ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Sofja
Posty: 38
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Hasten

Post autor: Sofja »

Hasten


Na sali zaległa cisza. Dziwna, niepokojąca. Za sprawą wymierzonego ciosu, w jednej chwili umilkły wszelkie rozmowy, zmieniając dotąd radosny gwar w pełne napięcia oczekiwanie. Zburzony spokój zaś w kotłujące się, wręcz namacalne zdziwienie, niedowierzanie i… zniesmaczenie. Bijącą od okolicznych spojrzeń odrazę i zdegustowanie. Wstręt i rozczarowanie wywołane nawet nie tyle samym atakiem, ile postawą agresora i jego osobą.

Tobą.

To jedno, krótkie, wyszeptane z dziwną satysfakcją słowo, niespodziewanie przebiło się przez myśli Hastena, wraz z chwilą przybycia Hyrona. Skutecznie tłumiąc dotąd kotłujący się w zwiadowcy gniew. Uciszając jaskółczy terkot i skłaniając go do szybkiego rozejrzenia się po twarzach zebranych. Przyjrzenia się ich spojrzeniom, jakże doskonale mu znanych. Niegdyś towarzyszących mu niczym cień. Niemal dosłownie wyrwanych z jego przeszłości i wspomnień. A wręcz z pewnym mrugnięciem i rozmywających się z jednym z nich. Na kilka, przydługich uderzeń serca podmieniając twarze zebranych rysami z aż nadto dobrze zapamiętanego dnia.

Na szczęście miraż ten zniknął, równie szybko co się pojawił. Zostając odgonionym przez słowa dowódcy i jego byłego zastępcy. Kolejne, co bardziej niespodziewane zdania, padające z ust niedźwiedzia. Zdolne skutecznie nie tylko zaskoczyć, ale i już zupełnie skołować młodzika. Nieumiejącego pojąć, dlaczego jasnowłosy pomimo niespodziewanego ataku był w tak dobrym nastroju i czemu się nie bronił. Nie tylko nie odpłacając mu pięknym za nadobne, ale i nawet nie próbując dowieść swej niewinności. Wręcz przeciwnie, po prostu akceptując daną karę i nawet dziękując mu za pomoc.

Że co proszę? Jak niby pomogłem?, krzyczały myśli szatyna, gdy jego usta pustym głosem wymawiały odruchową odpowiedź w stronę oddalającego się Jeźdźca. Kilka prostych słów, zwykłe „nie ma za co”, które zawisło w powietrzu. Skłaniając swego zagubionego autora do nerwowego rozejrzenia się po sali w desperackiej próbie utwierdzenia się w przekonaniu, iż to wszystko, co widzi, nie jest jeno wytworem jego wyobraźni. Majaków wywołanych utratą przytomności wskutek jednego ciosu niedźwiedziej łapy, którego nawet nie zauważył.

To poczucie dało mu dopiero niespodziewane pstryknięcie. Dźwięk brzmiący w jego uszach identycznie jak ciche chrupnięcie pękającego drewna. Ostatnie ostrzeżenie o zbliżającym się niebezpieczeństwie, które niegdyś uratowało nie tylko jego życie. Tak jak i w tamtej chwili, skłaniając go do spojrzenia ku stropowi. Jakże odmiennemu od na zawsze zapadłego we wspomnieniach. I pozbawionego tej jednej, feralnej, zbutwiałej belki. Będącej dla niego zarazem końcem i początkiem. Zdolnym po raz pierwszy zmusić go do ujawnienia i przed samym sobą, swej dwojakiej natury. Już na zawsze wpływając na podejście do niego praktycznie wszystkich, nawet nieznajomych.

Czyżby i tym miał stać się zadany przez ciebie cios?, zapytał z przekąsem znajomy głosik, gdy zwiadowca próbował odnaleźć odpowiednią odpowiedź na kolejne pytanie dowódcy. Najwyraźniej, dodał z niekrytą satysfakcją, gdy ta już padła, a dotąd w miarę opanowane spojrzenie orła stało się chłodne. Równie lodowate, co pewne znajome zwiadowcy, błękitne oczy. Usta ściągnęły się zaś w wyrazie dezaprobaty, zmieniając rysy dowódcy na młodsze, nieco ostrzejsze i wręcz zastygłe w przejawie pogardy i wiecznego rozczarowania.

W tamtej chwili mimowolnie wstrzymując oddech, Hasten zdał sobie sprawę, iż nie patrzy na oblicze Hyrona. I to nie z jego ust słyszy reprymendę, lecz wypowiada ją tak dobrze znany mu głos lorda Vidara, jego w teorii ojca, w praktyce zaś jedynie pana. Zdolny zmusić dotąd milczącą dymówkę do głośnego terkotu. Dzikiego, nieustępliwego szczebiotania wywołanego kolejnym zbyt wcześnie wydanym wyrokiem, które ów mąż tak lubował się wygłaszać, nie znając nawet i połowy faktów. Albo też i o sporej części z nich celowo zapominając.

Tym razem jednak nie osądzał on jedynie zwiadowcy, lecz również i Yellenę. Działania, które podjął w obronie jej i jej dobrego imienia. Jego motywacje i prawo do zabiegania o jej szczęście i spokojne życie.

A to starczyło, aby zamiast pokornie zgiąć kark i przyjąć wydany osąd, znów na powrót widząc oblicze swego dowódcy, szatyn zaprotestował, stając w obronie swoich racji. Zdradzając zdecydowanie zbyt wiele szczegółów, wyjaśnił wszystko najlepiej, jak potrafił. Zwierzył się Hyronowi z nocnych wydarzeń, jednocześnie zdając sobie sprawę, iż choć wspomnienie Halse’a wciąż budzi w nim sporo negatywnych odczuć, nie łączy się już z tą niezrównaną, palącą wściekłością. Wymierzony zaś niedźwiedziowi cios miast satysfakcji, wzbudza w nim wstyd. Zażenowanie własnymi poczynaniami i tym, jak nie tylko nie dał rady, ale wręcz i nie chciał nawet próbować się na tyle powstrzymać, by sięgnąć po sprawiedliwość przy nie tak rozległym gronie świadków.

Jednak to nie to poczucie, mimo początkowej chęci przyjęcia propozycji zamiany komnat, skłoniło go ostatecznie do jej odrzucenia. Ani tym bardziej nie chęć spłacenia pewnego, dziwnego długu wobec jasnowłosego za darowaną litość i nieoddanie ciosu. Winnym tej decyzji był głośny protest dymówki i towarzyszące mu poczucie porzucenia gniazda. Niezbyt pięknego i już nie tak bezpiecznego, ale jednak własnego. Powoli budowanego wspólnie z jego morską różą. A przez to wymagającego od Hastena obrony za każdą możliwą cenę. Zupełnie tak, jakby wewnątrz nie krył się jedynie pozostawiony ekwipunek, lecz i potomstwo, którego nie dało się stamtąd bezpiecznie przenieść. Równie drobne i kruche, co jaskółcze jajo.

Doskonale wiedział, jak bardzo to odczucie jest bezpodstawne. Jak absurdalne, zważywszy na fakt, iż nigdy nawet nie podjął z Yelleną tematu powiększenia ich niewielkiej rodziny. I nie wiedział przez to, czy ta w ogóle, kiedykolwiek chciałaby posiadać potomstwo, choćby i w dalekiej przyszłości. Lecz mimo to nie potrafił z tym odczuciem walczyć. Wbrew wszelkiej logice nie mógł zmusić się, choćby do dopuszczenia do swej myśli porzucenia swego dziecka. Odtrącenia go, jakby było nic niewarte. Nawet jeśli to nie istniało.

Z ponurą miną, skinął głową na ostatnie ze słów Hyrona. Ciężko nabrał oddechu i już rozchylał swe usta, aby mu podziękować, lecz nim zdążył powiedzieć choćby jedno słowo, znikąd pojawił się przy nich pan zamku. Swym wręcz bezszelestnym przybyciem zupełnie zaskakując zwiadowcę. Odbierając mu głos i zmuszając do cofnięcia się o krok, gdy na sam jego widok, dymówka zabiła boleśnie skrzydłami o jego świadomość. Jak nigdy szaleńczo szamocząc się na granicy jego myśli, tylko po to, by naraz gwałtownie zastygnąć. Zupełnie tak, jakby ktoś boleśnie ją do tego zmusił. Niczym drapieżnik łapiąc ją i miażdżąc w swych szponach.

To wystarczyło, by przypomniał sobie o ziołach. O dzięgielu, bazylii, koprze i rozmarynie. A także o chęci stworzenia z nich ochronnego amuletu. Nieszczególnie silnego, lecz może chociaż wystarczającego, by wybłagać u bogów opiekę nad Yelleną, chroniąc ją tak przynajmniej przez najsłabszymi z czarnomagicznych uroków.

I to właśnie na potrzebie odszukania tych czterech, szczególnych roślin skupił swe myśli. Niemal zupełnie ignorując wzmiankę turnieju, witanym z gorącym entuzjazmem przez innych Jeźdźców. Wydarzeniu, w którym nie miał najmniejszej ochoty brać udziału. Będąc święcie przekonanym, iż przy swych słabych stronach, konkurować z druhami i z własnej Kompanii mógł praktycznie tylko w łucznictwie. Nawet jeśli w panującej na sali atmosferze wciąż dało się wyczuć echo zadanego przez niego ciosu. A on wciąż raz za razem zaciskał i rozluźniał swą pięść, próbując pozbyć się dziwnego mrowienia. Wręcz jakby błagania o więcej, budzącej w nim wstręt do samego siebie. Zdający się oblepiać jego palce niczym lepka, kleista breja, niedająca się ni strzepnąć, ni też zmyć.

Nawet dotyk jego morskiego klejnotu nie pomógł mu w pełni pozbyć się tego uczucia. Jej słowa, ton głosu i postawa zaś nie dały rady podnieść go na duchu. Miast przynieść ukojenie, uspokoić nerwy i odciągnąć myśli od ostatnich wydarzeń, tylko pogłębiając jego poczucie winy i wstyd. Nie budząc w nim radości z kolejnej wspólnie spędzonej chwili, lecz smutek.

Jak zdał sobie bowiem sprawę, nawet ta, z myślą, o której wpierw poprzysiągł wymierzenie Halse’owi siłą sprawiedliwości, a później swą obietnicę wypełnił, nie wydawała się zadowolona z jego czynu. Ani tym bardziej dumna z jego postawy. Czemuż zresztą miałaby zachwycać się tak jawną oznaką przemocy? Zdolną zapewne w niejednym niewieścim sercu – a może nawet i w niej samej – wzbudzić strach.

A mimo to go nie odtrąciła, miast tego próbując okazać mu wsparcie swym spokojem i czułymi gestami. Po raz kolejny udowadniając mu, iż jej życzliwość nie ma granic. Czyniąc ją tym samym zdecydowanie dla niego zbyt dobrą. I pokazując mu jakże dosadnie, iż pod żadnym względem nie jest godzien. Wręcz odzierając go z ostatnich strzępków ułudy, że zasługuje na jej towarzystwo.

Na czyjekolwiek, poprawił go cicho głosik. W końcu jesteś Przeklętym Przez Imię, dodał i nie zaprzestał mu o tym przypominać, nawet gdy grono rozmówców szatyna znacznie się powiększyło. Na chwilę poszerzając się o osobę lady Airanny, Hektora, panny zamku, czy nieznanej mu dziewczyny, w której po płaszczu rozpoznał żonę Holgiera.

Dopiero dzięki tej grupie dowiedział się, że jego małżonka nie czuje się najlepiej. Będąc zmuszonym wręcz usłyszeć to z jej własnych ust, gdyż mimo bycia zwiadowcą, pomimo doświadczenia każącego mu zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły i ich nie przegapić, nic nie zauważył. Zbyt skupiając się na samym sobie, nie dostrzegł żadnego świadczącego o jej stanie, aż nadto oczywistego sygnału. Znów, w ciągu tak krótkiej chwili, zawodząc ją, choć przecież winien był jej nieba przychylić.

Przy takim mężu, zapewne byłoby jej lepiej pozostać panną. Teraz zaś ostrzem kordu więź przerwać i twój płaszcz wyrzucić, jak zwyczajny nic niewarty śmieć, którym zresztą jest. Tak jak i wszystko, co posiadasz, wytknął mu szept, a on z rezygnacją przyznał mu rację. Uznając, że Yellenie faktycznie, zwłaszcza w tamtym momencie, byłoby lepiej z dala od niego. Potrzebowała w końcu powietrza i ziołowego leku. Rzeczy, w których zdobyciu jej tylko przeszkadzał, niepotrzebnie ją zatrzymując. Wręcz na siłę próbując okazać się przydatnym tam, gdzie nie było to koniecznie, gdy zaproponował, że poszuka jej imbiru. Tylko w tym widząc z siebie jeszcze jakiś pożytek. Niepotrzebnie i nadaremnie.

Cicho westchnął, patrząc, jak jego żona wreszcie powoli odchodzi wśród groma o wiele lepszych kompanów. Mimowolnie dłonią ku swym włosom sięgnął, wpierw lekko je przeczesując, by zaraz, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zacząć coraz mocniej za nie ciągnąć. I więcej niż kilka z nich tak wyrywając. Pozwalając im powoli upaść na posadzkę i zostać przez niego zdeptanym, gdy z ponurą miną skierował się ku wyjściu. Nie chcąc już nikogo mierzić swoim towarzystwem.

I choć wychodząc, kątem oka dostrzegł sylwetkę Helliona i nawet w odruchu przystanął i zaczął unosić swą dłoń w gęsie pozdrowienia, naraz zastygł. Niespodziewanie przypominając sobie o wydarzeniach sprzed nocy lub dwóch przed przybyciem do tego zamku. O rozmowie, którą lew przeprowadził wówczas z orłem, a której szatyn był świadkiem. Zbyt wtedy przytłoczony jej tematem, by wypowiedzieć, choć słowo.

Mówiła w końcu o zdradzie. O napaści na kraj, któremu przecież przyszli z pomocą. Za który walczyli i odnosili rany. Niektóre jak pozostawiona na jego twarzy blizna, gojące się długo i boleśnie. Jarzące się, ropiejące i mimo upływu czasu, wciąż niekiedy dające o sobie znać. Przypominające nie tylko o chwili, w której zostały zadane, ale i dniach spędzonych w gorące i bólu, wynikłych z zaskarżenia i działania trucizn, którymi nasączone były przecież tak często ostrza nieprzyjaciela.

Przytłoczony tym wspomnieniem, zaniechał próby zwrócenia na siebie uwagi przyjaciela, sięgając uniesioną dłonią ku swym włosom. I znów, dość brutalnie je przeczesując, odwrócił się i ruszył ku swej komnacie. Uznając, że bratu jego, nie z krwi, lecz wyboru, z pewnością i tak będzie lepiej z dala od niego. Zwłaszcza że i rodzona siostra nie chciała Hastena znać.

Krocząc na ślepo zamkowymi korytarzami, mimowolnie pozwolił sobie odpłynąć myślami do jej osoby. Jej niebieskich, ciemniejszych od jego oczu, w których zaczynała już gościć, tak cechująca ich rodziciela surowość. Zawsze nienagannej postawy, choć kiedyś przecież tak lubiła gonić za nim wśród kwitnących jabłoni. Udając nie jeno szlachetna damę, którą przecież była, lecz i wybawicielkę Arvonu. Przeklętą przez okrutnego maga i zmuszoną na zawsze pozostać w tym konkretnym sadzie. Samotnie do końca swych dni żyjąc tuż obok niewielkiego stawu, tak chętnie odwiedzanego przez cyraneczki, gdyż gdyby tylko spróbowała go opuścić, zmieniłaby się w jedną z nich.

On w tych zabawach był jedynie jej skromnym rycerzem. Zawsze gotowym przyjść jej z pomocą, uwolnić od klątwy i bronić ją przed niebezpieczeństwem swym zrobionym z gałązki jabłoni i jej wstążki łukiem. Ostatecznie odnosząc z rąk maga okrutną śmierć, gdy jej piastunka odnalazła ją w tym sądzie, na zawsze ukrócając to udawanie.

Tamtego dnia, szatyn wziął na siebie całą winę, chociaż to Teal, jego mała siostrzyczka, jego Cyraneczka była prowodyrem ich zabaw. Nie chciał bowiem, aby i nią lord Vidar zaczął patrzyć tym samym wzrokiem, którym spoglądał na niego, za każdym razem, gdy był zmuszony go dostrzec. Nie mógł do tego dopuścić, w końcu tyle razy obiecywał ją chronić przed zemstą okrutnego maga, nawet jeśli była to tylko gra. I choć to wydarzenie wiele rzeczy pogorszyło i na zawsze oddaliło rodzeństwo od siebie, Zwierzołak nigdy tej decyzji nie żałował.

A powinieneś, wyszeptał cicho głosik, gdy nieświadomy, jak dotarł na miejsce, pchnął drzwi swej komnaty. Chociaż twego losu by to nie zmieniło. Jesteś w końcu Przeklętym Przez Imię i nie zasługujesz na niczyją dobroć. A już na pewno nie na łaskę swej żony. Jesteś w końcu też zdrajcą i jeśli pozwolisz jej zostać ze sobą dłużej, znienawidzi cię tak, jak oni wszyscy, dodał, kiedy zaciskając mocno zęby, młodzik rozglądał się po komnacie. Dostrzegając, iż choć zamek w drzwiach nie został naprawiony, ta została w miarę uprzątnięta. Nie pozostawiając po przewróconej świecy i wieczornej kąpieli nawet śladu. Tak, jak i po rozlanym winie. Witając go za to widokiem świeżo ustawionej na stole misy ze wciąż parującą wodą. Kawałkiem czystego materiału i ułożonym obok nich jego kordzie. Ostrzu o wzięciu, którego nawet nie pomyślał, udając się na wartę. Nie mając też aż dotąd pojęcia, gdzie je odłożył, chociaż był pewien, że nie pozostawił go na tym stole.

To skłoniło go do pospiesznego podejścia do broni i złapania za nią. Zamaszystym ruchem wyszarpnięcia jej z pochwy i przyjrzenia się ostrzu. Upewnienia się, iż nic jej nie jest, a gdy już to zrobił i odwracając się, mimowolnie kątem oka zerknął na łoże i do zawieszenia na tym na dłużej wzroku. Ważąc w dłoni ostrze i wsłuchując się budzący głośny protest jaskółki, a każący mu podejść do mebla szept. Ułożyć na nim miecz i zasiadłszy po jednej ze stron, zaczekać na Yellenę. W ciszy i samotności, a gdy ta już by przyszła, rozkazać jej położyć się po drugiej stronie łoża i dzielącego ich ostrza. Zasnąć i zgodnie z ich tradycją, rozciąć więź, którą związał ich płaszcz.

Czyż w końcu nie tego chcieliby bogowie? Czyż od samego początku nie próbowali ci tego pokazać Przeklęty Przez Imię?, mówił, gdy wściekły na siebie za podobne myśli zwiadowca szybkim ruchem schował kord do pochwy i rzucił nim daleko od siebie, na stojące w rogu pokoju krzesło. A potem starając się odciąć od tych myśli, zaczął przetrząsać swe juki w poszukiwaniu potrzebnych mu do ogolenia się rzeczy, w tym służącej mu za brzytwę złamanej strzały i resztek kamienia mydlanego, którym mógłby się pospiesznie umyć. W pełni skupić się na tak prostych, powtarzalnych czynnościach, jak poranna toaleta, która pominął, spiesząc się na zwiad.

Niestety nieustępliwe myśli powracały. Przypominając mu kolejno o głupim wypadku, przez który zmuszony był zdać się na oczy Harla. O tym jaki okazał się nieprzydatny, skłaniając tym dymówkę do bolesnego skubnięcia za jego świadomość. A także i o tylu późniejszych, niekorzystnych wydarzeniach. Jak Wiedźmi Targ, niebezpieczna zmora i rzucona przez wiedźmę klątwa. Oszustwo, o którym dowiedział się krótko po przybyciu do twierdzy Horazona, czy samotnie spędzona noc na karniszu. Ostatecznie zaś kolejny raz o planach lwa i orla oraz gwałtownym przybyciu niedźwiedzia i jego konsekwencjach z tego poranka. Pozwalając by każde z tych i powiązanych z nimi wydarzeń odbiło się w jego oczach. Widocznym w malującym się w misie na tafli wody spojrzeniu, którego tak nienawidził. I tak bardzo nie chciał u siebie już nigdy oglądać. Zwłaszcza że niegdyś ten wyraz oczu widywał w lustrze każdego ranka.

Na jego widok z zastygłym ze strachu sercem, cofnął się o krok. Nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu, gdyż to nagle zaczęło rozmywać mu się przed oczami. Znów mieszając się z mirażem wspomnienia. Dając poczucie, iż nigdy się z tegoż nie wyrwał, a wszystkie późniejsze wydarzenia były jedynie jego dziwnym snem. I skłaniając go przez to, aby drżącą dłonią złapał za grot złamanej strzały. Zdający się w jego oczach prawdziwą, starą brzytwą. Ledwie śmieciem, którego ostrze skierował nie ku swym policzkom a skroni. Pozwalając pokierować sobą dymówce. Nakłaniającej go do złapania w palce kolejnych kosmyków i silnego szarpnięcia za nie. A gdy te nie chciały puścić, ucięcia ich desperackimi, gwałtownymi, zupełnie nieprzemyślanymi ruchami. Pozbywając się ich niczym piór.

Kiedy w końcu ocknął się z tego dziwnego amoku, zdał sobie sprawę, że wszędzie wokół niego, na stole i na posadzce leżą brązowe włosy. Jego kudły, a pozostałe mu na głowie kosmyki są nie tylko nieregularnej długości, lecz i sięgają już nie brody, czy linii szczęki, a co najwyżej oczu. Zmuszając go do pospiesznego przeczesania ich, aby upewnić się, że znów nie zwodzą go oczy i faktycznie te znów stały się ofiarą jego samopoczucia. Wcale tegoż nie poprawiając.

Twoja żona z pewnością będzie zachwycona tą zmianą, skwitował sarkastycznie znajomy głosik. Tak nagłą i nieprzemyślaną… Z pewnością uzna, że zwariowałeś. I słusznie, dodał, gdy wypuściwszy z rąk strzałę, młodzik na szybko zabrał się za sprzątanie bałaganu, którego narobił. Starając się pozbierać porozrzucane kosmyki w jedną kupkę, którą układał na pustym, metalowym świeczniku. Zaczynając od stołu i ziemi, a ostatecznie i zrzucając z siebie i płaszcz, przeszywaną kurtkę i koszulę, na których część z obciętych włosów również upadła. I o które się zaczepiała.

Dopiero skończywszy, mimo przeszywającego chłodu, nie siląc się, aby ubrać się od pasa w górę, znów podszedł do stojącej na stole misy. I przygryzając mocno policzek, aby skupić swe myśli wyłącznie na bólu, zabrał się wreszcie faktycznie za przycinanie tak nielubianego zarostu. A także i za pospieszne obmycie się.

Tę właśnie czynność przerwała mu niespodziewana obecność. Dająca o sobie znać jedynie z pomocą skrzypnięcia drzwi i niespodziewanego westchnienia. Wyrazu zaskoczenia, który wbrew nadziejom Hastena wcale nie wyrwał się z ust powracającej Yelleny. Gdy bowiem opuścił kawałek tkaniny, którą wycierał swą twarz i pełnym nadziei wzrokiem zerknął ku drzwiom, to nie sylwetkę żony dostrzegł stojącą w progu. Nie jej brązowe, lecz szare, lustrujące go nieśmiało oczy. Znacznie jaśniejszą od oliwkowej, okraszoną rumieńcem cerę. Krótkie, jasne włosy, miast długich, falowanych i ciemnych. I tak inne, choć wciąż znajome lico.

— Pani Kildas — rzekł, odruchowo pospiesznie rozglądając się po pomieszczeniu, by upewnić się, czy przypadkiem nie pomylił komnat. I faktycznie dotarł do tej, która winna mu służyć za tymczasowe gniazdo. — Czy… coś się stało? Mogę ci jakoś dopomóc pani? — dodał, powracając spojrzeniem do niewiasty. Mierząc ją wzrokiem, starając się wyczytać z samej jej postawy powód jej niespodziewanego przybycia do tego konkretnie pokoju.

— N.. n-nie — wydukała, wyraźnie się jąkając. Pospiesznie spuszczając wzrok i jeszcze mocniej okraszając swe lico rumieńcem. — P-przepraszam… J-ja, ja tylko… Zgubiłam się panie — dodała nerwowo, zaczynając skubać srebrne futro swego płaszcza. Na jedno uderzenie serca, znów unosząc wzrok, by spojrzeć na zwiadowcę, najwyraźniej bardzo zaskoczona i nieco zaciekawiona jego nowa fryzurą, lecz i zaraz znów wbijając go w ledwo widoczne spod przydługiego płaszcza czubki swych butów.

Ta odpowiedź zupełnie go skołowała. Skłoniła go do zamrugania w próbie upewnienia się, że niewiasta nie jest jedynie kolejnym przewidzeniem, wyraźnie przemęczonego ostatnimi wydarzeniami umysłu. A później i dopytania, w celu sprawdzenia, czy aby będąc pod wpływem szoku z jej niespodziewanego towarzystwa, nie przesłyszał się.

— Zgubiłaś się pani? — rzekł więc, przekrzywiając głowę. I przez chwilę, w spokoju czekając na dalsze wyjaśnienia.

Te jednak nie nadeszły. Miast ich udzielić niewiasta znacznie bardziej nerwowo, zaczęła skubać swój płaszcz, a on uznając to za niepokojący znak, podszedł bliżej. Stając tuż przy drzwiach i wyglądając przez nie. Szukając wzrokiem na korytarzu sylwetki starszego Zwierzołaka. I zastanawiając się, jak Harl mógł dopuścić do takiej sytuacji. Był bowiem pewien, że nigdy żadnego zła wobec swej małżonki by nie uczynił. A jednocześnie logika podpowiadała mu, że Jeździec z pewnością zauważyłby, że nie ma obok niego Kilas i tym samym niemożliwe było, aby pozwolił jej przypadkiem się jej zagubić. Dlaczego nie mógł go więc nigdzie dostrzec tak jak i żadnej innej, żywej duszy na tym korytarzu?

— Czyżbyś poszukiwała swego męża pani? — dopytał spokojnie, w końcu powracając wzrokiem ku jasnowłosej. I patrząc w jej oczy, które raz za razem nieśmiało uciekały, to powracały do jego spojrzenia.

— Och, nie, nie — rzuciła ta w końcu, po chwili, nader pospiesznie. — W-wybacz za najście panie, ja… Poprosiłam mojego męża, żeby nie szedł ze mną. Nie chciałam go kłopotać, bo myślałam, że odnajdę właściwą drogę, a-ale zgubiłam się i… Widziałam, że tu było otwarte, więc pomyślałam, że dopytam — dodała, wyraźnie plącząc się i gubiąc w swoich wyjaśnieniach, co zwiadowca zrzucił na karb zdenerwowania. I zawstydzenia, wynikłego nie tylko ze względu opuszczenia boku swego męża, ale i najpewniej powodu potrzeby zaznania chwili samotności. Jak podejrzewał wynikłego ze zwyczajnego przymusu ciała, w którym młodzik doszukiwał się zapewne niezwykle wstydliwej dla młodej, świeżo upieczonej mężatki konieczności odnalezienia tak zwyczajnego pomieszczenia, jak latryny.

— Czy mogę więc jakoś pomóc odnaleźć właściwą drogę pani? Gdzie planowałaś się udać? — odparł, współczującym tonem. Domyślając się, jak bardzo zakłopotana musiała się czuć Kildas, wiedząc, że przyszło pytać jej o drogę kogoś tak bliskiego orłowi. I z pewnością mogącego mu opowiedzieć o jej wstydzie. Nawet jeśli Hasten z szacunku do niej, jak i starszego zwiadowcy nigdy by tego nie zrobił.

— Do stajni — mruknęła, znów kompletnie zaskakując go swą odpowiedzią. I omal nie skłaniają go do przerwania jej wyjaśnień. — Tam… Została tam, przy siodle pewna bardzo potrzebna mi torba, której... p-przez nieuwagę zapomniałam wieczorem zabrać — dodała, ukazując mu tym, jak bardzo pomylił się w swoich założeniach. A przynajmniej co do celu jej podróży, coraz bardziej bowiem przypominająca kolorem dojrzałą czereśnię barwa jej policzków, wskazywała, że to potwornie wstydliwy dla jasnowłosej temat. I niezależnie od tego, jak i budzący dziwną ciekawość zwiadowcy, pozwalający i mu łatwo zrozumieć, że nie powinien go drążyć.

— W porządku — odpowiedział, więc miast tego i uśmiechnął się do niej pocieszająco. Ciepło, choć blado. — Proszę, zaczekaj pani chwilę. Zbiorę tylko swoje rzeczy — dodał, wymijając niewiastę, chcąc skierować się ku porzuconej koszuli, lecz wtem zastygł, czując, jak ta łapie go za przedramię, aby go zatrzymać.

Skołowany, odwrócił się, zerkając na nią, a ona natychmiast, niczym poparzona puściła go i speszona, uciekła znów wzrokiem.

— Nie trzeba panie, nie chcę cię kłopotać. Już i tak dwukrotnie mi pomogłeś, a ja nie mogłam się jeszcze odwdzięczyć — wydukała nieśmiało, skłaniając go do pokręcenia głową. I zmuszając go do poszerzenia swego uśmiechu. Starając się dodać jej nim otuchy. Zapewnić, że nie musi się go obawiać, bo nie spotka jej z jego ręki żadna krzywda. Nawet jeśli wraz z ustami wcale nie śmiały się jego wciąż pełne smutku oczy.

— Pomogę więc pani i po trzykroć, czy pięciokroć, jeśli będzie trzeba — zapewnił też spokojnie. — A i żadnej odpłaty w zamian nie oczekuję. Pomoc małżonce mego druha to zaszczyt dla mnie, jak i obowiązek. Harl nieraz całej Kompanii swym bystrym wzrokiem życie ocalił, a i w niejednej potrzebie mi dopomógł — wyjaśnił swój punkt widzenia. — Zresztą… Nie powinnaś sama przemierzać tych korytarzy pani. Na kolejne zagubienie się skazując — dodał, poważniejąc. I mimowolnie przypominając sobie, jak jeszcze tego poranka, błagał Yellenę, by nie opuszczała ich komnaty bez przynajmniej towarzystwa jednej osoby. A także zdając sobie sprawę, jak wielki niepokój zaczyna w dymówce budzić jej przedłużająca się nieobecność przy jego boku. Z każdą kolejną nutą jej coraz głośniejszego szczebiotu, rozbudzając tę nerwowość i w człowieku. Nawet jeśli nie zasługiwał na towarzystwo swej żony.

Skupiony na niej, nie dosłyszał cichej zgody niewiasty. Nie dostrzegł też jej lekkiego, dziwnie pełnego dumy uśmiechu, który na moment odmalował się na jej twarzy, gdy pospiesznie ruszył ku swej koszuli. Ani i nader śmiało błądzącego po jego sylwetce wzroku, gdy przywdziewał tę na siebie tak jak i przeszywaną kurtkę. Czy też, gdy złapał i przypiął do swego pasa kord.
Jego uwaga powróciła do drobnej niewiasty, dopiero gdy w lekkim ukłonie dołączył do jej boku, wskazując na drzwi. Mimo zimna, w pośpiechu znów zapominając o swym płaszczu i gestem tym zachęcając do wyjścia.

I choć Kildas zerknęła na porzucone na krześle odzienie, a nawet niepewnie wskazała na nie dłonią, Hasten tego gestu nie zauważył. Nie myśląc o tym, czy sam zna potrzebną drogę, lecz zwyczajnie chcąc być już na zewnątrz, opuścił komnatę. Po trzykroć upewniając się, że blondynka ruszyła za nim i idzie obok.

Kiedy zaś nie błądząc niepotrzebnie, ani też nie gubiąc się po drodze, dotarli bezbłędnie na dziedziniec, choć przecież on jeno z zewnątrz teren zamku na zwiadzie rozeznał, a Kildas mimowolnie wskutek zimnego powiewu zadygotała, odruchowo nachylił się ku niej.

— Czy mogę pani? — zapytał, wskazując dłonią na jej okrycie i gdy tylko skinęła głową, poprawiając je na jej ramionach, szczelniej ją nim otulając. Tym jednym gestem barwiąc jej policzki czerwienią lepiej od chłodu i delikatnym uśmiechem rozjaśniając jej lico. Ciepłym, niewinnym i szczerym. Zdolnym drgnąć niejednym męskim sercem, a i Zwierzołaka skłaniającym do lekkiego uniesienia kącików ust, które opadły, gdy tylko rozejrzał się po dziedzińcu. Nie dostrzegając na nim, wbrew swym nadziejom sylwetki żony, która przecież właśnie zaznać świeżego powietrza chciała i tylko pogłębiając jego obawy o nią. Tak jak i rosnące w nim gorycz i wyrzuty sumienia, że jednak nie ruszył wraz z nią. I mimo iż lepsze towarzystwo od niego miała, a i sama lady Airanna zgodziła się Yelleną zaopiekować, nie upewnił się, iż jego morska róża na pewno uzyskała potrzebne jej leki i pomoc. A przecież był jej mężem. Ewidentnie najgorszym możliwym.

