ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Methrylis
Posty: 32
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Methrylis »

HALSE

Atmosfera wokół ogniska była równie szara, ponura, nieprzyjemna i gryząca w oczy jak dym, który się z niego wydobywał. Chmury, równie szare, niechętnie sunęły po nocnym już niebie, przysłaniając gwiazdy i księżyc. Śnieg nie padał, wiatr już nie wiał — tak jakby nawet natura była śpiąca, zdemotywowana, tak samo posępna. W takiej ciszy, którą przerywało jedynie delikatne trzaskanie ognia, każdy ruch czy szept stawał się wyraźny, niemal drażniący. Otuleni cieniami i zmęczeniem, siedzieli w dusznym milczeniu, czując, że żadne słowo nie będzie odpowiednie, ogrzewające lub nawet potrzebne. Ogień nie dawał już ciepła, tylko przypominał o upływającym czasie i nieuchronnych pytaniach krążących w myślach. Każdy patrzył w ogień, jakby próbując dostrzec w nim odpowiedź lub choćby odrobinę nadziei na zmianę. Pośród tej martwej, sennej nocy nawet wspomnienia wydawały się matowe i przytłumione, jakby wszystko, co dobre, zgasło razem z ostatnim podmuchem wiatru.

Halse czuł się pomiędzy tym wszystkim... zagubiony. I to nie w ten łagodny, metaforyczny sposób, oznaczający niepewność i wahanie, ale niemal dosłowny. Bo przecież jeszcze nie tak całkiem dawno był sobą — głośnym, kłótliwym, wiecznie niezadowolonym ze wszystkiego zastępcą przywódcy. Przyjacielem swojego przyjaciela. A teraz... teraz coś mu umknęło w nim samym, zupełnie tak samo, jak ten dym z ogniska. I nie za bardzo wiedział, co z tym zrobić, jak się zachować. Miał ochotę objąć siebie samego nie po to, by dać sobie odrobinę nieznanej mu czułości, a po to, by zapobiec dalszemu... rozpadaniu się.

Co się z nim, do cholery, działo?! Skąd nagle tak ogromny brak motywacji? Skąd poczucie, że niczym statua wiecznego wojownika, najchętniej położyłby się w tym śniegu i zasnął? Zwłaszcza że teraz miał na głowie całą tę przedziwną, mieszaną ekipę. Czy to mu pomagało? Nie bardzo. Bo to odpowiedzialność, i to znacznie większa niż Halse mógł przypuszczać. To na jego decyzje teraz czekali, to za nim mieli iść i słuchać jego rozkazów.

Tylko jakich rozkazów?

Halse czuł się zmęczony, senny i zniechęcony na samą myśl o tym kłopocie. Kłopocie, który już przecież go nie opuści.

Choć teoretycznie... czy nie istnieje na to prosty sposób? I to ten sam, o którym Halse pomyślał od razu po odczytaniu listu od Hyrona? Najprościej byłoby przekazać władzę. Wtedy zachował to stanowisko tymczasowo, aby nie zapanował jeszcze większy chaos podczas tak newralgicznego momentu, jakim była ucieczka z zamku Nekromanty. Ale teraz? Teoretycznie nic go nie powstrzymywało i mógł naprawić błąd Hyrona i mianować na zaszczytne miejsce dowódcy kogoś znacznie lepiej pasującego. Czemu nie wybrał chociażby Hastena? Męża dzielnego, skupionego i czujnego? Albo Helliona, honorowego, silnego i zdeterminowanego? Dlaczego akurat on? Pewnie przez znajomość, pomyślał gorzko, i nic więcej.

A przecież tak się rwał do rządzenia! Taki był dumny, że był zastępcą dowódcy — i tak głośno szczekał, że powinien kiedyś zająć miejsce Hyrona! I oto dostał to, czego chciał. Czy był zadowolony? Odpowiedź można było odczytać z jego szarej, zmęczonej twarzy. Więc może rzeczywiście przekazać to brzemię komuś innemu...? Może...

