. W jego głosie odbiło się więcej goryczy niż by chciał. Choć sądził, że udało mu się pogodzić z tym całym Zewem i losem męczennika, to wciąż jednak gdzieś w głębi niego odzywał się czasem ten podszyty złością i gniewem żal. Nie miał pojęcia czy Maria zrozumie jego słowa, czy domyśli się, że Dunkan jest jednym z tych nieszczęśników, których Zew wzywa w stronę Pomiotów i niechybnej zagłady, ale w zasadzie nie miał przed nią nic do ukrycia. Stwierdził fakt. A ona raczej wydawała się być osoba, która przejdzie obok tych słów dość obojętnie. I bardzo dobrze. Nie potrzebował współczucia ani towarzyszy - chciał tylko ostatni raz urżnąć się w trupa i zapomnieć o wszystkim, nim właśnie to “wszystko” wreszcie się skończy. Los jak widać miał dla niego jednak zupełnie inne plany.
Już miał wracać do środka karczmy, gdy drzwi otworzyły się przed nim, a w nich zamajaczyła drobna sylwetka odziana w zbyt duże szaty. Remus zdało się wyglądał ciut lepiej. Być może ta zupa i piwo, które wciskał w niego karczmarz odrobinę podziałały; kto wie? Nie mniej, Dunkan dość powątpiewał w to, by chłopak był w na tyle silnym stanie by ujarzmić burzę, nie mdlejąc przy tym z wycieńczenia. Chrząknął więc, kładąc ciężką dłoń na ramieniu maga i lekko popychając go ponownie do wnętrza karczmy.
-Myśleć możesz w środku.- gdzie będę miał cię na oku - dopowiedział w myślach, faktycznie popychając drobną sylwetkę w stronę ławy.
Na stole stały już miski pełne zupy o nieokreślonym kolorze. A także piwo, które karczmarz ustawił tuż obok zastawy, dokładnie w chwili, w której Dunkan wtoczył się do wnętrza karczmy. Strażnik czuł na sobie spojrzenia innych gości, słyszał szepty, które między sobą wymieniali, widział jak lekko odsuwają się od niego jakby w obawie, że i ich truchła zalegną na podłodze. Przywykł już do tego, że ludzie patrzyli na niego w podobny sposób. A jednak wciąż było to w pewnym stopniu niekomfortowe. Dlatego też wbił spojrzenie w podłogę - ta swoją drogą była w o wiele lepszym stanie niż przed paroma minutami. Wyglądało to na robotę bardziej magiczną niżeli mechaniczną; krew nie schodziła tak łatwo i raczej karczmarza czekałoby całonocne szorowanie desek na klęczkach, nim udałoby mu się zdrapać zaschnięte flaki i fekalia.
–I może zaczniesz od tego, że powiesz mi kim jesteś i co tu robisz- dodał w stronę Remusa, siadając przy stole i pierwsze co - sięgnął po kufel piwa, z którego pociągnął przeciągły łyk, oczekując odpowiedzi chłopaka.
- Einsamkeit
- Posty: 136
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
Czuła, że Dunkan jej się przygląda. Templariusze wiedzieli takie rzeczy. Potrafili wychwycić takie drobnostki - jak rzucone z ukosa spojrzenie, zerknięcie kątem oka, czy uporczywe wpatrywanie się w ich plecy z dalekiego kąta biblioteki. Chociaż pozornie nie działo się nic, potrafili odczytywać te sygnały. Ci bardziej przebiegli czekali, aż ofiara sama się zdradzi - i sama podejmie pierwszy krok. Pozornie to ignorowali, jednak pozostawali czujni, cały czas na straży, gotowi do reakcji. Maria robiła podobnie. Pozwoliła mu się przyglądać, nie komentując jego zachowania; oboje byli doświadczonymi żołnierzami, którym nie był obcy miecz i szybki refleks. Łączył ich podobny sposób myślenia i odruchowe reakcje.
Żołnierze zawsze najpierw zwracali uwagę na nie tyle rynsztunek, ale zachowanie drugiej osoby. Jak bardzo jest władcza, zdecydowana - a może słaba i łatwa do dominacji? Komu trzeba narzucić kierunek działania? Kto posłucha rozkazu pierwszy, kto najpierw wyjmie miecz, sprowokuje kłótnię? Jak reaguje w sytuacji zagrożenia? Zmrużenie oczu, odruchowe drgnięcie dłoni, przeniesienie ciężaru na drugą nogę i ustawienie ciała w pewnej pozycji, jakkolwiek dyskretne, wiele mówiło o drugiej osobie. Dlatego co rozsądniejsi kontrolowali swoje gesty - aż dla niektórych stało się to jak maska. Arystokraci zwykle obserwowali bardziej subtelne sygnały: skrzywienie ust, zmiana tonu rozmowy, uszczypliwości, zwracanie się do poszczególnych osób.
Ale oboje byli żołnierzami. Oboje się obserwowali i zdawali sprawę z tego, że druga strona robi to samo.
Kącik ust kobiety drgnął ledwie widocznie, gdy dosłyszała zdawkową, wymijającą odpowiedź Dunkana. “Zakańczam sprawy”. Tylko kiwnęła głową, akceptując odpowiedź.
- Cóż, raczej za prędko się stąd nie zabierzemy, więc w takim razie wypijemy coś dobrego na pożegnanie. Na mój koszt. - skwitowała spokojnie. Z rzadka proponowała coś podobnego. Mimo to - cóż szkodzi wypić coś mocniejszego?
Rozumiała, jak to jest, gdy trzeba było zmierzyć się z końcem. Końcem… czegoś. Ile to razy już patrzyła śmierci w oczy, ze świadomością, że kolejne polowanie może być ostatnim? Wiedząc, że mógł się trafić wyjątkowo trudny do pokonania mag, może szaleniec, albo - co gorsza - już ugruntowana organizacja? Wiedząc, że Harrowing mogło się obrócić w rzeź?