Wzdychając cicho, przystanął tuż przed pierwszym ze stopni schodów i ostrożnie wyciągnął swą dłoń ku jasnowłosej.

— Pani Kildas, pozwoli pani? Schody są oblodzone i już niejednego zwiodły, krzywdę mu niosąc — wyjaśnił, celowo nie wspominając, iż jedną z tych osób była jego żona. Nie chcąc jej narobić wstydu przed potencjalną dobrą koleżanką. W końcu on i Harl często na zwiadach współpracowali, z dala od reszty Kompanii. Musiał przyznać, więc iż jakaś część jego chciała, by i ich kobiety, były sobie bliskie. Aby sobie ufały, mogąc dopomóc pod ich nieobecność.

— Tak, dziękuje panie — odrzekła radośnie, łapiąc za jego ramię i pozwalając się bezpiecznie sprowadzić po schodach. Nie puszczając go jednak, gdy już jej stopy staneły bezpiecznie na śniegu, lecz miast tego spoglądając w jego posmutniałe oczy.

— Wszystko w porządku panie? C-czy coś się stało? Wydajesz się… zmartwiony — zapytała niepewnie, wyraźnie zaniepokojona, a on zerknął na nią z wdzięcznością. Będąc pod wrażeniem jej dobroci. Tak łatwo objawiającej się przez niepokój o obcego przecież mężczyznę.

— Tak tylko… Moja piękna róża nie czuła się najlepiej i wraz z towarzyszami udała się świeżego powietrza i ziołowego leku zażyć. Liczyłem, iż uda mi się ją tu spotkać, ale… — wyjaśnił zatroskanym głosem i westchnął. — Martwię się, że mogła wcale nie poczuć się lepiej, a mnie nie ma przy niej, by jej dopomóc.

— Och, przykro mi to słyszeć, ale nie martw się panie. Być może czeka już na ciebie w sali jadalnej i cię szuka — odparła pospiesznie Kildas, a on, nagle podbudowany na duchu jej słowami, pod wpływem nagłego zrywu jaskółki, puścił jej ramię.

I już chciał biec, sprawdzić, czy jej słowa faktycznie są prawdą, lecz naraz się opamiętał. Śląc jej przepraszający uśmiech i gestem wskazując, by kontynuowali drogę ku stajni.

— Racz wybaczyć mi ten nagły zryw pani. Zapewne masz racje, lecz udam się to sprawdzić, gdy już zabierzesz potrzebne ci rzeczy — oznajmił, ruszając przed siebie. Skupiając się wyłącznie na drodze i znów nie zauważając przez to, jak kąciki ust niewiasty uniosły się w wyrazie zadowolenia. Nie opuszczającego jej twarzy, nawet gdy znaleźli się już wśród wierzchowców. Jednych stojących spokojnie, innych, jak Artus, czy srokacz Harla, grzebiących nogą i parskających nerwowo, wyraźnie lekko poddenerwowanych, zapewne nowym otoczeniem. Lecz mimo to kasztanek, po dokładnym przyjrzeniu się swemu właścicielowi, był gotowy powitać go radosnym rżeniem.

Odszukawszy wzrokiem ich siodła i pozostawione przy nich rzeczy i wskazawszy na nie dłonią, chcąc zapewnić Kildas odrobinę, sądząc po jej wcześniejszym zachowaniu, wyraźnie potrzebnej jej prywatności, Hasten podszedł do swego ogiera. Witając się z nim czule, głaszcząc go delikatnie po chrapach i sierści. Dokładnie sprawdzając stan dzielnego stworzenia. A zwłaszcza nogi wciąż noszącej ślad po dawnym zranieniu, a przez to i bardziej narażonej na wszelkie kontuzje. Upewniając się, że na pewno zwierzę nie nadwyrężyło jej podczas ich ostatniej podróży.

— Ponure dni nadeszły, pełne smutku i łez. Z nierównej walki słynne, śmierci i bólu też. To wszystko alizońska nacja, innej zgotowała. Pięć lat długich jej wojna z High Hallackiem trwała — cicho wyrecytował przy tym zwierzęciu. Starając się je uspokoić i odwrócić uwagę swym głosem od wykonywanych czynności. Wiedząc, iż to jako jedyne wysłucha jego bardzo marnej jakości ballady, którą z nudy układał już od jakiegoś czasu, a która nigdy nie miała dotrzeć do żadnych ludzkich uszu. — Wtem zza gór nadleciał orzeł, niezwykłą niosąc wieść. Że sojusz zawrzeć przyszło, dołączyć do wojny tej. Przeciw armii stając, co siała strach po dworach i wsiach. Gdzie niegdyś zamki stały, pozostawiając piach…

— Smutne to słowa panie, lecz i zręcznie ułożone. Nigdy jednak dotąd nie słyszałam tej ballady... Czyżbyś sam ją pisał panie? — usłyszał niespodziewanie cichy głos za swoimi plecami, gdy tylko wypowiedział ostatnie z dotąd ułożonych wersów. I choć drgnął zaskoczony na te słowa, nie puścił nogi Artusa, dopóki nie skończył upewniać się, że jego wierzchowiec jest w dobrym stanie. Dopiero wówczas prostując się i odwracając w stronę Kilas.

— Tak. To moje dzieło, przepraszam, że słyszałaś je pani. Na pewno na tym dworze radośniejsze i piękniejsze utwory śpiewano — rzekł, skłaniając głowę w przepraszającym geście, jednak ku jego zdziwieniu niewiasta natychmiast zaprzeczyła. Dość zamaszyście kręcac swą głową i falując w powietrzu jasnymi, krótkimi włosami.

— Nie, nie zawsze. Poza tym nigdy nie słyszałam dotąd ballad waszego ludu panie, więc ta jest dla mnie ciekawsza i bardziej interesującą. Chętnie wysłuchałabym i jej dalszych zwrotek, nie tylko wyrecytowanych — wyjaśniła, uśmiechając się ciepło, zachęcająco.

— Przykro mi pani, lecz dotąd to jedyne słowa, jakie ułożyłem. Nie mam też do niej dobranej melodii. Zresztą zapewniam cię pani, że w mym wydaniu i najpiękniejszy utwór brzmiałby gorzej od skrzypienia starych wrót — odpowiedział, śląc jej przepraszający uśmiech, lecz ta nie wydała się zbyt przekonana jego słowami. A już na pewno nie tymi o jego talencie.

— Mimo wszystko chętnie bym ich wysłuchała, by móc samej ocenić. W końcu gust ludzki jest różny. Być może mogłabym się pozytywnie zaskoczyć panie — stwierdziła, wyciągając coś z niewielkiego, trzymanego tobołka. Coś okrągłego i pożółkłego, gdzieniegdzie lekko zaczerwienionego, co po lepszym przyjrzeniu okazało się jabłkiem. — Pozwolisz, że ofiaruję je twemu wierzchowcowi panie? W podzięce za ratunek — zaproponowała, ukazując trzymany owoc tak, by zarówno Hasten, jak i Artus mogli mu się przyjrzeć.

I nim zaskoczony tym miłym gestem zwiadowca zdążył zareagować. Podziękować za niego, wyrażając swą zgodę, rumak zdążył go uprzedzić. Dostrzegając ukochany przysmak, podejść bliżej i obwąchawszy go, złapać za niego łapczywie. Zatapiając w nim swe zęby i rozpryskując wokół lepki sok. Pozostawiając go wraz ze śliną i na dłoni Kildas, która mimo obaw zwiadowcy, zdawała się tym w ogóle nie przejąć. Miast tego, uśmiechając się i delikatnie dotykając szyi stworzenia.

— Dziękuję — rzekła też w jego stronę z ciepłym uśmiechem. A w prostocie tego podziękowania i jego życzliwości było coś takiego, że na moment pozwoliło Zwierzołakowi zapomnieć o męczącym go smutku i obawach. Przypominając mu w myślach obraz kobiety, zdolnej niegdyś zawsze podnieść go na duchu. W czasach gdy jeszcze dane było mu mieszkać w Szarych Wieżach, nie zaś tułać się wśród niebezpieczeństwa Pustkowi poza granicami Arvonu.

Niedługo po tym odprowadził Kildas pod wrota sali jadalnej. Przystając po drodze na moment i przytrzymując jej tobołek, gdy zechciała przemyć swe drobne dłonie odrobiną śniegu. I znów służąc jej swym ramieniem, kiedy wchodzili po schodach. A gdy już przyszło się im rozdzielić i błagając niewiastę, aby poprosiła jego żonę, by na niego tam zaczekała, jeśli gdzieś ją dostrzeże.

Wraz z dotarciem znów do wnętrza zamku, powróciły jego troska i obawy. Lęk, iż ziołowy lek okaże się zupełnie na dolegliwości Yelleny nieprzydatny, raz za razem podjudzany przez jaskółczy szczebiot. Zdolny zagłuszyć jego myśli, gdy dotarłszy do swej komnaty, chcąc sprawdzić, czy aby tam jego morska perła na niego nie czeka, nie znalazł ani jednego śladu jej niedawnej obecności. Nie mając pojęcia, gdzie ta mogła się podziać. I będąc złym na siebie, że wpierw nie sprawdził w jadalni, wszak to właśnie w niej przyszło im się pożegnać.

Pospiesznie skierował do niej swe kroki. Niemal wpadając do środka i bacznie się po niej rozglądając. Szukając wśród licznie gromadzącego się tam tłumu kobiecych sylwetek i twarzy. Tak, aby móc rozpoznać wśród nich swą piękną różę.
A kiedy jej nigdzie nie dostrzegł, poszukując i znajomych lic. Należących do osób mogących zdradzić mu, gdzie ta przebywa. Niestety bezowocnie.

Przeszkodził mu w tych poszukiwaniach wzrost, pozwalając by wyższe od niego postaci, zasłoniły mu poszukiwane czupryny i twarze. Rozpoznając za to po tych pierwszych rozmawiającego Halse’a i Helliona, z czego jak zauważył ten drugi, zdecydował się paradować z gołą klatą. Lecz nie podchodząc do nich. Nie tylko nie chcąc mieć na razie do czynienia z niedźwiedziem, a i mimo to uważając go za lepsze towarzystwo od siebie dla swego brata, ale i domyślając się, że Jeźdźcy ci mogą nie mieć poszukiwanych przez niego informacji. I jeno w duchu tłumacząc sobie odzienie Helliona chęcią udziału w turnieju i przygotowaniem do niego. Nawet jeśli powód takiego stroju mógł leżeć zupełnie gdzie indziej i wynikać na przykład z przegranego zakładu.

Nagle, zupełnie niespodziewanie, tuż obok Hastena ktoś przystanął. Dając się tylko zoczyć mu kątem oka, nim z ust jego nieoczekiwanego rozmówcy padły pierwsze słowa.

— Coś ty tak wpadł do sali, jak jakaś pierzasta kula? — Hyron odrywał się od rozmowy z jednym ze swoich zastępców. — Na turniej się tak spieszysz? Toż to jeszcze mamy czas.

— Jaka pierzasta kula? W sensie wypluwka? — zapytał zwiadowca zupełnie skołowany słowami dowódcy. Zwłaszcza, iż nie był sową, choć biorąc pod uwagę rozmiar jego zwierzęcego totemu, z pewnością na posiłek niejednego gatunku takowej mógłby się nadać. Albo też innego drapieżnego ptaka. W tym i samego orła. — I nie, nie wybieram się na żaden turniej. Doskonale wiesz Hyronie, że konkurując z resztą Kompanii, jeno bym się ośmieszył. Gdzie mi do ich doświadczenia i siły? — wyjaśnił, wzdychając nie bez nuty goryczy w swym tonie. — Żony swej szukam, mej pięknej róży. Nie widziałeś jej może? Źle się poczuła i obiecywała wrócić za moment, lecz nigdzie nie mogę jej znaleźć. A ja jak ten skończony gamoń, czy bęcwał, największy cap i baran w Kompanii, nie obrażając Harana, nie poszedłem za nią — dodał pełnym troski, wyrzutów sumienia i niepokoju tonem. Znów, łapiąc się ostatnich resztek nadziei, desperacko rozglądając się po pomieszczeniu.

Starszy Zwierzołak zastanawiał się przez dłuższą chwilę nad zadanymi mu pytaniami.

— Ja nie zwróciłem uwagi na takie rzeczy. Ale możesz panien na sali podpytać. Któraś na pewno coś wie. Te baby to wszystko wiedzą — machnął ręką na około. — Jeśli zaś o turniej chodzi, to i tak któryś śmieszek cię wpisał. Nawet podpis całkiem wprawnie podrobił. — Na twarzy dowódcy pojawił się odrobinę rozbawiony uśmiech. — I żadna wypluwka. Wpadłeś tu po prostu jak strzała przez drzwi, tak nagle — sprecyzował.

Słysząc informacje o turnieju, spojrzał na orła, jakby ten sobie z niego żartował, lecz zaraz uświadamiając sobie, iż ten nie ma ku temu żadnego powodu i jedynie przyjacielsko informuje go o fakcie, oburzył się nieco w myślach.

— C-co? Ale za… — zaczął, lecz zaraz przerwał, zawstydzony swą krótką pamięcią. I dokonanym czynem, który mógł go do tegoż udziału doprowadzić. Niepewnie zerkając ku niedźwiedziowi i zastanawiając się, czy to nie aby on, jednak zmienił zdanie i postanowił wyrównać rachunki. W walce, za którą nie czeka go żadna kara, czy nagana. — Dobrze, rozumiem za co. Jak i metaforę — dodał, nawiązując do tekstu o strzale i odruchowo przeczesując swe krótkie kosmyki. Nieco nieumiejętnie, instynktownie spodziewając się ich końca dalej niż w rzeczywistości. I zdając sobie sprawę, że nie może przyzwyczaić się do ich nowej długości. — Ale jak mówiłem, spieszę się. Muszę znaleźć swą morską perłę, nie mam czasu pozwalać, by łamano mi nos i wybijano zęby. Wiem, że memu licu nic już nie pomoże, więc to żadna strata by była, ale… Wiesz może, czy można się z tego jakoś szybko wycofać? Nie tracąc ostatnich resztek honoru i przytomności? — zapytał z wyraźną nadzieją na odpowiedź twierdzącą.

— Możesz najwyżej spróbować imię wykreślić — odrzekł orzeł, zanim oparł dłoń na ramieniu młodszego Zwierzołaka.

Po chwili poprowadził go na ubocze; mniej ciekawskich uszu mogło ich usłyszeć.

— Co się dzieje? — zapytał ściszonym głosem. Najwyraźniej zauważył tak raptownie skrócone kosmyki włosów.

— Ale w jakim sensie? Zrobiłem rano zwiad i nie zauważyłem… — zaczął, nagle przerywając i zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, nim te nie nadeszły wraz ze znajomym głosem. — Nie zauważyłem nic niepokojącego. Wioska, choć niewielka, spokojna, jak każda o takiej porze. Na obrzeżach zamku też nie dopatrzyłem się niczego nadzwyczajnego. Jedynie tej płaszcz na drzewie znalazłem, to ściągnąłem go, by jakiemuś z naszym kamratów zrobić przysługę i by go nie szukał — wyjaśniał, z każdym kolejnym słowem smutniejszym tonem. — Ale… Niechcący go nieco za mocno pociągnąłem, ściągając i porwałem. Jeśli ktokolwiek by pretensje zgłaszał, proszę, powiedz, że to moja wina. I właśnie, nie wiesz może, co się z nim stało? — dodał, czując napływającą falę wyrzutów sumienia. I nagły niepokój o kawałek materiału dla niejednego mogący być jeno nic niewartym łachmanem, jak to określił Hodge. Dla noszącego go Jeźdźca zaś mogącego mieć ogromną wartość sentymentalną. Niosąc ze sobą wachlarz przeżyć, zarówno dobrych, jak i złych, szczęśliwych i smutnych chwil widocznych w każdej dziurze, czy szwie. Każdym przetarciu, niczym blizny, które tak często i tłumnie znaczyły ich ciała.

— Ma go Halse i nie rościł sobie żadnych pretensji — odrzekł krótko Hyron, nadal uważnie przyglądając się Hastenowi. — To ten płaszcz martwi cię najbardziej? Tego jesteś pewien?

— Nie, nie, masz rację. Bardziej martwi mnie złe samopoczucie Yelleny. I powinienem się skupić na nim, a nie na jakiś głupim płaszczu. A skoro ma go Halse, to na zdrowie i niechaj dobrze mu służy, lepiej niż te czerwone buty obwoźnego żigolaka… — zaczął ten, wzdychając i choć wpierw sięgnął dłonią, by przeczesać swe włosy, zaraz ciągnąc za najdłuższe z nich, skierował ją ku twarzy. Chowając w niej swe oczy. — Nigdy nie powinienem go uderzać. Nie tak, nie tu. Miałeś rację. Oni wszyscy ją mieli. Naprawdę nie nadaję się ani na syna, ani Jeźdźca, czy męża — wyszeptał, bardziej do samego siebie, niż do Hyrona. Nie będąc nawet do końca świadom, że ostatnie ze słów wypowiada na głos, a nie jeno we własnych myślach.

Hyron tylko pokiwał głową, a w jego oczach pojawił się lekki błysk rozbawienia, gdy tylko Hasten nadmienił buty żigolaka.

— Twoim wrogiem jest twój umysł. Nie uważam, jakobyś się nie nadawał na Jeźdźca czy męża — odrzekł cicho, poważnym tonem, wręcz ojcowskim, nie tonem dowódcy. — To, że go uderzyłeś, nie warunkuje całej reszty. Wszyscy popełniamy błędy i pomyłki. Emocje są ludzkie, tak więc powinieneś się cieszyć, że chociaż ta odrobina ludzkości w tobie została.

Chwilę ważył kolejne słowa; wszakże był to temat delikatny.

— Jeśli zaś o bycie mężem chodzi, śmiem sądzić, że panna otrzymała najlepszą partię, na jaką wśród członków Kompanii mogła liczyć. Wszakże nie ignorujesz jej ani niechęcią czy pogardą nie darzysz; troskę jej swoją okazujesz, a przecież to – jak na pannę poznaną ledwie kilka dni temu – jest już wiele. Pamiętaj — W oczach Zwierzołaka pojawił się dziwny, nieokreślony, nieodgadniony błysk. — W takich momentach jak ten twój umysł powie ci cokolwiek, by tylko odebrać ci pewność siebie. Nie możesz się temu poddać, rozumiesz? Jesteś zmęczony; umysł wtedy kwestionuje wszystko.

W ciszy wysłuchał sów Hyrona, choć zarówno, cichy głosik w jego głowie, jak i jaskółcza strona chciały protestować. W tak wielu sprawach, jak choćby fakt, że był najlepszym kandydatem na męża, nie dostrzegając w wypowiadanych przez orła zdaniach racji. Wręcz nie potrafiąc mu zawierzyć, w końcu jego zdaniem choćby Hellion w tej roli sprawdziłby się znacznie lepiej, gdyby żona jego dała mu szansę się wykazać.

Szczególnie zaś wielu słowom nie potrafił przyznać racji szept, znów raz za razem przypominający młodzikowi, iż przecież jeszcze nie tak dawno dowódca był gotów bez mrugnięcia okiem uczynić z nich wszystkich zdrajców Krainy Dolin i ich świeżo wziętych żon.

A jednak istniała jedna kwestia, z którą głos, człowiek i dymówka byli zgodni. Chcąc nie chcąc musieli przyznać rację co do tego, że był wykończony. I to nie tylko fizycznie.

— Nie masz racji Hyronie, są lepsi ode mnie. Znacznie lepsi — zaczął więc, spokojnie wyrażając swój sprzeciw. — Ale tak, zgadzam się. Jestem zmęczony. Tym wszystkim, co się ostatnio dzieje, tą wojną, tą tułaczką — dodał, pozwalając by głos pokierował po części jego słowami.

I nagle ucinając. Za jego namową uświadamiając coś sobie. Lecz i wbrew jego woli, decydując się wspomnieć o jednej, niedającej mu spokoju sprawie.

— Wydawało mi się, że w tym zamku jest coś niepokojącego. Ale… Nie mogę już nawet zawierzyć swoim oczom. Muszę się wyspać. Najpierw jednak muszę znaleźć swą żonę, póki jeszcze ją mam…

To stwierdziwszy, z cichym westchnieniem skinął dowódcy głową. I wziąwszy głęboki oddech, skierował swe kroki dalej, w głąb sali. Licząc, że tam odnajdzie kogoś mogącego mu wskazać położenie Yelleny. Pozwalając sobie znów w pełni skupić się na trosce i lęku o jej stan. A tym samym i zupełnie nie zwracając uwagi na padające z ust kolejnych Jeźdźców słowa o nadchodzącym turnieju. Nawet gdy minął osobę niosącą potrzebną do wykreślenia go listę. Ostatni raz upewniającą się, że wszyscy zainteresowani się na tę wpisali i nikt nie ma zamiaru zmienić swego zdania.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

ALAYA


Cały ten dzień mogłam określić dwoma słowami: dom wariatów. Obłęd, szaleństwo, karnawał inaczej rozumianego rozumu. Rzeczywistość w ciągu kilku sekund obróciła się na drugą stronę, ujawniając to, czego nie chciałam oglądać - prawdy.
Ludzie często twierdzili, że to właśnie prawda jest dla nich najważniejsza. Raczcie wybaczyć bezpośredni, prostacki język, lecz inaczej nie można tego powiedzieć - a otóż: a gówno! Wcale nie. Większość wolała słyszeć piękne kłamstewka, oprószone pyłkiem prawdy, tak by mogli jej zasmakować, lecz nie na tyle, by mierzyć się z jej goryczą. Przynajmniej ja taka byłam w życiu. Zderzyłam się już raz z rzeczywistością - brudną, szarą, śmierdzącą, prostacką - i nie chciałam więcej. I co? I przygód mi się zachciało!
Przyspieszyłam kroku na korytarzu, wiatr zaś zawiał spódnicą, rozwiewając ją i wyrywając się spod dłoni. Trzepnąwszy przypadkiem jednego z Jeźdźców, przymusił mnie do spojrzenia w wygłodniałe oczy pumy; słowem i skłonem przeprosiłam ją, nim odwróciłam głowę i odeszłam.
Szczęście, że na dworze nauczono mnie, jak utrzymać kamienną twarz i nie okazywać emocji; strach, lęk, gniew czy przerażenie nie miały racji bytu, gdy przybierałam maskę łagodnego uśmiechu, który na co dzień nie opuszczał mojej twarzy. Czyż nie to mówiła mi cesarzowa?

”Pamiętaj, Alayo, że w tym świecie wszystko może stać się bronią. To, że spojrzałaś na kogoś krzywo, rzekłaś jedno niewłaściwe w jego mniemaniu słowo; to, że odwróciłaś głowę, jak gdybyś chciała coś ukryć, czy uśmiechnęłaś się w niewłaściwym momencie. Ale kiedy uśmiechasz się cały czas, delikatnie i bez cienia złośliwości, lub zachowujesz neutralny wyraz twarzy, jak można powiedzieć o tobie coś więcej? Każdy rzekłby: piękna, doskonale wychowana młoda dama, idealna towarzyszka cesarzowej. W życiu poza murami Pałacu również postaraj się taka być. Prostacy z gminu i ludzie nadmiernie pewni siebie bądź ci, którzy po prostu nie chcą przeniknąć spojrzeniem głębiej, nie potrafią przejrzeć maski opanowania, uważając ją za wyniosłość i zadzieranie nosa; dają się łatwo omotać temu, co widzą, albowiem w widzeniu rzeczy pokładają swą wiarę w rzeczywistość.”

Zaczerpnęłam głęboki oddech, ze skrzywieniem czując lodowate igiełki powietrza w gardle i płucach; powinnam była narzucić na siebie szal podróżny, lecz w ferworze emocji opuściłam komnatę szybciej, niż damie przystawało. A im bardziej otulało mnie zimne, czyste powietrze, nie przesycone żadną nieprzyjemną wonią poza zapachem moich perfum, tym bardziej czysty mój umysł się stawał. I tym bardziej byłam zła na siebie.
Prawdziwa dama nie okazuje emocji, prawda? Może czuć strach, lęk, wszystko to, co odczuwali normalni ludzie; jednak nie daje im się ponieść, działając sercem, aniżeli umysłem. Lecz na cóż mi były teraz te rady! Niegdyś bym pewnie kiwnęła głową i przyznała Cesarzowej rację, lecz nie teraz, gdy czułam się urażona do żywego i upokorzona publicznie.

JAKA TY NIEPRZYDATNA JESTEŚ!

Westchnęłam ciężko, kierując się do sali głównej, tej, którą opuściłam ledwie kilka godzin temu. Każdy rozsądny człowiek uciekłby od tego miejsca jak najdalej, jednakże ja nie byłam osobą, która byłaby skłonna to uczynić. A wynikało to z kilku rzeczy; przede wszystkim, jeśli kordiał ten nie kłamał, taką dwojaką naturę mieli wszyscy Jeźdźcy, nie tylko ci, którzy mnie otaczali. A wojacy w fortecy Horazona, chociaż nierzadko tak łagodnie prości i zwyczajni, nie żywili wobec mnie i innych kobiet złych zamiarów. Co najwyżej pozwalali sobie na prostackie swawole, tak bardzo charakterystyczne dla męskiej natury.
Tutaj również przetrwałam kilka dni bez natręctw z ich strony; wierzyłam, że gdyby mieli bardziej nieprzyjazne zamiary, zdążyliby je już przed nami odkryć. Wszakże niemożliwym było nie ujawnienie ich w tak dużej grupie; lekką ręką naliczyłam ponad czterdziestu mężów, a pewna byłam, że niedoszacowałam i zwyczajnie spory gros z nich nie rzucał się w oczy. Jakżeby wszyscy mogli milczeć, zarówno ustami jak i spojrzeniem czy sercem, jeśliby kryli w sobie złe intencje? Wszyscy ludzie byli inni, różni, nierzadko tak bardzo skrajnie od siebie odmienni - lecz doświadczenie życiowe wskazywało, że zawsze znajdował się choć przynajmniej jeden, który potrafił się wyłamać i wykazywał się zwyczajnie ludzką przyzwoitością.
A więc kwestia pierwsza, złe zamiary, mieliśmy już omówione; drugą rzeczą było… przyzwyczajenie się do rzeczywistości. Cesarzowa mogła ranić słowem i czynem, rzecz to była jasna i oczywista, lecz miała w swoich czynach wiele racji i słuszności. Na dworze działo się bowiem wiele, od przyziemnych, prostackich intryg, po prawdziwe gry na wysokim poziomie, które działy się poza możliwościami zwykłych śmiertelników.
Ale w jednym miała rację: jakakolwiek prawda i rzeczywistość by nie była, a człowiek pragnął nie mieszać się w to wszystko, nadchodził taki moment, gdy nie miał takiego wyboru.

Alayo, kwiecie brzoskwini mój, to podstawowa prawda życiowa. Jeśli nie możesz przekształcić rzeczywistości na swoją modłę, musisz ją zaakceptować i się z nią zmierzyć, jakkolwiek by ona cię nie przerażała. Nadejdzie moment, gdy zastąpi mnie inna Cesarzowa; być może do władzy dojdzie ktoś młodszy, silniejszy i bardziej bezwzględny. Jeśli los pozostanie dla ciebie łaskawy, pozostaniesz w ich względach jeszcze przez kolejne lata; jeśli nie, będziesz musiała zmierzyć się z brutalną rzeczywistością i oswoić ją, przywykając do niej. Pewne rzeczy nie zawsze będą piękne i pasować do tego, co jak dotąd znałaś. Być może zobaczysz krew, zaznasz i zaświadczysz przemocy, nie tylko tej cielesnej, lecz i tej leżącej na głęboko mentalnym poziomie. Ale w takich momentach musisz wyprostować się, zaczerpnąć głęboki wdech, spojrzeć rzeczywistości w oczy i zmierzyć się z nią, zachowując nadal chłodny, czysty umysł, niezależnie od okoliczności.

