Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Methrylis
Posty: 32
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Methrylis »

ANTONETTE

Boże Drogi — westchnęła szeptem, z prawdziwą pobożnością godnej świętej spoglądając gdzieś w stronę bezkresnego sklepienia — zmiłuj się nade mną i natchnij mnie wiarą oraz szczęściem. Powinny one być nagrodą za to, że się do Ciebie, Boże, modlę – wszak dzięki mnie istniejesz! Niech Twoja wola się stanie, a miłość i szczęście wypełnią moje życie, zwłaszcza jeśli chodzi o przydział Octavia do pary ze mną. Amen.

Toni pomodliła się jeszcze chwilę, odczekała bezpieczną chwilkę, aby jej bogowie o zbytnią rozwiązłość nie osądzili, po czym przywitała się z kolejnym bóstwem. Kolej nastała na buddyzm.

Om Mani Padme Hum… Ommm… — zabuczała cicho, po czym zaczęła szybko szeptać: — proszę, niech karma zadziała i przyprowadzi mi Octavia prosto pod nos. Albo przynajmniej do wspólnej drużyny. I niech będzie miły i pachnący. Czyli taki jak zawsze. Ommm…

Pobuczała jeszcze chwilę, odczekała regulaminowe dziesięć sekund, i przeszła dalej.

Om Gam Ganapataye Namaha! O, Ganesho, ten o głowie słonia! — zawołała, mając nadzieję, że może hinduizm coś da. — Proszę, usuń wszystkie przeszkody, które mogłyby stanąć między mną a Octaviem i natchnij trenera, aby wybrał właściwą ścieżkę przeznaczenia. Którą to, że tak dodam na wszelki wypadek, jest para, w której jestem ja i Octavio. Ale pewnie nie muszę Ci tego mówić, bo jesteś Bogiem i wszystko wiesz!

Kolejne: pogaństwo.

O, Wielka Bogini i Rogaty Boże! — Przymknęła oczy, jakby na znak wielkiego szacunku do tego, do którego właśnie przemawiała. — Niech gwiazdy się ułożą, a energia Wszechświata sprawi, że ja i Octavio zostaniemy przydzieleni razem. Mogę nawet ofiarować mój ulubiony ołówek jako dar, jeśli to jakoś pomoże!

Rozstanie się z ołówkiem udekorowanym różowymi, puchatymi nietoperzami byłoby dla niej bolesne — ale czego się nie robiło dla miłości?!

— Dobra — szepnęła do siebie — ostatnie. Wielki Duchu Lasu! — zaczęła dramatycznie. — Duchu Rzeki! Duchu… korytarza szkolnego! Proszę, szepnijcie trenerowi, żeby przydzieliła mnie do Octavia. Obiecuję nie narzekać na deszcz przez cały tydzień!

Czy to była herezja, by przemawiać do innych bogów, sama będąc córką jednego z nich? Być może. Czy tego żałowała? Ani trochę.[/p]

Kiedy więc nadszedł czas na ogłoszenie wyników, stała jak na baczność, nie odzywając się ani słowem do Eli, Chrisa i Corine, którym towarzyszyła. Oni mogli sobie dyskutować, kto z kim i dlaczego, ale ją interesowało TYLKO jedno.

…Antonette Johnson, córka Hypnosa…

Toni wstrzymała oddech, mocno zacisnęła powieki i dłonie, powtarzając sobie pod nosem coś brzmiącego jak „Proszę, do jasnej ciasnej cholery, prooooszęęęę…”

…i Demos Hefajstos Thalis, syn Hefajstosa…

Toni spuściła głowę, jęcząc żałośnie pod nosem.

A więc modlitwy nie zadziałały. I nie działały za każdym razem, gdy Toni sięgała po tę boską broń, lecz nawet to jej nie zniechęcało. Wierzyła bowiem, że któregoś dnia bogowie tak bardzo będą jej mieli dość, że krzykną: „A niech ją czorty wezmą, dajmy już jej to, czego chce, żeby dała nam wreszcie święty spokój!”. Wszak optymizm i wiara w lepsze jutro to podstawa jej niezrównoważonego jestestwa!

Octavia przydzielono do Xarisa. Była w tym jakaś mała pociecha, że przynajmniej to żadna kobieta, ale Toni i tak była naburmuszona. Już nawet nie smutna, a właśnie naburmuszona. A zaraz potem zrobiła się zła — zwłaszcza jak wypatrzyła w niedalekiej okolicy powód jej nieszczęścia. I bynajmniej nie miała na myśli trenera — a Demosa. Wstając z miejsca i nawet nie żegnając się z towarzystwem, pognała niczym chmura burzowa wprost na niczego niespodziewającego się Tościka. I to bezkoszulkowego Tościka — choć w to Toni nie zamierzała wnikać.

Wuuuujek — zajęczała z wyraźnie wybrzmiewającą w jej cienkim głosie urazą. Zresztą, taka malutka ona z tym swoim głosikiem wyglądała jak czteroletnie dziecko denerwujące się na dużego dorosłego, że mu nadepnęło na jego wymyśloną zabawkę. — Jak mogłeś mi to zrobić, co?! Myślałam — udała łkanie — że się lubimy! A ty mi takie draństwa robisz. Takie świnie podkładasz! Ciocia — zwróciła się chmurnie do Megary — ja nie wiem jednak, czy to taki dobry materiał na męża jednak jest. Może warto to przemyśleć? Skoro on takie niefajne rzeczy robi i się innym w pary pcha, podczas gdy moje przydziały już dawno inaczej ustalone były!

Toni nadal wyglądała jak rozwścieczony motylek — i najprawdopodobniej nic już tego nie zmieni. No chyba że…

Chyba że…

Antonette olśniło. Przecież to takie oczywiste! Takie jasne, światłe; słowem: genialne.

Dobra, Wujek — ponowie zwróciła się do Demosa — wiesz co? Jednak ci wybaczam. Ale żeby tak w pełni wybaczyć — bo teraz to ci wybaczyłam tylko tak trochę — to trzeba zrobić jedną rzecz: wygrać.

Plan był prosty: wygrać zawody, kąpać się w blasku wiecznej chwały i obserwować, jak Octavio patrzy na nią z podziwem, zachwytem — i może nawet miłością, choć Toni oczywiście rozumiała, że wszystko musiało przyjść z czasem. Więc na razie wystarczyłyby tylko podziw i zachwyt.

Tak — syknęła zadziornie, marszcząc groźnie brwi — rozwalimy tam wszystkich, aż będą skomleć, by ich dobić, bo nie są w stanie znieść bólu tak miażdżącej porażki. TAK! — ryknęła, wybuchając nieco psychopatycznym śmiechem. — Czaisz, Wujek? — upewniła się, świdrując go spojrzeniem. — Zepnij się lepiej, bo drugiej takiej szansy nie będzie!

No proszę, pomyślała z ciekawością, jak to porażkę łatwo można przekuć w sukces!

Adelai
Posty: 34
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Adelai »

XARIS



Dzień festiwalu, spokojny i wolny od zajęć, niestety nie był dla wszystkich taki łaskawy. Miejsce wystaw stało się plenerem istnego horroru jaki przeżywał w sobie Xaris. Telekineta przez szok po wypadku jak i lęk przed medykami miał problem się uspokoić. Udało mu się to dopiero po stanowczym postawieniu go do pionu przez Ala. On zdecydowanie przestał żartować i przeszedł do konkretnego działania pilnując, by Sofronia mogła w spokoju się nim zająć. Nie miał już co dyskutować. Podciągnął te nieszczęsne spodnie i pozwolił się zbadać. Kiedy lodowate dłonie kobiety wylądowały na jego szyi nawet na moment przymknął oczy, było to kojące dla poparzonej skóry na szyi. Jednak kiedy ta zaczęła dotykać go w losowych miejscach tymi trupimi rączkami nie raz podskoczył zaskoczony bądź mocniej się wyprostował. Ewidentnie to ją bawiło, jednak ukojenie jakie to za sobą niosło było wystarczająco przekonywujące, by nie uciekać ponownie.
Trwało to trochę czasu, a kiedy jego ciało nie nosiło już śladów oparzeń skłonił lekko głowę i mimo wszystko podziękował kobiecie. Miał przy tym niepewną minę i mieszane uczucia, jednak należały się kobiecie podziękowania za wytrwałość. Choć co się podczas tego z nim podrażniła to zdecydowanie jej.
Po całym tym incydencie pozbierał swoje rzeczy i wrócił do swojego dormitorium, musiał wziąć po tym wszystkim szybki prysznic. Wrócił na trybuny po prawie dwóch godzinach, owszem przegapił część występów, dlatego tym pozostałym poświęcił należytą uwagę, nie uciekając od nich na strony książki, której wyjątkowo ze sobą nie zabrał ponownie.
Wraz z wybiciem godziny 18:00, a raczej tuż przed nią podobnie jak wszyscy studenci Xar przeniósł się z trybun, na miejsce zbiórki jakim była arena, a raczej przestrzeń tuż przed nią, gdzie trener zbierał wszystkich, by obwieścić mu szczegóły swojego szatańskiego planu.
Srebrnowłosy wysłuchał tego już ze spokojem. Choć trafił do drużyny z medykiem, ten póki nie pchał w jego stronę rąk nie stanowił dla niego problemu. Choć może czy o Octavia powinien się martwić? Jego spojrzenie padło na pędzącą pośród studentami Antonette. Nie trudno było zauważyć jej bojowy nastrój kiedy podchodziła do swojego partnera w tym zadaniu. No właśnie... czy mogła właśnie dogadywać z nim szczegóły sabotażu na jego życie? Po to by wskoczyć na miejsce Xara i wylądować w duecie z tak bliskim jej Octaviem? Szczerze się tego obawiał. Jednak dobrze wiedział, że nie miał wpływu na decyzję trenera, dlatego tylko stanął na odpowiednim miejscu, by poczekać na swoją kolei do związania go z dobranym zawodnikiem.