Może. Dlaczego Halse nie był tego pewien? Dlaczego nie był przekonany do tego pomysłu? Bo już widział, jakie to trudne. Bo nie chciał obarczać tym kogoś innego. Bo nie chciał podejmować decyzji łatwiejszych, wygodniejszych, kosztem tych trudniejszych i bardziej wymagających. Gardził słabością, dlatego nie zamierzał się jej poddać. No i... być może Hyron jednak miał jakieś powody, by go mianować. A jeśli tak, Halse nie chciał go zawieść i przynajmniej na razie zamierzał uszanować jego decyzję.

Dowódca Halse z Szarych Płaszczy — wyszeptał na tyle cicho, by nikt go nie usłyszał. Prychnął, słysząc, jak absurdalnie to brzmiało, po czym splunął z pogardą, jakby język palił mu kwas.

Ciche, nieco wymuszone rozmowy toczyły się leniwym nurtem gdzieś zupełnie poza nim. Nie miał nawet siły odpowiedzieć córce Nekromanty, choć jako dowódca powinien. Ale właśnie wtedy zdarzyło się coś tak dziwnego, że aż wyrwało Halse’a z tego dziwnego, lepkiego marazmu: Alaya stanęła po jego stronie. No, a przynajmniej częściowo, choć to i tak dużo jak na nią. Choć to pewnie dlatego, że i ją dopadła ta trująca powaga i przygnębienie.

Na razie postanowił się nie wtrącać. Słuchał, choć głowę miał cały czas spuszczoną, a wzrok wbity w zupełnie inną stronę. Z daleka mógł sprawiać wrażenie zupełnie nieobecnego, ale był bardzo skupiony.

Zahrim, powtórzył w głowie, bardzo delikatnie i z należytym szacunkiem układając to słowo na swoich myślach. Ucieczka przed przeznaczeniem? Halse mógłby rzec, że w takim razie oni wszyscy ulegli magii tego słowa, ale z drugiej strony — jakie było niby ich przeznaczenie? Mieli w ogóle jakieś? Może i tak, ale go nie znali. A skoro nie wiedzieli, przed czym uciekać, to po co w ogóle to robić? I czy jednocześnie życie w takim zawieszeniu nie było jeszcze gorsze?

Trudno mu było słuchać o tym, że ucieczka to nie rozwiązanie. Przez większość swojego życia to praktykował i teoretycznie mógłby rzec, że nie narzekał. Ale czyżby?

A gdy odchodzimy, zwłaszcza w ciszy, jesteśmy sami.

Te słowa zagrały w jego duszy wyjątkowo mocno i boleśnie. Były jak zbyt mocne zazgrzytanie zębami, jak ocieranie zardzewiałej piły o kamień, jak zbyt mocne przesuwanie widelcem po talerzu. Trunek, który ktoś musiał wcisnąć mu do ręki, poszybował w górę. Twoje zdrowie, Sorg, pomyślał, uśmiechając się wyjątkowo smutno.

Aż wreszcie Alaya przestała mówić. Tym razem cisza była koniecznością, bo każdy na swój sposób musiał sobie z nimi poradzić, jakoś je przyjąć, zinterpretować i zaakceptować. Bo musieli je zaakceptować. I on się starał. Dlatego wstał. Czuł, że wszystkie oczy były zwrócone ku niemu. Jego oczy patrzyły głównie na córkę Nekromanty i przelotnie na Alayę.

W tym momencie trudno i niewłaściwie byłoby nazywać ją Wariatką.

W momencie, w którym uwolniliśmy cię z twojego więzienia, trafiłaś pod naszą opiekę — powiedział, przyglądając się tej pobladłej, zupełnie osamotnionej dziewczynie. — Nie jest to niewola ani przymus. Nie trafiłaś z jednego więzienia do drugiego. Jeśli uważasz, że powinnaś odejść, możesz to zrobić choćby nawet teraz. Nie dlatego, że my tego pragniemy, a dlatego, że masz do tego pełne prawo. Każdy z nas ma tutaj prawo dowolnego decydowania o własnym losie.