Moment mojej paniki minął już wcześniej, gdy spotkałyśmy się z pozostałymi pannami przy schodach piętro niżej; od tego momentu, kiedy nie tylko my, czyli ja i Yellena, widziałyśmy rzeeczywistość i prawdę, było łatwiej utrzymać emocje na wodzy. A lodowaty podmuch wiatru, uderzający w twarz, skutecznie mnie otrzeźwił i przywrócił zmącony emocjami umysł do swoistej równowagi - choć kruchej i delikatnej, łatwej do przełamania nieprzyjaznym słowem, to wciąż - równowagi. I chociaż na zewnątrz byłam doskonale opanowana, wewnątrz kotłowały się we mnie emocje, którym nie pozwalałam się uzewnętrznić. Nadal byłam rozdrażniona, jakkolwiek wicher nie próbował mnie doprowadzić do porządku.
Im bardziej mijałam poszczególnych Jeźdźców - to dzika, pochrumkującego coś niewyraźnie do swojego towarzysza, szarego wilka - a to jelenia, schylającego się przy drzwiach, byle tylko porożem się nie zaczepić o sufit i inne ozdoby - tym bardziej się uspokajałam wewnętrznie. Choć twarz była wciąż zastygła w lekkim uśmiechu, nie wyrażającym absolutnie niczego, w głębi umysłu odczuwałam coraz większy spokój.
Rzeczywistość nie była aż tak przerażająca.
Była dziwna, owszem. Była niezwykła, również. Nietypowa i odstająca od tego, co widziało się na co dzień - prawda. Ale stawała się też, w dziwaczny sposób, normalna. Nie potrafiłam jeszcze zaakceptować tej rzeczywistości, jednak byłam świadoma, że nie mam już innego wyboru.
W końcu dotarłam do sali; mężowie już przenosili ławy i stoły, formując na środku coś w rodzaju ringu; niektórzy już zdejmowali ubrania, pierścienie i inne elementy uposażenia, przygotowując się do sparingów. Inni zaś zaczynali rozgrzewkę, podczas gdy niektórzy wpisywali się na listę; ci, którzy nie pomagali w przenoszeniu stołów, zbili się w grupki, o czymś rozmawiając. Otaczał mnie zewsząd gwar - przyciszony, acz żwawy, jak gdybym obserwowała mrowisko, pod powierzchnią którego krążyło życie. Było to znajome; przypominało mi wydarzenia z dworu, gdy wszyscy trwali w oczekiwaniu na wieści. Na element kluczowy, wręcz kulminacyjny, na kilka słów, rozpoczynających pozostałe wydarzenia. Ci ludzie wydawali się być teraz zastygnięci w bursztynie czasu niczym drobne stworzenia w owych morskich łzach.
- Chce panienka postawić zakład? Co prawda, nie powinienem pięknych panienek nakłaniać do hazardu, jednakże dobry zakład humor poprawia… zły zaś zaprasza, by go poprawić flaszką przy biesiadzie - ktoś zagrzechotał metalowym pudełkiem, w którym coś chrobotało. Odwróciłam głowę, obrzucając spojrzeniem tłustego bobra; nie mogłam się nie uśmiechnąć na ten widok, bowiem jego pyszczek miał zabawny wyraz twarzy. Czarne oczka obserwowały mnie ciekawie i życzliwie, nie sugerując żadnych złych zamiarów. Pudełko, które trzymał w łapkach, zawierało kilka miedziaków, srebrnych monet i parę złotych. Ktoś wrzucił jeszcze swój pierścień, kto inny - drobny kamień szlachetny który krasił oko, żwawą czerwienią połyskując.
- A jakie są szacunki? - zapytałam zaintrygowana, mierząc wzrokiem mężów przed sobą. Biały lew o dumnej, kremowej grzywie stał na tylnych łapach, jakby zerkając na mnie niekiedy kątem oka; czarny orzeł o piórach przypominających niby krucze dreptał na krótkich nóżkach, pomagając przenieść ławę dwóm wilkom. Dzik kiwał głową do siebie, pieczołowicie składając podpis na liście; jego towarzysz rozglądał się dyskretnie, bystrym spojrzeniem rysia omiatając otoczenie. Bóbr zagrzechotał trzymanym przed sobą pudełkiem.
- No, największe szanse ma Hellion, nasze kompanijne książątko, więc większość na niego stawia, a nagroda będzie dość przeciętna - stwierdził, wpatrując się w plecy lwa. Pokiwałam głową do siebie, sięgając dłonią do jednego z kolczyków. - Połowa kompanii na niego stawia. Drugi na miejscu jest Halse, choć na sali jeszcze go nie widziałem. Ale na pewno będzie chciał się zapisać, bo znając go, nie przepuści okazji sprać kilka łbów - pyszczek bobra wykrzywił się w przyjaznym uśmiechu. - Jeźdźcy z tamtejszej kompanii stawiają na towarzysza swojego, Haedę zwanego - odrzekł, wskazując mi dyskretnym gestem dłoni rosłego, ponurego białego tygrysa. Głęboka blizna, przechodząca przez prawe oko, nie uszkodziła go; wręcz przeciwnie, zwierzę obserwowało wnikliwie całą salę, ignorując swoich pozostałych towarzyszy. I chociaż wszelakie prawidła przyzwoitości na to nie przyzwalały, nie mogłam nie przyjrzeć mu się; chociaż był tygrysem, nie przypominał swoich współczesnych przodków. Może przez wzór umaszczenia? Nie byłam pewna.
- A pozostali?
- No, dowódca raczej na pewno nie będzie się starać, by przejść dalej, chociaż cholera go wie
- bóbr machnął łapką. - Po nim trudno cokolwiek powiedzieć albo przewidzieć. I tak go już Hawarel i Hathor wpisali. Zastępcy - wyjaśnił, widząc moje zdziwione spojrzenie. Pokiwałam głową.
- A dalej mamy Harla, to jest nasz zwiadowca, i taka jest jego główna rola. Do bitki pierwszy się nie pcha, jako że mąż to spokojny i z natury zrównoważony - podsumował. - Hasten podobnie. No, może jeszcze Haran miałby większe szanse, aczkolwiek wątpię, bo tak się w tę noc zaprawił, że raczej prędzej byłby gotów zaprezentować nam styl Pijanego Mistrza, aniżeli bitkę porządną - stwierdził z delikatnie złośliwym uśmieszkiem.
- Czyli macie w zasadzie tylko dwóch mocnych kandydatów?
- A gdzieżby! Więcej ich jest, ale opisałem tych, na których szanse są największe, pani. Mężowie nasi bitni są i parę w łapach mają, o technice nie mówiąc
- odrzekł. Po chwili wcisnął mi w ręce pudełko, sięgając po notatnik, gdy podszedł jeden z Jeźdźców, by obstawić zakład.
- Postawię kolczyki złote karsteńskie, podbijane szmaragdami, na Helliona - oświadczyłam, gdy zmierzyłam spojrzeniem lwa, nim mój wzrok znów powędrował w stronę Haedy. Lecz zamiast ponurego tygrysa o białej sierści i dziwacznym umaszczeniu dostrzegłam mężczyznę ze srebrzystymi włosami, przetykanymi gdzieniegdzie czernią. Czarne oczy przypatrywały mi się wnikliwie, jak gdyby chcąc mnie zapamiętać.
- To rozsądny wybór - odrzekł bóbr, zapisując w kratce mój zakład. Chwilę później kolczyki brzęknęły o dno pudełka. Chwilę później dołączył do nich złoty pierścień, wybijany diamentami.
- To zakład na Halse’a, tak?
- Zgadza się.
- Nie lubi panienka ryzyka
- zauważył, drapiąc się po skroni ołówkiem. Uśmiechnęłam się lekko, rozbawiona jego uwagą, a im dłużej mu się przyglądałam, tym mniej przypominał bobra. Wbrew pozorom był sympatycznym, starszym pięćdziesięcioletnim mężczyzną o krótko przystrzyżonym zaroście i dłuższych brązowych włosach, zaczesanych do tyłu. Po chwili również odwzajemnił mi się uśmiechem - tak bardzo przypominającym bobra, że trudno było się nie uśmiechnąć bardziej.
- Choć tak ładnego pierścienia byłoby szkoda - stwierdził, zasiadając na jednej z ławek. - Racz wybaczyć, panienko, że już tak siadam w obecności panny, lecz ja starszy człowiek już jestem i kości nie te, zwłaszcza żem strzałą wieki temu w łydkę oberwał i mimo upływu lat rana się czasem odzywa - oświadczył. Poklepał miejsce obok siebie, sugerując, bym i ja zasiadła.
- Jest bezwartościowy - odrzekłam, zajmując miejsce przy nim. - Pewne rzeczy, choć piękne i kuszą oko, nie mają w sobie żadnej wartości. Chociaż kamienie są prawdziwe, podobnie jak złoto jest dobrej próby, sam pierścień niewiele więcej od tombaku jest warty. Nawet jeśli go stracę w zakładzie, stracę go z radością.
- Ach, nie ma po prostu wartości sentymentalnej
- zauważył Jeździec. Przyjaznym klepnięciem dłoni delikatnie swoje palce na moich zacisnął. - Nie chmurz się tym, panienko. Czy mógłbym zapytać, jaka stoi za tym historia…?
- To pierścień po moim mężu, mam nadzieję, że już zmarłym
- odrzekłam. Zerknęłam na bobra kątem oka, słysząc jego śmiech. Pokręciłam lekko głową, zanim szturchnęłam go - niby to by okazać swoją dezaprobatę - i zwróciłam spojrzenie na pozostałych wojów, którzy już wrócili do stanu normalności. Względnej normalności, poprawiłam się natychmiast, gdy mój wzrok padł na wspomnianego wcześniej Helliona, który akurat zdejmował koszulę.
Nie mogłam się nie oprzeć, by nie wychylić się ze swojego miejsca dyskretnie, i nie zmierzyć tych umięśnionych ramion, łopatek, pleców spojrzeniem pełnym admiracji i uznania; a widząc spojrzenie Jeźdźca, który jak gdyby od razu je wyczuł, puściłam mu tylko oczko i odwróciłam się do jego kolegi, który przyszedł zakład postawić.
- Na Havika? A to niezwykły wybór - wtrącił się bóbr. - To ten wybór będzie najbardziej, mmm… ile to będzie… no, niezły przelicznik tu panie masz - odrzekł, zajrzawszy do pudełka.
- Po ile te zakłady? - wtrącił się Hellion. Uniosłam wzrok znad notatnika bobra, by na niego spojrzeć. Podparłam brodę dłonią, pewnym siebie spojrzeniem wędrując od jego ust, zarostu, w górę, na jasne, złociste oczy.
- Za buziaka - odrzekłam, obserwując go. Mężczyzna uśmiechnął się równie pewnie, wyraźnie zadowolony z uwagi.
- Słonko, nie jestem taki łatwy - oświadczył. Pokiwałam lekko głową, zanim zagrzechotałam pudełkiem.
- No, jak nie za całuska, to postaw zakład czymkolwiek, co masz wartościowego - oznajmiłam. Ktoś wrzucił miedziaka; lekkim skinieniem palca przytuliłam obracającą się monetę, wzbudzającą nieznośne brzęczenie, do dna. - Panowie wrzucili jakieś miedziaki, ktoś złotą gwineę, o, tu mamy sygnet i pierścień z Hallacku.
- Postawię siebie - w tej chwili nasz dialog przypominał… pojedynek. W następnej chwili zaśmiałam się - szczerze, otwarcie, wyraźnie rozbawiona komentarzem.
- Nie no, mężczyzn w zastaw nie przyjmujemy - oświadczyłam. Bóbr nadal z kimś rozmawiał, nie zwracając na nas uwagi. Może to i lepiej; w następnej chwili zmierzyłam Helliona spojrzeniem, nie mogąc oprzeć się możliwości… popodziwiania. Tak. Kto powiedział, że tylko mężczyźni są podatni na kobiece uroki, a kobiety na męskie już nie?
- Ale zastanów się, czy nie przyjmujesz - mięśnie napięły się lekko; a więc tak by to wyglądało, gdyby musnąć je ustami, opuszkami palców czy wbić w nie paznokcie w momencie najbardziej palącej, przeszywającej do szpiku kości przyjemności.
- Niestety nie przyjmę, zacny panie, właściciel tego pudełka nie pozwoli - rzekłam tonem, który sugerował, że bardzo mi przykro z tego powodu. - Przy czym śmiem wątpić, byś w pudełku się zmieścił.
- Ale pani może sama przyjąć poza pudełeczkiem
- kącik ust Helliona uniósł się w kuszącym uśmiechu. Umknęłam przed nim spojrzeniem, zerkając w bok; sama również się uśmiechnęłam.
- Ach, załóż lepiej tę koszulę, panie - zażądałam, lekkim potrząśnięciem głowy sprawiając, że gęsta fala włosów opadła na moje lico, przesłaniając je przed spojrzeniem lwa.
- To kto ma największe szanse? - wtrącił się wysoki, posiwiały Jeździec, który wcześniej pomagał w przenoszeniu stołów.
- Ten największy - odrzekłam żartobliwie. - Większość obstawia Helliona albo Halse’a bądź o, tamtego tam, chyba go zwą Haeda, tak? Haeda, to na pewno - też się wychyliłam, wskazując posturę wysokiego, żylastego Jeźdźca, pokrytego bliznami.
- Ma coś dziwnego w sobie, prawda? To jak, panowie? Czyją wygraną obstawicie?
- Mówiłem ci, Alaya, nie możesz obstawiać czego nie masz, nie zrobisz dodatkowego zakładu
- wtrącił Jeździec, siedzący obok - starszy, sędziwy bóbr, nasz naczelny inżynier. Najwyraźniej nie słuchał; a może słuch miał nieco przytkany?
- No przecież mam. Pierścionek wrzuciłam i kolczyki. Co, nie powiesz mi chyba, że to nie przerasta wartością tych waszych miedziaków, któreście wrzucili? - moje, teraz już moje pudełko zagrzechotało wymownie.
- Zależy skąd ta biżuteria - mruknął Hellion, przyglądając się Haedzie.
- Kolczyki są z Karstenu jeszcze, a pierścień z Hallacku - odrzekłam, nachylając się do pudełka. - Reszta sygnetów to nie wiem, nie pytałam właścicieli. A co?
- Karsteńska biżuteria coś tam jest warta, ale hallackie to może być podrobione.
- westchnął, przeciągając się niczym kot. Znów rzuciłam mu długie, przeciągłe spojrzenie spod rzęs, bezczelnie mu się przyglądając. Ponownie podziwiałam ten widok, wszakże kto by nie podziwiał, mając takie krajobrazy. Męża nie miałam, więc nie było potrzeby strzelać wzrokiem po sali, jak gdybym była cnotką-niewydymką lub panną, któraż to męskich darów życia na swe oczy nie widziała. Znów uśmiechnęłam się lekko, delikatnie, tym razem policzek podpierając dłonią; nie miałam w naturze rumienienia się jak niektóre panienki.
- Śmiem sądzić, że niektóre z tutejszych rzeczy również - odrzekłam, potrząsając pudełkiem wolną dłonią. - Ale nawet jeśli podrobione, to i tak nadal kuszące oko, prawda?
- Zawsze i tak mniej warte niż te prawdziwe i kuszące oko.
- odparł Hellion, unikając mojego wzroku. Za to zerkając na pudełko.
- Na kogo stawiają i po ile? - słysząc te słowa, przyjrzałam mu się uważnie. Wydawał się być teraz odrobinę roztargniony; najwyraźniej pozwolił swoim myślom odpłynąć daleko, w bardziej przyjemne lub przyziemne rejony.
- Na ciebie lub Halse’a albo tego tam, którego już pokazałam, nie wypada mi już go znów wskazywać - odrzekłam, rzucając mu krótkie spojrzenie. - Najwięcej postawiono na ciebie… - pochyliłam się do bobra, który prowadził pieczołowicie notatki. - Dwie sztuki złotych pierścieni, jeden srebrny, kolczyki, dwadzieścia gwinei miedzianych… ach, nudne to jest. Na Halse’a postawiono pierścionek hallacki podrabiany, dwadzieścia gwinei miedzianych, pięć srebrnych karsteńskich, nawiasem mówiąc nienależących do mnie, sygnet srebrny, całość o wartości mniejszej niż twój zakład. Nie każ mi czytać tego nudziarstwa - rzuciłam mu proszące spojrzenie.
- Czyżby kolczyki karsteńskie? - lew uśmiechnął się nieco i uniósł brew, wyrażając tym samym zdziwienie. Uniosłam wyżej brodę, rzucając mu krótkie spojrzenie.
- Tak, a co? I tak są więcej warte niż pierścień czy okup za mnie samą, więc nie zawiedź mnie - pogroziłam mu palcem żartobliwie. Natomiast twarz Helliona spoważniała, on sam zaś zerknął na mnie z góry.
- Nie wygrywam ku uciesze niewiast, lecz ku swemu honorowi i dumie.- mruknął chłodno.
- A ku uciesze własnej sakwy?
- A ile oferujesz zatem, by ta radość do mnie przemówiła?
- wyszczerzył kiel w półuśmiechu.
- To zależy, o jakiej sakwie mówimy - odrzekłam, puszczając mu dyskretnie oczko. Po chwili pudełko zagrzechotało, gdy ktoś wrzucił coś jeszcze. Bóbr obok zanotował coś w notatniku. Zajrzałam do środka.
- Jedna trzecia wartości tego co postawiłam, jeśli wygrasz?
- Zależy jaka chodzi ci po głowie
- prychnął nieco rozbawiony. Skrupulatnie przesunął wzrokiem z mojej twarzy, by następnie zjechać niżej, i dopiero wtedy przeniósł oczy na skrzyneczkę. Zrobił krok i stanął bliżej, praktycznie stykając się ze mną. Schylił się nieco, dając się otulić chmurce różanych perfum. Prawda; mimo że siedziałam na trzecim schodku ustawionych w rząd ław, tak bardzo był wysoki.
- Racz wybaczyć, ale połowa. To ja nastawiam skóry, pani.
Rzuciłam mu rozbawione spojrzenie na wzmiankę o sakiewce; oboje wiedzieliśmy, do czego pijemy. A patrzeć mógł, jak najbardziej - wszakże czy i ja sama nie otaksowałam go podobnie bezczelnym wzrokiem, gdy zdjął koszulę? Nie byłam taką hipokrytką, by bronić mu tego, co i ja sama poczyniłam.
- Czterdzieści procent, bo bez mojego wkładu nie byłoby takiej nagrody - odparowałam natychmiast, patrząc mu w oczy. Był blisko. Może nawet odrobinę za blisko jak na standardy przyzwoitości… miałam wrażenie, że atmosfera między nami gęstnieje, wzbudzając przyjemne napięcie; sytuacja między nami przypominała cienką nić pajęczyny, drżącą i kołyszącą się delikatnie na wietrze, a czekającą, by tylko coś mogło ją przerwać. Oddech stał się mimowolnie delikatnie cięższy, gdy rozkoszne mrowienie przeszło po skórze.
- Czterdzieści pięć i jesteśmy umówieni - szepnął, niskim, przeciągłym głosem.
- Czterdzieści dwa - nawet nie mrugnęłam. Znałam te sztuczki, pięknisiu. Nawet jeśli działały.
- Czterdzieści pięć albo przegram - Jeździec uśmiechnął się szelmowsko. Pokiwałam głową, opuszkami palców muskając linię jego żyły na ramieniu, wędrując dotykiem delikatnie szlakiem w dół powoli, bez pośpiechu, aż do łokcia, na rękę i dłoń wędrując. Atmosfera raptownie się zmieniła; zakończyły się negocjacje, skończyła się też ta przyjemna atmosfera pełna pokusy. Musiałam to przerwać innym gestem, mniej sugestywnym. Cofnęłam dłoń i spuściłam wzrok z jego oczu, sięgając po bobrowy notatnik.
- Umowa stoi - oświadczyłam, nie kryjąc rozbawienia z jego propozycji. Czy też raczej oferty nie do odrzucenia.
- Stoi - mruknął Hellion i odsunął się ode mnie. - Jak chcesz, to potrafisz być nawet uprzejma - dorzucił jeszcze, zerkając na mnie przez ramię.
- Ależ dziękuję, panie - odrzekłam, wgapiając się w jego plecy. Niezbyt dyskretnie, gdyby się zastanowić, ale cóż poradzić, ten widok umięśnionych pleców i ramion działał na wyobraźnię. Poza tym nadal nie miałam męża. - I ubierz się! Chyba, że będziesz walczyć z jakimś Jeźdźcem, który preferuje męskie wdzięki, to wtedy zdejmij spodnie! - zawołałam za nim, nie mogąc się oprzeć od żartu.
Droga pani, wtedy ubrałbym się w trzy warstwy ubrań - w odpowiedzi na to Hellion mógł dosłyszeć jedynie mój perli śmiech. Szczerze, naprawdę mnie rozbawił.
Lecz jeśli droga pani ma wymagania, mogę dla pani w woli wyjątku wystąpić tak, lecz jedynie w ramach nauki w prywatnej komnacie wyłącznie dla pani dyspozycji - dodał, odwracając się do mnie.
- Właśnie dlatego. Trzeba wykorzystywać wszystkie dostępne przewagi, prawda? - obniżyłam głos, gdy mężczyzna wrócił do rozmowy. Po chwili znów przyjrzałam mu się, nie kryjąc rozbawienia.
- Skąd pomysł, że potrzebuję nauki?
- Kobieta winna rozszerzać swoje poglądy i umiejętności. Nauka walki jest bardzo ważna, pani, nie sądzisz?
- Ach… walki… w łożu
- uniosłam kącik ust. - Umiejętność takowej samoobrony w bliskim, bezpośrednim starciu jest istotnie bardzo ważna… - pokiwałam głową.
- Nie miałem łóżka na myśli, pani, ale skoro ty o nim wspominasz, to widać że w głowie nie szkolenie ci.
- Cóż, ty pierwszy wspomniałeś o prywatnej komnacie, więc jedynie pociągnęłam twój… tok myślowy - oświadczyłam, pozwalając mu ująć swoją dłoń. Spojrzałam mu prosto w oczy - równie twardo, zdecydowanie i bezczelnie, jak on wejrzał w moje. O nie nie chłopaczku, nie będę uciekać przed tobą wzrokiem niczym niewinna, delikatna panienka. Po chwili obróciłam dłoń, gdy Jeździec złożył na wewnętrznej stronie mojego nadgarstka delikatny pocałunek, nim się oddalił - wołano go wszakże, najpewniej w celu rozpoczęcia pojedynków.

Mój wzrok znów przetoczył się po sali; ominęłam spojrzeniem Halse’a, ignorując go wzrokiem jakby był tylko elementem wyposażenia, by mój wzrok spoczął na mężu Yelleny, wyraźnie zmartwionym i zaaferowanym. I chociaż obaj mężczyźni, małżonek Airy i on oddalili się na ubocze sali, wciąż ich obserwowałam, wyraźnie zaintrygowana.
- Czy wszystko jest w porządku, panie? - zagadnęłam, zwracając się do szatyna, który po chwili rozmowy wrócił do sali. Był wyraźnie zagubiony, albo tylko mi się tak wydawało. - Czy mogę ci w czymś pomóc? Może zakład dla poprawienia nastroju i dla wsparcia kolegów - dodałam, stuknąwszy palcem w pudełko.
Mężczyzna, słysząc mój głos, odwrócił się w moją stronę i przez chwilę w milczeniu mi się z uwagą przypatrując. Mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów - od ciemnych włosów, przez oliwkową cerę, na trzymanym pudełku kończąc. Jego spojrzenie zaś było czyste i szczere, nie przesłonięte żadnym innym uczuciem poza zmartwieniem. I chociaż znałam wielu bratków, którzy potrafili grać wzrokiem najbardziej zatroskanych wnuczków, wcale nie czekających na spadek, o tyle ten mąż nie wydawał mi się być takim człowiekiem.
- Jesteś krewną Yelleny, prawda pani? Jej ciotką - rzekł z wyczuwalnym olśnieniem w głosie, po czym z pokorą skłonił swą głowę. - Racz wybaczyć mi pani, nie miałem pojęcia - dodał przepraszającym tonem. - O wybaczenie również błagam, lecz nic co w zakład mógłbym, postawić przy sobie nie mam. Z wielkim wstydem to przyznaję, lecz niestety morska róża nie trafiła na majętnego, nawet wśród Jeźdźców.
Wręcz przeciwnie, zdawała się mówić jego mina i lekko okraszone ze wstydu rumieńcem lico, gdy dla podkreślenia swych słów wywlekł na wierzch kieszenie. Ukazując obecną w nich pustkę, jeśli nie liczyć starego klucza do komnaty, którą zajmował.
- Czy mógłbym jednak liczyć na twą łaskę pani i zdradzenie mi, czyś mą piękną różę i radość mych dni widziała? Nie czuła się najlepiej i szukać cię pani się udała, by ziołowy lek móc zażyć. Racz wybaczyć mi mój brak wiary w jego działanie pani, lecz długo już mój klejnot mórz nie wraca i troska i lęk o jej stan me serce ściska - wyznał szczerze zmartwionym głosem i klucz schowawszy do kieszeni, zerknął na mnie z wyraźnym błaganiem w oczach. Zaskakiwało mnie tak wielkie zmartwienie, jednakże wierzyłam, że jego intencje były szczere.
- Tak, to się zgadza. Ty zaś jesteś mężem krewniaczki mojej - pokiwałam głową, zanim machnęłam ręką na wzmiankę o byciu niemajętnym.
- Nie dla każdego pieniądz się liczy, jak klejnoty i inne dobra materialne. Yellena nie jest tym typem kobiety. Liczy się dla niej człowiek, a sądzę, że na dobrego męża trafiła, skoro tak się o nią martwisz. - posłałam mu pokrzepiający uśmiech, widząc ten rumieniec wstydu. Po chwili pokiwałam głową, wracając myślami do poprzednich wydarzeń. Choć w pośpiechu opuszczałam komnatę, wiedziona gniewem i innymi emocjami, byłam pewna, że Yellena jej nie opuszczała, z panną Airanną i Shadan zostając.
- Była ostatnio w mojej komnacie wraz z innymi pannami, więc jest pod dobrą opieką, panie - odrzekłam, nie kryjąc współczucia. - Jeśli chcesz, mogę cię tam zaprowadzić, byś mógł przekonać się, że wszystko z twoim morskim kwieciem jest w porządku.
Rozejrzałam się po sali, kontrolnym spojrzeniem omiatając i Jeźdźców, i panny, zanim mój wzrok napotkał pobladłą panią Airannę. Zawsze była bledsza, jak natura jej nakazywała - wszakże czy widział ktoś opalonego rudzielca? - lecz jej tak wielka bladość w chwili obecnej była niepokojąca.
Spojrzałam na Hastena, zaraz na kobietę, zanim podeszłam do niej, przysiadając się.
- Pani…? Czy wszystko w porządku? - zapytałam możliwie jak najbardziej przyjaznym tonem. - Twoja bladość jest niepokojąca…
Airanna podpierała brodę na otwartych dłoniach, przymrużonymi oczyma wodząc po otoczeniu, zanim dosłyszała mój głos. Oszczędnym ruchem zwróciła twarz o milimetry w moją stronę, spoglądając kątem oka na mnie.
- Felernie puder dobrałam… - odparła, swej pozycji i mimiki nie zmieniając. - Nerwy już minęły? - zagaiła. Zerknęłam na Hastena, który nadal rozglądał się za małżonką swoją po sali. A gdy tej nie znalazł, cicho wzdychając, powrócił wzrokiem do rudowłosej, również mierząc ją spojrzeniem, wyrażającym w pełni jego zmartwienie i zaniepokojenie. Po chwili i tak podszedł ku nam obu, nie przystając jednak bezpośrednio tuż obok, lecz około dwa-trzy kroki z tyłu. Doceniałam tę postawę; znów wróciłam spojrzeniem do Airanny, i po raz kolejny uderzyło mnie, jak bardzo ta kobieta była blada. Siłą rzeczy zaczęłam martwić się o Yellenę również. Jak mogłam zostawić ją samą? Oczywiście, w towarzystwie innych kobiet, ale mimo wszystko… czy mogłam im zaufać? Tak jak tej nalewce? Jak mogła na nią zareagować Yellena? Bo lady Airanna, miałam wrażenie, że zaraz osunie się na podłogę.
- Tak? Bo, muszę przyznać, to dość martwiące. Jeśli chcesz się położyć, daj znać, możemy cię odprowadzić do komnaty - odrzekłam szczerze, zanim machnęłam ręką. Moje rysy stężały, słysząc pytanie o "nerwy".
- Nadal jestem zła na Halse'a za to, co się wydarzyło, więc nie sądzę, że mi przeszło. Na marginesie, Yellena została nadal u mnie? - wolałam się upewnić.
- Odprowadzi-MY? Nieźle… ja dostałam miażdżyciela czaszek, a ty niewidzialnego przyjaciela? Ta nalewka jest niesprawiedliwa… - westchnęła marudnie kobieta, na chwilę obecną ignorując drugie pytanie.
- Nie… mąż Yelleny jest tuż obok - odrzekłam, teraz już szczerze, na maksa zaniepokojona całą sytuacją. Airanna miała już chyba naprawdę wyjątkowo poważne zwidy. Spojrzałam na Hastena, równie zbita z tropu, zanim spojrzałam na rudowłosą pannę ponownie. - Myślę, że naprawdę powinnaś się położyć, to co mówisz jest niepokojące.
I może nas wpędzić w poważne kłopoty, wrzeszczałam w myślach. Jaki miażdżyciel czaszek? Jaki niewidzialny przyjaciel? Chłop stoi dwa kroki obok!
Aira zmarszczyła brwi, patrząc na na mnie niczym na wariatkę, zanim jej spojrzenie powiodło dookoła mojej sylwetki. Już uchylała usta, by odpowiedzieć, jednak wtedy coś ją natchnęło i wzrok swój skierowała w dół. Po sekundzie - dwóch aż podskoczyła na swoim miejscu, podrywając się i mało z siedziska nie spadając. Milczała chwilę, zanim rękami po obu stronach ciała się wsparła o ławę.
- Twoja żona, panie, śpi w pokoju Alayi… nie chciałam siedzieć nad nią i przeszkadzać w odpoczynku… jednak niedługo do niej zajrzę… - kobieta ewidentnie całkowicie ignorowała insynuacje do swojego stanu, wolała jednak wyjaśnić Hastenowi, który prosił ja o baczenie na jego żonę, co się z nią działo. Cóż, trudno nie było mieć wrażenia, że w zasadzie to ja w całej rozmowie byłam piątym kołem u wozu; wobec tego wycofałam się z rozmowy, obserwując otoczenie. Nadal siedziałam obok, oczywiście, jednakże nie wtrącałam się, raczej przypatrując się i reakcjom Airanny, i Hastenowi, i panom w tle.
Z tego też względu zauważyłam już wcześniej, jak uważnie Hasten przyglądał się lady Airannie, a widząc jej nieco niespodziewaną reakcję na informację o jego towarzystwie, zmarszczył lekko brwi. Nie przerwał jednak kobiecie.
- Dziękuję za tę informację pani i opiekę nad dni mych radością - rzekł posmutniałym głosem, skłaniając swą głowę. - Lecz proszę, nie przemęczaj się. Racz wybaczyć mi to stwierdzenie, lecz nie wydajesz się w tej chwili w pełni sił pani. Czy i ty aby na pewno odpoczynku nie potrzebujesz? Wszak jako męża obowiązkiem mym dbać o dobro swej żony, więc jeśli spokoju ci trzeba pani, sam mogę udać się sprawdzić, czy aby mej pięknej róży czego nie trzeba - wyjaśnił wyraźnie zmartwiony. - A jeśli pani jakoś dopomóc ci mogę, wody przynieść lub zimnego okładu, proszę powiedz. Z chęcią za opiekę nad mym mórz klejnotem, choć tak się odwdzięczę.
Pokiwałam jedynie głową, dając znać tym gestem Airze, że jest tak, jak Hasten rzekł; byliśmy gotowi przynieść jej wody, okładu lub czegokolwiek innego, co mogło jej pomóc.
- Nie musisz się panie martwić… było jej lepiej po udzielonej pomocy… jednak snu potrzebowała… tośmy ją położyły na drzemkę… - dodała. - Jak miło słyszeć, że tak wszystkich straszę swym mętnym obliczem - zażartowała lekko kpiąco, jednak się opanowała.
W obecnej sytuacji nie jestem w stanie ukryć, że źle się czuję, dlatego obejrzę nieco tego turnieju waszego i pójdę sama odpocząć. Taki układ was zadowoli? - podparła twarz na otwartej dłoni i uniosła lekko jedną brew spoglądając na nas nieco mętnym spojrzeniem.
- Po tysiąckroć cię przepraszam pani. Choć urazić cię nie planowałem i nic złego też na myśli nie miałem, wyraźne źle dobrałem swe słowa. Proszę, szczere me przeprosiny przyjmij - stwierdził Hasten, pokornie głowę swą skłaniając i prawą dłoń swą na piersi, na wysokości serca układając. - Do niczego wbrew twej woli cię nakłaniać, czy zmuszać nie chcę. Me słowa były powodowane jedynie zmartwieniem, więc cokolwiek ci dopomoże pani, mą pełną aprobatę zyska. Pokornie proszę jednak, jeśli mogę cokolwiek dla ciebie zrobić, racz mnie o tym powiadomić.