DRAKON I HELENA



Drakonowi nie przeszkadzał upływający czas. Nie zależało mu na obejrzeniu spektakli, dlatego cierpliwie poczekał, aż jego "gość" się obudzi, wypije kawę i zbierze siły do opuszczenia jego dormitorium. Nie wdawał się z nim w żadne dyskusje, odzyskał swój kolor włosów, a więc nie miał powodu, aby skierować jakiekolwiek słowa do pierwszaka. Dopiero kiedy ten zebrał swoje cztery litery został przyparty do ściany i poinformowany, że ma zapomnieć o swojej wizycie w jego pokoju, pod groźbą pomocy szczęściu w połamaniu mu nóg na nadchodzących zawodach.
Będąc już sam Drakon niezbyt się spieszył z powrotem na festiwal. Wrócił tam tylko ze względu na Helenę, która znudzona swoim towarzystwem siedziała skupiona i naprawdę oglądała spektakle. Czego nie odpuścił sobie skomentować Drakon kiedy to już zajął miejsce obok siostry. Helena spojrzała znacząco na jego włosy i rozejrzała się po trybunach powracając podejrzliwym spojrzeniem do brata.
- Żyję? - spytała krótko, a Drakon skinął leniwie głową z ciężkim westchnięciem.
- Nie popsułbym ci nowej zabawki... - zapewnił ją, po czym oboje skupili się na przedstawieniach, które akurat Drakona kompletnie nie interesowały. Choć moment z jakąś boginią graną przez kuriera był całkiem zabawny i dla niego.
Rodzeństwo niezbyt chętnie przeniosło się na okolice areny, choć trzeba było przyznać, że wraz z wyjaśnieniami trenera ich zainteresowanie stopniowo rosło. A kiedy wyjawiono składy zespołów i ich dwójka nie trafiła do jednego spojrzenie obojgu padło na siebie wzajemnie.
- Al... ? - powtórzyła kobieta jakby sobie to analizując, a już po chwili na jej twarzy wykwitł uśmiech przyprawiający o ciarki. - Ha! Zzzmasakruje cię Złociutki! Ciebie i tego twojego Krasnala w garniturku! - dodała z wyraźnym triumfem w głosie.
- Żebyś tylko pazurków nie połamała Siostrzyczko - jego ton ociekał zarówno jadem jak i rozbawieniem. Posłali sobie jeszcze krótkie spojrzenia, po którym Lena odeszła. Drekon prychnął jeszcze rozbawiony pod nosem, jednak splótł ze sobą palce dłoni i wyprostował ramiona czemu towarzyszył charakterystyczny trzask stawów, które właśnie rozciągał. Nie tracił czasu na szukanie studenta, którego mu przydzielono. Mało go to interesowało, on już nastrajał się na zadanie. Helena ruszyła pewnie na obrzeża grupy, gdzie oczywiście musiał znajdować się jej partner. Taki dobór bardzo jej się podobał, już nie mogła się doczekać kiedy utrze nosa bratu, a z pomocą tego faceta było to więcej niż pewne.
- Witaj partnerze. - powiedziała stając naprzeciw niego. - Mobilizuj siły, nie będziesz miał ze mną taryfy ulgowej. Wykorzystamy to twoje idealne ciało do zwycięstwa, w końcu na coś się przydadzą te twoje mordercze treningi. - oznajmiła bardzo pewnym tonem, a jej dłoń zbliżyła się do torsu mężczyzny i przemknęła po nim jednym palcem, by wskazać doskonałe narzędzia, które miały dać jej zwycięstwo nad bratem. - Wiesz mi, nie chcesz mnie zawieść - dodała z czarującym już uśmiechem i zabrała dłoń wpatrując się krótko, jednak bardzo intensywnie w błękitne oczy syna Hadesa. Po tym zwyczajnie zajęła miejsce tuż obok niego, po to by poczekać na ich kolei do otrzymania liny.
Methrylis
Posty: 32
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Methrylis »

LAVRENCE

Gdyby miał powiedzieć, co ceni w życiu najbardziej, powiedziałby, że nic.

A co to niby cenić? Zbyt rażące słońce, które paliło jego zbyt bladą skórę i raziło zbyt jasne oczy? Zbyt chłodne mury szkoły, które tworzyły bardzo nieprzyjemny kontrast? Wrzeszczących i biegających wokoło uczniów, nie uznających żadnych świętości, jakimi są cisza i spokój? A może całe to durne święto, przez które skończył z poobijanym ciałem i urażoną dumą? Którą, tak swoją drogą, gdzieś zgubił?

Pewnie wtedy, jak sobie fruwałem po terenie szkoły, mi z kieszeni wypadła, pomyślał nie tylko ponuro, a wręcz grobowo.

Bo i nastrój miał grobowy. A tak poza tym, jak się czuł? Zmierzając powoli na miejsce zbiórki, bo i osiemnasta dochodziła, Lavrence Campbell zastanawiał się na najlepiej pasującym słowem — i, co gorsza, miał wrażenie, że uciekało mu spod języka! Jakby tego mu jeszcze brakowało — nie dość, że zaliczył największe upokorzenie, jakie można sobie wyobrazić i przerąbał sobie u wielkiego osiłka, to jeszcze nie umiał nawet wyłuskać ze swojego głupiego łba jednego słowa! Bo jak on się czuł? Źle? To wiadome i zbyt ogólne. Zmęczony? O tak, na duszy i ciele. Wyzuty? Tak, ze wszystkiego, co tylko kiedykolwiek w sobie miał. Przepełniony beznadzieją? Aż po koniuszek każdego jego białego włoska. Ale jednocześnie zupełnie pusty; na tyle, że echo jego porażki dudniło w nim, jak gdyby obijało się o ściany pustego, ciemnego pokoju.

A czy był zły? Może, choć ta złość — głównie na siebie — zagłuszana była przez całą armię negatywnych, skrajnie pesymistycznych odczuć. Najprościej mówiąc, odechciało mu się wszystkiego. I jeśli trener miał im coś teraz ogłosić, to miał nadzieję, że walkę z jakimś smokiem. Lav wtedy zgłosi się na ochotnika, nie będzie choćby próbował walczyć, a smoczydło go zje — i tyle będzie jego cierpień.

Tak więc idąc w stronę stadionu, Lavrence modlił się o smoka.

Niestety, smoka nie było. Był tylko centaur i stadko uczniów, którzy czekali, by się dowiedzieć, o co właściwie to całe zamieszanie. To znaczy, to akurat było wiadome, bo miał być jakiś dziwny trening, i to chyba w parach. Reszty nie wiedział i przez „wypadek” z Drakonem, wcale nie był ciekaw.

No chyba że to smok. Wtedy wiadomo.

Niestety, smoka nie było — choć Lavrence nadziei nie porzucał, bo może czaił się gdzieś wewnątrz labirytnu. Choć wtedy głupio byłoby skazać na porażkę swojego partnera lub partnerkę. Chociaż…

Chociaż — co go to obchodziło? Był w tak podłym nastroju, że myślał wyłącznie o swoim nieszczęściu.

Nastroju ani nie poprawił, ani nie pogorszył mu werdykt, kto będzie tym wybrankiem, który będzie mu towarzyszył. Padło na D. — i w sumie dopiero Lav zdał sobie sprawę, że przecież istniało bardzo poważne zagrożenie, że wypadłoby na Drakona. Przecież to byłaby istna katastrofa! Albo błogosławieństwo — bo wtedy nie musiałby się martwić o pożerającego go smoka. Z Drakonem w parze i tak by zginął.

Na przypisanie mu D. zareagował w zasadzie nijak. Oczywiście, może gdyby był w normalnej kondycji psychicznej, nieco by się speszył — wszak to jego była „kochanka”. O ile tak można było nazwać kogoś, z kim się spędziło ledwie jedną noc. Ale chyba było można, więc Lav powinien być choć odrobinę skrępowany. Ale nie był. I to nawet wtedy, kiedy wyczuł na plecach czyjeś palące spojrzenie. Odwracając się, zauważył cwaniacko uśmiechniętą szatynkę, wpatrzoną prosto w niego. Zadziwiająco jak na siebie tym nieporuszony, Lav tylko wzruszył lekko ramionami, po czym zaczął się przedzierać w jej kierunku.

Gratulacje. Wyłowiłaś mnie swoim magnetycznym wzrokiem. To może jakaś twoja kolejna magiczna umiejętność, bo czułem się jak przywiązany liną, za którąś ktoś ciągnie. Nie byłbym w stanie się wyrwać.