Słyszała gorycz w głosie Dunkana. Nie dziwiła mu się. Czyż nie przeżyła tego samego, ale podczas wyrzucenia jej z Zakonu? Świadomość, że to już koniec, taki ostateczny, była w tym wszystkim najbardziej gorzka. Nawet, jeśli człowiek wiedział, że to prędzej czy później nastąpi, nie był na to wszystko gotowy.
Wiedziała, ile znaczył człowiek, który chociaż pomagał przejść przez tę porażkę. Ktoś, kto wciskał w dłoń ostatni kawałek chleba, tak “na drogę”, ktoś kto dyskretnie wrzucał do cudzej sakwy parę sztuk złota ze swojego żołdu, ktoś, kto pił na drogę ostatni wspólny kielich. Pozornie to nie miało znaczenia - ale jednak rzeczywistość była inna. I nie chodziło tu tylko o współczucie, którego zresztą nie potrafiła żywić, ale raczej o zrozumienie tej drogi.
Milczenie pomiędzy nimi, przerywane głównie szumem deszczu i odległymi grzmotami, przerwał szmer drzwi. Maria odwróciła głowę, słysząc cichy głos Remusa. Chłopak stał w drzwiach jak wystraszone dziecko, które przychodziło w środku nocy mówiąc, że miał koszmar. Albo, że przypadkiem podpalił łóżko. Kiwnęła ledwie widocznie z aprobatą, słysząc słowa Dunkana. Fakt, Remus mógł myśleć w środku - a nawet powinien.
Nie miała pojęcia, co się działo z tym dzieciakiem. Wielu magów było potężnych, ale żaden z nich nie zwykł tracić nad sobą kontroli. Niektórzy zmagali się z defektami zdrowotnymi, oczywiście, ale zwykle wtedy padali na ziemię, trzęśli się jak osika i puszczali pianę z ust. Ale żeby tłuc samego siebie? Nie - musiał tu wchodzić w grę albo jakiś demon, albo młody wykorzystał zaklęcie, którego nie do końca znał lub rozumiał. Lub, co też wchodziło w grę, nie był w stanie jeszcze w pełni kontrolować swojej magii. Czy przeszedł w ogóle swoje Harrowing? Jeśli tak, to kogo tam spotkał lub poznał? Jak bardzo duży ten ktoś miał na niego wpływ?
Gdy obaj panowie zniknęli we wnętrzu gospody, kobieta została jeszcze na zewnątrz. Przymknęła oczy, wdychając głęboko zapach błota i deszczu, cudownie odświeżający w porównaniu do zaduchu gospody i smrodu lokalnych wieśniaków. Niebo jeszcze rozjaśniało się błyskawicami, lecz te rozjaśniały niebo w oddali jasnym, jaskrawym fioletem. Niekiedy niebo rozświetlało się jadowitą zielenią. Materializowały się tam demony z Fade.
Świat się zmieniał. Nie sądziła tylko, że zmieni się tak radykalnie na jej oczach, od momentu, gdy po raz pierwszy od kilku lat spotkała po raz kolejny człowieka, który odmienił jej los na zawsze już wcześniej, kilkanaście lat temu.
Wraz z tą myślą pojawił się głód - znajomy i wyjątkowo bolesny, niemalże skręcający wnętrzności w supeł i wywołujący wrażenie, że coś próbuje przebić się przez skórę. Czerwone lyrium dawało jej wyjątkowo dużo siły i szybkości, nie mówiąc o zwinności i innych cechach. Ale momenty odstawienia były cholernym piekłem. Już wcześniej to czuła - wrażenie, że coś rośnie wewnątrz, coś, co zdawało się podnosić łeb - lecz nie aż tak mocno, jak teraz.
Zamrugała, czując mocniejsze uderzenie serca, a zarazem mocniejsze uderzenie głodu i osłabienia, łączące się z bólem. Z nagła oblał ją lodowaty, zimny pot - nawet nie deszcz - i naszły nudności. Szlag by to. Dłoń odruchowo powędrowała w stronę torby podróżnej i pasa, do których miała przytroczoną butelkę z lyrium.
Niestety, była pusta. Każda jedna butelka, którą dostała na drogę, była już pusta. Musiała wypić więcej, kiedy polowała na tego cholernego jak mu tam… w Lydes.
- Kurwa mać! - syknęła. Szybkim krokiem podeszła do swojego konia, gorączkowo przegrzebując torbę. Ogier o ciemnej maści tylko spojrzał na nią niechętnie, zanim wrócił do żucia zwilgotniałego już siana. Deszcz nadal padał.
- Kurwa. Mać. - wyszeptała, biorąc głęboki oddech. Powoli, spokojnie - resztkami gasnącej świadomości zdawała sobie sprawę, że nie mogła stracić nad sobą kontroli. Może… może podczas dalszej drogi napotka jeszcze czerwonych braci… albo jakąś surową żyłę… albo szmuglerów lyrium? To, co zwykle przenosili, było jeszcze nierafinowane, ale dobre było i to… zaspokoiłoby chociaż głód… chociaż na chwilę… co z tego, że wysokim kosztem, a Samson ostrzegał, by tego nie zażywać? Głód nie rozróżniał rodzajów lyrium. Surowe, półprzetworzone, jakiekolwiek. Jakiekolwiek byłoby dobre… wystarczające…
Tak. To będzie jedyne wyjście. Albo to, albo dorwać jakichś Templariuszy, którzy mogli mieć lyrium. Włamanie do Kręgu również ewentualnie wchodziło w grę - wieśniacy, którzy wyruszali na rabunek ostatnimi czasy, zwykle nie tykali “tych dziwnych niebieskich świecących skrzynek”. Ale inni Templariusze już tak. I byłaby gotowa ich zabić w każdy możliwy sposób, byle tylko to nie oni położyli łapy na tych skrzynkach.