Urwał na moment, pozwalając uleżeć się tym słowom. Ale nie czekał zbyt długo — nie na tyle, by ktoś się wyrwał z odpowiedzią. Na to czas miał przyjść później.

Wolelibyśmy jednak, byś z nami została — kontynuował. — Jesteś z nami bezpieczniejsza. Jako jedna z nas, możesz liczyć na to, że każdy nas stanie w twojej obronie, gotów poświęcić życie. Tak dla ciebie, jak i dla każdej kobiety, którą mamy pod swoją opieką. Jednak nie każemy ci tu zostać. Żadnej z was — popatrzył na pozostałe panie. — Te z was, które pragną wrócić do życia spokojniejszego i stabilniejszego, zostaną przez nas odprowadzone do wskazanego przez was lub wyszukanego przez nas i dobrze sprawdzonego miejsca. Te z was, które pragną zostać, choćby ze swoimi mężami, będą wszelkimi sposobami i za wszelką cenę chronione. A ci z mężów, którzy pragną obrać swoją drogę, również nie będą zatrzymywani ani traktowani jak zdrajcy, a jedynie jako dawni przyjaciele. Nie zamierzam rozwiązywać kompanii — doprecyzował — ale nie zamierzam tu nikogo trzymać siłą. Zwłaszcza w obliczu wiszącego nad nami wyroku.

Do niego jeszcze zamierzał wrócić, ale wciąż nie skończył rozmawiać z Dagian.

Dlatego popieram słowa Alayi — rzekł, tym razem już skupiając uwagę tylko na niej. — Nie jesteś przez nas traktowana jak córka naszego wroga, a jak jedna z jego ofiar, które zdołaliśmy uwolnić. Nie jesteś dla nas ani obciążeniem, ani zagrożeniem. Na razie zostań z nami. Nie podejmuj decyzji pochopnie. Tylko tyle.

Nie miał pojęcia, jak Dagian zareagowała na jego słowa i co o nich sądziła — bo nie odrzekła nic. Spuściła głowę, lekko ją odwróciła, a po chwili wstała i odeszła kawałek dalej, gdzie odnalazła samotność i spokój. Może tego potrzebowała. Może musiała sobie to wszystko przemyśleć. Nie wiedział, ale nie zamierzał jej przeszkadzać. Zamiast tego postanowił wrócić do innego, wcześniej poruszanego tematu.

Nie wiem, czym będzie ten cały wyrok — rzekł, zwracając się do wszystkich pozostałych towarzyszy. — Może po prostu oznajmią, że nie możemy tu zostać, co nie byłoby dla nas niczym nowym. Może rozkażą nam rozwiązać kwestię Nekromanty. Wtedy będę negocjował wsparcie, bo nie poradzimy sobie sami. Ale możliwe, że to właśnie będzie ten wyrok: wysłanie nas tam samych. Nie wiem, co to im niby mam dać, ale będę negocjować. Cokolwiek to będzie, nie może być aż takie złe. Radzę się wam przespać — rzucił mimochodem, sam siadając na tym miejscu, które niedawno zajmował, bardzo wyraźnie dając tym samym do zrozumienia, że zakończył swoją przemowę.

Czy bredził? Możliwe. Czy ktokolwiek uzna jego słowa za sensowne i weźmie je na poważnie? Mało prawdopodobne. Czy go to obchodziło? Tak trochę, zwłaszcza że powinno go obchodzić.

W końcu jesteś jebanym dowódcą, nie?

Adelai
Posty: 34
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Adelai »