Jego żarty były drętwe jak stuletni dąb i czerstwe jak tygodniowy chleb, ale to też miał gdzieś.

Wiesz co? — zagadnął ze znużeniem. — Sorry, że padło akurat na mnie. Masz pecha, bo ze mnie wraz z kręgosłupem wyrwano wszelką ochotę do czegokolwiek. Jak ci mocno zależy na wygranej, to musisz jakoś mną wstrząsnąć albo jakoś zmotywować. Bo jak nie, to nie wróżę nam zwycięstwa: w mojej głowie leci zapętlone „Hello darkness, my old friend”.

On nawet nie był smutny czy zły. On był dosłownie znużony, wyczerpany, zdemotywowany i kompletnie pozbawiony energii. Choć myśl, że Drakon mógł wygrać, kłuła go małymi, ledwo zauważalnymi igiełkami gniewu.

Chociaż, można by Drakonowi dojebać — zaproponował ze wzruszeniem ramion. Oczy miał puste, a ton głosu zupełnie pozbawiony emocji. — Tak sakramentnie dojebać. Pewnie wtedy już całkiem mnie zabije — zastanowił się, na moment milcząc — ale co mi tam. Jebać. Więc tak. Cokolwiek, byle mu dojebać. To mnie tak maleńko motywuje.

Ale tylko maleńko. Choć lepszy rydz niż nic.

A u ciebie co tam? — zagadnął sucho, jakby pytał o pogodę. — Dobrze w życiu czy niedobrze?

O ile w tym życiu może być w ogóle dobrze, pomyślał iście dramatyczno-filozoficznie.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 136
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Einsamkeit »

DEMOS THALIS

Demos, dotychczas stojący wśród uczestników tego nieszczęsnego biegu, zamrugał wyraźnie zdezorientowany. Oto, ni stąd ni zowąd, tuż przed nim wyrosła jak spod ziemi Tosia, krzycząc na niego i mając do niego z niewiadomego powodu pretensje. A później - nagle chowając urazę. Thalis miał wrażenie, że o ile Antoinette wybiegła przed siebie o całe lata świetlne, to jego zostawiła gdzieś tak w średniowieczu, gdzie jego własny umysł wciąż przetwarzał poszczególne słowa. Powoli, po kawałeczku… zwłaszcza, że nadal był gdzieś na poziomie rejestrowania listy drużyn.
- Ale że co proszę? - tylko tyle był w stanie z siebie wydusić. Po chwili zmarszczył brwi, przypatrując się Tosi, która znienacka wrzasnęła tak, że prawie bębenki mu pękły - i zaraz po tym zaczęła się śmiać jak rasowy villain z kreskówek. Co prawda zdążył już się przyzwyczaić do jej energii rodem z Duracella, zmiksowanej z vibes Harley Quinn, to o tyle nagłe przeskoki tematów i nastrojów były wciąż dla niego czymś, za czym nie był w stanie nadążyć.
Thalis był… skonfundowany. Łagodnie mówiąc.
- Tosiu, nie jest ci za ciepło? - zaczął łagodnie, przypatrując jej się. Nie miała opadającego kącika ust? Mowa wciąż była spójna, rzeczowa, klarowna. Najwyraźniej nie miała też problemów z poruszaniem rękami czy w ogóle lewą częścią ciała.
- Pomyślałem już, że dostałaś wylewu - dodał ze szczerym niepokojem, zanim spojrzał znów z zaniepokojeniem na niewysoką figurkę Antoinette. Na bogów! Przecież dziewczyna była wyjątkowo niziutka - niziuteńka. Demos zaczynał mieć już coraz bardziej poważne obawy, że o ile może i jakoś dobiegną, to będzie to i tak raczej bieg jednostronny, z Antoinette przyczepioną do jego kolana jak miś koala i bujająca się co najwyżej w górę i dół na jego nodze. I chyba to by miało najwięcej sensu, westchnął sam do siebie w myślach. Stary Hefajstos zawsze był bardzo dokładny - nie zostawiał żadnych dziur ani furtek w swojej robocie, czego zresztą Demosa też nauczył. Thalis nie miał żadnych złudzeń - przy tej różnicy wzrostu to się skończy źle. Nie, żeby narzekał, w końcu lubił takie drużynowe akcje, a sam pomysł niesamowicie mu się podobał, niemniej jednak martwiło go odrobinę bezpieczeństwo Antoinette. Zerknął też na Megarę i Chrisa; na pogodnej, acz odrobinę skonfundowanej dotychczas twarzy Thalisa pojawił się wyraz lekkiej niechęci.
- Mam nadzieję, że cię nie usmaży, zanim dotrzecie do mety - mruknął ponuro. Nadal był wkurzony po skopaniu Meg - oraz wszystkich wokoło - prądem. I lepiej, żeby ojciec zrobił te sieci z jakiegoś magicznego metalu, tak bardzo magicznego, że byłby metalowy i przy okazji nie przewodził prądu. W myślach szybko przewertował dostępne metale, które miały słabe przewodnictwo. Bizmut, tantal, tytan… nie, to bez sensu. I zbyt przyziemne jak na Hefajstosa. Nie, zdecydowanie - ojciec miał jakiegoś asa w rękawie, na tyle, na ile Demos dobrodusznego, acz bardzo starannego kowala znał.

SOFRONIA VLASSIS

- Zakładam, że lin też nie będzie można trochę wyżej przemieścić i będą dopasowane do naszych kostek jak prezerwatywa. Albo wnyki? - wtrąciła się gdzieś z boku Sofronia. Dziewczyna zadarła nieco głowę, obserwując wszystkich przez okulary, wręczone jej wcześniej przez Upsika. Będę musiała je wymienić, pomyślała machinalnie. Po tym, jak opanowała sytuację przy pomocy Ala - jak miło, swoją drogą, że ten żywy, wykuty przez co najmniej samego Apolla posąg, się w końcu ruszył - wszyscy rozeszli się w swoją stronę. Jedni lizać zranioną dumę (jakkolwiek by to nie brzmiało), drudzy się przebrać, a trzeci - na to przedstawienie. A w przypadku Sofronii ta wycieczka skończyła się do dystrybutora z kawą.
Zmęczenie, które objęło jej ciało, ustąpiło po pierwszym łyku ożywczej kawusi. Bo ta, którą przyniósł jej Upsik, już przepadła. A szkoda. Dziewczyna była wyjątkowo zawiedziona faktem, że nie miała za wiele okazji się nacieszyć ani jego towarzystwem, ani tym, co jej przyniósł. No ale trudno - okazji będzie jeszcze wiele. A może i sama zaproponuje jakiś wypad gdzieś po tym wszystkim? To nie byłby taki zły pomysł… mogliby się gdzieś po tym wszystkim teleportować do jakiejś pizzerii w Rzymie albo Mediolanie czy coś! Prawdziwie włoska pizza prosto z Rzymu nie brzmiała jak zły pomysł. No, może pomijając potwory, które czyhały na nich wszystkich poza murami szkoły, ale Vlassis i na to brała poprawkę.
Nie no, jakoś przeżyją. Nie zabija się posłańca czy jakoś tak.
A poza tym, kto czepiałby się grupki nastolatków w pizzerii?
Uniosła tylko brwi, słysząc swoje imię i nazwisko. No proszę - a więc życie rzeczywiście pisało najlepsze plot twisty. Lepiej niż w “Kwiecie pustyni”. Tylko pokiwała głową, akceptując swój los. Ostatecznie nic gorszego im się nie mogło przydarzyć, nawet jeśli Upsik miał jeszcze trochę w czubie (sądząc po tym, że wisiał do góry nogami na drzewie jak ten jeden gostek z kart tarota), a ona - chlupoczący w żołądku wywar. Mogła mieć tylko nadzieję, że nie zechce jej się w środku labiryntu do toalety. Albo że się nie przewrócą gdzieś w krzaki.
- No i cudnie. Mnie pasuje - podsumowała krótko, podchodząc do Upsika. Znów omiotła spojrzeniem syna Hermesa, wiszącego głową w dół z jednego z konarów. Wisiał gdzieś tak na poziomie jej wzroku.
- Oddawaj okulary - zwróciła się do chłopaka. - I złaź. Bo zaraz to ty dostaniesz wylewu.

