ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Adelai »

SHADAN



Czy to było możliwe? Czy ktoś mógł mieć taką moc, by zawładnąć umysłem innej osoby? Jednak jak inaczej mogła wytłumaczyć sytuacje w jakiej się znalazła? Ostatnie co pamiętała to rozmowa z tutejszym gospodarzem, potem którkie przecknięcie się w jakiejś komnacie, a teraz? Siedziała wyszykowana w jakiejś sali jadalnej wśród masy nieznanych sobie ludzi. A więc słowa najemnika musiały być prawdziwe, została czyjąś marionetką i tylko cudowi udało jej się przecknąć z tego letargu. Nie mogła więc zaprzepaścić takiej szansy na uwolnienie się z tego całego koszmaru. Jednak czy naprawdę jej światełkiem w tunelu musiał być akurat on? Czy los aż tak musiał z niej drwić? I czy mogła zaufać swemu oprawcy, w końcu to przez niego sie tu znalazła? A może tutejszy gospodarz był jednocześnie zleceniodawcą? Może to on posłał Hassana za nią? Jednak czemu ten by teraz ją ostrzegał? Może został oszukany? Nie wydano mu nagrody? A więc chce zemścić się na gospodarzu i ponownie ją uprowadzić bądź wkapować w jakieś kłopoty?
Co miała o tym wszystkim myśleć? Komu ufać? Na kogo się zdać? Bo gdyby ten morderca zechciał przecież mógł wymordować i tutejszą świtę i dopaść gospodarza? Chyba, że ten był gorszym potworem od już znanej jej bestii. Jednak w jaki sposób do niej przemawiał? I gdzie był? To, że ktoś mógł bez trudu wślizgnąć się do jej umysłu było przerażające... Czy nie wystarczająco ją sterroryzował? Musiał jeszcze bawić się w ten sposób?
Rozglądała się uważnie po sali szukając po twarzach zgromadzonych tych charakterystycznych dwukolorowych oczu, a może krył się gdzieś w cieniu? W kątach sali? Nieuchwytny dla wzroku innych?
- Wypij i rozluźnij się, bo przez ten kij w twojej rzyci zaraz cię zdemaskuje... - ponownie ten melodyjny głos rozbrzmiał w jej głowie, by ją upomnieć. Miała wrażenie jakby był zmęczony, jakby przemawianie do niej sprawiało mu trudność.
Była to pocieszająca myśl, że jednak wtargnięcie do jej umysłu sprawiało mu problemy, nie było to coś, co przychodziło mu z łatwością. Jednak sam fakt, że był do tego zdolny był iście przerażający. Jednak nie bez powodu zwracał jej uwagę, była w sali jadalnej, gdzie wszyscy zajmowali się posiłkiem, a ona jedynie wodziła wzrokiem po ich twarzach, nie było to zbyt eleganckie zachowanie jakie wskazywałoby na jej osobę. Wzięła więc dyskretnie wdech, by sobie ulżyć i postarała się rozluźnić spięte niczym struny mięśnie od tego stresu. Nałożyła sobie odrobinkę potrawki i spokojnie zaczęła jeść, choć jedzeniem tego co podane tu było nie mogła nazwać... Jej podniebienie zdecydowanie przywykło do innego poziomu, bo ten posiłek nie posiadał żadnego poziomu. Czy podano im posiłki z zeszłego miesiąca? Jak coś takiego mogło w ogóle wylądować na stole? Czegoś takiego nie podałaby nawet swojemu kotu... a musieli to jeść wszyscy tu obecni.
- Wydaje się, że panna wina takowego potrzebuje - rozbrzmiał kobiecy szept tuż obok niej, a dłoń trzymająca dzban zawisła nad kielichem Shadan. Kobieta wzdrygnęła się lekko, była tak roztargniona, że wcześniej nie dostrzegła podchodzącej kobiety. Jednak swoje zmieszanie zbyła łagodnym uśmiechem.
- Racz wybaczyć, pani... ale chyba nie jesteś z Hallacku, prawda? Uroda twoja nie pasuje do tamtejszych kanonów, z pewnością nie aż tak jasne włosy i tak jasne oczy barwy miodu - nieznajoma kontynuowała, a Shadan tylko sie jej przysłuchiwała.
- Tak niezwykłego makijażu jeszcze nie widziałam, a przynajmniej nie tutaj, w tym świątobliwym Hallacku. Nie spalili cię na stosie za to, pani? - kobieta podjęła się nawet żartu, a to odrobinę rozluźniło Shadan. Choć nie wiedziała kim była kobieta i czego od niej chciała, a może wysłał ją gospodarz, by sprawdzić czy jego czar wciąż działa? Czy powinna odpowiadać? Potrafiła radzić sobie ze stresem i trudnymi sytuacjami, jednak jakiego doświadczenia, by nie miała na coś takiego nie była przygotowana w najdrobniejszym stopniu.
- Nie panikuj to zwykła wścibska baba, która średnio radzi sobie z pędzelkiem, dlatego wypytuje o to ciebie... - najemnik zainterweniował widząc zbyt wielkie wahanie się z jej strony.
- Owszem, jest i potrzeba, jednak trzeba uważać, by nie przesadzić, wszakże to dopiero śniadanie… - odparła z łagodnym uśmiechem, po słowach Hassana jakbry powrócił jej spokój i pewność siebie. Chwilę sie zastanowiła nad kolejnym pytaniem, jednak skoro nie musiała obawiać się tej kobiety, dziwnym byłoby ikrywanie tak oczywistych faktów jak jej pochodzenie.
- Masz rację, pani, nie pochodzę stąd, a z Alizonu. To tamtejszy styl sztuki makijażu, miło mi, że ci się podoba… my o jasnym wyglądzie lubimy go podkreślać, by nie wyglądać tak nijako… tak byśmy znikały na tle białej ściany - odparła wplatając subtelny żart. Co rozbawiło jej rozmówczynię o cerze zdecydowanie ciemniejszej niż te, które zwykła spotykać na co dzień.
- Tak coś mi się wydawało, że jesteś podobna do jednego z naszych mężów - stwierdziła, dolewając jej wina. Sobie zresztą również. Po chwili lekko uniosła kielich, jakby w geście pozdrowienia dla Shadan.
- Twoje zdrowie, pani. Jeśli chodzi zaś o przesadzanie… to któż tu nas może osądzać? Nie widzę, by ktokolwiek spoglądał na nas potępiającym wzrokiem, czy niósł kolejne świeczki bądź kadzidła.
- O, macie kogoś z Alizonu? Chętnie go poznam - uśmiech posłała swej rozmówczyni i sama sięgnęła za swój kielich do toastu.
- Grawitacja… pani, grawitacja ocenia i bywa okrutna jak się przesadzi… - pokiwała lekko głową jakby miała retrospekcję.
- Nie pytałam go o pochodzenie, ale ten mężczyzna, który przyniósł mi gromnicę, na takiego wygląda - przyznała, upijając łyk wina.
- A wino to pewnie dlatego takie lekkie, żebyśmy nie musiały z grawitacją walczyć już na początek dnia. Wieczorem już jakoś łatwiej to zaakceptować… pięknie tu, na marginesie; czy nie byłaby pani skłonna mnie kiedyś oprowadzić? Chociaż pozwoliłam sobie wczoraj zbłądzić do tu i ówdzie, to mam wrażenie, że jest tu dużo więcej ciekawych zakamarków, choćby ogród - kobieta mówiła jakby specjalnie przedłużała, by móc się jej uważniej przyjrzeć. Budziło to niepokój w Shadan, choć najemnik nie dostrzegł w kobiecie zagrożenia to czy mogła ufać jego opini? Kiedy płynnie przechodziła z tematu na temat jasnowłosa czuła się jak na przesłuchaniu, czy próbowała wyciągnąć z niej jakieś informacje? A może znała prawdę i szukała jedynie potwierdzenia? Może była to wiedźma? Skoro gospodarz rzucił na nią urok, musiał być czarownikiem, a więc czy trafiła w gniazdo tak plugawych istot?
- Rozumiem pani, a więc może sama się tego dowiem, o ile przyjdzie takowa okazja, bowiem miło by było porozmawiać ze swym rodakiem… - odparła z lekką jakby nadzieją. W końcu spotkanie rodaka mogłoby być dla niej ratunkiem, a może by ją rozpoznał? Może pomógł stąd uciec? Zastanowiła się chwilę analizując ifnormacje jakie otrzymała.
- Jak gromnicę panience przyniósł? - dopytała, lekko zaciekawiona. Takich tradycji w Alizonie nie mieli, więc albo nie był z jej stron albo również oddał się czarom nieczystym i jej iskierka nadzieji zgasła nim dobrze się rozpaliła.
- Możemy później przejść się pani po ogrodach... - dodała po chwili, wydawało jej się, że powinna tak odpowiedzieć, choć wolała uniknąć wszelakich oprowadzań. Jednak jak zdążyła zauważyć pod wpływem hipnozy, znała zamek, a więc i teraz powinna go znać, by nie dać się zdemaskować.
- Dziękuję, pani, jesteś nader łaskawa - stwierdziła ciemnowłosa, nie kryjąc zadowolenia.
- A gromnicę, ja wiem? Siedziałam tu przed chwilą, o tam, gdzie ta rudowłosa panna z mężem siedzi - kiwnęła lekko Hyronowi i Airze głową; po tym powiodła wzrokiem w stronę wejścia do sali.
- A tu o, proszę, jakiś chłop mi świecę przyniósł i jeszcze modlitwy nade mną odprawiał. Wariat i świr jakiś, powiadam, bo któż normalny przynosi pannie świecę, kiedy powinien przynajmniej kwiaty dać, albo pierścionek - dodała z lekkim oburzeniem.
Shadan uważnie jej wysłuchała, wzrokiem wodząc za nią. A więc ta dwójka była małżeństwem. Były to cenne informacje, pięna ognistowłosa panna i rosły mężczyzna o ciemnych dłuższych włosach. Następnie omiotła wzrokiem wejście, a więc problem leżał tu może w mężczyznach? Skoro i ta kobieta nie miała pojęcia, że jakiś rytuał chciano na niej przeprowadzić, może ten, który ja sobie upatrzył był zbyt nieudolny, by czar dobrze odprawić? Ahh ile ta kobieta miała szczęścia jeśli to była prawda, może te wszystkie panny tu zebrane były jedynie omamionymi marionetkami, nie znającymi prawdy o tych czarownikach, którzy swymi sztuczkami je tu zwabili? Co za chore miejsce by to musiało być.
- Albo bransoletę, jak mi mój luby… - odrzekła Alizonka, choć słowa te z trudem jej przez gardło przeszły. Wraz z tymi słowy zaprezentowała, przepiękny podarek. Chciała sprawdzić czy kobieta już coś podobnego widziała i czy miało to coś wspólnego z czarem na nią rzuconym?
Kobieta lekko, delikatnie przewędrowała opuszkami palców po powierzchni bransolety, jak gdyby sama została uwiedziona i urzeczona tym, co widziała; pod palcami czuła ciepłe złoto i akwamaryn ze szmaragdem. Shadan miała wrażenie jakby te gadzie oczy zahipnotyzowały kobietę, która oderwała się z tego transu dopiero po chwili.
- To mnie zaciekawiłaś, pani, musisz mi wskazać, który to taki nietypowy chłopaczyna… - zagadnęła powracając do tematu chłopaka od grombicy.
- To iście królewski dar. Racz wybaczyć, pani, moje zainteresowanie… czy dotyk bez pytania, jednakże nie mogłam się oprzeć, nieczęsto się takie cuda widuje - przyznała, kiwając głową.
- Podarek godny królów. Rzadko widuje się tak kunsztowne wykonanie. A chłopaczynę pewnie też poznasz… najpierw go usłyszysz, a później zobaczysz! - zaśmiała się krótko, zanim wstała z miejsca.
- Racz wybaczyć, pani, nie powinnam ci dłużej głowy zawracać… dziękuję za rozmowę, miło było tak zacną panienkę poznać. - wyznała kobieta i ruszyła w stronę wyjścia. Shadan odprowadziła ją spojrzeniem, jak miała to zrozumieć? Wystraszyła się bransolety? A może na niej też jakowy czar wisiał? W końcu gospodarz wręczając jej ją, mówił, że chronić ma ją. Czy aż tak wielką moc mógłby mieć kawałek złota z kamieniami? A może niepotrzebnie dodawała tej sytuacji dodatkową symbolikę? Może był to zwykły przypadek i kobieta się spieszyła?
Nie mogła przecież analizować tak wszystkiego. Jednak jak miała tego nie robić? Obce miejsce, obcy ludzie ja tu więzili, nie chciała tu być, a nie miała pojęcia, czy zebrane tu osoby są kolejnymi ofiarami czy współwinnymi tych czynów.
Rozmyślania w pełni zaprzątały jej umysł, analizy zachowań i obserwcja otoczenia, jednak wszyscu tu obecni zachowywali się jak normalni biesiadnicy. Oni po prostu przyszli tu zjeść śniadanie, co prawda zdarzało się paru mężczyzn czy kobiet, którzy zwracali na nią większą uwagę niz inni, jednak wiedziała, że było to spowodowane jej wyglądem i niczym innym. W końcu suknia, którą otrzymała robiła wrażenie i na niej samej, no i ta bransoleta, której wartość przekraczała pewnie i jej wyobrażenia. Nie widziała jeszcze biżuterii w takim stylu, tam misternie wykonanej, że mogła dostrzec poszczególne łuski, smukłego gada, który ochraniał jej większość przedramienia, cały nadgarstek i wierzch dłoni.
Z tego całego zamyślenia wyrwało ja przybycie kolejnej panny. A więc szykowała się druga część przesłuchania. Ogniste włosy były na tyle charakterystyczne, że od razu rozpoznała kobietę, była to małżonka jednego z tutejszych mężczyzn.
- Zdecydowanie posiłek umiliłoby ci pani dobre towarzystwo, jeśli masz ochotę to chodź ze mną... - powiedziała bezpośrednio, a to aż zaintrygowało Shadan. Jeśli zkładała, że obecne tu kobiety nie miały pojęcia o czarownikach to nie powinna się ich obawiać, jednak jeśli, tkóraś z dam była już pod wpływem czarów? Mogła sprowadzić na nia jakieś nieszczęście, jednak czy mogła myśleć tak egoistycznie jedynie o sobie? Jeśli te wszystkie kobiety miały paść ofiarą czarów tak samo jak ona, to nie mogła siedzieć bezczynnie, dlatego zdecydowała sie ruszyć za ognistowłosą, aby dowiedzieć się więcej, a może i zyskać możliwość na ostrzeżenie ich przed grasującym tu niebezpieczeństwem.
- Z przyjemnością pani, a czy mogłabym twę imię poznać? - odparła dośc dumnie odsuwając swoje krzesło i stając przed rudowłosą. Tym razem nie mogła pominąć tej kwestii, imienia poprzedniej kobiety nie poznała, a zdecydowanie takie szczegóły pomagały w dalszej komunikacji i bądź co bądź kultura tego wymagała.
- Airanna - odparła bez zbędnych dodatków, a jasnowłosa się łagodnie uśmiechnęła, było to piękne imię.
- Shadan, miło mi cię pani poznać... - dygnęła wprawnie, czego Aira nie odwzajemniła, jednak uraczyła ją serdecznym uśmiechem. Jeśli tutejsze czary robiły z kobiet posłuszne idealne damy, to tego typu gesty byłby raczej wpisane w ramy hipnozy. Mogła więc śmiało przypuszczać, że ognistowłosa nie padła jeszcze ofiarą tych przebrzydłych manipulacji.
- Więc prowadź Airanno... - poleciła, a Aira skinęła głową.
- Idziesz prosto w paszczę lwa, uważej na tego futrzastego szczurojada.. - została ostrzeżona, a więc i przystanęła jakby na moment jej ruch niepewny się stał. A więc czy kobieta prowadziła ją w pułapkę? O kim mówił najemnik, jej wzrok dość nerwowo pomknął na osoby przed nimi próbując znaleźć tego, który pasował do opisu, jednak ten był zbyt niejasny dla dyplomatki.
- Bez obaaw pani, Jeźdźcy może kulturą nie grzeszą, jednak sympatyczne to bestie i jest na czym oko zawiesić zapewniam... - te słowa jakby rozładowały swego rodzaju napięcie w białowłosej wywołując drobne rozbawienie uwieńczone perlistym śmiechem.
- Powiadasz? Teraz to nawet jakbyś nie chciała mnie zabrać to za toba pójdę... - odparła żartobliwie, na co i Airanna się zaśmiała.
Obie podeszły do towarzystwa siedzącego przy jednym stoliku, które składało się z dwóch rosłych mężczyzn, jak ich Aira nazwała? Jeźdźców... to hasło coś Shadan mówiło, jednak teraz skupiła się na ich twarzach niz swoich myślach, dwójce panów towarzyszyła jedna drobna panienka.
- Tu zapraszam...- wskazała miejsce odsuwając krzesło obok jednego z mężczyzn o włosach ciemnych i oczach zabarwionych płynnym miodem, z którego kobieta od razu skorzystała. A sama Aira siadła po środku całego tego towarzystwa.
- By przyspieszyć formalności, to jest Hektor i Hellion, a to panienka Kellie, za to wam przedstawiam pannę Shadan, panowie proszę zapanujcie nad ślinotokiem.. - bez ogródek przedstawiła imiona wszystkich, aby rozmowa szła im zdecydowanie łatwiej, kolejno wskazywała dłonią na odpowiednich właścicieli imion, a kiedy skończyła sięgnęła po swój kielich i upiła łyk. Shadan uważnie lecz nie nachalnie przyjrzała się każdej z osób zapamiętując odpowiednie imię z jego właścicielem bądź właścicielką.
- Miło mi was poznać, jak i gościć w tym miejscu... - odparła z łagodnym, życzliwym uśmiechem do zgromadzonych, bądź co bądź wolała zachowywać pozory, nie wiedziała w końcu przez kogo i jak bacznie jest obserwowana, ale skoro najemnik miał na nią oko, to i inni mogli mieć.
- Powiedźcie mi, czy któryś z tych dzbanków kryje mniej rozcieńczone szczyny? Czy we wszystkich jeden i ten sam szajs się kryje? - stwierdziła zniesmaczona namierzając swym wzrokiem innych naczyń. Białowłosa, aż uważniej przyjrzała się kobiecie będąc w lekkim szoku jej bezpośrednim językiem i samym faktem, że nawiązała do czegoś tak mało istotnego. Naprawdę nie przyprowadziła jej tu na dalsze przesłuchania? A do zwykłej niezobowiązującej rozmowy? To było dość szokujące, jednak w jakimś stopniu miłe i rozluźniające. Dlatego też łagodny uśmiech pojawił się na twarzy kobiety. Była mile zaskoczona podejściem nowopoznanej.
- Niestety sama jeszcze nie znalazłam magicznej piwniczki, która skrywałaby coś bardziej wartościowego od tegu tu... jakby dbali o to byśmy z ilością tak z rana nie przesadzili... - odparła dość żartobliwie spoglądając na Airannę patrząc na nia dostrzegła, że ta skinięciem głowy wskazuje im jakieś miejsce, podążyła więc za tym tropem i natrafiła na dwójkę Jeźdźców, może nie było by to nic zaskakującego, gdyby nie wymierzone uderzenie przez jednego z nich w drugiego. Shadan, aż lekko się wyprostowała, a trzymany przy ustach kielich z winem pozostał przy nich na dłużej niż zamierzała pierwotnie. Na moment zamarła oczekując dalszych wydarzeń, jednak kolejne słowa Airy nieco pomogły jej się z tego szoku otrząsnąć.
- Dobre mordobicie do śniadania.. ahh czuje się jak w domu... szkoda tylko, że dobrego trunku do niego nie mamy... - stwierdziła z łagodnym uśmiechem sentymentu, obserwując dalszy rozwój wydarzeń. Shadan robiła dokładnie to samo, oczekiwała tego co nastapi jako kolejne. Jednak fakt, że ludzie tu zachowywali się w tak typowy dla mężczyzn sposób napawał ja nadzieją, że może nie trafiła w aż tak przebiegłe miejsce jak myślała, skoro były tu tak proste i skłonne do typowej męskiej agresji osobniki, może tylko niewielka garstka z nich była przebiegłymi czarownikami, a może oni wszyscy byli kolejnymi celami gospodarza?
Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Amazi »

HASSAN




Zlecenie za zleceniem, wszystko po to, by na czymś się skupić, kiedy został sam. Jednak czy miały one jakiekolwiek znaczenie? Były jedynie narzędziem do zebrania myśli w całość. Te w samotności robiły się tak rozproszone tak liczne, że zatracały go w sobie chcąc się wzajemnie przekrzyczeć. Każda z nich chciała mieć coś do powiedzenia, ostatnie słowo chociażby, by postawić na swoim. A on pośród tego wszystkiego przysiadał przytłoczony.
Chłód otoczenia i ciepło szkarłatu. Krzyk rozpaczy i cisza ukojenia. Rozrzucona czerń i wzgarda błękitu. Kolczasta maczuga na tle zachmurzonego nieba. Zaciskająca sie dłoń mocniej na dmuchawce. Przymykające się oczy i przedłużający się wdech.

Tili... tili... bum...

Miód. Bursztynowy miód okraszony lękiem, czemu ten lęk był teraz tak ciekawski? Czegoś chciał, wszyscy czegoś chcieli. A ktoś chciał go ściągnąć. Z początku nawoływania te były zbyt subtelne, by je odczytał, jednak kiedy trasą jego zaczęto manipulować starania te nasiliły się. Komuś zależało, by się z nim spotkać.
Pusta wioska. Brak w niej życia. Jeśli nie ma życia, nie można go odebrać. Wszyscy już spali, jednak nie był to sen spokojny jaki powinien być. Słońce zaszło, a wrota do piekła sie otworzyły. Władcza i spokojna szarość. Niejadalny posiłek pozostawiony w całości na talerzu. Chęć rozmowy? Z nim? Drapie się po tyle głowy. Smród zgnilizny wypełnia wszystkie pomieszczenia. Zniszczone ściany, wiekowe ściany.
- Hassan tak? - imię przebija się przez przytłaczające zapachy. Głębokie zmarszczki na czole zdradzają upływ czasu.
- Tak... z Czarnych Płaszczy... - wyznaje kiedy szarość rozbłyska, barwiąc się wiosenną trawą.
Nie jest w stanie walczyć z pochłaniającą go otchłanią. Zapada cisza, a wraz z nią i ciemność.
- ... strzeż ją, a ona będzie strzec ciebie.. - przebiło się gdzieś z oddali, a z mroku została zdjęta pierwsza osłona. Ograniczona ilość bodźców uciszała myśli, pozwalała sie skupić. Widok jak przez mgłę zdradzał, że szli korytarzem. Choć on dziwnie się bujał. I czemu nie mógł poruszyć swym ciałem? Chciał sięgnąć do swych włosów, dotknąć opuszkiem brzegu blizny, jednak nie mógł nawet drgnąć. Nie czuł nic poza chłodem. Paraliżująca frustracja trwała przy nim jakiś czas, jednak kiedy ustała pozwoliła ocenić sytuację. Widział tylko to, gdzie go zabierała, co pozwalała zobaczyć. Jednak choć krzyczał do niej ta nie odpowiadała. Czas był jednostką mylną, bo dla niego upływały wieki. Bawiono się jego kosztem. Tak chciał sięgnąć do pasa, wyjąć tak bliskie mu narzędzie i wycelować nim w tę władczą szarość. To ona go tak urządziła.

Tili... tili... bum...

Szeptał sobie kiedy myśli zaczynały krzyczeć, kiedy wydarzenia nachodziły na siebie. To co było, z tym co jest, po to by tworzyć to co będzie. Istny chaos, potrzebował jednej ścieżki.
Znów nim bujano, lecz ten ruch nie był marionetki? Nie pomyliłby się. Choć znów szła w letargu, tę chwile temu patrzyła w lustro nie mętnym miodem.
- Panienko? - zebrał się w sobie, jednak dalej szła bujając nim w tych obrzydliwych zapachach zgnilizny.
Kiedy ułożyła swą dłoń na blacie, mógł spokojnie przyjrzeć się temu na co pozwalało ułożenie. Naczynia i te obrzydliwe jedzenie. Stary, błagający o pomste do nieba sufit. Szkarłat ust i śnieżna biel długich kosmyków. To znów ta sala jadalna i ta sama kobieta. Dał sie podejść tak jak i ona.
Marionetka i biżuteria. Te cele były bezsensowne. Musieli być tylko podpunktem, cel był inny? Jednak jaki? Słyszał liczne głosy, więc czy chodziło o tych zebranych? Wiska cała spała, a oni tu nie... nie wszyscy. Gospodarz chciał ich snu... wiecznego, niespokojnego snu.
Wędrujący w powietrzu zapach świecy narzucił zasłonę. Znów poczuł się wciągany. Czy teraz zaśnie?

Obraz znów się pojawił i był dużo jaśniejszy jakby zeszła nie jedna, a dwie bądź trzy zasłony. A miód był wystraszony. Spłoszony. Marionetki tak nie robią. Uśmiechnął się w duchu.
- Zachowuj się, bo się zorientuje, że samodzielnie myślisz, bierz kielich i zacznij coś żreć i uśmiech, szeroki uśmiech! - powiedział podekscytowany, przebił się? Tak udało mu się! Usłyszała go! Ten zaskoczony bursztyn mówił mu wszystko.
- Ktoś ty? - dyskretny szeopt ukryty za wiekowym kielichem.
- Tili tili bum... panienko... - wiedział, że po tym go pozna, jednak ta sie zakrztusiła zamiast mu odpowiedzieć.
- Uspokój się i jak na arystokratkę przystało zachowuj, tutejszy gospodarz zrobił z ciebie marionetkę, jakimś cudem się ocknęłaś, a więc brawo ty, a więc z łaski swojej nie zmarnuj tej szansy i udawaj uroczą idiotkę jak tego oczekuje... - skoro ona mogła uwolnić się z pod wpływu czaru to i on mógł? Nie musiał jeszcze zasypiać? Choć czuł się coraz słabiej, Morfeusz tak silnie chciał go w swoich objęciach. Ekscytuacja jednak nie pozwoliła mu zamknąć oczu. Brak powiek też to ułatwiał. Stale narzucający mu sie obraz pobudzał procesy myślowe.
Miód uspokoił się, płynnie spacerował po otoczeniu, on jednak nie mógł widzieć tego co on. Pierwszym nowym obrazem okazał się ciemny bursztyn ciekawski, a może wścibski? Na pewno ożywiony i umazany... Biedactwo nie trafiło pędzelkiem w powiekę i pomazało policzek. Ten barwnik... oby używała roślin, pancerze owadów źle wpłyną na skórę... choć nie ma jej suchej, musi dużo nawilżać.... Czemu jest taka cisza? Czemu ona nie odpowiada?
- Nie panikuj to zwykła wścibska baba, która średnio radzi sobie z pędzelkiem, dlatego wypytuje o to ciebie...- zainterweniował, jednak krzyk zasłonił mu widok. Znów zrobiło się ciemno i cicho. Czy jednak powinien sie ułożyć do snu? Lecz czemu nie mógł położyć się wygodnie? Spokojny oddech bez ruchu powietrza i spokój. Niestety został on zakłócony. Kiedy ktoś bezczelnie zaczął macać go paluchami! Zabierać je! Bo poodgryzam! Kto taki śmiały!? Krzyczał, lecz nikt tych krzyków nie słyszał. Jak przez mgłę widział odsuwającą sie od niego dłoń. Bezczelne...
Warczał zfrustrowany jeszcze kilka chwil, nim widok powrócił. Jednak przestał być tak stabilny jak wcześniej. Znów nim bujano. Migła czerwień tak mu bliska i wroga zarazem. Kiedy jedna się oddalała ukazała drugą, kontrastującą z czernią i szczynami.
- - Idziesz prosto w paszczę lwa, uważaj na tego futrzastego szczurojada.. - wkrzyczał jednak do kobiety dotarł tylko szept, ten i tak nakłonił ją do przystanięcia. Czy była rozważna? Nie była! Bo ruszyła dalej, a on wylądował tuż obok tego wrednego stworzenia. Skoro on tu był to i maczał palce w tym? Typowe, tak bardzo chciał się go pozbyć.
Nie mógł pozwolić, by mu się to udało, dlatego kiedy znów nastała ciemność nie chciał zamknąć oczu, nie chciał kłaść sie do snu. Nie! Nie mógł dać za wygraną! Dać satysfakcji zdradzieckiej istocie! Podstępnemu kocurowi!
Wtedy znów zmieniono jego położenie. Irytował sie coraz bardziej! Znów chciał krzyczeć! Jednak wtedy kierując kielichem do ust kobiety zyskał nową perspektywę, ujrzał znacznie więcej niż wcześniej mu dano. Choć wiele przysłaniały niezidentyfikowane sylwetki, te w centrum zainteresowania wszystkich dało sie rozpoznać, a cios wymierzony przez jednego w drugiego uspokoił wzburzenie. Czy zepsucie tego jedzenia doprowadziłoby do zakarzenia mózgu? Czy pasożyty przemieściłyby się tak szybko? Nie... nie byłoby to możliwe. Zanim by się rozwinęły i przeniosły z żołądka do innych tkanek... powodem agresji było coś innego. Jednak agresor nie pasował. Czemu drób atakował? W dodatku kolosalnego drapieżnika. Nie logiczne i bezsensowne. Czy jego mózg był zdrowy? A może była to próba samobójcza? Jakie procesy tam zaszły? Ah gdybym mógł to teraz sprawdzić! To nie! I na dokładkę znów wylądował na stole, mając widok głównie na naczynia i sufit, momentami ten parszywy ryj i jakieś rzygowiny na talerzu...
Methrylis
Posty: 20
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Post autor: Methrylis »

HALSE

Ten dzień był NIE DO PRZYJĘCIA. A nawet dziesiąta nie minęła.

Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie zdarzyło się tak dużo złego? Zwłaszcza że poprzednie dni nie były aż…

Ale tutaj Halse nie dokończył, ponieważ musiał nałożyć poprawkę. Otóż bowiem poprzednie dni też były złe. Nie trzeba było specjalnie daleko sięgnąć w przeszłość, by przypomnieć sobie próbę otrucia (chyba), powrót ze świata zmarłych, pieprzonego, denerwującego mnicha, wycieczkę po upiornych lasach, a na końcu to zamczysko ze wścibskim, irytującym babskiem w zestawie. Jednak tego dnia nieszczęścia zaczęły atakować go z każdej strony i to na dzień dobry: już nawet na zewnątrz nie mógł wyjść i świeżego powietrza zaczerpnąć, żeby coś złego się nie wydarzyło. I tak oto o mało co by nie upadł i by sobie swojego głupiego ryja nie rozwalił. Z kolei ci, którzy by sobie ten ryj rozwalić mogli, jak na złość wychodzili z opresji względnie cało. Jak się nie wiedzie, to się nie wiedzie, myślał wtedy męczeńsko.

Jednak nie to było najgorsze. Nie oblodzone schody, nie wywrotki na nich, nie marudzenie o świeczki. Nic nie było gorsze od tego, co ujrzał, wychodząc na zewnątrz.

Chciał sprawdzić wszystkie patrole. Chciał zobaczyć, kto stał na jakim stanowisku i czy oby czasem na pewno pełnił wartę zamiast spać albo chędożyć dziewki. Chciał robić dokładnie to, co robił, gdy był zastępcą Hyrona, choć halse’owym zdaniem — nadal nim był mimo jakiegoś wcześniejszego bredzenia o degradacji.

To właśnie tam rosło to drzewo.

To było dziwne uczucie. Mało kiedy i mało w kim bowiem jakiekolwiek drzewo wzbudzało jakiekolwiek uczucia. Drzewa rosły wszędzie, mijano je bez większych emocji i bez zwracania na nie uwagi. Sadzono je, wspinano się na nie, grabiono pozostałe po nich liście, ścinano je i przerabiano na drewno. Gubiono się między nimi, polowano między nimi. Jednak właśnie wtedy, podczas przemierzania śniegu okalającego zamczysko, wzrok Halse’a przykuło jedno drzewo. Tylko jedno, bardzo konkretne. I dlatego to było takie dziwne uczucie.

Co konkretnie? Zdziwienie? Złość?

Nie. To był lęk.

Pierwotny. Wręcz dziecięcy. Lęk na myśl, że wrócił. Że cofnął się w czasie, a może nawet jeszcze gorzej — że przyszłość, którą zdawał się przeżywać, nigdy nie istniała, a on cały czas tkwił pod tym drzewem. Bardzo konkretnym drzewem. Było niskie, jakby spłaszczone na czubku, choć bardzo szerokie, o rozłożystych, uginanych pod ciężarem śniegu gałęziach. Pień miało gruby, tęgi, szeroki, pokryty chropowatą, pozdzieraną tu i ówdzie korą oraz kilkoma sękami. To drzewo było dokładnie takie samo jak tamto.

Lęk. Zapierający dech w piersi, lekko paniczny lęk.

Lęk, który czuło dziecko, gdy nagle jego matka zniknęła mu z oczu.

Lęk, który na ten jeden wstydliwy moment obdzierał człowieka z każdej jednej, zbędnej emocji. Który odsłaniał to, co przez lata pieczołowicie zasłaniano. Który był jak kwas zdzierający wszystko to, co ów lękiem nie było.

Jak w transie podszedł do tego drzewa, ostrożnie, lękliwie dotykając szorstkiej powierzchni pienia. Przed oczyma widział coś na kształt nierównomiernej, owalnej, czarnej plamy. Plama idealnie pasowała do drzewa, zdawała się z nim zlewać. Musiała minąć dłuższa chwila, nim Halse zrozumiał, że przed oczyma widział dziuplę. Niezbyt głęboką, porośniętą wewnątrz pajęczynami i nieprzyjemnymi w dotyku, wilgotnymi żyjątkami. Lecz dziupla była tylko złudzeniem. Drzewo, przy którym Halse właśnie stał, nie miało dziupli. Ale tamto ją miało. Przy tamtym nie było też żadnej ławeczki, a pod tym stała jakaś, zarośnięta śniegiem, mokra, wilgotna, wypłowiała, nieprzyjemna. Halse, wciąż będąc w tym dziwnym, nieco lękliwym transie, strzepał śnieg i usiadł ostrożnie.

Czas płynął. Płynął bladotęczowym, gładkim strumieniem. Płynął, zwinnie, łagodnie, niespiesznie mijając Halse’a, jak gdyby zapominając o jego istnieniu.

Dziwne uczucie. Dziwność była domeną tamtego bezczasu. Obok niego, na ławce, ktoś usiadł. Ten Halse, którego czas nie oszczędzał, którego płynący czas ugodził i przeszył na wskroś, wiedział, kogo właśnie spotkał, kto akurat się do niego przysiadł. Rozmawiał nawet z tym kimś, coś mu odpowiadał. Lecz ten drugi, przejęty dziecięcym lękiem, pogrążony w hipnozie, pozbawiony troski czasu, był w rzeczywistości sam.

Był on i to drzewo. I wszystko, co wydarzyło się tuż pod jego ociężałymi, starczymi gałęziami.

Czas miał barwę bladotęczową, jego słowa zaś miały kolor ciemnobrunatny. Wspomnienia otulone wyrazami pachniały świeżą, skąpaną rosą trawą, deszczem i rozpaczliwą niepewnością jutra. Mówił, opowiadał, tłumaczył, bo musiał. Chyba musiał. Nigdy tego nie robił. Nigdy o tym nie mówił. Dlaczego miałby? I komu? Słowo klucz: komu. Nienawiść wypaliła w nim wszystkie powody, a popioły zgliszcz, które za sobą zostawiał, prawie całkowicie przysypały wspomnienia. Nie było przy nim nikogo, kto by zdmuchnął szary pył z tego zakurzonego, popękanego szkła. Nie było nikogo, kto stanąłby przy nim, powiedział: „Opowiedz mi swoją historię”. Halse nie miał swojej historii. Każdy miał jakąś, ale on nie. Historie są bowiem po to, by je opowiadać, by przekazywać je dalej. Wtedy historie żyły. Jego opowieści zmarły lata temu, bo nie miał ich kto wysłuchać.

Teraz był ktoś taki. Ktoś, Halse nie wiedział kto. Ale to nie miało znaczenia. Chciał spróbować. Ostrożnie… lękliwie. Ryzykownie. Ale może to pomoże. Podobno pomagało. Ludzie tak mówili. Historie potrzebują powietrza, muszą zostać wypowiedziane. Inaczej trują. Rozpuszczają się we wnętrzu duszy, zabarwiają jej kolor na zgniłozielony, zmieniają zapach na równie zgniły.

Więc mówił. Mówił o matce, która chorowała. Matki miał dwie, tak jak i on teraz był na dwoje rozdzielony. Pierwsza matka była czuła, choć roztargniona. Zabierała go na targ, uczyła gotować, pozwalała wychodzić na plac, by pobawił się z innymi dziećmi. Druga matka mu na to nie pozwalała. Druga krzyczała. Nie biła go, ale groziła, że to zrobi. A potem zapominała jego imienia. Pytała, kim jest i skąd się tu wziął. Przypominała sobie szybko, ale Halse wolał, by nie pamiętała, bo wpadała wtedy w duży gniew. Pan Igshte często wtedy przybiegał do ich chaty. Krzyczał do chłopca, by uciekał, sam siłując się z jego drugą mamą, która wrzeszczała, wyrywała się, płakała. Gdy dorastał, musiał opiekować się obiema. Już nie bawił się z innymi chłopcami, przestał się uśmiechać. Nikt już nie chciał się z nim bawić. Nikt mu nie pomagał, kiedy brakowało im pieniędzy, kiedy chorował, kiedy zostawał całkiem sam.

Ale to nic. Nic się nie stało. To nic.

Szydzili. Gardzili. Wytykali palcami. Najpierw się śmiali, potem wyzywali. Mało kto unikał. Lubili wchodzić mu w drogę. Wiedzieli, że ten mały, chuderlawy wyrostek nic im nie zrobi.

Mówił o drzewie. Szerokim, rozłożystym. Z dziuplą. Rosło na niewielkim wzgórzu, kawałek za wioską, nieopodal jej drewnianych, prowizorycznych murów i w niedalekim pobliżu lasu. Rosło tam tylko to jedno drzewo. Było nieco przerażające. Mówiono, że w tej dziupli czaiły się potwory. Nikt w to nie wierzył, ale nikt nie podchodził do drzewa.

Mówił o Sorgu. O chuderlawym, nieco ciamajdowatym chłopcu, z którym nikt nie chciał się bawić, którego terroryzowano, wyzywano, okradano i bito wiedząc, że i tak nie odda. Opowiadając o nim widział tę chłopięcą, przeżartą bólem twarz. Ból towarzyszył mu zawsze. Nie dlatego, że coś go bolało, a dlatego, że nie umiał sobie poradzić z odrzuceniem, na które go skazano. Naiwnie i desperacko próbował przyłączać się do zabaw z innymi i choć kolejne odmowy i szyderstwa jeszcze wyraźniej ciosały na jego twarzy ból, Sorg się nie poddawał, walcząc jak mógł o choćby strzępy akceptacji. Halse gardził litością, gardził więc i tym chłopcem. Aż do momentu, w którym spotkał go pod tamtym drzewem.

Nie opowiedział za to o tym, jak zaczął dostrzegać w sobie zmiany. Nie opowiedział, jak nie rozumiał, co się z nim działo, jak potwornie, potwornie się bał. Nie opowiadał, jak wpadał w panikę, gdy zaczął się przemieniać w coś, co przypominało zwierzę. Nie opowiadał o tym, że każda komórka jego ciała rwała się do matki, jak bardzo chciał jej o wszystkim opowiedzieć, przytulić się do niej i usłyszeć kojący głos, że to nic, że wszystko będzie dobrze. Nie mógł tego zrobić, bo jego pierwsza mama umarła wiele lat temu, a ta druga, ta zła, już leżała na łożu śmierci. Nie opowiadał, jak bardzo bał się powiedzieć o tym Sorgowi w obawie, że straci jedyną bliską osobę. Nie chciał być sam. Tak straszliwie, panicznie bał się być sam…

Aż wreszcie został sam. Mówił więc o latach przyjaźni z Sorgiem. Mówił o tym, jak Sorg nauczył go akceptacji swojej odmienności, jak nauczył go cieszyć się ze swojej przemiany. Choć najbardziej cieszył się z tego, że został zaakceptowany. Nie mówił o tym, jak dorastając, Sorg zapewniał, że mimo wszystkich przykrości, jakich doznał ze strony mieszkańców wioski, chce się tam osiedlić. Nie opowiadał o równie pięknych, co naiwnych planach Sorga dotyczących założenia rodziny. Chciał się zakochać, mieć dzieci. Jego twarz była wąska i koścista, musiał też nosić okulary ze względu na kiepski wzrok. Nie był zbyt urodziwy, ale wierzył, głęboko wierzył, że gdzieś tam czekała na niego ta jedyna. Halse nie chciał tam wracać. Chciał się wyrwać jak najszybciej. Udało mu się namówić Sorga, by choć na czas jakiś wyruszyli na wspólną podróż, aby poznać kawałek świata. Po wszystkim Sorg zawsze wracał, a Halse tułał się dalej. Ale w końcu zawsze podjeżdżał pod bramę, czekając na swojego przyjaciela, na jedyną bliską mu osobę. Sorg zawsze się zjawiał.

Tamtego dnia się nie zjawił. Jego ciało wisiało bezwładnie, przywiązane do jednego z wysokich palów stanowiących element drewnianego muru. Wisiało tam martwe. Tylko dlatego, że w geście tej samej, wiecznie nienasyconej desperacji Sorg wspomniał o tym, że przyjaźni się ze zwierzołakiem. Tamci doskonale wiedzieli, że chodziło o Halse’a. Uznali, że Sorg także jest tego samego rodzaju dziwadłem. Pojmali go, torturowali, zamordowali. I powiesili na palu jako znak dla Halse'a, że z nim zrobią to samo.

Wciąż mówił.

Nie powiedział, jak z jego gardła wydobył się przeraźliwy, łamiący wrzask. Nie powiedział, jak rzucił się w stronę ciała zmarłego przyjaciela, jak je stamtąd ostrożnie zdjął, jak nad nim zapłakał. Powiedział, co zrobił dalej. Mieszkańcy byli pewni swego. Myśleli, że to łatwe pokonać zwierzę — przecież byli łowcami.

Zabił ich wszystkich.

Do dziś pamiętał rozdzierający wrzask młodej kobiety, gdy zgniatał swymi niedźwiedzimi szczękami czaszkę niedawno narodzonego dziecka.

Nie żałował. I nigdy żałował nie będzie.


Bladotęczowa smuga czasu przepływając przez niego zadała mu niemal fizyczny ból. Ocknął się z letargu, czując się tak, jakby właśnie wynurzył głowę z ciemnej, mętnej wody. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że już nie siedział, tylko stał, a sądząc po solidnie wydeptanej, krótkiej ścieżce, maszerował tak już od jakiegoś czasu. Dał się jak tępe bydlę poprowadzić do zamku, gdzie zostawiono go samego sobie. W głowie cały czas miał obraz drzewa. Symbol czasów, gdy miał kogokolwiek bliskiego. Dziś był zupełnie sam. Przywykł do tego stanu. Przywykł do tego, że odkąd wymordował całą tamtą wioskę, nie umiał stłumić w sobie tamtego gniewu. Bo to cały czas był tamten gniew. Tamta nienawiść. Zbyt silna, zbyt mocno go oplatająca i porastająca, by cokolwiek innego mogło się przez nią przebić. Wiedział, że jego wybuchy gniewu nie budziły strachu tylko śmiech. Wiedział, że był uznawany za ofermę, że mało kto traktował go poważnie. Halse masochistycznie lubił tę rolę agresywnego błazna. Lubił zachowywać się głośno i władczo. Lubił, gdy go dostrzegano.

Niegdyś nie dostrzegał go nikt.

Usiadł przy stoliku. Wokół kilku jeźdźców i ich panny udawali, że jedli coś, co udawało, że było jedzeniem. Panoszył się gwar, rozchodziły się plotki. Halse jeszcze nie do końca wrócił z morza wspomnień, dlatego wciąż był nieco otępiały i wszelkie bodźce docierały do niego z niemałym opóźnieniem.

I może dlatego kompletnie nie spodziewał się i całkiem przegapił to, co wydarzyło się chwilę później.

Po jego twarzy rozlał się twardy, piekąco-kłujący ból, coś strzyknęło nieprzyjemnie, coś pociekło mu po brodzie, a przed oczami aż błysnęło. Nie mając pojęcia, co się wydarzyło, ujrzał nad sobą rozwścieczonego Hastena, ale nawet mimo tak oczywistych sygnałów, Halse nadal nie potrafił połączyć kabelków. Poza tym kilka rzeczy mu się tu nie zgadzało, a istnienie jakichkolwiek niewiadomych nieco go drażniło. Po pierwsze więc, za co oberwał? Po drugie natomiast, kto go uderzył? Bo jakoś nie chciało mu się wierzyć, że to naprawdę Hasten. Ten Hasten?! Ta kolorowa, słodka ptaszyna, która śpiewem i wierszem ściąga wszystkie dziewice z okolicy? Pojęcia nie miałem, że on potrafi się bić!

Myśl, że tak oto w Hastenie obudził się wreszcie dawno niewidziany mężczyzna, aż niemal pokrzepiła Halse’a. Czuł się bowiem ojcem tego małego sukcesu, bo cokolwiek zrobił — a nie miał pojęcia, co to mogło być — obudziło w Hastenie faceta zdolnego do obrony tej tamtej, którą sobie na żonę wziął. Halse więc ostatecznie uznał, że ta rozcięta warga i chyba lekko ruszający się ząb to wcale nie aż taka wysoka cena.

O co jednak chodziło, nie dowiedział się wcale. Nikt, z Hastenem na czele, nie chciał mu powiedzieć. To jednak zeszło na dalszy, całkiem nieistotny plan, bo to uderzenie wybudziło go z tego lepkiego, mętnego letargu. Wreszcie całkiem wrócił do siebie i, co gorsza, wszystko sobie przypomniał.

A wtedy zapłonął w nim ogromny gniew. I coś jeszcze. Coś, czego Halse specjalnie często nie odczuwał.

Palący wstyd.

— Panowie, co wy odpierdalacie?

Spod ziemi wyrósł Hyron, z tą samą co zawsze obojętno-srogą mina, która od dawna nie robiła na nim najmniejszego wrażenia. Jako wielki, groźny dowódca, tylko w teorii musiał się pokazywać jako rozsądny rozjemca. Ci natomiast, którzy znali Hyrona poza jego rolą, doskonale wiedzieli, że z rozsądkiem częściej nie miał niż miał cokolwiek wspólnego — a przynajmniej zdaniem Halse’a. Dlaczego, pomimo tego wszystkiego, nadal był dowódcą? Dla Halse’a była to nadal jedna z wielu nieodgadnionych tajemnic świata.

— Już niech cię twój siwy łeb nie boli — rzekł zaskakująco dziarsko w stronę Hyrona. Wystarczy, że mnie szczęka boli, dodał w myślach. — Nic się nie dzieje przecież! Rozmawiamy sobie z kolegą! Prawda, kolego?

Miał gdzieś nieufne spojrzenie Hyrona i skołowaną minę Hastena. Teraz ważne było coś zupełnie innego.

— Jasne — mruknął drwiąco, wyraźnie nieprzekonany. — A przy okazji, nocna warta jest twoja.

Halse wzruszył obojętnie ramionami. W tamtej chwili nawet ulubiona karna karta Hyrona pod tytułem „NOCNA ZMIANA” nie robiła na nim wrażenia.

— A tobie, kolego — Halse solidnie klepnął Hastena po ramieniu — piękne dzięki! Nie masz pojęcia, jak mi pomogłeś! Kto by pomyślał — zarechotał — że jednak masz jaja! Ale ja to zawsze czułem, że na ciebie, ptaszyno, to można liczyć!