Czas zdawał się być wiecznością, a otoczenie wydawało się pływać wokoło niczym melasa, gdy po dłuższym czasie - jak długim? - oderwała się od juk swojego konia i weszła do gospody. Panowie, z którymi miała styczność wcześniej, siedzieli odosobnieni przy jednej z ław. Kobieta rzuciła im tylko krótkie spojrzenie, zanim sięgnęła po miskę. Nie była nawet głodna - lyrium tłumiło uczucie głodu bardzo skutecznie - ale moment osłabienia był alarmujący. Z trudem zmusiła się, by wepchnąć w swoje usta łyżkę. Na alkohol przyjdzie czas później.
Nudności, lodowate dreszcze, drżące i zimne dłonie nadal nie ustępowały. Nawet ciepła strawa, jakkolwiek beznadziejnie by nie wyglądała, nie potrafiła ogrzać ciała ani wypełnić żołądka. Miała wrażenie, że w tym momencie wszystko przez nią przelatywało. Jakby nakładała na łyżkę powietrze. Ból nadal trwał, rozprzestrzeniając się na mięśnie, stawy, kości, wciąż ściskając wszystkie wnętrzności. Ostre kolce pod skórą próbowały przebić się na zewnątrz, lecz bezskutecznie. Czerwony zaśpiew w umyśle przerodził się w pełen bólu wrzask, nasilający się coraz bardziej i tłumiący myśli.
- Przeszedłeś już Harrowing? - zapytała, zwracając się do Remusa. Wolną dłonią sięgnęła do torby podróżnej, przytroczonej do pasa, na oślep, po omacku, wyciągając mapę. Były tam zaznaczone wszystkie pobliskie Kręgi. Musiała dostać się do skrzyń z lyrium. Musiała. Chyba, że jakimś cudem napatoczą się tutaj jeszcze inni durni Templariusze lub magowie bez krzty instynktu samozachowawczego… po prawdzie, i ta opcja byłaby całkiem wygodna.
No i musiała się zastanowić, co zrobić z tym dzieciakiem. Nie mogła pozwolić mu łazić wokoło samopas. Był zbyt potężny. Zabicie go byłoby najlepszą opcją - i to brała poważnie pod uwagę. Chyba, że dałby jej jakiś rozsądny argument. Zawsze była racjonalną osobą. Czasami. Od czasu do czasu.
- Masz lyrium? - dodała, zerkając na jego pas. Nie widziała, żeby go używał. Zacisnęła dłoń na łyżce mocniej, stabilizując jednocześnie swój łokieć bardziej. Szlag by to trafił. Jak mogła pozwolić, by skończyło jej się lyrium tutaj, teraz, w tej sytuacji?
A może karczmarz coś miał? Może miał coś gdzieś skitrane. Wielu takich ludzi mieszało się w podejrzane interesy. Nie od dziś gospody bywały wygodnymi punktami przerzutowymi. Łatwo było schować towar wśród groma innych, zwłaszcza że gospody miały swoje magazyny. A równie dobrze przecież karczmarz również mógł być jednym z rabusiów, którzy odwiedzili pobliski Krąg i wynieśli parę fantów.
A młody nadal nie opanował burzy. Nie potrafił, czy nie chciał?
Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
Przymknął oczy, posłusznie dając się odprowadzić do stołu. Przez jego buzię przebiegła ekspresja rezygnacji, znikając tak szybko, jak błyskawica, która właśnie przecięła niebo. Usiadł naprzeciwko Strażnika i na wszelki wypadek położył dłonie na stole, trzymając je na widoku. Zaraz zaczął nerwowo pukać palcem wskazującym jednej dłoni o wszystkie knykcie drugiej.
‒ No właśnie. Ja także nie znam waszych imion, a gdyby nie wy, już bym nie żył ‒ odparł łagodnie, siląc się na uśmiech. Jednocześnie nie znosił, kiedy traktowano go jak dziecko i skwapliwie to wykorzystywał, żeby uratować skórę. Częściej, niż by chciał.
‒ Mam na imię Remus. Jestem świeżo upieczonym apostatą ‒ tu zniżył głos do tego stopnia, że usłyszałby go tylko Dunkan ‒ i szukam swojej matki.
Zazwyczaj wywoływało to reakcję Cassiusa ‒ ciągnęło boleśnie gdzieś w okolicach przysadki lub też Remusowego serca, kiedy demon miał gorszy humor ‒ tym razem milczał. Magowi odbiło się w duszy jedynie pogardliwe pociągnięcie nosem ‒ tak, jakby Macrinus zwąchał coś, co niekoniecznie chciałby. Zazwyczaj kwitował w ten sposób wszystko, co nie było wyperfumowanym salonikiem. Rowy. Nawóz. Truchło. Zapach sypialni chłopięcej pełnej dojrzewających nastolatków. Sam elf nic nie czuł. Jeszcze. Przyjrzał się za to Dunkanowi podejrzliwie.
Dunkana od niechybnego potopu pytań ze strony chłopaka uratowała Templariuszka ‒ padła na ławę tak ciężko, że Remus podskoczył wbrew sobie. Cassius znów pociągnął nosem raz i drugi. Z jawnym obrzydzeniem.
Te, mysza ‒ warknął mag w myślach ‒ przestań niuchać.