DOMENICO

Franzese potoczył znudzonym spojrzeniem wokoło, notując rozpiszczanego, rozwrzeszczanego gówniarza, który właśnie darł pizdę w języku krasnali na dużo większego od siebie gościa. Gdy przyjrzał się bliżej tej dziwacznej parce, machinalnie odnotował, że była to Antoinette i ten rozlazły synuś Hefajstosa. No oczywiście, a któżby inny. Czego lepszego mógł się spodziewać. Obok nich stała Megara; wzrok Włocha zatrzymał się na dziewczynie przez dłuższą chwilę, odnotowując, jak doskonale jej jasne, szare oczy współgrały z diademem, który nosiła na głowie. Po tym powoli potoczył wzrokiem wokoło, obserwując pozostałych obecnych. Nie wszystkich kojarzył - ale też nie musiał. Reszta ludzi, którzy nie byli użyteczni dla niego w żaden sposób, była nieistotna. Wzrok przemknął pobieżnie po osobie Xarisa, który wyglądał już w miarę dorzecznie. Niemniej jednak Domenico nie był w stanie zapomnieć tej całej sytuacji z kolczykami tam, na dole. Na samą myśl o tym złośliwy uśmieszek aż się pchał sam na usta. Oooo, niewątpliwie Derp jeszcze niejeden raz o tym usłyszy.
- Ho sbagliato - mruknął skrzywiony, słysząc przemowę satyra. - Mogłem złamać nogę. Cyrk pozostałby ten sam.
Domenico podczas tego wydarzenia był wyjątkowo, jak na siebie, znudzony - w końcu nie działo się nic wartego uwagi poza stojącym przed nimi podekscytowanym starym kozłem, który aż stepował podniecony, że ktoś stanie się ofiarą jego genialnych pomysłów. W końcu można było zginąć, tak? Cóż, Franzese od dawna podejrzewał, że z trenerem było coś nie tak. A teraz miał nawet na to dowód.
- Jak miło, że informuje nas pan, że możemy zginąć przez pańskie pułapki, a nie z ręki innych uczestników. W końcu nikt nie potrzebuje aż tylu półbogów, jak widać - skwitował oschle. Czy podobał mu się ten cały pomysł? Paradoksalnie - tak. O ile niespecjalnie podniecała go sama świadomość, że on może zginąć, o tyle cieszyła go myśl, że mogło to dotyczyć kogoś innego.
Cóż, nikt nie mówił, że Franzese był bardziej normalny niż sam trener. To pewnie te geny ojca.
Tuż po tym rozejrzał się, chcąc namierzyć tego całego, jak mu tam, Drakona. Liczył, że gość okaże się bardziej użyteczny niż cała reszta tej zgrai. Z drugiej strony - jemu akurat niespecjalnie zależało na zwycięstwie. Co najwyżej tylko na tym, by nie zmarnować całego dnia. Preferował spokojny wieczór z winem, w ładnym, damskim towarzystwie, a nie skakać jak idiota przez bukszpan czy inne sekwoje. I po raz kolejny przeklął w myślach starego centaura. Jeszcze tylko semestr… tylko semestr, obiecał sobie.

Sofja
Posty: 48
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Uriel

Post autor: Sofja »

Uriel Panos Sykes


Nigdy by się do tego nie przyznał, ale nie lubił tego, co robił z nim nektar ambrozji. Większość herosów zachowywała się po spożyciu tego boskiego napoju względnie normalnie, nie gorzej niż po wypiciu jakiegokolwiek mocniejszego alkoholu. No może doprawionego pewną ilością nieco magicznej kofeiny. Niemniej w jego odczuciu efekt ten nie był gorszy niż wybicie małego kufelka coli z brandy, gdzie ta pierwsza stanowiła jedynie niewielki procent składu. I Uriel nie miałby nic przeciwko, gdyby i na niego nektar wpływał podobnie. Niestety, któryś z bogów, być może Dionizos, być może Ganimedes – a jeśli miał pecha to wręcz i któraś z Mojr – uznał, że zabawnym będzie "pobłogosławić" młodego Sykesa wyjątkowo słabą głową. Tak bardzo, iż ledwie jeden kubeczek nieco bardziej skoncentrowanego nektaru stawiał go na granicy spalenia. I poza typowym dla trunków działaniem, w którym nie mógł pominąć luk w pamięci, dawał mu tyle niespożytej energii, iż był trochę, jak chomik… napojony kawą. Albo jak małe dziecko, które zdecydowanie przedawkowało cukier.

Zastanawiał się czasem, czy akurat to zjawisko było, choć poniekąd dziedziczne. Czy Lavrence i Hermes po ambrozji też dostawali takiego kopa jak on? I czy boski posłaniec wrzucał wtedy piąty bieg i w godzinę wyrabiał miesięczną normę rozniesionych paczek? Bo jeśli tak, to blondyn wreszcie miałby lepszą niż zwyczajny pracoholizm odpowiedź na pytanie, jakim cudem jego ojciec dawał sobie radę z ogarnianiem tych wszystkich dziedzin, które przypadły mu w udziale. Od podróży i kradzieży przez opiekę nad pasterzami, wróżenie z kości do gry, czy patronat gimnazjonów. Jednocześnie będąc przy tym jedynie jeszcze psychopompem, opiekunem kupców, ambasadorów i mówców, posłańcem bogów, gościem Zeusa do brudnej roboty, czy bogiem psów stróżujących i ptaków wróżebnych, bo najwyraźniej Apollo był zbyt zapracowany. No i w niektórych wersjach jeszcze opiekunem snów, najpewniej wtedy, gdy Hypnos, czy Morfeusz brali wolne.

A Hermes patrzył tak na swój grafik i myślał sobie „o, mam w sumie jeszcze milisekundę w czwartek wolną, dawaj Zeus, ogarnę to i skoczę się na spotkanie z synem”... I może ogarnął, ale o spotkaniu już zapomniał lub spóźnił się na nie z dobrych siedemnaście lat, pomyślał, obserwując zbliżającą się ku niemu Sofronię. Oszczędzającą mu tak konieczności kilkukrotnej teleportacji z miejsca na miejsce w jej poszukiwaniu. Czy też wykrzyczenia wniebogłosy jej imienia, licząc, iż to jakoś mu pomoże, a on nie oberwie w swą pustą łepetynę pierwszym, co córa Apollina znajdzie pod ręką. Choć akurat na to ostatnie, dzięki trenerowi, jego szanse tego dnia być może jeszcze nie zmalały do zera.

To wyzwanie? Bo brzmiało, jak wyzwanie — zapytał w odpowiedzi na jej słowa, szczerząc się szeroko. I zaraz podciągnął się zręcznym ruchem do góry, siadając już na gałęzi we względnie, a przynajmniej jak na niego, normalnej pozycji.

Nie przejmował się tym, że jego lewa noga boleśnie uciska na stłuczoną prawą kostkę, gdy wychylał się z gałęzi, starając się wzrokiem objąć większy kawałek terenu. Ani tym, że jego środek ciężkości był na tyle przechylony, iż wystarczyły zaledwie jeden, drobny podmuch, aby go z tego drzewa strącić. Ani iż równie powiązany z jego upadkiem efekt dałoby też najpewniej zwyczajne, mocniejsze stuknięcie w pień sekwoi.
A wszystko, ponieważ ledwie uderzenie serca później, skupiwszy się na jednym punkcie, młody Sykes zniknął z gałęzi wśród drobnych jak brokat, złocistych iskierek, które po zetknięciu z jakąkolwiek powierzchnią, znikały równie szybko, co roztapiające się płatki śniegu.

To jak: bardzo się cieszysz, że będziesz do mnie przywiązana przez następnych wiele, wiele, wiele, wiele… czy wspominałem już, że wiele?.. wiele, wiele minut? — rzucił w dokładnie tym samym momencie, co zniknął, pojawiając się wśród identycznych iskierek za plecami Sofronii. — Tak w skali od jeden do stu? I nim odpowiesz, pomyśl o tych wszystkich okazjach, gdy będziesz mogła mnie walnąć, kopnąć, stanąć mi na nodze, zatłuc mnie tomikiem haiku, czy wepchnąć wprost w pułapkę, bo nie będę ci mógł już nigdzie uciec — dodał, jeszcze bardziej poszerzając swój nieschodzący z jego twarzy ani na moment uśmiech.

Czy naprawdę cieszył się na potencjalne spotkanie z bólem lub śmiercią? Nie, przecież nie był masochistą, jednak musiał przyznać, że bycie do kogoś przywiązanym niedającym się rozerwać, rozsupłać, ani ściągnąć z nogi kawałkiem liny mocno ograniczało jego możliwości ucieczki. Zarówno tej boskiej z wykorzystaniem mocy, jak i zwyczajnej, typowo ludzkiej, z użyciem swych dwóch nóg, w tamtej chwili podrygujących wraz z całym jego ciałem w rytm grającego tylko w jego myślach utworu Footloose.

Albo wiesz co, jednak nie. Wpychanie mnie w pułapkę może sobie odpuść, bo to mogłoby się źle skończyć też dla ciebie — kontynuował, kolejny raz teleportując się, tym razem, tak mniej więcej trzy metry na prawo od dziewczyny. I zaraz opierając się o pień stojącego tam, za nim drzewa. — Ale wciąż zostaje dużo innych opcji. Ty, a w ogóle sądzisz, że dadzą nam tam poza takimi oczywistymi rzeczami, jak zapadanie, toczące się głazy, wylatujące ze ścian strzałki, jeszcze kroczący żel śmierci, czy raczej pozostaną maksymalnie przy jakiś metalowych konstruktach?

Musiał przyznać, że starcie z sunącą, wielką kostką zielonego żelka, zdolnego roztopić swym kwasem wszystko, z czym tylko miał kontakt, brzmiało wystarczającą zabójczo, by móc znaleźć się w arsenale wpakowanych do labiryntu przez trenera pułapek. Nawet jeśli nie wydawało się mieć specjalnie grecko-mitycznej formy. I zdaniem Uriela nawet nie musiało. Z tego, co bowiem udało mu się zrozumieć, bogowie różnili się mniej lub bardziej od swej antycznej formy już od dawna. Podążyli wszak za cywilizacją zachodu i zmieniali się poprzez to, jak byli postrzegani przez śmiertelników. Adaptowali się, a skoro tak, mogli też zacząć czerpać pomysły na uprzykrzanie życia swym półboskim dzieciom nie jedynie z własnych mitów, lecz też animowanych filmów, czy nawet gier paragrafowych.