Osobiście zdecydowanie nie byłam przekonana zapewnieniami młodszej kobiety, jakoby wszystko było w porządku - zwłaszcza widząc mętne spojrzenie Airanny. A sam fakt, że ona tak się źle czuła sprawił, że tym bardziej, tym mocniej zaczęłam martwić się o Yellenę. Chociaż na nią kordiałek nie wydawał się wpłynąć aż tak źle, to skąd mogłam to wiedzieć, skoro wyszłam ze swojej komnaty i już do niej później nie wróciłam? W żaden sposób wyjaśnienia Airy do mnie nie trafiały. Zaczynałam czuć… wyrzuty sumienia. To dziwaczne, nieokreślone uczucie, że mogłam, i nawet powinnam była postąpić inaczej. Okazać troskę o kogoś innego, nie dawać się ponosić emocjom.
- Myślę, że powinnaś udać się do komnaty już teraz, zanim zemdlejesz i mąż będzie musiał nad tobą czuwać, jednakże zrobisz jak uważasz - odrzekłam, nie kryjąc swojej dezaprobaty, nim podniosłam się z miejsca. - Racz zatem wybaczyć, pani, że przeszkodziłam. - Z tymi słowy spojrzałam na Hastena. Zdecydowanie nie zamierzałam zostawać w sali i liczyć, że Airanna miała rację - wszakże już wcześniej zignorowała moje pytania i mówiła niepokojące rzeczy. Niewidzialny przyjaciel? Miażdżyciel czaszek? W moim odczuciu były to niepokojące nonsensy, a jakiekolwiek jej słowa nie znajdowały jak dotąd większego pokrycia w rzeczywistości. Dlaczego miałabym więc jej uwierzyć, że z Yelleną jest wszystko w porządku? Nie było jej tam. Nie mogła więc wiedzieć, czy coś się z dziecięciem mojej siostry stało. I jakkolwiek zdawałam sobie sprawę z tego, że Reyalis urwałaby mi głowę, gdyby cokolwiek się jej córce stało, tak kierowała mną też zwykła, zwyczajna troska - w końcu Yellena była jedynym, co mi tu zostało, co łączyło mnie z Karstenem i Reyalis i zdecydowanie nie zasługiwała na taki los jak mierzenie się z efektami kordiału.
Subtelny uśmiech sam wkradł się na twarz Airanny, gdy obserwowała Hastena.
- Tak, zrób coś… - zaczęła, spokojnie na niego patrząc. - Nie zmieniaj się… - uśmiech jej ciepła nabrał co rzadko jej się zdarzało. Zmarszczyłam brwi, niewiele rozumiejąc. Miał się nie zmieniać z powrotem w człowieka, jeśli widziała ptaka? A może miał nie zmieniać się charakterem? Dom wariatów, doprawdy. Najpierw widziałam jakieś zwierzaki, teraz ta kobieta mówiła do nas jakimś dziwacznym szyfrem. Albo działał tu brak mojej biegłości w tutejszym dialekcie. Myślałam, że po tylu latach życia tutaj miałam go nieźle opanowany, ale… może niekoniecznie moje przekonania były prawdą.
Airanna skrzywiła się wyraźnie na wspomnienie męża, zanim zacisnęła usta w wąską linię i lodowatym spojrzeniem zmierzyła moją sylwetkę. Westchnęłam ledwie słyszalnie do siebie. Nie miałam czasu na marnowanie czasu - a na pewno nie na tracenie go na bezsensowne rozmowy z kimś, kto bez powodu traktował mnie, najwyraźniej, jak wroga. Spojrzenie Airanny wiele mówiło.
- Jak zapowiada się turniej? - zagaiła do naszej dwójki.
- No, panowie z naszej kompanii stawiają na Helliona albo Halse'a głównie - wzruszyłam ramionami. - Albo na tego poznaczonego bliznami mężczyznę z tamtejszej kompanii. Zakłady możesz obstawić u, eee… Pana Bobra - na moment straciłam rezon. - Nie wiem jak się nazywa, ale wygląda jak wyjątkowo sympatyczny bóbr. A teraz racz wybaczyć, chyba na nas pora - dodałam, chcąc udać się do komnaty. Czemuż miałabym bowiem chcieć przebywać w towarzystwie kogoś, kto tak wyraźnie traktował mnie z niechęcią?
Hasten w lekkim uśmiechu skinął niepewnie na znak, iż akceptuje życzenie Airy. W spokoju wysłuchał moich słów, gdy wstałam z ławki, i jednocześnie sam się wyprostował, jakby oczekując na dalsze podjęcie przerwanej trasy. Zaś słysząc o turnieju, jedynie lekko się skrzywił, natomiast gdy temat zszedł na zakłady, rzucił mi badawcze spojrzenie. Nie przejęłam się tym za specjalnie; wszakże miałam rację, nazywając tego człowieka bobrem.
- Bywaj w zdrowiu pani, mam nadzieje, że odpoczynek ci pomoże. Przekażę mej pięknej róży, gdzie jesteś pani, jeśli tę zbudzoną zastanę, gdyż snu jej nie chciałbym niepotrzebnie przerywać. A jeno swą troską i pomocą obdarzyć ją pragnę, jeśli ta potrzebną będzie - stwierdził, jeno skłaniając uprzejmie przed rudowłosą głowę.
- A Hektor walczy? To cielsko wystarczy, że siądzie na rywalu… - zażartowała kobieta. Zaś słysząc słowa Hastena, lekko zacisnęła jedną z dłoni na krawędzi ławy.
- Oczywistym jest, że zastaniesz ją obudzoną… sen jej w obcych miejscach jest tak płytki, że samo uchylenie drzwi ją zaniepokoi i zbudzi, dlatego wyszłam… by dać jej chwilę spokoju…
Dostrzegłam zmartwione, niepewne zerknięcie Hastena. Nie zareagowałam na to jednak.
- Wyśpi się jeszcze dziewczyna, jeszcze wiele dni i nocy przed nią - mruknęłam, machnąwszy ręką. Lepiej było sprawdzić niż później pluć sobie w brodę i myśleć "gdybym tylko sprawdziła, czy wszystko jest w porządku"... moja twarz nic nie wyrażała; za nic nie wiedziałam, co dziewczyny kombinowały i nie chciałam się w to wszystko mieszać.
- Idziemy, panie?
Odwróciłam głowę, by spostrzec wahanie Hastena. W końcu mężczyzna skinął głową, dając nama do zrozumienia, iż zdania swego nie zmienił i wciąż planuje sprawdzić stan swej małżonki.
- Tak, pani - zgodził się cicho. Skinieniem głowy pożegnałam Airannę, nim zgarnęłam suknię w dłonie, by wejść po schodach; w następnej chwili korytarze wypełnił stuk naszych kroków. A ja szłam szybko - szybciej niżby przystawało damie, i w milczeniu, co również nie było wyrazem większej uprzejmości.
- Racz wybaczyć moje milczenie, panie - rzekłam, zerkając na Hastena przez ramię. - Wiedz, że nie jest to dlatego, że cię ignoruję czy coś, tylko… ach, wierzę, że sam pragniesz dotrzeć do tych komnat jak najszybciej.
- Spokojnie pani, swym milczeniem nijak mnie nie uraziłaś, ni też żadnej krzywdy mi nie wyrządziłaś - stwierdził cicho mężczyzna, zrównując się ze mną krokiem, dotąd bowiem snuł się za mną bardziej jak cień. - Jak słusznie stwierdziłaś pani, sytuacja obecna czczym rozmowom nie sprzyja. I me myśli skupione teraz są na mej pięknej róży i jej dobrze. Mimo to przeprosiny swe składam, iż żadnej nawet podjąć nie spróbowałem - dodał, pokornie skłaniając głowę.
Zaraz też przygryzł policzek, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Mierząc badawczo mnie wzrokiem, nim w końcu, westchnąwszy, zdecydował się wreszcie wypowiedzieć. Odwzajemniłam mu się tylko uniesieniem brwi i zaintrygowanym wyrazem twarzy, dając mu do zrozumienia, że może mówić spokojnie i bez obaw wszelakich.
- Pani, czy mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę? - zapytał, tonem wyrażającym zarówno jego niepewność w tej kwestii, jak i smutek. - Czy o twą łaskę mógłbym błagać i wejście do swej komnaty samej? Proszę, nie zrozum mnie źle pani, swej morskiej perły porzucać nie mam zamiaru, pragnę jeno zaczekać przed drzwiami. Jeśli bowiem sen mej radości w chwili tej jest tak niespokojnym, jak pani Airanna twierdziła, po nagłym przebudzeniu widok twarzy bliskiej krewnej może mniej jej spokój zburzyć niż męskie lico - wyjaśnił z każdym słowem tonem coraz bardziej przepełnionym troską i smutkiem.
Zamrugałam, wyraźnie zdziwiona i zaskoczona prośbą; nie na co dzień wszakże spotykało się mężczyzn tak oddanych i delikatnych. Uśmiechnęłam się po chwili lekko, wyraźnie rozczulona jego postawą, zanim pokiwałam głową. Rozumiałam pobudki Hastena.
- Mogę tak uczynić, panie, oczywiście. Ach, gdybyż więcej panien miało tak oddanych mężów! Wszyscy, jak widzę, możemy jeno Yellenie zazdrościć - odrzekłam ciepłym tonem głosu; wszakże jak dotąd traktował córę Reyalis po królewsku, jak gdyby był bohaterem z jakiejś bajki, nie zaś krwiożerczym, okrutnym Zwierzołakiem z legend i opowieści.
- Dziękuję ci, pani. Moja piękna róża ma wielkie szczęście mając ciotkę tak pełną troski o jej dobro - rzekł znów głowę swą przede mną pochylając. - Nie wiem jednak pani, czy morska perła podzielą twą opinię. Wstyd jej wielki z pewnością mój dzisiejszy wybuch przyniósł, a nie winiłbym jej, jeśli i zawód. Czynem tym udowodniłem raczej, iż me oddanie znacznie mniej warte od uwagi innych mężczyzn - stwierdził z wyraźnym poczuciem winy, malującym się w jego postawie i oczach. - Nie miałbym więc żalu do niej, gdyby widok mój nie byłby jej teraz miłym i samotność ponad me towarzystwo wybrać by wolała.
- Coś ci powiem z własnego doświadczenia - z tymi słowy odwróciłam głowę w jego stronę. - Serce każdej panny się zawsze raduje, ilekroć ktokolwiek staje w jej obronie. Bowiem nie o sam gest tu chodzi, lecz okazanie wsparcia. A Yellena jest teraz sama, zaś ty, jako jej mąż, największe wsparcie jej okazałeś - oświadczyłam. - A to, w miejscu, gdy panna jest zdana na siebie i ledwie kilka przyjaznych twarzy, jest cenniejsze niż złoto. Nie mogę mówić w imieniu Yelleny, jako że nie jestem nią i nie znam jej powodów, lecz śmiem sądzić, że nikt nie odebrałby twojego zachowania jako zawód czy rozczarowanie.
- Swe wsparcie na wiele sposobów można okazać pani, a przemoc najgorszą jest jego formą. Nic więcej poza krzywdą nie niesie, a i z czasem powodem wielu przykrych, nadwyraz okrutnych konsekwencji być może - rzekł cicho, spojrzeniem swym nie patrząc jednak na mnie, a gdzieś ponad moją głowę, znacznie dalej, jakby zaglądając ku swym wspomnieniom. Obrazom, które odmalowywały się w jego oczach, zdających się w tamtej chwili mówić, tak jak i jego mina, że coś o prawdziwości tych słów wie z własnego doświadczenia.
- Rzekłabym, że czasem niektórym ludziom nie słowa potępienia, a porządny strzał w dziób trafiają do rozumu - mruknęłam. - O większej skali nie śmiem się wypowiadać.
Trudno mi było wszakże oceniać całą tę sytuację. W Karstenie ścięcia - kara śmierci - była jednakowa dla wszystkich. Każdy był wobec niej równy. Czy morderca, czy ten, kto naruszył dziewczęcą niewinność, czy inszy człowiek, plugawiący niewinną istotę. Z doświadczeń też wiedziałam, że niektórzy ludzie byli jak wściekłe psy.
Nie bez powodu w Karstenie, mówiąc o chorobach psychicznych czy jakichkolwiek innych, odwoływaliśmy się do natury zwierząt. Wściekły jak pies oznaczało chorobę odzwierzęcą, cechującą się niezwykle wysoka wręcz agresją; a ludzie, naznaczeni dotykiem srebrnego lisa widzieli rzeczy, których widywać nie powinni… tak czy inaczej - z niektórymi nie dało się dogadać inaczej. Bywali ludzie, którzy rozumieli jedynie język przemocy.
Chwilę później stanęłam przed drzwiami do własnej komnaty; uchyliłam je powoli, ostrożnie, zanim wsunęłam się do środka, jakby nie chcąc zwrócić na siebie uwagi ni Yelleny, ni pani Shadan.
Awatar użytkownika
Eru
Posty: 35
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Hellion

Post autor: Eru »

Tego ranka nie modlił się do pani słońca, nie wypowiedział słów powitania, chociaż ona czekała, jak matka czeka na uśmiech swego dziecka. Spodziewała się powitania, ale on nie mógł tego wiedzieć. Ponieważ śmiertelni, ani nawet ci przebywający na granicach światów nie wiedzieli co dokładnie dzieje się w boskiej nawie. Jednak najczystsza pani jego serca ta, której kalać nie miał zamiaru jedna, chociażby myślą grzeszna — czekała. Wiedząc, że kocha ją miłością szczera. Niczym nowo narodzone dziecię kocha swą matkę. Ona czekała na, chociażby jeden głos, jedną myśl niewypowiedziana na głos. Niestety nie doczekała się, nie mając widoku, chociażby zamglonego na miejsce, w którym rezydowała siostra jej boska, przeciwieństwo najszczersze. Oraz ten, który do tego prowadził, kalając imiona bogów i naturalny porządek wszechrzeczy.
Nie mógł wiedzieć Hellion, że coś jest nie tak, będąc ukrytym pod delikatną woalką iluzji i czaru. Motającego umysł, pociągającego za sznurki myśli i ułudy. Miotał się więc, niczym motyl uchwycony w siatkę przez małe dziecko, nieświadome konsekwencji, jakie przynosi to żywemu stworzeniu. Zamglony umysł nie potrafił walczyć z tym, co przynosił głos, który nieopatrznie odbierał za swoje myśli. Zwodnicze i przygnębiające, a niekiedy pobudzające pokłady lwiej agresji i wszelkiego zwierzęcego instynktu. Mieszane w szaleńczym tańcu, chcące osłabić siłę woli i hart ducha zwierzołaka.

Dlatego więc gnany nie tylko chęcią dobrej zabawy, ale i właśnie szepcząca w głowie myślą porzucił z trudem towarzystwo pięknych dam i towarzysza i udał się zapisać na turniej. Jakby szeleszczący papier i zawijasy rysowane gęsim piórem i gęsty niczym krew, atrament miały nadać większy sens tej grającej mu w umyśle burzy. Wykreślił eleganckim, lekko przechylonym charakterem pisma swe miano.
"Dobrze! ŚWIETNIE ! Zapisz się. Pokaż Hellionie, co potrafisz. Może zwrócisz tym uwagę pani zamku. Och! Chciałbyś, by jej oczy zerknęły na ciebie trochę łaskawiej. Prawda? Złote jak twoje, byłoby przyjemnie, gdyby jej usta szeptały twoje imię w cichym pragnieniu. Może wolałbyś by błękit oczu tej uroczej, niegodnej twego krewniaka damy o licu niczym płatek stokrotki i oczach jak wiosenne niebo kierowały się tylko na ciebie. Pomyśl tylko. Będą cię podziwiać, pragnąć, myśli im zaprzątanie twoja osoba. Będziesz na górze Hellionie. Ponad innymi, pokażesz im, że tyś jest godzien żony, a nie chociażby dzik, który swe kwiecie piękne traktuje jak ostatni chwast. Och, gdyby jedna z nich była twoja. Lecz…po co ci tylko jedna. Jesteś lwem. Potrzebujesz stada…"

Nie mogla dotrzeć do niego pani jego ukochana, która pocałunkiem swym matczynym uratowała braci miecza tamtego pamiętnego poranka. Drugiego słońca tego roku, poświęconego jednorożcowi. Patronowi dziewic, niewinności i cudów, jak ten którym było właśnie ich ocalenie. Wyrwać go ze szponów okrutnego pana. Była w zamku za to ta, która mogła, która obserwowała, skryta w ciemnych zakamarkach poczynania kotowatego. Próbowała do niego dotrzeć, bo miał na sobie cienka nic połączenia ze światem nocy. Jej światem. Tej, której pani dnia zerwać nie mogla, bo zbyt głęboko skryła się w sercu jeźdźca, zakorzeniając się niby to mech, powoli porastający całą jego powierzchnię. Jednak on nie słuchał, nie mógł, bo i jej głos odbijał się od tego, który nie chciał tu bogów. Tego, który zadręczał jeźdźców. Ona jednak nie poddawała się. Miała do ocalenia tę, którą kochała. Umiłowane dziecię pani nocy czekało, skąpane we łzach, magii i różanych płatkach. Ukryte starannie za woalami iluzji, mającej zmącić nie tylko ludzki wzrok, lecz także ją. Ona jednak nie poddawała się. Jej córka czekała.

Szeptała więc do mężczyzny, licząc na to, że słuch jego zadziała. Porzuci słowa uzurpatora i wysłucha. Wierzyła, że dzięki temu, jego oczy otworzą się i ujrzy prawdę tego miejsca i spadnie maska, ukazując oblicze gospodarza. Chciałaby umysł choć na chwilę otrząsnął się z iluzji i ujrzał ścieżkę prowadzącą ku wolności tej ukrytej przed wszystkimi. Nie tylko we śnie, ale i na jawie.

Dlatego lew wydawał się zdezorientowany, przez chwilę jakby sekundę stojąc w jadalni, nie wiedział, gdzie jest. Nasłuchiwał, wąchał i obserwował. Zmarszczył brwi i przejechał palcami po czole, przypominając sobie fragmenty snu, które chyba sama bogini podsunęła mu. Wizję dziewczyny o hebanowych włosach niczym jedwabie najdroższe, oczach czarnych jak najciemniejsza bezgwiezdna noc. Spojrzeniu bez cienia radości. Ustach, z których zdarto uśmiech i radość wszelaką, porcelanowej skórze, która w jego wizji w tempie przyśpieszonym pokrywała się zmianami. Złotymi łuskami, fioletową blizną. Skazami na pięknym obrazie. Jednak najbardziej zabolała go najbardziej wizja tych oczu. Coraz bardziej tracących nadzieję. Wizja zesłana przez panią nocy razem z trawiącą myślą.

" Znajdź ja"

Szepnął głos jego własny, tak natrętny, że niewiele myśląc, poprawił swój płaszcz i wyszedł z sali. Szybkim, pełnym buty krokiem, ruszył do przodu, jakby prowadzony niewidzialną ręką, ku którego miejscu nie znał, chociaż widział je we śnie. Szukał różanej zapory, wyglądającej jak ściana. Wiedział, że musi znaleźć ja. Jednak jak miała na imię, nie pamiętał, ale wiedział, że musi znaleźć tą, o której myślał tak natrętnie w tej chwili. Czerń jej włosów przysłoniła mu wzrok, mącąc zmysły. Przysiągłby, że czuł nawet miękkość jej kosmyków pod palcami i zapach ich delikatnie różany drażnił nozdrza, a przecież nigdy niedane było mu ich dotknąć. Myślał intensywnie i brał głos tej, która przodowała nocy za swój włosy. Bo czasem bogowie nie mówili wprost. Zsyłali inspiracje, kryjąc się za myślami ludzi, natchnieniem i tym, co nazywali wena. W końcu olśnienie nadeszło.

Dagian!

Jej imię wybuchło w jego głowie milionem barw. Jakoby fajerwerki radosne, dając jego sercu chwilowe ukojenie, że wie, kogo szuka, że może pomoc. Niestety wraz z nim pojawił się szyderczy śmiech. Hellion oparł się o kamienny parapet, zerknąwszy w szybę strojna zdobna koronka mrozu i różanego kwiecia. Jego własne odbicie uśmiechnęło się do niego szyderczo, a on zamknął oczy, zacisnął powieki, po to, by chwycić się jedna z dłoni za głowę, która zabolała tak nagle. Chichot zniknął, zamiast tego pojawiła się jedna komenda. Niczym słodki rozkaz i kusząca obietnica.

Wracaj.

I chociaż nie chciał, powrócił. Grzecznie do szeregu. Ostre spojrzenie zmętniało, by po chwili przybrać normalny wyraz. Znów zapomniał imienia tej, której szukał. Serce zabiło ostatni raz z nadzieją, by znów stać się jedynie narządem do pakowania krwi, a nie pełnym radości i dumy, symbolem siły. Straciła go znów pani nocy tak jak i ta patronująca rannemu niebu. Znów musiała szukać drogi do tych, którzy mogli pomóc jej umiłowanemu dziecku. Hellion zaś wracając do sali, minął dwie niewiasty, jedna z nich była żona jego brata krwi I miecza, ale ta druga… Na jej widok zwierzę zewnątrz zwierzołaka warknęło groźnie.

Zapomniał o niej jednak po chwili, głos kazał wracać, więc wrócił. Nawet lew pokładał się pod jego komenda niczym kociątko. Chociaż czasem warknął w głowie Helliona, że nie lubi tego, ale po tym szybko milkł.
Będąc na sali, czuł swędzenie, uporczywe, wżerające się w ciało, wręcz do szpiku kość, bolesne. Gdzieś na piersi, głęboko w ciele. Jakby rozżarzone żelazo spoczęło na symbolu słonecznej pani. Począł drapać się po piersi, jednak to nie przyniosło ukojenia. Czuł się tak, jakby materiał drażnił powstały na piersi symbol pani dnia. Zdjął więc płaszcz, a następnie koszulę i odłożył je na boku, na jednej z ław, by nikt ich nie zadeptał. Nagle poczuł walnięcie na plecach. Ciepło i pieczenie rozlało się na nagiej skórze.
— Już panny czarujesz? — stwierdził z uśmiechem czającym się w kąciku ust. Nawiązywał, rzecz jasna, do tego, że zdjął już koszulę — a inne panny wpatrywały się w niego łakomie, nawet ta jedna, która ciągle świergotała w tle i obstawiała już zakłady. I ona swoje oko zawiesiła, wręcz wychylając się dyskretnie ze swojego miejsca.
Hellion czując walnięcie w plecy, obrócił się, lecz nie gwałtownie, a spokojnie, chcąc zlustrować twarz tego, który zdawał się takim żartownisiem.
— Panny? — zapytał autentycznie zaskoczony.
— Koszula jedynie da przeciwnikowi więcej szansy na uziemienie mnie, czy też ustawienie do parteru. — odparł, ale zaczął wyraźnie rozglądać się po sali, zwłaszcza części gdzie siedziały niewiasty i było widać, że kącik jego ust uniósł się wyraźnie na tyle, by ukazać kieł.
—Ale skoro są tego inne plusy — mruknął.
— A ty? — tutaj, w odpowiedzi walnął Hyrona w ramię równie mocno co on jego w plecy.
— Nie sądziłem, że też weźmiesz udział. Chcesz się popisać przed młoda żonka?
— Cóż to, pierwszy do łapania spojrzeń panien, a teraz ich nie widzisz?— pokręcił głową, nie mogąc oprzeć się od tego. Wszakże Hellion w swym doświadczeniu pierwszy łapał spojrzenia, oznaki, sugestie. Nie dziwiło mnie to jednak teraz. Skupił się na turnieju i to był jego priorytet. Kiwnąłem z uznaniem głową, słysząc wyjaśnienie z koszulą.
— I nikt ci jej w razie czego nie rozpruje — dodałem, prostując się odruchowo jeszcze bardziej, gdy i ja poczułem huk w plecy.
— Nie zamierzałem, jednak jakiś żartowniś wpisał połowę kompanii na listę. Po turnieju zamierzam sprawdzić, kto podpisuje się jako "Hyron" takimi fantazyjnymi zawijasami. Mam swoje podejrzenia — z tymi słowy rzucił długie, przeciągłe spojrzenie swoim zastępcom, aktualnie żwawo dyskutujący z Jeźdźcami z tamtejszej kompanii.
— To nie tak, że ich nie widzę. Teraz nawet bardzo wyraźnie — oblizał kącik ust z satysfakcją.
— rozpr...ah koszuli. Tak. Widzisz, to bardzo praktyczne. — mruknął i skrzyżował ręce na piersi, słysząc o wpisywaniu na listę, ale zaraz po tym zaczął kręcić ramionami, rozgrzewając się przed walką.
— Cóż. Rozruszasz trochę kości, popiszesz się przed swoją panią. Same plusy.— mruknął, ale jego uwagę przyciągnęłą kobieta z korytarza, ta sama, która ubodła jego ego poprzedniego dnia i niemal jawnie zasugerowała, że byłby złym mężem.
” Pokaż jej Hellionie, niech wie, co odrzuciła, zabaw się. Zabaw. Uwiedź, wykorzystaj i porzuć. Jak zwykle to robisz, przecież żadnej nic nie obiecujesz. Co ci szkodzi, to tylko niewiasta, słodka jak miód, kolejny klejnocik do twej kolekcji. Och jak ona na ciebie patrzy. Chyba żałuje. Albo wyzywa cię, spójrz lwie”

Nawet jego totem warknął przeciągle w jego umyśle, jakby czając się na polowanie. Zagadnął i zaczął grę, widział jej spojrzenia, uśmieszki i słyszał słówka, które nie zawsze oznaczały to, co oznaczać miały. Jakby przez chwilę zapomniał nawet o obrazie, jaką wymierzyła mu kobieta i skupił się na tym, by ją oczarować. Jak mówiły mu myśli, jak powarkiwał biały lew, pragnący zdominować ją za samo patrzenie mu w oczy, co traktował jak wyzwanie. Było to przyjemne, nawet bardzo i może byłby w stanie zapomnieć o jej zniewadze, o tym, że niosła na sobie płaszcz Halse poprzedniego wieczora i jego zapach. Może byłby nawet w stanie jej uwierzyć, że nic ich nie łączy, ale jednak jakaś zadra pozostała, chociaż teraz to nie ona stała między nimi, a raczej mur ognia.

Później, chwilę po rozmowie z kobietą nawinął się Halse. Jakby taki trochę nie w sosie, blady, może chorobę nocy wczorajszej jeszcze miał, albo przejął się, że w pysk od Hastena dostał. Kto wie? Hellion uznał, że najlepszym lekiem jak zwykle będzie chlanie i zioło. Wczoraj podziałało, czemu miałoby więc zawieść dziś. Jednak kiedy rozmowa zeszła na temat kobiety Hellion nieco sposępniał i zatopił się w myślach.
Och lwie. Samotny bez stada. Odrzucony przez tą, która płaszcz twój podniosła, nawet nie dając ci szansy na godny rozwód. Uciekłaby być wolną od rodu i od ciebie. Zapewne obrzydzała ją myśl o twym dotyku, przecie uciekała jak płochy królik przed najdrobniejszym gestem. Teraz kolejna wykorzystała cię. Była miła, może i słodko flirtowała, ale zrobiła to, żeby zrobić mu na złość. Zawsze będziesz tym drugim, zawsze na straconej pozycji. Tak jak w Arvonie. Ukradziono Ci miłość, życie i pozycje, która mogłeś mieć. Żona porzuciła cię, uznając za niegodnego, a teraz kolejna wodzi cię za nos, by zrobić na złość innemu muzycznie. Och jakiż żałosny jesteś Hellionie. Musisz im pokazać…

Rozmowa w końcu skończyła się swoistymi obietnicami o flaszkach, ziele i męskim braterstwie, jakim karmiono biednych chłopców, a koniec końców to i tak o te pękające flaszki właśnie chodziło. Chociaż lepiej mieć dobrych druhów niż nie mieć. Wszak taki może życie i jajca uratować. Jednak nie poprawiło to nastroju Helliona, a jedynie przypomniało, jak kilkanaście lat temu wybili do Karstenu i wtedy właśnie Hasten wybawca jego uratował mu nie życie, a honor! Uśmiechnął się blado i kiedy patrzył, jak Halse odchodzi, sam postanowił rozgrzać się nieco, lecz znów usłyszał głos. Jakby śpiew melodyjny, dochodzący z oddali, echo niewiadomego kierunku. Rozglądał się przez chwilę, szukając damy, do której ten głos należy, lecz nie ujrzał jej, jedynie przez chwilę skupiając się na swoim odbiciu w lustrze. Przejechał palcami po zarośniętej brodzie, myśląc o tym, że powinien się ogolić, ale zaraz też porzucił ten pomysł na rzecz rozgrzewki i po kilku może kilkunastu minutach kolejnej rozmowy z Halse, która dała mu do myślenia. Właściwie powinna dać i na chwilę jakby jego umysł zaczął wątpić w to miejsce, czas i wszystko, co się dzieje, jakby bogowie zesłali na niego objawienie. Jednak już po chwili niczym fala wody uderzająca w plażę dopadło go zapomnienie. Pamiętał, że miał zagadać o coś do Hyrona, jednak nie pamiętał o co.
Mimo to odszukał go szybko i z pewnością zagadał.
— Musimy pogadać. Sprawa jest właściwie zwłoki niecierpiąca.— rzucił Hellion, jakby śpiesząc się i chcąc uzyskać odpowiedź. Lecz myśli znów zawirowały mu w głowie i zabrały daleko, to o co miał się zapytać.
Hyron spojrzał na niego z wyraźnym zainteresowaniem w oczach, zaś na ustach pojawił się blady uśmieszek.
—Dosłownie zwłoki? Chyba jeszcze na to za wcześnie.
— Zobaczymy na turnieju, czyje będą pierwsze. — ukazał kieł w złośliwym uśmiechu.
— Zapytać cię miałem w zasadzie o jedną rzecz.— tu przejechał palcami po czole, jakby chciał sobie coś przypomnieć. Zapomniał, o co miał zapytać. W sumie… nagle jego wzrok przemknął po trybunach, a twarz przybrała ostry wyraz.
— Czemu zabraliśmy te Karstenke od Horazona. Przecie to żona żadnego z nas. — zapytał, jakby to była ta sprawa zwłoki niecierpiąca.
Hyron wzruszył ramionami, wyraźnie tracąc zainteresowanie rozmową, jeśli temat nie dotyczył zwłok.
— Nie wiem. Sam zwróciłem uwagę, że mamy dodatkową kobietę w oddziale dopiero jak mi o tym powiedziałeś. A co ona tak nagle cię interesuje? Kosza ci dała czy żony szukasz? — po usłyszeniu tej odpowiedzi Hellion zmarszczył brwi.
— Przecież sam musiałeś zgodę wyrazić, żeby z nami ruszyła. Ani kosza, ani żony. Przypomnę ci, że w zasadzie ta, która uciekła, więzów nie przecięła.
— Nie przypominam sobie, by pytał mnie ktokolwiek o zgodę, ni ona, ani jej towarzysze — odrzekł starszy Jeździec z kamiennym wyrazem twarzy, zanim pokiwał głową.
— Połóż miecz na pustej przestrzeni między sobą a łóżkiem i sam te więzy przetnij — skwitował.
— Więc jest tu nielegalnie w zasadzie. — zamruczał posępnie. Sam jednak obserwując Hyrona, miał wrażenie, że coś jest z nim nie tak. Jednak szybko rozmyło się ono.
— Bez amuletu czy kapłana tak to nie ważne będzie. Bogowie tego nie zobaczą. A później mnie skarają. — skwitował. Mając wrażenie, że miał pytać o coś jeszcze.
— A o kobietę pytam, bo widzę, że zainteresowanie duże wzbudzą. Żeby problemu z tego nie było. — warknął.
Kąciki ust Hyrona uniosły się w odrobinę złośliwym uśmieszku.
- Czyżby? Bo rzekłbym, że zainteresowanie wzbudza i owszem, duże, lecz przede wszystkim twoje. Choć jej się nie przypatrywałem, to nie widziałem, żeby inni mężowie z Kompanii próbowali tak zyskać jej względy tutaj, teraz, w tym momencie — odparł, nie kryjąc rozbawienia, zanim machnął ręką.
— Bogowie, bogowie. Przetnij te więzy, jak mówię. Trzeba być zdroworozsądkowym, niż trzymać się za wszelką cenę tradycji i zwyczajów za wszelką cenę.
— Na złość Halse'owi robi ot co. Jemu to w sumie najbardziej głowę zawraca. Innym, żeby jemu na złość robić. — odparł ostro. Zmarszczył brwi. Pierwszy raz bowiem słyszał, żeby Hyron tak mówił, mając w nosie boskie byty.
— Nawet i słoneczna panią mam zdroworozsądkowo traktować?— spytał ostro.
— Tak? Bo ja tam, żeby z Halsem rozmawiała, to nie widziałem — starszy Zwierzołak wzruszył ramionami, zanim spoważniał.
— O Słonecznej Pani nic nie mówiłem. Ślub nie w jej imieniu i nie przed jej obliczem został wzięty. Dałem ci tylko radę. Co z nią zrobisz, to już twoja rzecz.
— A ja z nim gadałem właśnie, to się skarżył i na nią i na coś jeszcze, ale... Co to było. — podrapał się po szyi.
— Poza tym fajny ten turniej nas czeka. Dawno, żem nikomu w mordę nie przyjebał tak z sympatii. — zaśmiał się Hellion i nagle jakby szept za uchem usłyszał. Kobiecy, eteryczny, ni to echo, ni ułuda. Pan twierdzy. O niego pytaj.
— Fajnie to sobie ten pan twierdzy wymyślił. On z kompanii Horazona chyba, skoro takie zabawy hołduje. — zagaił, zgodnie z radą jak mniemał swych myśli.
— Bardzo możliwe — Hyron kiwnął obojętnie głową.
— Mnie niespecjalnie ten turniej interesuje, ale widać, że coś takiego wam było potrzebne, skoro większość wojaków z Kompanii się cieszy, w tym ty zresztą.
— A ty go znasz? Sam byłeś u Horazona długo nie ?— zapytał, przeciągając lekko temat.
— Byłem, co nie znaczy, że wszystkich Jeźdźców zapamiętałem — odparł Hyron.
— Przez tyle lat, sam wiesz, imiona i twarze się zacierają... widzisz, z pewnymi ludźmi jesteś blisko jak bracia, lecz gdy odchodzą, czas zarzuca na ich imiona i twarze zasłonę niepamięci. Jakkolwiek bliskie te więzi by nie były, czas jest bezlitosny.
— Czas czy twoja skleroza? - zaśmiał się pogodnie Hellion i walnął go w ramię
— Zdecydowanie czas. Nadal pamiętam, że mi wisisz sto srebrnych jeszcze jak byliśmy w Karstenie. Całe wieki temu, ale o pieniądzach nie zapomniałem — odrzekł pogodnie starszy mężczyzna, odwzajemniając się walnięciem w jego ramię.
— Jakich sto srebrnych? To nie ja tylko Haran. Widzisz, imiona ci się zacierają faktycznie. Albo Helt.Helta pytaj o srebrniki — odparł zdenerwowany Hellion.
— Oczywiście — na twarzy Jeźdźca znów pojawił się uśmieszek.
— A wiesz, że wszystkie długi starannie notuję? Jest to, mój drogi krewniaku, bardzo cenna lekcja...
— Więc zerknij sobie do notesu, bo jeśli coś pożyczyłem, ci to oddałem, chyba że odsetki liczysz — warknął rozeźlony. Co jak co, ale długów mieć nie lubił.
— Jak najbardziej, chcesz wiedzieć, ile procent ma już twój dług?
— Lepiej notuj oddawane, poza tym musiałem być napruty rumem Sulkarskim, żem od ciebie pożyczał — mruknął, patrząc na Hyrona jak na wariata.
— Byłeś, żebyś jeszcze pamiętał, jak byłeś... widzisz, ja wszystko pamiętam... — starszy Jeździec pokiwał głową, klepnąwszy młodszego w ramię.
— Tak, pamiętasz jak ci wygodnie stary ptaszorze — odrzekł Hellion.
— Za to ty mi nadal wisisz flaszkę kordiału z woskowych kwiatów. — uśmiechnął się szyderczo, doskonale pamiętając flaszeczkę, którą przywiózł z Arvonu zaraz po wygnaniu i Hyron bezwstydnie wypił mu niemal calusieńką praktycznie od razu.
— I w sumie to nie był halse? I nie pożycz, tylko daj ! Co wtedy całą kompanię wkurwiał przez tydzień. — rzucił jeszcze Hellion i odwrócił się na pięcie. Rozeźlony na dowódcę za podchodzenie do nich jak do bandy smarkaczy, którym nie należy się żadna informacja. Dziwił się Hellion, ze Hyron nadal utrzymuje tą pozycję. Postanowił, że przy okazji powie Halse’owi o swoich spostrzeżeniach, a najpierw rozgrzeje mięśnie przed walką. Jak planował, tak zrobił, począł kręcić ramionami i głową, strzelać palcami, masować nadgarstki.
Och Hellionie, a może on po prostu tobą gardzi. Dlatego jesteś tak protekcjonalnie traktowany. Przecież nawet tu, wśród swoich jesteś niczym jak kundel. A pamiętasz przez co? Przez ukrywanie tego, kim jesteś. Nie oszukasz sam siebie Hellionie, musisz im stale pokazywać, że jesteś lepszy, że jesteś ponad nimi.”