Wielkie, czarne oczy wlepiły się w kobietę. Jeśli Remus miał być szczery, wyglądała, jakby nagle coś ją wzięło. Zmrużył oczy, słysząc kolejne pytania ‒ na pytanie o lyrium jawna niechęć do Templariuszy zdradziła się w jego opadającym kąciku ust. Niedługo przed rebelią sytuacja dystrybucji kryształu robiła się coraz gorsza ‒ widział snujących się jak cienie Templariuszy, ale także odczuł na własnej skórze ich desperację. Nie wiedział, czy nadal był w stanie im współczuć, żywić doń cieplejsze uczucia. Mimo to…
Odwinął z pasa drobną sakiewkę ze sproszkowanym dobrem ‒ nie lubił go zażywać; preferował naturalną regenerację. Miał słaby żołądek, a mikstury drażniły jego wrzody. Przesunął woreczek po stole w kierunku Marii.
‒ Przeszedłem ‒ odpowiedział jej zdawkowo, wbijając wzrok w stół. Zagrzmiało. Trzasnęło przewracające się drzewo. Cassius milczał. Już nie niuchał z wyższością.
‒ Przydarzyło mi się już to parę razy ‒ skłamał Remus, wbijając wzrok w okno i obserwując burzę ‒ ale jeszcze nigdy nie na taką skalę. To trochę… jak wymioty. Było w żołądku. Już nie jest. Poza kontrolą, ale można posprzątać…
Cassius, proszę.
‒ Zazwyczaj znikało, kiedy traciłem przytomność lub zasypiałem ‒ wymyślił w ostatnim akcie desperacji Remus, pragnąc jak najszybciej ulotnić się z miejsca zdarzenia, zamienić kilka słów, bądź dojść do rękoczynów ze swoim pasażerem.
Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
Palce odziane w grube, skórzane rękawiczki, rytmicznie uderzały w blat stołu. Dunkan przyglądał się Remusowi, a jednocześnie w myślach starał się nie tracić gardy.
-Dunkan, Szary Strażnik.- odpowiedział zdawkowo, kiwnięciem głowy wskazując insygnia wykute na jego zbroi. Były ledwo widoczne, prawie zatarte - ale wciąż były, wciąż określały jego przynależność. Jeśli tak w ogóle było to można nazwać.
Pomijając to, Dunkan miał naprawdę dziwne przeczucia tego wieczoru. Gdy wpatrywał się w to sarnie spojrzenie chłopaka, to dziwne kłucie i uwieranie z tyłu głowy tylko się nasiliło. Coś w nim go martwiło i nie wiedział czy to dlatego, że wyglądał zbyt niewinnie, czy dlatego że chwilę temu wywołał burzę stulecia, o której wieśniacy będą wspominać swoim wnukom.
Sam Zew, który Strażnik słyszał już od jakiegoś czasu także dorzucał do tego zaniepokojenia swoje trzy grosze. Cóż, być może dlatego w tej chwili wychłeptał cały kufel piwa i skinął na karczmarza by ten przyniósł mu kolejny? Być może dlatego też kącik jego ust drgnął lekko na propozycję Marii o wspólnym wypiciu czegoś mocniejszego?
Strażnik nie ukrywał wcale, że nie stronił od butelki. W zasadzie stała się ona jego stałą towarzyszką, w której topił wszystkie smutki i zmartwienia. Nie potrzebował nikogo innego, dopóki miał te kilka groszy, które mógłby wydać na dobrą żytnią albo pitny miód.
-Zbuntowany mag- mruknął w odpowiedzi na słowa Remusa. Nie, żeby go to obchodziło; w zasadzie poniekąd trochę rozumiał magów, którzy decydowali się odchodzić z Kręgów. Z tego co słyszał, działy się tam różne rzeczy, a sami magowie czasem byli traktowani tak, jakby byli spuścizną samego Arcydemona. Nie mniej w obecnych czasach podróżowanie w pojedynkę mogło być dość ryzykowne. Chłopak prawdopodobnie albo nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, albo był cholernie naiwny.
-Jeśli też jest apostatką i też podróżowała sama, to pewnie nie żyje- odparł bez pardonu. W takich chwilach odzywała się ta jego szorstka strona. Nie mniej, raczej nie dawał zbyt wielu szans na znalezienie samotnej apostatki krążącej gdzieś po Hinterlands. Chłopak powinien zdawać sobie z tego sprawę. Już i tak miał szczęście, że jego samego nie spotkał ten smutny los. Gdyby Dunkan i Maria nie byli w pobliżu - tamci templariusze zapewne nie zaprosiliby Remusa na pogaduszki przy misce zupy - a raczej sami chętnie by tą zupę ugotowali na jego kościach. Podobno zupa z elfów i cebuli była całkiem smaczna, a sam elf z cebulą smakował tak dobrze, jak pomidor.
Rozważania na ten temat przerwało jednak ciężkie opadnięcie na ławę. Maria najwidoczniej dokończyła już swoje sprawy i zdecydowała się do nich dołączyć. Jednak jedno zerknięcie w jej stronę znów wywołało to dziwne zaniepokojenie, jakby jego instynkt próbował złapać go za fraki i porządnie wstrząsnąć. Zignorował to jednak, uznając, że może trochę przesadza.
Lyrium? Dunkan uniósł lekko brew w pewnym zaskoczeniu. A więc Maria najwidoczniej była jedną z tych, którzy zostali wydaleni z Zakonu za zbyt wielkie umiłowanie Lyrium. Tacy najczęściej albo kończyli w rynsztokach albo zmieniali się w brudnych zakapiorów, którzy za każdy możliwy grosz do spieniężenia na nałóg, gotowi byli zrobić wszystko. Maria nie wyglądała na żadną z nich, ale Lyrium mogło ją prędzej czy później w to miejsce zaprowadzić. Nie był jednak moralistą - sam przecież miał własny nałóg i szczęście, że wątroba wciąż jakoś funkcjonowała - dlatego daleki był od strofowania jej. Wsłuchał się raczej w ich rozmowę, popijając piwo i jedynie czasem coś pomrukując lub dopowiadając. Nie był duszą towarzystwa więc chętniej odnajdywał się w roli słuchacza, chłepczącego alkohol gdzieś na uboczu.