No, to co: podekscytowana, że zginiemy razem? — dopytał, wracając zarówno w swym mniemaniu do początku swej wypowiedzi, jak i praktycznie miejsca, w którym tę zaczął. Tym razem teleportując się niemal dokładnie przed twarz dziewczyny, tak, że dzieliło ich jedynie kilka centymetrów od siebie.

Tuż po tych słowach skrzyżował ręce na piersi. Ciesząc się ze swobody ruchu, jaką dawały mu spodnie dresowe i typowy, treningowy T-shirt herosów – fioletowy z symbolem władzy boskiego rodzica, czyli w jego przypadku kaduceusza – w które to chcąc nie chcąc przebrał się po kąpieli w oceanie.

Bo jak zginiemy, to może wpadnie po nasze dusze mój tata. Choć kto go tam wie. Ma tyle na głowie, że łatwiej wymieniać czemu nie patronuje, niż to, czym się zajmuje. Aż dziwne, że nie został jeszcze bogiem fast foodów. Wtedy Missouri z pewnością zalałaby sieć kanapek McHermes z logiem w kształcie dwóch węży pożerających szczura — wyrzucił z siebie myśl, która siedziała mu w głowie od dawna. Pomysł, by zacząć wmawiać studentom, że Hermes jest bogiem hamburgerów. I sprawdzić, czy jeśli ten zacznie otrzymywać dość dużo modlitw o cheeseburgery, w jego dormitorium pojawi się okienko do odbioru zamówień. Albo czy wśród i tak już walających się po nim wszędzie paczek, o które łatwo było się potknąć, zaczną się pojawiać torby z jedzeniem.

Tylko, czy nie musiałbym wtedy i ich roznosić? I to jeszcze z jakiś limitem czasowym, by do klienta docierały zawsze świeże i chrupiące?

Urielowi nie spodobała się ta wizja. Zupełnie. Z tego też powodu bardzo szybko wyrzucił, ją w głowy, uznając, że musi odwieźć Promyczka od pomysłu na nową markę boskiego posłańca, nim ta koncepcja zdąży się dziewczynie spodobać. Albo – co gorsza – zostanie usłyszana przez Grega i Martę, magiczne węże od dobrych trzech tysięcy lat splecione na kaduceuszu i służące niezmiennie Hermesowi radą, dowcipem i towarzystwem.

Im na pewno spodobałby się pomysł ze szczurem. Ciekawe, czy ucieszyłyby się z takiej maskotki... W zasadzie, co lubią magiczne węże poza żywymi szczurami, które mogłyby zjeść?, zastanawiał się w myślach, uznając w końcu, że będzie chyba potrzebował poradzić się w tej ostatniej kwestii D. Ale wpierw musiał rozwiązać kwestię fast foodów, nim ta odbije mu się czkawką.

Chociaż wiesz, to logo by się chyba nie sprawdziło. Ludzie nie lubią myśleć o szczurach w połączeniu z jedzeniem…

Nim ostatnie ze słów zdążyło do końca wybrzmieć, nie będąc w stanie wytrzymać w jednym miejscu i bez ruchu dłużej niż minutę, blondyn już odsuwał się od swej rozmówczyni. Tym razem jednak nie teleportacją, a tanecznym ruchem. Sunąc nim po trawie ledwie kawałek, na tyle, by w bardzo specyficznym, tanecznym układzie, który przypomniał nieco macarenę, móc zacząć lekkimi klepnięciami szukać tych szczególnych, dobrze mu znanych okularów, których tajemnicę poznał tego przedpołudnia. Wydawało mu się bowiem, że je ze sobą z dormitorium zabrał. Zapakowane dla bezpieczeństwa w pokrowiec ze skaczącą przez płotek owieczką. Zdecydowanie zbyt duży, by mógł go łatwo przegapić. A mimo to dopiero po trzecim podskoku z obrotem (który zresztą nieco zwiększył ból w jego stłuczonej kostce), dający mu się namierzyć. I unieść nad głowę, w kończącym spektakl, zwycięskim geście.

Zresztą, McHermes brzmi bardziej, jak nazwa kanapki niż marki. Takiej buły, na którą udają się po ciężkim dniu potwory. W jej skład wchodzi jeszcze sałata, pomidor, ser, sos cezar i kotlet z niedoszłego herosa — podsumował w tej samej chwili, co zakończył spektakl. A w jego głowie pojawiło się pytanie o to, czy to dlatego miał tak wielkiego pecha do spotykania wszelkich potworów. Czy to z tego powodu prawdopodobieństwo, że zabierając ze sobą na wycieczkę jeszcze ze dwóch jakichś półbogów, napotka chociaż jedno czyhające na jego życie monstrum, zdecydowanie było aż nad wyraz wysokie.

Bo jeśli tak, to McHermes musi być najpewniej naprawdę dobra. I robić za jakąś sezonową ofertę. Bardzo limitowaną. Na tyle wyczekiwaną, że każdy potwór biegnie, aby jej spróbować. Trochę, jak wtedy, gdy w McDonald’s pojawia się Drwal…

Promyczku, a tak w ogóle to nie chciałabyś się może przebrać przed tym biegiem? — zapytał, rzucając córce Apollina pokrowiec z jej własnością. I dopiero w tej chwili uświadamiając sobie, że Sofronia przed przybyciem pod arenę, nie zmieniła noszonej tego dnia sukni. Nie wybrała ze swej dość jednostajnej zawartości szafy czegokolwiek nieco bardziej w czasie treningu praktycznego. Tym samym ryzykując, iż jej obecny strój może nieco utrudniać jej zmagania. A co gorsza może się też niechcący uszkodzić.

Amazi
Posty: 45
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Amazi »

EKIPA UDUCHOWIONYCH



- Rusz, że ten zad, niewychowany gówniarzu, żeby to kobiecie kazać się fatygować! - gdyby mógł Syfron strzeliłby teraz Ala przez łeb, na szczęście studenta jego masywna ręka przeleciała przez uderzoną czuprynę nie robiąc jej nic. Al, jakby był do tego przyzwyczajony nawet nie zareagował, jego jasne oczy powędrowały jednak na podbiegającym do nich Marco.
- Laseczka! Dobrze słyszałem, że będziesz z jakąś laseczką?! - zaczął podekscytowany i wtedy dłoń kozła sięgnęła jego czupryny, która w jakimś stopniu odczuła to pacnięcie.
- Niewychowane gnoje! Jak się wyrażasz o kobiecie! - warknął satyr. Marco z głupkowatym uśmieszkiem zaczął poprawiać popsutą fryzurę.
- Że też masz jeszcze siłę się tak wydzierać - odburknął, chcąc jeszcze coś dodać, jednak wtedy dostrzegł jak ku ich małej grupce zmierzała przepiękna półbogini, na powitanie której Marco zagwizdał z wyrazem uznania. Co oczywiście usłyszeć mógł jedynie syn Hadesa. Na krótki moment ich rozmowy ustały, po to by móc wysłuchać tego co miała do powiedzenia Alowi dobrana mu przez trenera Helena.
- UUUUUUUU!! - zaczął Marco zdumiony postawą półbogini, jego mina była odzwierciedleniem memicznego kociaka ze znanej animacji "Kot w butach". Rozejrzał się po kompanach przykładając dłoń do ust.
- Al pamiętaj, że to podstępna kobieta jest! Pamiętaj, że to siostra wroga! - zaczął upominać go Frank, nieco zmartwiony tym co mogło rodzić się pod burzą bujnych wiśniowych włosów kobiety.
- A mnie tam się podoba, ktoś w końcu ustawi tego cholernego szoguna... - stwierdził Syfron krzyżując ramiona i obserwując rozwój wydarzeń.
- Bierz go mała! Na smycz i trzymaj krótko! I kaganiec na pysk koniecznie, bo cholera łańcuchy przegryza! - zaczął instruować ją żywiołowo Marco, na co zaraz dostał ponownego strzała przez łeb od satyra. Al postarał sie zachować spokój, nie reagować na krzyki duchów, choć te bywały bardzo uciążliwe.
Z początku brwi ciemnowłosego lekko się uniosły w zaskoczeniu na pewną siebie postawę kobiety jak i jej śmiałość w dotknięciu jego torsu. Ten ukryty był pod czarnym bezrękawnikiem z kapturem, do kompletu którego Al założył równie ciemne joggery. Nie cofnął się, cały czas stał jak stał ze skrzyżowanymi na piersi przedramionami. Jego zaskoczenie nie trwało nawet sekundy, po tym uważniej przyjrzał się kobiecie, z którą przyszło mu przystąpić do zadania. Kojarzył ją dość dobrze, choć nie wiele rozmawiali, wiedział, że była siostrą Drakona, ku któremu uciekł na moment wzrok Ricciego, zaraz powracając do stojącej przed nim Heleny.
- Ambicje do zwycięstwa w jakiś szkolnych olimpiadach jakoś mi do ciebie nie pasują - odparł pomijając element powitania, który był tu zbędny. - Zwycięstwo interesowałoby cię tylko wtedy, kiedy możesz nim komuś dopiec... albo... - mówił, a jego spojrzenie ponownie uciekło na Drakona, który rozgrzewał ciało z złośliwym i złowieszczym uśmieszkiem, który na pewno zniechęcał osoby, które miałyby z nim rywalizować. - Utrzeć czyjegoś nosa.... - błękitne oczy wróciły na twarz kobiety, która zajęła miejsce u jego boku. - Jeśli to go wkurzy, to w to wchodzę - kiedyś uwielbiał takie gierki, rywalizację. Może dlatego wizja rywalizacji między rodzeństwem go nieco rozbawiła i zmotywowała? Nadal nie miał ochoty na ten cały wyścig, jednak wizja, że szybko i sprawnie może dojść do końca była pokrzepiająca. A skoro już miał wziąć w czymś takim udział, to czemu by faktycznie nie sprawdzić się? Kto wie, co trener dla nich tam przygotował... jeśli nie dałby rady w takim miejscu, to jak miałby poradzić sobie poza bezpieczną strefą kampusu. Te myśli na moment go pochłonęły, stał jednak spokojnie oczekując momentu, w którym to na ich nogi zostaną nałożone więzy.