Głos złośliwie szeptał w jego głowie, wręcz nieprzerwanie, nawet wtedy, gdy rozgrzewał mięśnie. W końcu został uciszony przez znajomy ton. Zerknął przez ramię na przybysza, kącik ust uniósł się w górę.
— Hej... masz chwilę? - zapytał Hektor, doskonale wiedząc, że lew się do walk przygotowuje.
— Jeśli masz zioło, to mogę mieć nawet pięć chwilek — przyjaźnie wyszczerzył zęby w odpowiedzi lew. — Czego Ci trzeba?
— A na to zapraszam po turnieju... pewnie po walkach przyda ci się chwila odprężenia.. — zaśmiał się po czym przeszedł do sedna skinieniem głowy wskazując siedzącą Airannę i stojącą przy niej Kellie
— Pani Airanna źle się czuję, idziemy z Kellie przynieść ziół przeciwbólowych... mógłbyś mieć na nią oko na te chwile mojej nieobecności? Wolałbym samej jej nie zostawiać — wyjaśnił konkretnie, na co czarnowłosy, zerknął na trybuny, gdzie siedziała wspomniana niewiasta. Skinął głową i ruszył za turem, by wsunąć się delikatnie, niczym kot na wolne miejsce obok rudowłosej i posyłając czarujący uśmiech towarzyszącej jej jasnowłosej. Następnie skłonił głowę w pożegnalnym geście, ciągnąc złotymi oczyma po sylwetce Holgiertowej małżonki.
— Czy jakoś mogę ci dopomóc pani?
— Dziękuję panie... ale nie musisz marnować swojego czasu... - oznajmiła bardzo spokojnie jak na nią patrząc na mężczyznę, który siadł obok niej, nawet poświęciła się, by skierować ku niemu twarz. Na te słowa jeźdźciec uśmiechnął się łagodnie.
— Nie jest to marnotrawstwo, jeśli piękna kobieta pomocy potrzebuje. Blado wyglądasz pani. — skwitował, może mało bystrze, lecz zmartwił go naprawdę stan Hyronowej żony.
— Jeśli chcesz pani, połóż głowę na mym ramieniu i oczy z zamknij. — zaproponował, niemal szeptem.
Jak już twarz w jego kierunku zwróciła tak została wysłuchując tego co odpowiadał.
— Jesteś szóstą osobą, w przeciągu chwil paru ostatnich, od której to słyszę... a więc wierzę i wybacz, że swym licem tak straszę... ale chciałam choć część turnieju zobaczyć nim udam się odpocząć... — wyjaśniła, by uciąć wszelkie jej przekonywanie do odejścia stąd.
Wyraźnie ją zaciekawiły jego słowa.
— Ty to wiesz jak skusić kobietę... — odparła z łagodnym uśmiechem i zmusiła się do zmiany pozycji, która nie przyszła jej tak łatwo. Oparła więc swą głowę o ramię mężczyzny, dłonie z pucharkiem na udach układając i oczy swoje mrużąc, by dać im odpocząć, nim zacznie się widowisko. Zabawnym było tak opierać się o lwa. Ta myśl sama wywołała na jej twarzy subtelny uśmiech zadowolenia, futro było tak przyjemne, niestety efekt ten słabł i włosie zastępowane było skórą. To jednak nie przeszkadzało kobiecie.
Uśmiechnął się zadowolony na jej słowa.
— Ja tylko niosę pomoc — zaśmiał się cicho, uważając, żeby zbyt głośnym tonem, nie wywołać jeszcze większej migreny. Kiedy oparła się o jego ramię, ten delikatnie ułożył dłoń na jej głowie i delikatnie sunął palcami po rudych kosmykach.
— Zaraz przyniosą ci medykamenty. — pocieszył ją cicho i pozwolił ułożyć się wygodnie.
— I niezły w tym jesteś... — mruknęła cicho oczy praktycznie zamykając od kojącego dotyku.
— Wyczekuję ich z utęsknieniem... — dodała i pucharek lekko uniosła by łyk wody zrobić, zrobiło się jej zbyt błogo i musiała jakąś czynność wykonać w celu rozbudzenia zmysłów. Hellion nie mówił nic więcej, jedynie co gładził włosy Airanny i pozwalał, by ta układała się na jego ramieniu jak tylko jej wygodnie. Hellion podsłuchiwał w tej chwili cichą rozmowę toczącą się gdzieś za nim. Rozpoznał głos Hodge, który przechwalał się tym, że dopisali z Harlem do listy Hastena, bo młody to się rozruszać musi i wyraźnie to było widać z rana. Hellion przeciągnął językiem po kle i dalej gładził jedwabiste loki towarzyszki. Analizował, to co usłyszał, wpatrując się przed siebie, w żaden konkretny punkt, bardziej koncentrując się na tym, co słyszy. Wychwycił jeszcze, że zapisał kogoś zamiast Hodge i że właśnie na niego postawił wszystkie zakłady, nie usłyszał na którego, ale mówił coś o nowej wielkiej machinie bojowej. Nie dane mu jednak było podsłuchiwać dłużej, gdyż jego uwaga ponownie wróciła do Airanny.
Zapadła cisza, kojąca cisza, której towarzyszył jeszcze przyjemniejszy dotyk w gęstych włosach. Oczy same się zamknęły pod ciężarem powiek. Kobieta nie miała pojęcia ile czasu minęło, jednak zbyt mało by poczuła powrót jakichkolwiek sił bądź zelżenie bólu głowy. Ktoś przysiadł się po jej drugiej stronie.
— Śpi? — jeleń zagaił do lwa, a kobieta jedynie uchyliła jedną powiekę spoglądając na znajomego przybysza.
— To zależy od tego z czym przychodzisz... — odparła za Helliona, a Heres jedynie uśmiechnął się pod nosem i wysunął z jej dłoni pucharek z wodą zastępując go przyniesionym przez siebie. Kobieta poczuła przyjemne ciepło.
— Masz bido... postawi cię to na nogi... — powiedział, a ona przyjrzała się nowemu pucharkowi z niewielką dozą nieufności i podejrzliwości spoglądając na mężczyznę. Jednak przysunęła pucharek z parującym w nim naparem do ust. Nie zamierzała zmieniać swojej pozycji, która bardzo jej odpowiadała.
— Dzięki łosiu... — mimo wszystko mruknęła wdzięcznie, a on skinął głową.
Widzę, że stawiasz na odpoczynek i wyciszenie przed walką — stwierdził Heres z łagodnym uśmiechem do Helliona. Ten zerknął podejrzliwie na rogacza, ale później uśmiechnął się łagodnie i szeptem odpowiedział rudemu kompanowi.
— Ja tylko ramię wsparcia ofiaruję cierpiącej damie, ale owszem regeneracja to podstawa dzieciaku, pamiętaj o tym — zaśmiał się, ale mimo przybycia Heresa, nie zaprzestał drobnego, czułego gestu głaskania.
— A ty widzę, za to stawiasz na ziołowe wsparcie mięśni. — zaśmiał się, unosząc kącik ust w górę.
Airanna nie miała sił brać udziału w tej dyskusji skupiła się w pełni na małych łyczkach, którymi sączyła ziołowy wywar z pucharka, jedynie słuchając tego o czym rozmawiali panowie.
— I teraz nie wiem, czy to ona umie się lepiej ustawić czy jednak ty — zaśmiał się krótko i lekko skinął głową na kolejne słowa Jeźdźca.
— Bo właściwa zieleninka to dobra sprawa — dodał z przekonaniem. Hellion parsknął nieco wzgardliwie na wzmiankę o zieleninie.
— Mięso, a nie zielenina. Mięso zapewni siły i krzepy — odpowiedział rozbawionym tonem, ciągle szepcząc.
— Poza tym, niewiasty zazwyczaj wiedzą jak się ustawić, zwłaszcza te ładne. Ja jestem skromnym mężczyzną, niosącym pociechę w trudnej dla pani chwili. — uśmiechnął się wymownie do Heresa.
— Może i mięso siły dodaje, ale to zielonce zawdzięczamy magiczne działania na organizm... — uśmiechnął się bardzo znacząco, jakby nie tylko o ziołowe lecznicze wywary chodziło.
— Hmmm te ładne i cwane zdecydowanie... — przyznał przyglądając się kobiecie, która gdyby mogła pokazałaby mu teraz bardzo słynny palec, jednak nie miała sił się poruszyć. Dlatego w miarę zadowolona z obecnej sytuacji popijała zioła. Nie miała pojęcia czy dobrze one na nią wpływały, ale ciepło napitku rozgrzewało i wprowadzało na ciele przyjemną błogość i lekkość, która niebywale rozleniwiała w połączeniu z kojącym dotykiem mężczyzny.
— Często takie turnieje organizujecie? — zagaiła w końcu, zmuszając się do jakiejś mobilizacji myśli, by nie odpłynąć i nawet lekko uchyliła swoje powieki.
— A to prawda, niektóre zioła przewagę mają nad mięsem — odpowiedział z rozanieloną miną i podstępnym uśmieszkiem słanym Heresowi, jakby wzrokiem umawiali się co najmniej na kolejkę w karczmie.
— Czasem, kiedy nuda dopada w obozie, warto ruszyć co nieco kości, obić kilku kolegów. Obstawić kilka zakładów też warto — mruknął spokojnym głosem, przyglądając się kobiecie.
— Heres a co ty właściwie za ziółka pani podałeś? — zapytał Hellion, patrząc podejrzliwie na kielich i zerkając wymownie na jelenia, który chwile temu mówił o bardzo specjalnej zielenince.
Mruknął jeleń z uznaniem, że lew był w stanie przyznać mu rację. A zielenina z mięsem ten bój wygrała.
—Tu u was nudno? A to ciekawe... — mruknęła Airanna, a po słowach Helliona i jej spojrzenie podejrzliwe na Heresie spoczęło, który jej kolano ostrożnie poklepał w uspokajającym geście.
—Spokojnie, takie odżywcze, nie rozweselające... w uśmiech pani twoja leżanka cię ustroi — sam posłał im łagodny uśmiech i w stronę przygotowań spojrzał.
—Dobrze, to lecę sam się przygotować.. między walkami zajrzę zobaczyć jak się trzymasz. A tobie Hellionie powodzenia, bowiem zakłady mówią same za siebie — stwierdził wpierw spojrzenie kobiecie poświęcając, następnie mężczyźnie i podniósł się z ławy.
— Do flaszki nie zawsze wolno zajrzeć, muzyka czasem się nudzi, to trzeba jakoś sobie życie umilić — stwierdził Hellion.
— Zakłady, zakładami a pan Losu pięści nosi i przeszkody po nogi podkłada, tobie też powodzenia młokosie — zaśmiał się czarnowłosy.
— Lepiej ci chociaż trochę po tych jego zielarskich wynalazkach pani? — zapytał, jakby chciał się upewnić czy niewiasta mu nie zemdleje.
Wysłuchała tego co mówił mężczyzna i obserwowała mętnie jak odchodził jeleń, który już praktycznie w pełni zniknął ukazując jej sylwetkę rudzika.
— Jeśli powiem, że lepiej, to będę musiała wstać? Bo jeśli tak, to przemilczę to pytanie... — odparła lekko unosząc jeden z kącików ust. Fakt wolała nie ruszać głową, by nie kusić losu, jednak czuła jakby na ciele jej było lżej, a ucisk na czaszce zelżał, co ogromnie ja radowała choć tego nie okazywała.
Hellion uśmiechnął się na słowa rudowłosej.
— Gdzieżbym serce i rozum miał, wyganiając piękną cierpiącą kobietę z mego ramienia. — mruknął.
— To troska przemawia, nie zniecierpliwienie, odstąpię, dopiero gdy wezwą mnie na walkę — stwierdził łagodnie.
— Albo, jeśli małżonek twój zechce przejąć zaszczytną rolę twojej osobistej podusi.
—A więc dziękuję siostrzeńcu za twą dobroć…— mruknęła z subtelnym uśmiechem i przymrużonymi oczyma. Następnie zaśmiała się niebywale oszczędnie i cicho.
—O to na pewno nie musimy się martwić — odarła pewna swych słów, bowiem gdyby nawet zakręcił się w ich pobliżu Hyron to nie by ramienia jej użyczyć, a do komnaty przegonić, co może nie było wcale tak złym pomysłem? Po ziołach trochę sił zyskała, a przy Hellionie ciało tak błogo się poczuło, że ogromna senność ją łapała.
— Ah nie masz, za co moja piękna niestety cioteczko — zaśmiał się cicho i łagodnie Hellion.
— Nigdy nie wiadomo, może zaraz poczuje przypływ zazdrości, że mu siostrzeniec żonę zbałamuci i przyleci cię ratować z mych objęć — mruknął Hellion, a lew wewnątrz zamruczał zadowolony z towarzystwa.
— A mam, mam, mój cudowny niestety siostrzeńcu... — mruknęła lekko rozbawiona tym określeniem i dłoń niemrawo na jego udzie położyła poklepując je wdzięcznie i znów pucharek nią przytrzymując i do ust unosząc, a kiedy naczynie było już puste pozostawiła je w dłoniach opierając na swych udach.
— A co aż taki z niego pies ogrodnika? — przymknęła na moment oczy i zmęczona westchnęła z politowaniem dla swojego losu.
— Niestety — szepnął cicho, bardziej jakby sam do siebie, a kiedy poczuł dłoń na swoim udzie, zagryzł wargi, żeby ukryć kwitnący na jego ustach uśmieszek oraz cień rumieńca, nie wiedział sam czy rozbawienia, czy może lekkiego zawstydzenia i zaskoczenia. Wszak damy zazwyczaj unikały publicznie takich form kontaktu.
— Ja mając taką żonę, byłbym potwornie zazdrosny o innych — stwierdził, zerkając na nią z nieokreślonymi iskierkami w oczach, uśmiechając się delikatnie, nieco tajemniczo.
— Ale ja nie byłbym psem ogrodnika, ale widać wiek chyba już nie ten, skoro nie potrafi docenić żony niczym kwiat hibiskusa pięknej i wyjątkowej. — szepnął, gładząc łagodnie rude loki.
Delikatnie kącik jej ust się uniósł i zmusiła się, by twarz lekko w jego kierunku zwrócić i spojrzeć w złociste oczy, odwzajemniła jego uśmiech.
— Oby to o wiek chodziło... — mruknęła z nieobecnym spojrzeniem, jednak po tym nieco żywiej na mężczyznę spojrzała uśmiechem łagodnym go obdarzając.
— Miłe są twe słowa... dziękuję... — w pewien sposób oczarowana była dobrem jego słów, nie raz słyszała komplementy jednak porównanie jakiego użył niezwykle ją urzekło, bowiem bardzo lubiła te konkretne kwiaty.
— Oj... jaka głupia ona była... — westchnęła do samej siebie ponownie ku przodowi twarz kierując, by wygodniej się opierać.
— Że też w czerwieni wyglądam jak alizończyk po starciu z wami... — czyli jak jedna, wielka, czerwona plama, westchnęła jakby lekko zawiedziona swą kolorystyką i tym, co nią kierowało przy wyborze płaszcza.
— A o co innego chodzić może? — uśmiechnął się łagodnie. — Żonę ma piękną, młodą. Któż by nie był zadowolony. - dodał, starając się poprawić jej nastrój, dostrzegając, że chyba jej lepiej w tej chwili ponieważ zrobiła się bardziej rozmowna.
— Prawda to sama, nie musisz dziękować za nią — również odpowiedział jej łagodnym uśmiechem, ciepłym i przyjaznym.
— Ona? — zapytał cicho zdezorientowany nieco.
— Czerwień zdobi każdą pannę. — zaśmiał się. — A ogary to kiepskie porównanie dla pięknej kobiety. Raczej porównałbym do rubinu, klejnotu koronnego, niż paskudnych ogarów.
— Ktoś taki jak on... jak piąte koło u wozu jestem, problem, którym go obarczono... takie przynajmniej odnoszę wrażenie... — wyjawiła chyba jedynie przez swoje roztargnienie idące ze zmęczenia. Oczy na powrót przymknęła.
— Ta co haniebnie uciekła... jej pobudki można uznać jedynie za głupie... — objaśniła, nawet nie próbując zrozumieć tej panny.
— Jak tak o tym mówisz nawet jestem w stanie rację ci przyznać... — mruknęła mówiąc coraz ciszej, otrzymywane kojące bodźce wybitnie ją wyciszały.
Stężała mu mina natychmiast, po usłyszeniu jej słów.
— Jakże tak piękne kwiecie może o sobie myśleć. Hyron szorstki bywa, jednak idę o zakład, że zaraz oberwę przynajmniej trzy warty nocne za udzielenie ci ramienia, bo zazdrość go zżera — powiedział, chcąc poprawić jej nastrój.
Na wzmiankę o Nerinie usta zacisnęły się i twarz mu stężała.
— Jakieś swoje miała, nie mnie oceniać jej postawę — mruknął, a w głowie jego znów pojawił się pogardliwy śmiech. — Jeśli wolała wolność, proszę bardzo co jej mam żałować — kłamał jak z nut. Nadal myślał o tym, że kości jej mogą bielić się niedługo na pustkowiu i w dziwny sposób sprawiało mu to satysfakcję.
— Widzisz pani, odpowiednie podejście i każdy problem wydaje się mniejszy — zaśmiał się cicho, kontynuując głaskanie.
Słuchała go coraz bardziej się rozluźniając, jednak wtedy jego słowa zmusiły ja do refleksji.
— No tak... wybacz... w ogóle o tym nie pomyślałam... — przyznała skruszona swoim egoizmem i zmusiła ciało do podniesienia się do samodzielnego siadu.
— To jednak dowódca... a ja jego płaszcz podniosłam... dla samego faktu by cię ukarał... by posłuch uzyskać... — stwierdziła i odstawia puste naczynie obok siebie na ławę. Nie miała sił myśleć gdzie je odnieść należy.
— I tak pewnie karę zarobię, jak nie za to, to za co innego, więc jeśli potrzebujesz jeszcze wsparcia, to śmiało — zaśmiał się. — Nocne warty to nasza typowa codzienność więc nie martw tym swej pięknej główki. Uśmiechnęła się niemrawo, jednak odrobinę ją rozbawił.
— Fakt dość często je rozdaje... — skinęła lekko głową z zamyślenia i od razu tego pożałowała.
— Dziękuję panie za twoją pomoc i troskę... jednak powinnam do komnaty się udać, nim całkiem siły mnie opuszczają... — stwierdziła dochodząc w końcu do takich wniosków. Zbyt szybko traciła siły, a choć turniej miał lada chwila się rozpocząć wolała nie ryzykować. Wzięła wdech i zmobilizowała się do powstania, a kiedy to zrobiła poczekała, aż organizm przyzwyczai się do nowej pozycji.
— Jeszcze raz dziękuję panie i powodzenia... może jeszcze kiedyś będę mieć okazję zobaczyć wasze zmagania... — dodała i powoli oraz ostroznie ruszyła w stronę wyjścia.
— Powinnaś zaczekać na panią Kellie i Hektora, wszak poszli po zioła dla ciebie, jeśli dobrze zrozumiałem — poderwał się z miejsca, bojąc się, że może omdlec. — Myślę, że powinnaś poczekać pani. — Stwierdził mocniejszym tonem.
— Spokojnie panie... wiem, gdzie jest jej komnata... po drodze wejdę do niej po nie... — zapewniła przystając i uśmiech łagodny mu posyłając. Była wdzięczna, jednak ten stan zbyt bardzo ja już irytował, by miała tak przebywać wśród innych.
— Nie powinnaś iść sama pani — rzucił pospiesznie za nią. — Co będzie, jeśli poczujesz się gorzej — stwierdził cicho.
— Kotku skup się już na swoich walkach. Ja dam radę i obyś ty też sobie dał... — spojrzała jeszcze na jego złote oczy i z uśmiechem zaczęła odchodzić ponownie.
— Kotku? - prychnął ni rozbawiony, ni rozeźlony. — Jak wolisz cioteczko. Nic mu już nie odpowiedziała, tylko lekko skinęła ręką odchodząc, a on chwilę odprowadził ją złotymi oczami. Lew warknął, wyrażając niezadowolenie.

Zdążył rozgrzać się ledwie chwilkę, a w końcu wywołano go na pierwszą z jego walk. Przeciwnikiem jego był Harl, który chyba nie do końca zadowolony był z tego faktu. Stali przez chwilę i wpatrywali się w siebie, nawet po tym, jak dano im znak, że mogą rozpocząć walkę. Począł więc Hellion stawiać krok za krokiem, przesuwając się powoli w bok, a Harl poczynił to samo. Na twarzy lwa wymalował się bezczelny uśmieszek.
— Postaram się nie obić ci za bardzo twarzy, żeby żona się ciebie nie bała, chociaż jeśli tak się stanie, to chętnie się nią zajmę — warknął, to co podpowiadały mu myśli, a właściwie głos, będący jak irytujący powtarzający się piszczący dźwięk w umyśle, stale szepczący “sprowokuj go”.
— Tak jak zająłeś się swoją, że aż nawiała?"
— Przeraziła się, bo miała czego, za to twoja chętna do innych, jak było widać przy śniadaniu
— Czyli tobą martwić się nie muszę, bo i moją małżonkę od siebie odstraszysz... A tymi innymi zajmę się osobiście
— Cóż moja nie uciekła odstraszona. Ona się przeraziła obowiązku małżeńskiego. Twoja wygląda na mniej strachliwa. A co do innych to raczej ona kim innym zainteresowana.
—To przykre lwie, że dzielenie z tobą alkowy aż tak dla niewiast okropnym i przerażającym się zdaje
— Lepiej by bały się mej wielkości, niż znudzone szukały innego towarzystwa wśród kompanów
— Wyraźnie nie na tyle znudzone, by płaszcz choć myśleć oddać. Nie to co w przypadku twej wielkości. Współczuję lwie, że ta aż tak mizerną, iż damy przerażone, że nie podołasz wolą wybrać Pustkowia
—Oddać może nie, ale pod twoim nosem innemu się pcha w ramiona a i pewnie nie odmówiłaby w alkowie
Nagle ktoś z trybun zaczął krzyczeć na krążących naprzeciw siebie mężczyzn.
— Bijecie się czy sobie kurwa w oczy patrzycie i gadacie jak dwie panienki?
— Pewnie kurwa zakochani i sobie buziek nie chcą obić, bo wolą sobie spijać z dziubków niż dać po mordzie jak faceci! — wtórował ktoś donośnie i rozniósł się śmiech, ale obaj walczący nic sobie z tego nie zrobili. Wyraźnie żaden nie chciał zaatakować pierwszy.
—Aż tak zazdrosny jesteś o cudze alkowy, że insynuacjami musisz swe pragnienia wybielać? Przyznaj, tak rudowłosa panna ci w oko wpadła, że i pod nosem własnego wuja, musiałeś się do niej zbliżyć. Niby tylko ramienia udzielić... ale gdybyś mógł, chętnie byś skorzystał z zaproszenia do jej alkowy, co?
— Piękna jest to co miałem odmówić towarzystwa. Twojej też nie odmówię, jak poprosi, bo tam, gdzie chodzi raczej nic nie uzyska — “Dalej, prowokuj go. Powiedz mu, kogo faktycznie pragnie jego żona. Och a może ty ją zachęć. Powiedz mu to. Powiedz Hellionie, niech nie czuje się bezpieczny w swym szczęśliwym gniazdku”. Głos był nader uparty, a złotooki poddał się mu już niemal całkowicie.
— A to już tylko w twych snach lwie. Wszak sam stwierdziłeś, iż moja żona nie na ciebie przychylnym okiem skóra spojrzeć. I nie sądzę by mogło się to zmienić, skoro zimna ziemia bardziej kuszącą jest od wygrzanego przez ciebie łoża
— Zobaczymy po tym pojedynku, czy rzeczywiście będzie tak nieprzychylna dla mnie, może potrzebuje zwyczajnie zachęty — uśmiechnął się Hellion, jakby sama zmora, lub ten, który porządkowi wszechrzeczy zaprzeczał, przemówił przez niego. Złote oczy błysnęły szaleńczym blaskiem, a Harl nie odstawał. Furia, jaką obudził w nim lew, sprawiła, że zwykle rozsądny i opanowany mężczyzna rzucił się na niego z pięściami. Rozgorzała walka, wymiana chaotycznych ruchów. Hellion oberwał nieco, jednak wcześniejsze zdenerwowanie przeciwnika mu się opłaciło. Łatwiej unikał pięści Harla, który momentami chyba zaczął wymierzać sierpy w wyraźnym szale, jakby potrzebował wyżyć się, wyładować złość. Być może lew trafił z tym dziwnym przeczuciem, iż orzeł jest zazdrosny o przeznaczoną mu przez los. Nie wiedział, czemu tak chętnie prowokował zwiadowcę, lecz gdy bitka się zaogniła, przestał myśleć, skupiając się wyłącznie na ruchach przeciwnika.
W pewnym momencie czarnowłosemu udało mu się nieco uskoczyć, co zminimalizowało uderzenie Harla. Nie stracił równowagi i tym samym zyskał sporą przewagę w zaskoczeniu. Odskoczył, stając stabilnie i zadał prosty, który rozciął wargę przeciwnika, lecz go nie powalił. Piwne oczy zalśniły wściekłością, a kilku mężczyzn zawyło radośnie, kilku zabuczało na Helliona. Atmosfera gęstniała, a oni niczym rozjuszone psy znów rzucili się na siebie. Nie było już chodzenia wkoło ringu i prowokowania się wzajemnie. O nie. Teraz rozgorzała jatka. Kolejne ciosy, parowania, odskoki. Coraz mniej odskoków, a regularna brudna jatka. W końcu jednak Hellion trzasnął Harla tak, że ten padł na ring, a z jego nosa polała się krew. Któraś kobieta krzyknęła, lecz jej głos zaraz zniknął w fali okrzyków zadowolonych jeźdźców, którzy wygrali zakłady. Po walce Harl sam o własnych siłach wstał, a Hellion przyglądał mu się groźnie. Podszedł kilka kroków w przód, tak by zrównać się z nim i położyć mu dłoń na ramieniu. Z bliska mógł zobaczyć, że policzek jeźdźca jest zaczerwieniony i zaczyna puchnąć, warga rozcięta, z nosa sączyła się krew, a nadgarstki miał zdarte i trzymał się pod bok, w który lew dość często ładował ciosy.
— I dobrze ci radzę, dajcie Hastenowi spokój, bo to było tylko ostrzeżenie.— rzekł cicho, tak żeby wyglądało to na przyjacielskie gratulacje, bowiem bezczelnie okrasił je uśmiechem. Poklepał go parę razy po barku i ruszył odpocząć w oczekiwaniu na kolejną walkę.
Głos w głowie mruczał mu co chwila jakieś uwagi, podszepty zazdrości, złość, pycha i nienawiść mieszały się ze sobą. Obserwował spod byka swych towarzyszy, by za chwilę uśmiechać się w błogi i zrelaksowany sposób. Gdy zaś stawał na ringu po raz drugi, uśmiechnął się do Hektora, który jak widać stał, się jego przeciwnikiem przez żarcik Hodge.
— Mam nadzieję, że po walce pójdzie w ruch fajka pokoju, żeby żaden krzywo nie patrzył później.— rzucił Hellion będący aktualnie w tej lepszej formie huśtawki emocjonalnej, jaką odczuwał, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
— Jasne, że tak... — odparł po dłuższej chwili jakby analiza słów mężczyzny, mu trudność sprawiła.

Hellion znów próbował swojej taktyki, wolnego kroczenia po kole, jednak Hektor obserwował go niczym szykująca się do ataku bestia. Jeden nieodpowiedni krok i czarnowłosy nie zdążył odskoczyć, zasięg ramion tura był jego wyraźną przewagą. Oberwał raz, później drugi i kolejny. Rudowłosy napierał na niego niczym taran, a chociaż Hellion starał się jak mógł omijać jego pięści, to nic z tego nie wychodziło. Jego przeciwnik był ogromny, sam lew uchodził za rosłego, ale nawet on nie dawał rady wymierzać ciosów w twarz Hektora, chyba że podbródkowy, ale wtedy sam tracił na obronie i dostawał potężne lepy to po barach, czy ramionach. Chyba nikt nie spodziewał się tego, co nadeszło, lew wewnątrz niego warczał wściekle, jednak w pewnej chwili Hellion dostał tak mocno, że zachwiał się, świat rozmazał się na chwilę i wtedy poczuł, jak obrywa kilka kolejnych ciosów. W brzuch, tors, tak mocno, że aż zabrakło mu tchu na chwilę. Później znów kolejne w twarz, a on potrafił tylko oszołomiony próbować się osłonić przed tą rozpędzoną siłą. Krew broczyła z rozciętej brwi i zalała jedno oko. Tak samo, jak i z nosa, posmak krwi czuł nawet w ustach. W końcu stracił siły, a tur jakby naturalnie wyczuwając to, wykorzystał to na swoją korzyść. Hellion próbując jeszcze użyć resztki logiki taktycznej, chciał przykucnąć i walnąć go w podbródek, jednak nie przewidział tego, że Hektor obierze tę samą metodę. Oberwał tak mocno, że siłą wyrzuciła go w tył, a on tracąc równowagę, zorientował się, że ten taniec śmierci zaprowadził ich pod samą ścianę, gdzie wisiało ogromne lustro. Zdążył zasłonić się lewym przedramieniem, zacisnął powieki i ostatnim co usłyszał przed utratą przytomności, był brzęk tłuczonego szkła.

Obudził się w sali jadalnej. Pustej, jakby tej samej, w której odbywały się walki, a jednocześnie innej. Było tak ciemno jakby zapadła noc, oświetlana pełnią księżyca, a jeszcze chwilę temu był przecież ranek. Energia tego miejsca była całkiem zmieniona. Od wieków, spokojna, zapomniana. Jednocześnie tak błoga, jakby trafił do zaświatów. Patrzył na nią i chciał iść do przodu, ale wtedy niewidzialna ściana powstrzymała go. Zdziwiony dotknął dłonią zimnej tafli, orientując się, że patrzy na lustrzane odbicie pomieszczenia. Odwrócił się powoli i pod stopami usłyszał chrzęst szkła, lecz to nie wbija się w jego stopy. Jakby sam był duchem, może właściwie umarł w trakcie tego pojedynku, a duch jego wpadł za lustrzaną taflę. Dotknął twarzy, nie bolała, ale czuł na niej zadrapania i ranki, to samo miał z prawym przedramieniem. Głębokie rany, ktoś nawet je zszył, ale mimo to nie bolało. Westchnął Hellion ciężko, więc tak przyszło mu się pożegnać ze światem? W ciemnym opustoszałym zamku. Samotny jak palec. Jego lew milczał, więc i on odszedł… Nagle Hellion dostrzegł cienistą postać stojącą w rogu sali. Drobniutką o włosach długich, sukni cienistej. Lecz tylko tyle było widać, nic więcej. Rysy twarzy tej postaci były niewidoczne dla niego z tej odległości i świetle księżyca. Nagle postać ta ruszyła, puściła się biegiem, uciekając przed nim szybko. Nie wiedząc, czy to instynkt, odruch, czy inna wola bogów ruszył za nią, mając wrażenie, że cień ten ma go zaprowadzić we właściwe miejsce. Miał więc porośnięte różami korytarze, goniąc za istotą z cienia. Ta niczym zwinne dziecko, umykała mu, nawet gdy wołał i prosił, by się zatrzymała. Kiedy ją złapał, nagle jakby wywijała mu się z rąk. Niczym mgła lub cień właśnie. Zdawać mu się mogło, że ten chichoce, albo to zmysły jego szalały, umys zwariował, podsuwając mu dziewczęcy śmiech, lekki, delikatny i łagodny. Nagle cień wskoczył w ścianę całą porośniętą różami i myślał Hellion, że zniknął mu na dobre, lecz gnany jakimś przeczuciem, może samej bogini podpowiedziami jako przeczucie zasianymi ruszył biegiem na ścianę. Nim przeskoczył, zamknął oczy, jednak nie poczuł uderzenia. Gdy otworzył na nowo oczy, stał po drugiej stronie, jednak wszystko było jakby odwrotnością. Przetarł twarz dłonią i była to lewa i zdrowa, chociaż zwyczajowo używał prawej. Jednak nie skupił się na tym zbyt długo, bo znów zauważył cień, stojący na końcu korytarza, jakby czekający na niego. Ruszył za nim i wtedy ten zaczął wsiąkać w lustra zawieszone na korytarzu, wsiąkał w taflę i pojawiał się, jakby te były oknami, które rzucały na niego światło. Wtem stanął przed drzwiami, które już znał.

Otworzył je i dostrzegł ciemność. Nicość rozświetloną jedynie przez jedno okno, a właściwie to, co wydawało mu się oknem, nie było nim. Było to kolejne lustro, ewidentnie należącą do damy, gdyż komnata po drugiej stronie wskazywała, że żyje tu kobieta. Lecz jej samej tu nie było, a przynajmniej nie dostrzegł jej w pierwszej chwili. Westchnął Hellion i nagle jakiś ruch w kąciku oka przykuł jego uwagę. Po przeciwnej stronie znajdowała się kobieta z jego snów, siedziała w kącie pokoju i czytała jakąś księgę. To była ta, którą nazywał wróżką. Ta, której imię przypomniał sobie tego ranka i zaraz później je zapomniał. Ta, która błagała o ratunek. Skóra ścierpła mu na plecach jakby zimny podmuch posmyrał jego nagi kark. Jednak nie było wiatru. Stał przed tym dziwnym portalem, dotknął go, ale coś nie pozwalało mu przejść na drugą stronę, jakby gruba warstwa szkła, która zabrzęczała po stuknięciu w nią palcami. Chciał zwrócić uwagę czarnowłosej, może ona wie, co on tu robi, nawet jeśli była wiedźmą i ściągała go tutaj, to chciał wiedzieć. Odnaleźć przyczynę i rozwiązanie. Zaczął walić pięścią w oddzielającą ich taflę, licząc, że hałas zwróci jej uwagę. Czarnowłosa dopiero po chwili odłożyła księgę, podchodząc do toaletki i siadając przed — jak domyślił się lustrem. Na początku chyba go nie widziała, zmartwiona gładząc swą twarz, ze smutnymi oczami, kontemplując przeciągłe znamię przy oku, a następnie wżerająca się w zgrabny nosek łuskę, a przynajmniej tak wyglądało to coś. Walnął kilka razy w taflę i w końcu chyba go dostrzegła, bo jej oczy zrobiły się wielkie jak u sarny.
— Dagian? — szepnął, przykładając dłoń do tafli lustra.

Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Adelai »

HEKTOR



Powracając do sali jadalnej wraz z panienką Kellie jego myśli jeszcze uciekały w kierunku źle czującej się Yelleny, jednak skoro miała ona tak liczne towarzystwo nie musiał martwić się o jej bezpieczeństwo. A jego obecność robiła by już jedynie za niepotrzebny tłum.
Droga powrotna minęła mu podczas przyjemnej i spokojnej rozmowy z uroczą kobietą. Serce tura w pewien sposób się łamało na myśl, że tak niewinna istota trafiła na Pustkowia... W końcu czym sobie takie niewinne dziewczę zasłużyło? Co mogła uczynić? Pewien był, że panienka nawet irytującej muchy by nie skrzywdziła, a więc jak los bywał niesprawiedliwy i wręcz okrutny.
Będąc już na sali przekonał się, że jego rozmyślania były jak najbardziej słuszne. Widząc męża panny, który traktował ją jak nieistotny przedmiot, który może rozstawiać po kątach, aż coś w turze zawrzało. Najpierw jeden w wejściu, a teraz ten tu... Czy Jeźdźcy byli aż tak pozbawieni kultury? Czy naprawdę te wieki życia upowarzniały ich do zapominania o zwykłym takcie czy kulturze? Nie mówiąc już o jakichkolwiek manierach w stosunku choćby do kobiety? W tym przypadku nawet swej małżonki? Nawet wobec niej nie stać było tego obwiesia o wykrzesanie z siebie choćby krzty szacunku?
Mimo wszystko Hektor nie chciał robic nieptorzebnych scen i panienkę Kellie dodatkowo niepokoić. Odprowadził ich spojrzeniem, a gdy ta bezpiecznie siadła, sam odszedł, by zająć się innymi sprawami.
Potrzebował zająć czymś myśli, a do tego idealny był mały spacer, bowiem obiecał druhowi Halsowi, że coś na rozgrzanie mu doniesie, a więc nie chciał być gołosłowny i po trunek do swej komnaty się udał. Po korytarzach krzątało się niewiele osób, większość z Jeźdźców jak i panien zaaferowana była przygotowaniami do turnieju. A on sam kiedy już odpowiednia butelkę w głębokiej kieszeni wewnętrznej płaszcza schował to powrócił na jadalnie. Gdzie użyczył swej siły przy przenoszeniu ław i przygotowaniu pomieszczenia do turnieju.
Sala zaczynała odpowiednio wyglądać, wewnątrz zbierało się coraz więcej osób. Widział zbierane zakłady, czy stale podchodzących Jeźdźców do listy zapisów. Zapowiadało się ciekawe widowisko i kiedy tak stał rozglądając się po pomieszczeniu wzrok jego przykuła niesiona przez jednego z mężczyzn róża. Brwi tura lekko się ściągnęły i uważnie obserwował dokąd ów Jeździec się udaje. A widok wyrzucanego i zgniatanego przez but kwiatu nerwy byka rozsierdził. Coś od tak dawna uśpionego rozbudził, a pierś jego żarem gniewu się wypełniła. I pewnie ruszyłby w tamtym kierunku gdyby nie ogniste kosmyki jednej z dam nie rzuciły się w kąt jego pola widzenia. A widok ten go zmartwił i ostudził natychmiast nerwy.
Panienka Airanna, ta, która kojarzyła mu się z tańczącym płomieniem energii całkiem przygasła. Jej płomień ledwie się iskrzył, kiedy rudowłosy Jeździec posadził ją na ławie, chwilę później zostawiajac samą. Już podczas śniadania miał wrażenie, że ta jakby mniej energii niż zwykle miała, choć i to nie przeszkadzało jej biegać po sal i zbierać samotnie siedzące dusze to sympatycznego grona. Czy za tym zachowaniem próbowała ukryć swoje złe samopoczucie? Źle poczuł się jako kompan i towarzysz, który tego nie zauważył.
Chciał poprawić swój błąd i ruszyć w jej kierunku, jednak wtedy coś w niego uderzyło, a raczej ktoś. Czyżby przez swoją nieuwagę, komuś zawadził? Osoba ta nie była w stanie go przepchnąć co przy jego masie go nie dziwiło, odwrócił się w odruchu, by przytrzymać nieszczęśnika i lekko zaskoczony ujął w ramiona drobną panienkę. Tę samą, którą niedawno eskortował do sali.
- Panienka wybaczy! Stoję jak ta krowa na środku! - zaczął dość krytycznie dla siebie.
- Nic panience nie jest? Dobrze się czujesz pani? - kontynuował zmartwionym i przejętym głosem, gdyż może i ta panna źle się poczuła. W końcu już Yellena i Airanna padły ofiarą nieznanych mu do końca dolegliwości. Co jeśli te nie skończyły swych zbiorów i dopiero się rozkręcały?
Zaskoczona Kellie czując przytrzymujące ją silne ramiona, niepewnie rozchyliła dotąd zaciśnięte powieki, już odruchowo przyszykowane na nieprzyjemne spotkanie z ziemią. Ku swemu zdziwieniu, miast tej dostrzegając już całkiem znajome ubrania swego wybawcy. Gotowego prędzej obwinić siebie niż ją, nawet jeśli to Kellie na niego wpada.
— Och, nie, nie, proszę panie, to moja wina — wydukała szybko.
Tuż po tych słowach odruchowo odsuwają się nieco, pąsowieję niczym róża na myśl o swojej niezdarności.
— Przepraszam ja… p-potknęłam się — wyjaśniła zawstydzona, pospiesznie łapiąc swój płaszcz i próbując go nieco nerwowymi ruchami poprawić. — I gdyby nie pańska pomoc i doskonały refleks, drobnego wypadku bym nie uniknęła. Dziękuję — dodała, unosząc nieco niepewnie głowę, by móc zerknąć na jego lico. I uśmiechnąć się z wyraźną wdzięczność, nawet jeśli jej zawstydzone spojrzenie zaraz uciekło od błękitnych oczu dzielnego woja.
Ze spokojnym i łagodnym uśmiechem przyglądał się tur pannie, jej drobne ciało wręcz tonęło w wybranym przez nią płaszczu, nic więc dziwnego, że ten stale przydeptywała.
- Nie przejmuj się pani... całe szczęście do nieszczęścia nie doszło...- uspokoił ją swym głosem. Po czym rozejrzał się wokół kobiety ukradkiem, nie dostrzegając nigdzie jej małżonka przez co odczuł drobną irytację. Bowiem panna znów została zostawiona bez opieki sama sobie.
- Jeśli mogę zapytać pani, co twój spokój zakłóca? Myśli mąci na tyle, by uwagę rozproszyć? - zagaił ostrożnie chcąc dowiedzieć się, czy to przez ponowne zniknięcie jej męża, ta tak zamyślona szła, czy może jednak coś innego jej spokój mąciło?
- J-ja… - zaczęła i naraz urwała, zdając sobie sprawę, że przez ten wypadek zupełnie zapomniała, po co w ogóle wstała ze swego miejsca. A także i dokąd tak bardzo się spieszyła.
Zmieszana odruchowo dłoń swą prawą na płaszczu zacisnęła, niepewna co powinna powiedzieć. Wzrokiem swym błądzić wokół sylwetki mężczyzny zaczęła, wyraźnie szukając w najbliższym otoczeniu pomocy. Choćby i najdrobniejszej podpowiedzi.
- Ja nie… - wyszeptała, po krótkiej chwili chcąc się już do swego braku w pamięci przyznać, lecz zaraz urwała.
Z wyraźnym olśnieniem w oczach, wbiła spojrzenie w rude kosmyki Hektora. I głośno łapiąc powietrze, wolną dłonią lekko klepnęła się w czoło.
- Och, przecież! - zawołała odrobinę za głośno. - Pani Airanna! Wydawało mi się, że z sił nieco opadła i chciałam zapytać, czy jej dopomóc mogę - wyjaśniła, głosem naraz przepełnionym troską.
W jakimś stopniu przykro mu się patrzyło na to zmieszanie kobiety.
- Spokojnie pani... - mruknął uspokajająco, nie poganiał jej, nic ich w końcu nie goniło. Widoczne olśnienie lekko rozbawiło tura, jednak nie skomentował tego.
- Rozumiem... też mnie to zaniepokoiło...- jego wzrok uciekł w kierunku rudowłosej, do której właśnie podeszły dwie sylwetki.
- A ty pani czujesz się dobrze? - przyjrzał jej się uważniej, jednak nie dostrzegał nic niepokojącego.
Kellie podążyła spojrzeniem za mężczyzną ku zeszłej nocy poznanej kobiecie, a gdy i on wyraził swe zaniepokojenie stanem pani Airanny, zatroskana zmarszczyła brwi.
- Tak, tak, ze mną w porządku. I to dzięki tobie panie - rzekła pospiesznie, odruchowo dłonią lekko machając dla podkreślenia, że nie powinien się o nią martwić, gdyż nic jej nie dolega. I rozczulona jego dobrocią i troską, mimo swego zmartwienia, posłała mu nawet lekki, ciepły, pełen wdzięczności uśmiech. - Dziękuję. Znów z pomocą mi przyszedłeś panie. Bez niej pewnie potłukłabym się przynajmniej odrobinę, a tak jestem cała i zdrowa - dodała, ponownie zaznaczając bohaterską postawę mężczyzny, która ocaliła ją przed wypadkiem i w dowód wdzięczności dygając lekko.
- Cieszy mnie to ogromnie... - odparł Jeździec obserwując jak dziewczę urokliwie dyga, jej uśmiech był w stanie skruszyć najstarsze lodowce.
- Ile sił i możliwości tyle okazji by pomóc pani... - oznajmił i kontrolnie jeszcze spojrzał w kierunku rudowłosej, przy której właśnie stały dwie osoby, a więc nie tylko ich martwił stan kobiety.
- Możemy zaraz dołączyć do panny Airanny, potowarzyszyć przy podziwianiu widowiska jakie nam się szykuje - dodał i skrzyżował dłonie na swojej piersi.
- Mąż twój pani bierze udział? - dopytał odrobine tym zaciekawiony.
Urzeczona postawą mężczyzny uśmiechnęła się szerzej, a gdy wspomniał o pani Airannie znów w jej stronę spojrzeniem podążyła.
- To bardzo dobry i szlachetny pomysł panie - rzekła, kiwając dość energicznie głową. - Tak zróbmy. Upewnimy się, czy czegoś pani Airannie nie potrzeba, a w miłym gronie turniej przyjemniejszym i bardziej ekscytującym będzie.
Po tych słowach odwróciła się w stronę swego rozmówcy, znów na nim wzrok swój zatrzymując, głowę lekko unosząc, by lepiej móc jego twarzy się przyjrzeć. I lekko swe dłonie klaszcząc, gdy wspomniał o Holgierze.
- Tak, małżonek mój zdecydował się walczyć. A mimo tego tak dobrym był, by wcześniej jeszcze czas znaleźć i zaopiekować się dla mnie różą, którą darowałeś mi panie - wyjaśniła, wyraźnie uradowana tym przejawem troski swego męża. - Obiecał znaleźć jej wody, aby przez turniej nie zmarniała. Chciałabym ją później ususzyć i zachować na lata - dodała rozmarzona.
Hektor obserwował to niewinne dziewczę ze smutnym uśmiechem, doskonale wiedział co stało się z jej różą, a na myśl jej zawodu serce jego się krajało, jednak nie chciał dać tego po sobie poznać, od smutku odciągała go tląca się w piersi iskierka gniewu na mężczyznę.
- A więc pozwól, że pomogę pani. Jak widać podłoga tu faktycznie bywa zdradliwa... - stwierdził i stanął stabilniej swego ramienia jej użyczając i spoglądając w kierunku Airanny, od której właśnie odchodziła dwójka osób. Czyżby panna tak wszystkich zbywała? Czy ich zainteresowanie tak szybko nikło?
Panienka uśmiechnęła się szeroko, widząc, że kolejny raz w trosce o jej bezpieczeństwo rudowłosy jej swego ramienia użycza.
- Dziękuję panie - stwierdziła, dygając dwornie i szybkim ruchem poprawiwszy swój płaszcz, ochoczo przyjęła oferowane jej ramię. - Czy mogę jakoś odwdzięczyć się za twą dobroć? Może potrzeba ci coś panie zacerować lub uprać?
- Swym uśmiechem i dobrocią pani dajesz mi więcej niż mógłbym oczekiwać... - odparł łagodnie ostrożnie ruszając ku siedzącej już samotnie kobiecie z uwagą prowadząc drobinkę u swego boku.
Zaskoczona tym komplementem Kellie, zarumieniła się, pąsowiejąc jeszcze mocniej w reakcji na odczuwane ciepło, naraz bijące od jej policzków. Speszona uciekła też od mężczyzny wzrokiem, wbijając go w posadzkę.
- Dziękuję. Jesteś bardzo łaskawym panie - szepnęła cicho, uśmiechając się ciepło, lecz nie ważąc się spojrzeniem wrócić do swego rozmówcy. Miast tego dokładnie przyglądając się kolejnym, stawianym przez siebie krokom.
- To nie łaska pani, a umiejętność docenienia prawdziwego piękna, którym raczysz cieszyć oczy swych rozmówców, obdarowując ich szczodrze swym ciepłem i dobrocią. - odparł rozważnie zbliżając się już do siedzącej samotnie ognistowłosej.
Słysząc kolejny, jakże miły jej komplement, niezdolna na niego odpowiedzieć, jedynie skinęła z wdzięcznością głową i jeszcze mocniej się zarumieniła. W swym mniemaniu kolorem policzków osiągając już barwę swego płaszcza i w to właśnie nim odruchowo szukając ucieczki przed swym zawstydzeniem. Wolną dłonią łapiąc za niego i skrępowana kuląc się nieco, jednocześnie podciągnąć wyżej go próbując. Niby starając się tak uchronić przez nadepnięciem znów na niego, lecz tak naprawdę żywiąc nadzieję, iż szeroki kaptur jej okrycia, choć odrobinę zakryje jej twarz. Zwłaszcza, iż od pani Airanny dzieliło ich już tak niewiele.
A gdy zbliżyli się jeszcze bardziej, wzrok swój na kobietę przeniosła, uważnie przyglądając się jej twarzy. Zdolnej natychmiast znów tą niezdrową bladością szczerze zaniepokoić Kellie.
- Och, wszystko w porządku pani? - wypaliła zaraz też odruchowo, wyraźnie zmartwiona.
Airanna zapatrzyła się w odchodzące sylwetki i przez to lekko wzdrygnęła słysząc czyjś głos tak blisko. A kiedy spojrzenie ku przybyszom skierowała, ponownie podskoczyła na siedzisku. Ten ogromny tur stał tuż przed nią...
Oczy szeroko otworzyła i na moment zamarła wpatrując się w nich niczym w zjawy. Jednak odchrząknęła i twarz dłonią przetarła włosy z niej odgarniając i na drobinkę pokrytą pąsem spojrzała.
- Wybaczcie zaskoczyliście mnie.. - przyznała poprawiając się jak należy na ławie.
- Lepiej niż wygląda... dziękuję pani za troskę... - odpowiedziała kobiecie po chwili, reflektując się że w końcu padło pytanie do niej.
Hektor nie peszył już dłużej swojej rozmówczyni, kątem oka chwilę na jej lico spojrzał i nie niepokoił jej dalej swymi słowami. By mogła chwilę myśli ułożyć.
A kiedy podeszli spojrzenie na ognistowłosej skupił. Jej reakcja wydała mu się dość zaskakująca, mocno nie pasująca do kobiety, do tej konkretnej kobiety, a jej zamglone spojrzenie mocno go zmartwiło.
- Może ci czegoś poza dobrym towarzystwem oczywiście jeszcze trzeba pani? Wody przynieść? - odezwał się po krótkiej chwili i pomógł towarzyszce zająć miejsce obok panny Airanny.
Również zaskoczona reakcją kobiety Kellie, zmarszczyła brwi zatroskana. Zaraz jednak przyjęła do wiadomości jej słowa, wierząc, iż ta nie okłamywałaby ich o swym stanie i jako jedyna prawidłowo ocenić go mogła.
Skinieniem podziękowała więc jej za odpowiedź i usadowiwszy się wygodnie, uśmiechnęła się do mężczyzny, chcąc tak wyrazić swą wdzięczność. A jednocześnie i dając pani Airannie szansę spokojnie zareagować na zadane przez niego pytanie.
A kiedy tur przemówił, oczy Airanny zaskoczone jeszcze bardziej były po chwili jakby się rozweselając.
- Woda jest dobrym pomysłem... jeśli mogłabym prosić cię o nią Hektorze... - specjalnie użyła jego imienia, by w razie pomyłki zrzucić to na rozkojarzenie.
- Oczywiście pani... - skłonił lekko swoją głową i odszedł w celu przyniesienia pucharka wody dla kobiety. Pozostała po śniadaniu strawa stała w rogu na jednym stole. Wziął dwa pucharki i napełnił je wodą z dzbana, po czym powócił do pań.
Obu kobietom wręczył po naczyniu z czystą wodą, by obie mogły zwilżyć usta i gardła.
- Proszę...- powiedział i siadł obok Kellie nie chcąc by ognistowłosa poczuła się przez nich osaczona.
- Dziękuję - odparła Kellie, uśmiechając się ciepło i odbierając puchar. Zaraz też odruchowo przesunęła się nieco na ławie, chcąc tak więcej miejsca mężczyźnie zrobić, aby mógł wygodniej się rozsiąść. - Jak sądzisz panie, czy dużo jeszcze od rozpoczęcia turnieju nas dzieli? Mam nadzieję, że małżonek mój zdąży powrócić do tego czasu - rzekła, mimo usilnych prób nie mogąc nigdzie dostrzec osoby Holgiera.
Airanna przyjęła pucharek robiąc łyka by zwilżyć usta.
- Dziękuję, tego było mi trzeba.. - wyznała i zrobiła jeszcze łyk.
- Gdybyście jeszcze czegoś potrzebowały to mówcie śmiało.. - stwierdził Jeździec i sam spojrzał na kotłujące się po sali osoby.
- Sądzę, że już niedługo, zawodnicy się szykują. I bez obaw pani, na pewno nie dadzą nikomu przegapić swojej walki... - posłał jej pokrzepiający uśmiech.
- Tak, zapewne masz rację panie - odparła Kellie uspokojona słowami Hektora, od których kolejny raz biła mądrość wynikła jej zdaniem nie jeno z nabytego doświadczenia, lecz i prawdziwie lotnego umysłu.
- A walczysz w turnieju? Podobno jakiś Bóbr zbiera zakłady... postawiłabym na ciebie... - stwierdziła Airanna obracając twarz w ich stronę lekko.
- Nie pani... ja nie biorę udziału... - odparł naprawdę rozglądając się po sali o co mogło chodzić Airze odnośnie bobra?
- A-ale jak to bóbr? Taki prawdziwy? - zapytała z jednej strony szczerze zdziwiona, a z drugiej zafascynowana rodzącą się w jej głowie wizją małego, tresowanego, puchatego stworzonka. Chodzącego po sali od osoby do osoby z niewielką puszeczką na szyi i zbierającego do niej zastawiane dobra i informacje o obstawianych zwycięzcach.
Ognistowłosa się lekko zreflektowała, no tak myślenie jej jest utrudnione i nie przefiltrowała pewnych faktów, a przez to, że tak jej Alaya go opisała to tak zapamiętała.
- Nie pani... o figurkę na hełmie chodzi... Nie znam jeszcze ich imion.. więc czasem z innymi pannami łatwiej nam tak wskazać konkretnego z nich... - błyskawicznie podała jej wyjaśnienie, które nawet kłamstwem nie było, a jedynie zwinnym wyminięciem się od zdemaskowania.
- Och... rozumiem - stwierdziła nieco rozczarowana. Żywy, tresowany bóbr był w jej mniemaniu czymś niezwykłym i niemiernie uroczym i z chęcią zapoznałaby się z takim zwierzątkiem. - Faktycznie zapewne tak łatwiej w rozmowie rozróżnić dzielnych wojów. Mąż mój symbol dzika wyszyty na odzieniu nosi... Czyżby były to symbole waszych rodów panie? - dodała po chwili zastanowienia, odwracając się w stronę Hektora i kierując ku niemu swe pytanie.
Przysłuchiwał się mężczyzna chwilę paniom naprawdę ciekawy tej rozmowie, a kiedy pytanie padło w jego stronę przeniósł spojrzenie na jasne oczy kobiety.
- Nie do końca... każdy z nas ma przypisane własne zwierzę, to coś w rodzaju symbolu nas reprezentującego... - wyjaśnił nie do końca wiedząc jak ubrać to w słowa.
Airanna zrobiła jeszcze jeden łyk, zadowolona, że kobieta jej uwierzyła. Słuchała ich chwilę, jednak kiedy wzrok zaczął powracać do normy ból głowy bardzo się nasilił.
- Pani.. wcześniej wspomniałaś coś o ziołach... czy miałabyś takie co choć trochę uśmierzą ból głowy? - zagaiła spokojnie nie ważąc się nawet drgnąć, by bólu tego nie nasilać.
Z niekrytym zainteresowaniem i lekką fascynacją słuchała Kellie słów mężczyzny, licząc, iż ten powie coś więcej, nieco lepiej swą myśl wyjaśniając. Lecz gdy miast tego do jej uszu dobiegła wypowiedź pani Airanny, zmartwiła się niezmiernie, zaraz o zwierzęcych symbolach zapominając.
- Och, tak, tak, jak najbardziej - odrzekła pospiesznie, naraz podrywając się z miejsca, tak szybko, iż gdy stanęła, przed jej oczami na kilka sekund pojawiły się mroczki i lekko się zachwiała. - Proszę, zaczekaj tu pani. Zaraz zajdę do swej komnaty i odwar z kory wierzby sporządzę - oznajmiła mimo to, planując ruszyć natychmiast.
Hektor spojrzał na obie panny z niemałą rozterką. To jak Kellie wstała i się zachwiała go zaniepokoiło, od razu się poderwał, by jej drobną sylwetkę przytrzymać.
- Ostrożnie pani... zaczekaj chwilę pójdę z tobą...zaraz wrócę... - oznajmił zatroskany, jednak spojrzał na panienkę Airannę, której stan niepokoił go jeszcze bardziej i szybko swym spojrzeniem się rozejrzał po najbliższym otoczeniu. A po dostrzeżeniu odpowiedniego druha na krótki moment się od pań oddalił.
Podszedł spokojnym krokiem do Helliona, który stał w ich pobliżu.
- Hej... masz chwilę? - zagaił doskonale wiedząc, że lew się do walk przygotowuje.Nie chciał mu przeszkadzać, jednak był pewien, że podróż po zioła zajmie tylko kilka chwil.
- Jeśli masz zioło to mogę mieć nawet pięć chwilek - przyjaźnie wyszczerzył zęby w odpowiedzi Hellion - czego Ci trzeba?
- A na to zapraszam po turnieju... pewnie po walkach przyda ci się chwila odprężenia.. - zaśmiał się po czym przeszedł do sedna skinieniem głowy wskazując siedzącą Airannę i stojącą przy niej Kellie - Pani Airanna źle się czuję, idziemy z Kellie przynieść ziół przeciwbólowych... mógłbyś mieć na nia oko przez te chwile mojej nieobecności? Wolałbym samej jej nie zostawiać - wyjaśnił konkretnie.
- Tobie również, wszak widzę że robisz dziś za opiekuna dla naszych dam - uśmiechnął się, a później wzrok jego stał się faktycznie zatroskany.
- Pani Airanna. Już idę. Zajmę się nią. - odparł i ruszył w stronę kobiety.
- Dziękuję... powinniśmy szybko wrócić... - odparł i i w stronę panienki Kellie się udał.
- Chodźmy pani szybko wrócimy... - skierował swoje słowa do jasnowłosej po raz kolejny tego dnia użyczając jej swego ramienia.
Hellion na prośbę tura delikatnie przysiadł na wolnym miejscu obok Airanny i szeptem, delikatnym, nachylając się ku niewieście zapytał.
- Czy jakoś mogę ci dopomóc pani?
- Zapewniam pani,,, że nigdzie się stąd nie ruszę i z góry dziękuję... - ognistowłosa skierowała swoje słowa do Kellie i Hektora, następnie wzrok na Hellionie skupiając.
- Dziękuję panie... ale nie musisz marnować swojego czasu... - oznajmiła bardzo spokojnie jak na nią.
Kellie zdała sobie sprawę, iż swą wcześniejszą gwałtowną reakcją nie tylko zmartwiła towarzyszy, ale i wylała na swój płaszcz część wody z trzymanego pucharu.
Odruchowo potarła zachlapane miejsce, próbując ściągnąć z niego, choć część wynikającego w materiał płynu i dla bezpieczeństwa odłożyła naczynie na ławkę w chwili, gdy rudowłosy powrócił, przyprowadzając ze sobą Helliona.
- Tak, tak, będziemy z powrotem jeszcze przed sextą - oznajmiła, ochoczo przyjmując oferowane jej ramię. - Dziękuję panie - dodała jeszcze cicho, kierując te słowa do obydwu mężczyzn, nim pierwszy, drobny krok wykonała, chcąc ruszyć czym prędzej w stronę swej komnaty. Wszak pilnie potrzebny odwar musiał warzyć się pod przykryciem aż przez trzy klepsydry.
Hektor z wdzięcznością spojrzał na Helliona, po czym kiedy tylko Kellie chwyciła jego ramię ruszyli do wyjścia na korytarz i prosto w stronę komnat.
- Będziesz potrzebować pani czegoś do zaparzenia tych ziół? - dopytał, by w razie czego móc zebrać potrzebne rzeczy.
Panienka idąc w milczeniu, przypomnieć sobie próbowała, w którym dokładnie z juków potrzebne jej rzeczy znajdzie.
- Och, tak - odparła na pytanie mężczyzny, zdając sobie naraz sprawę, jak ważnego elementu w przyrządzeniu odwaru może jej zabraknąć. - Jednej lub dwóch sztab drewna, by napalić w kominku i wody nagrzać - wyjaśniła zmartwionym tonem. Nie chciała bowiem okradać pana tego zamku z dobytku, biorąc, co jej potrzebne bez choćby najdrobniejszego pytania.
Hektor wysłuchał kobiety i lekko skinął głową.
- Te powinny być w mojej komnacie, przyniosę je, kiedy będziesz podszykowywać resztę... - objaśnił szybko, był pewien, że trochę drewna rzuciło mu się w oczy, nie palił bowiem zbyt wiele w kominku wieczorem, by je zużyć w całości. A i woda mu została, bo z panami zajął się innymi płynami.
- Dziękuję panie, to bardzo mi pomoże - oznajmiła, zerkając ukradkiem na twarz mężczyzny z pełnym wdzięczności uśmiechem. - Moja komnata powinna być... - zaczęła, lecz zaraz urwała. Wzrokiem pospiesznie omiatając mijany korytarz. I starając się przypomnieć sobie, jak daleko od sali jadalnej leżał zajmowany przez nią i jej męża pokój. - A tak, powinna być po pra... Och, nie, nie, po lewej stronie korytarza panie. Tuż obok... ułamanej pochodni - wyjaśniła, przypominając sobie z trudem jedyne elementy, które z otoczenia tej zapamiętała.
Uśmiech łagodny posłał kobiecie po czym szedł już w milczeniu wysłuchując tego co mówiła. Cierpliwie czekał aż wskaże ona swoją komnatę.
- Spokojnie pani... korytarze te i drzwi wszystkie takie same nie trudno się pogubić... - wyznał sam ciesząc się, że jego komnata była na samym początku i nie musiał się męczyć z rozróżnianiem swoich drzwi w tak długim ciągu ich.
Podeszli pod komnatę z ułamaną pochodnia tak jak panienka powiedziała.
- Sprawdź proszę czy to ta... i wtedy pójdę po drewno... - objaśnił dając jej swobodę, do podejścia ku drzwiom.
Skinęła głową na słowa Hektorka, dając tak znać, iż akceptuje jego propozycję, po czym do drzwi się zbliżyła. Przez moment kluczyk drobny w połach płaszczu szukając, nim w końcu odnalazłszy go, sprawdziła, czy pod dobrą komnatę trafiła. I z niekrytą ulgą odetchnęła, gdy wpiew z cichym szczyrknięciem, a potem lekkim skrzypnięciem, drzwi stanęły przed nimi otworem.
- Wygląda na to, że dobrze trafiliśmy panie - stwierdziła z delikatnym uśmiechem.
Uśmiechnął się łagodnie widząc jak drzwi ustępują.
- Dobrze to zaraz do ciebie dołączę... - oznajmił i jak powiedział udał się do swojej komnaty. Czynność ta nie trwała długo, wszedł zabrał drewno oraz dzban wody dodatkowo i od razu udał się w droge powrotną. Nim wszedł zapukał oznajmiając kobiecie w środku, że wrócił i powoli drzwi uchylił zerkając do wnętrza nim wszedł.
Kellie pochylała się nad moździerzem, uważnie rozdrabniając odmierzoną porcję wierzbowej kory. I reagując na jego powrót wpierw nieco nerwowym ruchem, będącym skutkiem wyrwania jej z zamyślenia. Lecz zaraz i wziąwszy, uspokajający oddech i ciepłym uśmiechem.
- Proszę wchodzić panie, proszę wchodzić - rzuciła też, dopiero wówczas dostrzegając trzymany przez mężczyznę poza drewnem dzban. - Och, dziękuję panie. Jakbyś w myślach mi czytał, gdyż akurat w mym bukłaku zabrakło wody - wyjaśniła, rumieniąc się lekko na wspomnienie swej nieporadności. I zarazem szczerym podziwem darząc zaradność Hektora.
Hektor wszedł nieco śmielej i zamknął za sobą drzwi.
- Cieszę się, więc, że mogłem pomóc... - uśmiechnął się łagodnie na blacie obok kobiety dzban stawiając, po czym niezwłocznie podszedł do kominka, by ogień rozpalić.
- Widzę, że z dokładnością do zadania podchodzisz pani... mogę zapytać skąd taką wiedzę w temacie ziół posiadasz? - zagaił, by czas im nieco przyjemniej i szybciej zleciał.
- Och to… Ja chcę tylko mieć pewność, że lek pomoże, a nie zaszkodzi - stwierdziła nieśmiało kobieta, rumieniąc się lekko i odłożyła trzymany tłuczek na bok. - Siostra Alvira zawsze powtarzała, że dokładność w przyrządzaniu odwarów i naparów jest najważniejsza - dodała cicho, kierując się ku przygotowanemu garncowi, tak aby złapawszy go, móc go przenieść i postawić tuż obok moździerza.
Zaraz też za przesypywanie przygotowanej kory się zabrała, dbając o to, aby nawet odrobina tej nie wysypała się poza obręb naczynia i nie zmarnowała.
Widzisz panie, lata temu mój ojciec szanowny, wysłał mnie do jednego z hallackich opactw. Bardzo troszczył się o to, bym została wychowana na prawdziwą damę - podjęła przy tym wspomniany przez mężczyznę temat, odpowiadając wreszcie na jego pytanie. - I to właśnie tam siostra Alvira podzieliła się ze mną swą wiedzą o właściwościach i zastosowaniach przeróżnych dóbr natury - wyjaśniła, zerkając odruchowo na niewielką, półokrągłą bliznę już od dawna bardziej szpecącą niż zdobiącą wierzch jej lewej dłoń.
Zwierzołak wysłuchał panny w milczeniu przyglądając się jej spokojnie i nie nachalnie.
- Rozumiem... mądrym było, że skorzystałaś z możliwości chłonięcia takiej wiedzy... - odparł i przez chwilę się zamyślił obserwując jak drobne dłonie kobiety radzą sobie z wyznaczonym zadaniem.
- W jakim wieku trafiłaś do opactwa? - dopytał i zbliżył się, by przejąć garniec i nad ogniem go umieścić.
- Pozwól, że ja to zrobię... - objaśnił, nie chciał dopuścić, by dłonie arystokratki tak blisko niebezpiecznych płomieni się znalazły, bowiem rozpalony ogień już zaczynał trawić rzucone mu na pożywkę drewno.
- Bardzo dziękuje panie - odrzekła, obserwując, jak mężczyzna umieszcza zręcznie naczynie nad ogniem i uśmiechając się lekko, założyła za ucho niesforny kosmyk swych włosów. - Miałam wtedy dziesięć lat - odpowiedziała też zaraz na zadane pytanie.
Tuż po tym ostrożnie zaczęła zbierać te przedmioty, które nie miały być jej już potrzebne, tak aby nie zawadzały i niepotrzebnego bałaganu nie robiły.
- Mój ojciec chciał, bym wróciła do domu, gdy już dorosnę do małżeństwa. Nim jednak to się stało, do opactwa zaczęły docierać wieści o wojnie…To był prawdziwie rycerski i honorowy czyn, że zgodziliście się nam pomóc i wybawić nasz kraj od zguby - wyjaśniła jeszcze, nim z pełnym podziwu uśmiechem spojrzała na Hektora, jak na prawdziwego bohatera.
Skinął tur lekko głową przyjmując do zrozumienia jej odpowiedź. Dziesięć lat... i kazano jej dom opuścić, przecież była jeszcze dzieckiem? Nigdy nie rozumiał takiego podejścia, wypchnąć dziecko i przyjąć je dopiero jak dorośnie i przydatne bedzie... Żal turowi zrobiło się kobiety. Pewnie taki los spotkał większość z nich. Tych na "damy" chowanych. I co im z tego poświęcenia przyszło? Pustkowia przemierzać?
- Oh tak Kompania wykazała sie niezwykle waleczną jednostką... rad jestem, że mogłem do niej dołączyć, jednak ja pani udziału w wojnie nie brałem... wszelkie zasługi im się należą... - wyjaśnił, bo dziewcze chyba nie było tego świadome. W końcu wszystko tu było dla niej nowością i skąd mogła wiedzieć, że dołączył do nich dopiero gdy wyjeżdżali z fortecy Horazona.
- Och, rozumiem. Przepraszam panie - rzekła, spuszczając głowę, zawstydzona swoją omyłką. Tym mocniej, że słysząc słowa Hektora, odniosła niejasne wrażenie, iż już wcześniej podobne padające z jego ust słyszała. Nie potrafiła sobie jednak przypomnieć, kiedy dokładnie. - Jednak rycerskości panie to ci nie odbiera. Mimo iż na wojnie nie walczyłeś, spotkanie z Kompanią starczyło, abyś opuścił panie swój dotychczasowy dom. I wspomógł tak pozostałych Jeźdźców w tej podróży - dodała cicho, odnosząc pozbierane przedmioty do juków.
Stanie nad ogniem nie miało bowiem sensu. Wszak, choć w garncu było niewiele płynu, od wpatrywania się w niego przygotowywany odwar nie zagotowałby się szybciej. A Kellie wiedziała, że dopiero od tego momentu minąć będą musiały jeszcze kolejne trzy klepsydry nim lek będzie gotowy do podania.
- Dziękuję pani za twoje miłe słowa... - posłał dziewczęciu pełen ciepła uśmiech, choć oczy jego w pewien sposób były zamyślone i jakby smutne. Zbył to jednak i przeszedł się powoli po komnacie, by nogi swoje ruszyć, a jednocześnie, rozglądał się próbując znaleźć jakieś zastępstwo dla róży, którą rzekomo małżonek Kellie miał do wody wsadzić. Czyli naprawdę tak po prostu ja wyrzucił i w żaden sposób nie zastąpił? Był zniesmaczony, jednak nie mógł mieć już na to wpływu, może panna zapomni o niej i się nie przypomni o nią?
- Powiedź pani dobrze ci się podróżuje z kompanią? - zagaił, by dowiedzieć się co to niewinne dziewczę o tym wszystkim myśli.
Odpowiedziała mężczyźnie równie ciepłym uśmiechem, co jego, nieco zmartwiona jakby smutkiem, który zdawało jej się, że dojrzała w jego oczach. Gdy więc zaczął w ciszy przechadzać się po zajmowanej przez nią komnacie, nie chcąc mu przeszkadzać ani przerywać, najwyraźniej potrzebnej mu chwili milczenia, podeszła bliżej paleniska. Tak, aby móc kontrolować stan przygotowywanego leku, choć jak zdała sobie sprawę, jej oczy zaskakująco często uciekały od cennego garnuszka ku sylwetce Jeźdźca.
- Och tak, tak - odparła na niespodziewane pytanie, zdolne ją skutecznie zaskoczyć, zmuszając tym samym do nieco nerwowego ruchu, w którym przyciskając prawą dłoń do piersi, złapała za swój płaszcz. - Podróż ta, choć ciężką, jest zarazem i prawdziwie interesującą i ekscytującą. Nie sądziłam, że będę mogła przeżyć w niej tak niezwykłe wydarzenia, jak nadchodzący turniej - dodała, wyraźnie podekscytowana.
Zwierzołak patrzył na nią spokojnie i łagodnie się uśmiechnął mogąc obserwować jej niewinną ekscytację czymś takim jak turniej.
- Przy Jeźdzcach pewnie jeszcze nie raz pani takowe turnieje będziesz oglądać... a pewnie i te bardziej wymagające niż sama bijatyka na gołe pięści... - stwierdził pozostając przy temacie, który Kellie ożywił. Choć on wiedział, że nie łatwy ją żywot czeka, nie musiał tego mówić na głos, wolał skupić myśli dziewczęcia na przyjemniejszych aspektach i ogromnie się cieszył, że ta niewiasta sama je w swojej sytuacji odnajdywała.
- Czyli turniej ten panie starciem na ubitej ziemi dwóch wojów będzie, nie pojedynkiem na kopie, czy miecze, jak w księgach i baśniach podają? - zapytała w pierwszej chwili odrobinę rozczarowana, iż tak różnymi o jej wizji zmagania się okazały.
Zaraz jednak odczucie to odpędziła na bok ciekawość o to, jak dokładnie i tego typu nieznane jej pojedynki, mogą wyglądać, zwłaszcza w wydaniu Jeźdźców.
- Jaką więc nagrodę otrzyma zwycięzca poza zdobytą chwałą? - zapytała, kątem oka dostrzegając, iż płyn w naczyniu zaczął wrzeć. I natychmiast po klepsydrę sięgając, obracając ją i zaczynając tak odmierzać pierwsze pięć z piętnastu minut dzielących ich od ukończenia odwaru.
- Wybacz pani, że cię rozczarowuje, jednak na coś takiego więcej by im czasu na przygotowania było potrzebne... na gołe pięści będą się mierzyć zapewne. A wygrana? Sądzę, że sama chwała jak to ujęłaś pani. Dla Jeźdźców sama możliwość takiego sprawdzenia się w pojedynku jest wystarczająco zachęcająca by nawet nagrody nie oczekiwać... - wyjaśnił starajac się brzmieć w miarę normalnie, bo jak miał określić zwykłe mordobicie w sposób, który nei wystraszy niewiasty tak delikatnej?
- Tak, zapewne masz rację panie. Gospodarz nasz i tak wielką uprzejmością nas raczy taki turniej organizując - stwierdziła, skubiąc lekko materiał noszonego płaszcza. - Lecz może, choć starania zwycięzkiego woja doceni jego wybranka, jeśli ma takową, chustę swą mu na koniec starć ofiarując - dodała cicho, wyobrażając sobie tę scenę i cicho wzdychając rozmarzona na samą myśl o niej.
- Myślę, że to całkiem możliwe pani, bowiem, zapewne każdy z nich by ucieszył się będąc docenionym przez swoją małżonkę.. a przez obecność panien zapewne wojacy przyłożą się do pojedynków bardziej niż zwykle...- stwierdził doskonale zdajac sobie sprawę jak spojrzenia kobiet działają na mężczyzn w takich sytuacjach.
- Och, jestem pewna, że dumę swym damom przyniosą, nawet jeśli kto inny niż ich mąż lepszym okaże się w boju - rzekła, uśmiechając się ciepło. - A i mnie, choć wierzyć chcę w zwycięstwo mego męża, nie zasmuci jego przegrana. Pewna jestem, że da z siebie wszystko, a nie jest wstydem przegrać z lepszym od siebie - dodała, rozglądając się po pomieszczeniu. Przyglądając się z uwagą jego wyposażeniu, aż w końcu radośnie i zupełnie niespodziewanie klasnęła w dłonie.
- Tak, tak, tu będzie idealnie pasować! - mruknęła bardziej do siebie, niż do mężczyzny, dopiero po tych słowach odwracając głowę w jego stronę.
- Chociaż nie zostaniemy tu długo, już wiem, gdzie do czasu naszego odjazdu przechowam różę, którą darowałeś mi panie. Na tamtej szafce jej barwę ładnie podkreślą poranne promienie - wyjaśniła, szczerze tą wizją zachwycona, wskazując wspomniany mebel. - Jestem pewna, iż małżonek mój, choć dostać się tu nie mógł, znalazł jej na tę chwilę bezpieczne miejsce i zwróci mi ją tuż po turnieju - dodała, naraz nieco pochmurniejąc. Wstyd jej bowiem było, iż nie pomyślała wcześniej, że bez klucza, który z nią został, mąż jej do ich komnaty nie będą mogli wejść. I zawstydzona wzrok swój w swe dłonie wbiła.
- Masz rację pani... są tu sami wyśmienici woje, a więc bój będzie zawzięty i wyrównany i nie jest wstydem trafić na kogoś silniejszego od siebie, bowiem każdy z nich jest lepszy w czymś innym... a że akurat na pięści trafiło to zobaczymy, kto ma smykałkę właśnie do nich... - odparł przychylnie nawet sam będąc ciekawym wyniku turnieju. Jednak ani trochę nie kusiło go swych sił w nim spróbować, wiedział, że tego rodzaju rozrywki nie są dla niego, a raczej asbolutnie nie nadają się dla byków, a przynajmniej nie dla tego jednego konkretnego.
Spojrzał odrobinę zdziwiony na nagłe poruszenie panny, jednak milczac czekał cierpliwie na wyjaśnienie takiego zachwytu. A słysząc jej kolejne słowa ciężko było u utrzymać kierowany do niej łagodny uśmiech, niebieskie jasne oczy skierowały się odruchowo we wskazane przez pannę miejsce i skinął niemrawo.
- Tak to miejsce będzie odpowiednie dla tego i wszystkich następnych kwiatów jakie pani otrzymasz... by swą okazałością mogły cieszyć twoje oczy... - stwierdził nie majac serca prawdy o jej róży wyjawić, jednak powoli starał się ja uświadomić, że ten kwiat niczym wyjątkowym nie był i otrzyma wiele kolejnych, jeśli nie od swego małżonka to od samego tura. Bowiem tak protym gestem panny winni doceniać i dziękować im za poświęcany im czas przez nie.
- To niezwykle miłe, co mówisz panie, lecz szkoda na mnie tak pięknych kwiatów - stwierdziła nieśmiało, rumieniąc się lekko.
I unikając wzroku Hektora zerknęła w stronę klepsydry, w której przesypywały się już ostatnie ziarna piasku. Zaraz więc ku niej sięgnęła i drugi raz ją obróciła. - Ta jedna róża w pełni mi wystarczy. A choć każdy dar od mego męża sprawi mi wielką radość, nie wymagam ich od niego. W końcu troskę wyrażać można na wiele sposobów - dodała, zerkając w stronę złożonego materiału, który wcześniej tego dnia pełnił dla niej funkcję parawanu. I na to wspomnienie uśmiechając się ciepło.
Hektorowi nie podobało się to co słyszał, obserwował uważnie drobne dziewczę, a jego brwi na krótki moment się ściągnęły w zadumie. Jednak szybko jego mimika ponownie łagodności nabrała.
- Szkoda? Szkoda to czasu, w których ich pani nie otrzymujesz.. - odezwał się w końcu i ku niej zwrócił uważnie wzrok na jej licu skupiając.
- W życiu Jeźdźca nie ma zbyt wielu kolorów, a ty pani wnosisz tak wiele ciepłych promieni darząc nimi nie tylko swego męża, ale i nawet mnie, obcego tobie Jeźdźca... dobroć twa jest ogromna i barwna.. o czym na każdym kroku się dziś przekonuję. A więc uwierz pani, że jesteś warta i wszystkich kwiatów tego szarego światka... - przyznał i sam sobie skinął lekko głową, po czym spojrzenie przeniósł na przesypującą się ponownie klepsydrę, w której już ledwie połowa ziarenek została.
Zaskoczona Kellie reakcją mężczyzny, zerknęła na niego kątem oka. Zaraz jednak wzrok swój w swe dłonie wbijając, gdy zaczął ją raczyć tak miłymi słowami i komplementami. Zdolnymi unieść kąciki jej ust w coraz szerszym i cieplejszym uśmiechu. I, jak była przekonana, zabarwić jej policzki tak intensywnym rumieńcem, że jej twarz z barwą noszonego płaszcza się zlewała.
Zawstydzona przez to jeszcze mocniej, lecz i szczerze postawą rudowłosego oczarowana, nie potrafiąc znaleźć słów, by odpowiedzieć na tak wielkie pochlebstwo, wydukała jedynie krótkie:
- D-dziękuję panie.
I opatuliła się mocniej noszonym płaszczem, częściowo też się w niego wtulając.
- A-ale... Ja nie zrobiłam przecież nic szczególnego. Jedynie starałam się pomóc, gdzie mogłam - dodała po chwili nieśmiało. - I odwdzięczyć tak za tak dobroć i bezinteresową pomoc, którą w Kompanii tej na każdym kroku otrzymuję. W szczególności od pana, czy pana Helliona - dopowiedziała jeszcze, kolejny raz tego dnia nie dowierzając, jak ktokolwiek mógł takie potworne opowieści głosić, o ludziach tak prawych i honorowych, jakimi zdawali się jej coraz mocniej Jeźdźcy.
I zachwycona, że mogła poślubić jednego z nich, który wierzyła, że robił wszystko, co w jego mocy, by ją uszczęśliwić, sięgnęła ku klepsydrze, by odwrócić ją po raz ostatni.
Hektor przyjrzał się jej uważniej.
- Niezmiernie mnie cieszy, że i moje czyny choć mały udział miały w zainspirowaniu twej dobroci pani... - odparł krótko, nie chciał jej peszyć, jednak jak mógł milczeć, w obec takiej nieświadomości i samokrytyki tak niewinnego dziewczęcia.
- Coś jeszcze do leku będzie potrzebne? - dopytał spokojnie.
- Oczywiście panie, wszak dobroć powinno się pomnażać... A przynajmniej tak mawiały siostry - odparła nieśmiało, słysząc zaś padające z ust Zwierzołaka pytanie dotyczące przygotowywanego leku, energicznie pokręciła głową.
- Och, nie, nie. Gdy tylko piasek w klepsydrze się do końca przesypie, odwar będzie gotowy - wyjaśniła też zaraz. - Wystarczy go wówczas zdjąć z ognia i odcedzić zeń korę, by był łatwiejszy do wypicia - dodała, zakładając, iż specjalne studzenie leku nie ma sensu, gdyż ten zdąży ostygnąć w czasie, gdy będą z nim wracać do sali jadalnej.
Hektor skinął głowa uważnie jej słuchając.
- Dobrze pani... - odparł krótko i nie przeszkadzał jej dłużej w działaniach.
Zgodnie przedstawioną instrukcją, gdy nastał czas zdjęcia z ognia odwaru, podeszła do ognia i dbając, aby się nie oparzyć, sięgnęła po metalowy garnuszek.
Zaraz podeszła z nim do stolika i ostrożnie przesączyła przez kawałek czystego materiału, tak aby wszystkie kawałki kory pozostały na nim, a cenny płyn trafił do kielicha.
- Gotowe - oznajmiła radośnie, spoglądając na swoje dzieło.
Obserwował w milczeniu jej dziavania, a kiedy jej praca została zakończona tur jedynie skinął głową.
- A więc wracajmy, daj pani poniosę to... - podszedł i przejął kielich, po czym na nowo użyczył jej swego ramienia w drodze powrotnej.
Uśmiechnęła się ciepło i skinęła mężczyźnie głową, już chcąc przyjąć jego ramię, lecz wtem kątem oka dostrzegając wciąż palący się ogień, cofnęła rękę.
- Przepraszam panie, jeszcze ogień - szepnęła, odwracając się ku meblowi na którym stał przyniesiony przez mężczyznę dzban. I złapawszy za niego, szybko pokonała dzielącą ją od kominka odległość, tak by móc zalać palenisko resztą pozostałej w naczyniu wody, gasząc je.
Dopiero po tym, odłożywszy dzban na ziemię, zbliżyła się ku mężczyźnie ponownie, wreszcie przyjmując z uśmiechem oferowane jej ramię.
- No tak... - mruknął sam rozbawiony swoim roztargnieniem, ale jak widać przy pewnych kobietach głowę się traciło.
Poczekał cierpliwie, a kiedy byli gotowi do powrotu powrócili na korytarz. Kobieta zamknęła swą komnatę i mogli skierować się do jadalni.
Tur zmarszczył swoje brwi widząc w oddali idącą ledwie kobietę o ognistych włosach.
- Chyba komuś śpieszno było do naszego powrotu... - stwierdził cicho i wraz z Kellie u boku podszedł do panny Airanny.
Airanna po ujrzeniu podchodzących do niej sylwetek stanęła bardziej wyprostowana, dłoń ze ściany zabierając, co uwadze tura nie umknęło.
- O jakie wyczucie czasu... nie muszę już szukać was po komnatach... - wyjaśniła ognistowłosa i łagodnie się uśmiechnęła.
- To ten napitek? - wskazała spojrzeniem na trzymany przez Jeźdźca kielich.
- Tak, to on pani, ale... - odpowiedziała Kellie cicho, praktycznie szeptem, nieoczekiwanie urywając swą wypowiedź, by głośno zaczerpnąć powietrza. - Och, przepraszam, że tyle to zajęło i musiałaś nasz szukać pani. A przecież przy złym samopoczuciu nie powinnaś się nadwyrężać - dodała z wyraźnym poczuciem winy malującym się na jej twarzy.
Hektor popatrzył tylko po paniach.
- Odprowadzić cię pani? - dopytał nie wiedząc, dokąd kobieta szła. Szukała ich?
- Spokojnie pani... nie przez was przyszłam... zdecydowałam jednak nie czekać na odejście reszty sił i wykorzystać, te które mi pozostały, by do komnaty na spoczynek się udać... więc spokojnie... - zapewniła Airanna ciepło się uśmiechając i kielich odbierając z dłoni tura.
- Dziękuję za zioła... wiwatujcie i za mnie... i uważnie oglądajcie by potem mi wszystko opowiedzieć! - powiedziała i ruszyła dalej starajac sie ich wyminąć.
- Pani zaprowadzimy cię do komnaty... pomożemy... - nie do końca tur wiedział jak zagaić, lecz bał się o kobietę, jej widok zdecydowanie do przyjemnych nie należał. Zawsze tak promienna i żywiołowa teraz tak przygasła, że nawet jej uśmiech ten żar i iskrę stracił. A to był smutny dla mężczyzny widok.
Kobieta obejrzała się na nich.
- A co pomożecie mi się rozebrać? Naprawdę nie zamierzam spacerów sobie urządzać, tu zaraz jest moja komnata, wejdę, zioła wypije, zbędne odzienie zdejmę i się położę ot co.. Dziękuję za waszą dobroć, ale widowni nie potrzebuję... za to panowie na turnieju już tak. A wiec idźcie gorąco ich wspierać... - stwierdziła i posłała im ostatni uśmiech nim odeszła.
Zawstydziło Hektora lekkie niedopatrzenie z jego strony, bowiem faktycznie kobieta mogła to uznać za nachalność z jego strony.
- Odpoczywaj pani... - odwzajemnił jej uśmiech, choć ten jego był niepewny, zmartwiony. Odprowadził ja spojrzeniem, a kiedy ta zniknęła w swojej komnacie spojrzał na prowadzoną pannę.
- No to nam nic już nie pozostało jak na turniej ponownie się udać, walki pewnie niedługo się rozpoczną o ile już nie trwają... - stwierdził ruszając dziarskim krokiem, lecz miał na uwadze tempo kobiety, by ta nie musiała się nadwyrężać, a jedynie zdążyć na widowisko.
- Dobrze panie - odpowiedziała wyraźnie zmartwiona, zerując za ramię, ku drzwiom komnaty rudowłosej.
- Mam nadzieję, że pani Airanna niedługo poczuje się lepiej - zagaiła po chwili ciszy, nadal wyraźnie zatroskana.
- Możemy za jakiś czas do niej zajrzeć pani... też wolałbym wiedzieć czy wszystko z nią dobrze... - wyznał łagodnie i spokojnie, chcąc w ten sposób uspokoić siebie jak i prowadzoną kobietę. W końcu na tę chwilę zrobili ile było w ich mocy.
- Tak, to dobry i bardzo rozsądny pomysł panie - przyznała, nieco uspokojona tonem mężczyzny. Śląc mu nawet lekki uśmiech. Jeździec odwzajemnił go łagodnie po czym już w cichy dotarli szybko na salę, gdzie wszystko zaczynało się powoli rozpoczynać.
Hektor posadził pannę na jednej z ław, po czym udał się po wodę dla nich, szybko powrócił podając Kellie pucharek z wodą.
Turniej się rozpoczął, a Jeździec z uwagą obserwował zmagania swoich kompanów zachwycony ich umiejętnościami, doprawdy byli to wyśmienicy wojacy.
Kilka walk i wyczytano jego imię. Zmarszczył lekko brwi zdziwiony, czyżby miał imiennika w kompanii? Zaciekawiony obserwował kto jako drugi stanie na ringu, jednak wszystkie spojrzenia ku niemu zaczęły się kierować, a nikt nie wychodził. Lodowaty dreszcz przeszył jego ciało, jakby kto wiadro wody prosto z zamarzniętej studni na niego wylał. Spojrzeniem próbował namierzyć choć jeden nie ponaglający go wzrok. Czy była to pomyłka?
- To chyba jakaś pomysłka jest... zaraz wrócę pani... tylko to wyjaśnię... - oznajmił Kellie po czym wstał i ruszył w stronę organizatora.
- Przepraszam panie, ale.. ale ja się nie wpisałem na walki... - oznajmił najbardziej dyskretnie jak się dało patrząc na mężczyznę, który tu wszystkim kierował.
- Jak nie? No masz jak byk imię Hektor na liście widnieje, o tu byku masz byka... - zażartował sobie Jeździec pokazując mu listę, a rudzielec spojrzał na nią nie pojmując w jaki sposób znalazł się na liście zawodników.
- To chyba jakaś...- zaczął niepewnie.
- Nie trać sił na gadanie, a ruszaj! Czekają wszyscy! - przerwał mu mężczyzna i trzymana listą wskazał miejsce, gdzie powinien sie stawić, na którym juz czekał gotowy przeciwnik. Tur został lekko pchnięty w ramię, by się pospieszył.
Był mocno zmieszany sytuacją, jak to się stało, że trafił na listę zawodników? Nie mógł być to żart, bo naprawdę go wyczekiwano, a liczne spojrzenia na tyle peszyły, że wolał nie robić większego zamieszania i po zostawieniu swych zbędnych rzeczy stawił sie na miejscu pojedynku spoglądając niepewnie na swojego przeciwnika. Od wieków wolał unikać tego rodzaju rozrywek.
Walka się rozpoczęła, a on nie wiedział jak się za to zabrać. Nie chciał uczynić krzywdy jakiemuś z kompanów, jednak jego rywal chyba był przeciwnego zdania, bo dziarsko na niego ruszył. A może by tak przegrał i by się to skończyło? Tak myślał na początkowym dość pasywnym z jego strony starcie walki. Jednak wraz z przyjmowanymi ciosami coś jakby go rozjuszało. Już wcześniej był mocno zdenerwowany sytuacjami. A co jeśli by tak zaszaleć i dać ujście emocją? Taka samotna myśl w jego głowie się zabłąkała, a nim zdążył to lepiej rozważyć ciało zaparło się stabilniej i zaczęło odpowiedniej reagować. Zaczęli wymieniać ciosy. Obaj ostrożni, a jednak w ataku i nim się tur obejrzał jego przeciwnik upadł po zachwianiu się na nogach i zaczął machać przed sobą rękami, by jasno dać do zrozumienia rudzielcowi, że ma dość i walka jest skończona. Zmarszczył jedynie brwi, a ktoś poklepał go po ramieniu? To był koniec? Mlasnął niezadowolony pod nosem. Czuł się tym zawiedziony, zszedł na bok i skrzyżował ręcę na swej piersi, bo te, aż go świerzbiły. Gołym okiem było można dostrzec jego nerwy. Przestępywał z nogi na nogę, nie potrafiąc poradzić sobie z tym żarem, który opanował jego ciało. Żarem, który nakłaniał go do szarży, czy gniew ten był na kogoś ukierunkowany? Nie, a jednak tak silnie opanowywał ciało i myśli tura.
Dlatego kiedy tylko wezwano go na kolejną rundę poczuł elektryzujący impuls. Ruszył bez zastanowienia, a nic i nikt nie byłby w stanie go teraz zatrzymać.
Nie liczyło się kto stoi przed nim. Jakby tracił zdrowy rozsądek, ustawił się do walki, a wtedy rywal się odezwał. Znajomy głos jakby na moment zdjął mgłę z pola widzenia. Zmusił się do nalizy słów i po długiej chwili milczenia odpowiedział. To jakby lekko go otrzeźwiło. Lekko... Bo kiedy lew zaczął go okrążać niczym swoją przyszłą zdobyć krew na nowo w nim zawrzała. Oddech stał się ciężki, a spojrzenie groźne. Uczucie to było zbyt silne, by mógł je opanować. A po pierwszych ciosach nie było już odwrotu. Szumiało mu w uszach, nawet jeśli ktoś coś mówił, do niego te dźwięki nie docierały. Jedyne co widział to złociste oczy i czarne włosy takie same jak u tego, który różę zdeptał. A przez to jego zawziętość była jeszcze większa. Parł do przodu nie patrząc na otrzymywane ciosy, te choć boleśnie docierały do jego tułowia nie obchodziły tura. Obrona nie była w jego naturze, atak, szarża, parcie do przodu, aby zmiażdżyć tego kto śmiał stanąć na jego ddrodzę. Skóra pokrywająca sie szkarłatem rozjuszała go jeszcze bardziej, nie był miesożercą, który pragnął pożreć swą ofiarę, jednak krew rozbudzała inny zmysł. Bowiem to ranne zwierzę jest najbardziej niebezpieczne, a ból w żebrach połączony z metalicznym zapachem wprowadzał tura w furię. Nie da się upolować jak zwykłą wałówkę! Drapieżnik srogo się pomylił myśląc, że podda sie mu łatwo!
Parł na niego, a każde kolejne ciosy spychały rywala coraz dalej, a jego kompletnie to nie obchodziło. W tym stanie i ściana byłaby marną przeszkodą! Wbiły w nią przeciwnika!
A gdy ten chciał się ratować nieco zmyślniejszym ciosem, tur zaparł się na stabilnych mocnych nogach i mobilizując swe siły wymierzył mocarne uderzenie, które odrzuciło lwa do tyłu wprost na ogromne lustro wiszące na ścianie komnaty.
Oddech miał ciężki, patrzył jak mężczyzna upada i zaciskał mocno pięści widząc na nich krew. Teraz mógł stratować leżącego drapieżnika. Poczynił krok w jego stronę, a potłuczone szkło zachrzęściło pod jego butem. W tej samej chwili pojawiło sie wokół nich wiele osób. Wielu z nich krzyczało i wiwatowało, poklepując barki tura, a to go drażniło. Odgrodzono go od leżącego. A łapczywie zasięgane przez niego powietrze jakby nieco przejaśniło do tej pory zaćmiony furią umysł. Nie powinien walczyć, jak dobrze o tym wiedział, a i tak pod wpływem presjii stanął na ringu.
Choć normalnie przejmowałby się teraz stanem Helliona jego umysł ledwie dopuszczał to co się stało. Odszedł na bok otarł ręce w otrzymaną szmatę i zrobił kilka łapczywych chaustów wody, jego serce galopowało jakby chciało rozerwać pierś. W uszach dalej mu świszczało, ale na ciele było lżej.
Nie patrzył na nikogo stał na uboczu i starał się uspokoić ciało. Jednak kiedy już prawie mu się to udało znów został wezwany. A chyba sam fakt zawezwania go był na tyle denerwujący, że ruszył nerwowo. Nie chciał już walczyć... Co innego tur w jego wnętrzu, ten ryczał ogłuszająco, zmuszając go do realizacji swego pragnienia. Chciał stratować kolejnego drapieżnika, który stanął mu na drodze. Kolejnego, który myślał, że będzie jego łatwym łupem. I ten do niego przemawiał, podpuszczał go i kpił, a tur nie odpowiadał, nie odcierały do niego słowa, uszy miał jakby przytkane.
Czy oni mu coś uczynili? Oczywiscie, że nie... Przecież byli to jego druhowie, z którymi zeszłej nocy jeszcze dobrze sie bawił, gawędził, popijał i popalał. A teraz? Chciał ich pozabijać? Nie było to normalne... Resztkami rozsądku chciał się pohamować, może wycofać?