Trudno było powiedzieć, jak dokładnie wyglądał w tamtym momencie Hasten. Jakby zobaczył ducha? Jakby mu się wszystkie oczywistości świata nagle zupełnie poprzewracały? Jakby zgubił cały sens i logikę wszechświata? Coś koło tego. A najprościej mówiąc, Jeździec był w głębokim, bardzo głębokim szoku i wyraźnie nie wiedział, co się właśnie wydarzyło.

Tymczasem Halse wcale się z niego nie naśmiewał, bo ten strzał w pysk naprawdę solidnie go obudził i najwyraźniej tego mu było trzeba. Zwłaszcza że miał do załatwienia jeszcze jedną, bardzo ważną sprawę. Sprawa podobno zagnieździła się w bibliotece, a przynajmniej tak głosiły zasłyszane tu i ówdzie plotki, więc to właśnie tam w pierwszej kolejności Halse skierował swoje kroki.

Do czego nie chciał się sam przed sobą przyznać? Że był dziwnie… spokojny. Choć to może za dużo powiedziane, to jednak Halse czuł, że coś się zmieniło. Czy to dlatego, że wreszcie się przed kimś otworzył i opowiedział coś, co chorobliwie trzymał w sobie od czasu owych wydarzeń? Możliwe, choć nie chciało mu się wierzyć, że taka byle rozmowa miała faktycznie jakąś magiczno-terapeutyczną moc. Halse nie wierzył w takie brednie. Ale z drugiej strony…

Z drugiej strony, coś się zmieniło. Niezaprzeczalnie.

Lecz poza tą obcą lekkością, doszedł inny ciężar. Świadomość, że zwierzył się z tak osobistych wspomnień nikomu innemu, jak tej walniętej akrobateczce, doprowadzała go do rozpaczy. Nie rozumiał, dlaczego powiedział o wszystkim akurat jej. Nawet Hyron, z którym podobno się niby jakoś przyjaźni, nie miał o niczym pojęcia. Owszem, dowódca nigdy nie był specjalnie wścibskim typem i wyznawał zasadę, by wiedzieć dokładnie tyle, ile potrzebował wiedzieć. Jednak co innego zwierzyć się kumplowi, a co innego tej wariatce. Mówiło się też, że wbrew pozorom najlepiej zwierzać się komuś obcemu. Ten bowiem, kto zna opowiadającego, może łatwo wydać osąd i wyrok. Nieznajomy zaś nie miałby odpowiednich informacji i narzędzi, aby takie osądy wydać, służąc co najwyżej cierpliwym wysłuchaniem i nienachalną radą. Tymczasem ta, która sama siebie przedstawiała jako Alaya, nie była mu nikim bliskim, ale jednocześnie nie była też obca. Jeszcze wczoraj nie wiedziała o nim praktycznie nic, dziś zaś wiedziała wszystko, najwięcej ze wszystkich żyjących. Czy to nie paradoks? Czy to nie potworność? Halse był przerażony, bo nie ufał tej kobiecie za grosz, a świadomość, że jego tajemnice były aż tak zagrożone, doprowadzała go do wściekłości i rozpaczy. Czy były to ważne tajemnice? Czy jakkolwiek mu zagrażały? Nie. Nie wzbudziłyby w podsłuchującym zazdrości ani zawiści, nie sprowokowałyby do knucia nikczemnych planów. To był ten rodzaj tajemnicy, który obnażał wszystkie najsłabsze punkty, który wystawiał nagie wspomnienia na mróz rzeczywistości. To zaklęte w słowa wstyd, żal, ból i lęk. To zaklęty w słowa początek tego, kim był dzisiaj.

Tak jak mu mówiono, rzeczywiście znalazł ją w bibliotece. Krzątała się wzdłuż wysokich regałów z książkami, przebierając w cieńszych i grubszych woluminach. Akrobateczka, gdy już zorientowała się, że nie była sama, spojrzała na niego bez słowa.

— Musimy porozmawiać — rzekł twardo, zbliżając się do niej. Wzrok miał lodowaty, podobnie jak ton swojego głosu. — O tym, co ci powiedziałem pod tamtym drzewem.

Cholerne drzewo, jęknął w myślach.

Symbol. Symbol piękna, symbol spokoju. Symbol lęku. Symbol straty i śmierci.

— Mów — odrzekła tylko, nawet nie siląc się na złośliwości.

A jednak, mimo wyraźnego polecenia, Halse milczał. Milczał długo, a milczenie to było ciężkie i ponure. Lecz, w przeciwieństwie do wielu innych milczków, on nie spuszczał wzroku. Jego oczy lśniły bladym, stalowym, lodowatym blaskiem.

— To… — zaczął w końcu — co ode mnie usłyszałaś. To nie ma prawa popłynąć dalej. Zapomnij o tym, co powiedziałem. Ja się dowiem. Będę wiedział, jeśli…

Motał się. Jakby zapomniał języka w gębie, jakby nie wiedział nawet, po co tu przyszedł.

— A o czym wtedy mówiłeś? — zapytała, odsuwając się. — Bo wiesz, mnie nic nie świta.

Halse wpierw osłupiał na moment, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Myślał, że kobiecina będzie dyskutować albo się z nim droczyć, ale w żadnej mierze nie sądził, że tak od razu, bez zbędnego gadania, przystanie na jego warunki.

I właśnie wtedy, właśnie dzięki temu, Halse zrobił coś, czego nie robił od bardzo, bardzo dawna.

Uśmiechnął się. Lekko, ciepło. Bez choćby krztyny złośliwości, bez choćby nuty fałszu. Udało mu się nawet cicho zachichotać pod nosem.

— Skoro już tu jesteś, to cię wykorzystam — oświadczyła. — Podaj mi tę książkę z góry, bo ja nie dosięgnę.

Bez choćby słowa skargi wykonał powierzone mu zadanie, zdejmując z wysokiej półki wskazaną księgę. Sam nie wiedział, dlaczego tak się rozluźnił. Od kiedy wierzył na słowo takim wariatkom? Ale najwyraźniej właśnie o to chodziło; o to, że jego tajemnice pozostaną tajemnicami. Że nie będzie chciała wykorzystać tego przeciw niemu, że…

Ale — czy oby na pewno nie będzie? Mógłby ją przed tym ostrzec, ale chyba nie chciał w ogóle wracać do tematu.

— Co to za księgi? — Halse zerknął przelotnie na tytuł, marszcząc przy tym lekko brwi. — De Pulchritudine et Ornamentis Corporis: Tractatus Medii Aevi? — Halse raz jeszcze na nią łypnął, ale tym razem już uśmiechnął się po swojemu, złośliwie. — A ja, patrz, głupi, naiwny żem myślał, że ty tu w księgozbiorach buszujesz, bo jednak coś tam tkwi między jednym twoim uchem, a drugim. A tam nic innego jak tylko mazie na gębie, hę?

— Mądrości zostawiam mądrym, kiedy chcę się odprężyć — odrzekła z godnością kobieta. — A ty co tam takiego intelektualnego czytałeś?

— Już dawno nie czytałem — przyznał — i nie jest to moja ulubiona rozrywka — dodał ponownie — ale ostatnio czytałem zbiór opowiadań niejakiego Lorenzo di Vergusio. Traktują o podróżach i różnorakich przygodach. Jakbym sam mało po świecie łaził — rzucił z przekąsem sam do siebie — ale czyta się nawet przyjemnie.

— O tym słyszałam, jednak nie było mi dane po ten zbiór sięgnąć, jako że w Karstenie nie był on szczególnie znany — przyznała Karstenka, zresztą zgodnie z prawdą. W jej oczach pojawił się cieplejszy błysk. — Zaskoczyłeś mnie, panie. A Hikāyāt min al-umam al-ukhrá znasz? Baśnie i opowieści z innych narodów.

Halse podrapał się po tyle głowy, próbując wyłuskać z mózgownicy wspomniany tytuł.

— Nie, nic mi to nie mówi.

— Rozumiem. To zbiór baśni i opowieści o innych... cóż, moją ulubioną były te o Jeźdźcach Zwierzołakach... zabawnie się to wspomina, mając teraz żywy kontekst. — Dłoń kobiety wędrowała po złoconych grzbietach innych ksiąg. Malleus Maleficarum, czy jakoś tak. — Wiadomo, w Karstenie nie ma wiele do czytania, oprócz traktatów religijnych — prychnęła z lekką wzgardą. — Ale skoro już tu jesteśmy, to możesz pomóc mi się rozejrzeć za tym zbiorem opowiadań tego... Lorenzo di Vergucio — powtórzyła.

Halse aż szerzej się uśmiechnął, gdy usłyszał o księgach z opowiadaniami o Zwierzołakach. Bardzo chętnie by poczytał, co inni twierdzili na temat mu podobnych. Halse mógł się tylko domyślić, ale i tak chętnie przekonałby się na własne oczy.

— Dobra, tak, ale to później — mruknął, machnąwszy ręką. — Najpierw te opowiadania o Zwierzołakach, zaciekawiłaś mnie. Jest szansa, że to gdzieś tutaj siedzi?

— Pojęcia nie mam. Nie mogę dosięgnąć do górnych półek, więc nie przeczytam, co tam jest napisane — odrzekła z prostotą akrobateczka. Nie była przecież tak wysoka jak inni, więc co najwyżej mogła zadzierać głowę i spozierać z zazdrością na wyższe półki.

— Więc twoje szczęście, że masz mnie — mruknął, mniej już przejmując się akrobateczką, a bardziej rozglądając się po kolejnych półkach.

Pierwszą rzeczą było ustalenie, czy ta biblioteka kierowała się jakimś logicznym porządkiem. Czy książki były poukładane alfabetycznie? A może tematycznie? Początkowo trudno było rzec, ale po kolejnych kilkunastu minutach szperania w księgozbiorach udało im się ustalić, że część ksiąg owszem, była ułożona tematycznie, ale było tam dosyć bałaganu, by prędko się w tych poszukiwaniach zgubić.

I tak oto, grzebiąc w półkach z ziołolecznictwem, trafili na coś, co już po samej okładce wyglądało jak jakieś czarnomagiczne tomiszcze.

— Hm — zaciekawił się Halse, usiłując zdjąć księgę z półki. Była gruba, choć dość lekka, ale bardzo nieprzyjemna, jakby nieco wilgotna w dotyku. Niedźwiadek niczym wielki znawca kartkował księgę, upuszczając ją w swoich ramionach na tyle nisko, by także akrobateczka mogła przyjrzeć się zawartym tam zaklęciom.

— Tyy — zawołała, będąc najwyraźniej pod wrażeniem ich znaleziska — po co komuś jakaś ultrastara książka z jakimiś inkantacjami i ziołami?

— Nie wiem — przyznał, wciąż nie odrywając oczu od tekstu — ale to wygląda naprawdę nieźle...

Drgnął nagle, gdy usłyszał głośne, groźne warknięcie i podniesiony głos. Ten ułamek sekundy ogłupienia tłumaczył tym, że jak dotąd było bardzo miło i nie spodziewał się po swojej towarzyszce jakichkolwiek ataków szału. Tymczasem ta zaczęła na niego krzyczeć!

— WIEM, CO MYŚLISZ I NAWET NIE PRÓBUJ TEGO ROBIĆ!

Halse zaśmiał się pod nosem, nieco złośliwie. Nie miał pojęcia, co on sobie zdaniem akrobateczki myślał i czego miał nie próbować, ale pod wpływem tego protestu niedźwiedź natychmiast zapragnął to zrobić.

— Przynajmniej nie w mojej komnacie — zagroziła akrobateczka, nadal będąc w iście bojowym nastroju.

Halse raz jeszcze się zaśmiał, choć trwało to krótko.

— To brzmi jak zaproszenie do twojej komnaty — zauważył, siląc się na powagę — skoro mam już listę tego, czego robić w niej nie mogę.

— Jeśli spróbujesz — wysyczała, wspinając się na palce tak, by dodać sobie chociaż kilka centymetrów do wzrostu, i pograżając mu złowrogo palcem — to wrzucę cię do wanny. Nawet. Nie. Próbuj — warczała, akcentując każde kolejne słowo.

Halse zachichotał, wyjątkowo rozbawiony tym małym przedstawieniem, po czym poklepał ją delikatnie po czubku głowy — dokładnie tak jak rodzice chwalący za coś swoje malutkie dziecko.

— Dobrze, dobrze — mruknął, wciąż rozbawiony, wymijając ją bez obdarzenia choćby jednym spojrzeniem. — A teraz avanti, avanti, szukamy dalej! Chcę przeczytać to opowiadanie o tych Zwierzołakach i powkurwiać się na to, co za brednie tam powypisywali.

Słyszał, że za sobą nie było żadnego ruchu, więc odwrócił głowę, aby ujrzeć kompletnie zszokowaną akrobateczkę, która tylko kolejnymi mrugnięciami wskazywała na to, że w ogóle żyje. Musiała być mocno zaskoczona, więc Halse więc roześmiał się raz jeszcze — przez tę małą jędzę śmiał się ostatnio zaskakująco często.

— Tu chyba wszystko wydaje się ułożone jakoś tak tematycznie — zauważyła po jakimś czasie Karstenka. Wrócił jej już normalny nastrój — bynajmniej nie bojowy. — Tam były te wszystkie czary mary i mazidła, a tutaj jest coś o roślinach. Więc jak o roślinach też jest, to o zwierzętach też musi być, a stąd prosta droga do folkloru, nie?

— Choinka jedna wie — odparł dyplomatycznie, cały czas wpatrując się w kolejne półki oblazłe kolejnymi księgami. — Zaraz, zaraz... a to?

Nawet Halse musiał się ostro wyciągnąć, by sięgnąć książkę, która wpadła mu w oko. Zdawało mu się, że dostrzegł na grzbiecie nazwisko poszukiwanego autora i choć to mogła być inna księga, warto było ją obejrzeć.

— To to? — spytał, wskazując akrobateczce wyjęty wolumin.

Kobieta otworzyła księgę i nachyliła się nad nią.

— Tak. To to. Ale nie wiem, czy przeczytasz, to jest w oryginale — odrzekła, zanim rzuciła niedźwiadkowi nieco rozbawione spojrzenie. — A wiesz, co to znaczy, prawda?

Halse popatrzył na nią nieprzytomnie, nie bardzo wiedząc, o co jej chodziło.

— No nie wiem, że mi to przetłumaczysz? — rzucił propozycją. — Tylko nie dukaj. I nie przekręcaj. I nie przerywaj. W ogóle, po prostu czytaj.

Kobieta zaśmiała się tylko, dość miło zresztą. Nie było w tym złośliwości.

— Oczywiście, pod warunkiem, że ty będziesz siedzieć spokojnie i nie będziesz komentować ani przerywać.

Halse skrzywił się wyraźnie, sam nie wiedząc, czy będzie w stanie dotrzymać obietnicy. Ale przynajmniej spróbuje.

— Dobra. Dawaj.

Oboje popatrzyli na siebie prozumiewawczo, jakby chcąc się upewnić, że dobrze się rozumieli.

— Teraz?

— Teraz.

Awatar użytkownika
Eru
Posty: 35
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Hellion

Post autor: Eru »

Towarzystwo i jadło znalazł szybciej niż się spodziewał, w postaci rudowłosej małżonki samego dowódcy. Kobiety, którą to z żalem mianować powinien swą ciotką, chociaż młodsza była od niego o cały szmat czasu i morza doświadczeń. Cóż jednak miał uczynić innego skoro bogowie, a może i sam pan losu, o który po kątach i niechętnie wspomniano w Arvonie, mieszał w tym przydziale swoimi kościstymi paluchami. Było po prostu czystą ironią to, że ktoś taki jak Hyron, posępny i niedostępny. Zimny niczym październikowa noc, znający życie niemal na wylot dostał taką, w której oczach, mimo zielonej barwy, można było ujrzeć blask kwietniowego poranka i ogień życia skryty w jej sercu. Chociaż może była to właśnie ta dziecięca jeszcze naiwność i wiara w świat. Wiara, którą każdy z nich tutaj pożegnał wcześniej lub później, przybierając postać zwierzęcia, popełniając zbrodnię, lub będąc karanym za nieswoje winy. Tułaczka z dala od domu potrafiła pozbawić oczy tych iskierek. Miłą więc odmianą było popatrzeć w takie, które nie dźwigały tak wielkiego bagażu doświadczeń.

Dziewczę to było jednak zbyt żwawe i chyba nazbyt pewne siebie. Gdy wspomniała o nocach wspólnie spędzanych, Hellion omal nie udławił się jedzeniem, które z początku zdawać się było jak smażona podeszwa, która z każdą chwilą zyskała jakby na smaku. Może i szczycił się jako mężczyzna licznymi podbojami, zdolnościami krasomówstwa, lecz nie przywykł, by kobiety mówiły tak bezpośrednio przy świadkach o obcowaniu. Chociaż rozmawiało się z nią miło i całkiem swobodnie, to był nieco spięty przez dwuznaczności — przynajmniej z początku.
Nagle dostrzegł zamieszanie przy drzwiach. Jego uwaga zawitała tam idealnie w momencie, gdy w ramiona jego brata krwi i miecza wpadała drobna niewiasta, niezwiązana z nim płaszczem. Obserwował całe to zamieszanie, popijając sobie spokojnie rozcieńczone wino i słuchając Airany, nieraz odpowiadając jej ukradkiem na zadane pytania. Nie dając jej ni mniej, ni więcej, niż uznał za słuszne. Pamiętał dobrze, jak blondynka patrzyła na Hastena, po tym, jak uratował ją z wiedźmiego targu, a i jego własne myśli z tamtej sytuacji wracały falami, zupełnie jakby od tego wydarzenia minął szmat czasu, a nie ledwie…w sumie nie wiedział ile. Jakby mu się to zacierało. Jakby czas tracił na znaczeniu. Był w jego głowie obraz Harla, jego biegu, błysku w oczach, ale i Hasenowych oczu błękit, lustrujący Kildas, czy jak jej tam dano. Prychnął cicho w pewnej chwili w swój kielich, kryjąc uśmieszek wesołości. Zdolna ptaszyna z tego ich zwiadowcy. Wnioskując po zazdrosnej mince ciemnowłosej, swoją żonę zdążył już wokół palca sobie okręcić, a i inna pragnęła też jego uwagi.

Zaskakującym dla Helliona faktem było to, że jak dotąd nikt z kompanii nie zorientował się, że to nie on, a niebieska jaskółka jest prawdziwym łamaczem serc niewieścich i jeszcze przypisali mu łatkę tego ugrzecznionego. Chociaż to właśnie posiadacz płaszcza o barwie błękitu dawał mu złote rady jak zmiękczyć niewieście serca i kolana. Nie miał jednak zamiaru nikogo wyprowadzać z błędu i psuć mu opinii, która bądź co bądź często się przydawała.

Kolejną rzeczą ich dyskusji była kobieta, która miała czelność podpaść lwiej stronie czarnowłosego. Z największą przyjemnością, kotowaty skrywający się w jego wnętrzu mruczał radośnie, gdy ludzka strona dowiadywała się coraz więcej. Ostrożna gra słów i pozorów odsłania coraz więcej i więcej. Każdy kolejny element składał się w całość. Jeszcze kilka osób pociągnie za język i może okazać się, że złości i nienawiści misia były niczym więcej niż sprzeczką kochanków. Jednak to nie jego sprawa, nawet mimo nici sympatii, jaką poczuł do Halse poprzedniego wieczoru.

Następnie Aira wyciągnęła go do jego kuzyna i ślicznej panienki, która już wcześniej powitała Helliona uniesieniem kielicha, gdy ten pozdrowił ją w ten sam sposób. Z nieskrywaną radością obserwował jak krewniak jego, zawija się w płaszcz i odchodzi od stolika, zapewne nie zajmować się tylko końmi w stajni. Hellion skłonił elegancko głowę na widok blondynki, posłał jej uśmiech czarujący i przysiadł się do stolika. Pojawił się również Hektor, którego powitał z uśmiechem. Niewiarygodne, że Horazon kogoś takiego ukrywał w swej twierdzy. Gdy rudowłosa zniknęła, zerknął za nią zaciekawiony, jednak nie na długo. Zaraz też zwrócił swą uwagę ku Kellie.
— Mam nadzieję, że bezpiecznie dotarłaś do komnaty, wybacz, że nie wypełniłem z kompanem moim powinności mężczyzny i nie odeskortowaliśmy cię osobiście, by zapewnić ci należytego spokoju.
— Och, nie panie, proszę, nic się nie stało — odparła pospiesznie, śląc mężczyźnie ciepły uśmiech i odruchowo dłonią lekko machając dla podkreślenia, że sprawą tą przejmować się nie powinien. — Pani Airanna odprowadziła mnie do komnaty, chroniąc mnie tak przed zagubieniem. A i mąż mój nad ranem już był w komnacie, jak mówiliście — dodała, lecz wypowiedziawszy ostatnie słowa, nieco posmutniała i z wyraźną troską spojrzała na obydwu Jeźdźców. — Przykro, że sprawiłam wam kłopot panowie. Mam nadzieję, że przeze mnie nie spotkały was żadne nieprzyjemności.
Twarz lwa napięła się wyraźnie na te słowa. Jednak zaraz uśmiech mu ją złagodził.
— Nie masz nas pani, za co przepraszać, jesteś damą, której winniśmy opiekę. Szkoda jedynie, że małżonek twój również pobłądził w skomplikowanych korytarzach tej twierdzy i nie zapewnił odpowiedniego towarzystwa. Raduje się jednak me serce, iż bezpieczna byłaś. — posłał jej kolejny uśmiech.
— Dziękuje panie. Zamek to duży i pobłądzić łatwo, więc nie mam żalu. Niestety sen zmógł mnie wcześnie, więc powitać mego męża po powrocie nie zdążyłam — rzekła i naraz znów radosny nastrój odzyskując, z lekkim uśmiechem dłonie splotła, do piersi swej je przykładając. — To naprawdę cudowne, że do Kompanii tak dzielnych wojów przyszło mi dołączyć. A jednego z nich nawet poślubić. Przykro mi jednak, że za pomoc odwdzięczyć się panom nie zdążyłam. Czy jest coś, co mogłabym zrobić, by za nią odpłacić?
— Sam rad jestem, że pozwolono mi z wami ruszyć, wszak towarzyszyć tak wyśmienitym wojom, jak i przepięknym paniom to zaszczyt. - odparł Hektor, który w międzyczasie zdążył napełnić kielich Kellie winem, a teraz polewał i sobie. Hellion bez słowa podsunął mu swoje naczynie, obserwując, jak tur wlewa i jemu wina.

Następnie żona Hyrona wróciła w towarzystwie kobiety, którą uznał za panią twierdzy, chociaż przyglądając się młodej twarzy, o niecodziennej w tych stronach urodzie zwątpił. Cichy podszept nadziei szepnął, że to nie pani, lecz panna twierdzy i nie zgrzeszy tak bardzo, próbując ją uwieść. Dodatkowo przedstawienie jej jako panny zwiększyło nadzieję. Lew wewnątrz zamruczał, dając mu do zrozumienia, że i jemu podoba się ta niewiasta. Nie dane jednak było mu długo rozwodzić się nad urodą Shadan i podjąć jakieś próby kontaktu, gdyż za nimi rozegrała się kolejna scena.
Hellion obserwował całą sytuację z napięciem. Jedna z dłoni zacisnęła się na blacie w oczekiwaniu, jakby do kociego skoku, by w razie czego móc interweniować. Osłonić swego brata krwi i miecza przed złością niedźwiedzia, widział bowiem, co Halse potrafi uczynić nieraz na polu bitwy przeciwnikom. Nie chciał być w ich skórze, jednak jeśli chodziło o dobro Hastena, był w stanie zrobić wiele. Wysunąć pazury i zmienić się mimo rozkazów Hyrona i umowy kompanii. Jeśli o życie przyjaciela chodziło, to gdzieś miał całe świata prawa, a co dopiero strach kilku niewiast, które mogli przecie spętać zaklęciami, jeśli za bardzo by histeryzowały.


Naprawdę byś się poświęcił? Stanąłbyś naprzeciw niedźwiedzia Hellionie?

Zwątpienie pojawiło się w jego głowie, mając obcy głos, jednak znów potraktował go jak swoje myśli i poczuł ogromne wyrzuty sumienia. Czemu zwątpił w swą chęć pomocy temu, kto był mu bardziej bratem niż ten, którego na świat wydało to samo łono. Przysięgi składał nie raz, że w każdym problemie będzie mu podporą, dla każdej sprawy wsparciem i nawet cholerne pestki jabłka nosił na wszelki wypadek. Chociaż miał ochotę cisnąć je w płomienie za każdym razem, gdy siedział przy ognisku. Nagle ciało jego odruchem wręcz drgnęło gotowe do skoku, do dobrania się ostrymi pazurami do gardzieli misia. Metaliczny posmak rozlał się w jego ustach, a on oblizał wargę językiem i poczuł, że jego język zrobił się nieludzko szorstki. To uczucie wyrwało go z morderczej wizji, szybkie mignięcie i uświadomił sobie, że siedzi w miejscu. Nie było też smaku krwi w ustach. Poprawił się i zerknął na Ariannę, która akurat rzucała niewybredny komentarz na temat całej tej sceny. Złote oczy mężczyzny znów skierowały się na Hastena i Halse i wyraziły ogromne zdziwienie, gdy ujrzał, że Halse nie oddał szatanowi. Westchnął tylko i uniósł jedną brew. Odwrócił się do towarzystwa i posłał czarujący uśmiech najpierw pani zamku, a następnie Kellie.
—Ojej! — pisnęła cicho, widząc zadany cios i odruchowo dłońmi swe usta zakryła. - Czy mężowi temu, aby pomocy nie trzeba? Groźnie ten cios wyglądał — dodała cicho, szczerze zmartwiona, zerkając ku Hektorowi.
— Wyglądał, jakby było wszystko w porządku, ale może chłop w szoku... tak wybiegł... może trzeba poszukać chłopa...- sam obejrzał się ku wyjściu, gdzie przed chwilą zniknął Halse.
— Stawiam, że do kochanicy już poleciał, by go opatrzyła, ale chcecie to sprawdźcie.— wtórowała Airanna, nawiązując do ich niedawnej rozmowy.
— Raczcie wybaczyć panie, nieraz niestety męska natura wymaga wyjaśnienia sobie pewnych argumentów siłą. — wtrącił się Hellion.— Chcesz powiedzieć pani, że takie widoki nie są ci obce? Któż oczy damy kalał przemocą?
— Przyjaciele mego rodu głównie... choć i samych rodaków często poniosło... Co by nie powiedzieć, to proste danie sobie po ryjach łagodziło wszelkie konflikty w podróży... - odparła lekko rozbawiona swoimi wspomnieniami, mówiła o nich z ciepłym uśmiechem, upijając kolejny łyk tego słabego wina. Hellion skrzywił się lekko, słysząc kolejne wulgarne słowa z ust kobiety.
— Owszem łagodzi, ale często też powoduje jeszcze większe zamieszanie. Dodatkowo nie powinno odbywać się to na oczach damy.
— Uroczyś siostrzeńcu... — posłała mu ciepły uśmiech — Wypijmy za to, byś się nie zmienił, nawet po tym, jak już mnie lepiej poznasz... — zażartowała, nieco uważniej mu się przyglądając, podpierała przy tym brodę o złożoną w piąstkę dłoń i lekko uniosła kielich w znaczącym geście.
— Niech tak będzie zatem moja nowa piękna cioteczko — wyszczerzył zęby.— Nie sądziłem jednak, że w Hallacku damy spędzają tyle czasu w towarzystwie mężczyzn.
— Bo raczej, nie jest to normą. Ojciec wymagał ode mnie nieco innych rzeczy, niż ci zwykle wymagają... - odparła, by odpowiedzieć, jednak by jednocześnie za wiele nie zdradzić. I wypiła spory łyk w ramach toastu za mężczyznę, zielone oczy nie odpuszczały mężczyźnie, gdyż dostrzegły coś interesującego. Hektor popatrzył na ognistowłosą i chwile się zastanowił
— Może faktycznie zajrzę co z nim...— podniósł się ze swego miejsca.
— Mam w jukach schowanych trochę ziół z klasztoru… Niewiele, lecz starczy na napar zdolny w bólu nieco ulżyć — zaproponowała cicho.
— Oj takie dobroci pani trzymaj na czarną godzinę. - poleciła, po czym spojrzała na wstającego Hektora. — A wiesz co? A przejdę się z tobą.
Może w takim razie przejdźmy się wszyscy, drobny spacer po śniadaniu nie zaszkodzi. Pani zechcesz nas oprowadzić? - Hellion zwrócił się do Shadan
— Z przyjemnością, jednak muszę was rozczarować, gdyż sama tego zamku jeszcze tak dobrze nie znam, jednak z chęcią z wami pójdę... - wyznała, licząc na zrozumienie.
— Chodźmy więc, zobaczymy co z kolegą, byśmy martwić, się nie musieli — dodał rudowłosy jeździec.

Wtem do sali wkroczył ktoś. Nie byle kto, lecz sam Pan tego przybytku. Razem z towarzyszącymi mu przybocznymi, posępnymi i nieco gburowatymi. Odzianymi w czerń jakoby płaszcze ich czarne nie straszyły do pokazania przynależności. Jednak to nie na ich widok lew skryty gdzieś głęboko w Hellionie zaczął drapać i powarkiwać cicho, jakby ostrzegał, że jest tu drapieżnik znacznie niebezpieczniejszy. Jednak szybko ucichł, ledwie jedno spojrzenie stalowych oczu pana tej twierdzy starczyło, by złotooki przestał słyszeć swój totem. Miast tego przyglądał się mężczyźnie dalej. Ten jakby nic zaczął klaskać w dłonie powoli, akcentując uderzenie, które rozchodziło się echem po sali, która nadal nie otrząsnęła się z szoku po akcie ptasie agresji i podszedł pan twierdzy niedaleko Hyrona.
— Wyborny spektakl panowie. Widzę, że zacięcia nie brak w twej kompani czarny orle. Dobrze widzieć młodych wojaków pewnych siły i krzepy. Niech więc swą energię wylądują dziś. - uśmiech niby rozbawiony wystąpił na twarzy mężczyzny. Ruszył on w stronę głównego stołu, przy którym chwilę temu siedziała Shadan. Rozejrzał się po sali i rzucił przeciągłe spojrzenie na kobietę, która chyba już wszyscy uznali za jego oblubienicę. Jedynie jedno, nietrwające dłużej niż czas nalewania alkoholu do kielicha, lecz na tyle długie, by nie uznać go za przypadkowe. Gdy jego naczynie było już pełne, uniósł je.
Widząc pierścień z symbolem słońca, poczuł mrowienie na piersi. Nie było to uczucie przyjemne, trochę jakby pozostałość po bólu, dającym znać, że coś jest nie tak, lecz nie na tyle, żeby zwrócić na to uwagę. Kamień, w którym osadzony był symbol, nie wydawał mu się godny tego znaku, ale z tej odległości ciezko ocenic było mu cóż to za kruszec. Mrowienie na skórze uczucie ustało w jednej sekundzie. W tej samej, kiedy mężczyzna znów zaczął mówić.
— Niech zatem turniej się odbędzie. Drodzy jeźdźcy, jak stary dawno zapomniany obyczaj nakazuje. Z pradawnych wręcz opowieści, a może i samych początków istnienia Arvonu, przekazywanych mi przez mych kompanów bardziej doświadczonych lata temu, gdy sam opuszczałem bramy naszego kraju. Dawniej, gdy spotkały się dwie kompanie, urządzano przyjacielskie walki, by sprawdzić, która brać ma najlepszych wojaków. Niech i dziś ten zwyczaj nam przyświeca. - po tych słowach, wypił zawartość kielicha jednym haustem.
— Przepraszam więc za brak mojej obecności, lecz idę zorganizować nam plac boju. - Skłonił się, żegnany wiwatami kilku to butniejszych jeźdźców chętnych do skrzyżowania miecza.

Gdy pan włości zniknął za drzwiami i Hellion wstał z miejsca i zaoferował pomocne ramię najpierw Shadan, która odgrywała rolę pani tego przybytku i jej nakazywało się okazać pierwszej szacunek. Przyjęła jego pomoc, a on w tej chwili wwiercił się spojrzeniem w oczy złote jak jego i posłał jej uśmieszek lekko zadziorny. Ona jednak nie speszyła się ni drobinę, a wręcz przeciwnie. Jej spojrzenie równie nieustępliwe, kryło się pod kaskadą długich i ciemnych rzęs, a uśmiech goszczący na jej ustach zagotował krew w jego żyłach. Zrobiła następnie krok, ledwie jeden, lecz wystarczający na tyle, by stanąć bardzo blisko. Wręcz poczuł jej oddech na sobie i perfumy egzotyczne otulające jej osobę i dostrzegł plamki ciemniejsze w jej tęczówkach. Ten jeden kroczek, który dała, był pełen gracji i powabu. Ledwie zauważalny przez innych, ale on wiedział, że zaczyna się tu bardzo delikatna i stara jak świat gra zwana flirtem. Następnie zaś Airze również zaoferował pomoc przy wstaniu i ona nie odmówiła, lecz na nią już nie patrzył wzrokiem wygłodniałego lwa, bądź co bądź szanował wuja i nie śmiał jego żony uwodzić, lecz widać było, że przy wyjściu z sali często uwaga jego na Shadan się kieruje, ale i czasem na te przyrzeczona Holgierowi zerkał, której pomoc zaoferował Hektor.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

HYRON

Gdy Hellion oddalił się ze swojego miejsca, mój wzrok napotkał rudą, kędzierzawą czuprynę. W okamgnieniu przypomniałem sobie wczorajsze wydarzenia - upalonego Halse’a, upalonego Hectora i wystraszonego znienacka Helliona. Najwyraźniej krewniak mój nie najlepiej radził sobie z ziołami. Wobec tego kiwnąłem dłonią na Hectora.
- Hectorze. Wierzę, że wczorajszy wieczór był dla ciebie udany - posłałem Jeźdźcowi blady, ledwie widoczny uśmieszek. - Racz podejść na chwilę.
Widziałem, jak Jeździec szedł dziarsko; jednak kiedy dostrzegł mój znaczący gest nakłaniający go do zmiany swego kierunku, nabrał z lekka ogłady i podszedł do mnie. I, jak sobie życzyłem, zeszliśmy nieco na bok sali.
- Podróż, przyjazd, zakwaterowanie, wieczór jak i sama noc! I poranek panie, w tej kompanii tyle się dzieje, że aż ciężko mi swoją ekscytację opanować! - odparł uradowany. Pokiwałem lekko głową. Sam nie wiedziałem jak, jednak i mi udzielał się jego nastrój - równie dziarski i lekki; jak gdyby ciężar schodził mi z ramion.
Więc tak to jest? Jak on to robi?
- Dobrze cię widzieć w naszych szeregach - oświadczyłem. - Widzę, że już zdążyłeś zżyć się z naszą Kompanią, nawet jeśli towarzystwo częściowo się zmieniło. Powiedz mi, to, co palisz… co to jest?
- Dziękuję panie! Ogromnie rad jestem, że zechciałeś mnie z wami zabrać.
- odparł Hector i skinął wdzięcznie swą czupryną. - Owszem panie, a przynajmniej taką mam nadzieję, bo jeszcze widłami nikt mnie nie przepędzał! - zaśmiał się dziarsko, a po pytaniu chwilę zastanowił.
- Wybacz panie, nie znam jego nazwy, wieki temu pewien kupiec kilka nasionek zza morza przywiózł. Opłacił nimi strawę, a że ciekawy byłem to wziąłem. Zasadziłem, pielęgnowałem, a potem suszyłem, cóż następnie rozsiałem więcej i tak zapasy gromadziłem. Wszystko po odkryciu jak wspaniałe działanie kojące mają. Noce dzięki nim lekkie się stają i spokojnie mogę je przespać. Zwykle odpalam tuż przed zaśnięciem, jednak wczoraj goście niespodziewanie zajrzeli, no i zachęcili do spaceru… - wyjaśnił spokojnie, sam lekko speszony swoim zachowaniem, bo jak ujął zwykle nie opuszczał już swej komnaty po takim rozluźnieniu.
Pokiwałem głową do siebie. Nie kojarzyłem tych roślin szczególnie; najwyraźniej były one czymś innym, co zazwyczaj palono w Hallacku lub Arvonie. Być może zamorskie rośliny pochodziły z Karstenu? A może z jeszcze innych krain, choćby Alizonu? Tak czy inaczej słuchanie Hectora było na swój sposób fascynujące. Przypominało obserwowanie rozochoconego nastolatka, który rozgadywał się na swoje ulubione tematy i, w pewien sposób, było… odprężające. Przypominało rozmowy z moją szanowną małżonką - wówczas po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie musiałem rozwiązywać problemów. Zwyczajnie słuchałem.
- Nie przeżywałeś żadnych skutków ubocznych? - zaintrygował mnie siłą rzeczy ten wątek; sama wzmianka o lżejszym śnie brzmiała obiecująco. - Zawsze jest gdzieś w tym jakiś haczyk. Musi być chyba coś w zamian.
- Nie odnotowałem takowego. Z rana jak młody bóg wstaję dzięki nim. Mimo, że samo palenie stan silniejszy od upojenia alkoholem wywołuje… ahh, głowę wtedy mam tak lekką! A bądź co bądź do lekkich nie należę!
- zaśmiał się Hector i podrapał po karku.
- A pan dowódca problem ze snem ma, że tak dopytuje? Czy po prostu ciekawi pana ów zielonka? Mogę dać trochę na przetestowanie… - mówił spokojnie, wyraźnie chętny do wszelakiej pomocy. I ta postawa była bez mała zaskakująca; zwykle moi Jeźdźcy kombinowali na całego, jak zjeść ciastko i mieć ciastko. Ewentualnie jak się podzielić, żeby jednocześnie się nie dzielić. Lub pożyczyć, żeby nie pożyczać. O, do tego doszli do perfekcji. Dlatego też zaskakiwała mnie otwarta, serdeczna postawa Hectora; nie było to aż taką codziennością.
- Powiedzmy, że interesuje mnie wpływ paru rzeczy na samopoczucie - oświadczyłem. - Jeśli byłbyś tak uprzejmy… to chętnie się przekonam, jak to działa.
Mężczyzna od razu zaczął dłonią po swojej klatce piersiowej wodzić, jakby namierzając odpowiednią kieszonkę ukrytą pod płaszczem. A kiedy namierzył to, czego szukał, wydobył to zań na światło dzienne. W jego dłoni wylądowało małe, podłużne zawiniątko, starannie chronione lnianą chustą.
- Jeden taki na wiele nocy starczy samotnemu użytkownikowi, naprawdę trzy, cztery buszki wystarczą… i proszę mi wierzyć, więcej za bardzo rozluźni, a tak rozluźni, że pewnych czynności już się nie wykona… - ostrzegł, wyraźnie podkreślając, o jakie czynności chodzi. Wyjaśnił wszystko z uśmiechem, przekazując mi dyskretnie zawinięte i przygotowane już zioła.
- Brzmi to tak, jakbyś miał już w tym temacie pewne doświadczenie… - odrzekłem, zaś twarz mi nawet o milimetr nie drgnęła. Mieszek jak szybko pojawił się w dłoni Hectora, tak szybko zniknął w mojej. Niespecjalnie przejmowałem się, co by było, gdyby ktoś nas zauważył. Moja kompania i tak nie zwykła zadawać mi pytań innych, niż standardowy zestaw, czyli “gdzie jesteśmy?”, “daleko jeszcze” i “czy to aby na pewno bezpieczne?”. Lekko kiwnąłem głową.
- Rad jestem z twojej pomocy. Przyjmij moje podziękowania. Nie będę cię już dłużej zatrzymywać przed strawą i towarzystwem - odrzekłem, zanim ktoś jeszcze inny zwrócił moją uwagę. Co za dzień. Jednego byłem pewien: zanim on się skończy, moja cierpliwość towarzyska ulegnie wyczerpaniu.
- Rad jestem panie, że mogę pomóc - rudowłosy Jeździec uśmiechnął się szeroko i, dłużej nie zajmując czasu, odszedł. Zanim jeszcze jakieś miejsce zdążył namierzyć, kolejna dłoń nawoływała go do przybycia. Jednak ta drobna i zgrabna zdecydowanie przyspieszyła krok tura. Pokiwałem w zamyśleniu głową do siebie, nim skierowałem się w stronę innego jeszcze Jeźdźca, mimowolnie nasłuchując rozmów po drodze.

- Szefie… - poszarzała twarz Havika sugerowała, że nie przespał tej nocy. - Czy ja mogę się rozwieść? Albo tę przeklętą babę tu na Pustkowiach zostawić? Jak Boga kocham - otrząsnął się z wyraźnym obrzydzeniem - Ja jej nie zniosę! Przysięgam, nie zniosę!
- A co się dzieje?
- spojrzałem na niego zaintrygowany. Większość Jeźdźców raczej nie narzekała na swoje małżonki; a ci, którym żona nie odpowiadała, zwykle uciekali z łoża bądź podsuwali ją swoim mniej wybrednym towarzyszom. Tym sposobem i wilk bywał syty, i owca cała. Odsunąłem kielich poza zasięg ręki Havika, zajmując miejsce obok.
- Słuchaj: jak żeśmy tylko przybyli do komnaty, to już się za żonę miałem wziąć, coby noc poślubną przypieczętować jak należy, nie? Małżeństwo to małżeństwo przecie - Jeździec ściszył głos, wpatrując się tępo w jedną z kobiet, rozmawiającej w niewielkim tłumku naprzeciwko o dwie ławy dalej. Nie omieszkałem nie rzucić jej spojrzenia; była nawet ładna, z długimi czarnymi włosami spiętymi w skromną koronę. Twarz jej przesłaniała delikatny woal, nadając jej pewnego rodzaju tajemniczości. Wyobraźnia dopowiadała sobie coś więcej.
- Z twarzy to ona nawet całkiem ładna, nie powiem że nie. I włosy też ładne. Ale czy cała reszta jest ładna, to nawet nie mam pojęcia i nie mogę sprawdzić, bo te kurwy z High Hallacku, kurwy jebane, wysłały mi pieprzoną mniszkę z klasztoru - Jeździec podparł głowę dłonią. - Ja już jej szaty próbuję ściągnąć, te wszystkie cholerne sznurki odwiązać, bo się obsznurowała jak pieprzony baleron. A ona mi na to, że w zasadzie jeszcze się nawet nie znamy, a to tak bezbożnie, że wszakże akt ten powinien być poczyniony z miłości do boga…
Pochyliłem głowę, tłumiąc śmiech. Szczęściem, że Havik nie zauważył.
- I że w ogóle to nastała teraz pora na jej modły, ja patrzę jak ten baran jakiś, a ona wyjmuje z torby klepsydrę, rozwija jakiś dywanik i zaczyna klęczeć i kiwać się przed kominkiem, aż by prawie łbem tam wpadła. A pod nosem jakieś modły mamrotała, choć brzmiało to prędzej jakby przywoływała szatana niż do boga się odwoływała - podsumował Jeździec. Bez słowa przysunąłem mu kielich z powrotem i nalałem wina.
- Po godzinie, jak piach się w tej klepsydrze zasranej przesypał, to zapytałem jej, kiedy w końcu skończy, a ona spojrzała na mnie i rzekła, że modli się aż dopóki nie poczuje zmęczenia. To mówię, jak zaraz jej dam popalić to takie zmęczenie poczuje, że żadne modły jej nie będą potrzebne, chyba że do bogini rozkoszy, to na mnie tak spojrzała, o tak mnie zmroziła spojrzeniem, że aż mi ptaszek się skurczył do rozmiarów o widzisz? - pokazał mi czubek małego palca. - Taki był tyci, aż mi się odechciało do końca życia. A ona jeszcze rzekła, że powinienem się wstydzić, bo grzeszne myśli w niej wzbudzam i prowokuję, szatana w te progi wzywając. Mamrotała pod nosem te modły z pół nocy, a jak żem już zasnął, to przyśnił mi się ten jej zasrany bóg.
- I co ci powiedział?
- Powiedział "współczuję ci, chłopie" i wypił ze mną piwo
- burknął Havik, wypijając jednym haustem kielich.

