— Boże Drogi — westchnęła szeptem, z prawdziwą pobożnością godnej świętej spoglądając gdzieś w stronę bezkresnego sklepienia — zmiłuj się nade mną i natchnij mnie wiarą oraz szczęściem. Powinny one być nagrodą za to, że się do Ciebie, Boże, modlę – wszak dzięki mnie istniejesz! Niech Twoja wola się stanie, a miłość i szczęście wypełnią moje życie, zwłaszcza jeśli chodzi o przydział Octavia do pary ze mną. Amen.
Toni pomodliła się jeszcze chwilę, odczekała bezpieczną chwilkę, aby jej bogowie o zbytnią rozwiązłość nie osądzili, po czym przywitała się z kolejnym bóstwem. Kolej nastała na buddyzm.
— Om Mani Padme Hum… Ommm… — zabuczała cicho, po czym zaczęła szybko szeptać: — proszę, niech karma zadziała i przyprowadzi mi Octavia prosto pod nos. Albo przynajmniej do wspólnej drużyny. I niech będzie miły i pachnący. Czyli taki jak zawsze. Ommm…
Pobuczała jeszcze chwilę, odczekała regulaminowe dziesięć sekund, i przeszła dalej.
— Om Gam Ganapataye Namaha! O, Ganesho, ten o głowie słonia! — zawołała, mając nadzieję, że może hinduizm coś da. — Proszę, usuń wszystkie przeszkody, które mogłyby stanąć między mną a Octaviem i natchnij trenera, aby wybrał właściwą ścieżkę przeznaczenia. Którą to, że tak dodam na wszelki wypadek, jest para, w której jestem ja i Octavio. Ale pewnie nie muszę Ci tego mówić, bo jesteś Bogiem i wszystko wiesz!
Kolejne: pogaństwo.
— O, Wielka Bogini i Rogaty Boże! — Przymknęła oczy, jakby na znak wielkiego szacunku do tego, do którego właśnie przemawiała. — Niech gwiazdy się ułożą, a energia Wszechświata sprawi, że ja i Octavio zostaniemy przydzieleni razem. Mogę nawet ofiarować mój ulubiony ołówek jako dar, jeśli to jakoś pomoże!
Rozstanie się z ołówkiem udekorowanym różowymi, puchatymi nietoperzami byłoby dla niej bolesne — ale czego się nie robiło dla miłości?!
— Dobra — szepnęła do siebie — ostatnie. Wielki Duchu Lasu! — zaczęła dramatycznie. — Duchu Rzeki! Duchu… korytarza szkolnego! Proszę, szepnijcie trenerowi, żeby przydzieliła mnie do Octavia. Obiecuję nie narzekać na deszcz przez cały tydzień!
Czy to była herezja, by przemawiać do innych bogów, sama będąc córką jednego z nich? Być może. Czy tego żałowała? Ani trochę.[/p]Kiedy więc nadszedł czas na ogłoszenie wyników, stała jak na baczność, nie odzywając się ani słowem do Eli, Chrisa i Corine, którym towarzyszyła. Oni mogli sobie dyskutować, kto z kim i dlaczego, ale ją interesowało TYLKO jedno.
— …Antonette Johnson, córka Hypnosa…
Toni wstrzymała oddech, mocno zacisnęła powieki i dłonie, powtarzając sobie pod nosem coś brzmiącego jak „Proszę, do jasnej ciasnej cholery, prooooszęęęę…”
— …i Demos Hefajstos Thalis, syn Hefajstosa…
Toni spuściła głowę, jęcząc żałośnie pod nosem.
A więc modlitwy nie zadziałały. I nie działały za każdym razem, gdy Toni sięgała po tę boską broń, lecz nawet to jej nie zniechęcało. Wierzyła bowiem, że któregoś dnia bogowie tak bardzo będą jej mieli dość, że krzykną: „A niech ją czorty wezmą, dajmy już jej to, czego chce, żeby dała nam wreszcie święty spokój!”. Wszak optymizm i wiara w lepsze jutro to podstawa jej niezrównoważonego jestestwa!
Octavia przydzielono do Xarisa. Była w tym jakaś mała pociecha, że przynajmniej to żadna kobieta, ale Toni i tak była naburmuszona. Już nawet nie smutna, a właśnie naburmuszona. A zaraz potem zrobiła się zła — zwłaszcza jak wypatrzyła w niedalekiej okolicy powód jej nieszczęścia. I bynajmniej nie miała na myśli trenera — a Demosa. Wstając z miejsca i nawet nie żegnając się z towarzystwem, pognała niczym chmura burzowa wprost na niczego niespodziewającego się Tościka. I to bezkoszulkowego Tościka — choć w to Toni nie zamierzała wnikać.
— Wuuuujek — zajęczała z wyraźnie wybrzmiewającą w jej cienkim głosie urazą. Zresztą, taka malutka ona z tym swoim głosikiem wyglądała jak czteroletnie dziecko denerwujące się na dużego dorosłego, że mu nadepnęło na jego wymyśloną zabawkę. — Jak mogłeś mi to zrobić, co?! Myślałam — udała łkanie — że się lubimy! A ty mi takie draństwa robisz. Takie świnie podkładasz! Ciocia — zwróciła się chmurnie do Megary — ja nie wiem jednak, czy to taki dobry materiał na męża jednak jest. Może warto to przemyśleć? Skoro on takie niefajne rzeczy robi i się innym w pary pcha, podczas gdy moje przydziały już dawno inaczej ustalone były!
Toni nadal wyglądała jak rozwścieczony motylek — i najprawdopodobniej nic już tego nie zmieni. No chyba że…
Chyba że…
Antonette olśniło. Przecież to takie oczywiste! Takie jasne, światłe; słowem: genialne.
— Dobra, Wujek — ponowie zwróciła się do Demosa — wiesz co? Jednak ci wybaczam. Ale żeby tak w pełni wybaczyć — bo teraz to ci wybaczyłam tylko tak trochę — to trzeba zrobić jedną rzecz: wygrać.
Plan był prosty: wygrać zawody, kąpać się w blasku wiecznej chwały i obserwować, jak Octavio patrzy na nią z podziwem, zachwytem — i może nawet miłością, choć Toni oczywiście rozumiała, że wszystko musiało przyjść z czasem. Więc na razie wystarczyłyby tylko podziw i zachwyt.
— Tak — syknęła zadziornie, marszcząc groźnie brwi — rozwalimy tam wszystkich, aż będą skomleć, by ich dobić, bo nie są w stanie znieść bólu tak miażdżącej porażki. TAK! — ryknęła, wybuchając nieco psychopatycznym śmiechem. — Czaisz, Wujek? — upewniła się, świdrując go spojrzeniem. — Zepnij się lepiej, bo drugiej takiej szansy nie będzie!
No proszę, pomyślała z ciekawością, jak to porażkę łatwo można przekuć w sukces!