Aż w końcu, gdy wieczór zaczynał zmieniać się w noc, Strażnik wykiesał praktycznie ostatnie drobne z kieszeni i opłacił nocleg całej trójce. Czuł się zobowiązany, jako że choć go niepokoili, na ten jeden wieczór byli jego towarzyszami, których nie miał już od bardzo dawna.
-Dobrej nocy. I szerokiej drogi, gdybyśmy się rankiem rozminęli- dodał, skłaniając się lekko w stronę Marii, a Remusowi kiwając głową, zanim przeciągnął się i podreptał na piętro karczmy, gdzie mieściły się małe pokoje zapełnione łóżkami/
- Einsamkeit
- Posty: 136
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]
Z wysiłkiem zmusiła się, by dłoń z łyżką nie trzęsła się, gdy starała się trafić do ust. Wewnątrz wrzeszczała na samą siebie, starając się zagłuszyć głód lyrium, a jednocześnie - zachować twarz i nie dać innym poznać, że coś się dzieje. Wysiłek był gargantuiczny i wiedziała, że jej własne ciało wkrótce się jej dwa razy gorzej za to odpłaci. Normalny człowiek potrafił zasnąć, ale ona…
Noc nie była już tylko długimi godzinami, zawieszonymi w czasie aż do świtu. Stawały się bolesnymi męczarniami, gdy bolało wszystko. Kości, mięśnie, dusza… w tej ciemności, całkowitej ciemności, łamało się wszystko - a szczególnie kruchy, delikatny umysł. Wydawało się, że wtedy puszczały wszelkie bariery. Starannie wykuta maska opadała, ujawniając pod tym wszystkim prawdziwego człowieka - tym razem już nie w błyszczącej zbroi, w skrzydlatym hełmie, skrytego za tarczą glorii i chwały. Z zewnątrz okazy nieskazitelności, a wewnątrz… zgnilizna, zło, zepsucie… uzależnienie. A jeśli ktoś miał pecha - to również degradacja umysłu.
Koszmar wpatrywał się w ich twarze i sięgał po nich swoimi szponiastymi, długimi palcami, uśmiechając się fałszywie i obiecując ukojenie. Ale ono nie nadchodziło. Nawet jeśli zapadali w sen, to był on wyjątkowo płytki, z monotonnym zaśpiewem w tle, doprowadzającym niemal do obłędu. Chociaż nigdy nie było jej dane doznać halucynacji, jakie przeżywali inni Templariusze, to same drgawki czy też niekiedy nagły paraliż części twarzy były równie koszmarne.
Maria już nie pamiętała, kiedy było jej dane zasnąć lub choćby pospać dłużej niż kilka marnych godzin - w ciągu ostatnich kilku lat potrafiła sobie przypomnieć tylko kilka takich nocy. Ale było ich tylko kilka i były takie krótkie… ile by teraz dała, by znów ujrzeć nad głową dach namiotu z płonącym mieczem; jaśniejącymi w oddali czerwonymi kamieniami lyrium, sięgającymi ku niebu niczym szpony; posłuchać szmeru rozmów w obozowisku czy polowej kuźni Maddoxa, nie mówiąc już o uczuciu znajomego ciepła czyjegoś ramienia. Niemal porafiła wyobrazić sobie krakanie kruków, przenoszących meldunki, tak jak gdyby siedziały tutaj, w tej gospodzie, na jednym ze stropów.
Breja smakowała paskudnie. Miała wrażenie, że to… coś utknie jej w przełyku. Jednak zmusiła się, by sięgnąć znów do miski, kontrolując każdy ruch dłoni. Nienawidziła, kiedy ciało ją zdradzało. Kiedy ręce zaczynały drżeć, a przez mięśnie przebiegały niekontrolowane, bolesne drgawki. I wszędzie było zimno, tak cholernie zimno…
Kątem oka zerknęła na Remusa; oczy kobiety również przymrużyły się, gdy dostrzegła jego przymrużone oczy i wygięty w dół kącik ust. Ale to jego słowa były najbardziej niepokojące. Krytyczny, uważny wzrok przesunął się powoli po jego twarzy - po tych dużych, niewinnych oczach, spiczastych uszach, drobnej, niemal dziecięcej buzi - szukając oznak kłamstwa. Najczęściej leżało ono w oczach. Wielu magów próbowało kłamać, ale mimo gładkich i przekonujących łgarstw, opuszczających ich usta, oczy zawsze mówiły prawdę.
Brak kontroli nad własnymi zdolnościami mimo przebytego Harrowing? Nie potrzebuje lyrium do tak potężnych zaklęć? Właśnie, potężna magia… która rzekomo ustępuje, gdy sam nie kontroluje własnego ciała.
Coś mi tu śmierdzi, przyjacielu, i to bynajmniej nie ten Strażnik po drugiej stronie stołu.
Chwilę później sięgnęła po sakiewkę z lyrium. O, jak przyjemnie ciążyła w dłoni… mimo to nie spuszczała oczu z Remusa. Przeciwnie, nachyliła się do niego, tak, by tylko Remus i Dunkan mogli ją dosłyszeć.
- Porozmawiamy o tym na górze.
Nie zamierzała poruszać tego tematu przy przerażonych wieśniakach. Jeszcze byliby gotowi chwycić za widły, słysząc o demonie, którego chłopak w sobie najprawdopodobniej gościł. Niespecjalnie podobał jej się ten cały zamysł, zwłaszcza że magowie, którzy nie potrafili kontrolować własnych demonów, zwykle kończyli wyjątkowo źle, podobnie jak ich otoczenie. A demon, zwłaszcza zagrożony demon, reagował zwykle w tylko jeden sposób. Ten zaś, jak już zdążyli się przekonać, był wyjątkowo silny. Rozsądniej było poczekać aż do momentu, gdy nabierze więcej sił… może znajdzie w końcu źródło czerwonego lyrium…
Trzeba będzie… blokować jego magię…
Myśli stały się wyjątkowo mętne, a spojrzenie - szkliste. Zamrugała, próbując utrzymać się na powierzchni przytomności, czując kolejne uderzenie osłabienia. Łyżka wpadła do miski, uderzając o jej dno z głośnym brzękiem. Jednocześnie wciąż czuła pod palcami sakiewkę. Po chwili ją otworzyła zesztywniałymi palcami; wydawało się to trwać wieczność.