Po jakimś czasie rozmowy w sali przerwał głośny trzask; chyba każdy, w tym także ja, spojrzał w stronę Halse’a i Hastena. A niedźwiedziołak, ku zdziwieniu chyba wszystkich, nie zerwał się ze swojego miejsca, gotów odpowiedzieć atakiem na atak.
- Hasten. Zechcesz mi wyjaśnić, co się tutaj odpierdala? - przeniosłem wzrok z okrwawionego Halse’a na drobną postać naszego łucznika. Sam niedźwiedź zerwał się jak poparzony i wyszedł z sali, kierując się nie wiadomo gdzie. Nie posyłałem za nim nikogo; może i zachowywał się, jakby nasza jaskółka poprzestawiała mu nie nos, a kilka klepek, ale wiedziałem, ten radosny nastrój może mu przeminąć równie szybko, jak przytomność potencjalnego “opiekuna”. Nawet wlepiona nocna warta nie wywarła na nim większego wrażenia, co sugerowało, że Halse był w znacznie lepszym nastroju, niż można byłoby się spodziewać.
To była podstawowa zasada. Jeśli ktoś burzył się, że dostawał nocną wartę rzekomo “za nic” oznaczało to, że był zirytowany już wcześniej i tylko szukał pretekstu, by się wyżyć. A jeśli sytuacja była zgoła odmienna i nawet się nie drażnił, to albo brał pod uwagę, że było to zasłużenie, albo coś kombinował, albo nie chciało mu się kłócić.
W ogromie tych opcji głównie przodowała ta druga. Jeźdźcy od zawsze mieli naturę buntowników i próbowali przekraczać bądź obejść wszelakie znane granice. Oznaczało to próby obejścia słowa “nie” lub “nie wolno” albo “nie rób” bądź czegokolwiek, co wiązało się ze słowem “nie” i odpowiednim ku temu czasownikiem.
Ale do tego od dawna się przyzwyczaiłem. Podobnie jak do tego, że niedźwiedź był dziwnym człowiekiem. Od lat prowadziłem tę Kompanię; przez stulecia musiałem obcować z najróżniejszymi indywidualnościami. Od skrajnie upierdliwych męczybuł (Halse) po uległe jednostki, którym można było dosłownie wejść na głowę (Hasten); od wojów, gotowych do ostatniej kropli krwi swojego zdania bronić (Hellion), po tych niegodnych nawet splunięcia ni tym bardziej dobrego słowa (Hassan). W całym tym zwierzyńcu znajdowali się jeszcze ludzie gdzieś pomiędzy - choć bywali dobroduszni i szelmowscy, pod tą otoczką krył się żelazny upór (Hector, na ile znałem się na charakterach) czy skryte głęboko urazy, sięgające kilku pokoleń wstecz.
Zamiast tego skupiłem się na postaci Hastena. Być może język, jakiego teraz używałem, obecnie się różnił od tego stosowanego na co dzień - jednak w sytuacjach takich jak ta był on jedynym nader odpowiednim.
Sama jaskółka nie była w kłopotach, absolutnie; nie upadłem jeszcze na głowę. Nie należałem zresztą do tego sortu osób, które widząc kłótnie między podwładnymi, obwiniałem obie strony i nakazywałem im podanie sobie rąk oraz “pogodzenie się”. Od zawsze uważałem, że ta metoda jest nie dość, że szkodliwa, to i jeszcze niebezpieczna, bowiem wzbudzała tym większy żal niesłusznie obwinionej ofiary, jednocześnie usprawiedliwiając sprawcę. A zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli Hasten zachowywał się w ten sposób, to musiał mieć jakiś ważny ku temu powód.
Sam z siebie awantur w Kompanii nie prowokował, czego o Halsie powiedzieć już nie mogłem. Niedźwiedź wydawał się kochać awantury i kłótnie, a problemy przyciągał do siebie chętniej niż pchły i kleszcze. W pełni identyfikował się ze swoim totemem.
Odpowiedzi od Hastena się nie doczekałem; młodszy Zwierzołak wyglądał na równie skołowanego i zaskoczonego obrotem spraw. Przechyliłem głowę w ptasim zwyczaju, przyglądając mu się uważnie. Był ewidentnie niewyspany - oczy miał podkrążone i podpuchnięte, zaś spojrzenie - co było do niego niepodobne - było bez mała zagubione i nieprzytomne. Zarost na jego twarzy sugerował, że nawet nie poświęcił wiele czasu sobie, lecz od razu po wstaniu dokonał podstawowych ablucji z pominięciem tego elementu. Czyli się, być może, spieszył. A to niewyspanie mogło wpłynąć na jego zdolności poznawcze.
- Zakochany czy ki chuj - mruknąłem do siebie, oglądając się na drzwi, za którymi zniknął niedźwiedź. W powietrzu zawisła odpowiedź Hastena “nie ma za co???”, która nie doczekała się nawet odpowiedzi. Lekko pstryknąłem palcami, by choćby ten dźwięk wybudził Hastena z tego dziwacznego stuporu.
- Dlaczego to zrobiłeś? - przeformułowałem pytanie, by do niego dotrzeć.
Hasten, zaskoczony pstryknięciem, w pierwszej chwili szybko poderwał swą głowę do góry, z wyraźną podejrzliwością przyglądając się stropowi, lecz słysząc padające z moich ust pytanie, zaraz powrócił ku mnie wzrokiem. Nie odpowiadając od razu, lecz wpierw jedno ściągając brwi i przygryzając policzek, ważąc słowa. I najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, iż raz za razem zaciska i rozprostowuje palce tej samej dłoni, która dosięgła twarzy Halse’a.
A ja… czekałem. Cierpliwie czekałem. Hasten przypominał mi teraz sztorcowanego uczniaka, zastanawiającego się nad odpowiedzią, mającą jak najlepiej ugłaskać zirytowanego nauczyciela.
- Bo mnie poniosło. Bo tego nie przemyślałem. Bo zasłużył - stwierdził w końcu krótko, szeptem, mocno akcentując ostatnie słowo, lecz jednocześnie i nie chcąc za bardzo wyjawiać szczegółów. Wszak wystarczyło, iż te znali główni zainteresowani. On, Yellena i Halse, nawet jeśli ten skutecznie grał nieświadomego. Uniosłem tylko brwi, dając mu do zrozumienia, że nie satysfakcjonuje mnie ta odpowiedź - dlatego też Hasten westchnąwszy, dodał cicho:
- Ale głównie, ponieważ obiecałem to żonie. Przez niego bowiem w jej oczach miast radosnych iskier, znów szkliły się łzy…
W milczeniu pokiwałem głową, odwracając wzrok w stronę jednego z arrasów; scena na nim pokazywała polowanie na - nomen omen - niedźwiedzia, przywracając mi ponure wspomnienia. W tej fortecy wiele rzeczy wydawało się je przywodzić na myśl. A może to ten bagaż doświadczeń dominował wszystkie skojarzenia i przemyślenia?
- Więc dla spełnienia satysfakcji swojej żony zdecydowałeś się uderzyć swojego towarzysza broni. Innego motywu nie miałeś - podsumowałem, ściągając usta w wyrazie dezaprobaty. Omiotłem Hastena chłodnym spojrzeniem. - Czy powinienem usłyszeć coś więcej?
Ileż to ludzie byli skłonni poczynić dla kobiety. Nawet dla mnie to wydawało się być bez mała niezwykłe; ledwie poznał parę dni temu dziewczę, a już gotów był do jej stóp wszystko rzucić. Teraz jego zachowanie również było co najmniej niecodzienne. Wszakże Hasten nieskory był do przemocy, raczej preferując pokojową ścieżkę. Ale żeby aż tak zmienić się dla jednej kobiety?
- I znasz ją ile… tydzień? - zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią. Musiałem przeformułować swoje przemyślenia w zgrabne słowa, a bynajmniej mistrzem ich nie byłem. - Mniejsza. Znając Halse’a, zasłużył. Następnym razem przyłóż mu mocniej, a i motyw znajdź ku temu lepszy, niźli tylko satysfakcja dziewki.
Hasten prychnął lekko, oczy zmrużył i spojrzał chłodno w moje oczy. Nie spuściłem zeń spojrzenia, obserwując go równie bacznie.
- A choćbym znał ją i jeden dzień, nie sądzisz, że z wszystkich panien akurat ona dość się już wycierpiała? - zapytał spokojnie. Nawet jeśli ton jego głosu był równie zimny i ostry, co groty jego strzał. I cichszy od świtu wypuszczającej je cięciwy. - Czy chcesz powiedzieć, że twoim zdaniem, to co przeszła, to było zbyt niewiele? I w związku z tym Halse miał pełne prawo odebrać jej te resztki poczucia bezpieczeństwa, które w chwili prywatnej wierzyła, że znajdzie, choć w moich ramionach? I zrobić to w zasadzie, po co? Dla pary jakichś butów?
- Zatem ciesz się, że dostał nocną wartę. Wadzić ci w ten sposób nie będzie. Wykorzystaj tę noc dobrze
- odrzekłem, z trudem utrzymując kamienny wyraz twarzy. Trudno bowiem było się nie uśmiechnąć na wzmiankę o butach. - Jak rzekłem: znając Halse’a, zasłużył. Nie robisz takich rzeczy bez powodu. Na marginesie, gdybym ja musiał nosić takie czerwone koszmary na nogach, to też bym czegoś normalnego szukał. A nie sądzisz chyba, że był na tyle domyślny, żeby pojąć, że ty akurat wiesz, co z dziewką robić. - z tymi słowy klepnąłem Jeźdźca w ramię.
- Nie mnie to osądzać Hyronie. Nie mnie też z błędnych przekonań go wyprowadzać - stwierdził Hasten, najwyraźniej zupełnie nieprzekonany słowami, którymi próbowałem tłumaczyć zachowanie niedźwiedzia. - Wierzyłem jednak, że zamknięte wrota są dość uniwersalnym sygnałem, by czyjejś prywatności nie naruszać... I że Kompania nasza własności pana zamku tego, choć pierwszej nocy, specjalnie niszczyć nie będzie.
- Śmiem sądzić, że Halse prawami własności raczej nigdy się nie przejmował
- mruknąłem. - Jeśli obawiasz się, że prywatności już mieć nie będziecie, możesz się z Halsem zamienić komnatami.
Hasten, zaskoczony propozycją zamiany, zamrugał. I choć w pierwszej był już niemal gotów przystać na nią, ostatecznie ze zrezygnowaną miną, pokręcił głową, odmawiając.
- Dziękuję Hyronie, ale biorąc pod uwagę wydarzenia z tej nocy, jaką mam mieć pewność, że kawałek metalu kogokolwiek przed kolejnym najściem zdoła powstrzymać? Może i nie każdy z nas dysponuje niedźwiedzią siłą, lecz i bez niej sforsowanie takich drzwi dla większości zadaniem byłoby prostym - wyjaśnił spokojnie. - Zresztą… - kontynuował pochmurniejąc. - Nowa komnata, czy sprawne drzwi przeszłości nie zmienią, ni też jej nie wymażą. Niezmiennie od tego, jak bardzo bym pragnął, tych szkód tak nie naprawię. A co było w mej mocy, by za nie odpłacić, już zrobiłem. Nawet jeśli innego rezultatu się spodziewałem.
- Zrobiłeś wszystko, co mogłeś
- podsumowałem, kiwając głową. - Powodzenia ci zatem życzę, a i o Halse'a już się nie martw. Sprawiedliwości stało się zadość, nawet jeśliś mu więcej niż jedną czy dwie klepki poprzestawiał.
Zanim Hasten zdążył coś odpowiedzieć, przerwał nam gospodarz fortecy; odwróciłem głowę w jego stronę, słuchając obwieszczenia. Znów wzrok mój padł na srebrne słońce, wkomponowane w granit; znów poczułem w sercu dziwną, niewypowiedzianą gorycz, przemieszaną z dziwaczną niechęcią.

Cała idea turnieju nie przekonywała mnie szczególnie; bynajmniej nie dlatego, że uważałem to za kiepski pomysł. Wręcz przeciwnie, byłem zdania, że mogło to rozładować nastroje w części Kompanii. Jeźdźcy byli bądź co bądź prostymi ludźmi; nie spodziewałbym się po nich zamiłowania do bardziej wyrafinowanych rozrywek. Zresztą sam wiedziałem z doświadczenia, że danie sobie raz czy dwa po mordzie rozładowywało emocje skutecznie i na dłuższy czas, bowiem gniew i żal nie kłębił się i nie podsuwał coraz to gorszych myśli, a pozwalał im wyparować niby toksyczny dym.
Z tego też względu nie interweniowałem, jeśli Jeźdźcy tylko okładali się pięściami czy przekrzykiwali się w groźbach; dopóki nie przechodzili od słów do czynów, uznawałem to za standardowy element męskich relacji. Kobiety niekoniecznie to rozumiały, acz z tego względu właśnie uważałem je za bardziej jadowite. Choć były piękne i urokliwe, zaś ich gładkie słówka niejednego mogły uwieść, nadal pozostawałem świadom, że zarówno ich łaska, jak i ich słowa mogły łatwo się przeciwko nam obrócić. Były niczym syreny - kuszące i pociągające, jednocześnie zerkając, jak zgubę nań sprowadzić.
Chłop dawał drugiemu po ryju i wszystko było w porządku. Ale kobieta musiała sączyć jad za plecami innych; zmyślnie manipulować i konszachty prowadzić. Dlatego też szerokim łukiem omijałem prawdziwie królewskie, bogate dwory, pomniejsze fortece na prowincji preferując. Ludzie tam byli mniej nawykli do intryg i mniejszą uwagę przykładali do tego wyścigu szczurów, jakim było zyskanie sobie przychylności obecnie panujących. Szlachcianki także były bardziej szczere i otwarte, w takie gierki, półsłówka, flirty, czy wręcz nastawianki się nie bawiąc. Nie miały zwyczajnie po co, a jeśli już istniało takie zjawisko, to mężczyzn mniej się to tyczyło. Kobiety same sobie były największym wrogiem.
Prychnąłem ledwie słyszalnie do siebie, zanim pokręciłem głową, wciąż nie mogąc się nadziwić, jakże łatwowierne było męskie serce. Ileż to człowiek mógł uczynić dla paru cieplejszych słów, uśmiechu czy dotyku, nie mówiąc o obecności w łożu. O kwiecie młodości, iskro naiwności.

Powróciwszy do komnaty i pospiesznym przejrzeniu juk, pokrótce zorientowałem się, że brzytwa musiała pójść w ruch. Zarost był więcej niż dwu-trzydniowy; zmarszczyłem brwi, przecierając palcami włoski. Nie mogło minąć więcej niż kilka godzin, począwszy od dnia wczorajszego.
Ale…
Co za różnica? I tak, i tak musisz się ogolić. Więc to zrób, zamiast zastanawiać się, dlaczego wcześniej tego nie zrobiłeś. Spójrz, jak tobie dziewka rzuciła się na umysł, skoro nawet o tym nie pomyślałeś.
Stopniowo z czasem myśli powędrowały w sobie tylko znanym kierunku; szmer śniegu za oknem i ponure, szare niebo, na którym kłębiły się białe chmury, przypominały mi tamten dzień.

Późnojesienny wiatr gonił po niebie kłębowiska wilgotnych chmur niczym owczarek, zgarniający kierdel owiec. Mżawka osadzała się kroplami deszczu na twarzach, ubraniach i próbowała się wcisnąć wszędzie, gdzie tylko mogła. Twarz kapitana Alwyna, przywódcy straży w kasztelu Car Do Shadretsk, nagle stężała. W okolicznych wsiach, widocznych ze szczytu gór, które przemierzał on, ja zaś patrolowałem, zapłonęły ognie. To-Co-Przemierza-Szczyty było póki co nieobecne, lecz nie mieliśmy wiele czasu.
Raz jeden po moim wygnaniu wpadliśmy na siebie; ja patrolowałem wówczas okoliczne tereny, on zaś osobiście pismo jakiejś rangi wiózł ścieżkami utajonymi, nie bacząc na niebezpieczeństwo ze strony Tego-Co-Przemierza-Szczyty. A widząc figurkę przyjaciela, podróżującego samotnie, nie omieszkałem go nie zagadać.
- Co to jest? - przytrzymałem płaszcz, łopoczący na wietrze.
- To… rocznica - skrzywił się niechętnie, odwracając wzrok. - No, nie wnikam…
- Rocznica czego?
- Alwyn był moim dobrym przyjacielem od lat; jako jeden z nielicznych ode mnie się nie odwrócił, a wręcz przeciwnie - nieraz wyciągał pomocną dłoń. Przed wygnaniem starałem się do niego zaglądać regularnie; Car Do Shadretsk był miejscem, w którym byłem stałym bywalcem. Szczęście, że i tutejsi szlachcice również byli mi przychylni.
- No, to będzie tak ze dwa - trzy lata temu… - kapitan zamyślił się, wtłaczając w misternie zdobioną karsteńską fajkę ziele. Po chwili niewielki ognik zaigrał w półmroku, a wokoło rozniosła się przyjemna woń. - To wydarzyło się we wiosce Bikitsk, z pięć - sześć staj od Shadreck, dnia siódmego szóstego miesiąca w roku. Blisko, może nie rzut kamieniem, ale w pół godziny dobiegniesz. - mężczyzna zaciągnął się głęboko. Rozgoniłem siwy dym, wzrokiem próbując doliczyć się ogni w okolicy.
- Któregoś dnia do kasztelu przybiegł przerażony wieśniak - kontynuował w zadumie Alwyn, wpatrując się w mrok. - Krwawił jak zarzynany świniak, coś odgryzło mu rękę. Nawet nie, wręcz wyszarpało ją ze stawu, ledwie tylko obojczyk wystawał. Ślad od wiochy do schodów zostawił - twarz kapitana nie drgnęła. Nie takie rzeczy już widział i słyszał. - Chłopina był miejscowym myśliwym i tylko szczęście sprawiło, że był w stanie tu dobiec. Mówił, że we wsi pojawił się nagle, znienacka niedźwiedź… w ledwie paręnaście minut zagryzł całą wioskę, kobiety i dzieci wyciągał z domów. Nikt nie zdołał uciec. Takiej furii jeszcze nie widział - ciągnął obojętnym tonem, podając mi fajkę. Zaciągnąłem się bez słowa.
- Od razu żeśmy posłali jeźdźców… wioska wyglądała jak rzeźnia, mówię ci. Czegoś takiego nawet ty jeszcze nie widziałeś, Hyronie. Dzieciaki, takie ledwie od ziemi odrosłe, rozszarpane na strzępy przez kły albo pazury. Głowy spuchnięte jak dynie, aż maź z wewnątrz się wylewała, pomieszana z krwią. No i wnętrzności rozwleczone po całej wsi. Jelita jak jakieś korzenie poskręcane, wokół drzew owinięte. Ślady po pazurach tak głębokie, że dosłownie żywe mięso było wyszarpane, nie takie z powierzchni, ale to najgłębiej schowane. To nie był zwykły człowiek, ani działania normalnego człowieka, rozumiesz. To była ślepa, dzika furia, nienawiść jakiej nikt jeszcze nie widział. A na dokładkę tego wszystkiego był jeszcze wisielec za wioską, jego jednego to wszystko ominęło. Może umarł, widząc ten koszmar przed sobą, nie wiem. No… tak czy owak… ludziska po wsiach gadają, że od tej pory wiocha jest nawiedzona. Niby głosy mieszkańców słychać, czasem krzyki, tak jakby dosłownie przeżywali noc w noc ten koszmar, który śmierć na nich posłał.
- A niedźwiedzia znaleźliście?
- Właśnie nie
- Alwyn spoważniał. - Miarkowaliśmy po Jeźdźców zostałych w Szarych Wieżach posłać, ale niedźwiedź po tej rzeźni udał się w las. Myśliwi tropili go przez paręnaście staj, ale wtedy padał deszcz… ślady zmyło, a on zniknął w puszczy, wiesz gdzie, tam gdzie nikt nie zagląda... czasem miejscowi go widzieli, ludzie się chowali przed nim po chałupach, ale odtąd już nic nie zrobił. A później już powędrował nie wiadomo dokąd i już go nie widziano. Chociaż ludzie nadal gadają. Gadają, że tej nocy po wsi zapalają się zielone ognie. Wiesz, jak podczas tej całej waszej… przemiany… tak jakby się kto przemieniał. Ale żywego człowieka tam nie ma. Bluszczem już wszystko obrosło. Tylko wisielec wciąż wisi, tak powiadają. No i jeszcze gdzieś po okolicach taki chudy, blady wyrostek się kręci, taki nie nasz. Ale wiesz, jak to z wieśniakami jest. Gadają, gadają, a jak co do czego, to konkretów mało. Drapieżny tygrys, pono Zwierzołak, okazuje się zwykłym dachowcem. Pewnie chłopak jakiś wędrowny, z innej części kraju przylazł i tyle, a chłopina sobie wszystko dopowiedział. I tak zmarł jeszcze tej samej nocy od poniesionych ran, gorączka się wdała.
- Chętnie zobaczę tę wioskę
- aż się wychyliłem, chcąc dojrzeć szczegóły.
- A po co? Toż to tylko legenda.

Nigdy nie wnikałem głębiej w tę historię, traktując ją jako luźną ciekawostkę. Kto wie, ilu nierozpoznanych Zwierzołaków jeszcze kręciło się po kraju lub poza jego granicami; wszakże Jeźdźcy poza bramami Arvonu raczej nie pozostawiali mieszków szczelnie zamkniętych, nie mówiąc o zawartości spodni. W kraju zresztą było podobnie. Co prawda wzgardzano nami, odwracając od nas wzrok - lecz ciekawskie panny, nierzadko romantyzujące i idealizujące sobie historie i opowieści o nas, bywały skłonne ugościć nas między swoimi udami.

Gdy wyszedłem na dziedziniec, lodowaty chłód uszczypnął mnie w policzki; odruchowo przetarłem twarz, wzdrygnąwszy się pod wpływem mrozu. Dawno już nie czułem tego uczucia aż tak intensywnie. Zarost trochę pomagał. Chwilę później owionęło mnie ciepło, buchające z kominka w sali jadalnej; bez większych ceregieli dołączyłem do swoich podwładnych, pomagając im przenieść stoły i ławy, aby zrobić miejsce.

ALAYA DA SIENA

Wydarzenia dnia dzisiejszego były co najmniej dziwne.
Teraz, gdy byłam w bibliotece sama, wszystko to zaczynało do mnie powoli docierać. I chociaż dłonie wyciągały poszczególne księgi, a wzrok sięgał wysoko, daleko, próbując rozczytać pozłacane litery, myśli wciąż krążyły wokół tematu Halse’a. Miałam nadzieję, że Zwierzołak mimo wszystko nie wyszedł znów na zewnątrz. Może nie przepadałam za ludźmi szczególnie, te chwile spędzone wcześniej były wyjątkowe. Nawet jeśli Halse mówił głównie sam do siebie, próbując zmierzyć się z przeszłością i samym sobą, to…
Dalszej myśli nie było mi dane dokończyć; za moimi plecami trzasnęły drzwi, a przede mną wyrósł nie kto inny, jak on. I nie był bynajmniej zadowolony z tego, co się wydarzyło.
Nie zamierzałam jednak dyskutować, nie miało to dłuższego sensu. I nie byłam aż tak chamską, egoistyczną egocentryczką, by w tej chwili mu dokuczać czy się spierać.
Życie na dworze i bycie córką urzędnika nauczyły mnie pewnych rzeczy. Przede wszystkim, że człowiek nie jest tak twardy, jakim się wydaje; im bardziej żelazna wydawała się ludzka skorupa, tym delikatniejsza była. Drugą rzeczą, jakiej się nauczyłam, to to, że każdy człowiek był opowieścią, która po jakimś czasie stawała się smutnym wspomnieniem. Do niektórych z nich się wracało; inne zostawały wyryte tak głęboko, że człowiek mimo wszystko odwracał od nich wzrok, nie chcąc poświęcać temu więcej myśli niż ponad samo wspomnienie w rocznicę.
Ale najważniejszym było to, że pewne opowieści powinny zostać zamknięte w czyimś innym sercu. Człowiek był niczym studnia; można było z niego czerpać, lecz niektóre rzeczy należało trzymać zamknięte. Czyjeś wspomnienia i opowieści były niczym dar; przypominały najcenniejsze szkło, kryształy lub porcelanę, gotowe rozbić się, gdyby zostały źle potraktowane. Zlekceważone, wyśmiane, zignorowane… nie zamierzałam tak ranić kogokolwiek. Mogłam drażnić się z ludźmi, dokuczać im żartem czy wbijać delikatnie szpile, lecz nawet ja wiedziałam, że istniały pewne granice.
A te zostały dzisiaj, wraz z tą opowieścią, przekroczone. Dlatego też odpowiedziałam tak, jak gdybym nie pamiętała niczego; sam Halse zaskoczył mnie ponownie.
Na dłuższą chwilę zawiesiłam wzrok na jego ustach, obserwując ten delikatny uśmiech. Przewędrowałam spojrzeniem po jego twarzy, zapamiętując każdy szczegół; delikatnie cieplejsze spojrzenie jasnoniebieskich oczu, lekko uniesione kąciki ust, czy cichy chichot. Było to bez mała zdumiewające, jak bardzo człowiek, tak skory do gniewu, potrafił się subtelnie w ciągu paru sekund zmienić. Upłynęło przecież ledwie parę ziaren piasku w klepsydrze życia - a on wydawał się zmienić tak bardzo, jak gdyby gniew nie wywarł w nim odwiecznego piętna.
Chwilę później zmieniłam temat; zaczęliśmy krzątać się po bibliotece. Zaskoczyłam się, słysząc że lubił czytać; większość wojów, do miecza nawykłych, częściej chwytali kufel z piwem niż książkę. Ten jednak był inny i chyba to właśnie te różnice zaczynały wzbudzać moją aprobatę.
W Karstenie arystokracja dużo czytała; biblioteki cesarskie były doskonale zaopatrzone. To tam, w cieniu zwiewnych pomarańczowych i żółtych firan można było zasięgnąć największej mądrości. To tam, skryte między półkami, snuły się najpiękniejsze opowieści. Legendy o dawnej odwadze, chwale, sławie, ale też i o najwyższych cnotach; co odważniejsi autorzy tworzyli własne nurty, jak choćby osławiony Muhsin el-Beshara, piszący traktaty o zbrodniach. Jego opowieści były zagadką, zmuszającą czytelnika do myślenia. Nawet je lubiłam, jednocześnie traktując je jak opowieści dla niższych sfer. Tutaj, w świecie arystokracji, skryte zbrodnie były przecież na porządku dziennym. Jednak lud musiał się nasycić. Potrzebował swoich dramatów, zbrodni i kary, opowieści o sprawiedliwości triumfującej, bowiem w prawdziwym życiu nie mogli tego zaznać. Większość spraw bywała wszakże nierozwiązana lub umarzana, bo któżby przejmował się jakimś biednym dzieckiem ze slumsów.
Turnieje, popijawy, bijatyki czy inne rozrywki rycerskie bliższe były raczej terenom takim jak High Hallack; nieszczególnie mnie interesowało siedzenie na trybunach i obserwowanie, jak mężczyźni spierają się na kopie, nienaostrzone miecze czy cokolwiek innego licząc, że tym sposobem zdobędą względy dziewcząt. Prymitywne, rzekłabym. Wszakże każdy wiedział, że najlepszą drogą do serca kobiety jest dobre słowo, szczere uczucie i gotowość do realizacji swych zamierzeń, najlepiej przez pierścionek z bardzo dużym, ładnym i kosztownym brylantem. Tutaj jednak mężczyźni chyba tego nie praktykowali, preferując by to kobiety się do nich dostosowały. Phi.
Gdy w moich objęciach wylądował poszukiwany przez nas tom, przysiadłam na kamiennej ławie. Zerknęłam na Halse’a wyraźnie zaskoczona, gdy Zwierzołak wyciągnął się swobodnie obok, nie omieszkawszy się rozkokosić na całego. Przypominał mi w pewien sposób koty, udeptujące sobie miejsce leżenia. Wydeptane było wszakże dwa razy bardziej komfortowe. Ja zaś pochyliłam się nieco, książkę kładąc na swoich kolanach.
- Tam, gdzie szumiały liście, skrząc się w południowym słońcu ciepłym złocistym blaskiem, daleko, daleko stąd, gdzie nie sięgał ludzki wzrok, skryty przed wzrokiem i złych, i dobrych ludzi, mieszkał szaman. Odcięty od swoich braci w sercu, żył spokojnie i szczęśliwie. Czegóż mogło mu w życiu brakować? Miał przecież wszystko to, czego potrzebował. Wody ciepłej, źródlanej, czystej i przejrzystej, tak że widział nawet dno jeziora; traw tak zielonych, soczystych, że krasiły oko, i źródła strawy zewsząd. Raj na ziemi.
Zerknęłam na Halse’a, ciekawa, czy już zasnął, czy jeszcze nie. Uśmiechnęłam się lekko, słysząc jak pogonił mnie, bym czytała dalej. Znów wróciłam do opowieści, starając się słowami i intonacją oddać atmosferę sceny.
- Niestety powoli zaczęli pojawiać się ludzie, również skuszeni pięknem okolicznej przyrody i tym, co dawała natura. Wszakże było tu i pełno zwierząt, i drewna, i żyznej ziemi, która mogła dać im najpiękniejsze dary. Szamanowi nie do końca to odpowiadało, lecz nic nie mówił, starając się nadal żyć po swojemu. Stopniowo nad staw zaczynało przychodzić coraz więcej dziewcząt, coraz więcej chłopców, słyszał ich śmiechy, flirty, przekomarzanki, kłótnie i tragedie. Widział, jak przed nim przepływa życie - samo życie, w swojej najpiękniejszej jego istocie. Wszakże jego piękno nie jest tylko i wyłącznie przeżywaniem dnia po dniu, delektując się urokami przyrody i samotności, lecz także uczestniczeniem w nim. Niedźwiedź pojął, jak wiele go ominęło: choćby same rozmowy z braćmi krwi, czy nawet ich milczące, ciche towarzystwo. Odciął się od nich tak dawno temu i tak długo był sam, że zapomniał już o uczuciach. Można powiedzieć, że stał się jak kamień. Nic nie potrafiło wzbudzić w nim emocji, był jedynie milczącym uczestnikiem życia, biernym obserwatorem.
Uniosłam wzrok znad księgi, wędrując gdzieś wzrokiem na półki. Musiałam chwilę odpocząć, oderwać się od tekstu.
- Aż któregoś dnia nad staw zaczęła przychodzić dziewczyna z pobliskiej wioski. Była piękna, lecz nie to wzbudziło pierwsze drgnięcia serca niedźwiedzia. Jak dotąd ludzie traktowali przyrodę i naturę instrumentalnie; wszystko to, co ich otaczało, było narzędziem, czymś, co miało im służyć. Nie było czymś, co dawało im dary. Jednak to dziewczę starało się zrozumieć ten świat przyrody; wsłuchiwała się w szum wiatru, szelest liści, zaś naturę traktowała z szacunkiem, wiedząc, jak wiele jej zawdzięcza. Szaman początkowo obserwował ją z daleka, aż z czasem zaczął się przemieniać, pragnąc być bliżej niej i wtopić się w otoczenie. Wówczas zielony blask padał na polanę, rozjaśniał otoczenie zielonkawym blaskiem, ilekroć tylko niedźwiedź stawał się człowiekiem. Okoliczni mieszkańcy widzieli zielone ognie przemian, lecz nie zbliżali się do nich. Zamiast tego zaczęli rozpowiadać plotki, jakoby staw był przeklęty; w ich opowieściach przejrzysta tafla stawała się wtedy czarna, najgłębsza, nieprzejrzysta, mroczna niby natura tych ogni. Ale czyż w swojej naiwnej ocenie rzeczywistości nie mieli trochę racji? Czyż natura Zwierzołacza, choćby i skryta najbardziej przyjaznym charakterem, nie jest w istocie drapieżna, pełna mroku i okrucieństwa? Wszakże zwierzę nie rozumie, że zadaje ból celowo i rozmyślnie.
Halse jęknął z nieukrywanym żalem. Aż drgnęłam, wyrwana z opowieści - jak gdyby ktoś dosłownie wyciągnął mnie z tamtego świata do obecnego. Odwróciłam głowę, obserwując jasnowłosego Jeźdźca.
- Spodziewałem się jakiejś głupiej bajeczki, z której będę mógł się pośmiać - mruknął - a nie jakiejś kroniki. Tu nie ma nic z legend, to się równie dobrze naprawdę mogło wydarzyć. Ja mogłem być tym niedźwiedziem - wzruszył ramionami. - Nudne to.
- Może siedź cicho i nie przerywaj?
- Jak to będzie dalej tak samo ciekawe, to się pośpię. Wtedy na pewno nie będę ci przerywać
- burknął Jeździec. Zamknęłam książkę i nachyliłam się do niego.
- A czego oczekiwałeś w tej opowieści? Nie, serio pytam - byłam zaintrygowana. - Liczyłeś, że miś szaman się przemieni i zeżre panienkę? Będzie rzucał ognistymi pociskami albo coś w tym stylu?
- Nie
- odparł zaskakująco jak na niego łagodnie. - Spodziewałem się jakichś strasznych dyrdymałów, na które będę mógł po wyklinać i wytłumaczyć, że to gówno prawda. Na tym legendy polegają. Na tym, że to gówno prawda. Ale przynajmniej bawią i są ciekawe. A te ciekawe nie są wcale.
- Niekoniecznie legendy to… jak to określiłeś… “gówno prawda”
- odrzekłam w lekkim uśmiechu. - Ale chętnie posłucham twojej wersji opowieści. A ja będę zgadywać, który element z nich nie jest prawdą. Co ty na to?
- Ale ja nie znam żadnych konkretnych. Dlatego byłem jakichś ciekawy
- zauważył z nutą pretensji Halse. - Ale słyszałem kiedyś, tak w ogromnym skrócie, że się jakaś baba z psem ruchała i tak się z tego pierwszy Zwierzołak zrodził. Ale chyba nie o takie legendy ci chodzi. I mi też nie - doprecyzował. - No nie wiem - jęknął bezradnie - gdzie tu jakieś czary, pakty z diabłami, głupie panienki i bohaterskie trupy?
Nie mogłam stłumić rozbawionego parsknięcia śmiechu. Ton głosu Halse’a i jego pomysły zgrywały się ze sobą, tworząc komediową scenę. Rzuciłam mu krótki, rozbawiony uśmiech, lekko kręcąc głową.
- Miały być dalej - odparłam, odkładając księgę. - Według tej legendy do panienki zaczął zachodzić jakiś Jeździec i wziął ją sobie za żonę, co wzbudziło gniew szamana. Rzucił na nią czar, przez który ona przyszła do niego, lecz nie była z nim szczęśliwa, bowiem oddzielił jej ciało od serca. Serce z tamtym Jeźdźcem zostało, podczas gdy ciało było z nim. Gdy przybyła Kompania, obaj do niej dołączyli, kobietę zaś, podzieloną na dwoje, zostawiając we wiosce. Po latach ona wróciła, zsyłając na nich klątwę i koszmary najgorsze; ciało i umysł pozostały oddzielone, doprowadzając ją na skraj szaleństwa. Według legendy, tenże sam Jeździec niedźwiedzi stanął znienacka w płomieniach podczas swoich oficjalnych zaślubin, podczas gdy ten, który miał ze sobą jej serce, zginął w walce, przeszyty strzałą o czarnych lotkach niby jego pióra. Bowiem ta panna, podzielona na dwoje, stała się wiedźmą, czarownicą, istotą do szczętu złą; i po ich śladach przybyła do ich krainy, budząc swoje pozostałe siostry, dotychczasowo uśpione. Jednego zabiła czarem z daleka, drugiego zaś strzałą z jego własnych piór. Sama ta kobieta nie zestarzała się nawet o jeden dzień, wciąż będąc tak piękną i młodą jak tego dnia, gdy niedźwiedzi Jeździec rzucił na nią czar; modliła się ponoć do bogów z najgłębszych podziemi, by dali jej moc, lecz okrasiła to nie tylko szaleństwem, ale także właśnie kamiennym sercem, tym, które miał niedźwiedź.
Halse zacmokał, zamlaskał, zastanowił się.
- No, dobra - mruknął - faktycznie reszta nie jest zła. Ale jakaś taka… no nie wiem. Mało legendowa. Dla mnie to wszystko nadal brzmi jak kronika. Takie rzeczy serio się zdarzają - wyjaśnił z obojętnym wzruszeniem ramion. - My sobie dziewki często siłą albo sposobem bierzemy, jak te wszystkie od płaszczów. Wiedźm to jest tu na świecie na pęczki i pewnie większość z nich to psychiczne babska, więc też się zgadza. Więc sama widzisz, mało legendowata ta legenda.
Zaintrygowały mnie jego wyjaśnienia poniekąd. Aż oparłam ramię o ramę oparcia, odwracając się przodem do niego. Obserwowałam jego twarz, zaciekawiona.
- Co masz na myśli mówiąc "sposobem" i jakiż to niby sposób dotyczył tych dziewcząt? Wszakże był to prosty, uczciwy układ. Trzynaście panien w zamian za pomoc.
- No ta
- przyznał obojętnie - układ. Ale nie z nimi przecie, tylko z jej ojcami i innymi ważniejszymi. To co te baby tam do gadania miały? Zresztą, nadal nie mają.
- Ale czaru na nie nie rzuciliście
- zauważyłam. - Siłą ich nie zmusiliście, by z domu wyszły. A ty rzuciłeś kiedyś takie zaklęcie na kogoś?
Halse prychnął, szczerze rozbawiony.
- A wyglądam ci na takiego, co nigdy go nie użył?
- W zasadzie to i owszem
- odparłam ze szczerą prostotą w głosie. - Nie wydajesz się być osobą, podstępnie rzucającą zaklęcia za czyimiś plecami. Nie boisz się bezpośredniej konfrontacji, a więc nie wydajesz się więc mieć w naturze popełniania takich czynów.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, będąc nawet pod wrażeniem tych pochwał. Być może nie umiał ukryć lekkiego zaskoczenia tą pozytywną oceną, jaką mu wystawiono, ale niespecjalnie się tym przejął.
- Owszem - przyznał, lekko kiwając głową - wolę się konfrontować twarzą w twarz, a ci którzy tego unikają, to tchórze zwykli. Ale baczaj, że właśnie po to magikowanie wynaleziono: żeby ludziom łatwiej było. A takie czary bardzo wygodne są. Czasami potrzeba dyskrecji. Czasami niedobrze się przed oczy komuś pchać albo swoich prawdziwych intencji zdradzać. Czasami odwaga musi iść w odstawkę, kiedy się z rozsądkiem kłóci. Czasem rozsądek każe zadziałać podstępem. A magia to narzędzie podstępku.
- Pewnie tak, a mi pozostaje wierzyć twym słowom
- pokiwałam. Miał rację, dużo racji. Ale kimże ja byłam? Nie stosowałam magii, wiele o niej nie wiedziałam. Tyle i jedynie, co właśnie z opowieści. Dla mnie to i tak była tylko bajka, wszakże nie widziałam tej magii na własne oczy.
- Nadal jest to kwestia charakteru. Są ludzie niczym woda, że gotowi są wszelakie granice przekroczyć. Przepełnieni mrokiem tak głęboko, że dobra w nich nie uświadczysz - zauważyłam. - A są ludzie, którzy choćby wiedzieli, jak tych narzędzi użyć, nie chcieliby tego czynić, bowiem podstęp jest jak dyshonor. Część mężów w Kompanii tej zaś wydaje się honorowymi być... A ty, jaki jesteś? - byłam zaintrygowana. Bo jakże Halse postrzegał samego siebie?
- Ja? - spytał bez zastanowienia. - Ja się w stworzonych przez ciebie ramach nie mieszczę. Przecież słyszałaś, co zrobiłem. Byłem gotów bez mrugnięcia okiem zarżnąć całą wioskę, włącznie z niemowlętami, w karze za jedną jedyną śmierć. Tak ludzie honorowi nie postępują. A ja honorowego udawać nie zamierzam. Nie kryję się, nie noszę żadnych masek, nie stwarzam żadnych głupich pozorów, bo tylko biedy se tym można napytać.
- A czyż to nie jest w pewien sposób honor właśnie? Nie udajesz. Nie starasz się pokazywać z najlepszej strony, ale też nie starasz się pokazywać z najgorszej. Nie mamisz panny złudnym charakterem, iluzją tego kim, lub czym mógłbyś być.
- nadal mu się przyglądałam. Wciąż miałam w pamięci jego opowieść. A jednak wszystko to - nie przerażało, chociaż być może powinno właśnie...
- Honor ma wiele imion i znaczeń - odrzekłam, zawieszając wzrok na jego oczach. Bladego koloru zimowego nieba.
Halse zmarszczył brwi, analizując usilnie wszystko, co usłyszał.
- Dziwna ta twoja definicja honoru - zauważył, wciąż mając mocno ściągnięte brwi. - Dla mnie honor to uczciwość względem siebie i innych. To posiadanie jakiegokolwiek kodeksu, nie tylko moralnego. To mogą być zasady postępowania albo chociaż lista rzeczy, których robić się nie powinno. Ja takiej listy nie mam. Skupiam się tylko na tym, co mi odpowiada, co układa się dobrze z moimi interesami. Egoizm nie idzie w parze z honorem, akrobateczko.
- A więc zrównujesz honor z moralnością i posiadaniem zasad
- pokiwałam głową. - I to nas różni, bowiem dla mnie to jest tylko właśnie uczciwość wobec siebie i innych. Gotowość do wypełnienia przysiąg, które się rzekło. Cała reszta jest nieistotna. Wszakże niedźwiedź jaki jest, każdy widzi - skonstatowałam filozoficznie. Owszem, wiedziałam i widziałam jaki jest Halse - a przynajmniej to, co chciał mi pokazać. - Jeśli nie udajesz, nie wprowadzasz tym sposobem innych w błąd. A więc znając cię i wiedząc, jaki jesteś, nie oszukujesz innych, bo się raptownie nie zmienisz. A nie ma w pełni dobrych i w pełni złych ludzi. A czasem trzeba wybrać siebie ponad innych. Nie można cały czas się poświęcać, bowiem inni ludzie tego nie docenią. Ale zrób tylko coś dla siebie, to zaraz infamia cię spotka, klątwa do siódmego pokolenia i sama nie wiem co. A przecież egoista też jest taki, jak każdy widzi - podsumowałam, sięgając po księgę. Chciałam ją na miejsce odłożyć. Wypadałoby, jako że tamtych w ogóle nie zwróciłam i nie zamierzałam tego nawet czynić. Były już teraz tylko i wyłącznie moje.
Halse milczał czas jakiś, głęboko zamyślony nad tym, co właśnie usłyszał. Zastanawiał się, w którym momencie niby ich zdania jakoś mocniej się różniły, bo akrobateczka wyglądała wręcz na urażoną faktem, że się zmijali ze swoim zdaniem. A może tylko mu się wydawało.
- No to nie myślimy wcale aż tak różnie - zauważył. - I, chociaż nadal nie mam pojęcia, do czego zmierzasz, to nadal nie uważam, bym był specjalnie honorowy, tak subiektywnie. Z tym że ja nawet o to nie dbam i nie staram się być honorowy czy tam niehonorowy. Co za różnica. Nie wiem - skrzywił się nieco - wydaje mi się, że to by było takie upierdliwe, takie... ograniczające. Robić i nie robić czegoś, bo honor mówi, że to i tamto. W sumie - zastanowił się - mówi się niby, że "mam swój honor, więc..." cośtam. A ja w dupie to mam. Jak ktoś mnie jakimś cudem za honorowego uważa, to niech sobie co chce uważa, gówno mnie to obchodzi.
Uśmiechnęłam się - szczerze, miło, rozumiejąc jego logikę. Bo i w tym, co mówił, był sens.
- Słowa to słowa. Można je łatwo przeinaczyć. Ludzie sami zamykają się w klatce słów, tak jak mówisz - przytaknęłam. Nadal nie podniosłam się z miejsca, mimo poczucia, że już powinnam; choć rozmowa z lekkich, żartobliwych tonów na dyskusje filozoficzne i lingwistyczne zeszła, potrafiłam dostrzec w tym swoisty urok. Większość wojów spojrzałaby na mnie jak na wariatkę lub zbyła temat.
- Jesteś, panie, całkowicie inny niż ci mężczyźni, jakich przyszło mi poznać - odwróciłam głowę, kryjąc lekki uśmiech do siebie, jakbym sama nie potrafiła go przed sobą przyznać. Po chwili włosy i tak opadły mi na ramię, twarz przesłaniając.
- Gdybym wiedziała, że Hallack tak szczerych wojów skrywa, może udałabym się tam bez takiego żalu. - oparłam obie dłonie na księdze, wpatrując się w pozłacane litery w alfabecie karsteńskim. Złote wstęgi i zawijasy kontrastowały z czarną powagą i surowością księgi. Wiedziałam, że pod czarną skórą oryginalna okładka jest surowa, beżowa, skromna; podobnie jak ten człowiek przy mnie.
Cóż, pora ją odłożyć. Raz na zawsze. A jednak coś moje dłonie na niej trzymało, jakby nie chcąc się z nią rozstać...

Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Adelai »

HEKTOR




Zadek miał obolały, przez co już wiedział, że jutro z siadaniem będzie mieć spory problem i oby w zamku zostali dzień dłużej, bo jutrzejszy wyjazd byłby dla niego koszmarem i katorgą. Jednak nie miał pojęcia na jak długo się tu zatrzymali, odpoczynek w podróży zwłaszcza tak dalekiej był ważny, jednak też musieli dotrzeć do bram na czas.
Przyjął pomocną dłoń drobnego Jeźdźca po czym podziękował z szerokim, szczerym uśmiechem i polecił, by samotnie powrócili do zamku albowiem on musiał jeszcze coś załatwić na zewnątrz.
Nie na próźno przecież wychodził, na nich strawa gotowa czekała, a czy ich dzielne wierzchowce takową otrzymały? Musiał doplinować, by serce i umysł mieć spokojne.
Po dotarciu do stajni powitał znane sobie konie, łapiąc od razu za wiadro, wymienił wodę tym, które tego potrzebowały, dłuższy czas nie widział tu nikogo, kto mógłby się nimi zająć. Znalazł jednak wszystkie potrzebne rzeczy i równie sumiennie dołożył siana wierzchom. Dopiero przy ostatnich boksach dostrzegł siedzącego w kącie starszego mężczyznę. Stajenny? Spróbował zagadnąć, jednak ten albo drzemał albo był jakiś nieobecny... a może dnia wcześniejszego też pobalował? I męczyły go konsekwencje?
Jeździec nie wiedział jak to odebrać, jednak nie przejmował sie tym, w końcu dzięki niemu konie już czystą wodę oraz posiłek miały, dlatego mógł wrócić do zamku ze spokojną głową. Jednak co by było gdyby on tam nie przyszedł? Czy konie dostałyby cokolwiek? Przecież musiano zdawać sobie sprawę, że w szybkim tempie musza odzyskać siły do dalszej drogi.
Rozmyślał o tym idąc szerokim korytarzem, już tu słyszać było gwar pochodzący z sali jadalnej. Ludzie kręcili się przy wyjściu, jedni wchodzili inni salę opuszczali, Hektor zajrzał do środka wchodząc dziarsko i starał się namierzyć interesującego miejsca. Tak by strawa dobra stała, a i towarzystwo sprawiło przyjemność.
Namierzył jednak nie przyjazna mu twarz, a dłoń nakłaniającą do podejścia. Ten znany mu gest nakłonił go do podążenia w tamtym kierunku, a właściciel dłoni wzbudził lekką obawę. Czy coś przeskrobał? Myśli jego uciekły do wspomnienia burzy ognistych włosów i szmaragdowych iskrzących się oczu. Dla nich warto było i codzienne reprymendy zbierać. Z tą myśl podniosła go na duchu i stanął przed swym nowym dowódcą pełen zapału i ciekawości. A słysząc pierwsze słowa uśmiechnął się szeroko. Prawie już zapomniał o tym wieczorze, o swych kompanach i i nocnej eskapadzie, ahhh jaką też moc miały te magiczne zioła. Odpędzały wszystkie troski i zmartwienia.
Odpowiadał dziarsko, nie kryjąc swojego entuzjazjmu, bowiem cóż to za dobry dowódca, który o sampooczucie swych wojaków pyta? Jak sie interesował czy aby ziółka na niego złego wpływu nie miały i sam fakt czy udany był jego wieczór... Serce tura było pełne podziwu i wzruszenia. Ah na jak dobrego jegomościa przyszło mu trafić!
Słysząc o zainteresowaniu Hyrona ziołami od razu zaproponował użyczenie ich. Miał ich pod dostatkiem, a i kolejne partie rosły w jego tajemnych miejscach, po to by pewnego dnia je odwiedził i zebrał plony.
Bez wahania oddał swemu dowódcy awaryjną porcję, jaką zawsze przy piersi nosił. Świeżo zawinięte, nieruszone jeszcze ziółka, przygotowane do podpalenia i użycia przekazał Hyronowi z łagodnym uśmiechem, przekazując znane sobie instrukcje użytkowania.
A kiedy usłyszał podziękowania, jego serce sie radowało, że mógł na coś się przydać komuś tak wybitnemu jak ich dowódca.
Uradowany więc ruszył dalej po te jakże podnoszącej na duchu rozmowie. A ledwie zwrócił się do sali, a już kolejna rączka nawoływała go do przybycia. Było to coś niebywale miłego, że wśród tych wszystkich nowych duszyczek znalazł juz takie, które go przy sobie chciały, które same wzywały go do swego towarzystwa. Ruszył więc dziarsko, w stronę tej ukrytej w rękawiczce smukłej rączki.
- Witaj piękna pani... - skinął swą czupryną, a wtedy została mu przedstawiona przecudna blond włosa kruszynka siedząca samotnie przy stole. Jakim to grzechem było zostawienie takiej panny samej! Obok niej talerze naruszone, a więc ktoś po prostu stąd odszedł! Cóż za niegodziwość!
Na wzmiankę o pustym kielichu panny od razu ruszył do działania.
- Ależ oczywiście! Możesz pani na mnie liczyć! - dziarsko odmeldował się Airannie, której sympatyczne aczkolwiek władcze usposobienie nakazywało mu się podporządkować, a że polecenie to wykona z czystą przyjemnością to i wilk syty i owca cała. A za taką kobietą to i w ogień by wskoczył! Bo to przecież złota kobieta była! Iskierka, nieustępliwa swój ogień rozprzestrzeniająca na innych, by ich ogrzać i otuchy dodać. Jednak widać było, że starannie dopierała tych przy ogniu swych sadzanych. Dlatego tur rad był, że dane mu było do tego kręgu dołączyć, albowiem czuł, jakby nie musiał się już o nic martwić, bo cóż złego by mogło kogoś spotkać przy tym płomieniu? Który jakby tylko zechciał spaliłby wszystko na swej drodze.
Uśmiechnął się szeroko za dzban z winem łapiąc i pusty kielich panny Kellie nim zalał, potem sięgnął po jeden dla siebie i na koniec dolał i kompanowi, który i swoje naczynie podsunął. Skinieniem głowy i szerokim uśmiechem powitał drucha z nocnych wojarzy.
Bowiem miał go za dzielnego, wybitnego woja przy broni jak i przy kuflu!
Zajął wolne miejsce obok jasnowłosego promyczka porannego słońca. Do rozmowy chętnie z nimi przystępując. Postawa panienki Kellie zalewała ciepłem jego miękkie bycze serce. Jakież to było dobre i niewinne dziewcze. Co więc ta panienka złego w życiu uczyniła, by znaleźć się w takim miejscu? Jak Pan Losu bywał niesprawiedliwy jednym dając, a innym stale odbierając... Serce mu się krajało, patrząc na te kruszynę i wiedząc, że w łapach jakiegoś niewdzięcznika tkwiła. Bowiem cóż za potwór mógł taki kwiat smotny ciemną nocą zostawić? Porzucić, by ta błąkała się po korytarzach poszukując swego lubego... aż coś się w jego wnętrzu zagotowało. Coś czego od pradawnych czasów nie odczuwał. Jakby kto czerwoną płachtę mu na twarz narzucił. Szczując go tym samym.
Naszczęście na ziemie sprowadził go powrót ich płomyczka, który wspaniałomyślnie postanowił zadbać o kolejną samotną duszyczkę. Nowa panna urodą zachwycała jak i swą manierą, jednak tur odnosił wrażenie, że kobieta była spęta, może zmieszana nowym towarzystwem.
Zaśmiał się na sposób w jaki Airanna wszystkich sobie przestawiła. Ta kobieta z niczym się nie krępowała, a dowodem tego były jej kolejne słowa, przez które tur mało się nie zakrztusił. Ah jaka to była kobieta złota! Zaśmiał się głośno, gdyż prawdę na głos powiedziała, którą każdy znał, a nikt nie wypowiadał, bo już po pierwszych łykach był w stanie stwierdzić, iż ten płyn ledwie obok prawdziwego wina stał. Mogli go ostrzec, nim takiego solidnego łyka zrobił.
Chciał wtrącić i swoje trzy grosze do rozmowy, jednak wtedy gest Airanny zmotywował go do odwrócenia wzroku od ich towarzystwa i przeniesienia gdzieś indziej.
Bacznie obserwował, jak znany mu już Hasten dziarskim krokiem parł na przód prosto do swego kompana, z którym tur też już miał przyjemność się spotkać. I wtedy to się stało, nie powitanie druhów, a cios nastąpił. Tur aż zdębiał zszokowany tym wydarzeniem. Bowiem cóż mogło się wydarzyć? Czy interweniować? Już oczyma swej wyobraźni widział stojącego siebie przy tej dwójce, masywnymi ramionami ich obejmującego i konflikt ten w zarodku dusząc, by załagodzić sytuację. I zapewne ruszyłby gdyby tylko sytuacja w jeszcze gorszą stronę się pokierowała. Jednak do dwójki Jeźdźców dowódca podszedł, a więc takie postronne osoby jak on nie powinny się do tego mieszać. Dlatego też pozostał na miejscu na jakim siedział.
Obrócił jedynie twarz na swoich kompanów nieco nadal zdziwiony. Nie potrafił wstrzelić się w rozmowę, stale zerkał za rozwojem sytuacji, a widząc jak niedźwiedź wstaje i wychodzi zmartwił się zdziebko. Dodatkowo słowa panienki Kellie podsyciły to zmartwienie i troskę o swego druha. Nie wiedział czym ten sobie zasłużył, a skoro zasłużył to trudno, jednak nie można pozostawić tak kogokolwiek. Kim by ów osoba nie była, trzeba było sprawdzić co z nią.
Dlatego też wyznał swoje zamiary towarzystwu, a słysząc kolejne ich słowa uśmiechnął się rad, że było tu tyle dobrych dusz. Drobna blondyneczka oferowała swoje medykamenty obcemu Jeźdźcowi, jej dobroć nie znała granic. Złota kobieta... cudowna... Uśmiech jego nabrał ciepła i rozczulenia nad jej postawą i chwilę wpatrywał się w postać panienki.
A kiedy towarzystwo zaczęło się zbierać i Hellion pomógł wstać pannie Shadan i Airannie, tur postanowił zadbać o te, która aktualnie obok niego siedziała.
- Panienka pozwoli, że pomogę - użyczył jej swojego ramienia, które docenione przez kruszynkę zostało i przyjęte. Kiedy ta już stała, swą drugą dłonią jej drobną rączkę zakrył na masywnym ramieniu ułożoną.
- Może pomogę w drodze, ponoć ślisko tu i już jakaś panna równowagę straciła, a lepiej temu zapobiec...- stwierdził życzliwie chcąc poprowadzić jasnowłosą ku wyjściu, jednak wtedy do sali wszedł nie kto inny jak gospodarz, pan tego przybytku ze swym ogłoszeniem.
Ogłoszony został turniej. Ruda czupryna lekko pokiwała się w zamyśleniu, kiedyś takie rozrywki były popularne, jednak z upływem czasu odchodziło się od tradycji. Sam Hektor nie odczuł najmniejszej chęci wzięcia w tym udziału, owszem dopingowałby swym towarzyszy, jednak walkę traktował jak ostateczność i wolał zminimalizować ryzyko uszkodzenia swego kompana na rzecz zwykłej rozrywki. Z resztą już tak dwano nie walczył, że wolał się z tym nie wychylać, nawet nie wiedział czy jego zastałe kości pamiętały jak trzyma się rękojeść miecza.
Właściciel włości jak szybko się pojawił to tak szybko zniknął, dając im swobodną możliwość opuszczenia sali, gdyż nie wypadałoby tego robić w jego obecności.
Jeźdźcy zaczęli się po kolei podnosić i ruszać do listy, na której mieli zapisać się chętni na walki zawodnicy. Stojące towarzystwo mogło zaobserwować jak Hellion na chwilę się od nich odłącza, by dopisać się na ów listę zawodników w turnieju.
Trzeba było przyznać, że gospodarz działał błyskawicznie, skoro pierwsze walki miały odbyć się już niebawem. No, ale wszystko po kolei, najpierw powinni odnaleźć poszkodowanego niedźwiadka i sprawdzić co z nim. W tym też celu ruszyli ku wyjściu. Na sali było spore zamieszanie jednak dostrzegli dwie znajome sylwetki, które rozmawiały nieopodal drzwi. Jeździec Hasten wraz ze swoją małżonką dyskutowali zapewne o sprawie, jaka miała miejsce dopiero co. Hektor wahał się czy powinni podchodzić i im przeszkadzać, jedak widząc dziarski krok Airanny, która prywatnością ich niezbyt się przejęła i ruszyła prosto w ich stronę i on to uczynił. Bowiem misiek, miśkiem, ale martwił się i o ich ptaszynę. W końcu co musiało go pchnąć do takiego czynu?
- Ty to na turniej już rąsie masz odpowiednio rozgrzaną! - zaśmiała się Airanna w stronę Hastena, po czym obróciła się do Yelleny.
- Dobre towarzystwo oferuję i małe co nieco, podczas zwiedzania tych włości. Piszecie się? - powiedziała bez zbędnych ogródek.
- Mam nadzieję, że wszystko dobrze panie? - zagadnął tur stając przy nich, słowami Airanny był rozbawiony, jednak dalej przejęty sytuacją jaka na sali zaistniała.
- Myślę, że przechadzka to dobry pomysł, może powinnam się przewietrzyć. Po tym śniadaniu wątpliwego przepisu nie czuje się najlepiej. - odpowiedziała Yellena, kładąc dłoń na brzuchu na wysokości splotu słonecznego.
Wybaczyć raczcie mój wybuch i chwili spokojnej zniszczenie. Po stokroć swe przeprosiny za nie składam. Choć jednak ni czas, ni miejsce nie było to dobre na podobne czyny, kwestia pewna niecierpiących wyjaśnień między mna a towarzyszem wymagała — wyjaśnił Hasten, głowę swą w pokornym geście skłaniając. — Wybaczcie tez proszę za rozczarowanie, lecz do takich turniejów nie jestem raczej stworzony — dodał ku Airannie zerkając.
Wszystko w porządku najmilsza? Choć towarzyszem najlepszym w chwili tej nie jestem, czy dopomóc jakoś ci mogę? W bólu użyć i złym samopoczuciu? — zapytał ze zmartwieniem ku żonie swej spoglądając i z troską dłoń na jej ramieniu kładąc.
- Mam orzechówkę wujaszka Regiego w jukach, możemy po nią podejść... zaraz cię postawi na nogi... - wyjawiła Airanna ten jeden ze swoich sekretów, by pomóc swej siostrze.
- Czyli idziecie? - dopytała spoglądając na Hastena.
- Nie przejmuj się druhu, skoro musiałeś to musiałeś. Ważne, że sprawa już zażegnana. - stwierdził tur, po czym w stronę panienki też się zwrócił.
- Orzechówka dobra rzecz... powinna pomóc, a reagować trzeba szybko, by męczyć panienkę przestało... - skinął głową z uznaniem, na propozycję Airanny.
- Gdyby jednak nie pomogła ziół na mdłości zaparzyć mogę. Odrobinę mięty, czy melisy aby ulgę przynieść - zaproponowała Kellie, szczerze zaniepokojona stanem ciemnowłosej. Jej dobroć tura ponownie zaskoczyła jeszcze mocniej chwytając za jego serce. To była cudowna kobieta, złota kobieta!
- Lecz obawiam się, iż może mi zabraknąć najskuteczniejszego na nie imbiru…
- Być może w zamkowej kuchni odrobinę mogliby go użyczyć. Choć roślina to w tych stronach raczej niecodzienna… Czy miałabyś coś przeciwko pani, abym udał się sprawdzić i dopytać?
- Hasten zwrócił się do Shadan.
Białowłosa spojrzała zaskoczona kiedy się do niej zwrócono. Jednak nim zdążyła swe usta choćby uchylić przemówił tur.
- Nie trzeba, imbir jest tak dobry, że i ja go mam i oczywiście użyczę panienkom... - powiedział zadowolony, że i on może na coś się przydać.
- Dziękuję wam za troskę, jednak myślę że takie lekarstwa lepiej zachować na faktyczną potrzebę nagła ciała. Cioteczka moja Alaya ma w jukach nalewkę ziołowa, która posrednio jakby i moja jest, myślę że pomoże. - odparła, wyraźnie zawstydzona zainteresowaniem jakie wywołała.
- Najmilszy, czy wybaczysz mi jeśli zniknę na chwilę? Zaczerpnę może chwilę powietrza świeżego, zajrzę do cioteczki po nalewkę i wrócę do ciebie.
Hektor skinął rozumiejąc jej podejście, jeśli tak uznała, nikt nie będzie jej niczego narzucać.
- Wyjść z tobą? - zagadnęła Airanna swą przyjaciółkę.
- Piękna perło dobro twe teraz jest najważniejsze. Jeśli oddechu ci trzeba, koniecznie go zaczerpnij - stwierdził szczerze zmartwiony, szczelniej płaszczem swa żonę otulając, aby ta podczas spaceru nie przemarzła. - Jeśli i towarzystwo pań byłoby ci milsze, o mnie się nie zamartwiaj. Proszę cię jednak wezwij po mnie, jeśli jakiejkolwiek pomocy lub wsparcia będę mógł ci udzielić - wyjaśnił, po czym wzrok swój przeniósł na rudowłosa. - Czy mogę pani znów o pomoc cię prosić i opiekę błagać nad mym mórz klejnotem?
- Mąż zadecydował za ciebie skazując cię na mnie, bardzo słusznie z resztą, więc choć...
- rzekła swą przyjaciółkę ramieniem czule obejmując.
Hektor stał i przyglądał się tej sypatycznej dla oka scenie. Dopiero teraz orientując się, że na jego ugiętym ramieniu nadal spoczywała drobna dłoń panienki Kellie, co więcej ta jej nie zabierała. Uśmiechnął się pod nosem i nie zmieniał tego ułożenia, ciepło jakie biło od tej drobinki było niczym promiennie słoneczne, w których miał okazję się wygrzewać. A że panienka ta uraczyła go swoim towarzystwem było wręcz zaszczytem w mniemaniu mężczyzny.
Do ich towarzystwa powrócił Hellion jak się okazało tylko by się pożegnać.
- Niestety raczcie panie wybaczyć i ty zacny towarzyszu, lecz muszę rozgrzać się przed pojedynkiem. Wszak jeśli któraś z zacnych dam zechciałaby przybyć i mi kibicować, rad byloby me serce widząc piękne lico i oczy liczące na ma wygrana. - skłonił się w pas i czarująco uśmiechnął do pań.
- Powodzenia w boju panie - Shadan skinęła lekko głową w stronę Helliona.
- Nie martw się, wypijemy za twe zwycięstwo, no chyba, że będziesz gruchotać stare kości mego męża, wtedy poślij po mnie, z chęcią zajrzę na to popatrzeć... - powiedziała Airanna na odchodne do Helliona. Tur uśmiechnął się pod nosem, szczerość tej kobiety niebywale zadziwiała, jednak Jeździec dostrzegał w tym ogromną zaletę. Wszak osoba tak prawdomówna to najprawdziwszy skarb.
- Wielu zwycięstw ci życzę panie - pożegnała Kellie z radosnym uśmiechem Helliona. - A jeśli dopingu by ci było potrzeba panie lub też małżonek mój by go potrzebował, czy też mnie szukał, proszę poślij i po mnie.
- Bez obaw panowie nie spuszczę ich z oka i od zagrożeń uchronię... I powodzenia w boju! - wyznał w stronę dwójki Jeźdźców nim wyszedł za paniami.
Wszyscy kierowali się w stronę dworu, jednak spojrzenie rudzielca wodziło po mijanych pomieszczeniach, a kiedy w jednym z nich dostrzegł jasne włosy należące do rosłego mężczyzny. Choć towarzystwo zajmujące, to wbił wzrok w tego, którego szukali od razu prowadzoną panienkę przeprosił, kłaniając swą czuprynę nisko i ruszył w głąb biblioteki. Dziarskim krokiem podszedł do szukanego mężczyzny i stanął przed nim dłonie swoje masywne na jego barkach kładac.
- A się o ciebie martwiliśmy! Tak żeś uciekł prędko! - zaczął dokładniej przyglądając się jego twarzy, na której krew już dawno starta była.
- Powiedź druhu czy wszystko dobrze? Nie trzeba ci czegoś? - dopytał naprawdę przejęty.
Halse zamrugał, zupełnie zaskoczony tym nagłym, rudym przejawem troski. Łypnął kątem oka na położone na jego barkach dłonie i na moment aż języka w gębie zapomniał.
Uciekłem — mruknął — bo jakbym się z szoku otrząsnął, to bym naszemu ptasiemu przyjacielowi odpłacił pięknym za nadobne. A tak to tylko ja żem ucierpiał. I to wcale nie aż tak bardzo. A co do potrzeb — Halse zastanowił się chwilę — to napiłbym się czegoś. Czegoś, co nie smakuje jak szczyny i ma w sobie z osiemdziesiąt procent alkoholu.
Jeszcze szerszy uśmiech na twarzy rudzielca zagościł.
- Ha! I w takim momencie swą wspaniałomyślność zachowałeś! Twa dobroć mnie zaskakuje panie! - odparł entuzjastycznie i aż z dumy jego dłonie lekko się zacisnęły, by podkreślić ten entuzjazm, jednak tuż po tym je zabrał.
- Ależ oczywiście! Coś się znajdzie, w końcu takie rzeczy trzeba dezynfekować! Że ten od razu nie pomyślałem! - puknął się lekko dłonią w głowę, podkreślając swoje roztargnienie, a po tym panienkę Alayę dostrzegł.
- O ja roztargniony! Nie zauważyłem panienki, to ja dłużej nie będę przeszkadzać! - niezdarnie zaczął sie wycofywać, po drodze biodrem o jeden ze stołów zahaczając i lekko go przestawiając, co od razu chciał naprawić, a suwany mebel zaskrzypiał żałośnie.
- Aj przepraszam! To ja ten tego, o alkoholu poszukam! - wytłumaczył się uciekając z biblioteki niezdarnie.
Halse zarechotał wesoło; naprawdę coraz bardziej lubił tego kompana.
Tak jest! — zawołał dziarsko. — Jeszcze się rana paskudna zabrzydzi, mnie, biednego, potruje i znowu będę się nad grobem pochylał, a żem się niedawno dopiero spod niego podniósł. A jak na wszelki wypadek i do środka odkażające specyfiki wleję, to wtedy na pewno zdrów będę! Przezorny zawsze ubezpieczony!
Halse zerknął na kobietę i zaraz potem na uciekającego Hektora, czując nieukrywany żal.
No właśnie, panie pielęgniarka — zawołał za nim — nie zapomnij tylko tego medycznego trunku donieść!
- Sie wie panie! Sie wie! - odkrzyknął tylko chcąc zejść im już z oczu. Bowiem tak się im wtarabanił z buciorami! No nic może jakoś później odkupi swe winy. Albowiem zaślepiony troską naprawdę wcześniej nie dostrzegł, że mężczyzna miał towarzystwo, a więc Airanna prawdę mówiła, że Halseia coś z Alayą łączyło. Kto by pomyślał, a on tak głupi sie jej wczoraj narzucał. Nic dziwnego, że go wygoniła, jednak po co ten całus w takowej sytuacji był? Przecież nie pozwoliłby na coś takiego wiedząc, przecież to niczym zdrada towarzysza była. Idąc, aż za głowę się swą złapał. Ahh te kobiety... to złotym zachowaniem nie było...
Dołaczył do pań i chwile nie potrafił odzyskać swojego entuzjazmu.
- I co żyje? - rzuciła krótko Aira.
- A tak, alkoholu mu trzeba... - odparł, a kobieta się zaśmiała i z politowaniem głową pokręciła, po czym podeszła do wejścia od biblioteki.
- Jeśli ktoś mordobiciem zainteresowany to do jadalni, gospodarz turniej walk organizuje, a jeśli ktoś piciem zainteresowany to z nami, bo nikt nosić nie będzie... - powiedziała do dwójki na dole, po czym powróciła do stojącej na korytarzu grupki, by mogli ponownie ruszyć w stronę wyjścia z zamku i powietrza zaczerpnąć.
Awatar użytkownika
Eru
Posty: 35
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Yellena

Post autor: Eru »

Ten dzień zapowiadał się źle już od samego przebudzenia. Obudziła się sama w łożu, bez ciepłego ramienia męża otulającego ją bezpiecznie. Musiała walczyć z ciężkim stołem, rozwalonymi drzwiami. Bolącą dumą i rownie obolałą częścią ciała, o której damie wspominać nie wypada. Ten dzień miał być jeszcze gorszy, o czym przekona się za chwilę. Jeszcze przed śniadaniem. Gdy szła tuż obok tego, którego zwać miała swym mężem, zerkając na niego kątem oka, podziwiając profil młodzieńca. Stwierdzała ze zadowolona jest coraz bardziej z wyboru losu i w sumie doceniała to, iż nie musiała poślubiać Rolanda, którego co prawda lubiła, lecz jego widok nie wzbudzał w niej tych lekkich motylków w brzuchu, chęci uśmiechu na samą myśl, czy lekkiego zawstydzenia. Był jej bardziej jak kuzyn niźli materiał na narzeczonego, lecz z wyborem ojca nie chciała się sprzeczać. Jednak nie zerkała na niego co chwilę, z ciekawością jak robiła to z Hastenem, badając lico, czy każdą plamkę oczu skrytą pod ciemną rzęsą. Niczym złodziej ukradkiem podziwiając ich jasny blask. W jej głowie nawet zaczęły rodzić się myśli, że może właśnie to porwanie było pisane przez same gwiazdy, cicho szepczące na nocnym niebie historie ludzi, nim ci się narodzą. Los związać miał ją z tym, a nie innym mężczyzną — szeptało młode serce, oczarowane jego postawą i troską. Chociaż chowana na roztropną damę być miała to była jeno młodym dziewczęciem, które na podszepty serca wrażliwe bywało.

Gdy przemierzali korytarze, zwróciła uwagę, że mąż jej wie, w którą stronę zmierzać, lecz uznała to za nic innego jak jego zaradność i zapoznanie się z układem zamku w trakcie porannych zwiadów, które jak widać, miał w zwyczaju dokonywać. Dobrze to rokowało na przyszłość, skoro potrafił takie rzeczy planować i martwić się o nie. Jednak nagle jej oczy przyciągnięte zostały przez jasnowłose dziewczę, wyraźnie im się przypatrujące, jakby oczekujące. Może chciała zagadnąć, będąc nieco samotną zaczeła gdybać. Wszak męża obok jej nie widziała. Dopiero po chwili, gdy niewiasta potknęła się, wpadając wręcz w ramiona szatyna, zrozumiała, że nie przyglądała się im z ciekawości i chęci poznania. Przynajmniej nie obojga. To posiadacz błękitnego płaszcza był obiektem jej skupionej uwagi, co wywołało w brunetce dziwne ukłucie złości. Wręcz budząc smoczą zawiść na ten buńczuczny akt, bo potknąć musiała się o własne nogi. Głupie cielę! Pomyślała, lecz zachowała neutralną minę, badając wzrokiem twarz krótkowłosej. Teraz kropki zlewały się wręcz w jedną całość. Znała takie gierki z dworów. Niby biedne panienki, a szykujące sobie pazurki na narzeczonych, szkoda tylko, że miała już męża, a gdy ten się pojawił, zdziwiła się nieco. Wysoki i nawet przystojny był to wojak, co najważniejsze nie jakiś wiekowy tetryk i wyraźnie o jej względy zabiegał drobnymi gestami. Jednak jasne oczka zdawały się nie na niego zerkać z pragnieniem, co tylko irytowało jeszcze bardziej Yellene. Nawet jeśli nie było w tym nic więcej niż pragnienie uwagi ledwie na chwilę. Na sekund kilka, jednej iskierki radości. To mimo wszystko ciemnowłosa odczuwa niechęć do Kildas. Zastananawiajac się równocześnie czy można było ją w ogóle nazwać rywalką? Raczej nie. Przynajmniej jeszcze nie.

Gdy dotarli do stołu po chwili rozmowy, siedział już przy nim jeden z ich towarzyszy, który jak widać, stan kawalerski miał dłużej piastować. Przyglądała mu się chwilę, zapamiętując kilka szczegółów i łącząc je z imieniem jegomościa. Zanotowała też informację, że ciemnowłosy Hodge i nieznajomy jej jeszcze Halen grywają w kości o alkohol i pierwszy z nich ma przynajmniej ten jeden kordiał do przegrania. Jednak dłuższą uwagę zdobyło coś co podsunięto jej w misce. To był chyba jedyny moment, kiedy spojrzenia obu siedzących przy stoliku kobiet się ze sobą skrzyżowały i zgadzały w tej jednej kwestii. To coś zdawało się trujące, a przynajmniej niestrawne. I wtedy pomyślała ciemnowłosa, że najlepiej, gdyby Kildas spróbowała tego dania pierwsza. Mogłoby się też tak wybornie złożyć, że byłoby to przynajmniej szkodliwe. Jednak ta myśl złośliwa minęła, gdy Harl zachęcił ich do jedzenia. Matka chowała ich dość surowo i mówiła, że nie wolno wybrzydzać, a ona nie miała zamiaru porzucać tej lekcji, nawet jeśli danie to przypominało kamyczki drogowe mieszane z alkoholem.Doświadczenie wojny i niekiedy głodu, gdy najeźdźcy odcinali drogę, która dostarczano zapasy, nauczyło ja szacunku do jedzenia. Bo chociaż batalia zaczęła się, gdy miała raptem dziesięć lub jedenaście lat i z początku nie było źle, to jednak z czasem dostrzega coraz więcej. Coraz więcej słyszała, widziała i przeżyła. Nawet jeśli mateczka starała się tak dyrygować zapasami, by zawsze zostało coś na czarną godzinę to jednak czasem i z pustego się nie naleje, a gęb do wykarmienia bywało dużo.

Wtem, wśród jakiegoś zamieszania, dostrzegła strojną kobietę zwracającą się do przybyłych i przez twarz Yelleny przemknął cień wzburzenia i pogardy. Zbyt charakterystyczna uroda, by pomylić ją z jakąkolwiek inną. Alizonka. Tutaj na pustkowiach. Co za ironia. Przedstawiciel tej podłej nacji w miejscu, w którym się go nie spodziewała. Zachciało się jej płakać i krzyczeć, lecz siedziała prosto jak struna, nie okazując emocji. Ni cienia zaskoczenia, nawet jeśli miała ochotę wstać i zdzielić umalowaną twarz niewiasty za wszelkie krzywdy, które wyrządził jej naród Krainie Dolin. Zerknęła jeszcze na mężczyznę, w którego ślady najwyraźniej chciał iść Hodge, zbyt często zaglądając do manierki z kordiałem, który zaraz też został posadzony przed stołem. Pomogło to oderwać uwagę od złości, jaką odczuła.

Rozmowa, którą zapoczątkował wcięty przed śniadaniem kawaler, wydała się jej typową gadką mężczyzn pragnących popisać się jeden kosztem drugiego. Jak to w świecie mieczy bywało. Nie zainteresowałoby jej to, gdyby rozmowy nie dotyczyły jej małżonka. Uśmiechnęła się blado na kilka nowych informacji o nim. Zwłaszcza to, że jak widać, nie lubi zimna. Słuchając jednak dalszej części opowieści, zamrugała nieco zaskoczona. Lwy zdarzały się i daleko na południu Hallacku, ale widać Kildas nie była na tyle rozeznana, by to wiedzieć. Faktem, gdyby nie Airanna i jej opowieści z podróży z ojcem to i sama Yell zapewne nie miałaby pojęcia o tej ciekawostce. Jednak myśl o tym, że ma nieco wieksza wiedzę w tym temacie, sprawiła, że poczuła się lepiej. Zaś po słowach Hastena dotyczących jej bezpieczeństwa jej samopoczucie zapikowało nieco w gore, zerknęła na blondynkę i uśmiechnęła się promiennie.
— Nader łaskawy jest los dla niewiast jak my, dając im za mężów, mężczyzn tak odważnych i gotowych życie swe na szali położyć za swoją małżonkę. Mamy szczęście pani Kildas, nie sądzisz?— rzuciła jej niby przyjaznej spojrzenie, w którym jednak wprawne w intrygach oko mogło wyczytać pewną nutkę przestrogi, zwłaszcza iż słowo swoją podkreśliła delikatnie. Chociaż nie przepadała za dworskimi intrygami, to teraz musiała sytuację rozwiązać tak, by mężczyźni niczego się nie domyślili. Lepiej by myśleli, że jej wzburzenie wynika, że strachu.

Gdy jednak kolejna opowieści zaczął snuć wstawiony już wyraźniej jeździec, breja zaciążyła Yellenie na języku i musiała nagle popić ją sporą ilością wina. Przeszywający Hodge wzrokiem wnikliwym, chłonęła każdą informację o swej krewniacze. Jeśli więc nie kłamał, to Alaya ślub wzięła, a może i całkiem nieświadomie. Fakt faktem jako wdowa, dość wesoła zresztą miała prawo zawrzeć kolejny związek. Wujaszek do piachu poszedł jeszcze zeszłej wiosny i to nie na skutek wojaczek, a jednej ze służek. Dziewuszka ta, tak ciśnienie mu podniosła, że biedaczysko skonało sobie radośnie właśnie na niej w trakcie igraszek miłosnych.

Wiedziała jednak, że będzie musiała i o jednym i drugim wspomnieć Alayi, bowiem plotki takie to rzecz dość nieprzyjemna, a i informacja taka przyda sie, by wiedziała jak się bronić. Zaś nowina o zgonie mężulka, zwyczajnie może jej nastrój poprawi. Musi się tylko dowiedzieć o którym mężczyźnie mowa.

Nagle zauważyła, że spojrzenie Hastena stało się inne. Zimne, ciężkie i wręcz wyzywające, jakby nieco zwierzęce. Szczęka nabrała ostrości, a usta zacisnął w wąską linię i zerwał się z miejsca, głosząc, że zaraz wróci. Zerknęła w stronę, w którą on patrzył i chociaż nie poznała tej osoby w pierwszej chwili, starczyło jedno spojrzenie na obuwie i już wiedziała.Poczuła wręcz ciarki zażenowania, biegające po jej twarzy.
Jak w zwolnionym tempie widziała moment, w którym małżonek jej podchodzi do blondyna i strzela mu w twarz. Musiała bardzo się starać, żeby ukryć wyraźną satysfakcję ciągnącą się jej na twarz. Z drugiej jednak szok też zadziałał. Zerknęła na towarzystwo przy stole. Kildas zasłaniała usta dłonią, a dwaj pozostali mężczyźni chwilę patrzyli po sobie
— Na mej matuli wzorzyste pantalony! Tyś to widział Harl? Nasza ptaszyna i takie numery? Z pięściami na niedźwiedzia? Niedźwiedzia?! — zapytał, nieco nieufnie na swój kordiał zerkając. Jakby go o zamroczenie i chwilowo zwidy obwiniając. - Fiu, fiu… Ach, o cóż to pójść mogło, że z nagła tak ochoczo w ramiona śmieci się ptaszynka rzuca?— usłyszała głos Hodge, a mąż Kildas jedynie spiorunował go wzrokiem, obejmując żonę w talii i przyciągając do siebie jakby w geście ochronnym.

Z tyłu za sobą usłyszała jakiś przyciszony głos mężczyzny, lecz nie obracała się, by zobaczyć, kto wygłasza swoje uwagi.
— Młody to się szaleju najadł jakiego? Może to kurwa od tego żarcia? Mówiłem ci Havin, że jakieś podejrzane jest to żarcie. Jak i ta twoja żona. — mruknął jeden.
— A ja to myślę, że mógł mu się Halse do baby przystawiać, bo od jednej takiej służki słyszałem, że jeden blondyn od nas z wczoraj z wieczora paradował bez płaszcza.
— Ale to ta druga ponoć w jakimś płaszczu chodziła. Ta od Horazona.
— No toć mówię. Może próbował z jedną, a później z drugą mu się udało i …— uciął w pół zdania, gdyż Harl kaszlnął na tyle głośno by zwrócić uwagę jegomościów, że rozmowa, którą toczą, dociera do zbyt szerokiej publiki.

Podniosła się z miejsca, kiwając głową w podzięce zwiadowcy, a mężczyzn ze stolika obok, którzy głośno plotkowali, poczęstowała spojrzeniem tak zimnym, jak zimne są noce na Karsteńskich pustyniach.

Gdy tylko emocje opadły i szok minął, odczekała chwile, gdy małżonek zakończy rozmowę z Hyronem. Wtem do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze. Mężczyzna, którego widziała dzień wcześniej. Człowiek, na którego widok mdłości wzmogły ją nagle. Coś wewnątrz znów krzyczało o potrzebie ucieczki, a w jego oczach nie widziała nic. Samą ciemność, jakby żadnych uczuć i emocji. Martwą pustkę. W jednej chwili jakby miała wrażenie, że przygląda się i jej, jakby serce jej, ta ciemność otulić chciała i wieść na zatracenie. Coś nienaturalnego, dziwnego. Dziwniejszego i bardziej spaczonego niźli wojna i śmierć. Ostrożnie. Usłyszała głos w głowie jakby mówiący jej cicho i ciepło otulające jej klatkę piersiową. Uważaj. Cichy głosik mruknął raz jeszcze. Gdy wzrok jego odwrócił się, choć trwał jedno uderzenie serca, zrozumiała, że przez cały ten czas wstrzymywała oddech, a głosik rozmył się.

Nie czekając już dłużej, podeszła do Hastena i delikatnie chwyciła jego dłoń, którą co chwila zaciskał i rozluźniał i uniosła delikatnie. Najpierw gładząc wierzch jej opuszkami, by następnie pochwycić ją obiema dłońmi i przyciągnąć do siebie na wysokości mostka. Dokładnie tak, by widziała to jasnowłosa. Chwilę przyglądała się jego obliczu, jasnym oczom, jakby lekko zdziwionym. Tylko czy jego zachowaniem, czy może tym, że blondyn zniknął szybciej, niż można było się spodziewać? Musiała jednak przyznać, że było w nim coś takiego, co przyciągało ją mocno. Zwłaszcza w tej chwili, gdy powietrze nadal pachniało gwałtownością. Kiedy stał taki…dziki po nagłym wybuchu złości, z kilkudniowym zarostem. Twarzą smaganą blizną powstałą zapewne w gwałtownej walce. Coś pierwotnego, szczerego i może dlatego tak pociągającego. Wręcz narkotycznie doskonałego.
— Miły mój potrzebne ci to było? — Szepnęła, podchodząc o krok bliżej. — Przecie mogłeś mieć przez to kłopoty. — Dodała, gładząc dłonią jego oblicze, uciekając na chwilę wzrokiem, czując znów na sobie czyjeś oczy. Tym razem nie należało ono jednak do żadnego męża, a do niewiasty, która przyłapana gwałtownie wbiła wzrok w podłogę i zaczesała za ucho kosmyk, krótszych jasnych włosów.
— A… A-ale perło najmilsza przecież on… Przecież on przykrość tak wielką ci sprawił piękna różo. Strachem znów napełnił niewinne serce niewieście — zaczął wyjaśniać, ku swej ślubnej kierując spojrzenie pełne nie dumy, lecz smutku i trawiącego wnętrzności wstydu. — Obowiązkiem mym zaś jako męża twego, mą powinnością serca, duszy i ciała, bronić jest honoru twego. A jeśli, by trzeba i życie w jego imię oddać… — dodał, wzrok ku czubkom swych butów spuszczając.
— Miły mój — szepnęła, dłoń swoją na jego policzku kładąc, kciukiem delikatnie gładząc smaganą blizną twarz i łagodnie mu w oczy zerkając. — Doceniam twą troskę i serce me raduje dbałość twoja o mnie i me uczucia. Jednak ja jako żona, również swe powinności mam, a jedną z nich jest troska o poślubionego mi mężczyznę — uśmiechnęła się delikatnie. — Mam nadzieję, że nie zarobiłeś jakiej kary przez twój wyczyn honorowy? — Zapytała, wpatrując się w jego oczy posmutniałe.
— Choć troska twa mórz klejnocie radość mi niezmierną niesie, nie martw się proszę — stwierdził, delikatnie, wręcz nieśmiało jej dłoń na swym policzku, swą własną ostrożnie przykrywając. — Dowódca nasz wyrozumiałością się wykazał, o wiele większą niż zasłużyłem i jeno nieprzychylnym spojrzeniem mnie ukarał. Warta tej nocy przypadnie zaś temu, kto spokój nasz zakłócił — wyjaśnił szeptem. Tak, aby słowa te jeno do uszu Yelleny dotrzeć mogły, nie chciał bowiem nadmiernie sprawy tej rozgłaszać. I tak już wstyd czuł i wyrzuty sumienia, że jej szczegóły zdradził Hyronowi. A i jemu zaszkodzić nie chciał, do zarzutów o niesłuszną stronniczość znów część Jeźdźców nakłaniając. Wszak to ona poniekąd stała się powodem niedawnego odejścia z Kompanii Hoffa i druhów jego. I choć w ich miejsce przybyli nowi, niejednokrotnie części Jeźdźców doskonale znani towarzysze, nie było to równoznaczne z zażegnaniem wszystkich sporów. Niesnasek i buntowniczych nastrojów, wciąż mogących się tlić w zwierzołaczych sercach. I zapewne byłaby to scena romantyczna, gdyby nie ból żołądka, który wzmagał się dość mocno.

Gdy pojawiła się Airanna, otoczona grupą osób, posłała im uśmiech uroczy i za pozwoleniem męza udała się z przyjaciółką i resztą ludzi, by przejść się i zaczerpnąć świeżego powietrza, lecz po czasie, gdy dotarli do biblioteki i rudowłosa przekazała ogłoszenie, o czymś, co miało być dumnie zwane turniejem, a było jeno legalnym mordobiciem, postanowiła zaczepić swoją krewniaczkę.
— Wybaczcie mi moi mili, ale sprawę mam do cioteczki właśnie. Proszę, nie czekajcie na mnie, nie chcę was zatrzymywać. Wypiję ziołówki i gdy mi się poprawi, odnajdę was najszybciej jak tylko dam radę. Ciocia zajmie się mną bardzo dobrze — z tymi słowami zniknęła za progiem biblioteki, by ujrzeć krewniaczkę i pogromcę dobrej zabawy, niszczyciel pragnień niewieścich i jeźdźca wstydu, albo i bezwstydu. Szkoda, że nie miał podbitego oka po uderzeniu, albo chociaż pół jedynki ukruszonej, mogłoby to być nawet ćwierć dwójki, byle miał karę obwieś jeden!
— Witaj ciociu. Niech wieczne słońce cię prowadzi. — rzekła i skłoniła się do krewniaczki. — Nagła potrzeba ciała mnie tu sprowadza do ciebie i niestety — to słowo wypowiedziała z nieukrywaną wątpliwością w głosie, zerkając na Halse. — Muszę przerwać twoje jak mniemam radosne dysputy.
— Czy radosne? Raczej filozoficzne — odrzekła z lekkim uśmiechem starsza kobieta, skłaniając się równie uprzejmie na powitanie. Obrzuciła postać Yelleny ciepłym spojrzeniem, jak i uśmiechem. — W czym mogę ci pomóc, moja droga? — zapytała uprzejmym tonem, podnosząc się ze swojego miejsca. Księgę zaś, dotychczas trzymaną w dłoniach, odłożyła na najbliższą półkę.
— Pamiętasz o tej naszej ziołowej nalewce, która spożywaliśmy wieczorem przy ognisku? Coś mi zaszkodziło i zapewne wspomogłaby wspaniałe trawienie. Schowałaś ją w swe juki, czy mogłabyś mi jej użyczyć? — zerknęła na księgę, którą jej krewniaczka odkładała na półkę. - Och baśni Karsteńskie i to w oryginale! Nie sądziłam, że mają je nawet na drugim końcu świata.— Ucieszyła się na ich widok niezmiernie.

Halse nie komentował dotychczasowej wymiany zdań niewiast, jedynie przyglądając się starszej Karstence z kpiącym uśmieszkiem i pogardą w oczach. Wściekła Yellena w pierwszej chwili chciała uczynić rzecz nieprzystająca damie i wziąć pierwszą lepszą księgę z brzegu i cisnąć nią w twarz jegomościa, by zetrzeć z niej ten paskudny wyraz.
—Oczywiście jak najbardziej. Naleweczka jest w moich jukach, dokładnie tak jak podejrzewałaś — ciepły głos starszej Karstenki oderwał uwagę Yell od jeźdźca i obserwowała, jak ta kiwnęła głową, zanim spojrzała na księgę z baśniami. — Prawda? Też się zaskoczyłam. A według tu wielmożnego pana są one "kroniką". Za mną proszę — podkreśliła, zanim wysforowała się na przód, prowadząc swoją grupkę dwóch owieczek.
— Przynajmniej ta, którą mi przytoczyłaś — bronił się Halse — tak brzmi. W legendach, owszem, powinny być jakieś ziarenka prawdy. A tu było odwrotnie: w tej legendzie były śladowe ilości legendy!
— O jakiej baśni mowa ? — pyta, zerkając z coraz wyraźniejszą pogardą na Halse. Wyraźnie zastanawiając się, czy ma wszystkie klepki na swoim miejscu.
— Baśń mówiła o niedźwiedziu o kamiennym sercu — prychnął — bo jakże by inaczej. I babce, która zamieniła się w wiedźmę. Czyli wyjaśniła, co się dzieje z każdą kobietą, która po trzydziestce nadal nie ma męża.
-— Och! Niedźwiedzie serce. Jednak ta to właściwie miała dwóch, jeśli się nie mylę. — odparła Yell. W tej chwili jednak ona i jasnowłosy zerknęli na siebie tak jakby porozumiewawczo.
— Mówicie o mnie, czy o kobiecie z legendy?— Alaya spojrzała na nich oboje przez ramię.
— To mi przypomniało, pewna poruszana przy śniadaniu kwestie. — mruknęła kobieta w niebieskim płaszczu. — Gadają, że ciociu moja miła, płaszcz tego pana przyjęłaś i że Twoje w zasadzie wdowieństwo, o którym chyba pojęcia nie miałaś, jest już zakończone.
— Takie to się nie liczy — zaprotestował natychmiast Halse. — Płaszcze dziewki brały jako zapis w umowie. Tu żadnej umowy nie było, to i płaszcz nie ma aż takiej wiążącej mocy.
— Co proszę? — starsza Karstenka zmarszczyła brwi. Przez chwilę zastanawiała się nad dalszymi słowami, zanim pokiwała głową, zgadzając się z Halsem. — Otóż właśnie! Poza tym któż wymyślił sposób wiązania się na zawsze poprzez płaszcz? Pierścionek uznałabym za bardziej wiążący, bo przynajmniej szkoda by mi było go oddać, żeby się rozwieść. Czy coś — podsumowała, popychając ciężkie drzwi i wychodząc z biblioteki.
— Ja tylko mówię, co jeźdźcy prawią. Niby takie prawo mają, że jak panna weźmie płaszcz to już ich.
— No nie wiem jak akrobateczka, ale ja tam się do tego odnosić nie zamierzam, ani też poważnie tego traktować.— tu Halse przeszył wzrokiem Alaye.

Alaya rzuciła Halse'owi krótkie, dogłębnie taksujące spojrzenie, zanim spojrzała na płaszcz, który miała na sobie Yellena, a ta poprawiła go odruchowo i pogładziła materiał, jakby sam ten gest miał dodać jej więcej pewności siebie. — No, ten nie byłby aż taki zły — mruknęła, prowadząc oboje korytarzem, a Yell zmarszczyła brwi, ale nie odezwała się, chociaż miała ochotę odburknąć cioci, że ten płaszcz już ma swoją właścicielkę i niech lepiej pilnuje swojego . — Aczkolwiek popieram pogląd Halse'a. Opinia jest jednogłośna — podsumowała.
— Czyli nie muszę do niego prawic per wujku. Cóż za ulga ogarnia moje serce.— odparowała półkrwi Karstenka, próbując nie zostać w tyle, bo i jeździec i jej krewniaczka szli dość szybko. Jakby jedno chciało prześcignąć drugie.
— Wujku? — Halse roześmiał się w głos. — Wujek Halse! To byłoby dopiero coś! Chociaż... Halse zastanowił się, na jego twarzy przez moment śmignął ordynarny uśmieszek... Ale zaraz potem zgasł. — Nie. Nie — powtarzał sam do siebie. — Nie. Jak żeś spokrewniona z tą wariatką, to lepiej nie.
— Jakbyś mi panie drzwi komnaty nie rozwalił to może i bym skóra była mawiać wujku.— Alaya cicho zachichotała, ale nie wtrącając się jeszcze do tej rozmowy. Widać jednak, że słuchała bardzo ciekawie.
— Co? Halse zastanowił się jeden moment, drugi, a potem jeszcze trzeci. Gdy zaś oblała go jasność, aż westchnął, wszystko nagle rozumiejąc. — To za to ta ptaszyna mi po pysku strzeliła! — zawołał z olśnieniem w głosie. — Oj — machnął lekceważąco ręką — przecież ja tam nic nie widział. Tylko buty chciałem pożyczyć! — krzyknął, a ton jego głosu zmienił się nagle na pełen żalu i oskarżenia. — No i Hyrona chciałem zabić — mamrotał dalej. — Zapomniałem już o tym.
— To się puka, a nie przerywa....— zerknęła speszona na krewniaczkę. - Ablucje. I to jeszcze po parę butów, do komnaty, która nie wiesz, do kogo należy. - prychnęła. — I dobrze, że przylał! Szkoda, tylko że raz jeden. — warknęła. — A zabijaj pan sobie go, gdzie chcesz, byle z dala od mojej komnaty. Łaskawie nalegam.
— Toć ja nawet nie wiem — obruszył się Halse — gdzie jest twoja komnata! I z tego powinnaś się cieszyć, bo to znacznie zmniejsza ryzyko, że znowu tam trafię. Zwłaszcza że żądza mordu Hyronie mi już minęła. Chciała panienka kiedyś kogoś zabić? — spytał z nienaturalną dla siebie uprzejmością. — Ale tak bardzo mocno, każdą cząsteczką swojego ciała? Zakładam, że nie. No, chyba że w tej chwili — prychnął. — Ale nawet jeśli, to zapewniam śliczną panienkę: drzwi to żadna przeszkoda. Absolutnie żadna. A także żadną przeszkodą są czynności za tymi drzwiami wykonywane.
— Nie sądziłam, że to powiem, ale w tej chwili owszem. Mam niesłychaną ochotę. — Yell zaczęła robić się czerwona jak pomidor. — Kto jednak normalny na wielkiego Ismira, rozwala drzwi, nie wiedząc, do kogo należy komnata. Czy jaśnie pan na rozum się zamienił ze swymi bucikami?— mówiła cicho, ale dość szybko i energicznie z chęcią mordu w ciemnych oczach.
— Kto normalny, to nie wiem — przyznał. — Ale ja żem też nigdy się do takowej grupy nie kwalifikował. I niewykluczone — Halse spojrzał na swoje czerwone buty — że jest tak jak pani mówi. Jakieś jeszcze pytania? — spojrzał na nią z uprzejmym oczekiwaniem.
— Ciociu, daj mi tej nalewki, bo zaraz na wszystkie smoki karstenu, uczynię to czego Airana mnie uczyła czynić, a nie wypada damie. I podejrzewam, będzie to bolało bardziej niż cios mego męża. Ciało i dumę będzie bolało.— Zagroziła, stając przed drzwiami pokoju.
— Wy tam, oboje — Alaya zdecydowała się wreszcie interweniować. — Dajcie już spokój. Halse, powinieneś przeprosić panią. Wszakże wtargnąłeś do komnaty, przerywając im akta, o których nam obojgu się nie śniło — z tymi słowy otworzyła drzwi do swojego pokoju. - Rozgośćcie się — dodała, podchodząc do swoich juk. — I nie kłóćcie mi się tu oboje, bo oboje was na korytarz wystawię i z kordiałem dopiero przyjdę, a i sama przedtem większość wypiję, żeby to darcie kotów wytrzymać.

Halse nie wyglądał na poruszonego tymi słowami. Udawanie idioty skutecznie odstraszało od niego jednostki niewygodne, a z pewnością uznające same siebie za bardziej inteligentne. Halse’owi to nie przeszkadzało. Przyzwyczaił się do roli błazna, dzięki czemu przez lata zdołał wypracować sobie płynące z tego zalety.
— Ja już dostałem w ryj — mruknął ze wzruszeniem ramion — i, jak pragnę zauważyć, nie oddałem. To są wystarczające przeprosiny.

Wchodząc do komnaty, Yellena zauważyła leżące na łóżku książki o treści niekoniecznie do końca anatomicznej. — I ty mnie śmiesz mówić o czynach, o których ci się nie śniło? - zerknęła wyraźnie zawstydzona i lekko zdenerwowana na krewniaczkę, na ksiazke a później na mężczyznę i znów na księgę, by skończyć na kobiecie. — Mam was zostawić samych Ciociu?— Halse zagwizdał głośno, roześmiał się, po czym z wyraźnym uznaniem spojrzał na Alaye. — No proszę, proszę... — zawiesił na moment głos. — Choć nie powiem, bym był zaskoczony. Ale pod wrażeniem... już owszem.
— Ciocia da mi nalewki i nie będę przeszkadzać — taktycznie zbliżyła się do drzwi.
— Tak, młoda, nie przeszkadzaj — Halse machnął na nią ręką, cały czas wpatrzony to w księgę i widniejące tam ryciny, to jest Alayę.