HEKTOR



Ciepło ogniska dodawało otuchy turowi. Tak niewiele twarzy wyrażało coś ponad stres, smutek i roztargnienie, a mimo to rudzielec czekał cierpliwie śląc szerokie i szczere uśmiechy. To nie był czas na żałobę i to musiało do tych wszystkich osób dotrzeć. Dzięki poświęceniu kilku osób, oni wszyscy uciekli i żyli. Otrzymali drugą szansę od losu. Za co tur nie wiedział komu i jak miał dziękować.
Dobrze zdawał sobie sprawę z tego jak zranił drobną blondyneczkę, która nosiła jego płaszcz, a wręcz w nim tonęła. Dzięki temu wszystkiemu miał czas, by jej to wynagrodzić. Jego skrucha nie była pustymi słowami, nie był dumny z tego co zrobił, a więc chciał wynagrodzić panience cierpienie jakie jej zadał. O ile w ogóle było to możliwe, to zamierzał próbować.
Ze spokojnym uśmiechem cierpliwie czekał pozwalając Kellie na swobodną odpowiedź. Serce mu się krajało widząc jak ta kruszyna się jąką, jak ucieka swoim spojrzeniem, jak jej drobne dłonie gniotły brzeg materiału, za który chwyciła. Nie poganiał jej, nie reagował na to wzdrygnięcie, by jeszcze bardziej jej nie zestresować. Nie dziwiło go, jak się go bała...
Tym bardziej zaskoczyło go pytanie zarówno jak i uśmiech jaki skierowała ku niemu. Oczy rudzielca się rozczuliły, okładem na jego zbolałe serce był ten widok. Ten nieśmiały, nikły, a jednak zauważalny uśmiech.
- Dobrze moja pani... będę mieć na uwadze twoją pomoc.. gdybym czegoś potrzebował - przyznał z ciepłym i rozczulonym uśmiechem. To dziewczę chwytało go za duszę. Nie dodał jednak nic więcej, kiedy ich towarzystwo wzbogaciła Alaya zwierzołak zajął się swoją porcja strawy po prostu przysłuchując rozmowie kobiet. Jego spojrzenie wodziło po kompanach, dlatego nie umknęło mu jak panienka Airanna opuściła swoją samotnię, by zmienić ją na towarzystwo dość osobliwego jeźdźca. Sam Hektor nie miał nic do węża i jemu zawdzięczał wolność, jednak martwiły go plotki, które krążyły wokół zwierzołaka. Rudzielec zawsze lubił wiele wiedzieć, może nie robił wiele z tą wiedzą, jednak znał wszystkie smaczki krążące po fortecy Horazona. Dlatego i znał wiele historii, które krążyły wokół postaci Węża o dwukolorowym spojrzeniu. Był zbyt charakterystyczny, by pomylić go z kimkolwiek innym. Wiedział jak skutecznym był najemnikiem, jak nieuchwytnym duchem, który wiekami krążył po Pustkowiach. Nieodgadniony, niezrozumiany, a przez to brany za szaleńca. I to nie takiego, którego było można zbagatelizować. Węża z tych historii i plotek sam tur nie chciałby nigdy spotkać. Lodowaty dreszcz przechodził po jego plecach na samą myśl. A więc czy mógł być to ten sam jeździec? Ta sama osoba? Co więc sprawiło, że im pomógł? Tur był święcie przekonany, że gdyby Hassan uległ zwykłemu kaprysowi i zechciał ich zguby. To by tam zginęli. Nie uciekliby. W końcu to on ofiarował jego żonie recepturę, która przywróciła im wszystkim rozum i to on chronił panienkę Yellenę wyciągając córkę Nekromanty z jej więzienia. Dzięki temu Dagian mogła im pomóc. Dzięki niemu oni wszyscy mogli walczyć. Odrobinę przeraziła go myśl, jak wiele żyć leżało w rękach jednej osoby. A przecież mógł przybrać postać gada i niezauważony wypełznąć dowolną szczelina tego rozpadającego się zamczyska. Mógł ich tam zostawić.
Dlatego sumienie tura tak bardzo miało dylemat. Nie miał pojęcia o czym mogła rozmawiać Airanna z Hassanem, jednak czy powinien czuć obawę? Bał się o nią i czy słusznie? Skoro zwierzołak im pomógł? W dodatku udał się z nimi w podróż, a więc został ich druhem. Czy więc niepokój jaki czuł myśląc o swej małżonce i reszcie kobiet był uzasadniony?