Po chwili poczuła znów kolejne uderzenie zmęczenia; świat zafalował, czerwieniejąc na krawędziach. Kobieta zerknęła kątem oka na Remusa, chcąc się upewnić, czy tylko jej się tak wydawało. Ale nie. Odstawienie zaczynało przybierać coraz poważniejszą formę.
Nie powinna była brać dawek, przeznaczonych dla maga. Dla zwykłych Templariuszy to było za dużo. Ale czy ona była już, do cholery, zwykłym Templariuszem?
Wiara wzmacnia ciało, lyrium wzmacnia duszę. Czy jakoś, kurwa, tak…
- Szerokiej drogi, śpij dobrze - mruknęła do Dunkana, wyłapując jego pożegnanie z kipieli rozedrganych myśli. Jej spojrzenie cały czas krążyło pomiędzy karczmarzem, a Remusem, szkliste, chwiejne, wyczerpane, bez ani grama przebłysku trzeźwej, przytomnej myśli - jak gdyby coś się po prostu w środku wyłączyło.
Kiedy weźmiesz to lyrium, nie będzie już odwrotu. Nie wrócisz do tamtego.
Po chwili odłożyła woreczek na miejsce. Nie, nie… miksowanie tego gówna i picie go, czekając na efekty, nie miało żadnego sensu. Trzeba będzie otworzyć rany. Po prawdzie, kobieta nawet nie skupiała się na rozmowie, nie potrafiła - myśli były zbyt chaotyczne i rozbiegane. Wstała po dłuższej chwili, kierując się do lady, za którą nadal stał karczmarz.
- Daj mi łyżkę i coś mocniejszego - ciemnoczerwone oczy wychwyciły moment, gdy starszy mężczyzna zerknął z wahaniem na sakiewkę, która leżała na stole pomiędzy nią a Remusem. Kobieta przymrużyła oczy. Czyżby?
- Nie mam - burknął mężczyzna, nalewając komuś piwa; jednocześnie wciąż unikał jej wzroku. - Nie rozdaję łyżek, bo ludzie mi je kradną.
- Na chuj mi twoja łyżka?
- A bo paniusia myśli, że ja to nie wiem, do czego ludzie łyżek używają? - karczmarz parsknął pogardliwie, podając komuś kufel. Mężczyzna, który go odbierał, czmychnął wyjątkowo szybko, najwyraźniej przewidując kłopoty. A te się szykowały - i to wyjątkowo poważne.
Maria przypatrywała się karczmarzowi z wyjątkową uwagą; chociaż świat delikatnie falował i kołysał się, potrafiła wyczuć tę zmianę w jego zachowaniu. To spojrzenie, które rzucił sakiewce lyrium. Natychmiastowa odmowa, bez wahania. A wiedziała, że koleś kitra jeszcze dużo mocniejszego alkoholu. Żaden szanujący się karczmarz - nawet podrabiany krasnolud z Orzammar - nie prowadził gospody, mając tylko beczkę byle jakiego piwa.
Kretyn coś ukrywał i miał na tyle dużo pecha, że zamierzała do niego wrócić później. Wrócić z dużo jaśniejszym umysłem - i uciąć sobie przyjacielską pogawędkę. I nie obstawiała, że właściciel tego przybytku wyjdzie z tej rozmowy żywy. Ale czy komukolwiek byłoby tego ludzkiego śmiecia szkoda?
- Więc daj nam chociaż klucz do pokoi - odrzekła, siląc się na wyjątkowy spokój. Chociaż to było trudne. Palce przebiegły niecierpliwie po blacie, wystukując swoisty rytm.
- Też nie mam. Pani koleżka opłacił pokoje, ale mi zostały tylko dwa łóżka w czteroosobowym - burknął mężczyzna. - Ostatnie drzwi na lewo.
Maria przymrużyła oczy; nie ciągnęła tematu dalej. Pieniądze, które wręczył gościowi Dunkan, odzyska później.
- Idę na górę. Lepiej, żebyś nie zostawał tu sam, młody - stwierdziła, zwracając się do Remusa. Młody apostata jedynie kiwnął sennie głową; kobieta bez słowa zgarnęła sakiewkę z lyrium, nim podążyła za nim na piętro.
Pokój był wyjątkowo obskurny. No, musiała przyznać, że nieźle ich chytry karczmarz okantował. W środku znajdowały się owszem, cztery łóżka - które najwyraźniej pamiętały czasy Pierwszej Zarazy, nie mówiąc o materacach z dziwnymi czarnymi plamami. Kobieta parsknęła pod nosem, nim skierowała się w stronę rozklekotanego, rozchybotanego stołu. Nie zwracała już uwagi na Remusa - umysł, wyjątkowo rozbity i chwiejny, był zaabsorbowany głównie na jak najszybszym przetworzeniu lyrium.
Wciąganie go nie miało sensu. Potrzebowała efektów na już, natychmiast, teraz. Poza tym czy czułaby cokolwiek? Równie dobrze to mogło być jak wdychanie kurzu. Miksowanie z, kurwa, wodą - której tępa sknera też by im pożałowała - również. Mogłaby zebrać deszczówkę z parapetu, ale nawet jak na nią to było wyjątkowo żałosne. No i byłoby zbyt powolne, zbyt słabe. Rozcięcie żyły przy łokciu - bez sensu. Pozostawał nadgarstek. Wcierania w dziąsła nienawidziła. Zasrany, pierdolony karczmarz. Chuj mu w dupę.