Alaya skupiła sie na rozpakowywaniu swoich juk; dopiero słysząc komentarz Yelleny i gwizdnięcie Halse'a podniosła głowę, wyraźnie skonsternowana. — No co? Mogło mi się nie śnić — posłała Yellenie lekki uśmiech, zanim trzepnęła Halse'a w ramię.— Mężczyźni w tym pomieszczeniu nie mają prawa głosu — pouczyła go, zanim sięgnęła po kordiałek. — Ale jeszcze upewnię się, czy to ten — zastrzegła. I tak oto, zanim wręczyła go Yellenie, wzięła sążnistego łyka, by upewnić się, że to ten. — To ten — oświadczyła po chwili, zanim odwróciła się do nich obojga. Po chwili zamrugała skonsternowana, spoglądając to na Halse'a, to na Yellenę. — Ale jakiś dziwny...— nim Alaya skończyła mówić i Yellena napiła się łyka ziołówki. Krzywiąc się na smak i aromat, który zapewne zmarłego powróciłby do życia swoją mocą. Wtem zerkając na Halse, który odebrał jej manierkę, nie widziała już mężczyzny, a jakieś dziwne…falowanie. Tak oto przed nią stał niedźwiedź biorący od niej manierkę. Halse pociągnął zdrowego łyka, skrzywił się paskudnie, odkaszlnął. — Paskudztwo obrzydliwe. Kto takie ścierwa pije?!
— Białe płaszcze...— zamruczała cicho Yell, patrząc podejrzliwie na niedźwiedzia z manierką.
Sama Alaya miała wyraz twarzy dość niewyraźny. — Dziwni ci ludzie — stwierdziła po dłuższej chwili. - A teraz pytanie: dlaczego, na miłość Cesarza, widzę niedźwiedzia z manierką?
Halse popatrzył to na jedną, to na drugą, nic z tego nie rozumiejąc.
— Jaki, co kurwy nędzy, niedźwiedź?
— Ciociu on gada. Głos ma tego obwiesia. To chyba on.— szepnęła niby konspiracyjnie, chociaż i tak misiowaty mógł doskonale to usłyszeć.
— No... ty — odrzekła z prostotą Alaya. — To znaczy ten niedźwiedź. Przerasta moje drzwi i trzyma w łapie manierkę nawet. — z wyraźnym zdziwieniem przetarła oczy. — Yelleno... my chyba nie powinnyśmy pić... może nie smakowało, ale efekty ma jak najczystszy denaturat…
— Kurwa — jęknął Halse, niespodziewanie coś kiepsko się czując — typowe baby: napiją się kawałek i już pijane! — korzystając z okazji, żona Hastena wyrwała mu alkohol z łap i stanęła pod ścianą, byle dalej od futrzaka. Wtem Halse nagle zgiął się w pół, jęknął przeciągle, zaklął pod nosem resztkami sił, po czym nadludzkim pędem odwróci się i równie sprawnie co desperacko znalazł niewielkie wiadro, do którego natychmiast obficie zwymiotował. — Jasny chuj — wystękał — a jeszcze gorszy od nich!..— słyszała jego głos, ale też jakby misiowe warknięcia, a może odgłosy wymiotów mieszały się jej z szoku. Nie wiedziała. Zerknęła na Alayę, a ta wpatrywała się z dziką satysfakcją w... wymiotującego niedźwiedzia, którego pysk praktycznie wypełniał całe wiadro. — Może powinieneś się położyć — poradziła mu, nie wiedząc właściwie, dlaczego doradza coś takiego niedźwiedziowi. Zwierzęciu. Które miało głos tamtego Jeźdźca. Wyraźnie zafrasowana, spojrzała na Yellenę, jakby szukając w jej oczach odpowiedzi, czy aby nie tylko ona wyraźnie zwariowała.

Yellena czuła, że jej żołądek znów skręca się, lecz tym razem od zapachu i aromatu. Dodatkowo widok wymiotującego niedźwiedzia. — Nie, ja nie wytrzymam.— mruknęła, wychodząc z komnaty. Lecz za drzwiami ujrzała innych podobnych niedźwiedziowi. Patrzył na nią wilk, dzik chodzący na dwóch nogach, wilk jakby uśmiechnął się, skłonił i rzekł
— Dzień dobry panienko — w akompaniamencie warknięcia i kłapania paszczą. Yell tylko pisnęła ciche — Dzień dobry i natychmiast zwróciła do komnaty, zatrzaskując z hukiem drzwi. — Tam....Tam jest więcej takich jak on.— szepnęła do Alayi ze łzami w oczach.
— Nie żartuj — jęknęła Alaya, zanim zatkała nos i dobiegła do okna. — Ty, niedźwiadek, lepiej wyjdź i wywal to do wychodka czy coś. A jakbyśmy wypiły jeszcze łyka...? Może po tym nasz wzrok by wrócił do normy…
— C-co? — wystękał z trudem Halse. — To znaczy jakich? Korzystając z chwilowej dyspozycji, pochwycił śmierdzące wiadro i ruszył chwiejne tam, dokąd wybierała się ptasia żona i skąd natychmiast wróciła. Jednak Halse za drzwiami kompletnie nic dziwnego nie zauważył. Żadnych anomalii ani, tym bardziej, gadających zwierząt. — PIEPRZONE WARIATKI! — krzyknął słabym głosem. — Najpierw mnie trują, a potem bzdety gadają! Nie dla kobiet alkohol, tu są dowody! Wariatki! — denerwował się dalej. Zwłaszcza że znowu zaczynał się czuć bardzo źle.

— A co jeśli on ma rację i my zwariowały? Kto to widział, żeby jakiś obleśny niedźwiedź gadał? Takie to Aira ubijala przed śniadaniem, ale żaden nie mówił! — siada przerażona pod ścianą, tuląc do siebie kolana i manierkę.
— PIEPRZONA AKROBATKO — zawołał Halse — leć do... uh... do moich komnat i znajdź mały woreczek, tam są zioła. Zaparz mi je i podaj, jak... kurwa mać... jak nie chcesz, żebym ci komnaty obrzygał…— słysząc jego krzyk, Yellena skuliła się jeszcze bardziej po sobie. Niemal już bliska płaczu zerknęła na krewną.

Alaya spojrzała na oboje z wyraźną konsternacją, zanim wyciągnęła do Yelleny dłonie, które ta pochwyciła z ufnością małego dziecka.— Idziemy — oświadczyła stanowczo, ciągnąc młodszą Karstenkę za sobą — jak matka swoje dziecko. — Która komnata jest twoja? O ile drzwi od moich? — Młodsza w tym czasie wstała, trzęsąc się z przerażenia, bliska płaczu. Wsunęła manierke w dekolti i grzecznie pomaszerowała za starsza od siebie kobieta.
— Skręć w prawo, potem schodami w dół. Od schodów w prawo... nie, w lewo. W lewo. Od chodów w lewo trzecie drzwi. Jak mi nich nie przyniesiesz — zagroził słabo — to ci tu wszystko obrzygam, zemrę, z zaświatów wstanę i dalej ci będę komnatę obrzygiwać, tylko astralnie!
— Ciociu jutro wyjeżdżać mamy, może niech zdycha?— szepnęła należąca przez małżeństwo do niebieskich płaszczy.
— TAK DO WUJA?! — stęknął z oburzeniem Halse, na co Yellena wręcz schowała się za Alayą.
— Jak mi wszystko obrzygasz, to przysięgam na Cesarza i wszystkich jego dżinów, że będę cię prześladować z najgłębszych kręgów piekła! — krzyknęła kobieta jeszcze, nawet się nie odwracając. Uspokajająco pogłaskała Yellenę po ramieniu. — Wszystko będzie w porządku, skarbie. To mężczyzna. Oni zawsze przesadzają — mruknęła uspokajającym tonem. — Napije się taki, zrzyga, a będzie jęczeć jakby umierał.
— To nie mężczyzna! To niedźwiedź. Gadający. Żaden wypchany tylko prawdziwy niedźwiedź.— krzyczała szeptem z trzęsąca się brodą.
— No wiem, że niedźwiedź... — mruknęła wyraźnie skonsternowana kobieta, zanim otworzyła szeroko oczy i stanęła jak wryta na schodach. — On miał rację — wyszeptała, wyraźnie zaskoczona. — Mówił, że ta bajka to kronika... no i spójrz... — aż oparła się o ścianę, jakby miała dostać zaraz zawału.

Gdy wyszły z komnaty to Alaya prowadziła, bowiem młodsza z niewiast trzęsła się niczym osika na wietrze. Nie mogła dojść do siebie z początku. Jednak chłodne powietrze korytarza i kilka głębszych wdechów sprawiło, że poczuła się trochę lepiej. Jednak wszystko w koło mieszało się jej nieco w oczach. Z naprzeciwka szła puma, z dziwnym uśmiechem oblizujaca się na ich widok, co tylko wystraszyło ją jeszcze bardziej.
— Ciociu — mówiła cicho, ściskając dłoń kobiety. — Czy mu…musimy mu pomagać? — spuściła wzrok, unikając wpatrującej się w nie pumy płowej. Alaya uczyniła to samo.
— Jak mu nie pomogę, to będzie tak leżał i jęczał w moim pokoju przez resztę dnia — wyjaśniła, dyskretnie przyspieszając kroku.
— Zajmij jego komnatę. Albo chodźmy po Airę, mego męża i może inne dziewczęta i uciekajmy stąd — mówiła cicho, uważając, by nikt nie podsłuchał ich rozmowy. — Tu wyraźnie jest coś nie tak. Oni wszyscy są…Ciociu, czy ty chcesz go przesłuchać? Dowiedzieć się, czy to, co mówią to prawda?

Alaya wzdrygnęła się wyraźnie zniesmaczona samym pomysłem zajęcia jego komnaty.
— Wolałabym nie — odrzekła po chwili. — Nie chcę wiedzieć, co za diabelstwo się tam chowa, oczywiście poza nim — dodała, zanim westchnęła ciężko. — Nie chcę cię straszyć, ale…przecież on mi między wierszami właśnie to powiedział. Sam…sam przecież mówił, że jest niedźwiedziem…no, a ta nazwa…Zwierzołacy…wszakże sugeruje, że mają coś wspólnego ze zwierzętami, prawda?— Alaya , mówiła to wszystko, wyglądała na nieprzekonana — tak, jakby wolała wszystko już wyprzeć, każde swoje słowo, czy też świadomość.
— Ale mówili, że to o ich totemy chodzi, przywry jak uparty jak baran, czy inne takie. Czemu mieliby ukrywać to przed nami, skoro wzięli nas za żony…Ciociu, myślisz, że oni wszyscy…każdy z nich taki jest? — jej wzrok powędrował daleko, ponad korytarze z ciosanego kamienia. Myśli zalały jej umysł, zsyłając na nią zastanowienie na temat tego jednego konkretnego jeźdźca.
— No…po tym, co widziałam…niedźwiedź na moim łóżku i wymiotujący do wiadra. Oblizująca się na nasz widok puma…to i jeszcze agresywnego koguta jakiegoś możemy zobaczyć — mruknęła Alaya ponuro. — A ukrywać, ukrywali może dlatego, żeby nas nie straszyć. To rozsądne, prawda? — z tymi słowami wrócił jej dawny optymizm. — Ja bym tak zrobiła. Nie rzekłabym wszystkiego od razu, ale powolutku po czasie.
— To samo…to samo co widziałyśmy przy ognisku. Tur z chochlą. Ciociu droga, myślisz, że oni może, nas w jakiejś ofierze złożyć planują? Dlatego im dwunastu i jednej było trzeba. Wyłącznie młodych dziewic, krwi szlachetnej?
— Raczej wątpię — odparła szczerze Alaya. — Z tego, co słyszałam plotki…to to, że Hallack nie miał jak się inaczej wypłacić. Wszakże po wojnie nic im nie zostało. Ani złota, ani innych korzyści, ani ziem…jeno puste fortece, a te dla Jeźdźców atrakcyjnie nie wydają się być.
— Prawda. Hallack bardzo stracił na wojnie. Czyli dla nich zwykłe bydło jesteśmy. Nie chcą nas w ofierze, jeno zapłatą za usługę. Nawet szacunku nam nie dadzą, ukrywając swoją istotę prawdziwą. — mruknęła i natychmiast ucieła, gdy minął je biały lew, lekko skłaniając głowę i zerkając na Alayę, jakby ta co najmniej nadepnęła mu na ogon. Gdy odszedł, Yell ścisnęła ramię Alayi. — Zjeść cię chyba chce.
— Tak…tak sądzę — odrzekła kobieta. — Nawet w fortecy Horazona uznano tę umowę za dość litościwą. Sam Horazon był zdziwiony, że Hyron nie żądał fortec, a kobiet. Może zakładał, że oni woleliby się osiedlić. — Po chwili zamrugała, wyraźnie urażonym spojrzeniem lwa. Mimo to skłoniła mu się równie uprzejmie. — Czy tylko ja to widzę? — zapytała i ruszyła dalej.
— Trzecie drzwi — wymamrotała do siebie starsza kobieta, licząc je spojrzeniem. Po chwili wahania weszły do środka. — Popatrz czy nie ma jakichś juków. — poleciła.

Pokój jednak nie różnił się od reszty. Jedno łóżko, stolik, dwa krzesła. Brudne okno, oszronione. Tylko że coś jakby mieszało się Yell w oczach, niewyraźne obrazy zgoniła na efekt działania alkoholu. Na środku łóżka leżała jedna torba, z której cioteczka wyciągnęła jakieś małe zawiniątko. Przyjrzała się temu i wyczuła zapach ziół.
— Idziemy — nakazała czystokrwista Karstenka. Gdy zaś wychodziły z pokoju, na korytarzu dostrzegła rudą czuprynę swej przyjaciółki najmilszej.
—I jak napitek pomógł? - Aira zawoła do Yell, podchodząc do nich.
— Pomógł, pomógł i to jak — szepnęła wściekle ciemnowłosa, rozglądając się na boki i wyciągając z dekoltu flaszkę i wciskając ją bez tłumaczenia Airannie w ręce.— Tylko jeden łyk. — szepnęła, bo akurat obok przeszła puma płowa na tylnych latach i zniknęła za rogiem. —Jak co widzę? Butelkę widzę... — rudowłosa zmarszczyła lekko brwi, patrząc na swą siostrę.— Ile ty już tego wypiłaś?
— Pij, mówię — wycedziła przez zęby, nie siłując się na pieszczoty i urocze słówka. Otworzyła butelkę i niemal siłą wcisnęła ją w usta towarzyszce. — Kto to widział, żeby ciebie namawiać do flaszki. Kto to widział…

Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Amazi »