Dialogi:
AL
FRANK
MARCO
SYFRON
Amazi
Posty: 45
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Amazi »

D



Uważne spojrzenie dziecka Demeter wędrowało po wszystkich zgromadzonych. D była bardzo zajętą osobą, dlatego nie stroniła od rozrywki, która sama wpisywała się w jej grafik. Zwykle była zbyt zabiegana, by przysiąść i pomyśleć o jakiś atrakcjach. A tym bardziej o spotkaniach z innymi studentami. Do tego okazję miała głównie na zajęciach teatralnych, poza nimi nie pozwalała sobie na marnowanie czasu gdzieś poza lecznicą, która praktycznie była jej całym światem. Śmiało mogła powiedzieć, że kochała swoje obowiązki. Dlatego tak się w nich zapominała.
Kiedy para czekoladowych oczu płynęła po zebranych w końcu natrafiła na tę wyróżniającą się mocno w tłumie postać albinosa. Na jej twarzy wykwitł lekko zadziorny, rozbawiony uśmieszek. Nie spodziewała się aż tak dobrze bawić podczas takiej konkurencji, a tu proszę los zdecydował jej sprzyjać i dostarczyć odrobinę rozrywki. Choć słowo "rozrywka" było tu mało pasujące. Dla D był to po prostu dogodny dobór pary do zadania, które wyznaczył im trener. Nie przejmowała się konkurencją, nie zależało jej na zwycięstwie, dlatego miło było przejść to z kimś, z kim przynajmniej miało się kilka miłych wspomnień. Musiała w końcu to dobrze pielęgnować, by móc liczyć na sukces przy zakończeniu tej figlarnej historii. W jej głowie pojawiło się kilka możliwych scenariuszy ich następnego spotkania, a to tylko sprawiło, że uśmiech na jej twarzy się poszerzył. Uwielbiała to zaskoczenie i zagubienie na twarzach mężczyzn, gdy ich móżdżki zaczynały przetwarzać fakty i łączyć wątki.
Lavrence zaczął kierować się w jej stronę, a ona jedynie położyła dłoń na biodrze i czekała, nie odrywając od niego spojrzenia. Dlatego też nie umknęło jej uwadze w jaki sposób poruszał się pierwszak. Dobrze wiedziała, że w tym ciele było trochę werwy. To co widziała, nie pasowało do niego, za bardzo wypruty z emocji był kiedy już stanął przed nią siląc się na żart.
- Jak tak marzy ci się wiązanie, mogę cię skuć następnym razem - odparła jak gdyby nigdy nic. Nieco uważniej go obserwując. Każde z jego kolejnych słów tylko potwierdzało jej pierwsze spostrzeżenie, zupełnie brakowało w nim energii. A przecież jeszcze przed występami z pełnym zaangażowaniem rozmawiał z Eli i proponował pomoc Stelii, co mogło wydarzyć się w tym czasie, by tak popsuć mu nastrój? Aż tak sponiewierać psychicznie?
Rozmyślała, choć jej mimika niczego konkretnego nie wyrażała, słuchała go uważnie i tym samym uzyskiwała coraz więcej odpowiedzi na swoje pytania.
- Motywacja? - powtórzyła spokojnie unosząc jedną brew. Jego słowa zaczynały się w coś układać, a kiedy wspomniał o Drakonie bardzo dużo stało się jasne. Jej zadziorna mina w jednej chwili złagodniała, więc tu był pies pogrzebany. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak Drakon potrafił zaleźć za skórę, był niebywale trudna osobą, z którą niezwykle ciężko było się dotrzeć. A najwidoczniej pierwszak miał dziś z nim swój pierwszy raz. Jej spojrzenie odruchowo przemknęło po ciele albinosa, kontrolnie, by sprawdzić, czy nie było widocznych uszkodzeń, które przy spięciu z Drakonem były naturalnym objawem.
Zbliżyła się do niego bez wahania, patrzyła łagodnie może nawet lekko rozczulona wrażliwym chłopakiem, który tak przeżywał nieznane jej zajście. Uniosła dłoń i położyła mu na policzku w dość czułym geście, którym już jednej nocy go obdarowywała.
- U mnie zdecydowanie lepiej niż u ciebie - odparła. Chwilę mu się przyglądając, choć jej mimika nie zdradzała niczego co chodziło po jej głowie. Potarła delikatnie kciukiem policzek chłopaka, po czym zsunęła dłoń na jego podbródek, który ujęła w palcach. - Więc wiesz jak zrobimy? - pociągnęła twarz rozmówcy nieco w dół, ku sobie, by móc wygodniej spojrzeć w jasne oczy. - Ty wyrzucisz z siebie cały ten kwas, bo zapewniam, że wątroba nie da rady go przerobić... - zbliżyła się odrobinę. - Następnie powiesz co zmotywuje cię lepiej od zemsty, bo ta nie jest dobrym przepisem na sukces... - jej ton jasno wskazywał, że nie przyjmowała żadnych sprzeciwów. Jej czekoladowe oczy uważnie obserwowały te jasne Lavrence'a, choć już miała okazję im się przyjrzeć z bliska, nie odmawiała sobie odświeżenia tego wspomnienia - A ja..- podkreśliła wyraźnie. - Będę się dobrze bawić podczas tej szalonej konkurencji z moim festiwalowym partnerem... i ani Drakon, do którego dla własnego dobra lepiej żebyś przywykł... ani twoja urażona duma nie przeszkodzą mi w tym. - wyraziła się jasno i puściła podbródek pierwszaka wsuwając te dłoń w ten niewielki dystans miedzy ich twarzami, po to by pstryknąć palcami albinosa w nos i się odsunąć. - A więc Śnieżny Photoshopie namaluj na swojej twarzyczce uśmiech, bo ruszamy podbić ten labirynt. Nawet jak nie będzie nasz, to będzie nasz! - podsumowała pewnie, kładąc dłonie na swoich biodrach.
Sofja
Posty: 48
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Sofja »

Azalea Tallulah Brooks


Z każdą kolejną, mijającą sekundą, coraz bardziej niepokoił ją uśmiech trenera. Sięgający bowiem po kolejne z kawałków cienkiej, złocistej liny satyr, wyglądał i zachowywał się w tamtej chwili tak, jakby właśnie spełniło się jedno z jego największych marzeń. A to w przeświadczeniu Tallu nie mogło wróżyć zupełnie nic dobrego. Nie dla kogokolwiek kto znał, choć minimalnie, zainteresowania i podejście kozłonoga i brał udział w przynajmniej jednym z jego specjalnych, odświętnych treningów. Przy tych nawet starcie z hydrą wydawało się jej czasem mniej niebezpieczne i zabójcze niż kolejny z pomysłów trenera Phila. Choć ten słysząc podobny komentarz, zapewne podsumowałby to jedynie krótkim stwierdzeniem, iż potwory po prostu ostatnimi czasy się trochę rozleniwiły, ale to nie znaczy, że nie są już takie jak za jego czasów i studenci tym bardziej powinni przykładać się do swych treningów. A potem oczywiście rzuciłby jej nazwiskiem i swym standardowym powiedzeniem „trzy okrążenia”, nakazując jej biegać wokół areny.

Wzdrygając się na samą myśl, kolejny raz tego dnia zmaszczyła brwi. A potem skrzyżowała ręce na piersi i przygryzła wargę. Jeśli chciała mieć jakąkolwiek szansę w tym biegu, potrzebowała planu. Taktyki, którą mogłaby zastosować w kontakcie z każdą z nieprzewidzianych przeszkód, mogących na nią czekać we wnętrzu labiryntu. Ale nie po to, by wygrać, gdyż Azalei wcale na tym nie zależało, nawet jeśli potencjalnie łączyło się to z nagrodą w postaci kilku złotych drachm. O wiele bardziej od nich interesowało ją to, aby wypaść dobrze. Dać z siebie wszystko i nie zawieść swojej partnerki. Dziewczyny, która mogła mieć zupełnie inne podejście do czekającego je biegu od córki Iris. Kimkolwiek Elizabeth Mayfield w ogóle była.