Ech.
Bez większych ceregieli uchyliła okno i odpięła karwasz. Zawsze wkurwiały ją te wszystkie paski na zbroi. Pasek tu, pasek tam, jeszcze kolejny. Tak jakby Zakon specjalnie pilnował, by nikt się za szybko nie rozbierał. Nie, żeby to ludzi miało powstrzymać. Ale w awaryjnych sytuacjach te paski były idealne do hamowania napływu krwi do rany. Tak jak zresztą teraz.
Wkrótce rękawica spoczęła na stole; nadgarstek, z wieloma już bliznami, spoczywał wierzchem do góry. Wkrótce i tak pochyliła się nad kominkiem, wpatrując się w ogniki w milczeniu. Cisza wokoło była przerywana tylko chrapaniem jednego z współlokatorów. Najchętniej uciszyłaby go raz na zawsze - dlaczego, kurwa, ludzie musieli zawsze chrapać? - ale w tej chwili miała większe priorytety. Błękitne lyrium połyskiwało na ostrzu noża, podsycane złocistym płomieniem. Musiała chwilę zaczekać, ale czymże była chwila oczekiwania w porównaniu do tego, co miało po niej nastąpić?
W milczeniu wpatrywała się w drgający na ostrzu błękit. To nie była dobra metoda. Ten sposób był cholernie ryzykowny, ale nie mogła dalej tak funkcjonować. Ale na doraźne potrzeby wystarczyło. Tylko jaki miała wybór?
I tak potrafiła sobie wyobrazić, co powiedziałby Samson, gdyby tylko to zobaczył.
Lyrium bulgotało cicho, leniwie, zamieniając się w gęstą melasę na powietrzchni ostrza. Cień ostrza delikatnie drżał na ścianie - ale nie jej dłoń, gdy rozpalony nóż zagłębił się w skórę lewego nadgarstka, tam gdzie znajdowały się wypalone przez jednego z szalonych apostatów płomienie. Gorące ostrze rozcięło skórę tak, jakby było to co najwyżej ciepłe masło.
Templariuszka przymknęła oczy, czując falę oślepiającego bólu - ale nie poruszyła się. Krew spływała leniwie po dłoni i skapywała na podłogę, podczas gdy lyrium wpełzało pod skórę, powoli, wpuszczając się leniwie do rany. Jednocześnie do otępiałego umysłu powoli wpełzała jasność - jak gdyby otworzyła jakieś dawno zamknięte drzwi. A gorąco, płynące z kominka, lizało jej twarz niczym wierny pies.
Najgorsze było leżenie z twarzą w wyleniałej poduszce. Tępy ból rozchodził się promieniście po plecach. Starożytny Arcane Horror - wyjątkowo stary - przypadkowo napotkany w jednej z wiosek, ciął z wyjątkową precyzją.
- Rana zaczyna czernieć. - głos Samsona był pełen niepokoju.
- Więc to wypal. - głos miała wyjątkowo opanowany.
- Jesteś pewna?
- A mamy lepszy wybór?
Zapadła cisza. W mroku trzaskał kominek - wyjątkowo głośno. Płomienie, tańczące na ścianie, wydawały się być wściekle czerwone.
- Nie. - mężczyzna westchnął ciężko, sięgając po swój miecz. Rana była zbyt rozległa, by móc ją wypalić zwykłym nożem. Demon był doświadczony - i tylko fakt, że Samson odepchnął ją w ostatniej chwili, sprawił, że cięcie nie było jeszcze bardziej głębokie i nie sięgnęło wyżej.
- Pieprzone cholerstwo - wymamrotała do siebie, zanim świat stał się cały biały, wypalony w bólu - ostrym, piekącym, wypalającym całą ranę, oczyszczającym. I w tym momencie była wdzięczna Andraste, że byli sami w tej chacie w tym cholernym lesie. Przeraźliwy wrzask odbił się echem od stropów, rozbrzmiewając w ciszy głośno niczym dzwon.
Kobieta uchyliła powieki, czując drżący, nieregularny oddech. Chociaż to lyrium nie dawało jej jakiegoś szczególnego kopa energii, umysł, potraktowany natychmiastową dawką narkotyku i bólu, stał się znacznie jaśniejszy. Templariuszka odchyliła się odrobinę do tyłu, przymykając na chwilę oczy; rana wciąż krwawiła. Nie zamknęła się, nie miała jak. Chociaż umysł był ostrzy jak brzytwa, na ciało spadło to zmęczenie - gigantyczne, nużące, zapraszające do przymknięcia oczu na zawsze. Ale to była pułapka.
Umysł, teraz pracujący już jasno i klarownie, odliczał precyzyjnie kolejne sekundy. Teraz to nie było takie trudne. Na ramieniu spoczął pasek, ciasno zaciśnięty; po chwili nóż, rozżarżony do czerwoności, znów spoczął na nadgarstku.
Świat był biały. Widziała gwiazdy. Lyrium trawiło ranę, wpełzało głębiej, wędrowało szlakiem żyły. Kobieta kątem oka zerknęła kontrolnie na Remusa; liczyła, że dzieciak już zasnął. I chociaż ciało pragnęło krzyczeć, usta pozostawały zaciśnięte, nie pozwalając sobie na krzyk. Lyrium wciąż pełzło wyżej, szlakiem żył, rozjaśniające je, rozświetlając, wędrując dalej.
Okazanie bólu jest oznaką słabości. Krzyk pokazuje, jak bardzo niewytrwali jesteśmy. Poza tym bywało gorzej.
W cierpieniu, oczyszczenie.
W oczyszczeniu, milczenie.