Obrazek




Dużo dziwnych rzeczy się tu działo, jak na gust Airanny. Jednak zamiast rozwodzić się nad sensem całokształtu zamierzała zająć się bardziej przyziemnymi problemami, jakimi teraz było dla niej mało wygodne ubranie oraz ta cholerna świeca, z którą chodziła niczym jakaś mniszka z kadzidłami. Wychodziło na to, że Yellena znalazła chwilową opiekę, a więc ruda mogła mieć chwilę dla siebie.
- Dobrze, skoro będziecie mieć Yellenę na oku, to udam sie na moment do siebie, postaram sie wrócić jak najszybciej... - wyznała obecnemu towarzystwu, po czym jak powiedziała tak zrobiła i ruszyła hardym krokiem w stronę korytarza z komnatami. Nie spodziewała się jednak, że ktoś za nią ruszy chcąc dotrzymać kroku.
- Pani czy mogłabym zająć ci chwilę? - zagaiła pani tego zamku, a szmaragdowe oczy zmierzyły ją pobieżnie.
- Oczywiście pani, w końcu jesteśmy twoimi goścmi... - odparła, a kobieta pewniej zrównała z nią krok.
- Chciałabym byś mnie wysłuchała... do końca... nawet jeśli moje słowa wydadzą się nieprawdopodobne to proszę byś poczekała do końca... - przestrzegła ją, a Aira jedynie skinęła pobłażliwie głową.
- Przy Jeźdźcach słowo "nieprawdopodobne" staje się codziennością... mów więc pani bez obaw... - rzekła, a kobiecie jakby ulżyło, przynajmniej takie wrażenie miała ognistowłosa.
- Dziękuję... poczekam, aż wejdziemy do twej komnaty... - posłała jej subtelny uśmiech, jednak widać było, że nie była w nastroju.
Obie znalazły się w komnacie Airanny i jej męża, całe szczęście ta była pusta. Kobieta zamknęła drzwi kilka razy się upewniając, że to zrobiła, Aira w tym czasie odstawiła świecę na jeden z blatów, następnie podchodząc do suszących sie spodni, które na pewno były już suche, dlatego odpięła płaszcz i zaczęła sie przebierać.
- Wybacz, ale musze pozbyć się tego ubrania, a więc co chciałaś mi opowiedzieć? - zaczęła nie lubiąc marnowania czasu.
- Nie krępuj się pani... rozumiem... tak... - Shadan odrobinę z początku zmieszana siadła na krześle przy stoliku i wzięła spory wdech. Widać było, że walczy sama ze sobą, by wydusić z siebie te słowa.
- Prawda jest, że nazywam się Shadan, jednak jak już wspomniałam nie znam tego zamku, bo jestem tu od niedawna... jednak nie z własnej woli. Nie wiem jak długo tu siedzę przez czar jaki na mnie rzucono. Pan tego dworu użył nieznanej mi siły, by przejąć mój umysł, jakiś czas byłam posłuszną mu marionetką... dopiero na tej jadalni, przy śniadaniu uwolniłam sie z pod jego wpływu... Nie mam pojęcia ile osób tu jest jego marionetkami, nad kim ma kontrolę, a nad kim nie, jednak ryzykuję uznając cię za osobę samodzielnie myślącą i mam nadziejje, że mnie mu nie wydasz... Chcę się uwolnić z pod jego wpływu i stąd uciec... - kobieta mówiła, a Aira zgodnie z umową jej nie przerywała, nie podważała jej słów. Po prostu się przebierała, wysłuchując tego co jej wyjawiano.
- Nie jestem jego żoną, czy za kogo mnie tam uważacie... on mnie tu przetrzymuje... - dodała i ewidentnie czekała na reakcje Airanny. Ognistowłosa obdarzyła ją spokojnym spojrzeniem.
- Dlaczego tu przybyłaś? - po prostu zapytała, a na twarzy Shadan było widać poruszenie, jakby zyskała pewność, że Aira nie była jedną z marionetek.
- Wiem, że to brzmi jak wariactwo, ale uprowadził mnie jakiś najemnik. Jestem Alizonką... przybyłam na te ziemię w celu delegacji... moja eskorta i świta została zaatakowana i wymordowana przez... jednego człowieka... potwora... - mówiła jej głos zadrżał kiedy wspominała o swoich wymordowanych kompanach. Twarz Airy wyrażała spokój, widać było jak uważnie wszystkiego słucha, nie zdradzała jednak żadnych oznak emocji jakie mogłyby nią targać. Czy wiedzyła? Historyjka Shadan była nieprawdopodobna, jednak nie jej było to oceniać. Przebywając z Jeźdźcami przez ostatnie dni, widziała dziwy jakie wykraczały poza jej logikę, poza jej ramy rozumowania. Wiedźmi targ, zjawa z zaświatów czy magiczny amulet, a może świece chroniace ich przed klątwą noszoną przez jej męża? Nie miała więc prawa uznać tej kobiety za wariatkę.
- Ten morderca woził mnie po Pustkowiach przez trzy dni... i przywiózł tutaj... nie mam pojcia czy taki był jego cel, czy też został zwiedziony i tu ściągnięty... Jednak powiedział mi, że ktoś chce się z nim zobaczyć i że bardzo się stara, by go ściągnąć... a więc nie chce go zawieść. No i faktycznie tu dotarliśmy... Pan zamku przyjął nas miło. Ugościł przy posiłku. Wtedy też zostawili mnie w jadalni, ich dwójka wyszła... a ja spróbowałam poprosić o pomoc służkę. Ostrzec ją przed mordercą jakiego wpuścił jej pan, oni wszyscy w końcu byli w niebezpieczeństwie... - mówiła, a jej oczy patrzyły w podłogę, tęczówki drżały z nadmiaru emocji.
- Służka zabrała mnie do jednej z komnat... po jakimś czasie przyszedł on... oznajmił mi, że najemnik już mi nie zagraża... że jestem bezpieczna... - powiedziała i jej kącik ust lekko drgnął.
- Głupio uwierzyłam... podziękowałam. A on dał mi te bransoletę mówiąc, że ma mnie chronić... a potem wydał polecenie bym wróciła do siebie... wtedy utraciłam swą wolę... nie wiem jak długo mnie kontrolował, jednak ocknęłam się dopiero dziś... Co gorsza... słyszę w głowie głos tego najemnika... przemawia do mnie... ostrzega mnie... Jeśli dobrze rozumiem jemu też coś zrobił choć jeszcze nie wiem co... - mówiła wszystko po kolei, a przebrana już Aira zapięła płaszcz na swych ramionach i przysiadła się do kobiety.
- Proszę cie uwież mi... - podniosła wzrok na Airannę i ich spojrzenia się postkały.
- Niezła historyjka, jednak uznajmy, że ci wierzę. Co wtedy? Czego ode mnie oczekujesz? - powiedziała wprost. Nie traciła czasu na zbędne pytania, pojmowała, że historia została opowiedziana w całości i nie potrzebowała więcej by ją zrozumieć.
Na twarzy Shadan pojawił się uśmiech, jakby odzyskiwała nadzieję.
- Chcę byś pomogła mi stąd uciec. Może powinnaś i ostrzec resztę... zapewne jesteście jego kolejnymi ofiarami... choć nie mam pojęcia czego on chce i co zamierza... - mówiła spokojnie choć emocje w jej wnętrzu kipiały co Airanna dostrzegała po trzęsących się rękach.
- Trzeba stąd uciec, ten mężczyzna jest niebezpieczny i potężny skoro bez problemu pozbył się mordercy i zmanipulował mój umysł.. - dodała, a Airanna ruszyła się na krześle opierając łokcie o kolana.
- Czyli kontrolę straciłaś tuż po założeniu bransolety... może to za jej pomocą ci to zrobił? Jeśli to jest prawda, miałaś szczęście, że się ocknęłaś... jednak nie powinnaś jej zdejmować, kto wie czy to go nie zawiadomi... - wywnioskowała szybko coś co wydało jej się najlogiczniejsze. W końcu skoro ona miała magiczny amulet, który ostrzegał ją przed wrogami. Czemu jakiś czarownik nie posiadałby bransolet przemieniających ludzi w posłuszne marionetki?
- Czyli naprawdę mi wierzysz? - w jej głosie było słychać powracającą nadzieję, aż siadła prosto na krześle.
- Nie mam powodów by ci nie wierzyć, nie mam ich również, by ci wierzyć... Jednak nie zostawie cię z tym samej... Czy możesz kontaktować się z tym najemnikiem i czego się od niego dowiedziałaś? - skrzyżowała ramiona pod biustem i oparła się o oparcie siedziska patrząc na kobietę. Była z nią szczera, jak z resztą zawsze była.
- Dziękuję ci pani... - posłała jej naprawdę szczery uśmiech, było widać jej wzruszenie, które z trudem opanowała.
- Podziękujesz jak będzie za co... - odparła krótko Airanna.
- Odezwał się pierwszy raz tuż po moim przebudzeniu, przestrzegł mnie bym siedziała spokojnie i nie wzbudzała podejrzeń po czym wyjaśnił sytuację. Uświadomił mnie gdzie byłam i dlaczego... jakby przez ten cały czas mnie obserwował... wyjawiał mi intencje osób, które do mnie podchodziły. Kobiety, która do mnie zagaiła nie znał, to ta która z waszą Yelleną po napitek ziołowy się udała... jednak rozpoznał Helliona. Ostrzegł mnie, że w paszczę lwa idę... I tyle od tamtej pory milczy... nie wiem czy jestem w stanie się z nim kontaktować...najwidoczniej przychodząc tu zniknęłyśmy mu z oczu... z tych parszywych kolorowych oczu... - wytłumaczyła, a Aira słuchała bardzo uważnie zapamiętując każdy szczegół. Były tu takie, które bardzo ją zaciekawiły. Jak przykładowo znajomości mordercy, czemu najmenik ostrzegł Shadan przed Hellionem? Medalion nie ostrzegał przed nim Airanny, a więc to musiałabyć jakaś osobista niechęć. Oznaczałoby to, że najemnik był Jeźdźcem, to wyjaśniałoby jego potegę, skoro był w stanie w pojedynkę unicestwić całą eskortę? Nie bez powodu możni z Dolin zwrócili się właśnie do Jeźdźców po pomoc, a ci zmietli Alizończyków. Fakt, że kobieta była Alizonką na Airannie nie robił wrażenia. Podróżowała po całym świecie i miała do czynienia z każdymi nacjami. Wojna to tylko kłótnia rządzących wszystkimi idiotami. One dwie nie miały powodów by się tym kierować. Przynajmniej ruda tak uważała.
- Powiedziałaś... że ten zwyrol coś mu zrobił... też rzucił na niego jakiś czar? Klątwę? Chciał byś mu pomogła? - dopytała po wysłuchaniu wszystkiego.
- Nie... przynajmniej nic takiego nie powiedział... a nie widzę powodu, by mu pomagać to bezlitosny potwór... - powiedziała.
- Pomóż mi... a ja pomogę wam go zabić... - Shadan usłyszała w swych myślach i cała zdębiała. Jej oczy mówiły Airze wystarczająco dużo.
- A więc jednak ma na nas oko... co ci powiedział? - zachowała spokój choć jej dłonie zacisnęły się mocniej na jej własnych ramionach.
- Że jeśli mu pomożemy... on pomoże nam go zabić... - wyjawiła z trudem Shadan nieco drżącym głosem.
- Zabić? My powinniśmy od niego uciec... Co my możemy w obliczu takiej mocy? - białowłosa wlepiła swoje spojrzenie w Airę, która zaczęła rozglądać się po pokoju, choć jej twarz się nie ruszyła, jej szmaragdowe oczy wodziły po ścianach szukając tam odpowiedzi. Skąd je obserwował?
- Dobra panie morderca... jak ci pomóc? - zapytała, a jej oczy nieprzestawały wodzić po całym pokoju, szukając znaku, który ja naprowadzi.
Wtedy Shadan położyła na jej nodze swoją dłoń.
- Pani nie możemy mu pomóc... - zaczęła, jednak głos, który rozbrzmiał w ich głowach jej przerwał.
- Niedźwiedź niósł księgę, którą on użył rzucając klątwę. Znajdźcie księge, w niej zaklęcie, odczyńcie czar... - Shadan zmarszczyła brwi, uchylając usta, by przekazać co usłyszała.
- Tym razem i ja go usłyszałam... - wyjawiła Airanna, a Shadan ukazała jej jeszcze bardziej zdziwiony oczy. Ognistowłosa wstała z siedziska.
- Więc znaleźć książkę, którą nosił niedźwiedź? Niezła historyjka... naprawdę niezła... No dobra czas wracać do reszty... Zachowaj spokój... Nie mamy na razie zbyt wiele informacji do działania. Pomogę ci... jednak też musisz zaufać mi... Będę szukać najlepszego rozwiązania. Jednak potrzebuję czasu, musisz więc grać dalej jak grałaś. Gdybyś poczuła się zagrożona daj mi znać. Nie pozwolę mu coś ci zrobić. Niestety bez rozeznania nic nie zrobię.... A nie ucieknę stąd bez bliskich mi osób. A nawet jeśli pomogę tobie uciec... to zginiesz na Pustkowiach... Uzbrój się więc w cierpliwość i mi zaufaj... - powiedziała pewnie i stanowczo, kierując swoje kroki ku wyjściu. Widać było, że jej postawa dodała Shadan otuchy i nadziei choć było jej ciężko to zdecydowała się na to przystać. A przynajmniej na to wskazywało jej zachowanie.
- Dobrze pani... i jeszcze raz dziękuję ci za twą dobroć i zrozumienie... Zrobię jak mówisz.. będę dalej udawać panią tego zamku...- ruszyła za Airanną, która otworzyła drzwi, by mogły opuścić komnatę.
- Panią w zajebistej kiecce... - dodała żartobliwie już Airanna zamykając za nimi komnatę. To tak krótkie zdanie, a ciężar z ramion ich obu zszedł pozwalając białowłosej na uśmiech i krótki śmiech.
- Fakt... z czystym sumieniem zabiorę ja sobie jak już będzie po wszystkim.. - odparła jakby chcąc w te słowa wierzyć.
Lekkie rozluźnienie atmosfery widocznie pomogło białowłosej. A kiedy szmaragdowe oczy natrafiły na dwie znajome sylwetki na korytarzu i na twarzy rudej pojawił się łagodny uśmiech.
- I jak napitek pomógł? - Aira od razu zagaiła do Yell kierując kroki w stronę jej i Alayi. Shadan ruszyła za nią zbierając jeszcze myśli po ich rozmowie. Yellena od razu dopadła Airannę wciskając w jej dłonie szklaną butelkę. Ruda zlustrowała ją z wyraźnym zaciekawieniem. Jej siostra wyglądała na wyraźnie zaniepokojoną, może zmieszaną? A jej nerwowe zachowanie nie było dla niej typowe.
- Pomógł. Jeszcze jak. Spróbuj i powiedz mi co widzisz - popędza kobietę - Tylko jeden łyk. - szepnęła, bo akurat obok przeszedł Jeździec, na którego Yellena i Alaya patrzyły niczym na jaki dziw do momentu aż zniknął za rogiem.
- Jak co widzę? Butelkę widzę... - zmarszczyła lekko brwi Aira patrząc na młodszą zaniepokojona jej zachowaniem.
- Ile ty już tego wypiłaś? - dopytała podejrzliwie. Owszem miała wiele spraw w głowie, jednak nie mogła wszystkiego brać na poważnie, w końcu istniały nadal rzeczy tak przyziemne jak opicie się przez młódkę.
- Pij mówię - wycedziła przez zęby i wręcz zmusiła rudą do wypicia. - żeby ciebie namawiać do flaszki. Kto to widział.
-Tylko butelkę widzisz, bo musisz wzrok skierować w inną stronę... - szturchnęła ją Shadan pokazując skinieniem głowy na przechodzącego Jeźdźca i znacząco się uśmiechnęła.
Szturchnięta powiodła spojrzeniem za znikającym za rogiem Jeźdźcem i pokręciła głową z lekkim politowaniem. I jak ona ma być spokojna przy takim towarzystwie? Prychnęła pod nosem i zrobiła łyk napitku solidny jak to w zwyczaju miała.
- Nawet niezłe jak na ziołówkę... - mlasnęła nie puszczając butelki. Dostzegła to jak Yellena się odsunęła z przerażeniem w oczach patrząc na rękę Shadan, jednak nie zareagowała na to. O co tu wszystkim mogło chodzić?
Patrzyła na Yell i nie widziała różnicy, o co im mogło się tak rozchodzić? Potrząsnęła lekko i płynnie butelką, by jej zawartość dobrze się zamieszała i zrobiła ponownego łyka, po czym obróciła się do Shadan by i jej podać buteleczkę.
- Ma...- zaczęła jednak wtedy jej brwi się ściągnęły, obraz przed oczami zaczął się rozmywać, po to by bransoleta na ręku białowłosej przemieniła się w jakiś sznur? Nie... to nie był sznur... Aira mocniej zacisnęła dłoń na butelce i na moment zamarła. Przetarła wolną dłonią oczy obróciła się na Yell i Alayę.
- To wąż kurwa? - widząc ich miny nawet nie potrzebowała odpowiedzi. Po prostu oddała butelkę Yellenie, która od razu ja schowała w biuście za ubraniem. To było niebywałe. Jak zwykła bransoloeta mogła przemienić się w żywego poruszającego sie węża?
- Wierz mi, ty tego nie chcesz... - skierowała swoje słowa do Shadan, mając nadzieję, że ta jej zaufa, w końcu nie chciały wzbudzać na siebie uwagi, a koło czegoś takiego nie dało sie spokojnie przejść.
- To ja... ja tego dotykałam? Tymi rękami? - Alaya otworzyła szeroko oczy i cofnęła się o krok.
Shadan stała spokojnie nawet zaciekawiona tym co dziewczyny wyczyniały. Nie sięgnęła po butelkę, kiedy Aira się do niej odwróciła jednak jej spojrzenie ją zaintrygowało, a słowa? Odruchowo spojrzała na swoją rękę owiniętą przepiękną bransoletą.
- Tak... bransoleta.. wąż... podarek od gospodarza... - wyznała zdezorientowana tym nagłym pytaniem.
- Nie... mi wystarczy już to wino... - odparła naprawdę nie mając ochoty na więcej alkoholu. Dlatego butelka bez przeszkód została schowana.
- Tak... w sumie to tak... - odparła Shadan na słowa Alayi i podniosła rękę by sama przesunąć palcami po jej wierzchu, gdyby nie okoliczności naprawdę doceniłaby tak kunsztowny prezent.
- To jeszcze nic. Poczekaj aż zobaczysz co ciotka ma w swojej sypialni - szepnęła Yellena do Airanny.
Ruda położyła dłoń na twarzy i na chwile zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, nic się nie zmieniło, gad dalej siedział na ręce ich nowej znajomej.
Podniosła dłoń jakby chciała strzelić swej siostrze reprymendę, ale odpuściła, to miejsce już przestawało ją zaskakiwać. Ożywające koszmary, siedmióset letnie konstelacje, czarne świece, wiedźmie targi, magiczne amulety, uroki, czary, przeklęty najemnik i teraz magiczna nalewka. Jeźdźcy... kurwa po prostu Jeźdźcy...Nie miała już żadnych pytań.
- To w końcu przeszło ci czy nie? - wolała zmienić temat na jakiś przyziemniejszy.
- W pokoju? - zmarszczyła brwi, słowa Yell były zbyt kuszące by mogła je zignorować.
- No pokażcie... zaskoczcie mnie... - stwierdziła opierając dłonie na biodrach i jeszcze raz zerkając na węża, który łypał na nie swoimi oczyskami i wysuwał jęzora.
- Tym i mnie zaciekawiłyście... - dodała Shadan wyrażając swe zainteresowanie spacerem z nimi.
- To... w moim pokoju siedzi jakieś wariactwo - zamruczała Alaya, jakby bardziej do siebie, wyraźnie rozkojarzona. Bardziej skupiła się zresztą na wężu, od którego dyskretnie odsuwała się - powoli, bardzo powoli. Nie trudnym do zauważenia było, jak Yellena wraz z nia utrzymują odpowiedni dystans od Shadan, a raczej gada na jej ręku. Airy to absolutnie nie dziwiło, ale by kobieta źle się nie poczuła ruda szła tuż obok niej, nawet by sprawdzić, czy niebezpiecznie wyglądający wąż jakoś na to zareaguje. Jednak ten nie ruszał się poza określony teren na ręku kobiety.
- Wariactwo? - zapytała zaciekawiona Shadan, to miejsce nie przestawało ich zadziwiać.
- Prowadź do tego wariactwa... - stwierdziła Shadan chętnie za nimi ruszając.
Airanna nie dyskutowała nawet, popatrzyła po zebranych i tylko wzruszyła ramionami od niechcenia. Co mogło je tu jeszcze spotkać? Aż nawet była ciekawa co Alaya mogła wariactwem nazwać. Dlatego tez cała czwórka ruszyła do komnaty najstarszej z nich kobiety. W drodze nie rozmawiały, każda pochłonięta swoimi myślami oczekiwała tego co zaraz się wydarzy. Jedyne co Airanna zauważyła to nerwy jakie nękały Alayę, umęczone w jej dłoniach zioła pewnie przestawały się do czegokolwiek nadawać.
Dopiero przed drzwiami do swojego pokoju Alaya rzuciła dziewczynom długie, przeciągłe spojrzenie przez ramię, zanim ostrożnie pchnęła drzwi. Wtedy też została ponaglona wzrokiem Yelleny do wejścia, by nie stały w tak podejrzany sposób na korytarzu.
Alaya tylko kiwnęła głową, zanim weszła do środka. Jak gdyby nic się nie stało.
- To co zrobić z tymi ziołami? - zapytała, starając się zachowywać, cóż, normalnie, jednak nikt nic nie odpowiedział. Do kogo mówiła? Airanan niezbyt zwróciła na to uwagę, po prostu szła za resztą kobiet.
Ciekawym dla niej był fakt, że bransoleta zmieniła się w żywe zwierzę jakie miała imitować. Czym musiała być ta nalewka? Same zwidy? Jednak rozglądając się po otoczeniu nic takiego więcej nie dostrzegała, obrazy były obrazami, drzwi drzwiami, więc czemu akurat bransoleta?
Po wejściu do środka leniwie rozglądając się po pomieszczeniu szukała jeszcze jakiś różnic, które by mogły być skutkiem nalewki.
Nie musiała długo się rozglądać... coś dużego i futrzastego siedziało na łóżku. Zmarszczyła brwi, czy to był? Zrobiła kilka kroków do przodu w jego kierunku. Tak to niedźwiedź... Co tu się działo? Czy to też działanie tego alkoholu? A jeśli tak to czym to pierwotnie było? Płaszczem? Skoro bransoletka to wąż, to może jakaś fikuśna suknia albo płaszcz przybrały formę niedźwiedzia? Jednak czemu akurat te przedmioty?
Aż uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na swoje kompanki wskazując im na miśka i szczerząc się coraz bardziej. To było niebywałe. Jednak nie chciała nic mówić w tym temacie gdyż Shadan nie widziała tego co one. Jej ciekawość szybko zaczęła narastać i bez wahania siadła obok "płaszczyka" i położyła obie dłonie na jego boku, zafascynowana obserwując jak palce znikają pośród gęstego futra.
- Ta nalewka jest cudowna dziewczyny! - nie wytrzymała, ciesząc się niczym dziecko. Wtuliła się w futro policzkiem. Bez wahania objęła niedźwiedzia nic nie robiąc sobie z jego ruchów i pomruków. W końcu bransoletka wąż też się ruszała na ręku Shadan.
- Jaki cudowny... - dodała spokojniej cała zachwycona. Dotyk gęstego futra, które lekko smyrało ją po skórze policzka był cudowny. Tęskniła za nim choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy. A w tak obciążającym psychicznie czasie zapragnęła przez tę jedną chwilę sobie na przyjemności. Co z tego, że miała towarzystwo... dziewczyny powinny to zrozumieć i nie patrzeć na nią jak na wariatkę, musiała znaleźć dla siebie jakąś motywację. Tyle było na jej głowie, musiała chronić Yellenę, kto wie co popieprszony gospodarz planował z nimi zrobić. Dlatego ta krótka chwila ukojenia była jej potrzebna. Zamknęła na chwilę oczy, dłońmi gniotąc gęste futro, uwielbiała ten moment kiedy kosmyki sierści przepływały przez jej palce.
Ten masaż — wymamrotał niedźwiedź, nadal wielce rad z tej miłej niespodzianki — to, jak rozumiem, rekompensata za to, żeście mnie potruły? Myślałby kto, że nie każda z was to wiedźma... przynajmniej na razie. Wiadomo.
Kobieta była zafascynowana sytuacją, jak zwykła nalewka mogła czynić takie cuda? Wtulała się w gęste futro, niestety miała wrażenie, że w dotyku jest ono inne niż zwykle. Czemu? Przecież widziała te palce zanurzające się w sierści, czemu więc nie czuła smyrania miękkich bądx bardziej szorstkich kosmyków na poliku? Ten zapach również nie przypominał niedźwiedziego futra, tak dla kobiety charakterystycznego. A kiedy ów płaszczyk jeszcze się odezwał, na twarzy pojawił się szerszy uśmiech. Niebywałe i na słuch im się rzuciło? Przedmioty mówią. Obejrzała sie na Shadan lekko unosząc głowę.
- Wąż też mówi? - dopytała reszty dziewczyn, gdyż sama nie słyszała jak ten by się odezwał, nie przerywając tak dla siebie wciągającego gniecenia dłońmi futra, sam widok przeczesywanego włosia był czymś hipnotyzującym i kojącym podobnym do tańczącego paleniska.
Mój wąż? — spytał niedźwiedź i choć jego głos winien być kpiąco-wulgarno-uwodzicielski, nic z tego nie wyszło. — Jeszcze nie, choć wszystko może się zmienić. AKROBATKA — wrzasnął, czując nagle, że już mu nie do śmiechu — GDZIE TE JEBANE ZIOŁA?! - tak otwarty flirt mocno zaskoczył Airannę. W końcu to już zaczynało być podejrzane, jednak kto tam wiedział, może i płaszcze miały ciągotki.
- Jak wąż? Że on do mnie cały czas przemawia? Tak myślisz? - spytała Shadan zupełnie w szoku, na co wskazywała jej mimika.
- Pani czy też mogę skosztować tego specyfiku? Mam wrażenie, że pomaga on wam zrozumieć wiele rzeczy... - białowłosa skierowała się do Yelleny. Chyba pojęła, że nalewka wpływała na resztę mocniej niż by było można przypuszczać.
Yellena z początku niezbyt chętnie chwciła za butelkę, uprzedmio odwracając się plecami do Airy i niedźwiedzia. Wyjęła specyfik i podała go Shadan.
- Ostrzegam jednak pani, nie panikuj... - przestrzegła ją - Jeden łyk wystarczy - dodała, a białowłosa odrobinę sie zmartwiła.
Airanna podniosła się ponownie do siadu przyglądając z zaciekawieniem niedźwiedziowi, zwykle z tak bliska widywała tylko martwe bądź dogorywające osobniki, ten jednak od tej drugiej grupy zbytnio się nie różnił. Jej dłonie nie potrafiły przestać zabawy jaką było gniecenie futra w celu przeczesywania tak gęstej sierści.
- Dobra a teraz powiedźcie mi, czym ten misiek jest pierwotnie? - obróciła twarz w stronę dziewcząt dłonie pozostały na boku i brzuchu niedźwiedzia. Nie zamierzała powstrzymać Shadan od wypicia specyfiku powinna zobaczyć to co one.
Właśnie — podjął pytanie z ciekawością niedźwiedź — czym jest ten misiek? Która wymyśli lepszą odpowiedź, dostanie w nagrodę... — zamyślił się — nie wiem, worek piachu.
- A ten misiek, to nicpoń, który uszanować cudzej przestrzeni nie umie. Zwą go ponoć Halse niedźwiedź.
- wyjaśniła Yellena.
JAKI NICPOŃ?! — obruszył się płaszczyk. — PRZECIEŻ PRZEPROSIŁEM! I twój ptasi kolega mi po ryju strzelił, to chyba kwita jesteśmy. Nie?!
Shadan już w pełni była skołowana. Wzięła nalewkę i przytuliła do swej piersi z obawą patrząc na Airannę.
- Jak misiek? Toż to mężczyzna... Dlaczego mam nie panikować? Co się stanie jak to wypije? - początkowo odezwała się głośniej do Airanny, jednak ostatnie słowa ku Yellenie skierowała, która ją przed czymś ewidentnie ostrzegała.
- No dobrze. Pan Halse zwany przez towarzyszy niedźwiedziem. - zaczęła Yellena przerzucając oczami.
- I nie kolega tylko mąż z prawa wyboru. Szacunku trochę. - dodała oburzona.
- Ptasi? - zapytała lekko zdziwiona Yell.
Halse pokiwał z uznaniem głową.
Tak, miś. Właśnie. Jest tam ta walnięta akrobatka? — spytał, nie mając siły nawet głowy przechylić. — Powiedzcie jej, że jest najgorszą pielęgniarką jaka tylko może po tym świecie chodzić.
Niedźwiedź zmarszczył brwi na kolejne słowa Yelleny.
Mąż, kolega, kochanek, na jedno mi. I ptasi. W końcu skrzydła ma i inne takie. Nie?
Airanna zmarszczyła brwi próbując pojąć sytuację, słuchała tego co wygadywali, dopiero po dłuższej chwili się odzywając.
- Nie no że ten gość? Że ten niedźwiedź to tamten facet od mordobicia w jadalni? Nie no co wy pierdolicie... to czemu tylko on jest zwierzęciem i ta bransoleta? - dopytała zaintrygowana, jednak jej dłonie nic sobie nie robiły z otrzymanych informacji, futro dalej było futrem.
Alaya tylko pokiwała głową do siebie, wyraźnie zamroczona. Najwyraźniej najlepszym pomysłem byłoby dla niej nie pić w ogóle niczego, co nie było wodą lub na maksa rozcieńczonym winem, bo ewidentnie miała problem z aktualną sytuacją, przynajmniej tak uznała Aira co jakiś czas zerkając w stronę kobiet.
- Od dziś przestaję pić - wymamrotała do siebie, obserwując wyraźnie rozanieloną rudą, która obmacywała wielkiego niedźwiedzia, trzymającego wiaderko. Aira odpowiedziała jej jedynie rozbawionym uśmiechem i dla niej była to powalona sytuacja, jednak nie zamierzała wstawać, to gniecenie niebywale pomagało jej panować nad emocjami i nerwami, a dzięki temu spokojnie układała sobie wszystkie usłyszane fakty w jedną spójną całość. Po chwili Alaya potrząsnęła głową, zanim machnęła zgniecionymi w ręce ziołami.
- Nie wiem, co z nimi zrobić - oświadczyła szczerze. - Żuje się to, czy jak?
— Zmiel i zaparz
— wyspał z irytacją niedźwiedź. — Jak chcesz, to możesz mi taki gorący wywar do pyska wlać. Mogę się poparzyć, byle bym żyć zaczął znowu!
- Przecież nie umierasz
- mruknęła Alaya zgryźliwie. Ewidentnie nie była szczególnie zachwycona całą sytuacją. - Poza tym widzisz, żebym miała gdzieś tu młynek? Nie?Możesz sobie w zębach zmielić.
- Dobra - wysyczał wściekle niedźwiedź - to chociaż je zaparz! JAKA TY — wybuchnął — NIERZYDATNA JESTEŚ!
- Jak bransoleta też? - wydusiła z siebie Shadan po dłużej chwili milczenia. Dalej tuliła do swej piersi butelkę, dopiero jakby krzyk mężczyzny pomógł jej się otrząsnąć. Zrobiła zdziwione oczy i od razu sięgnęła po łyk z butelki natychmiast po tym ją oddając Yellenie. Już po chwili jej bursztynowe oczy zrobiły się jeszcze większe. Kiedy obraz na chwile się zmył, a Airanna nie masowała blondyna a niedźwiedzia to ciało białowłosej zdębiało podniosła jedynie rękę jakby to miało jej pomóc się wypowiedzieć, jednak wtedy jedynie węża ujrzała i usta szerzej otworzyła jakby chciała wrzasnąć, jednak żaden dźwięk jej gardła nie opuścił. Jak posąg chwile stała.
- TO JEST HASSAN!? - krzyknęła w końcu - Co on mu zrobił? Zaklął go w tego gada?! - zaczęła w końcu, a im więcej słów opuszczało jej usta tym swobodniejsza się robiła.
- O TY! TY! TYYY! NICPONIU TY O! Teraz to ja ci pokażę! - słychać było, że nie znała się na przekleństwach, dlatego zapożyczyła to od Yelleny. Po czym zaczęła trząść swą ręką na wszystkie strony.
- Fajnie ci tak! Fajnie? I ty chciałeś byśmy ci pomogły! Ha! Najpierw się tu zrewanżuje za to wszystko co zrobiłeś! - była bliska histerii, zrzuciła bransoletkę ze swej dłoni i rzuciła nią o ziemię, ana gest ten Yellena zdecydowanie się odsunęła od leżącego na podłodze węża.
- Za to że mnie porwałeś! I za to, że ich wszystkich zamordowałeś! - krzyknęła i kopnęła wijącego sie gada gdzieś pod ścianę, a potem wzięła ze dwa głębokie oddechy i poprawiła się wiedząc, że dla oczu postronnych było to dziwne, jednak jej oczy już się szkliły.
- Aira, to jest ten najemnik... ten który mnie tu przywiózł... Zaklął go w ta bransoletę i potwór jeszcze mi go dał... - dodała, a ruda uważniej przyjrzała się rzuconej biżuterii, która aktualnie była wijącym się w miejscu gadem.
Alaya pokiwała głową do siebie w zamyśleniu, słuchając kolejnych wrzasków najpierw Halse'a potem Shadan, zanim rzuciła w niedźwiedzia ziołami i - tak po prostu - wyszła. Nieszczególnie przejęła się reakcją Shadan, nawet jeśli widziała, że bransoleta jest wężem - wijącym się gdzieś pod ścianą.
- Dom wariatów - wymruczała do siebie, opuszając pokój i odchodząc od swojej komnaty jak najdalej.
Każde to wydarzenie Airanna uważnie obserwowała, nie musiała interweniować, analizowała i szukała rozwiązań, a możliwość dotyku kojącego futra zdecydowanie jej to ułatwiła.
- Dobra czyli tobie zioła tak? - przerwała ciszę, wstając i podnosząc to czym rzuciła kobieta. Podeszła do pierwszego stolika poszukując jakiejkolwiek miski, na szybko ją przeczyściła i wsypała ziół. Z buta wyjęła sztylet i jego rękojeść wykorzystała gniotąc zioła. Tak skonstuowanym moździerzem zmieliła zioła, w tym czasie przyglądając się bransolecie, a raczej wężowi.
- Weź kilka głębszych wdechów i sobie usiądź, jesteś wycieńczona... Zaraz dojdziemy do tego co tu się dzieje. - poleciła białowłosej i zaczęła szukać czegoś czym będzie można zaparzyć te zioła.
- Rozumiem, że je zaparzyć? - dopytała w końcu nie znała pierwotnego przeznaczenia, ale po stanie niedźwiedzia szło się łatwo domyślić.
- Tak - stęknął niedźwiedź - Już chyba chuj, nie grzej, po prostu je zalej, wymieszaj i podaj. I DZIĘKUJĘ - zawołał głośniej; tak, jakby liczył, że Alaya, która ich opuściła to usłyszy. - CHOCIAŻ JEDNA Z SERCEM PO WŁAŚCIWEJ STRONIE, A NIE!
Airanna jedynie skinęła głową i wzrok przeniosła na Shadan. Było widać jak strach zaczął przejmować jej ciało, aż dłonie drżały dlatego przytuliła je do swej piersi. Spojrzała tylko na rudą, a potem na krzesło i skinęła głową i usiadła spokojniej. Wtedy też Yellena podeszła do jasnowłosej i polożyla jej dłoń na ramieniu w może marnym, ale jednak geście pocieszenia.
- Wdech i wydech pani. - Sama zaczęła rozglądać się za jakimś naczyniem do którego można by wsypać zioła i zaparzyć.
- Panie Halse czy jest to przypadek, że wszystkie widzimy pana w formie niedźwiedzia? - zagadnęła.
Airanna skinęła głową na informację od jak się okazało Halseia, przelotnie spojrzała na Shadan i Yellenę po czym zaczęła szukać po blatach czegoś płynnego co nie byłoby podejrzanym trunkiem. Choćby zwykłej wody, którą znalazła w prostym dzbanku, pewnie pozostałość po kolacji. Zgonie z instukcja zalała zioła w miseczce i zaniosła do niedźwiedzia, obserwując uważnie jak ta jego łapa to chwyci. Nie mogła w końcu zapomnieć o drobnych radościach z życia. Uśmiechnęła się pod nosem, na ten zabawny widok. Po czym podeszła do porzuconej bransolety i popatrzyła na Shadan i następnie na węża ustawiając go na wysokości swojej twarzy.
- No dobra panie morderca... jak mu było Hass? Co? - dopytała i obróciła się do niedźwiedzia.
- Czy wszyscy z waszej kompanii mają imiona na H? Czy są inne kompanie z przydziałem nie wiem D? Dupcypery, Dendofile i tacy tam? Bo to by oznaczało, że ten od was jest... - stwierdziła swoją drogą dedukcji.
Gdy tylko Halse napił się wywaru, dość szybko zaczął odczuwać błogosławione skutki, co zauważalnie przełożyło się na jego stan.
Gdy więc powrócił do życia, odchrząknął, odkaszlął, dźwignął się na łóżku i usiadł, lustrując spojrzeniem cały ten bajzel. Sporą jego część zrobił on sam; z wiadra z wymiocinami okropnie cuchnęło, ale tym trzeba było zająć się później.
- Podajcie mi tę flaszkę - rzucił w końcu, a gdy Yellena niechętnie zrealizowała jego prośbę, Halse ostrożnie powąchał specyfik. Śmierdziało obrzydliwie, ale poza alkoholem i czymś przywodzącym na myśl zdechłe robale, czuć też było słono-metaliczny zapach. A to była zła wiadomość. Bardzo zła.
Westchnął. Musiał podjąć decyzję, ale działo się tu tak wiele dziwacznych rzeczy, że owa decyzja w pewnym sensie podjęła się samoistnie. Yellena nie zwlekała i od razu odberała mu butelkę na nowo ją chowając, kobieta ewidentnie mu nie ufała.
- Lepiej usiądźcie - mruknął posępnie. - To, że mnie widzicie w formie niedźwiedzia, to nie jest przypadek. Jak wam mówili, żeście trafiły pod opiekę Zwierzołaków, to to żart nie był. My tu wszyscy mamy swoje zwierzęce formy, moją jest niedźwiedź. Więc się do mojego futerka przytulałaś - zarechotał Halse, patrząc na rudą - co było całkiem przyjemne, tylko... tylko że, kurwa - Halse zaklął, zamyślił się - ja wcale nie jestem zamieniony w niedźwiedzia. Jestem teraz, siedzę sobie tutaj przed wami w swojej normalnej, ludzkiej formie. Tam w tej nalewce musiałyście mieć dodatek kruszonki z dyriamu. Widzicie rzeczy, które w różny sposób były ukrywane: czy to iluzją, czy innymi, zmiennymi formami. Tu jest nas więcej, takich zwierzaków. Tylko nie wrzeszcie - jęknął, zmęczony na samą myśl o ewentualnej panice. - Nic wam nie zrobimy. Grzeczne z nas zwierzaki.
- Halse popatrzył jeszcze na rzuconą wcześniej na ziemię bransoletę, która w rękach Airanny teraz była. Podszedł do niej i choć chciał ją wziąć, zaraz z tego zrezygnował.
- JA PIERDOLE - zakrzyknął - ale z tego czarną magią zionie! Rączki ci, panienko, nie wypaliło? To aż dziw! Co to za pojebana akcja, że tam zaklęty ziomek siedzi? Hm? - jego spojrzenie na Shadan padło, ponownie zasiadł.
- I w dupie mam, jak się nazywają inni - charknął. - U nas wszyscy dostawali nowe imiona po uznaniu, żeśmy zwierzołaki. Ale kiedyś inne imiona nam matki ponadawały. Ale one martwe już są.
Shadan jak jej polecono stal eskupiała się na swym oddechu i dopiero jak go uspokoiła zdecydowała się odpowiedzieć. Poczekała również aż mężczyzna przestanie mówić.
- Hassan... jakoś tak się przedstawił... - odparła niemrawo nie chcąc nigdy więcej kalać swoich ust tym imieniem mordercy. Oburzyła się następnie na ostatnie słowa niedźwiedzia.
- Grzeczne? Ten tu całą moja eskortę i świtę wymordował! A mnie uprowadził i tu przywlókł... to nazywasz grzecznym zwierzakiem? - mało się nie podniosła, jednak postarała sie opanować i spojrzała na trzymana przez Airę gadzinę.
- Więc tutejszy gospodarz to jakiś czarownik od czarnej magii? Ja tu zwariuję... - za głowę się złapała nie mając już sił.
-HEJ! - krzyknął z oburzeniem Halse. - Ja naszą eskortę mam na myśli, a nie twoje domowe zwierzątka!
- Moje! A weź go sobie prosze bardzo!
- dodała i skrzyżowała ręce pod biustem.
- Serio mogę go wziąć - stwierdził bez cienia żartu w głosie. - To ciekawy przybytek. Chętnie bym posprawdzał, co jest z tym tałatajstwem nie tak. I spokojnie - zastrzegł - nie wypuszczę typo-zwierzątko-wężo-porywaczo-mordercy. Długa nazwa - ocenił - ale może być.
Przyglądając się temu całemu zamieszaniu Yellena zaczynała tracić cierpliwość.
- Czyli gdzie my jesteśmy? Przecież pan zamku przedstawił się jako jeden z was. A Ty uchodzisz za jego żonę - zerknęła na Shadan.
- Czy wiec to jednak nie zwierzołak jak się przedstawiacie? - zerknęła również na węża.
- W takim razie pan Halse bierze weżo- mordercę coś tam. Tylko jak wyjaśnisz to Panu zamku ? Że nie masz tej bransoletki bo rozumiem że on ci ja dał?
Airanna obracała węża w rękach oglądając go sobie, fascynujące było, że ten nie mógł za bardzo na to reagować, więc faktycznie bransoleta ogrniczała jego ruchy.
- Gadasz ty coś? - zagaiła do niego, lecz nic nie usłyszała. A więc czarna magia ciekawe. Spojrzała na Halse, który zdecydował się im tyle wyjawić.
- Hyron to przerośnięty gołąb co nie? Orzeł jakiś? - nie potrzebowała odpowiedzi widząc minę mężczyzny.
- Wiedziałam, że to wredny drób jest... - niezbyt się przejęła ich zwierzęcymi formami, w końcu już zaczynała to podejrzewać. W końcu skądś wziął się przydomek Zwierzołaki. A te ich hełmy z figurkami?
- Hyron ogólnie jest przerośnięty - zawyrokował obojętnie Halse. - Ma przerośnięte bary, przerośnięte ego... tamte rzeczy zapewne są wyjątkiem, ale ty pewnie wiesz to najlepiej. Ale tak - rzekł, poważniejąc na moment - to orł. A ja żem niedźwiadek. A ptasia żonka jest ptasia, bo jej kochanek to ptak. Logiczne, nie? - charknął.
- Ciężko stwierdzić, jajca zdominowały większość, ale ogólnie to już chyba nie aktywny jest... - stwierdziła bez ogródek, po czym założyła bransoletę na rękę i spojrzała na miśka.
- Suń się - stwierdziła i siadła sobie po turecku za nim, po wgramoleniu się na łóżko.
- Prawdziwe to czy nie, pomaga więc posiedź tak... - poleciła patrząc się na jego plecy, futro było futrem, szkoda jedynie, że iluzją. Zaczęła sobie przeczesywać te wyimaginowaną sierść, a to pomogło nabrać dystansu do sprawy. Tak wiele informacji otrzymała, najpierw od Shadan teraz od Halseia, musiała wszystko ze spokojem ułożyć w głowie. A była juz tak zmęczona mimo wcześnej godziny.
- Yellena ma rację, to ty musisz ja nosić, jeśli nie chcemy wzbudzać podejrzeń i jeśli nie chcemy tego kogoś odczarować. Podał nam instrukcje jak to zrobić. Że w jakiejś księdze ma być rozwiązanie... Podobno ty tę książkę nosiłeś misiek. - znacząco postukała go placami, by dać znać że do niego mówi. Teraz księga niesiona przez niedźwiedzia była czymś dla niej oczywistym. Elementy układanki same się składały.
- W księdze jest zaklęcie... - Airanna i Halse usłyszeli męski obcy kobiecie głos w myślach.
- A jednak gada gad... - stwierdziła ruda.
- Czy ty masz jakiś fetysz? - zagadnął z jawnym zainteresowaniem. - Ale nie przeszkadzaj sobie - zastrzegł momentalnie. - Dla mnie ten fetysz jest bardzo przy... tam wyżej jeszcze trochę. Wyżej, bliżej karku podrap. Tam, tak.
- A kto cię tam wie... może? - odparła Aira nieco skrępowana, jednak sama nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Nie miała pojęcia dlaczego to tak lubi i czemu przynosi jej to takie ukojenie. Wcześniej w gronie pań czuła się swobodniej, jednak skoro mężcyzna i tak juz doświadczył na własnej skórze jej dotyku, to uznała, że nie musi się z tym kryć i nawet wysłuchała jego próśb co do kierunku drapania. Zabawnym było, że i jemu się to w jakimś stopniu podobało. Nie widziała więc powodu by przestać.
Drgnął zaskoczony, gdy usłyszał głos, który zdawał się dochodzić znikąd. Wyglądało na to, że to typo-zwierzątko-wężo-porywaczo-morderca do nich gadał, co było doświadczeniem co najmniej interesującym.
- No mam księgę - przyznał - i mogę w niej pogrzebać, ale to chwilę potrwa. To straszne tomiszcze jest. Ale dobra, dobra, przejrzym, popatrzym - uspokoił. - Mamy w końcu cały dzień, nic się chyba dzisiaj takiego... ah, kurwa - burknął pod nosem - jebany orł nocną wartę mi wjebał.
- Więc naprawdę go odczarujemy? Ale zdajecie sobie sprawę, że to morderca? Co jak i nas zabije? - odezwała się Shadan, widać było, że nie jest zadowolona z obrotu spraw, jednak nagle jej mimika się zmieniła, jakby coś do niej dotarło.
- Wy chcecie by on tego czarownika zabił? - popatrzyła na nich pytająco, to już miało nieco więcej sensu... użyć jednego potwora przeciw drugiemu.
- A nie możemy po prostu stąd odejść? Po co my tu w ogóle siedzimy? - dopytała Airanna nie rozumiejąc tego faktu.
- A dziś ten turniej ma być, kto normalny od tak organizuje turniej bo dwóch facetów sie pobiło? A raczej raz jeden drugiemu strzelił i o! Turniej! - wylała nieco swoich myśli odnośnie absurdu jaki ich otaczał.
- Gdzie będziesz stacjonować? Trunku na rozgrzanie ci doniosę, z męża nocą i tak pożytku nie mam to chociaż się przejdę nogi rozprostować... - stwierdziła.
- JAKI, KURWA, TURNIEJ?! - zakrzyknął. - Co za kutas organizuje tak z dupy jakieś nawalanki? Kiedy to ogłosił? I kogo tu całkiem pojebało? Jaaaa pierdole - jęknął ciężko z irytacją. - Jak nie urok, to sraczka!
Kiedy zaś ruda zaczęła go pytać o wartę, już całkiem się rozanielił.
- Yyyy... nie powiedział mi, ale wiem, jak rozumuje, więc na bank mnie tam, na zachodniej wieży rozstawi i pewnie będę maszerował tam i w dół, żeby mieć widok na przód. No i resztą tałatajstwa pewnie będę dowodził. Ale tak - uśmiechnął się szeroko - trunkiem ani towarzystwem nie pogardzę! I po futrze dam się podrapać! - dodał. - Mogę się nawet serio przemienić. Co się będziesz iluzją babrać.
- Po śniadaniu ogłosił tuż po tym jak wybiegłeś, ale Aira ci to już w bibliotece mówiła... - stwierdziła Shadan zastanawiając się o co tu chodziło. Jednak pewnie przy takim natłoku wydarzeń to mężczyźnie umknęło.
- A co masz zamiar walczyć? - dopytała nawet zaciekawiona.
- A może gospodarz też będzie walczył? - spytała w sumie tego nie wiedząc po czym spojrzała na Yellenę.
- Nie jestem jego żoną, jakiś czar na mnie rzucił i swoją marionetkę ze mnie zrobił, ale na tym śniadaniu jakimś cudem się ocknęłam i tylko ten zaklęty najennik uświadomił mnie gdzie jestem i co się dzieje... - wyznała.
Aira przysłuchiwała się wszystkiemu po kolei nie przerywając kojącego miziania futerka miśka. Że też zmuszali ją do takiego myślenia już z rana.
Ożywiła się dopiero słysząc jakże kuszącą propozycję.
- Przemienisz? O! I to jest argument! - zawołała i objęła ramionami szyję niedźwiedzia kładąc sie na jego plecach.
- Nie no to jest zajebiste... tulę niedźwiadka... - aż się zaśmiała i podniosła ręce łapiąc za uszy i nimi poruszyła lekko je masując.
- A to czujesz na uszach czy po prostu ciągnę cię za włosy? - zapytała tym faktem zaintrygowana.
- Ale daj słowo, że dasz się pogłaskać jako niedźwiadek i że mnie nie zjesz - już miała z nimi do czynienia i wolała mieć tę obietnicę wyklarowaną.
- Dobra przyznaję to wygląda zajebiście - roześmia a się Shadan na ten widok, a jej perlisty melodyjny śmiech wywo a na ustach Airy szerszy uśmiech. To towarzystwo potrzebowa o odrobinę rozrywki, by się odprężyć, zbyt wiele spad o na ich barki.
- Nie wiem - mruknął Halse odnośnie słów Shadan i turnieju, wzruszając ramionami. - Może i tak. Teraz czuję się normalnie w miarę, a takie napieprzanie się z innymi to zawsze dobra rozrywka. Bardzo... uspokaja - dodał, uśmiechając się kpiąco. - Więc, gdyby nie był to pomysł absolutnie debilny, pomyślałbym nawet, że jest niezły. A gdyby gospodarz walczył - podjął z większym zainteresowaniem - to już w ogóle. Chętnie bym mu w papę dołożył, bo, nam wszystkim się tu widzi, że to kawał chuja. Ciekawość - zastanawiał się na głos - o chuj mu chodzi. Te, bransoleta - zawołał do metalowego ustrojstwa, które założyła Aira - może ty coś wiesz? Hę? On mnie słyszy, czy musiałbym mieć to gówno na łapie? Ale - podrapał się po brodzie - to ogółem bardzo ciekawe jest, co mówisz. Aż tak podejść zwierzołaka, bo zakładam, że skoro wąż, to jeden z nas... a więc, aż tak nas podejść i jeszcze czaru na nas użyć... I to nie byle jakiego - dodał niemal z niepokojem. - To jest kawał czarnej magii. I to, wiecie, takiej... czarnej. Dosłownie i w przenośni. Trzeba nam uważać, bo to serio chuj straszny musi być. I trza się wywiedzieć, co on jeszcze planuje. I czy ten turniej to aby przykrywka dla czegoś nie jest.
Zaśmiał się wesoło, słuchając zachwytów rudej.
- Teraz ciągniesz mnie za włosy - przyznał z uśmiechem - ale lekko, więc przyzwalam. A w niedźwiedzia choćby teraz mogę się zamienić. Choć - dodał, rozbawiony tym odkryciem - pewnie nawet nie będziesz miała jak ocenić, czy prawdę ci mówię i żem się serio zamienił, czy cię kłamię i dalej iluzję widzisz. Ale pewno to po dotyku poznasz. I spokojnie, my nie są agresywne jak nie trzeba. Tylko pogadać nie pogadam. Poryczę co najwyżej.
Airanna wysłuchała wszystkiego z zainteresowaniem starając się połączyć wszystkie wątki, ale to nie miało sensu. Po co oni wszyscy mu byli?
- Fakt turniej przykrwyką może być by nas zająć, to może też ten turniej wykorzystamy i ten czar odprawmy co gada odmieni? Chyba, że na to się nie decydujemy, bo mam wątpliwości, jednak skoro gad jego wrogiem to naszym sprzymierzeńcem... - stwierdziła i potem usłyszała tą wieść o przemianie i aż podskoczyła podekscytowana, ale patrzyła na niedźwiedzia czy ten jej aby nie wrabia.
- Pokaż. - powiedziała krótko wstając z łóżka i oczekując. Udawała opanowana, jednak w duchu cieszyła się niczym dziecko w kuchni pełnej łakoci, bo jak miała się nie cieszyć na takie wydarzenie?
Halse pokiwał głową, jako że ruda gadała całkiem logicznie.
- Tak, waszym zadaniem będzie przekopanie się przez tę księgę. Nie znacie się na czarach, jak zakładam, ale będziecie mogły pozaznaczać ciekawsze fragmenty i przyjść z tym do mnie. Bo tak się mnie widzi, że jeśli się z tego turnieju wymanewruje, to to podejrzane może być. Więc po wszystkim mi pokażecie, coście znalazły.
Roziksrzone oczy rudej na propozycję przemiany w niedźwiedzia coraz bardziej bawiły Halse'a, więc i z tym większą przyjemnością zamierzał to zrobił. Wstał więc, rozciągnął się lekko, przymknął oczy, po czym zaczął sobie wyobrażać, że jego ciało zaczyna się... rozszczepiać. Rozciągać niczym porządnie rozwałkowane ciasto. Coś, co jeszcze chwilę temu było jego mięśniami, skórą, kośćmi, zaczęło się wyginać, przekształcać, rosnąć. On zaś czuł jedynie delikatne, choć dość "neutralne" w odczuciu mrowienie, przez ułamek sekundy miał też wrażenie, że jest ich dwóch. Gdy zaś ci dwoje się połączyli w jedno, Halse poczuł mocniejsze uderzenie energii, rozlewające się po jego ciele gwałtowne ciepło, a gdy otworzył oczy, wiedział, że przemiana została dokonana.
Zawołałby "tadaa", ale z jego pyska wydobyło się tylko jakieś niedźwiedzie bełkotanie.
Aira stała dzielnie obok oczekując przemiany. Chodzący na dwóch łapach niedźwiedź był wybornym widokiem. Czekała i czekała, a kiedy do przemiany doszło spojrzała to na stojacego przed nią mężczyznę to na swoje towarzyszki i się uśmiechnęła w typowy dla siebie zadziorny sposób.
- No to mamy tu, ciekawskie jasne oczyska, wyraźny, zadarty nosek... - zaczęła chodzić dookoła mężczyzny uważnie się mu przyglądając.
- Szerokie barki, ale dość proporcjonalne i tył też niezły... - uśmiechnęła się szerzej stając przed nim i obserwując twarz, która zapewne w tym miejscu nie była sądząc po ziwerzęcych pomrukach gdzieś wyżej.
- Jestem rozczarowana, że zostajecie w ubraniach! Czemu ich nie ściągacie? Kto by pomyślał, że trochę nagości poskąpicie... ale sądząc po całokształcie to Alaya ma z ciebie pociechę... w łożu... - zaśmiała się i spojrzała na Yell, która po dłuższej chwili obserwacji w końcu się odezwała.
- Czego mamy szukać? Jakieś rady? Transmutacja ? Zaklęcia? - zapytała i skrzyżowała ręce na piersi. Mimo całej dramaturgii bawiła ją reakcja Airy na futrzana stronę Halse.
Zmrużyła oczy.
- I może jeszcze żyjecie po kilka tysięcy lat jak mówią w Halalcku? - mruknęła zaskoczona i podeszła bliżej, tykając jego łapę czubkiem palca. Ale palec zatrzymał się kilka centymetrow od dłoni, jakby blokowany czymś. Jakimś innym ciałem.
- A słyszałam o tym, choć patrząc na Hyrona uwierzę i w miliony... - stwierdziła jakby lekko zawiedziona.
- Dobra misiaczku odmieniaj się, przez nalewkę widzimy teraz twoją ludzką postać... - objaśniła, jednak podeszła bliżej nim to zrobił i dotknęła futra. To było dziwne, że ręka zatrzymała sie kawałek przed ciałem, jednak dotyk gęstego futra był czymś tak charakterystycznym, że nie mogła mieć żadnych wątpliwości.
- Nie no dobra daj mi chwilę... - stwierdziła i musiała obejść go dookoła próbując zbadać jak szeroki jest niedźwiedź i czy da radę go objąć? Nie widziała go, a chciała mieć choćby orientacyjne pojęcie co do jego rozmiaru realnego.
- Yell udało się? Ile mi brakuje? Sporyś jest... - przyznała z uznanie w stronę niedźwiedzia.
Czy ty masz po... - zaczął Jeździec.
Z jednej strony Halse wiedział, że pod postacią niedźwiedzia nie był w stanie wypowiedzieć na głos swoich myśli, ale wtem właśnie wydarzyło się coś bardzo dziwnego, bo... naprawdę je usłyszał. I, co ciekawsze, panny najwyraźniej też, sądząc po ich reakcji. Lecz jednocześnie czuł, że jego niedźwiedzie ciało próbowało tego samego, a więc wypowiedzieć cokolwiek w tym samym momencie, co oczywiście kończyło się nieskładnym mlaskaniem i warczeniem, nad krórym Halse, o dziwo, nie mógł zapanować.
Co to, do jasnej kurwy, ma być?! — zakrzyknęło echo jego głosu, wypowiadając dokładną treść jego myśli. — Co za pojebana akcja, ja pierdole... Ale chuj. Wracając do pytań: czy ty masz pojęcie, ptaszynko — taksował ją niedźwiedzim spojrzeniem — jakie byłoby to niepraktyczne, gdybym przy każdej przemianie rozdzierał swoje ciuchy? I w czym ja bym potem chodził? Ja wieeeem — zaśmiał się — że byście tak nawet wolały! Ale mnie by rzyć przeokropnie zmarzła i powiem wam, że do dupy byłby taki układ.
Halse popatrzył na ptasią panienkę, rozczarowany jej niedomyślnością.
Najlepiej, jakbyś szukała nagłówka typu "JAK ODCZAROWAĆ TYPA ZAKLĘTEGO W BRANSOLETĘ". Albo coś w ten deseń. Wierzę w ciebie, na niegłupią wyglądasz. Udowodnij mi, że jednak czasami da się oceniać książkę po okładce.
On mógłby sobie tak gadać i gadać, ale ruda znowu wmurowała go w beton, kiedy przytuliła się do jego niedźwiedziego cielska - ale robiła to tak dziwacznie i pokracznie, jakby nie za bardzo była pewna, czy rzeczywiście go obejmowała. Roześmiał się w głos, żałując, że nie widział tego z perspektywy osoby trzeciej.
Pewnie, że sporyś! — rzekł z wielką dumą. — A brakuje ci tak z dobrych dwadzieścia centyme... trzydzieści. Bardziej się postaraj! — krzyknął nagle jak trener na młodego atletę. — Bardziej! No weź, żebym ja chociaż to poczuł!
- Dobra... pomogę i zrobię co trzeba byle się stąd wydostać... nawet pomogę odmienić tego gada... - odezwała się w końcu Shadan, po długiej walce z myślami. Patrząc na rękę Airy gdzie ów bransoleta spoczywała.
- Jak tysiące? To ile ty masz lat? - spojrzała zaciekawiona na mężczynę.
Aż podniosła się zaciekawiona, a kiedy ujrzała to co Aira próbuje zrobić nie wytrzymała i zgięła się w pół śmiejąc.
- To wygląda jakby stała przed nim bariera... którą próbujesz przepchnąć... - otarła oczy z łez śmiechu i podeszła do nich przymierzając swoje ręce z drugiej strony.
- O tyle ci brakuje - pokazała Airzę nie mogąc przestać się śmiać, zwłaszcza kiedy rozpoczął się doping.
- To byłoby zbyt proste. Transmutacja węża w złoto byłaby idealnym tytułem, ale dziękuje za jak mniemam komplement z pańskich ust, panie Halse. - stwierdziła Yellena.
- Brakuje to ci piątej klepki rudzielcu. - odparła, a na usta wkradł się blady uśmiech. Chwilę zastanawiała się nad czymś, przecierając palcami wierzch dłoni, wpatrując się w stolik. Zbierała wszytskie informacje, które usłyszała w jedno.
- Panie Halse bojowy niedźwiedziu, drogie panie. Pora działać. Pan się odmieni i pójdzie na ten turniej lepiej. Inaczej możemy wzbudzić podejrzenia.- Założyła maskę damy. Opanowanej, elokwentnej. - Ja mogę tu zostać i pomyszkować w księdze, wcześniej źle się czułam więc to dobra wymówka, ale broń was na wielkie słońce mówić o tym memu mężowi. Potrzebuję chwilę czasu by się skupić. Jeśli będzie pytał, powiecie że zasnęłam w komnacie cioteczki i zbieram siły. Aira pomacasz sobie pana później jeśli masz niedosyt, jak będziesz miła to pewnie ci pozwoli podotykać nie tylko futerka. Pani - zwróciła się do Shadan - dobrze by było, gdybyś dowiedziała się jak najwięcej od pana zaklętego w złoto, czy używano jakichś przedmiotów w trakcie rzucania zaklęcia. Kiedy mnie przemienianio czarownica kreśliła jakieś kręgi białym proszkiem, ale to zapewne były inne rodzaje zaklęć. - westchnęła.
- Czy taki przedsmak umiejętności wystarczy by udowodnić, że matka dała mi nie tylko piękną twarz? - lekko złośliwy uśmieszek wykwitł na jej ustach.
Aira uważnie wszystkiego słuchała, jednak nie przyrywała swoich zmagań.
- Tobie to łatwo gadać, ciężko objąć coś czego się nie widzi! - stwierdziła, ale po takim dopingu jeszcze chwile próbowała, w końcu ta chęć była silniejsza od rozsądku. Na informację od Shadan tylko sie zaśmiała, jeśli brakowało takiego kawałka to faktycznie był ogromny.
Kiedy Yell zaczęła przedstawiać swój plan Aira odpuściła swych prób. Wiedziała, że ta ma już wszystkie potrzebne im informacje i że trochę jej pomoże w logicznym rozdzieleniu zadań.
- Nie kuś diablico... bo tylko smaka robisz... - odparła tylko zadziornie do swej siostry. Poprawiła swój płaszcz i włosy po tej niezdarnej szamotaninie i położyła dłonie na biodrach. Szybko się reflektując i zdejmując bransoletę z ręki i oddała ją Shadan.
- Jakiś cichy się zrobił, chyba bliskość niedźwiadka go onieśmieliła... - stwierdziła żartobliwie, a białowłosa odebrała węża zakładając go na nadgarstek ze swporym grymasem na twarzy.
- Czyli ty będziesz szukać zaklęcia w księdze, do tego potrzebny gad, a bez niego Shadan na turnieju sie nie pokaże, więc lepiej by tu z tobą została. Misiek na turniej, a ja to chyba pójdę dalej się poszwędać może też na ten turniej zajrzę, by nie było, że nas tyle na raz wcięło... - stwierdziła przeciągając się.
- Chwilę się tam pokręce i do was wrócę... jakby kto pytał powiem, że pani zamku dogląda cię... lepsze to niż mieliby jej szukać... - stwierdziła i skrzyżowała ręce pod piersiami z zaciekawieniem zerkając na mężczyznę, by zobaczyć jak wygląda przy tej ich przemianie jego twarz. Czy iluzja w ogóle choć trochę do odzwiercideli? Cóż po prostu zamknął oczy, a ruda po chwili ujrzała niedźwiedzia stojącego na tylnych łapach.
- Dobra to jak dogadane to idziemy... - stwierdziła i ruszyła w towarzystwie niedźwiedzia do wyjścia. Nikt nie protestował, a więc zadania mieli rozdzielone. Opuścili pokój Alay zostawiając w nim Yellenę i Shadan. Zamknęli za sobą drzwi i ruszyli korytarzem kierując się prosto na jadalnie.
- Niebywałe te wasze czary, idę sobie korytarzem z niedźwiadkiem... - była tym widocznie zafascynowana. Jednak prawie przystanęła kiedy po chwili przeszła obok nich wydra. Obejrzała się za zwierzęciem i zrobiła krok bliżej niedźwiedzia.
- Wydra? Jaki wy rozstrzał macie? Przecież jeszcze kogoś rozdeptam... a nie po prostu na niego wlezę bo nie zauważę... - stwierdziła naprawdę skołowana po tym specyfiku.
Halse wzruszył ramionami, nie za bardzo wiedząc, jak odpowiedzieć na coś, co dla niego było zupełnie naturalne.
Dziwię się — odparł — że się dziwisz. Przecież jesteś świadoma magii na świecie, nawet jeśli nie miałaś z nią większego związku. A świadomość czegoś, nawet mimo braku poznania, powinna od razu w człeka gotowość na poznanie wszczepić. Więc — tłumaczył — powinnaś brać pod uwagę, że na tym świecie dzieje się mnóstwo srodze posranych rzeczy.
Wydra, co oczywiste, też nie zrobiła na nim większego wrażenia.
Rozstrzał jest bardzo szeroki — przyznał — choć robactwa żadnego osobiście nie znam. Jednak jesteśmy wojnami — wyjaśnił — więc potrzebujemy zwierząt gotowych do walki. Albo posiadających inne przydatne umiejętności. Latanie, zwinność, giętkość i inne takie. Wydra... — Halse pomyślał przez chwilę — pewnie niezła byłaby jako szpieg. Szpieg Wydra! — oznajmił z udawaną dumą.
Wtem zdalne sobie sprawę, że nie wspomniał o rzeczy absolutnie fundamentalnej. Najlepiej było to zrobić w towarzystwie całej babskie bandy, ale trudno, musiała wystarczyć ta jedna.
Skoro mamy konspirację — łypnął na nią groźnie — to wierzę w twoją inteligencję i świadomość, że nikt, z twoim mężulkiem na czele, nie może się dowiedzieć, że wiecie... to wszystko. Jasne?!
Wysłuchała go uważnie.
- Pewnie i masz rację jednak w naszych stronach magia, wiedźmy czy wy jesteście traktowani jak legendy... mity... bajki... nikt tego nie bierze na poważnie, bo zjawisko jest tak rzadkie... Więc tak jak uczono twardo szło sie przed siebie nie rozczulając się nad dziwami, których tak niewiele u nas... - wyznała i z wyraźnym zaciekawieniem wysłuchała informacji dotyczącej zastosowań ich zwierzęcych form. Niebywałe było jak nimi się posługiwali i fakt, kto o szpiegowanie podejrzewałby wydrę? Nie jedna dziewka na rękach by taką do obozu swego czy wioski przyniosła chcąc nakarmić uroczę zwierzę.
- To wy faktycznie cwane bestie jesteście... - uśmiechnęła się pod nosem, a widząc to srogie spojrzenie popatrzyła na niego i się roześmiała, niedźwiedzia mordka po prostu ją ujmowała, jakiego wyrazu by nie przybrała, a sam fakt mimiki pyska był zadziwiający. Choć w pewien sposób zaburzało to jej postrzeganie zwierząt, które wręcz podziwiała.
- Cudny masz ten pychol.. .- stwierdziła z uśmiechem po czym odrobinę zwolniła uważniej patrząc czy nic przy ziemi ich nie mija.
- Zdaje sobie sprawę, że zostałbyś ukarany... dlatego tym bardziej jestem ci wdzięczna. Wiem, że sytuacja prawdę na tobie wymusiła, jednak dalej mogłeś bajki nam wciskać... tym bardziej ci panie dziękuję... za twą szczerość... zachowam to wszystko dla siebie i poproszę o to samo dziewczyny.. - poinformowała z łagodnym uśmiechem, na niego patrząc.
- Aż zasłużyłeś na całusa, ale przez te iluzję za nic w polik nie trafię... więc uznajmy, że żonka ci go sprezentuje jak już jej fochy miną, albo będę ci go po prostu dłużna... - wyznała z rozbawionym uśmiechem ponownie nabierając tempa. Nie było można powiedzieć, że znała się na Jeźdźcach jednak po tych paru dniach z nimi spędzonych śmiało mogła powiedzieć, że byli oni niebywale podobni do zwykłych mężczyzn, a więc i cieszyły ich proste gesty., których w swej wdzięczności nie zamierzała im skąpić.
Halse pokiwał głową, rad z faktu, że rozmawiał z kimś, kto naprawdę używał jakiegokolwiek myślenia.
- Na tym to wszystko polega - tłumaczył spokojnie. - Nasza iluzja rzeczywiście ma być iluzją, i to na wielu płaszczyznach. Między innymi na takiej, byście wy wszyscy, niemagicznie, faktycznie nas za legendy uważali. Wtedy się człowiek nie boi, bo w to nie wierzy. A nawet jakbyś kątem oka zobaczyła któregoś z nas przemieniającego się, to prędzej byś to zwaliła na alkohol, zmęczenie czy inne takie, niż byś w to uwierzyła. I o to właśnie chodzi. Dlatego my sami często takie legendy podsycamy, wymyślamy nowe. Legendy to synonim nieprawdy, dlatego są nam wygodne.
Halse skrzywił się na dźwięk jej śmiechu oraz tłumaczenia owej wesołości.
- Pojęcia nie masz - odparował - jakie fajne rzeczy może robić ten cudny pychol! Ile czaszek pozgniatał samymi szczękami! Mooooja droga! - zawołał niemal dramatycznie. - Ale dobra - mruknął po chwili rozmarzenia - szczegółów ci oszczędzę.
Trochę go zaskoczyła ta nagła powaga w jej głosie, o skruszeniu i wdzięczności nie mówiąc. Sam Halse po prostu wzruszył ramionami.
- Sam nie wiem, czy dobrze zrobiłem - odparł zgodnie z prawdą - ale tu się za dużo dziwnych rzeczy dzieje. Już ten las przed zamkiem był dziwny, a to zamczysko... takie osamotnione, a mimo to niby zamieszkane. Ten tutejszy włodarz też jakiś lewy się wydaje... I jeszcze ta bransoleta. Może aż tak szybko nie zginiecie - rzekł ze swobodą - skoro chociaż mniej więcej wiecie, na co baczyć.
Uśmiechnął się z rozbawieniem na wspomnienie o całusie.
- Po pierwsze: jak już przyjdziesz na moją wartę z flachą, to się upomnę. A po drugie - dodał z irytacją - ja nie mam żony!
Skinęła głową rozumiejąc ich pobudki.
- A więc dobrze wam to wychodzi... - stwierdziła, a na kolejne słowa uśmiechnęła sie subtelnie i uważniej przyjrzała głowie niedźwiedzia.
- Drobne, ale mam, widziałam taki już w akcji... kły niczym szable tną skórę i mięso niczym nóż masło, a tylne trzonowce równać się mogą z kowadłem miażdżąc kości... jednak osobnik jakiego widziałam był zdecydowanie mniejszy... mogę więc sobie tylko wyobrażać jakie spustoszenie muszą siać szczęki tej wielkości w starciu ze zwykłymi ludźmi... - przyznała rozważnie.
- Jednak mimo tej potęgi ukrytej w pysku, ta iluzja nie zmienia faktu, że mimika twoich niedźwiedzich brwi po prostu mnie cieszy... - wyjaśniła szczerze. Ogromnie wdzięczna mu była za tą szczerość, gdyby nie on dalej nie byłyby świadome tak wielu rzeczy. A kiedy wspomniał o zamku i lesie przed nim... Przeraziło kobietę jak potężnymi zdolnościami dysponują, na jaki ogrom potrafili wpływać?
- Zachodnia wieża dobrze pamiętam? - upewniła się i na ostatnie słowa lekko zmarszczyła brwi.
- Nie wkręcaj mnie tu... ponoć twój płaszcz nosi, a jeśli dobrze zrozumiałam wasze zwyczaje, to żony wasze je noszą i jest to równoznaczne z małżeństwem, więc po co by w nim chodziła? Z resztą nie moja to sprawa... dopiero poznaje te wasze tradycje i zwyczaje... - podniosła lekko ręce w obronnym geście, umywając je od tego. Lepiej było nie wchodzić w prywatne sprawy innych, bo jeszcze się w nich zatonie. A ta dwójka widocznie miała sobie coś do wyjaśnienia.
Halse uśmiechnął się szeroko, rad z wysłuchiwania komplementów na temat swojego niedźwiedziostwa.
- Dlatego szyki w armii dzielimy pod względem rasy, wielkości i umiejętności swoich zwierząt. Ja więc, jak się pewnie domyślasz, dobry w wojaczce jestem. Niedźwiedzie, poza tym, że są duże, silne i, jak słusznie zauważyłaś, potrafią swoimi szczękami spore spustoszenie zasiać, to są jeszcze dość przebiegłe. A że ja lubię wojaczkę - wzruszył ramionami - to dla mnie tym lepiej. Zresztą, mówi się, że postacie zwierzęce są niejako na ludzkim charakterze wzorowane, ale to nie wiem, czy to prawda.
Zmarszczył brwi na wspomnienie o brwiach.
- Nie panuję nad tym! - burknął, szalenie niezadowolony z faktu, że nad czymś nie panował. - W ogóle, naprawdę, co to za głupota, że ty mnie jako miśka widzisz. I co? I ja teraz, jak ten debil, swoim długim, kudłatym pyskiem kłapię? Czy co?! No żenujące - ocenił kwaśno, kiwając z dezaprobatą głową. - ŻENUJĄCE!
Kiwnął głową na pytanie o stacjonowanie podczas warty.
-Choć o to to najlepiej, byś męża spytała. On najlepiej wie, gdzie chce mnie wysłać.
Natomiast gadka o płasczu, małżeństwie i innych takich zaczęła go coraz bardziej męczyć i denerwować.
- Ile razy ja mam to jeszcze tłumaczyć?! - wybuchnął. - Płaszcze były wpisane w umowę! Myśmy swoje płaszcze na dziewki wymienili, prawda! I mi w umowie ta, wiesz, ta blondyna wpisana była. No ale ona zległa, no to co ja poradzę? Według umowy, ten płaszcz został przypisany jej. A że potem był rozwód, to już swoją drogą - ale umowa zostałą zrealizowana. A prawo wstecz nie działa. Tutaj też nie, a skoro ja żem żadną umową już nie jestem związany, no to jak ta wariatka moja niby, hę?!
- Rozumiem... a że na takim polu walki mało kto przeżyje... to potem nie ma komu rozpowiadać o was... a nawet jakby to za wariata by go wzięli... - przyznała.
- Czyli gad którego chcemy odczarować musi być niezłą łajza... - przyznała na wzmianke o charakterach odzwierciedlajacych ich formy zwierzęce.
- CO NIE?! ŻENADA! Majestat waszych zwierząt mi to rujnuje! Choć fajnie tak się do czegoś w końcu uśmiechnąć, to jednak jak tu powagę mam zachować. Ile to coś działać jeszcze będzie? Przecież to ocipieć jeszcze bardziej można... - przyznała sama już tym zmęczona. Fajnie było ujrzeć prawdę i ciekawa była czym byli pozostali, jednak skołowanie jakie to wprowadzało było niedoopanowania.
- Hyrona.. dobra to sie zapytam nim wyjdę... pijata wszystko? Bo jak na razie tylko rozcieńczone wino widziałam i średnie piwsko... a tyle tachać mi się nie chcę... to bym flaszkę bimberku przyniosła... by trochę mocy to miało... - stwierdziła i na kolejne jego słowa wzruszyła ramionami.
- Babe za darmo dostał i jeszcze marudzi... ciesz się życiem chłopie... z pyska taka zła nie jest, choć fakt do chędożenia to by było trzeba ją zakneblować... mi przynajmniej uszy by zwiędły... - stwierdziła bezpośrednio jak to miała w swoim zwyczaju. Jeszcze za dobrze tej kobiety nie znała, jednak zdołała już zauważyć, że lubiła sobie pogadać i pomarudzić.
Halse roześmiał się, rad z tego, że ruda najwyraźniej wszystko doskonale rozumiała, a nawet jak coś zostało niesprecyzowane, sama sobie wszystko całkiem słusznie dopowiadała.
- Dokładnie - potwierdził. - Jak nie ma kto przeżyć, to nie ma kto jęzorem mielić. I tylko wieśniaki, co to rozpowiadają po kielichu, że tam byli i wszystko widzieli, rozpowiadają o zwierzakach walczących we wojnach, żeby im w zamian za opowiastkę inne wieśniaki wódkę stawiali. I tak się koło życia wieśniaka toczy - zakończył dramatyczno-filozoficznie.
Zamyślił się nad tym, co powiedziała o człowieku zaklętym w bransoletę. Trafiła w punkt i to było srodze niepokojące.
- Uważajcie z tym ustrojstwem - ostrzegł uczciwie. - To naprawdę daje czarną magią jak naprawdę wielkie gówno smrodem. I tak jak mówisz, jakiś straszny chuj musiał tam siedzieć, skoro na taką karę sobie zasłużył. I na pewno będzie zajebiście wściekły, jak się wydostanie. Zwłaszcza po tym, co ta twoja koleżanka powiedziała, że on tam jej kogoś wymordował. Tak sam z siebie mordować ludzi byle młódki... to nawet my tak rzadko robim - przyznał na poły ze zdegustowaniem i podziwem. - A, właśnie - mruknął, przyglądając się uważnie rudej. - Ty na tę swoją koleżaneczkę lepiej uważniej baczaj. Jak ona tak długo to nosiła, to ciekawym, czy to jakimiś kiepskimi skutkami się dla niej nie objawi. Obserwuj ją i miej pod opieką, jak ci cokolwiek zależy.
Na jej wyjaśnienia o majestacie jedynie odburknął ewidentnie nie zadowolony, natomiast wieść o bimbrze zaraz go ucieszyła.
- Taki bimberek byłby dobry... bo na łeb nie działa. Ale w nogi włazi... hm... No dobra. Bimber może być. I ta, spytaj, tylko jakoś tak po partyzancku - pouczył. - Te twój mężuś we wszystkich butach węża wyczuwa, wszystko mu się podejrzane zdaje.
Słowa Airy o Alayi niezbyt nie niego działały.
- Tak czy siak bym ją związał - wzruszył ramionami. - Przed chędożeniem i po też.
- Hmmm... ale moja ręka tym czymś nie zionie? - upewniła się podnosząc przedramię, na którym chwilę nosiła tego gada nim go oddała Shadan.
- Znać, jej nie znam, ale wierzę jej, że sama tu wylądowała... a więc oko na nią będę mieć by jej tak nie zostawić samej... - wyznała i na moment przystanęła, bo się do jadalni zbliżali.
- Dlatego tym bardziej musisz mi się później pokazać, by mi ten majestat wasz naprostować po tym dziwactwie... - stwierdziła i chwilę się zamyśliła, nad kolejnymi słowami mężczyzny dotyczącymi jej małżonka.
- Fakt łazi i węszy nie wiadomo czego stale... ale co ja się kryć będę... powiem gdzie ide i wyjde po prostu... nie drzwiami to oknem... - uśmiechnęła się lekko rozbawiona.
Na informację o Alayi jedynie ramionami wzruszyła.
- Jak tak lubisz to i to jakiś sposób jest, a jeśli działa to nie ma co go podważać... - przyznała swobodnie.
- Wątpię - stwierdził ze spokojem. - Nosisz ją od chwilki. A tamta miała ją na sobie dłuższy czas. Więc teraz ci raczej nic nie grozi. I tak, miej oko - przytaknął, a jej ulżyło i opuściła rękę. - Podobno macie jakąś tam solidarność jajników, to niech się u was teraz uaktywni. Samemu tu lepiej nie być - rozejrzał się niespokojnie po murach zamku. - Dziwnie tu jakoś.
Zaśmiał się znowu na kolejne wspomnienie o jego niedźwiedziej formie.
- Ty naprawdę masz jakiś fetysz! - zarzucił jej oskarżycielsko, choć w jego tonie słychać było rozbawienie. - Ale tak, chętnie naprostuję wszystkie nieścisłości. Jeszcze się mnie bać zaczniesz! Zobaczysz!
Prychnął na wspomnienie o związaniu Alayi.
- To nie jest głupie - przyznał, kiwając z uznaniem głową. - Ale pomyślim, pomyślim. Najpierw tym głupim turniejem się zajmijmy. A potem księgą, bransoletą i innym tym tałatajstwem.
-Jajniki czy jajca co za różnica... jak trzeba pomóc to trzeba... - stwierdziła prostolinijnie.
-A bo ja wiem? A nawet jeśli to co?! - nie była zmieszana jednak samej jej było ciężko stwierdzić dlaczego tak bardzo to lubiła. Odkąt pamietała to tak miała, dotyk futra po prostu był przyjemny i kojący to co sobie miała żałować.
Na wzmiankę o strachu lekko pokiwała głową.
- Kto tam cie wie, jednak wolałabym po prostu poznać... - posłała mu subtelny, łagodny uśmiech. Doskonale wiedziała, że strach był w większości powodowany niewiedzą, jeśli ludzie czegoś nie znali bali się tego i woleli to zniszczyć niż poznać. Taka już była natura, strach przed nieznanym i przed śmiercią, a to były zbyt silne czynniki, by społeczeństwo zaczęło inaczej funkcjonować.
Skinęła głową na ostatnie słowa.
- Tak chędożenie baleronu na koniec... - przyznała zgodnie.
- No to powodzenia w turnieju Niedźwiedziu..- spróbowała spojrzeć mu w oczy - Ja teraz patrzę na twoją twarz czy na sufit po prostu? - dopytała zaciekawiona tym faktem za bardzo, musiała bowiem wziąć na to poprawkę nim wejdzie do sali pełnej zwierząt. Swoim spojrzeniem powinna celować w miejsca gdzie ich twarze być powinny? Czy właśnie nie? I czy obecnie rozmawiała z mężczyzną patrząc nie na niego, a sufit nad jego głową?
Nie no — bronił się Halse odnośnie swoich oskarżeń co do fetyszu — mnie to w sumie nie przeszkadza! Nawet wprost przeciwnie. Powszechnie wiadomo, że najlepsze w łóżku zawsze mają jakieś fetysze.
Jęknął na myśl o tym śmiesznym turnieju.
Dziękować, dziękować — mruknął niechętnie. Zaśmiał się, kiedy starała się wypatrzeć jego oczy. — Mam dla ciebie radę. Najlepiej to powiedz, że cię kark boli i masz kłopot z oczami; ot, że źle spałaś. Wtedy może nie będą się czepiać, że się zamiast w ich oczęta to gdzieś nad nimi w żyrandol gapisz.
- No proszę... no to teraz aż sama ciekaw jestem tego na co będzie mnie stać - stwierdziła i skinęła w zadumie się nad tym zastanawiając.
- Rada nienajgorsza, jednak liczę, że zaraz mi to odpuści... - wyznała, gdyż naprawdę mogło być to uciążliwe, a jej jedynie zależało by ten zwierzyniec rozpoznać i zapamiętać. Jednak jak potem ma zwierzę do człowieka dopasować? To już będzie istna zgadywanka. Czysty hazard.
Nie wiem — zaśmiał się — ileście tego wypiły i jak długo to trzyma. Mnie pozamiatało w pół minuty — burknął — ale was w sumie też, choć w innym sensie. Ku trzeźwości, koleżanko! — zakrzyknął niemal bojowo.
- Trzeźwość to nie dla mnie... ale powodzenia! - odparła nim ruszyła do środka zwierzyńca, odchodząc jedynie śmiech mężczyzny usłyszała.
Była bardzo pozytywnie nastawiona, wcześniej nie spodziewała się po tym mężczyźnie tak interesującej rozmowy, w ogóle jakiejkolwiek rozmowy. A tu tak mile ją zaskoczył.
Choć to wszystko czego się dowiedziała było przytłaczające to była wdzięczna. Naprawdę trafiły w ręce najprawdziwszych zwierzołaków... co miała o tym myśleć? Czy były zagrożone? Każdy z nich mógłby dokonać rzezi... nie miałyby najmniejszych szans, nawet ona... co z tego, że miała doświadczenie, od dziecka szkolona, przez rozmaitych wojów. Skoro uczono ja polować na zwierzę bądź walczyć z cłowiekiem. A Jeźdźcy wykraczali ponad te pojęcia. Zwierzę dało się przechytrzyć i tylko tym zyskiwało sie jakiekolwiek szansę... ale człowiek w skórze bestii? Jak wyszkolonym by się nie było, to nie miało prawa się udać.... zwłaszcza, że nie tylko inteligencja bestiom sprzyjała, ale i te ich czary... Może i ich ludzkie postaci miały siły zwierząt? Tak jak Shadan jej powiedziała, jeden w pojedynkę, a zmiótł jej całą eskortę... Jak dobrym by się nie było, człowiek by tego nie dokonał samotnie.
Wtedy jej dłoń powędrowała do amuletu, który ukryty był pod ubraniem, a ona jedynie położyła opuszki w tym miejscu czując jego zarys pod materiałami. Amulet ostrzegał ją tylko momentami, a więc nie mogli mieć wobec nich złych zamiarów. Nie zależało im na ich zgubię... Czego dowodem z resztą była postawa Niedźwiedzia... Wyjawił im tyle, po to by przeżyły jak sam stwierdził. Naraził się pozostałym zdradzając im to. Tego była pewna.
I właśnie w takiej chwili przydałby się jakiś futrzasty kompan... zaśmiała się pod nosem i ciężko westchnęła. Zmobilizowała się kończąc te przemyślenia. Nie mogła oceniać jednostek przez pryzmat ogółu, przez jakieś stereotypy i bajki. Każdy z nich decydował za siebie samodzielnie, a więc były tu osoby warte czegoś.
Ruszyła do jadalni, w końcu przekraczając to przejście wiedząc, że zastanie tu istny chaos, który z resztą słyszała już przez ścianę. Przygotowana na to, nie okazała zaskoczenia po ujrzeniu czegoś tak wariackiego. Dźwięki zwierząt zlewały się w jedno z męskimi głosami, a te wszystkie jakby starały się przekrzyczeć. Duże koty, wilki, byki, jelenie, rozmaite ptactwo i masa innych, to było coś przytłaczającego. Jednak wiedziała co ujrzy, musiała tylko uspokoić umysł i zacząć analizować i zapamiętywać. Jak w tym harmidrze znaleźć tych których znała? Przypatrując się temu wszystkiemu aż poczuła pierwsze zawroty głowy. Dłonia przetarła pół twarzy i wzięła głębszy oddech. Musiała się w sobie zebrać. Przed jej oczami przeszedł dzik, a ona aż się uśmiechnęła. Jakby miała z kim, założyłaby się, że to prosie było właśnie TYM wieprzem... Uśmiech dodał jej nieco sił i motywacji. Wodziła spojrzeniem po zwierzętach, a na widok białego lwa przypomniała sobie słowa Shadan. Jeśli dobrze to zapamiętała to zaklęty najemnik ostrzegał ją przed Hellionem... w paszczę lwa się pakujesz.. jakoś tak jej powiedział. A więc czy to mógł być naprawdę jej świeżo upieczony siostrzeniec? Zapragnęła to sprawdzić jednak wtedy mignęły jej czarne pióra gdzieś w kadrze. Skupiła się na nich, orzeł... na sali były dwa... a więc który był jej mężem?
Nie zamierzała ryzykować pomyłki, dlatego najzwyczajniej w świecie przeszła obok jednego z nich, gdy ten rozmawiał z pumą i rejestrując ich głosy mogła śmiało stwierdzić, że nie był to ten orzeł... Dlatego skierowała swoje kroki ku temu o czarnych piórach.
Stanęła w odpowiedniej odległości od niego, jednak w taki sposób, by ją zauważył.
- Widzę, że zainteresowanie turniejem spore... też bierzesz udział? - zagaiła zaciekawiona.
- Nie zamierzałem brać udziału, lecz któryś z moich podwładnych podstępem mnie zapisał - odrzekł, szamocząc się z czymś. Najwyraźniej ludzka forma odpinała pas ze sztyletem. - Nie zamierzam marnować czasu. Za to nie spodziewałem się, że ty będziesz zainteresowana tym... "turniejem", pani. - bystre oczy orła rzuciły jej badawcze spojrzenie.
-A jak już wpisanyś na listę, to szkoda zachodu by to odkręcać? - wywnioskowała sobie.
- A skąd takie przypuszczenie? - dopytała nawet zaciekawiona, swobodnie krzyżując ręcę pod biustem. Było jej ciężko z nim rozmawiać, tylko chwilami na niego spoglądała, a tak udawała zainteresowana otoczeniem i przygotowaniami.
- Wycofanie się z pewnych rzeczy mylnie może zostać odczytane za oznakę słabości - odrzekł, odkładając pas na jeden ze stołów. Następne szły karwasze. - Wnioskuję to stąd, że raczej większa skala jest ci znana bądź przez ciebie preferowana, aniżeli wydarzenia skromne i proste. Przynajmniej sądząc po tym, co nam było dane jak dotąd zaznać.
-Rozumiem - skinęła lekko głową, nie musiał nic więcej dodawać, doskonale wiedziała jak to w takich hierarchiach działało.
- Owszem udział brałam... jednak osobiście wolę wydarzenia na mniejszą skalę, więc to tu jest idealne... ławeczka dobre towarzystwo i ciekawe widowisko.. - stwierdziła i obejrzała się za siebie by namierzyć jakieś dogodne miejsce na później.
- Mogę się założyć, że na czymś tak prowizorycznym zobaczymy więcej niż na tych turniejach pełnych przepychu z szlachcicami w wypolerowanych jak psie jajca zbrojach... - dodała powracając spojrzeniem na ptasie oczy, starając sie nie wpatrywać w dziób.
- Sądzę, że sporo dziś zobaczymy brudnych chwytów i sztuczek - odrzekł mężczyzna, odkładając kolejny element uposażenia.
- Jak "brałaś udział"? - zainteresował się. - Na panienkę, podziwiającą szlachtę w zbrojach, nie pasujesz.
- Zdradzasz własne plany czy przewidujesz te innych? - przyjrzała się mu uważniej, jednak jedynie się droczyła, doskonale rozumiejąc o czym mówił.
- Interpretuj to jak chcesz - odparła z subtelnym jednak lekko zadziornym uśmieszkiem. Wolała nie wchodzić na te tory rozmowy.
- Skądże - odrzekł, zanim uniósł brwi z pewnym niedowierzaniem. Wyraźnie wątpił, by została w ogóle dopuszczona do turnieju. Jej dłoń ku ustom się uniosła w celu podrapania się pod nosem, odwróciła się przy tym, wszystko by opanować rozbawienie jakie ja ogarnęło i zasłonić swe usta. Po prostu musiała uciec wzrokiem od krzywiących się ptasich brwi. Ta rozmowa robiła się dla niej ryzykowna.
- Więc przewidujesz, że dotrzesz po wszystkim sam? Czy już rezerwować Hektora by mógł ponownie odeskortować twoje zwłoki do komnaty? Dzis pewnie będzie miał dużo roboty... - dopytała kiedy już opanowała swoje emocje.
- Myślę, że poradzę sobie - odrzekł oschle. - Sądzę, że zbyt łatwo lekceważysz pewne rzeczy.
- Siebie nie nazwałbyś "rzeczą", a więc co zrobiłam tym razem? - dopytała zdecydowanie spokojniej starając się na niego patrzeć, rozbawienie całkiem jej przeszło, a powodem tego były kolejne zawroty głowy. Widziała jak obraz przed nią lekko sie rozmywa, jednak starała sie na to nie reagować, stała stabilnie niczym posąg.
- Sądzę, że nie doceniasz pewnych cech lub umiejętności - sprostował równie spokojnie mężczyzna. - Nawet jeśli przegram, to nie sądzę, że pomoc Hectora będzie konieczna. Na marginesie, pani - co cię tak bawi? - był wyraźnie zaintrygowany.
- Przy okazji, nie pytaj "co zrobiłam", bo sugeruje to, jakobyś brała winę na siebie lub czuła się winna - dodał, ściągając pierścień Królowej Słońca. Wyraźnie się jednak przy tym zawahał, zanim odwrócił się do Airanny - jakby myśląc, czy coś jeszcze zrobić lub powiedzieć.
Kobieta dłuższy czas mu się przyglądała przez widok orła ciężko było jej zrozumieć co robi mężczyzna. Jednak dostrzegając odkładane przedmioty pojęła, że szykował się do walki.
- Ty tak uważasz... po prostu równe doświadczenie i zapewne umiejętności posiadają tu obecni, a więc ciężko wskazać szansę kogokolwiek... - wyjaśniła, nie znała ich, a więc i nie mogła wypowiedzieć się odnośnie ich zdolności.
- Każde z nas te same rzeczy postrzega inaczej, a więc pytam, bo coś co ty możesz za winę uznać dla mnie może być nieistotne... - stwierdziła.
- Wybacz panie nastrój po rozmowie z pannami jeszcze mi dopisuję...- wyjaśniła znajdując odpowiednią wymówkę i zwróciła uwagę na postać orła, który jakby na moment zamarł. Znała ten rodzaj wahania, a więc z większym zainteresowaniem chciała przyjrzeć się rzeczy jaką następną mężczyzna odłoży.
- Chcesz bym zajęła się twoimi rzeczami? Na czas twoich walk? - zaproponowała spokojnie.
-Można zagłaskać kota na śmierć, tak jak nadmierna troska jaja ucina - odrzekł z prostotą. - Nie sądzę, że będę najlepszy, ale też nie zależy mi na dłuższej walce. Jeśli szybko zejdę z areny, tym lepiej dla mnie. Nikt nie powiedział, że trzeba dawać z siebie wszystko - podsumował, zanim spojrzał na pierścień ze słońcem. Bez słowa kiwnął głową;
- Ufam, że pozostałe rzeczy będą bezpieczne, ale ta jest najcenniejsza.
- Ja i nadmierna troska? Ciekawa hipoteza - posłała mężowi lekko zadziorny uśmiech.
- A więc powodzenia...wiadomym jest, że rozsądnie rozdysponujesz swoje siły - przyznała i wyciągnęła dłoń ku niemu widząc, że chce jej coś podać. Jednak sama tego nie przejęła, a poczekała aż wyląduje to w jej dłoni. Nie miała pojęcia jak iluzja przedstawia jej realne poczynania mężczyzny, a nie chciał wykonać podejrzanego ruchu, w nieodpowiednim kierunku.
Kiedy pierścień trafił w jej dłoń obróciła go w palcach uważniej mu przyglądając. Jednak w mgnieniu oka, schowała pierścień w swojej kieszeni od spodni. Oczywistym było, że z jej palcy by się zsunął, a nawet nie wiedziała czy mogłaby coś takiego z nim zrobić.
- Dobrze, więc go przypilnuję...
Mężczyzna kiwnął poważnie głową.
- Twoja troska jest niekiedy zawoalowana bardziej, niż życzliwość. Tak czy inaczej, o mnie się nie martw.
- Może i tak być... - odparła kobieta.
- A więc powodzenia mężu... - rzekła i jakby krok w jego stronę chciała wykonać, jednak pozostała w miejscu. Nie mogła się zbliżyć widząc iluzję zwierzęcia, dlatego uciekła swoim wzrokiem i lekko skinęła głową do swoich słów, po czym obróciła się by odejść. Lepiej było tego nie kontynuować, za bardzo by ryzykowała.
Mężczyzna skinął głową i odprowadził ją wzrokiem, wyraźnie rozbawiony reakcją kobiety.
-Spodziewałem się całusa, ale chyba nagrody zostawię sobie na później - odrzekł, nie kryjąc wesołości. Airanna przystanęła i uśmiechnęła się pod nosem.
- Jak sił ci wystarczy to i może jakąś nagrodę po turnieju otrzymasz... - rzuciła przez ramię do męzczyzny nim się całkiem oddaliła. Usłyszała jedynie jak kolejna osoba do niego podeszła. Nie obracała się już jednak. Obraz przed oczyma robił się coraz bardziej niestabilny, jakby nalewka przestawała działać, przez zwierzęce formy momentami przebijały się ich ludzkie postaci. Przez co kobiecie było jeszcze trudniej się w tym odnaleźć, Przystanęła na boku opierając się o ścianę i próbując zebrać siły. Coraz mocniej zaciskała dłonie na skrzyżowanych ze sobą przedramionach. Ryki, warkoty, piski i ćwierkania zwierząt całkiem ją przytłaczały, stawały sie tak głośne, jakby to z chwili na chwilę narastało wywołując pulsacyjny ból głowy. Musiała znaleźć odpowiednie miejsce na trybunach, by usiaść, a by przy okazji na nikogo nie wpaść. Jednak rozmiary zwierząt były zbyt zróżnicowane, prosto by było ominąć barana czy byka, jednak co jeśli przeoczy prześlizgującą się pod nogami wyderkę?
A kiedy natłok dźwięków uderzał w nia coraz mocniej miała wrażenie, że się od niego odsuwa... jest coraz dalej, a wszystko wokół niej cichnie, jakby znalazło się za grubą ścianą. Patrzyła wytrwale przed siebie, nie chcąc postradać zmysłów.
- Hej rudzielcu! Przyszłaś zobaczyć jak walczę? - znajomy głos przebił się do jej świadomość, a cały obraz przed nią zajął zwierzęcy korpus. Powiodła spojrzeniem dyskretnie w górę, by ujrzeć masywne poroże jelenia.
- A to błazny też tu wystąpią? To faktycznie dobrze, że przyszłam... - wydusiła w końcu z siebie, rozpoznając ten głos, należący do skrzydłowego w formacji podcas wypraw. Prawa strona kolumny dała im okazję do wielogodzinnych rozmów w tak nurzącej podróży.
- No miła jak zawsze, a więc wszystko w porządku. Boś taka blada, że pomyślałem, żeś się też tą papką dziś zatruła... - stwierdził Heres, a Aira jedynie pokiwała przecząco głową.
- Żadne zatrucie... za mało wypiłam.. wiesz ilość sie zgadzała, ale nie te procenty... - posłała mu uśmiech zbierając się w sobie i stając prościej.
- A może zwyczajnie za mało spałaś, bo chyba aż worki pod oczyma masz... - pewnie ujrzała by teraz bardzo jednoznaczny uśmieszek, jednak pysk jelenia zupełnie go zniekształcił.
- A weź ty mnie nawet nie wkurwiaj... - burknęła oburzona przewracając oczami, słysząc radosny śmiech jakim jeleń wybuchnął.
- Nadal nic? - dopytał, jednak mina kobiety mówiła sama za siebie co jeszcze bardziej go rozbawiło.
- Nie przejmuj tak się tym, może to po prostu romantyk jest - stwierdził, po czym widząc jej minę ponownie wybuchnął śmiechem, tak bardzo, że aż swoje kopytko musiał zaprzeć niedaleko jej głowy o ścianę.
- To kto ci wpierdolić ma? - zmieniła temat z kwaśną miną, jednak nie spowodu tego co mówił a swoich odczuć.
- Nie wiadomo dopiero to og... OSZ TY! A czemuż to zakładasz, że to ja polegnę?! To się zdziwisz! Zobaczysz! Rudaś ty do szpiku kości! - obrzuszył sie co nawet rozbawiło Airę.
- Już się tak nie buldocz...Wolę zakładać najgorsze.. najwyżej się miło zaskoczę... - wyjaśniła, a on pokręcił jedynie głową.
- Ale jeśli ci ryj obiją to zapraszam... może coś odratujemy, bo nawet twojej gęby byłoby szkoda... - stwierdziła i ujrzała szeroki nienaturalny na jelenim pysku uśmiech.
- Czyżby to był przejaw troski z twojej strony... ohhh jak uroczo... - objął ją ramieniem przez co wytrącił ją całkiem z równowagi, a więc, by się ratować musiała sie na nim wesprzeć. Jednak tym razem miękka sierść jaka trafiła pod jej dłoń została zignorowana na poczet walki z równowagą.
- Stój ty prosto kobieto szanuj się! - upomniał ją dalej w żartach stawiając na nogach, jednak ta mimo potrzymania miała z tym drobny problem. Całe szczęście dla osób postronnych wglądało to jakby chwilę się szamotali, wygłupiali.
- Nie miotaj tak mną! - burknęła na niego upominająco i odsunęła się ponownie za swoją podporę mianując ścianę. Przyległa do niej całymi plecami i oparła głowę do tyłu, wzięła dwa głębsze wdechy.
- Ej.. co jest? - jeleń natychmiast spoważniał.
- Po prostu łeb mi pęka... nic wielkiego... po walkach odpocznę... ale tego jak obskakujesz wciry nie mogę przegapić... - powiedziała żartobliwie uśmiechając się przez ból, nie miała pojęcia czemu to tak się nasiliło, ale chłód bijący od ściany pomagał, dlatego przymknęła na moment oczy.
- A idź ty cholero... - zaśmiał się pod nosem, jednak po tym obejrzał za siebie.
- Chodź klapniesz sobie... - polecił a ona uchyliła jedno oko, by na niego spojrzeć - chcesz na rączki? - spytał kąśliwie, jakby naprawdę zamierzał to zrobić już przymierzając się do jej nóg.
- Ani się waż... bo ci te rude jaja utnę...- odparła, a on się zatrzymał w pół zgięciu i spojrzał na nią zaintrygowany.
- A skąd wiesz, że są rude? - uśmiech jaki jej posłał ponownie ją rozbawił, westchnęła ciężko i odepchnęła sie rękoma od ściany, a ona na nowo stanął prosto.
- Chodź tu bido chodząca.. - przygarnął ją pod swoje ramię, a Aira z tego skorzystała mając tym razem dobre podparcie ruszyła wraz z jeleniem do ław.
- Stwierdzam, żeś sie rozbestwił. A takiś był uroczy na początku... - westchnęła na wspomnienie ich pierwszego spotkania te kilka dni temu.
- I wzajemnie... choć nie... ty od początku byłaś po prostu ruda... - odparł z uśmiechem, a kiedy dotarli do ław wybrał dla niej dogodne miejsce i ostrożnie usadził ją siadając obok.
- Trzeba ci czegoś jeszcze? - dopytał, a ona pokiwała przecząco głową.
- Nie dziękuję... leć już obskakiwać ten wpierdol... - posłała mu złośliwy uśmiech.
- Wiesz, że jak coś cię boli to powinnaś być milsza? - upomniał ją z uśmiechem na twarzy.
- A podobno to właśnie ranne zwierzę jest najbardziej niebezpieczne... - odparła na to, a on zamyślił się chwilę i pokiwał z uznaniem.
- Co prawda to prawda...
- Dobra powodzenia łosiu... - bardzo uważnie dobrała słowa, a on spojrzał sie na nią nieco uważniej i prychnął pod nosem, poszerzając uśmiech.
- Widzisz robisz postępy... - poklepał ją po ramieniu i podniósł się odchodząc. Odprowadziła go spojrzeniem łagodnie się uśmiechając, była to kolejna dusza jaką tu polubiła, jednak w obecnym stanie ni epotrafiła zbyt tego okazać. Oparła się wygodnie i powoli lustrowała otoczenie dając głowie i ciału odpocząć. Choć nie było to łatwe przy tych hałasach.
Sofja
Posty: 38
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Kellie