" Czy na pewno tacy bez win są? Bowiem co trzeba uczynić, by żona zapragnęła losu samotnej uciekinierki na Pustkowiach, skazując się tym na śmierć, niż życia z tobą? Aż tak ją wystraszył? Przeraził? Może skrzywdził? Jednak i to lepsze niż po prostu pozbycie się żony... młodej, niewinnej niewiasty, którą w chorobie porzucił po to by nowe panny dla siebie zagarniać... A może choroba nie była przypadkowa? Z kwiatka na kwiatem jak to mawiają, szkoda, że pozostawiony kwiat umiera... "

Oszołomiło to tura, to były jego myśli? Czuł, że to wszystko tak niewytłumaczone było. Plotki, do których nie powinien dopowiadać, a jednak... umysł sam dopowiedział i osąd wydał ich win.
A sędzią dla niedźwiedzia będzie pieść, kopyto tura, by odcisnąć na nim swe piętno, aby już kolejnej panny nie był w stanie skrzywdzić.
Wtem ruszył zwierzołak o duszy przepełnionej furią byka, a zaskoczenie jego rywala było ogromne kiedy został zasypany gradem ciosów wymierzonych prosto w twarz. To w nią wysokiemu rudzielcowi biło się najwygodniej, a każdy otrzymany cep ogłuszał przeciwnika i otumaniał.
Sam nic nie robił sobie ze swoich obrażeń tym przejmować będzie się później, teraz liczyło się jedynie to by zmieść rywala z powierzchni ringu.
Padał cios za ciosem, krew na nowo brudziła mocno zaciśnięte pięści Jeźdzca. A to tylko utwardzało go w przekonaniu by niezaprzestawć, brnąć dalej, zniszczyć zagrożenie!
Niedźwiedź upadł, a tur stał nad nim oczekując jakiegoś ruchu, a gdy ten nastąpił, gdyż przeciwnik chciał się podnieść zwierzołak ruszył na niego przygważdżając go masywnym kolanem do posadzki i wymierzając kolejne ciosy.
- Starczy już! Bo go zabije! - krzyknął ktoś obok, a dwie inne osoby chwyciły za barki rudzielca odciągając go od rywala. Siadł tur i na nich popatrzył przytępionym spojrzeniem.
- Ja pierdole i kasa poszła się jebać... - warknął jeden.
- Ha! A mówiłem, że na nowego trzeba stawiać! Kurwa! Byczuś jeszcze jedna walka i aż ci flaszkę za to kopsnę w podzięce! - powiedział drugi uradowany kolejnym zwycięstwem Hektora. Rudzielec za to patrzył pusto na to jak jego przeciwnik jest zabierany, mlasnął pod nosem mało zadowolony i podniósł sie schodząc na bok jak mu polecono. Już zdecydowana większość agresji go opuściła.
Umysł na nowo się przejaśniał. Jak źle uczynił stając do tych walk. Głupcem był myśląc, że sie opanuje, że zapanuje nad swoją naturą. Ta bowiem zbyt silnie i nachalnie rozlewała się po ciele kiedy poczuła sie rozjuszona. Tak nagły impuls nie był do zatrzymania. Nie przez Hektora, może gdyby był silniejszy? Siła woli nie była jego mocną stroną... Choć tak uparty wobec innych sobie ulegał z łatwością.
Karcił się w myślach, powoli rozumiejąc co się działo wokół niego. Nie miał pojęcia na jakim etapie był turniej, jednak on chyba nadal nie odpadł? A z tego co mówiono czekały go dalsze walki. Zaczynał docierać do niego ogrom zniszczeń jakie poczynił, jak bardzo brutalny był wobec Helliona i Halse'ia, teraz już docierało do niego z kim walczył i to jak zajadle. Zwycięstwo ani trochę go nie pocieszało, był wręcz zdruzgotany tym co uczynił. Musiał to przerwać, nie mógł walczyć dalej, by tak zranić kolejną osobę. Dzięki zmęczeniu gniew zupełnie się usunął, po to by ustąpić bólowi, jaki dopiero teraz uświadamiał go o przebytych walkach. Bowiem nie tylko on wymierzał ciosy. Żebra, które były w zasięgu jego rywali wręcz paliły żywym ogniem, w jednym boku czuł bolesne kłucie. Czyżby było złamane? Zastanawiał się na tym trzymając otwartą dłoń na jednym z nich. Musiał się wycofać.
Zaczął spojrzeniem poszukiwać ich dowódcy, aby oznajmić swoją rezygnację z dalszych zmagań, a raczej masakr. Jednak zamiast Hyrona dostrzegł Jeźdźca, który właśnie ogłazał wyniki i zawezwał go ponownie. Powiedział walka finałowa? Naprawdę tur dotarł aż tak daleko? No nic nie mógł dalej walczyć. Z tą myślą uchylił usta, by krzyknąć, że rezygnuję z walki, ale wtedy na ringu pojawił się nie kto inny jak Holgier... usta tura się zacisnęły w wąska linię. To z nim miał walczyć w finale? Przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
Jeśli zrezygnuje, to on wygra? Tak parszywa gnida zwycięży? Mimo bólu w pierśi wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze nosem. Tyle agresji dziś okazał wobec osoby, które daży sympatią, a wycofać się miał by nie krzywdzić tego, którego tak bardzo chciał uszkodzić?
Stanął na ringu chłodne spojrzenie wlepiajac w niższego od siebie mężczyznę. Ciężko było być równym bądź wyższym od tura, tak wysokie jednostki nie trafiały się zbyt często, może to zasługa jego duchowego zwierzęcia? Ale chłop wyrósł wielki niczym dąb. A teraz patrząc na przeciwnika z góry radował się z tej perspektywy. Chcąc ten dystans ich spojrzeń jeszcze zwiększyć, bowiem jak przyjemnie będzie patrzeć na niego, gdy wzrok jego z podłogi będzie rzucany? Ta myśl wywołała przyjemne mrowienie na obdartej skórze dłoni, a te zacisnęły się w pięści.
Kiedy usłyszał prychnięcie pod nosem dzika.
- Znowu TY? - warknął po tym. - No tak... Oczywiście, jakżeby inaczej - dodał z wyraźną pogardą. Na co tur zmarszczył swoje brwi, surowszym spojrzeniem go mierząc.
- Jak widać ja... słowami twej kultury nie idzie wyegzekwować, a więc spróbuję innej metody... - znacząco przybrał odpowiedniejszą do walki pozycję stając stabilniej na swych nogach.
- Kultury? - zapytał dzik z ironią. - A więc tak nazywasz próby zbałamucenia cudzej żony: kulturą. - sam dziwięk głosu Holgiera działał na Hektora drażniąco, wszystko w jego ciele zaczynało wypełniać się znajomym żarem, każde włókno mięśni napinało się w rozdrażnieniu i narastającym gniewie. Wcześniej ten był nieuzasadniony, w tym przypadku miał bardzo konkretną podstawę.
- Żenujące, że tylko w ten sposób kobietę postrzegasz... - powiedział tur mocno zniesmaczony postawą Jeźdźca. No tak do czego innego taki prostak mógłby sprowadzić chęć pomocy porzuconej, samotnie kobiecie.
- Noce samotne nie bez powodu pewnie spędza... którą z zamkowych na ruszt już wrzuciłeś? - jego ton stawał sie zdecydowanie ostrzejszy. Potrafił dodawać dwa do dwóch, a porzucenie na noc pięknej żony na pewno nie było spowodowane szczytnym celem.
Wściekły Holgier zacisnął pięści.
- A masz dowód, że jakakolwiek? - warknąłby wściekle. - Mnie niewierność zarzucasz, bo sam od rana tylko kombinujesz, jak do nieswojej własności się dobrać?
- Własności?! - to jedno słowo przesłoniło turowi resztę wylanych z ust dzika słów. Ruszył nagle, ostro szarżując na rywala, w ułamku sekundy niewelując odległośc ich dzielącą. W ruch poszły pięści, a po wymierzeniu dwóch silnych uderzeń zacisnął dłonie jeszcze silniej.
- Nie twoją ani nikogo innego własnością nie jest! Wolna to kobieta! I tak traktowana winna być! - gniew na nowo rozlewał się po jego ciele, za sprawą którego wyprowadził kolejne dwa silniejsze od poprzednich ciosy.
- Nie moją? To niby czyją? Twoją?! - odpowiedział dzik krzykiem i równie wściekłymi ciosami . - Co, myślisz może, że jestem ślepy?! Że nie domyśliłem się, od kogo była ta cholerna róża?!
- To dlatego ją zdeptałeś?! Jak tchórz i śmieć, pomoc w jej pielęgnacji oferując? Że też na taką świnie trafiła! - agresja zaczęła przesłaniać zdrowy rozsądek jak i zdolność do jakichkolwiek dyskusji.
- Tak! Lepiej jej będzie bez niej! Niech wie by trzymać się od twych brudnych łap z daleka! - rzucił wściekle dzik, jakby nie do końca przytomnie. W odruchu wzrok tura ku własnym pięśiom się skierował, te może i brudne zaraz będą, jednak od krwi rywala...
Obaj z wściekłością się na siebie rzucili, a ich krzyki niosły się po sali, walka zdecydowanie nie toczyła się tu o wygraną turnieju.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