Jego dłoń mocniej zacisnęła się na misce, kiedy Wąż zagrodził dłonią drogę żonie poprzedniego dowódcy. Z jakiegoś powodu instynkt nakazywał mu ruszyć w tamtym kierunku. Z trudem pozostał na swoim miejscu. Jego serce przyspieszyło, choć twarz wyrażała po prostu nerwowy uśmiech, który miał wyrażać jego zaangażowanie w trwające przy ognisku rozmowy.
Hektor odetchnął z ulgą dopiero widząc jak ognistowłosa odchodziła od zagadkowego zwierzołaka. Widząc ją w towarzystwie panienki Yelleny, mógł z czystym sumieniem skupić się na trwających rozmowach. A te nostalgiczne rozważania Alayi wprowadziły tura w nostalgiczny nastrój. Czy może źle robił? Czy jego uśmiech nie był właśnie wspomnianą ucieczką? Ciężko mu było zebrać myśli, nie słyszał wszystkiego co mówiła, jednak te kilka słów dość mocno do niego trafiło. Sama kobieta, którą poznał mieszkając w fortecy Horazona była teraz zupełnie inna. Nie patrzył na Alayę, którą znał, ta kobieta była kimś innym. Kimś zmęczonym, przygasłym, a może po prostu dojrzała? Zrobiła coś czego on sam nie potrafił? Może to on uśmiechał się głupkowato, bagatelizując to co przeżyli? Czy źle, że się cieszył? Tur lekko przygryzł dolną wargę, przykre było to co ich spotkało. Owszem. Jednak nie chciał zmieniać swojego postanowienia. Czy jego zachowanie było ucieczką czy czymkolwiek innym, chciał się cieszyć z szansy jaką mieli. Nie zamierzał przejmować melancholijnego nastroju innych, to on miał ich zarażać uśmiechem. Miał również nadzieję, że dane będzie Alayi spokojnie skończyć. Dobrze wiedział, że nie każdy mężczyzna miał ochotę wysłuchiwać dołujących przemów tym bardziej wygłaszanych przez kobietę dodatkowo bez męża i statusu za tym idącego. Choć jeszcze nie znał do końca tej kompanii. No i pozytywnie został zaskoczony kiedy ich nowy dowódca zareagował na to i to nie w celu uciszenia ględzącej baby, która się zapomniała. A by skierować kilka słów do nich wszystkich. By zapewnić ich nową kompankę o słuszności jej pobytu z nami. Jakby na to nie spojrzeć zwrócił również wszystkim kobietom wolność? Dobrze tur to rozumiał? Każda z nich mogła odejść, a oni mieli odstawić je do bezpiecznych domów? Jego wzrok odruchowo spoczął na siedzącej przy nim drobince. Z trudem utrzymał łagodny uśmiech na twarzy, mógł być pewien, że zielony płaszcz na jej ramionach szybko z nich zniknie. Nie mgółby mieć o to żalu, sam oferował jej wolność, a teraz otrzymała pełną zgodę.
Kilka chwil mu umknęło, przecknął się dopiero kiedy Dagian opuściła swoje miejsce, tylko odprowadził ja spojrzeniem, które zaraz przeniósł na dowódcę. Podniósł się jak należało, trzymał w dłoni kufel, choć nie on teraz był istotny.
- Nie ważne jaki będzie wyrok, czy pozwolą nam odpocząć, czy wyślą w bój. Choć w kompanii tej jestem krótko, to wystarczająco, by zapewnić, że mój topór jak i moje rogi są do twych rozkazów dowódco Halse z Szarych Płaszczy - powiedział przykładając zaciśniętą pięść do swej piersi, spojrzał przy tym prosto na oblicze zmęczonego blondyna posyłając mu zdeterminowany uśmiech. Był pewny swych słów i nie okazywał cienia zwątpienia. Skinął lekko głową, w geście uznania i szacunku po czym ponownie siadł na swoim miejscu. Skoro panny i tak dowiedziały się kim byli, nie było sensu tego kryć. - A i usług chochli nie poskąpię, o ile strawa znośna dla was - dodał żartem z szerokim uśmiechem, by nieco rozładować tę chwilę, która na jego gusta dość poważna się zrobiła i wyniosła.
ODPOWIEDZ