Zastanawiając się nad tą kwestią, ciemnowłosa zdała sobie sprawę, że zupełnie tego miana nie kojarzy. Ani ze swojego rocznika, ani nawet ze wspólnych treningów, w których brali udział dosłownie wszyscy studenci uniwersytetu. I choć była ich niecała setka, Tallulah nie czuła ogromnej potrzeby zaznajamiania się z każdym z nich. O wiele bardziej wolała poświęcić swój wolny czas na indywidualne ćwiczenia, czy hobby i trzymać się swojej niewielkiej grupki znajomych. Poszerzając ją, gdy wymagały tego od niej konkretne okoliczności. Jak właśnie kolejny z pomysłów trenera, misja, czy zazwyczaj po prostu wprowadzenie kolejnego gracza w świat Magii i Mitu. Jej ukochanej fabularnej gry fantasy, w której gracze mogli się wcielić w postacie driad, satyrów, centaurów, czy nawet i… dzieci greckich bogów, co zapewne niejeden uznałby za nieśmieszny żart. W końcu sami przecież tymi ostatni byli.

W opinii Brooks ta zbieżność stanowiła jednak szansę, by dla odmiany móc wybrać to, czyim dzieckiem się urodziło. Wraz z rozwojem kampanii poczuć się docenionym przez swego boskiego rodzica, a także – co było dla niej najważniejsze – i w bezpiecznym środowisku móc przeanalizować i wypróbować możliwą taktykę walki z konkretną bestią. Znajdujące się bowiem w podręcznikach do Magii i Mitu opisy potworów i ich zdolności, pokrywały się praktycznie jeden do jednego z tym, co w ramach zajęć z potworologii o danych monstrach uczyli ich i wykładowcy uniwersytetu.

Kojarzysz może Elizabeth Mayfield? Jak wygląda? Z którego jest roku? — rzuciła niespodziewanie, uznając potrzebę zdobycia tej informacji za swój priorytet. I kątem oka zerknęła w stronę wciąż stojącego obok niej Patricka, który wcale nie kwapił się ruszyć na poszukiwania przydzielonego mu Tylera. Wyraźnie licząc, tak jak i spora część innych studentów, że to on będzie nie tyle znalazcą, co znalezionym.

Tallu nie łudziła się, że ma na to szansę. Była swoim zdaniem ku temu zbyt mało rozpoznawalna. Poza tym nie chciała tracić ani odrobiny cennego czasu, który mogłaby wykorzystać wraz z Elizabeth na opracowanie planu działania. Począwszy od podzielenia się ze sobą informacjami na temat swych nadludzkich zdolności, które w starciu z owianą tajemnicą przeszkodami mogły okazać się kluczowe, po ustalenie tego, z której nogi powinny ruszyć.

Nie, zupełnie — odparł ku jej rozpaczy rudowłosy, z cichym syknięciem wydostającego się z puszki gazu, dobierając się do kolejnej porcji oranżady — Sprawdź może wśród dzieciaków Zeusa. Tych zawsze tu pełno… A jeśli nauczyłem się z greckiej mitologii jednego, to tego, że jak nie znasz rodzica jakiegoś konkretnego herosa, piszesz na sprawdzianie Zeus i masz ponad siedemdziesiąt procent szans, że to poprawna odpowiedź — dodał, wzruszając ramionami. I tym krótkim podsumowaniem, zmuszając Tallulah do uniesienia brwi i krótkiego westchnienia. A potem pokręcenia swą głową i mierząc chłopaka lekko karcącym spojrzeniem, złapania się pod boki.

Uważaj, bo nigdy nie wiesz, który bóg słucha i podobnymi komentarzami jeszcze napędzisz sobie kiedyś biedy. Poza tym mimo usilnych starań rektora większość studentów nie chodzi ometkowana symbolami swoich boskich rodziców, więc raczej na niewiele ta taktyka się sprawdzi — rzekła z lekkim przekąsem. Nawet nie próbując ukrywać, że w tamtej chwili była jedną z osób, które akurat przywdziały na siebie jeden z otrzymanych uczelnianych, treningowych T-shirtów. Głównie dlatego, że na starcie z tym, cokolwiek przygotował dla nich trener Phil, zawsze było jej żal własnych ciuchów. A także, ponieważ udało jej się zafarbować go praktycznie na czarno, włączając w to zdobiący go, teraz bardziej grafitowy niż srebrny symbol jej matki. — Niemniej, dzięki za radę.

To dodawszy, uśmiechnęła się lekko. I odwróciwszy się, zaczęła starannie rozglądać się po twarzach kolejnych studentów w poszukiwaniu jakiejkolwiek znanej jej osoby, która mogłaby pomóc jej rozwikłać zagadkę tożsamości przydzielonej jej partnerki.

Wpierw jej spojrzenie zatrzymało się na Megarze. O rok młodszej od niej dziewczynie, na której Tallu wierzyła, że zawsze będzie mogła polegać. W sprawach zarówno tak z pozoru błahych, jak moda, jak i tych poważniejszych. I choć z tego powodu Tzimas byłaby jednym z pierwszych wyborów Brooks, w tamtej chwili znalazła się niestety w towarzystwie nie tylko drogiego Meg Demosa, ale i Antonette. Studentki, która mało powiedzieć, że zdawała się Azaleę niespecjalnie lubić. Co zresztą miało sporo wspólnego z pewną osobą, której imię zaczynało się na „O” i kończyło na dokładnie tę samą literę. A która zdaniem Tallu była powodem zdecydowanie zbyt dużej ilości jej problemów. Szczególnie że wciąż nie zapomniała o swojej oświetleniowej wpadce na przestawieniu.

Obecność Johnson w połączeniu z jej wyraźnie bojowym nastawieniem starczyła więc, aby skłonić ciemnowłosą do szybkiego spojrzenia w przeciwnym kierunku. Wytężenia swego wzroku, praktycznie nie mrugając, nim ten zatrzymał się w końcu, po długich poszukiwaniach, na osobie Xarisa.

I choć w pierwszym momencie, zdawszy sobie sprawę czyją, jasną czuprynę dostrzegła, Tallulah ucieszyła się w duchu, zaraz jej entuzjazm ją opuścił. Nie ze względu na jakąkolwiek z cech syna Ateny, gdyż tego szczerze szanowała, lecz z powodu pewnego medyka, z którym ich "umiłowany" trener-kozioł postanowił dobrać Derta w jedną drużynę.

Z deszczu pod rynnę, pomyślała, marszcząc brwi.

Przez moment, ledwie kilka uderzeń serca, rozważała w myślach wszystkie za i przeciw. Mierzyła jak wiele czasu zajmie jej pokonanie dzielącej jej od Xarisa odległości, a potem wypytanie go o Elizabeth. Szacowała prawdopodobieństwo dokonania tego wszystkiego, nim do białowłosego dołączy Laveau. Kiedy zaś dostrzegła kątem oka, kierującego się powoli ku Patrickowi Tylera, wyraźnie w kiepskich humorze i wciąż ze zdobiącą jego twarz śliwą pod okiem, podjęła w końcu decyzję. Musiała znaleźć Elizabeth. I jeśli wymagało to od niej pogadania z Octaviem, była gotowa zacisnąć zęby i porozmawiać z nim. Może też napomknąć coś o tym, że nie planowała tej wpadki z migającą w czasie spektaklu poświatą. Czy spróbować krótko przeprosić za najpewniej odebranie mu szans na zwycięstwo jego grupy w konkursie przestawień. Nawet jeśli tyle razy przypominała wszystkim grupom teatralnym o ostatecznym terminie składania zmian do harmonogramu przestawienia i obsady tegoż.

To postanawiając, schyliła się, sięgając po swój oparty o pień drzewa miecz. Zwyczajny kopis, bez którego nie ruszała się na żaden z treningów. A potem pożegnawszy się krótko z Palmerem, ruszyła ku Xarisowi.

Hej, Xaris! Co słychać? — przywitała go uprzejmie, jeszcze nim stanęła obok. Lekko podnosząc swój głos i unosząc w geście powitania swą lewą rękę, gdyż w prawej trzymała rękojeść kopisu, którego zabezpieczone pochwą ostrze, oparła dla wygody o swoje prawe ramię. — Wiesz może, kim jest Elizabeth Mayfield? I jak mogłabym ją znaleźć? — dodała po chwili, woląc od razu wyjaśnić powód, dla którego go niepokoi.