W milczeniu, doskonałość.
W doskonałości, cierpienie.
Ale czy czuła coś więcej? Tę dziwaczną ekstazę, jaką czuło się po przedawkowaniu lyrium? Nie. Czy czuła tę moc, potęgę, siłę? Absolutnie nie. Jedyne, co jej to wszystko dało, to tylko dawka energii i co najwyżej odrobinę większa przytomność umysł. Była… rozczarowana. Kurewsko rozczarowana.
I to było wszystko? Naprawdę? To miałeś na myśli, mówiąc że już nie wróci się do tamtego lyrium, Raleigh?
Jednocześnie nie miała złudzeń - i tak się dowie o tym, co tu się wydarzyło.
Chociaż początkowo oddech kobiety był ciężki i nieregularny, ustabilizował się z czasem, tak jak gdyby Templariuszka znajdowała ukojenie w cierpieniu. Najwyraźniej ból ją dyscyplinował. Spojrzenie stało się ostrzejsze i bardziej przytomne. Teraz… teraz mogli rozmawiać. Znów zerknęła na Remusa, tym razem z tą jasnością w oczach.
***
Macrinus obserwował całą scenę z obrzydzeniem. Chociaż nie wtrącał się podczas rozmowy Remusa z Dunkanem, chłopak mógł wyczuć jego zaniepokojenie, gdy tylko Szary Strażnik wspomniał o tym, że mogła już nie żyć. Cisnął się i ciągnął biednego apostatę gdzieś w okolicach żołądka, jak gdyby sam magister w tym momencie strzelał palcami i zastanawiał się, co ma zrobić.
- Dobrej nocy? No, teraz to już, kolego, przesadziłeś. - wymamrotał rozdrażniony Tevinterczyk. I chociaż był tu - fizycznie - to jednak Remus mógł poczuć tę dziwaczną lekkość. Umysł Macrinusa był daleko, daleko stąd. Szukał. Rozważał ogrom różnych opcji. Zastanawiał się. Nawet nie komentował faktu oddania lyrium Marii, czy tego, że Remus raczej niewiele zjadł. Ale Dunkan - o, nieszczęsny Dunkan z tym swoim realizmem go zdenerwował na tyle, by wywołać jakąś reakcję. Nikt nie lubił ludzi, mówiących prawdę, i czarnowidzów. A każdy realista był z automatu pesymistą!
Macrinus zerknął na mapę, wyciągniętą przez Templariuszkę, zanim prychnął. Była to typowa mapa wojskowa. Żołnierze. Wszyscy tacy sami. Ale dzięki temu widział, że nie mieli daleko… cóż, nie aż tak daleko, jak wcześniej. Remus przebył długą drogę. Posterunki Templariuszy na mapie wydawały się być rozsiane wszędzie, podobnie jak Kręgi. Prawie wszędzie. Oczywiście, że w górach nie było żadnego. A przecież to była taka okazja, by skutecznie przetrzymywać tu zbuntowanych magów bez żadnej szansy na ich ucieczkę…
- Najbliższy krąg jest w Ferelden. Jakieś siedemset wiorst stąd. Nie do przejścia pieszo. Na szczęście ta dwójka ma konie. Trzeba będzie tylko zejść z gór, w stronę Honnleath. W tamtejszych okolicach też jest jakiś Krąg, możemy popytać za twoją mamuśką. W jakieś dwa, góra trzy tygodnie, jeśli demony będą bardzo przeszkadzać, będziemy na miejscu. Wciąż szybciej i bliżej, niż z Tevinter do jakiegokolwiek miejsca w pobliżu. Za moich czasów, żeby się dostać do wędrownego handlarza, trzeba było wędrować miesiąc i szukać gościa po lasach i rzekach, jeśli oczywiście przeżył kolejne walki magistrów, strzały elfów w plecach i ewentualnie dzikie stworzenia. - dodał z lekką ironią Macrinus, zanim uniósł wzrok, napotykając szkliste spojrzenie Marii.
- Przekonaj ją, żeby… ojej. Chyba za wiele nie pogadasz - dodał z drwiną, dostrzegając jej puste, rozedrgane spojrzenie. Remus miałby teraz wyjątkową szansę na ucieczkę. Spojrzał w stronę lady, słuchając dyskusji o łyżce, i prychnął z obrzydzeniem po raz kolejny. Wciąż był jednak zaniepokojony - tak, jakby to nie Remusa, ale jego coś w tym żołądku gniotło.
- Musimy poczekać. Raczej się za bardzo nigdzie nie wybierzemy sami. Dziś wieczorem powinno już być spokojnie. Ale, słuchaj… zaraz wracam. Muszę coś sprawdzić - sam Macrinus był wyjątkowo zamyślony.
- Cassius, burza. Zapomniałeś o burzy.
- A, tak… wybacz. - Macrinus zaśmiał się skruszony, zanim pstryknął palcami. Skotłowane niebo powoli zaczęło cichnąć. Tylko nieliczne błyskawice rozświetlały niebo, wyraźnie zmniejszając swoją częstotliwość. Ale co to za różnica, skoro trakty i tak płynęły błotem?
Z drugiej strony, to była pewna zaleta - gdyby ktokolwiek ich ścigał teraz, miałby problem, by dotrzeć do gospody na czas. Mokre błoto nie sprzyjało utrzymaniu równowagi ani ludzi, ani koni. Nie mówiąc już o walce pomiędzy zbuntowanymi Templariuszami a magami.
- Mam wysuszyć? Albo nie. Później się tym zajmiemy. To ja idę. Zaraz wracam. - dodał magister, spoglądając w stronę Templariuszki, która wróciła do stolika. - Uważaj na nią. Nie zamykaj przy niej oczu, a jak już musisz, to tylko udawaj, że śpisz. Gdyby coś się działo, krzycz. Usłyszę.