Post autor: Sofja »

Kellie


Poranek nadszedł szybciej, niż przewidywała. Powitał ją blaskiem pierwszych promieni słońca i cichym pluskiem wody, który wyrwał ją ze spokojnego snu. Skrzypnięciem drewna, tak natarczywie świadczącym o czyjejś obecności, że w pierwszej chwili jej wciąż nie do końca rozbudzony umysł wypełnił strach. Panika spowodowana myślą, iż zaspała. A tym samym spóźniła się na poranne nabożeństwo, zmuszając tak jedną z mniszek do przybycia do komnaty, aby ta mogła ją obudzić. I wbrew woli doprowadzając tak najprawdopodobniej do odkrycia sekretu Kellie. Znalezienia traktującej o romansie księgi, którą ta nie tylko nie pamiętała, czy ukryła bezpiecznie przed snem pod swą poduszką, lecz i gdy sięgnęła ku swej skrytce dłonią, w niej nie znalazła.

Przerażona tym odkryciem, pociągnęła za kołdrę, szczelniej się nią otulając i w jej miękkości szukając oparcia, lecz ku swemu zdziwieniu zdała sobie sprawę, iż ta dziwnie jest szorstką. Nie tak grubą, jak zapamiętała i nie kojącą zmysłów wcale zapachem lawendy, lecz miast tego drażniącą je stęchlizną i kurzem.

Zdezorientowana, odruchowo zmrużyła oczy i ze ściśniętym strachem sercem, przyjrzała się pomieszczeniu, w którym przebywała. Rozświetlonemu światłem niespełna trzech rozpalonych świec, ukazujących wnętrze jakże odmienne od jej znajomego. Mimo swej prostocie umeblowane ze znacznie większym przepychem od klasztornej sypialni, lecz jednocześnie i bardziej od niej zaniedbane. Jakby gospodarz zamku od lat nie nocował tu nikogo. Nie przyjmując krewnych, ani też podróżnych strapionych świętym prawem gościnności nie racząc.
I choć wniosek ten pozwolił jej przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Zrozumieć kto poza nią tam przebywał, jednocześnie i ją nieco zasmucił. Jakże bowiem samotne musiały być dla Pana Zamku minione lata, jeśli były tyle czasu pozbawione czyichkolwiek odwiedzin?

Pewnie dlatego tak ucieszyło go nasze przybycie, skwitowała w myślach, wspominając chwilę, gdy poprzedniego wieczoru mężczyzna wraz ze swą świtą wyszedł Kompanii na spotkanie. Oferując im wszystko, co mógł, by jak najlepszą gościnę zapewnić, nawet jeśli przybyli na jego dwór bez zapowiedzi. I dając tym Kellie znak, iż brak odwiedzin na jego zamku bynajmniej nie mógł być spowodowany jego złą wolą.
Biedaczek! Musiał naprawdę tęsknić za swymi dawnymi druhami, zatroskała się, szczerze wierząc, iż właśnie taka relacja łączyła go przynajmniej z dowódcą Jeźdźców.

Zaraz jednak ta myśl uleciała z jej głowy za sprawą kątem oka dostrzeżonej sylwetki mężczyzny. Ciemnowłosego woja, jej męża, który zgodnie ze słowami Airanny, jak i dzielnych i mężnych Jeźdźców, powrócił do niej. Zdrowy i bezpieczny, budząc tym wielką radość w jej sercu.

Lecz prócz tych uczuć jego widok wzbudził w drobnej niewieście i wyrzuty sumienia. Smutek, że powróciwszy do komnaty po nieudanych poszukiwaniach, nie zdołała na niego zaczekać. Ledwo bowiem przebrała się w suknię do snu, chcąc w łożu oczekiwać swego ślubnego, a zmorzył ją sen. Odbierając jej szansę zobaczyć, jak Holgier powraca do komnaty. Jak się posila strawą, którą ledwie uszczknęła, chcąc mieć pewność, iż starczy i dla niego. A w końcu i – jak chciała wierzyć – kładzie się obok niej do snu.

Przeorysza nie byłaby zachwycona, gdyby tylko o tym się dowiedziała, pomyślała z lekką goryczą, przyglądając się ukradkiem, jak Jeździec z nietęgą miną przywdziewa na siebie zacerowaną przez nią koszulę i przechadza się po komnacie w poszukiwaniu cieplejszego okrycia i butów. Śledząc go wzrokiem, poprawiła się na łożu, dłonią niechcący dotykając posłania obok siebie. Naraz uświadamiając się, iż to ciepłem ciała wcale nie jest ogrzane. Zupełnie tak, jakby mąż jej opuścił je przynajmniej dłuższą chwilę temu. W mniemaniu jasnowłosej najpewniej zwyczajnie chcąc na czas na posiłek się uszykować. I nawet przez myśl jej nie przeszło, iż mógł po prostu nigdy na tym łożu nie zalec.

Od takich wniosków Kellie była bardzo daleka. I święcie wierząc, że jej osad sytuacji jest jedynym słusznym, przetarła oczy. Nie chcąc stać się powodem spóźnienia Zwierzołaka, pospiesznie też spod piernatów się wykopała, z cichym, nieplanowanym piskiem, stawiając bose stopy na niespodziewanie lodowatej posadzce. Tym jednym dźwiękiem sprawiając, iż Holgier odwrócił się powoli w jej stronę.

— Wstałaś — rzucił też zaraz głosem niezdradzającym żadnej emocji i przez nie więcej niż dwa uderzenia serca mierząc ją wzrokiem. Nie zdołała jednak ocenić jakie uczucie niosło ze sobą to spojrzenie, gdyż zaraz w róg pomieszczenia jej ślubny się odwrócił. Ku – jak dopiero wówczas odkryła – ustawionemu tam prowizorycznemu parawanowi. Stworzonemu wyraźnie naprędce z rozciągniętego na oparciach krzeseł, grubego pledu. — Dobrze. Przyszykowałem ci już rzeczy. Możesz się tam przebrać — dodał, wskazując brodą na swe dzieło. I mimo z pozoru zdystansowanej, być może i dla niejednego chłodnej postawy, wielką radość sprawiając Kellie tymi słowami. W jej odczuciu bowiem niosły ze sobą niezwykle miły i szarmancki gest. Nie tylko wiążący się z zatroszczeniem się o to, by nie musiała w pośpiechu szukać odzienia, lecz i przygotowaniem specjalnie miejsca, w którym mogłaby zaznać odrobiny prywatności.

— Witaj mój miły. Dziękuje bardzo za twą troskę — przywitała go więc zaraz radośnie, eleganckim dygnięciem i uśmiechem promiennym dziękując za jego dobroć. I nie chcąc kazać mu czekać, posłusznie udała się za parawan. Szybko i sprawnie poddając się koniecznym ablucjom i przebierając w prostą suknię.

Niewiele po tym, gdy już gotowa stanęła obok małżonka, wraz z nim wspólnie udała się na śniadanie. Jak zdradził jej w kilku oszczędnych słowach, mające się odbyć w sali jadalnej tej twierdzy. Miejscu, do którego mężczyzna musiał poznać drogę jeszcze zeszłej nocy, gdyż dotarł tam bez ani jednej pomyłki. Nie błądząc wśród wciąż zdających się jej prawdziwym labiryntem korytarzy, lecz jeno przystając na krótką rozmowę z jednym ze swych druhów.

Jak zrozumiała z kilku zasłyszanych słów, mimo iż starała się wymianie zdań nie przysłuchiwać, ów Jeździec miał na imię Hisirdoux. I znał się z jej mężem już długo, choć przez ostatnie lata mężczyźni się nie widywali, jeśli nie liczyć nielicznych zajazdów do twierdzy Horazona. Fortecy, w której przyszło się im poprzednio zatrzymać, a którą to właśnie wraz z zakończeniem ich wizyty Hisirdoux opuścił. Na powrót dołączając do Kompanii Hyrona.

W tamtej chwili zdawał się jednak odrobinę tej decyzji żałować. Nie potrafiąc się odnaleźć w nowym miejscu, a może i bardziej w zapomnianym już trybie życia, który zwyczajnie był dla niego męczący. Nakłaniający do kilku głośnych narzekań, które starczyły, aby Kellie zaniepokoiła się o dzielnego Jeźdźca. Zwłaszcza, iż ten odmówił dołączenia do ich grona na śniadaniu, miast tego udając się na chwilę samotnie ku – jak twierdził – zamkowej kuchni. I chyba właśnie przez to, nawet gdy już zasiadła wraz z mężem przy jednym z pustych stołów, jej myśli nadal krążyły wokół dzielnego woja. Gotowego porzucić wszystko, co miał, by wspomóc swych dawnych kamratów w dotarciu do celu ich tułaczki. A mimo to w tamtej chwili, miast ich towarzystwa, wolącego wybrać chwilę samotności.

Mimowolnie wypatrywała go w tłumie. Chcąc upewnić się, że ten na pewno nie potrzebuje pomocy. Wsparcia miłym gestem, czy dobrym słowem. Podniesienia na duchu lub też wspomożenia na ciele jakimś ziołem, którymi z chęcią podzieliłaby się z każdym w potrzebie, nawet jeśli nie miała ich wiele. Jej zdaniem po prostu tak czynić należało.

A jednak mimo to wystarczył zaledwie jeden człowiek, by z jej głowy uleciała nie tylko troska o Jeźdźca, lecz i wszystkie inne myśli. Na moment pozostawiając sobie pustkę i zakłopotanie, gdy wśród zgromadzonych przy stołach dostrzegała tego jednego bohatera, którego jeszcze nie tak dawno znała tylko ze snutych przez damy opowieści. Do którego wcześniejszej nocy w ledwie kilku słowach się zwróciła, a który w tamtej chwili zdawał się jej czymś strapiony. Dziwnie zamyślony i nieobecny, przez co na zbyt długą chwilę zatrzymała na nim swe spojrzenie. Pozwalając się na tym krótkim, lecz przecież tak niekulturalnym gapieniu się przyłapać. Lecz mimo to ku jej zdziwieniu, nie zdawał się wcale tym wcale urażony. Miast tego śląc jej jakże uniwersalne pozdrowienie, na które speszona, zbyt szybko chciała odpowiedzieć. Omal tak kielicha swego nie wywracając i jego zawartości nie wylewając na ramię męża. Na całe szczęście los okazał się w tamtej chwili dla niej łaskawy. Nie tylko nie brudząc ciemnymi plamami jasnej koszuli, lecz i na jej szczery uśmiech, nieme pozdrowienie i życzenie szczęścia i wszystkiego, co dobre, odpowiadając równie ciepłym uśmiechem Jeźdźca. Pozwalającym jej uwierzyć, iż jedynie jej się przewidziało. I wcale nic złego go nie trapi ni też mu nie dolega.

— Miły mój, wszyscy tak dobrotliwi i rycerscy w twej Kompanii! Mam naprawdę wielkie szczęście, że mogłam cię poślubić panie — oznajmiła radośnie, przytulając się do ramienia Holgiera. Szczerze zachwycona tym ile dobra i ciepła spotkało ją dotąd ze strony Jeźdźców.

I choć ślubny odpowiedział jej jeno krótkim mruknięciem, zaraz po kielich z winem wolną dłonią sięgając i z nietęgą miną opróżniając go praktycznie jednym haustem, nie było to w stanie zepsuć przepełniających jasnowłosą szczęścia i zachwytu. Nie zrobiła tego również mdła strawa, której każda kolejna łyżka była trudniejsza do przełknięcia, nawet jeśli niewiasta starała się ją spożyć bez marudzenia.

Tak naprawdę radość i optymizm, zmyć z jej twarzy zdołało dopiero przybycie pani Airanny. A i nawet nie samo pojawienie się kobiety, gdyż tę przywitała ciepłym, szczerym uśmiechem, lecz wiadomość, którą miała ona do przekazania. Dotycząca jej męża i choć będąca jeno zwyczajnym przekazaniem wydanego rozkazu, wystarczającą, by blondynka żegnała Zwierzołaka z zatroskaną miną. W pierwszej chwili nie zauważając nawet któż Airannie towarzyszył. W kolejnej jednak, odzyskując dobry humor dzięki rozmowie z tym właśnie przybyszem. A także wymianie zdań z wojem o płomiennych włosach, który dosiadł się zaraz do nich i w którym od razu rozpoznała dzielnego męża, chcącego jej jeszcze nie tak dawno przyjść z pomocą w potrzebie. W tamtej chwili zaś witającego swego druha i pozdrawiającego i ją, podając jej napełniony kielich z tak ciepłym uśmiechem, jakby śmiało się do niej samo słońce.

Och jakże wielkie miała szczęście, że właśnie ta dwójka Jeźdźców, zechciała jej dotrzymać towarzystwa pod nieobecność męża. Rozmową zabawić i poczucie bezpieczeństwa w płochym, niewieścim sercu wzbudzić. W jej oczach bowiem sir Hellion i sir Hektor, byli mężczyznami prawdziwie miłościwymi, szarmanckimi i bezinteresownymi. Wszak nawet, mimo iż po dwakroć oferowała, że wynagrodzi im jakoś za ich wielkie serca i wsparcie jej darowane, nigdy o żadnej zapłacie nie wspomnieli. Wręcz jakby za swój obowiązek uważając świadczenie pomocy każdej z dam Dolin.

Czemuż więc wszystkie szeptane o Zwierzołakach plotki czyniły z dobrych ludzi, nieznające łaski potwory, gorsze od samej śmierci? I skąd w ogóle te straszne opowieści o nich się wzięły?, burzyła się w myślach.

Odpowiedź na te pytania w dość pokrętny, a jednocześnie i dosadny sposób, objawiła się jej chwilę później. Po tym, jak witana przez Kellie ciepłym uśmiechem, przy ich stole miejsce znalazła jeszcze jedna kobieta, o mianie Shadan i włosach tak jasnych, jak śnieg. W momencie, gdy pani Airanna uwagę wszystkich drobnym gestem, ku dwójce mężczyzn skierowała. Pozwalając tak blondynce dostrzec jeden, niespodziewany cios. Wybuch gwałtowności i surowości, który skłonił ją, aby cicho pisnęła. Zaskoczona i przestraszona na jeden krótki moment usta swe dłońmi odruchowo przykryła.

A kiedy minął już pierwszy szok, gdy strach nieco ustąpił, zdała sobie sprawę, iż pokaz ten wzbudził w niej również i inne uczucia. Ekscytację wywołaną tak nieznanym jej widokiem. Ciekawość o to, co mogło stać się powodem ataku. Krążące na granicy myśli, nieśmiałe rozmarzenie wywołane wizją jakże rycerskiej chęci obrony honoru jakiejś damy. Pojedynkowania się o jej dobre imię i ku jej radości.

Przede wszystkim jednak rozbudził w Kellie troskę. Niepokój o stan poszkodowanego Jeźdźca, który w pośpiechu się oddalił. Zmartwienie, które nie opuściło blondyki, nawet gdy wraz z gwałtownym drgnieniem serca do jej uszu dotarła informacja o szykującym się turnieju. Zmaganiach dzielnych wojów o honor, tytuły, bogactwo, czy łaskę pięknych dam, które w każdej innej sytuacji wprawiłyby niewiastę w stan prawdziwej euforii. Dotąd bowiem, chociaż nieśmiało o tym marzyła, nigdy w takim wydarzeniu nie uczestniczyła. Wraz z innymi paniami zasiadać na trybunach mogąc jedynie we własnej wyobraźni. Czytając o rycerskich zmaganiach w księgach. I snując w swych myślach wizje, jak własne oczy podziwia pojedynki na kopie. A na sam koniec jednego z nich, niczym dama Maeve z jej ukochanej powieści, z ręki dzielnego rycerza otrzymuje jeden, przepiękny kwiat.

Tak jednak, miast okazać na głos swą ekscytację nadchodzącymi zmaganiami, wyrzuciła z głowy wszystkie myśli z nimi związane. Otwierając swe usta, wyraziła na głos swój niepokój. W przejawie troski, nawet proponując podzielenie się swymi ziołami, lecz te zostały szybko uznane za w tej sytuacji niepotrzebne. I w wyraźnie niosącej ze sobą nabyte doświadczenie uwadze, warte zachowania na później.

Niemniej, chociaż milknąc, zaakceptowała radę pani Airanny, nie była w stanie powstrzymać trwającej jej potrzeby upewnienia się, że jasnowłosym Jeźdźcowi nic poważnego się nie stało. Tym bardziej, iż wyraźnie podzielał ją i sir Hektor.

Bez wahania wstała więc ze wszystkimi, a kiedy szlachetny Jeździec zaproponował jej swe ramię, przyjęła je z szerokim i ciepłym uśmiechem. Po raz kolejny szczerze zachwycona jego rycerską i szarmancką postawą. Nawet jeśli przez trawiący jej trzewia niepokój nie potrafiła tego uczucia wyrazić słowami.

Milczała, więc gdy szli całą grupą przez salę, kierując się ku wyjściu. A także i kiedy przystanęli obok ciemnowłosej damy i Zwierzołaka, w którym niemal natychmiast rozpoznała napastnika jasnowłosego. W tamtej chwili zdającego się jej jednak wcale nie być dumnym podjętego działania. Lecz jednocześnie i tak wpatrzonego w towarzyszącą mu damę, zmartwionego jej wyrażonym na głos złym samopoczuciem do tego stopnia, iż Kellie była niemal pewna, że to właśnie dla niej się gotów był pojedynkować. To jej honoru i dobrego imienia tamtym ciosem chciał bronić. Po raz kolejny udowadniając jej, iż Jeźdźcy nie pieniądzem, jak niektórzy szeptali, lecz prawdziwym rycerskim etosem kierowali się na co dzień.

Szczerze zachwycona tym wnioskiem, ale też i bardzo zmartwiona stanem ciemnowłosej, chęć wspomożenia jej swymi ziołami wyraziła. Niejmniej, choć mąż poszkodowanej pomysł ten poparł, a sir Hektor nawet brakującym imbirem chciał się podzielić, propozycja ta znów nie została przyjęta. Na pilniejszą potrzebę mając być zachowaną, nawet jeśli taką i obecna się blondynce zdawała.

Nie znała jednak ciemnowłosej na tyle, by z jej postawy i mimiki móc wyczytać, czy faktycznie zaproponowane przez nią rozwiązanie z wyjściem na zewnątrz i ziołową nalewką pomoże. Nie miała również powodu, aby jej słowom nie zawierzyć. Na wszelki wypadek wolała jednak pozostać w pobliżu. Być obok, gdyby okazało się, że tajemny specyfik i świeże powietrze nie pomogą. I to właśnie postanowienie, a także i wciąż niewygasła troska o stan poszkodowanego Jeźdźca, nie pozwoliły jej pozostać na sali. Zasiąść na trybunach i choć szczerym dopingiem odwdzięczyć się sir Hellionowi za miłe słowa. Zwłaszcza że Kellie wierzyła, że zdąży powrócić jeszcze przed rozpoczęciem walk.

A jednak nie spodziewała się, że przyjdzie jej to uczynić aż tak szybko. Podążając grzecznie za resztą i oczekując w lekkim napięciu na powrót sir Hektora, nawet o tym nie myślała. Nie zrobiła tego także w chwili, gdy ten powrócił, niosąc dającą jej nieco spokój nowinę. Czy też, kiedy pani Yellena zniknęła w bibliotece, po mającą jej dopomóc nalewkę się prosić udając. Panie Airanna i Shadan opuściły zaś ich towarzystwo, wbrew wyraźnej prośbie rycerza ciemnowłosej. I choć fakt ten mocno zmartwił blondynkę, ledwo nieśmiało dłoń ku odchodzącym kobietą wyciągnąć zdołała, chcąc coś powiedzieć, aby je zatrzymać, usta rozchyliła, a ktoś głośno zawołał jej imię.

— Pani Kellie! — krzyknął, zbliżając się zza jej pleców. Przez zaskoczenie, strachem na moment jej serce ściskając i zmuszając ją do odruchowego, mimowolnego podskoczenia. Do cofnięcia wyciągniętej dłoni i przyciśnięcia jej do piersi. A nawet i złapania palcami za zapięcie otulającego ją płaszcza, gdy niepewnie odwracała głowę w stronę nadchodzącego przybysza. Jak dostrzegła noszącego na czole charakterystyczną bliznę. Zdobytą najpewniej w jakiejś chwalebnej bitwie. Być może i płacąc jej cenę za życie jednego ze swych kompanów.

Mężczyzna ów podszedł do nich szybkim krokiem i na moment przystanął, przyglądając się jej i sir Hektorowi. Oczy swe mrużąc, lecz do skomentowanie widoku tego wcale się nie kwapiąc.

— Holgier życzy sobie, by powróciła pani do jadalni i tam na niego zaczekała — oznajmił miast tego krótko i zwięźle, nie siląc się na ani jedno niepotrzebne słowo. I nie dając jej nawet szansy na reakcję, nie upewniając się, czy wszystko usłyszała i do wiadomości przyjęła, ruszył dalej zamkowym korytarzem w tylko sobie znanym celu.

A Kellie, zupełnie zaskoczona takim obrotem spraw, wpierw z lekkim wahaniem ku bibliotece zerknęła, lecz zaraz potem swój pełen niepewności wzrok ku niebieskim oczom kędzierzawego woja skierowała. I łapiąc odrobinę mocniej za materiał płaszcza, przepraszający uśmiech mu posłała.

— Przepraszam panie, lecz zgodnie z prośbą męża, muszę do sali wracać — wyznała, głosem wciąż przepełnionym trawiącą ją troską o panią Yellenę. — Bardzo dziękuję za miłe towarzystwo i wsparcie — dodała, lekko i elegancko dygając. Dokładnie tak, jak mniszki uczyły ją, że powinna robić prawdziwa dama.

Mężczyzna obserwował wszystkich z łagodnym uśmiechem, nie miał tu nic do dodania. Dopiero kiedy drobne dziewczę się do niego zwróciło, obrócił ku niej swoje jasne oczy, posyłając serdeczny i ciepły uśmiech.

— Nie musisz mnie pani za nic przepraszać to zrozumiałe, pozwól mi więc cię odprowadzić, byś samotnie tych korytarzy nie przemierzała — zaproponował, podsuwając jej swoje ramię jak uprzednio.

Uśmiechnęła się szerzej, kolejny raz dobrocią woja zachwycona i wilce z propozycji mężczyzny rada, gdyż samotna wędrówka korytarzami twierdzy w jej wydaniu pewnie niejednym zabłądzeniem, by się skończyła. I choć nie obawiała się, że jakieś niebezpieczeństwo, czy przykrość ją przez to spotka, męża swego rozczarować nie chciała, każąc mu niepotrzebnie na siebie czekać.

— Dziękuję panie za tę propozycję. Z radością z pomocy i towarzystwa pana skorzystam — odparła rozradowana, zaraz płaszcz swój puszczając i dłoń ku silnemu ramieniu wyciągając.

Lecz ledwo ta go dotknęła, a niewiasta z wahaniem głowę swą ku bibliotece obróciła.

— Jednak czy nie wolisz panie na powrót pani Yelleny zaczekać, gdyby jednak więcej niż nalewki ziołowej potrzebowała? — zapytała i naraz przypomniała sobie o wspomnianym wcześniej przez sir Hektora szczególe. I substancji ponoć tak potrzebnej jasnowłosemu Zwierzołakowi. — Och... A może planujesz zajść wpierw po ten alkohol panie?

— Oczywiście pani przejmuję się stanem panny Yelleny, jednakże wierzę również w jej kompanki i doskonale wiem, że zadbają o nią lepiej, niżeli ja mógłbym pomóc, a jeśli nalewka nie zadziała i miałbym na coś się im przydać, z pewnością po mnie czy panienkę przyjdą. Zapewniam, te trzy kobiety są razem nie do powstrzymania, kiedy mają jakiś wspólny cel — uspokoił Kellie i ułożył swoją dłoń na jej w opiekuńczym geście, nim zwrócił się w stronę drogi powrotnej.

— Możesz więc pani być spokojna, że będzie wszystko dobrze. — Posłał jej pokrzepiający uśmiech.

— Masz rację panie, faktycznie tak będzie — odparła, odpowiadając nie jeno słowami, lecz i uśmiechem promiennym, szczerym i już obaw pozbawionym. Z postawy mężczyzny nie dało się bowiem żadnych wątpliwości wyczytać, a bijąca od niego łagodność, działała na nią kojąco i uspokajająco. Nie potrafiła też przeczyć wielkiej mądrości kryjącej się w jego słowach, wszak pani Yellena towarzystwo wciąż miała w osobach dzielnego woja i własnej ciotki, a i pani Airanna rychły powrót obiecywała.

Przez chwile kroczyła w ciszy, ciesząc się jedynie towarzystwem tak zacnym i nie chcąc go psuć pustymi rozmowami o wszystkim o niczym, lecz gdy jedną ze ścian minęli, kwieciem róż mocniej porośniętą, odruchowo kroku zwolniła. Z lubością zapachem się ich zaciągnęła i wolną dłonią ku nim wskazała.

— Jakże zamek ten jest piękny — stwierdziła zachwycona. — A jego pan musi naprawdę kochać róże… Och! A może zasadził je tu dla swej małżonki w geście oddania? Wszak symbolem są miłości, nadziei i zaufania — zagadnęła, niemal pewna, iż jej wizja jest prawdziwą. Wszak tak miło ich ugościł w swym domu, że dla żony swej z pewnością i po księżyc z nieba wyruszyłby, gdyby tylko ta o niego prosiła.

Cieszył się towarzystwem Kellie, która swą dobrocią go ujmowała. Dlatego też pragnął mieć na nią oko, by od wszelkich krzywd ją uchronić, jednak wiedział, że jest to zadanie trudne i wręcz nierealne, jednak był człowiekiem wielkiej wiary. Ze spokojem i swą łagodnością obdarzył spojrzeniem róże i skinął z uznaniem głową.

— Przyznaję, jest tu wiele miejsc, które zasługują na chwilę uwagi i naszego spojrzenia — przyznał praktycznie, przystając. — Myślę, że może tak być, bowiem któż nie lubi sprawiać przyjemności pani swego serca... A to wręcz niewielki gest, jakim nie jest się w stanie odwdzięczyć za jej obecność — stwierdził w zadumie i podszedł bliżej do kwiatów.

Nie mógł się opanować, by zerwać jeden z nich, następnie dobrze wiedząc, co robi, ułamał łodygę z wszelkimi kolcami, pozostawiając niewielki jej kawałek i wprawnie zagiął go, następnie zwrócił się ku kobiecie.

— Pozwolisz pani? — spytał, nim zbliżył dłoń ku jej włosom i po prawej stronie za skronią kwiat w kosmyki jej ułożonych włosów wplótł. — Myślę, że mąż panienki będzie zachwycony i nawet na turniej w głowie mu miejsca braknie — stwierdził, z uznaniem posyłając panience szeroki uśmiech, po którym wznowił ich spacer ku jadalni.

— Och, bardzo dziękuję panie, jest cudowna — odpowiedziała, gestem mężczyzny szczerze oczarowana. I lekko zarumieniona, gdyż gdy ten kwieciem skroń jej przyozdabiał, policzki jej okrasiła delikatna czerwień. Bynajmniej niespowodowana ciągnącym od korytarzy chłodem i niechcąca ich łatwo opuścić. Tak jak i jej wzrok, który wówczas speszona nieśmiało spuściła, jeno skinem przyzwolenie mu dając, aby kontynuował, nie miał jeszcze odwagi powrócić do jego twarzy. Jak czuła zdolnej wręcz jeno przez jeden uśmiech podnosić na duchu i zarażać dobrym nastrojem i samopoczuciem.