Adelai
Posty: 34
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Adelai »

HELENA



Zadowolony uśmiech Leny nie schodził z jej twarzy. Nie zamierzała kryć, że dobór partnerów do tej śmiesznej zabawy jej niezwykle odpowiadał i to z wielu powodów. Rywalizacja z bratem była oczywiście jednym z nich. Uwielbiali w końcu wymyślać sobie wyzwania i cele do osiągania, wiec taki narzucony im przez kogoś nie był może najlepszy, jednak zawsze to trochę adrenaliny i możliwości na dobrą zabawę. Trzeba było jednak przyznać, że Helena nie należała do osób, które podjęłyby się biegania po labiryncie tylko po to by utrzeć nosa bratu. Potrafiła przeliczać swoje szansę i choć dbała o sylwetkę i wysportowanie ciała, tak zwyczajnie nie miała szans z bratem pod tym jednym kątem. Więc najzwyczajniej by odpuściła, by się nie zmęczyć i tylko nie skompromitować próbą, która się nie powiodła. Los natomiast przygotował dla niej zupełnie inny scenariusz. Rozbudził w niej płomyk rywalizacji i zmienił postrzeganie tej konkurencji, a wszystko za sprawą doboru partnera. Drakon w jej oczach zdecydowanie był faworytem, mało kto chciałby stanąć mu na drodze do zwycięstwa... a raczej wiele osób, by tego pragnęło będąc nawet gotowymi zaprzedać duszę, jednak nie mieliby realnych szans. To był typ, który spotykając przeszkodę jej nie omijał, a roztrzaskiwał na drobnicę i po niej przechodził. Lena w głowie już miała wizję tego jak Drakon po prostu bierze Domenico pod pachę, po czym rusza taranując ściany labiryntu... Bo przecież jakaś tam ściana nie rzuci mu wyzwania. Tak, pewnie jest, że nie próbowałaby tego wygrać, ale mając Ala, jej podejście w tej kwestii zupełnie się odmieniło. Córka Eris nie znała jego pełnych możliwości, ale była pewna, że pod kątem fizycznym był to faworyt jakichkolwiek zmagań sportowych. Owszem herosi dbali o swoje ciała, Demos i jego legendarne ramiona i paru innych, było tu na kim zwiesić oko, jednak nikt nie był na tyle szalony, by serwować sobie tak mordercze maratony jak ten jeden osobnik. Poświęcał czas na rozrywki, czas na znajomych, a nawet czas zajęć i obowiązki studenta, po to by trenować. Typowo zajeżdżać się, czego efekty były bardzo przyjemne wizualnie. No i przekładało się to na umiejętności, w końcu nie bez powodu Drakon patrzył na niego spode łba. To był jedyny student, który jak do tej pory dał mu radę. Rozłożył go technicznie, a powtórkowa lekcja pokory zdecydowanie nie zaszkodziłaby Drakonowi. Helena doskonale wiedziała jak uwierało to dumę jej brata. A uwielbiała, gdy ten się wściekał. Jego energia była wtedy cudowna i nabierał śmielszych pomysłów na odreagowanie. Może doprowadziłaby do ponownej konfrontacji? Dobrze, by to zrobiło jej bratu, nauczyłby się czegoś nowego. Tak wiele aspektów ją motywowało. A dodatkowym był fakt, że mogła poprzebywać w towarzystwie tego tajemniczego osobnika. Na co dzień nikt kto nie miał ochoty pomordować się z nim w niemym treningu nie miał na to szans. Był sporą zagadką, słodką tajemnica po tym jak się odciął. Zagadką, której do tej pory kobieta nie miała okazji rozwiązać. A dostrzegalne były te subtelne sygnały niezgody... konfliktu o nieznanym jej charakterze choćby między mężczyzną, a ich królową nocy Megarą. Wystarczyło tylko wyciągnąć coś przydatnego z głowy potomka Hadesa i odpowiednio to wykorzystać, by móc zobaczyć coś interesującego...
Choć stała spokojnie, była podekscytowana możliwościami jakie otrzymała. A słysząc odpowiedź partnera tylko uniosła kącik ust.
- Śliczny i do tego bystry.. wyśmienite połączenie, które pachnie i smakuje sukcesem - jej oczy na krótki moment spoczęły na jego twarzy. Tak był on zdecydowanie idealnym narzędziem do osiągnięcia celu.
Nie musieli tu więcej rozmawiać, kobietę nie do końca interesowały możliwe słowa, które mogły opuścić jego usta, a to co pojawić się mogło w jego myślach... To im chciała się przyjrzeć...
- Chodźmy partnerze - rzuciła spoglądając na niego, choć jej niepozorna uroda kryła jadowite zamiary, tak w tej chwili nawet ona miała problem je maskować. Zapewne przypominała bazyliszka wabiącego swoją ofiarę w zasięg swojego wzroku, nie wiele się tym jednak przejmowała. Dobrze wiedziała, że mężczyzna i tak jej nie ufał co było zrozumiałe, jednak nie miał wyboru, czy tego chciał czy nie zaraz zostanie do niej przywiązany. Wepchnięty prosto w sieć pająka.
Stanęli jako pierwsi przed trenerem w oczekiwaniu na umieszczenie na ich kostkach magicznego kawałka liny. Nie było sensu marnować więcej czasu.
- Postarał się pan w tym roku, życzę miłej zabawy przy oglądaniu tego pogromu - rzuciła zadowolona kiedy lina związała ich kończyny.
Wtedy też bez cienia wahania objęła Ala w pasie, by lepiej się go trzymać, złapać stabilizację przy tych pierwszych próbnych krokach, które musieli pokonać, by dotrzeć na arenę, gdzie wszyscy mieli się zebrać.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 136
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Einsamkeit »

SOFRONIA

- Upsik. Urielu. Gwiazdo ty moja, księżycu mojego życia. Skup się i posłuchaj - zwróciła się do niego Sofronia spokojnym, rzeczowym tonem. Dziewczyna wydmuchnęła kolejną bańkę gumy arbuzowej, obserwując Upsika, teleportującego się to tu, to tam… to jeszcze gdzieś indziej. Jej wzrok śledził cierpliwie młodego Uriela, próbując za nim nadążyć. Po dłuższej chwili jednak zrezygnowała. Musiałaby dostać chyba co najmniej zeza rozbieżnego, żeby móc go dostrzec. Teleportował się szybciej, niż listonosz po wrzuceniu awiza do skrzynki lub kurier, który właśnie rzucił czyjąś paczką.
- Po pierwsze, owszem, bardzo mnie satysfakcjonuje, że jesteśmy w jednej ekipie i rzeczywiście się cieszę, acz nie sądzę, że śmierć jest tu realną opcją. Gdyby coś stało się części z nas, rektor musiałby zmierzyć się z gniewem niektórych bogów, a tego nikt chyba by nie chciał - stwierdziła, podnosząc wzrok. Nie wzdrygnęła się, gdy syn Hermesa teleportował się tuż przy niej - nawet jeśli niewiele brakowało, by stykali się nosami. Albo czymś innym, pomyślała i niemal natychmiast poróżowiała na swoją myśl. W końcu Upsik, trzeźwy czy nie, czy po magicznych proszkach rodem ze stajni Dionizosa, czy nie, z bliska był jeszcze bardziej atrakcyjny niż zwykle…
Cóż, chociaż niezaprzeczalnie chciałaby stykać się z Urielem różnymi częściami ciała, nie brała pod uwagę fakt, że to mogłoby być kiedykolwiek niebezpiecznie realne. Dlatego też tylko stała i patrzyła na niego, powoli stapiając się twarzą z kolorem końcówek swoich włosów.
- Po pierwsze, za dużo wypiłeś. Tak na moje oko. Albo wciągnąłeś, nie wnikam. Z czegoś musisz mieć tego speeda. A po drugie, McHermes brzmi jak fast food dostarczany przez firmę kurierską dwa tygodnie po terminie. Nie ma jak rozpłaszczona buła prosto z sortowni - zaopiniowała po dłuższej chwili przyglądania się Upsikowi. Bez słowa złapała za pokrowiec ze swoimi okularami, wyciągając je i nasuwając sobie na nos; po chwili zaczęła powoli, ostrożnie podchodzić do niego, na pozór niespiesznie.
- A po trzecie, nie ruszaj się - rzuciła, poprawiając okulary na nosie. Dzisiaj już wystraszyła nieszczęsnego Xarisa (z czego była wielce ukontentowana). Ale wystraszyć Upsika? Tego to byłoby szkoda. Chociaż ciekawe, czy podskakiwałby tak samo śmiesznie jak Xaris…
- Nie będę pytać, w jaki sposób uszkodziłeś sobie kostkę - stwierdziła. - Stój spokojnie. Chyba, że podniesiesz nogę gdzieś do mojego poziomu wzrostu - dodała. O, ile by dała, móc zobaczyć młodego syna Hermesa z nogą sterczącą wysoko w górze, próbującego utrzymać równowagę niczym bocian, albo… albo czapla, co najmniej!
A na jego pytanie o sukienkę spojrzała w dół, szukając jakiegoś paska, zanim wzruszyła ramionami.
- Zanim bym zdążyła przybiec z dormitorium, już dawno byłoby po zawodach - odparła, zbierając cały materiał sukienki i zwijając go w jakiś supeł. Niestety, o ile Sophia stworzyła piękne arcydzieło, w którym Vlassis czuła się niczym córa Afrodyty, o tyle nie nadawała się na dzisiejsze wydarzenie. I chociaż zawiązywanie tej sukni w węzeł i przewijanie materiału przez pasek sukienki wydawało się być co najmniej zbrodnią, przynajmniej nogi były trochę bardziej oswobodzone.
- Przed startem przewinę ją przez pasek i tyle. Najwyżej później będę się tłumaczyć.

ODPOWIEDZ