— A ty panie planujesz brać udział w zmaganiach? Jestem pewna, że dałbyś w nich sobie radę doskonale, czy to mieczem, czy kopią odnosząc zwycięstwo — spytała cicho, spojrzeniem po dalszych ze ścian błądząc i lekkim ukłuciem smutku odkrywając, iż zaczyna rozpoznawać ich otoczenie. Drogę prowadzącą do sali jadalnej, od której z każdym krokiem dzielił ich dwójkę coraz krótszy fragment długiego i już w zasadzie prostego korytarza, jeśli nie liczyć jednego, ostatniego zakrętu.

Wręcz rozczulony uśmiech przyozdobił jego twarz, tak ujmujące lico panny kruszyłoby najtwardsze z serc męskich. Nie peszył jednak swym słowem dodatkowo panienki i tylko ruszył w dalszą drogę. Dopiero po jej pytaniu zastanowił się chwilę.

— Nie biorę udziału pani, wojaczka jest dla mnie koniecznością w obronie towarzyszy, nie pałam się nią dla rozrywki... Źle czułbym się z faktem, gdybym przypadkiem uszkodził, któregoś z kompanów, a nawet podczas prostych pojedynków do wypadków dochodzi — wyjawił swoje pobudki. Nie był przekonany o swojej sile, jednak wiedział, że sam jego wzrost i masa tworzyły sprzyjające sparingom warunki, które siłą rzeczy były zagrożeniem. — A więc będę, jak i ty, dopingować swoich druhów — dodał.

— Rozumiem. To bardzo rozważne podejście panie — przyznała, wielką mądrość w słowach mężczyzny dostrzegając. I choć miała wielką nadzieję, że w czasie turniejowych zmagań do wypadku żadnego nie dojdzie, rozumiała doskonale, że sir Hektor przez pryzmat doświadczenia na niego spogląda. Nie zapominając o wciąż czekającej ich dalszej podróży. — W takim wypadku z wielką chęcią wspólnie z panem będę liczyć na pomyślność w zmaganiach mego męża i pana Helliona. A może chciałby pan, bym jeszcze komuś w bojach kibicowała? — zapytała, wreszcie odwracając swój wzrok ku Jeźdźcowi i śląc mu kolejny promienny uśmiech.

Jak uśmiech panienki ocieplał serduszko rudzielca, tym chętniej towarzystwa jej swego chciał dotrzymać.

— Owszem pani. I druha Halse'a będę dopingować, no i sam nie wiem kto w końcu w szranki stanie. Bo i panu dowódcy gorąco zwycięstwa życzę, jednak lista ochotników pewnie dopiero zostanie ogłoszona — wyjaśnił sam nieco podekscytowany.

— Wielu więc zwycięstw będę życzyć i ja panu Halse’owi i dowódcy. I każdemu, kogo panie wskażesz, gdy już wszyscy uczestnicy będą znani. A gdyby po zmaganiach jakiś ból było trzeba uśmierzyć, z chęcią wspomogę swoimi ziołami. Jestem pewna, że mój małżonek nie miałby nic przeciwko, a nawet i taką moc druhom by pochwalił — obiecała, święcie przekonana o swych ostatnich słowach, nawet jeśli wciąż nie znała dobrze Holgiera. — Choć ciekawi mnie niezmiernie już teraz z kim przyjdzie się zmierzyć memu mężowi. I jak ten pojedynek będzie wyglądał. Nigdy nie miałam dotąd okazji rycerskich zmagań podziwiać — wyznała, przy wejściu przystając.

Przez chwilę wsłuchiwała się w panujący w środku gwar i harmider. Nieco podniesionymi głosami wydawane polecenia. Szuranie stołów, wyraźnie wskazujące, iż i w tym miejscu odbywają się pewne przygotowania do turniejowych zmagań. Co zresztą i zaraz tylko potwierdził widok, przygotowywanych naprędce trybun i jakby owalnej areny przygotowywanej na środku, który dostrzegła, gdy niespodziewanie drzwi się przed nimi otworzyły, za sprawą pewnego mężczyzny, który dość chybotliwym krokiem wypadł na korytarz. Zmuszając Kellie do puszczenia ramienia sir Hektora i pospiesznego odsunięcia się, by zrobić jegomościowi potrzebne miejsce.

— No i czego w przejściu stoją? Włażą lub wychodzą, a nie — ten tylko burknął pod nosem, uwagę im zwracając.

— Bardzo przepraszam panie, nie… — zaczęła jasnowłosa, ale mężczyzna zaraz jej przerwał.

— Ha! Przepraszam! A co mi by mi po takich przeprosinach było, gdyby wpadł na was lub unikając tego, potknął się i se łeb rozwalił?! — rzucił gniewnie i patrząc na nich chłodno, wznowił swój chwiejny marsz, rzucając jeszcze na odchodne: — Przepraszam! Dobre sobie…

Ogromnie nie spodobało się Hektorowi zachowanie kompana wobec panny niczego winnej. Dlatego, gdy ten tylko znalazł się w jego zasięgu, zgarnął go pod swoje ramię, które już samo z siebie ciężar na barki nanosiło.

— Ależ, po co ta wrogość drogi panie? Hmmm? Toż to nie wiesz, że nie tylko przez upadek można sobie łeb rozwalić? — powiedział bardzo przekonująco, nie tracąc swego uśmiechu z twarzy. — Jeśli masz jakiś problem, to zajrzyj pogadać, miast na bogu winnych panienkach się wyżywać — dodał i puścił Jeźdźca, poklepując go otrzeźwiająco po plecach. Patrząc na mężczyznę z lekko pochyloną głową, rudzik rzadko kiedy nie musiał pochylać głowy do swych rozmówców.

— I jak rzekłeś mądrze wejść bądź wyjść, a więc nie stójmy tak dalej, powodzenia w turnieju panie — dodał i odwrócił się, na nowo swoim spojrzeniem obdarzając Kellie. — Chodźmy pani... Twój mąż zapewne już na ciebie czeka — dodał, uprzejmie zapraszając ją gestem dłoni do sali.

Ta jednak zaraz na propozycje tę nie przystała. Miast tego przez chwile stała jedynie, mnąc w dłoni płaszcz swój i wpatrując się w Jeźdźca. Mocno zaskoczono jego reakcją, lecz i za nią niezmiernie wdzięczna. Wszak choć nieoczekiwana, ta nie była gwałtowna i tylko w jej odczuciu na spokojnym zwróceniu uwagi się skończyła. A jednak podejmując się jej, sir Hektor w obronie honoru blondynki stanął jak prawdziwy rycerz.

Budząc się więc z szoku, zaraz ciepły uśmiech mu posłała. Elegancko dygnęła w podziękowaniu i nie chcąc mu kazać dalej czekać, do środka weszła, zaraz za swym mężem się rozglądając.

Jak się okazało, to on pierwszy ją spojrzeniem odszukał. Nie czekając ani chwili, koki swe ku niej skierował i przystanąwszy obok, nieco za łokieć przyciągnął ją ku sobie.

— Jesteś. Idziemy — stwierdził, brodą wskazują na jedną z dalej postawionych ław.

— Witaj mój miły — przywitała go ciepło i skinem dawszy znak, iż akceptuje jego wolę, zerknęła ku sir Hektorowi. — Dziękuję panie za towarzystwo i pomoc — oznajmiła, żegnając go ostatnim dygnięciem i uśmiechem.

Jego radość odpłynęła w momencie pojawienia się Holgiera, a raczej po ujrzeniu i zasłyszeniu jego zachowania. Jedna z dłoni tura zacisnęła się w pięść. Niebywałym było, jak bardzo nie trawił takiego zachowania, jednakże jeszcze miał w sobie odrobinę opanowania i nie chciał panience Kellie problemów robić, jednak w pełni obojętnie przejść nie potrafił.

— A może trochę grzeczniej panie? Jeśli w domostwie lekcji kultury ci poskąpiono, racz skorzystać z tej nauki, gdyż pannie rękę się podaje miast ciągać ja niczym wór kartofli za sobą — zwrócił się do mężczyzny, jednak na tym zaprzestał, spojrzenie ku Kellie kierując. — Mi również było miło pani, gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała, rad jestem pomóc — powiedział i skinął lekko głową, nim odszedł od tej dwójki.

Holgier zaś niczym nie odpowiedział na słowa Hektora. Jedynie oczy groźnie zmrużył, sprawiając, iż nieco zaniepokojona Kellie spojrzała ku niemu, lecz gdy ledwie usta swe rozchyliła, by coś powiedzieć, mąż jej odwrócił się, ruszając bez słowa ku wybranemu miejscu. I nawet się na nią nie oglądając, jakby w pełni ufając jej, że za nim podąży. A przynajmniej ona tak odczytała jego zachowanie.

— Mój miły wszystko w porządku? Praca w stajni nie była zbyt ciężką? — zapytała, śląc mu zatroskany uśmiech, gdy już zasiedli na ławie, a mąż jej dziwnie na niej wiercić się zaczął, jakby nie potrafiąc się ułożyć. Jak gdyby coś go bolało lub go uwierało.

— Tak… Tylko ktoś wcześniej oporządził już konie, więc nie wiem po co, mnie tam wzywali — odparł poddenerwowany, wiercić się nie przestając.

— Och, przykro mi mój miły… Ale może to pan zamku służbie ich oporządzenie zlecił, chcąc przyszykować konie do pojedynków na kopie? — odparła, uspokajająco dłoń mu na ramieniu kładąc. I tym właśnie też nagłe wyjście gospodarza dodatkowo sobie tłumacząc, nawet jeśli mężczyzna opinii tej zdawał się w pełni nie podzielać.

Nie komentował jednak na głos, a jedynie rzucił jej nieprzekonane spojrzenie, które i zdziwienie wyraziło, gdy cicho snuć zaczęła mu swą wizję nadchodzącego wydarzenia. Tak bardzo podobną do wyczytanych z ksiąg opisów i zarazem jakże odmienną od ich otoczenia. A także pozbawioną kawałku pergaminu, na którym Jeźdźcy zgłaszali swój udział. Jak dostrzegła, niektórzy, chcąc upewnić się, więcej niż raz nawet do niej podchodząc i zapisując coś czarnym piórem. Znacznie krótszym od znanych jej gęsich, których używały mniszki. A tym samym i świadczącym najpewniej o majętności lub zamiłowaniu do podróży ich gospodarza.

Och, ileż to krain mógł on zwiedzić, jakże daleko od Krain Dolin odjeżdżając?, zastanawiała się przez dłuższą chwilę. Snując w myślach kolejne nieprawdopodobne wizje i próbując zagaić męża rozmową, odciągnąć jego myśli od wciąż nieprzestającej mu dokuczać ławki, choć ten na jej opowieści odpowiadał głównie mruknięciami lub krótkimi komentarzami. Aż w końcu przestała, jedynie w ciszy przypatrując szykującym się Jeźdźcom. Niektórzy zdejmowali z siebie części ekwipunku i garderoby, jak broń, czy części pancerza. Inni zaś w kielichu, czy towarzystwie żon lub kompanów szukali odwagi.

Nie była pewna, ile minęło czasu, aż mąż jej w końcu nie wytrzymał i wstał pospiesznie. Przez chwilę lekko drobiąc w miejscu i nieco swe spodnie na udzie, tuż przy kroczu poprawiając, lecz zaraz prostując się, gdy wzrok jej zatroskany wyłapał.

— Zesztywniałem — rzucił też zdawkowo. A gdy skinęła mu, sprawiając, iż podarowana jej róża lekko się wysunęła, zmuszając niewiastę do poprawienia jej, to na kwiat spojrzenie swe przeniósł. Na moment nie dłuższy niż kilka sekund, groźnie oczy swe mrużąc. — Pozwolisz pani, że do wody ją zaniosę, aby nie zmarniała? — zaoferował.

Ta jedna propozycja, drobny gest troski ze strony męża o ofiarowany jej podarek, a tym samym i jej uczucia, sprawiała jej ogromną radość. Wystarczyła, aby poczuła się doceniona, uznając ją za przejaw wdzięczności za jej wcześniejsze starania zaabsorbowania go rozmową. I posyłając mu promienny uśmiech, ostrożnie wplątała z włosów różę.

— Dziękuję mój miły — rzekła, podając mu delikatnie kwiat, a on, skinął jej głową.

— To nic — rzucił jeszcze i po tych słowach się oddalił, kierując się w stronę wyjścia. Jak wierzyła, wtulając się z lubością w jego płaszcz, zaopiekować się niosącym jej wielką radość podarkiem. Mijając z nim rudowowłosą pannę, w której Kellie rozpoznała panią Airannę. I skupiając na niej swe spojrzenie, nie zauważyła nawet, jak Holgier nagle przystając z dala od reszty, upuszcza różę na podłogę i miażdży ją swym butem.

Zbyt była na to zaaferowana stanem rudowłosej. Ta bowiem odbywszy krótką rozmowę ze swym mężem, zniknęła jej nagle z oczu. Ginąć wśród zbierającego się w sali tłumu. A gdy znów blondynka wyłapała wzrokiem wśród wielu postaci jej charakterystyczny kolor włosów, pani Airanna nie wyglądała już najlepiej. Wspierała się na ramieniu jednego z Jeźdźców o równie płomiennych włosach, co ona, zdając się nagle osłabioną. I bardzo martwiąc tym Kellie, bowiem zdążyła już polubić tę bezpośrednią, pewną siebie i pomocą kobietę.

Zatroskana odczekała, więc jedynie aż ta usiądzie i pospiesznie wstała, ruszając ku niej. Tak, aby móc ją zapytać, czy czegoś, aby nie potrzebuje. Czy wody jej nie przynieść albo też po jej męża nie posłać by mógł do komnaty ją odprowadzić.

Nim jednak do rudowłosej się, chociaż zbliżyć zdołała, niespodziewanie niezdarnie na swym przydługim płaszczu stanęła. W szarpnięciu ściągając go nieco z ramion i równowagę swą tracąc. W popłochu próbując się radować zdecydowanie nieprzystającymi damie ruchami. A koniec końców i na kogoś wpadając i łapiąc się go mocno, niczym ostatniej deski ratunku.

Methrylis
Posty: 20
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Post autor: Methrylis »

HALSE

Niewiele z tego wszystkiego rozumiał.

Logicznie rzecz biorąc, Halse powinien się też zatrzymać, usiąść gdzieś wygodnie, wyciszyć się wewnętrznie i wszystko sobie przeanalizować. A materiału było wyjątkowo dużo. Dużo i to gęsto w czasie obsianego, jak gdyby wszystko wydarzyło się naraz. Czym było to „wszystko”?

I dlaczego, do cholery, to musiało spotkać akurat mnie?!

Trzeba było cofnąć się do samego początku. Co pamiętał? Pamiętał rudą sukę, która wyskoczyła z bezczelnym pomysłem zacerowania jego płaszcza. Po co? Skąd ta nagła dobroduszność? Co chciała z nim zrobić? Udusić go nićmi, gdyby jednak zdecydował się owy płaszcz dostarczyć? Wydłubać oczy igłami? Halse nie wiedział, Ale to rude na takie mu właśnie wyglądało. Na takie, któremu się za diabła nie ufało.

I Halse nie ufał. Chociaż niby nie powinno się oceniać książki po okładce.

Pamiętał więc rudą sukę, która chciała zacerować mu płaszcz. A tak się składało, że Halse bardzo lubił swój płaszcz. Był wprawdzie znoszony, szorstki, ogółem niezbyt przyjemny w dotyku. Jego futro też już częściowo wypadło, choć nadal jeszcze nieźle grzało. Gdzieniegdzie dało się dostrzec małe dziurki; płaszcz niejednokrotnie musiał robić za pożywkę dla moli. Jedna z tych dziur była całkiem spora, ale nie na tyle, by cokolwiek z nią robić. A już zwłaszcza cerować! Takie dziury mogły kojarzyć się godnie, bo oto ktoś mógł sobie pomyśleć, że przez ten płaszcz przeleciała strzała, o włos nie zabijając właściciela. A może to ślad po wbitym sztylecie? A może inna pozostałość wiekopomnej walki? Takie dziury miały swój charakter, swoją symbolikę, swoje znaczenie! Zacerowane dziury zaś nie miały ich wcale. Miały jedynie łaty. Łaty, pieczołowicie przyszyte, wyrwane zapewne z jakiejś pasiastej, wybitnie szpetnej tkaniny. Halse bez trudu i natychmiast wyobraził sobie siedzącą na krześle bujanym babunię, która z łagodnym uśmiechem na pomarszczonej twarzy bardzo pieczołowicie cerowała płaszcze swoich wnucząt. Ręce jej przy tym delikatnie drżały, ale to nic, to nic; dla swoich maleństw mogłaby tam siedzieć choćby do późnej nocy.

— Harl! Harl, wnusiu! — wołałaby lekko zachrypniętym, choć wciąż babcino-dziarskim głosem. — Przyjdź tu, babcia ci twój ulubiony płaszczyk zaszyła! No, pokaż mi się tu, przystojny kawalerze!

Babunia, przytłoczona ilością lat dźwiganych na swoich plecach, myliła już imiona swoich licznych wnucząt.

Wtem Halse zamyślił się na dłużej.

Przecież on nie miał babuni!

— Jebło mi — stwierdził na głos z ponurym westchnieniem.

Żeby więc wyrwać się z tego dziwnego marazmu, wrócił do rozmyślania na poprzedni temat. Poprzednim tematem była suka, która miała czelność chcieć cerować mu płaszcz. Co było potem, nie bardzo pamiętał, bo chyba się wtedy dziwnie wyłączył i poopowiadał coś, czego opowiedzieć nigdy nie powinien. I to komu! Tej wariatce! Potem były jakieś mało ważne rzeczy, aż wtem, zupełnie nie wiadomo jak, Halse trafił do komnaty akrobateczki i potruł się obrzydliwą nalewką. I to jeszcze taką, która trąciła dyriamem. Dyriam natomiast był największym wrogiem ich misternego planu, ponieważ iluzja była jego podstawą, głównym elementem i całą osią, a dyriam lubił się w te iluzje wgryzać. A potem je wygryzać. Kłopot w tym, że nie likwidowały całkowicie iluzji, niejako tworząc kolejne, swoje własne. Dyriam więc był bardzo podstępną substancją, ani trochę pomocną dla żadnej ze stron.

A one się akurat, kurwa blada jego mać, musiały się akurat dyriamem, kurwa, uchlać! Ja pierdole!, wrzeszczał wściekle w myślach.

Potem analizował dalej.

Ruda — bo już nie suka, po prostu Ruda — zaczęła głaskać go po czymś, co zdawało jej się futrem, obiecała nawet przynieść flaszkę, jak na wartę pójdzie. I nagle to wredne babsko całkiem, a nawet bardzo przyjemne w obyciu się okazało, ku niezrozumieniu Halse’a, bo już całkiem nie rozumiał, co tam się działo.

Ale nie to było najgorsze. Nie to.

Dziewczyny wiedziały o zwierzętach. Wiedziały o planie, wiedziały dużo więcej niż wiedzieć powinny. Halse powinien dalej grać w tę gierkę i strugać głupka, trzymając się pomysłu z iluzją jak pijany płotu, ale nie mógł tego zrobić w momencie, w którym dowiedział się, że jedna z tych kobiet nosiła bransoletkę z zaklętym Zwierzołakiem. Prawdopodobnie Zwierzołakiem. I od kogo dostała tę bransoletę? Od włodarza tego przybytku. Co wiedzieli o włodarzu? Absolutnie nic. A czego dowiedzieli się wraz ze zdobyciem informacji o tej niecodziennej biżuterii? Że musieli mieć do czynienia z kimś wyjątkowo parszywym.

Robiło się niepokojąco. Kobietki, nawet jeśli po części wredne, nieufne i całkiem nieprzydatne, nie miałyby większej szansy na przeżycie, gdyby pozostały pogrążone w ciemnej niewiedzy. Halse’a teoretycznie nie powinno to w ogóle obchodzić, a jednak z jakiegoś obcego mu powodu — obchodziło. Tak jakby coś wewnątrz niego, może jakiś mały ludzik, może sumienie, uparło się, że te kobiety przeżyją. Choćby po złości. Choćby dla własnej satysfakcji.

Tak jakby założył się sam ze sobą, że te panienki ochroni.

Najpierw jednak musiał ochronić sam siebie — a póki nie wiedział, co się działo wokół, niewiele też mógł. Panienki wprawdzie miały grzebać w księdze, ale Halse, prawdę mówiąc, szczerze wątpił, że cokolwiek tam znajdą. Nie znały się za bardzo na rzeczy, a i nawet nie bardzo wiedziały, czego dokładnie szukać. Nawet on miałby z tym pewne trudności, choć na rzeczy się znał. Początkowo Halse pomyślał, że podczas nocnej warty mógłby wertować księgę — gdyby Ruda faktycznie przyszła z flaszką, mogłaby przy okazji przynieść mu to tomiszcze. Ale w obecnych okolicznościach Halse nie mógł sobie pozwolić na żadne rozproszenie i akurat uważna warta była teraz czymś bardzo potrzebnym. Halse miał dzięki temu fantastyczną sposobność do rozejrzenia się i wyszukania wszystkiego, co zdawało mu się podejrzane.

Musiał więc polegać na panienkach, w które dość mocno wątpił. Ale nie miał innego wyjścia. Mógłby wprawdzie wtajemniczyć któregoś chłopa, ale na razie sam musiał wybadać grunt, żeby się w razie czego wyssanymi z palca teoriami nie zbłaźnić.

Poza tym Hyron wypieprzyłby go ze straży, zajebał i wskrzesił tylko po to, by znowu zajebać, gdyby się dowiedział, że zdradził pannom tajemnicę iluzji. Dlatego na razie należało stawiać kroki bardzo ostrożnie.

— Widzę, że ci ze Hasten za mocno twarzy nie przestawił. Dalej jak była szpetna, tak jest!

Halse rozejrzał się zaskoczony, nie słysząc za sobą kroków Helliona. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zobaczył kumpla w wersji bezkoszulkowej. Zmarszczył brwi i zrobił minę, która przywodziła na myśl mieszankę kpiny i zażenowania. A następnie spiorunowal go wzrokiem.

— A ty swoją kiedy widział, że na moją gada? I chyba dlatego — wykrzywił się złośliwie — musisz z gołą klatą ganiać, żeby się panny na goliznę zamiast na ryj patrzyły.

Hellion roześmiał się w głos, widząc jego reakcję, po czym przetarł zarośnięty policzek.

— Mojej tam nic nie brak, ani klacie, ani twarzy, to chodzę jak mi wygodnie, a że kobiety łase na takie widoki. Toć nie moja wina. Tobie za to chyba ruchu trzeba, albo kobiety właśnie, bo agresja z ciebie kipi, niedźwiedziu.

— W końcu wojak jestem, nie? — charknął. — To jaki ja mam być?

A bab to ja mam ostatnio aż za dużo, pomyślał.

— Wojak jak dąb — na te słowa Hell walnął go przyjaźnie w ramię.

— Nieważne — mruknął Halse, machnąwszy ręką. — Co to za chora akcja z jakimś turniejem? O chuj tu chodzi?

Skoro Hell już się napatoczył, to postanowił podpytać o ten durnowaty, zupełnie nietrafiony czasowo turniej. Jego najwyraźniej dużo ominęło, to może chociaż lwiątko było bardziej poinformowane.

— A zwyczajnie, po mordach sobie dać, ku uciesze. Jak nieraz robimy w obozach, jeden na jednego. Strzeli sobie raz, drugi. Później wygrani sobie też pizgną i zostanie jeden. Najbardziej obity, ale wygrany. — odparł, drapiąc się po brodzie. — Nawet zakłady na nas obstawiają.

Halse zmarszczył brwi, zastanowił się moment. Musiał przyznać, że ten dobitnie prosty opis nieco go zainteresował. Coś, co było pozbawione zbędnej, uroczystej, honorowej otoczki, kusiło go znacznie bardziej, toteż wyjaśnienie, że chodziło o zwyczajne lanie się po mordach skłoniło Halse’a do okazania zainteresowania.

— No dobra, to brzmi nawet ciekawie — przyznał — choć dziwne to, że tak nagle to zostało wymyślone. Nie wydaje ci się? Przecież wcześniej nikt nic o żadnych napierdalankach nie mówił. A trochę już tu bawim.

Hellion najwyraźniej nie widział nic nielogicznego w tych walkach. On w zasadzie nie widział wielu sprzeczności tego miejsca. Jednak kiedy niedźwiedź o tym wspomniał, zdawało się, że przez chwilę jakby iskry w jego oczach zapłonęły i zaczął się nad tym zastanawiać, by po chwili wzrok znów został przyćmiony.

— A no spontanicznie po twoim oberwaniu padło takie hasło. Przecie to nic trudnego zdecydować kto z kim się bić ma, ławek kilka przesunąć. — odparł.

Ta odpowiedź średnio go przekonała, choć czysto teoretycznie, mogła mieć w sobie jakieś małe ziarnko prawdy. Faktem bowiem pozostawało, że każdy lubił oglądać mordobicia. Nawet białogłowy lubiły się takim walkom przypatrywać, choć usilnie wszystkim wmawiały, jak to się przemocą brzydziło. Dlatego też w powód organizacji tej jatki Halse był w stanie uwierzyć. Ale czemu tak zaraz, od razu, nagle? Tego nie pojmował.

— Aha — wymamrotał w zamyśleniu — po tym, jak ja żem oberwał. A ty wiesz w ogóle — ożywił się nagle — za co ja żem oberwał? I tak w ogóle — Halse iście konspiracyjnie pochylił się ku kompanowi — ta nasza ptaszyna to zawsze taka bojowa była? Bo ja, powiem ci szczerze, nie pomyślałbym!

Hellion słysząc słowa blondyna, nachylił się jeszcze bardziej konspiracyjnie.

— No za co? — Uśmiechnął się na wzmiankę o bojowej ptaszynie. — Wiesz, gniazdo se wije to i bojowy. Mnie ciekawi coś mu zrobił, że tak się odwinął — mruknął Hellion.

Halse zamrugał, zdziwiony odpowiedzią Helliona.

— Ja nie wiem! — krzyknął, niemal oburzony. — To znaczy... wiem — poprawił się szybko — ale żem myślał, że ty też wiesz, bo już ten i owy rozgadał. No bo ja — Halse odchrząknął — jak żem tu do was dołączył po tym, jak mnie na śmierć zostawiliście — ostatnie trzy słowa podkreślił, wymawiając je przez zaciśnięte zęby — to chciałem Hyronowi łeb ukręcić. No i ja żem go po komnatach szukał, bo żem nie wiedział, gdzie on tam biesiaduje, no to każdą sprawdzałem. No i trafiłem ja na ptasią, a on tam, rozumiesz... no wiesz, ptak ptakiem wojował. To znaczy, chyba tylko chciał — Halse podrapał się po głowie — sam już nie pamiętam. No ale wielka sprawa! — zakrzyknął w obronie. — Małośmy chędożenia cudzego na oczy widzieli? W tym tylko problem — Halse spochmurniał — że ta ptaszyna nie dzisiejsza w ogóle, bo taka... romantyczna. No i żem w cymbał dostał — dokończył z żalem.

Hellion wysłuchał tej historii z coraz większymi od zdziwienia oczami, jakoś niespecjalnie przejmując się złościami misia o zostawienie go w twierdzy. Przecież był pod opieką...Hita...Hik.... no, na pewno imię tego gościa zaczynało się na H! Tego był pewny.

— Weź, niedźwiedź, nie spinaj się tak, bo niestrawności dostaniesz. Miałeś tam opiekę lepszą niż na drodze. Chociaż ukręcić łeb Hyronowi to czasem I ja mam ochotę, ale wiesz, to chędożenie, to się dotyczyło dziewek wiejskich, a nie żon. To wiesz, na przyszłość, gdybyś zapunktować chciał, żeby jej może głowa za często nie bolała. — odparł Hellion w obronie Hastena.

— Ta, lepszą — burknął. — Nie było cię tam, to nie wiesz. Poza tym TO NIE O TO CHODZI — wybuchnął. — Tu chodzi o lojalność! Braterstwo! Jakąkolwiek, kurwa jego mać, honorowość! A nie, że sobie uznacie, że chuj, typ martwy, chociaż w sumie nie, ale chuj, uznajmy, że jednak tak, to w sumie chuj, można go zostawić! A gdzie, kurwa jego mać, jakiś godny pochówek? Chyba swoich się z godnością chować powinno! I swoi swoich! A nie obcy! Horazon obcy, a ty, Hyron i inne chuje – moi! O to tu, kurwa jego mać, chodzi!

No i się uruchomił. Ale bardzo lubił podkreślać, jak fatalnie go potraktowano i jak dużo żalu w nim z tego powodu siedziało. A czuł się tym gorzej z myślą, że inni, z takim Hellionem na czele, całą tę historię bagatelizowali.

— A żona czy wiejska babka to za jedno mi — burknął. — I każdemu za jedno powinno być. I tylko taki Hasten jeden się uwziął na zgrywanie rycerza z baśni dla byle płaczliwych, nastoletnich panien.

— Tośmy ci mieli, kurwa, kurhan za życia ukopać? Hyrona zakneblować i przez gałąź przerzucić, co by nam rozkazów nie wydawał i czekać nie wiadomo ile, aż raczysz dupsko łaskawie zwlec z krainy snu do naszego świata, chuju leniwy? Halisk, żyjesz? Żyjesz. Dotarłeś do nas? Dotarłeś. Się dziś znów napijemy, co by to braterstwo sobie przypomnieć i nie zapomnieć. Może Hektor będzie łaskaw jeszcze nas ziołem ponownie uraczyć i o! Hastena też weźmiemy. Co by i jemu przypomnieć, że kompan ważniejszy — odparł wesoło na jego zarzuty. — I tobie tak — kontynuował, odpowiadając na kolejny zarzut — wszystko jedno, ale widzisz, jego kobieta to jego i ty, czy inne chuje, jak to stwierdziłeś, widzieć jej nie powinni. Zwłaszcza jak z nią przyjemności małżeńskich zaznaje — odparł, będąc pewnym, że sam zareagowałby jak Hasten, o ile nie gorzej. Dziki błysk smagnął złote oczy, lecz zniknął tak szybko, jak się pojawił.

Halse łypnął na Hella ponuro i gdyby mówił to wszystko innym, bardziej oskarżycielskim tonem, strzeliłby mu w pysk. Ale że ton był pogodny i żartobliwy, Halse tylko kiwnął głową, gdy zaś mowa zaczęła dotyczyć chlania i palenia, całkiem zapomniał o sporze.

— Tak, picie to dobra opcja. — Tylko dzisiaj czegoś normalnego, a nie jakichś czarnomagicznych szczyn, pomyślał. — Zwłaszcza że jak już się ten turniej skończy, to tym bardziej trzeba będzie to opić.

Swojej winy w sprawie zakłócenia ptasiej prywatności nie skomentował, ani trochę bowiem nie czuł się winny.

— Picie to jest zawsze dobra opcja! Mam ci ja w torbach taki bimberek — tu cmoknął w palec wskazujący i kciuk, podkreślając jakość specyfiku. — Jeszcze od tego dziadeczka, cośmy go przed Alizonczykami odratowali pod jedną z wioseczek Hallackich.

— Hektor, wyobraź to sobie, też mi obiecał flaszkę! Hm — Halse zastanowił się intensywnie — no właśnie. Obiecał i spieprzył. Ale jak on ma flaszkę, ty masz flaszkę, ja też skołować mogę i zagrychę jakąś do tego, to może nam się całkiem przyjemny dzień zrobić.

— Trzy flaszki to już nawet bardzo miły dzień się zapowiada — mruknął, zgadzając się z Halsem. — Zbajerujemy jakieś zamkowe panienki i nam przyniosą co dobrego.

— A jak jeszcze któryś z nas ten śmieszny turniej wygra — Halse solidnie klepnął kompana po ramieniu — to już całkiem przyjemny będzie! I całkiem trzeba będzie go opić.

— A no — odpowiedział na ten gest, waląc Halse dłonią po plecach. — Wtedy to będzie biesiada jak się patrzy!

I takim oto sposobem rozmowa zatoczyła koło, bo zaczęła się na turnieju i turniejem najwidoczniej miała się zakończyć. Wobec tego Halse postanowił z tego skorzystać, bo gdzieś podczas tej gadki pojawiła się całkiem interesująca go kwestia.

— A co do tych zakładów… to jak stawiają?

Ton miał niby niewinny, ale Halse bardzo mocno pragnął, a wręcz zamierzał usłyszeć, że stawiano właśnie na niego. Albo chociaż między innymi na niego.

Po pytaniu o zakłady, wredny, jakby nieco koci uśmieszek zagościł na licu Hella.

— Trochę na innych, podobno w większości na ciebie lub na mnie.

Ta odpowiedź, Halse musiał to przyznać, miło połechtało jego ego. Pokiwał więc głową, myśląc sobie, że stawiano w takim razie zgodnie z jego oczekiwaniami.

— Na nas? No, no — raz jeszcze pokiwał z uznaniem głową, tym razem trochę mocniej — znają się chłopy na rzeczy, skoro na nas stawiają. To co? — Halse uderzył Hella lekko zaciśniętą pięścią w ramię. — Spotykamy się w finale?

— Ano znają nie tylko chłopcy i bo kobiety stawiają — uśmiechnął się szelmowsko. — I nie inaczej — odparł.

Tym, co Hellion powiedział później, dość mocno go zaskoczył. Zmarszczył więc brwi, wpatrując się w lwa trochę nierozumnie, trochę z oburzeniem.

— Baby też stawiają? — powtórzył. — Ale jak to, jak one się diabła na tym znają? I nas nawet w walce jakiejś konkretnej nie widziały? Ale — machnął lekceważąco ręką — póki na mnie stawiają... no i na ciebie, rzecz jasna, to może być.

— A no sam widziałem i nawet o tym rozmawiałem z tą całą Alayą. Cwana jest. Na mnie i na ciebie postawiła, skubana. Chyba chłopaków wypytała co i jak najpierw z tymi walkami. Może to i złośliwe, ale sprytniejsze niż nam się wydawać może — skwitował.

Zmiana tematu na akrobatkę nie była zmianą dobrą. Choć z drugiej strony ponarzekać zawsze było miło. Aczkolwiek — ile można było?! Halse miał już stanowczo dość wałkowania jej tematu, tak samo jak dość miał rozmów z nią. Wszystko dlatego, że niedźwiedź nadal był obrażony sam na siebie za ten konfesjonał, który sobie przy niej urządził.

— A weź mi nawet nie mów — jęknął. — To jest taki babsztyl, że ja pierdole. Jeszcze się na mnie obraziła i polazła gdzieś, chuj wie gdzie. I co, i ona nadal, mimo tej urazy, na mnie stawia? Kurwa — burknął — za babami to naprawdę nie dojdziesz.

— Jak obraziła? — spytał zaskoczony. — Od wczoraj taka wściekła na ciebie chodzi? Mniejsza z jej fochami. Wiesz, jak jest. Obrażona może i być, ale pieniądz się zgadzać musi. A ty to się w ogóle kiedy zapisałeś na te walki, Halsik? Bo ja cię w sali nie widziałem, a wiem ze na ciebie stawiają — dopytał, zerkając na niego podejrzliwie.

— No właśnie nie od wczoraj — zauważył — bo jeszcze dzisiaj niby żeśmy jakąś nić porozumienia załapali. I nagle coś jej odjebało, chuj wie co. I jeszcze nie zapisałem! — zwołał niemal z przerażeniem. — Którędy to?

— A ona jakaś taka ogólnie dziś przyjemniejsza. Nie warkliwa taka. — Zmarszczył brwi Hellion, jakby coś go zastanowiło, ale na stwierdzenie o zapisie, natychmiast się otrząsnął. — A tu w tej sali — wskazał ręką pomieszczenie, z którego wyszedł, już w zasadzie nie pamiętając czemu wychodził. — Zapisz się, zapisz. W końcu ktoś musi w tym finale wystartować godny.

To, co powiedział o akrobateczce nie tylko go zaciekawiło, ale wręcz zaniepokoiło.

— Jak to "przyjemniejsza"? — spytał niemal zszokowany. — Ona nie bywa nawet przyjemna, nie mówiąc o rzeczach bardziejszych. I jak się to niby objawiało? I do kiedy ja niby mam czas na te zapisy?

— A no, jakąś taka grzeczniejsza dziś, przynajmniej dla mnie — mruknął podejrzliwie. — Ale to dziwne, że na ciebie obrażona, a dla mnie nagle miła, grzeczniejsza i ogólnie taka, no wiesz — poruszył wymownie brwiami. — Chociaż wczoraj fukała na mnie jak wkurzony świstak. — Znów podrapał się po brodzie, zastanawiając się nad czymś. — A wiesz, że nie wiem, ja się zapisałem od razu jak tylko lista poszła, ale zdaje mi się, że Hawarel i Hathor mają listę. Ich zapytaj.

— Hm, może to babsko tak ma, że jak dla jednego jest miła, to sobie tę nienaturalną dla siebie życzliwość musi jakoś na kimś odbić i wypluć jad, którym cała owleczona jest. Więc jak na mnie nasyczała, to się do ciebie poszła przypodobać. Stara jest — zauważył fachowo — to i zdesperowana. Żadnym nie pogardzi i do każdego będzie się łasić. Najpierw ja, teraz ty, a w tydzień każdego obskoczy. I dobra, dobra — mruknął, nieco roztargniony — to zaraz ich poszukam. Bo chlania i bitki nigdy nie odmawiam.

— Albo z nią tak może jest, że jak jednemu na złość chce zrobić to dla drugiego przymilna — mruknął Hellion. — A co do wieku to nie wiem czy tają stara. Zmarszczek jeszcze nie ma. — skwitował. — No to się zapisz i mięśnie rozgrzewaj, co byś kontuzji się nie nabawił łamiąc komuś szczękę.

W następnej chwili panowie rozminęli się — Hell poszedł w swoją stronę, a cholera wie, gdzie to być mogło, Halse natomiast rozglądał się za wspomnianymi z imienia Jeżdźcami, którzy mieli zbierać zapisy. Nikogo takiego nie zauważył; spostrzegł jedynie Akrobateczkę, ale nie śmiał się nawet do niej zbliżać, zgodnie ze swoim sumieniem uznając, że czasami nie warto ryzykować, a żywot swój stokroć od ciekawości i złośliwości ważniejszy jest.

Słowem, nie chciał zginąć od jej morderczych spojrzeń.

I gdy tak się błąkał to tu, to tam, natknął się na postać, której z jednej strony oglądać nie chciał, ale z drugiej, nawet by mu się teraz przydała. Hyron, jak to Hyron, minę miał ciągle taką samą: jakby się zmagał z wyjątkowo upartym zatwardzeniem. Ale skoro już się napatoczył, Halse postanowił tę okazję wykorzystać.

— Te — Halse pstryknął na niego palcem — ty też zbierasz podpisy na tę b...

Nie dokończył. Nagle bowiem zainteresowało go coś innego. Tak zupełnie nagle, jakby go piorun olśnieniem strzelił.

— Co to, do chuja pana, za bitka, co? Wiedziałeś coś o niej wcześniej? — spytał niemal oskarżycielskim tonem.

Coś wiedzieć musiał — w końcu był dowódcą. I specjalnie nic nikomu nie powiedział? Wcześniej to planował? Ale niby kiedy, jak oni dopiero co praktycznie tu dotarli?

— O czym miałbym wiedzieć? — Starszy Zwierzołak zmarszczył brwi, wyraźnie skonfundowany nagłą zmianą tematu.

Już go wkurwiał. A dopiero przecież rozmawiać zaczęli.

— O tym, że coś się będzie tu święcić — wytłumaczył ze zniecierpliwieniem. — Jesteś tu dowódcą i ten cały szefu przybytku o niczym cię wcześniej nie informował? Nie zagaił chociaż, czy my na to pójdziemy i czy do tego czasu siedzieć tu będziem?

— Nic o tym mi nie mówił. Przypuszczam, że pomysł wpadł mu do głowy spontanicznie, kiedy zobaczył, jak nasza wkurzona ptaszyna sprała cię po mordzie — Hyron wzruszył ramionami. — Wiem tyle, co i ty.

Halse przeanalizował na szybko wszystko, co usłyszał. Nie dowiedział się wiele, ale to wcale go nie zniechęciło.

— A... ty jakoś w ogóle z nim rozmawiałeś? Tak poza tym, o czym wszyscy wiemy? Wiesz o nim cokolwiek? Co to za typ? Słyszałeś w ogóle o nim, o tym zamku, o tej okolicy?

Hyron zastanowił się, zanim powoli pokręcił głową.

— Nie — odrzekł lakonicznie. — Nie zadawałem zbędnych pytań. Czasami nie warto.

Halse pokiwał zniecierpliwiony głową.

— Kiedy niby, twoim zdaniem, nie warto? I jak to się ma do naszej obecnej sytuacji?

— No właśnie, jak? — powtórzył starszy Jeździec niczym cień. — Jak to się ma do naszej obecnej sytuacji?

Halse miał ochotę strzelić mu po pysku. Rozmawiał z nim co najmniej tak, jakby w ciągu tej godziny uległ wypadkowi i gałąź przebiła mu na wylot mózg.

— Nie baw się w małego dzieciaka — warknął — i nie odpowiadaj pytaniem na pytanie. Wysłów się.

— Nie wiem, o co mnie pytasz — Hyron utkwił spokojne spojrzenie w oczach Halse'a. — Kto powinien się lepiej wysławiać, jeśli pytanie jest niezrozumiałe?

Przez chwilę Halse po prostu tam stał i wpatrywał się bez zrozumienia w Hyrona. Zastanawiał się w tym czasie, i to całkowicie poważnie, czy czasem naprawdę nie powinien mu obić mordy. Może ból spowodowałby otrząśnięcie się z tego szoku, w którym niewątpliwie znajdował się ich dowódca. Hyron zawsze był oszczędny w słowach, ale rzadko był aż tak… dziecinnie nieprecyzyjny. Choć z drugiej strony, Hyron uwielbiał wyprowadzać go z równowagi — ze wzajemnością. To był akurat czasami kłopot w ich relacji, który ujawnił się właśnie w tamtej chwili — czasami człowiek chciałby porozmawiać poważnie, ale nie mógł, bo całość i tak ostatecznie sprowadzała się do wbijania sobie szpilek. Tak też było i tym razem, przez co Halse nie zdobył zbyt wielu informacji. A im mniej ich miał, tym bardziej chciał się dowiedzieć więcej.

Najwyraźniej kluczem było znalezienie osoby, którą Hyron potraktuje poważnie. Kto więc nadawał się lepiej od niego? Cóż, w zasadzie każdy. Wprawdzie Halse nie mógł być niesprawiedliwy i musiał przyznać, że on i Hyron jakoś tam się przyjaźnili, nawet jeśli była to przyjaźń wyjątkowo specyficzna. Ale teraz trzeba było kogoś z zupełnie innym profilem. Tylko kogo?

Rozmyślając nad zagadnieniem, Halse’owi udało się znaleźć kogoś, kto zbierał podpisy, więc zrealizował tę formalność i myślał dalej. Jakąś chwilę potem Halse kątem oka dostrzegł kogoś, kogo już niedawno widział, ale wtem przyszło mu do głowy, że przecież to może być idealny kandydat do hyronowych podchodów.

— Hej, Hell — Halse zawołał za kompanem, szybkim krokiem zbliżając się do niego. — Jeszcze jedna sprawa... taka... — Halse rozejrzał się uważnie dookoła — taka delikatna. Jakby. Masz chwilę? Będę zobowiązany — dodał naprędce.

Wyraźnie zdziwiony, zerknął na niego.

— No mam — odparł i przetarł ręce w spodnie. — A czego ci trzeba, że takie to — przerwał widząc przechodzącego obok Hodge’a — pilne — dokończył konspiracyjne.

— Pilne może nie — mruknął nieco niepewnie — ale Hyron to naprawdę kurwa jebana i czasami całkiem się z tym chujem gadać nie da. Zwykle mam to w dupie, ale teraz akurat jak chciałem go o coś na poważnie spytać, to się ze mną, debil pierdolony, w przepychanki słowne zaczął bawić. Nieważne — mruknął. — W każdym razie... mógłbyś go... tylko wiesz, tak dyskretnie... podpytać o szefa tych włości? Z tobą byłby pewnie bardziej rozmowny. A ja bym chciał się o nim więcej coś wywiedzieć. Ty nie? — spytał z zachęcającym, nieco cwanym uśmieszkiem.

— A to nie jest jakiś jego ten ziomek dawny — mruknął, drapiąc się po poliku. — No zapytam, ale Hyron jak uzna że nie chce to nikomu nic nie powie— dodał. — A co tam ci z tym panem zamku nie pasuje co? — Zmarszczył brwi, wyraźnie zdziwiony.

— Mimo to spróbuj. Jak nic nie powie to trudno. I nie to, że mi nie pasuje — tłumaczył — tylko kompletnie nic o nim nie wiemy i jak na razie jakoś nikt nie chce się dowiedzieć. Hyron, jak na dowódcę, powinien, a gówno robi i dalej nic nie wiemy. No to ja jeden chcę dowiedzieć się więcej. Ale trzeba wybadać, co wie Hyron, a czego nie wie. To drugie jest nawet ważniejsze. Rozumiesz?

— W sumie jak tak o tym mówisz, to racja. Niewiele wiemy — szepnął, zastanawiając się nad tym wyraźnie. — On jakiś taki nieswój dziś. Nie? — dodał. — Hyron to jak zwykle pewnie udaje, że gówno wie, a jak przyjdzie co do czego, to wpierdoli fakty na stół i da nam wszystkim nocną wartę — prychnął Hellion.

— No właśnie — zauważył Halse — a wiedzieć powinniśmy znacznie więcej. A czy on jest nieswój... — Zastanowił się przez moment. — Jak dla mnie zawsze był wrednym chujem, więc nie zauważyłem większej różnicy. Ale skoro ty tak mówisz, to może tak jest. Fakt — przyznał z kiwnięciem głową — że zwykle jest bardziej precyzyjny, a dzisiaj myślałem, że mu w ryj wklepię za to jego miganie się od odpowiedzi. I jak coś, to mogę wziąć twoją nocną wartę na siebie — rzekł — no wiesz, w ramach tego wynagrodzenia. Zresztą — wzruszył obojętnie ramionami — mnie ta jego karta nocnej warty w ogóle nie rusza.

— Dla mnie też nie lepszy. Hyron to Hyron, dla każdego jest chujem takim samym jeśli chodzi o jego sprawy, ale spróbuję coś podpytać — odparł. — A walnąć go trzeba było. Najwyżej byś wartę dostał na noc — mruknął, uśmiechając się złośliwie. — A ci powiem, żem dawno nie miał nocnej warty, a i tak mi chuja to robi, bo żonka mi uciekła w pizdu. Więc no nie skorzystam — prychnął i zamyślił się jakby na chwilę.

Halse zaśmiał się w głos na wzmiankę o uciekającej żonie, ale w żaden sposób tego nie skomentował.

— Dobra, stary, to dzięki. Podpytaj i daj mi znać. Tylko... tak jak mówię. Dyskretnie.

— Zobaczę co da się zrobić — odparł. — Ale nie obiecuje, bo wiesz jak to z Hyronem.

Sam tego nie rozumiał, ale po tych całych podchodach i rosnącej ilości pytań, rażąco niezgodnej z ilością odpowiedzi, zaczynał czuć się nieco nieswojo. Jakby przypadkiem wszedł na cudzy teren i zaczął się po nim z ciekawości rozglądać. Bo wiedział, że robił — ba, już zrobił! — coś, czego robić nie powinien, ale i tak uparcie pchał palce między drzwi. To nie skończy się dla niego dobrze, tego jednego był pewien. Czemu więc się nie wycofywał? Nie wiedział. Może gdyby wiedział, opanowałby się i dałby spokój z zabawą w bohatera, którym nigdy nie był i nigdy nie będzie.

A może…

Może on po prostu zaczynał się bać?

ODPOWIEDZ