HYRON

Chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że wciąż znajdowałem się w sali, głosy otaczających mnie osób stawały się coraz bardziej brzęczące, natrętne i nieznośne, zaś twarze zaczynały się rozmywać w niewyraźne plamy. Znów uderzyła mnie fala zmęczenia i irracjonalnej derealizacji, jak gdybym znajdował się w innym świecie, w całkowicie innej rzeczywistości. Chociaż stałem nadal na nogach, przysiągłbym, że gdyby tylko ktokolwiek stuknął mnie w ramię - padłbym tam, gdzie stałem. A i tak nie mógłbym oka zmrużyć. Chociaż poprzednia noc była dość spokojna, trudno było powiedzieć to o poprzednich, kiedy zmęczenie trwało uporczywie, nużąc coraz bardziej, lecz nie pozwalając powiek przymknąć. Nie łudziłem się, że ten stan rzeczy kiedykolwiek się zmieni. Zawsze miałem być zmęczony. Wycieńczony. Wypalony niczym ostatnia pochodnia, ledwo tląca się żarem.
Ściany, choć rozświetlone złocistym blaskiem płynącym z kominka, stopniowo przygasały, zaś szaroniebieska poświata z zewnątrz, sącząca się z okien, zaczynała coraz bardziej oblewać pomieszczenie. I nie musiałem odwracać głowy, by wiedzieć, gdzie jestem. Lodowaty dreszcz przeszył moje ciało. Śpiewny głos Talzin wypełniał ciszę, przełamując gwar i tłok. Ludzie rozwiali się i rozpłynęli niczym dym. Przysiągłbym, że gdybym wyciągnął rękę i oparł ją na ramieniu Helliona, Halse'a czy choćby Hastena - choć tego młodziaka akurat w sali nie widziałem - nie poczułbym jej, a między palcami prześlizgnąłby mi się jedynie powiew wiatru.
Talzin przynosiła ze sobą zimę. Zawsze.

Gdzie głos zastyga w ciszy, a wzrok zatapia się w ciemności,
Tam jesteś ty, człowieku marny - w królestwie nicości.
Dusza twoja w strzępach powiewa na wietrze niby dawne, królewskie szaty,
Lecz niczym jest ona już, niczym - póki nie nadejdzie dzień spłaty.


Cichy, śpiewny głos kobiety przeszywał ciszę, tłumiąc skwierczenie płomieni. Cierpki zapach ziół, wrzuconych do kociołka, stał się wyjątkowo intensywny - a jednocześnie nieznośny, jak gdyby pod spodem skrywała się słodka, trująca woń zgnilizny, jak gdyby ktoś nałożył na dawno już martwe ciało przyjemnie woniejące pachnidła.
Zamrugałem, próbując wrócić do rzeczywistości. Lecz nieważne, jak bym się nie starał - wzrok nie dostrzegał kamiennych ścian, arrasów, nie słyszałem przyjaznego trzaskania drwa w kominku, nie czułem przyjemnego ciepła, które jak dotąd mnie otaczało, nie mówiąc o głosach towarzyszy. Byłem sam.

Im dłużej błądzisz i krążysz w mroku, człowiecze mierny,
Tym dłużej umysł twój twój tkwi tu, coraz bardziej tobie niewierny.
Oczy nie widzą, uszy nie słyszą, myśli gdzieś daleko pierzchają,
Daleko, w świat ludzki, człowieczy - ty zaś będziesz czekać u bram,

wstępu do niego nie mając.


Wiedźma uśmiechnęła się, nie kryjąc satysfakcji; na moment jej twarz rozjaśniła się purpurowym blaskiem, gdy między jej palcami przesuwały się kolejne klejnoty, przyczepione do talizmanu. Odwróciłem głowę do niej, znów w milczeniu kontemplując jej urodę - ongiś tak przykuwającą oko. Kruczoczarne włosy, kunsztownie upięte, opadały na twarz prostą, jednolitą taflą, okalając ją niczym najpiękniejszy welon, utkany z mroku.

Bowiem im dłużej tkwisz w ciemności, w świecie twojej duszy wyklętej,
W świecie bogów umarłych, gdzie czyny serca ważą najwięcej,
Tym bardziej oddalasz się od ludzkiego świata, do którego ongiś należałeś.
Dzisiaj jesteś już nikim, nikim, człowiecze marny - sam się od niego oderwałeś!


Spuszczone, ciemnoniebieskie oczy kobiety nie wyrażały nic; były puste i obojętne, zgasłe jak tego dnia, gdy rozeszły się nasze drogi. Niegdyś była mi najbliższą towarzyszką, tak jak wiele innych kobiet - lecz ona jedna nie mogła odejść, tknięta znakiem czasu. Życie… omijało ją, tak jak mnie, przepływając koło nas, lecz nas samych nie naznaczając swym pocałunkiem.
Starością.

Zważ na me słowa, puchu marny, człowiecze pełen pychy i chwały,
Świat ciemności i mroku obejmie cię wkrótce, pochłonie cię cały,
Ty zaś z niego nie wyjdziesz już nigdy, wśród drzew i śniegu uwięziony,
Przez mrok Ciemnej Strony, magii najczarniejszej uwiedziony.


Talzin wiedziała o mnie chyba wszystko; moje najgłębsze lęki, strachy i koszmary. Zdawała sobie sprawę z tego, dlaczego mnie wygnano. A co najważniejsze - pojmowała, dlaczego kara, wyznaczona przez Arvon, nie miała dla mnie większego znaczenia. Dlaczego nie była to kara…
Znów poczułem to bolesne ukłucie w sercu; ta kobieta była moją częścią duszy, jednym z rozbitych fragmentów lustra, w którym po drugiej stronie widziałem potwora. Chociaż nasze drogi się rozeszły, nadal czułem do niej sentyment. Nadal pragnąłem podejść bliżej i ująć ją w ramiona, znów poczuć ciepło jej ciała, zapatrzyć się w ciemnoniebieskie oczy, przypominające wzburzone morze.

Nie usłyszysz już nigdy ludzkiego głosu i nie poczujesz ciepła ludzkiego ciała,
W świecie, w którym jedynie najmilszym bratem będzie ci drzewo, chmura i skała!
Ty sam zaś wkrótce w jednego z potworów się przemienisz,
Choć za życia sercem już byłeś jednym z nich, choć z twarzy inny

- teraz się zmienisz!


Niewielka, drobna figurka orła, utkana ze srebra, zamigotała przy jej ustach, gdy składała swój pocałunek; ciemnofioletowa pomadka, nawleczona na usta, rozjaśniła się znów na moment w kolejnym przebłysku szmaragdowego fioletu, płynącego z kolejnych klejnotów. Nie miałem pojęcia, co to był za kamień - czy ametyst, czy jakiś minerał; świat czarownic był dla mnie zamknięty. Obcy. Jedyny sposób, w jaki mogłem do niego wejść, był naznaczony krwią i płomieniem.

Nikt już nie wypowie więcej twojego imienia i nie rozpozna twej twarzy,
Imię Hyrona przepadnie wśród świstu wiatru, nie pomną go nawet dziadowie starzy,
I nawet Ectgow - imię królewskie, ongiś ci nadane,
Do ciebie wkrótce również należeć przestanie.


Stopniowo postać kobiety zaczynała zanikać; gdy tylko wyciągnąłem do niej dłoń, Talzin uniosła wzrok i uśmiechnęła się do mnie - z dziką, nieukrywaną satysfakcją. Lecz była ona jak dym, równie nieuchwytna, odległa i ulotna. I chociaż wiedziałem, że prawdopodobnie umarła już dawno temu - a przynajmniej tak sądziłem - rzuciła mi długie, żywe, nieodgadnione spojrzenie, podczas gdy usta były wygięte w grymasie chłodnej satysfakcji. Jednocześnie jej dłonie nadal przesuwały się po drobnych kryształkach, nadal rzucając fioletowawą poświatę.

Przybierzesz nowe imię, zaklęty wśród wichrów wiecznej zimy,
Człecze ongiś wielki, lecz dziś już zapomniany!
Imię twoje jedynie wśród wiatru brzmieć będzie,
Lecz nikt go już nie wypowie, i nie pojawi się już nikt więcej.


Rozejrzałem się wokoło, czując na policzkach lodowaty powiew wiatru i świst w uszach. Coś takiego słyszałem tylko raz w górach, gdy wraz z Kompanią zagłębiliśmy się w dawno opuszczone, zrujnowane zabudowania niegdyś żwawych, tętniących życiem fortec. Teraz były one już nieistotne, niemające znaczenia; ludność Arvonu, która wycofała się za Bramy, opuściła te miejsca. Fortece na szczytach górskich przestały już dawno temu być potrzebne. A jednocześnie szeptano, że coś się tam zagnieździło, nie pozwalając nawet zagrzać miejsca lokalnym watażkom i hersztom bandytów.
Do dziś pamiętałem szum wiatru przetaczający się po opustoszałych salach i mieszający się z wysokimi falami, uderzającymi o skały i klify, na których znajdował się zamek. A jednak jednocześnie wszystko było wymarłe - nie przebywało tu żadne stworzenie. Wszystko trwało w bezruchu.
Strzeliste drzewa pięły się ku górze, przesłaniając burzowe niebo; szarozielone trawy, które widywałem w swoich snach już wcześniej, chyliły się ku ziemi pod ciężarem powoli opadających płatków śniegu, zbierających się i zbijających w niewielkie, delikatne warstwy. I dokądkolwiek niósł mnie wzrok - tam była tylko droga naprzód. Pusta, szeroka, rozległa, niczym dróżka prowadząca od jednej wsi do następnej.
Nie było tu nic.
Niewysoka, drobna figurka Talzin odcinała się od śniegu, szarości traw i nieba i bieli śniegu gęstą, głęboką czernią i fioletem. Jej głos dźwięczał wysoko, dumny, władczy i zdecydowany, gdy wpatrywała się w moje oczy. Spojrzenie kobiety było twarde i nieustępliwe, tak jak jej serce nadal skute lodem.

Nie ma dla ciebie ratunku, drogi, z której mógłbyś zawrócić,
Nie masz już człowieka, ku któremu lico swe mógłbyś zwrócić,
Nie masz już głosu, by o pomoc lub choćby modlitwę poprosić,
Erachcie, istoto zrodzona z ciemności, bez duszy, bez głosu, bez twarzy!


Zaszumiał wiatr, uderzając mnie mocnym podmuchem w twarz, jak gdyby to ona wymierzyła mi siarczysty policzek; uśmiechnąłem się krzywo do siebie, nim znów się wyprostowałem, odliczając w myślach.
Już czasami przecież tak bywało… że rzeczywistość wokół mnie się zmieniała… inni tego nie widzieli, lecz ja znajdowałem się w innym świecie. Wszakże bezsenność nie wzięła się znikąd… ongiś myślałem, że było to powiązane z czarami, które zwykłem rzucać. Wszakże bogowie nie lubili, gdy traktowano ich jak marionetki. A jednak to nie oni za tym stali, jak początkowo myślałem.
Uniosłem dłoń, zaciskając palce na delikatnie połyskującym w zimowym półmroku słońcu na broszy. Mrok, spozierający na mnie z lasu, powoli zaczął rozprzestrzeniać się coraz dalej, głębiej, jakby chcąc mnie dosięgnąć. Niebo stawało się coraz bardziej szare, od gołębiej, delikatnej szarości po odcień stali. Śnieg nadal opadał delikatnie, coraz bardziej stanowczo i zdecydowanie przygniatając trawy do ziemi.

Jednocześnie pośród świstu wiatru dosłyszałem coś obcego, co do tego świata nie należało. Pstryk.
Pstryk.
To nie był trzask łamanej gałęzi, spadającego kamienia ani żadne zwierzę, które w tym świecie nie istniały.
- Hyron. Znowu cię dopadło? - zamrugałem, widząc Hawarela i słysząc ten sam dźwięk, którym wybudzałem Hastena nie dalej jak parę chwil temu; wilk pokiwał do siebie głową i pstryknął palcami jeszcze raz, wpatrując się we mnie z pewną dozą współczucia.
- Nic mi nie jest. Jak walki?
- No, ten nowy… wszystkich zmiata jak królowa na szachownicy. Mogliśmy na niego postawić
- stwierdził w zamyśleniu Hathor, obserwując zmagania Hectora z Hassinem. Pokiwałem głową w krzywym uśmiechu.
- Życie lubi niespodzianki, panowie - skwitowałem, zanim spojrzałem na nich obydwóch. - Wyście go wpisali, tak?
- Za kogo nas masz?
- Hawarel zaśmiał się pod nosem.
- Nie jesteśmy tacy głupi - zawtórował mu Hathor.
- No z tym to ja bym polemizował, jeśli mówimy o tobie - jego towarzysz uśmiechnął się pod wąsem. Pokręciłem głową do siebie odrobinę rozbawiony, zanim powiodłem wzrokiem po sali. Zaczerpnąłem głęboki oddech, chcąc się uspokoić. Nieznośna woń ponad trzydziestu chłopa, upchanych w sali, uświadomiła mi, że był to zdecydowanie zły pomysł. Prawie pożałowałem, ze nie znajdowałem się znów w świecie po drugiej stronie. Tym świecie, który coraz bardziej wyciągał po mnie swoje macki, próbując mnie nimi opleść i oderwać mnie od rzeczywistości.
- Ty to szefie powinieneś się chyba przygotować - Hawarel szturchnął mnie łokciem, szczerząc się w szelmowskim uśmiechu.
- Niby jak miałby się lepiej przygotować?
- No, ja nie wiem… Choćby rozebrać się bardziej
- obaj zastępcy zarechotali rubasznie, zaś ich wzrok powędrował w stronę Helliona. Pokiwali z uznaniem głowami, zanim schylili się, czując moje trzepnięcie po głowie.
- Nie gapcie się na mojego krewniaka - odrzekłem surowo.
- Ale na innych można?
- Ciii, jak szef pójdzie sobie w końcu, to nie będzie widział, na kogo patrzymy, wtedy będzie można
- Hawarel zręcznie uchylił się przed kolejnym trzepnięciem. Bez słowa zabrałem się z miejsca, nie chcąc słuchać dalszych ich bezeceństw; w samą porę zresztą, bowiem teraz moje imię zostało wywołane.

Nieszczególnie miałem ochotę uczestniczyć w tym turnieju, nawet jeśli postrzegałem go jako szansę, by inni członkowie Kompanii wyładowali się w miarę bezpiecznym środowisku; to, że uznawałem coś za dobre dla innych, niekoniecznie uznawałem za użyteczne dla siebie samego.
- A to mi się udało, dostać szefa już w pierwszej rundzie - Haran zaśmiał się, odrobinę zaskoczony. Pokiwałem głową, starając się ukryć znużenie i znudzenie; bez słowa zająłem miejsce na ringu, stając w standardowej pozycji. To nic, że najchętniej przewróciłbym się na deski twarzą do przodu i pozwolił zasypać gradem ciosów po plecach i nerkach, byle tylko odbębnić ten nużący obowiązek.
- No co jest, szefie, nic nie powiesz? - Haran podpuszczał mnie dalej, podskakując w swoim miejscu niecierpliwie niczym pchła. Pokręciłem głową do siebie. Baran zawsze był niecierpliwy, wiecznie rozentuzjazmowany, jak gdyby życie chwytał za rogi. Dosłownie i w przenośni.
Teraz dopiero rzuciło mi się w oczy, jak bardzo był młody; chociaż był rosłym mężczyzną, w moich oczach był jak dzieciak.
- Niech wygra lepszy - podsumowałem ponuro.
- No nieeeee, liczę, że następnym razem ktoś inny wygłosi toast na cześć mojego zwycięstwa - baran przewrócił oczami, zanim runął do ataku.

Lewa noga do przodu.
Ciężar ciała równomiernie rozłożony na obu nogach.
Lekko ugięte kolana.
Pięści osłaniają głowę, a przynajmniej szczękę i skroń.
Kiedy ten koszmar się skończy?


Zręcznie uchyliłem się przed ciosem Harana, w ostatniej chwili uskakując przed próbą podcięcia mi nogi; młodszy Jeździec wycofał się, by w następnej sekundzie spróbować trafić mnie w brzuch.
To nie była kwestia tylko refleksu, który miałem odrobinę opóźniony, lecz także doświadczenia. Nie bez powodu mówiono, by obserwować oczy przeciwnika; to one zawsze zdradzały wszystkie zamiary.
Ludzie tacy jak Haran bezmyślnie szarżowali naprzód, licząc na łut szczęścia. Nie zastanawiali się nad konsekwencjami swoich działań. Pozwalali emocjom dać się zaślepić, przesłonić racjonalne pole widzenia - by w przyszłości mierzyć się z efektem swoich poczynań.
Nie miałem ochoty na długą wymianę ciosów czy nieskończoną obronę, drenując swoje siły; gdy młodszy Jeździec znów ruszył na mnie, schyliłem się, łapiąc go pomiędzy pachwiną a biodrem, by w następnej chwili przerzucić go przez ramię. Głuchy huk za moimi plecami uprzytomnił mi, że akcja zakończyła się sukcesem - lecz powinienem odwrócić się jak najszybciej, by nie pozostawiać go poza polem swojego widzenia.
- No teraz to przesadziłeś, staruszku! - śmiechy rozległy się po sali, gdy Haran się podniósł; w następnej chwili Jeździec padł jak długi, nie spodziewając się, że obrócę się na tyle szybko, by sprzedać mu prawego sierpowego, który rozwalił mu łuk brwiowy. Młodszy mężczyzna znów padł na posadzkę.
- Ja chcę jeszcze! - pokręciłem głową do siebie, słysząc Harana; dwóch Jeźdźców ruszyło naprzód, chcąc pomóc mu się pozbierać. Bez słowa poczłapałem z miejsca, zamierzając ustąpić pozostałym. Nie zamierzałem przerabiać kolegi z oddziału na mielonkę, jakkolwiek by nie grały zwierzęce instynkty.
No właśnie. Nie czułem tego zwykłego, zwierzęcego pragnienia schwytania ofiary w swoje szpony, rozłupania mu czaszki, tej żądzy krwi. Wszystko to było… wyblakłe, jak gdyby krążące gdzieś pod skórą, lecz jednocześnie uśpione, zmęczone, równie wycieńczone jak ja sam. Gdybym miał porównywać swój totem, rzekłbym, że był już stary, wyleniały, kiwający się do snu zimowego, którego z racji swojej natury nie mógł doznać.
Drugiego pojedynku już tak dobrze nie pamiętałem; nawet się nie starałem. Jedyne, co pamiętałem, to pulsujący ból w plecach, gdy Heres przerzucił mnie bokiem i przyblokował kolanem. Co prawda odwzajemniłem mu się kopem w nerki, lecz nie próbowałem walczyć dalej. Ustąpiłem pola Heresowi.
Przynajmniej mój koszmar dobiegł końca. Mogłem się w końcu znów ubrać i wyciągnąć na trybunach, znosząc klepnięcia po obolałych plecach. Te bolesne masaże przypominały mi, dlaczego byłem już na te wszystkie rozrywki za stary. Ale kielich wina, mniej rozwodnionego i rozcieńczonego niż rano, skutecznie mi to wynagrodził.
Jednocześnie stopniowo, z czasem, zaczął udzielać mi się nastrój otaczających mnie Jeźdźców; ich zadowolenie, entuzjazm, czy narastający powoli gniew - podsycony rozdrażnieniem z przegranych zakładów, żądza krwi, płynąca z pokonanych i wygrywających, czy też dzika, niepowstrzymana euforia, przypominająca dziwaczny narkotyk, w którym się zatapiałem. Zapatrzyłem się na walki toczące się przede mną, dając się ponieść nastrojowi sceny.

Jeden umysł, jedno serce, jedno zdanie. Tym byli Jeźdźcy.
Jeśli ktokolwiek oddalał się od Kompanii, zawsze czuł na swoich plecach nasze spojrzenie; podejmowaliśmy decyzje, kierując się jednym wspólnym umysłem. Łączyło nas zawsze przekleństwo.

W milczeniu przypatrywałem się walce Hektora i Holgiera; obaj mężczyźni walczyli zażarcie, zaś z czasem stopniowo jasnym stało się, że nie walczyli tylko dla przyjemności. Przewróciłem oczyma, słysząc tekst o róży zdeptanej, nim podniosłem się z miejsca. Znów powrócił ból głowy, a mi - tak jak pozostałym - udzieliło się rozdrażnienie obu mężczyzn. Obydwaj zaczynali walczyć już nie po to, by rozładować emocje, lecz na śmierć i życie.
- Wystarczy! - siłą rzeczy musiałem rozmasować skroń; wpatrzyłem się w nich obu poirytowanym wzrokiem, gdy Holgier padł u moich stóp, wyraźnie pokonany.
- Nie mieliście przenosić do walki problemów osobistych, których nie potraficie rozwiązać w cywilizowany sposób. - szlag. Wcale nie podobała mi się ta sytuacja - a nie miałem złudzeń, że Kompanii nie spodoba się mój werdykt.

Wiedziałem jednak z doświadczenia, jak to będzie wyglądało później; nie wtrącając się w to wszystko, gotowałem dziewczynie gorszy los. Nie przemawiały tu moje opinie względem Holgiera, lecz lata obserwacji. Historie się powtarzały.
Opowieści, utkane z pogardy i niechęci.
Młoda żona, gdy nie spotykała się z oczekiwaniami męża, była najczęściej odtrącana i ignorowana; przeżywała całe życie jak więdnący kwiat, nie doczekawszy się nigdy ani milszego słowa, ani dobroci ze strony małżonka. Wiele z nich zgasło, obserwując uciechy, hulanki i swawole z innymi dziewczętami, jednocześnie samej nie mogąc żyć pełnią życia.
Lecz nie to doświadczenie przemawiało i za moją decyzją.
Niektórzy mężowie byli nieprzewidywalni, przypominając rozhuczany ogień; ileż to dziewcząt było traktowanych jak worki do bicia, obwiniane za wszystko, na co nawet nie miały wpływu; ileż było traktowanych jak czarne koty czy czarownice, równie przeklęte. Przez tyle lat życia widziałem już wiele z nich, posiniaczonych czy poranionych, nieskorych do rozmowy nawet ze swoimi towarzyszkami czy innymi osobami, w teorii im najbliższymi. Zazwyczaj tylko zerkały na nas w przerażeniu i czmychały w popłochu niczym karaluchy, pragnąc schować się do najgłębszego, najczarniejszego kąta licząc, że małżonek się nie dowie, a przynajmniej - nie da mu to powodu do gniewu.

Przyzwalanie na przemoc, czy to fizyczną, czy emocjonalną - a nie miałem złudzeń, wiedząc jakim człowiekiem jest Holgier - wiązało się z pogorszeniem nastrojów w Kompanii, także nastrojów panien, nie mówiąc o mojej reputacji jako dowódcy. Nie mogłem pozwolić na to, by przerażone kobiety uciekły gdzieś na Pustkowia, lub zaczęły podburzać mój autorytet wśród swoich mężów; wszakże czyż, gdybym się nie wtrącił, nie mogłyby mówić “spójrz, jaki słaby jest Hyron; nie dba o swoich podwładnych ani o panny, obojętny jest mu cudzy los. Nie jest dobrym dowódcą; czyż inny człowiek nie byłby lepszy?”.
A wojowie żonaci, oburzeni taką postawą, przytaknęliby. Mogliby wszakże rzec “rzeczywiście. Dlaczego nie zrobił nic w jej sprawie? Wszakże Calliście pozwolił odejść, jako że jej mąż był uważany za zmarłego. Mógł odebrać ją Holgierowi, tak jak zrobił to z Callistą”.

Problem był jeden: Holgier nadal żył. Halse był wówczas uważany za martwego… no, a dzik… rzuciłem mu krótkie spojrzenie; mężczyzna nadal leżał na podłodze, czerpiąc głębokie wdechy i wydechy.

Ale tacy byli ludzie. Zawsze wierzyli w nieomylność i słuszność swoich poglądów. Wierzyli, że mieli rację; mieli też tendencje do niedoceniania ciężaru władzy. Wielu z nich popadało w grząskie bagnisko wiary i zapadało się w nie coraz głębiej, im bardziej przytłaczała ich odpowiedzialność, wcześniej będąca tak lekką w ich oczach. Nie zdawali sobie sprawy, że pewne decyzje nie mogły zostać podjęte inaczej. Lub nie chcieli ich podejmować, ponieważ było to bardziej niemoralne, aniżeli oni - teraz już decydujący samodzielnie - mogli się na to zgodzić…

Niczego bardziej nie nienawidziłem jak opinii “zawsze jest jakiś sposób!”. Oczywiście, że zawsze był jakiś inny sposób, co nie znaczyło, że pozostałe możliwości były równie dobre czy wręcz - akceptowalne. Ale tego ludzie, dokonujący oceny, w swoim rzekomym humanitaryzmie zdawali się również nie dostrzegać. Natomiast ludzie tacy jak ja byli łatwo postrzegani jako tyrani… chociaż nikt nie chciał znajdować się na naszym miejscu, jakkolwiek nasze decyzje bywały słuszne…

Ach, tyrania, słodka tyrania; gorzki lek dla innych, cudowna trucizna dla pijących.

Największym problemem w całym tym równaniu był fakt, że Holgier jeszcze żył. Spojrzenie w dół, na posadzkę, uprzytomniło mi jeszcze jedną rzecz; dzik dyszał tak wielką żądzą zemsty, że nie miałem złudzeń - to źle się skończy i dla Hectora, i dla panny, która miała nieszczęście zostać jego żoną.
Zacisnąłem usta, sięgając dłonią w bok; Hathor bez słowa podał mi płaszcz. To w nich obu doceniałem. Nie musiałem nic mówić, by wiedzieli, co chcę zrobić lub powiedzieć. Tak jak gdyby i on, i Hawarel czytali mi w myślach.
- Skoro nie potraficie rozwiązywać swoich problemów po ludzku, jak normalni, dorośli ludzie, rozwiążecie je zgodnie z zasadami i regułami Kompanii - chociaż mówiłem powoli, opanowanym tonem, miałem wrażenie, że wkradło się w niego rozdrażnienie. Bez słowa odczekałem, aż towarzysze pozbierają Holgiera, by zasłonić posadzkę czernią nowego płaszcza.
- Prawo Kompanii jest jasne. Holgierze, masz prawo domagać się satysfakcji od Hectora; jeśli przegrasz, tracisz żonę, o prawo do niej bowiem teraz walczycie, jako żeście o nią wcześniej darli koty publicznie. Macie wybór. Możecie odstąpić od walki i rozejść się na swoje strony; możecie też zawalczyć o nią.

Udowadniając, że inaczej nie potraficie rozwiązywać konfliktów.

Odwróciłem się plecami do obu mężczyzn, rzucając długie, poważne spojrzenie Kompanii; wpatrywałem się w te wszystkie twarze, tak doskonale mi znane, w ich oczy - szare, brązowe, zielone, niebieskie czy złotawe - tak jak i w twarze kobiet, których imion nawet, w większości, nie znałem. Wiedziałem, że teraz oni wszyscy mnie osądzą; mieli do tego pełne prawo, nawet jeśli zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo łatwowiernie do tego podejdą.

- A to się tyczy was: nie próbujcie naruszać tego prawa. Ta decyzja dotyczy wyłącznie Holgiera i Hectora. Żadne inne przypadki nie stanowią precedensu. Każda sytuacja będzie rozpatrywana indywidualnie, a próby samodzielnego egzekwowania czy naginania lub nadużywania tego prawa zostaną surowo ukarane. Ten akt nie otwiera drzwi dla innych sporów o żonę, czy prób manipulacji. Wierzę, że wyraziłem się jasno. Taka jest wola dowódcy. - wyprostowałem się, wpatrując się w nich wszystkich nieustępliwie.
W sali panowała nadal cisza; odwróciłem głowę, spoglądając na Hawarela, który stanął za moim ramieniem. Hathor rozkładał płaszcze, zwijając je wokół; nie mogliśmy wbić mieczy w ziemię, wszakże posadzka była kamienna, lecz radziliśmy sobie w takich sytuacjach już wcześniej. Albo wojowie, wybrani przeze mnie, stawali na miejscu mieczy, albo kładliśmy je poza obszar, albo odpuszczaliśmy wbijanie mieczy w ziemię całkowicie.
- Pomnijcie, panowie: takie są rozkazy dowódcy, a jego decyzja jest niepodważalna. Nie przysługuje nikomu prawo kwestionowania ani zakwestionowania jego woli. To jest ustalone z góry i każdy członek Kompanii ma obowiązek bezwarunkowego posłuszeństwa. Rozumiem, że dla wielu z was może to wydawać się nieakceptowalne lub nietypowe, ale w tej kwestii nie ma miejsca na dyskusję. Decyzja dowódcy jest ostateczna, a wszelkie próby podważenia jej autorytetu będą karane surowo. Wiara w jedność i dyscyplinę w Kompanii musi być bez zastrzeżeń - dodał Hawarel; Hathor bez słowa stanął obok, dokończywszy ustawiać hełmy na rogach płaszcza. Zerknąwszy w bok, dostrzegłem figurki orła, niedźwiedzia i dwóch wilków. Wszystkich zastępców… jakże symbolicznie.
- Panowie, decyzja jest wasza - na moich ustach pojawił się ironiczny uśmiech, gdy zwróciłem się w stronę Hectora i Holgiera; bez słowa odszedłem w stronę prowizorycznych trybun.

- Racz wybaczyć, panie, że moi podwładni takie afronty czynią i wstyd publicznie robią - zwróciłem się do gospodarza tutejszego zamku; mężczyzna bez słowa pokiwał głową, w zamyśleniu skubiąc brodę. Znów w oczy rzuciły mi się upierścienione dłonie; i znów, jakby prześmiewczo, zamigotało srebrne słońce w granicie, wzbudzając mój irracjonalny gniew. A może nadal przemawiały przeze mnie nastroje Hectora i Holgiera.
- Nie przejmowałbym się tym - odrzekł gospodarz łagodnie; Jeźdźcy, jego towarzysze, rozmawiali między sobą, wyraźnie zaciekawieni sytuacją i powodem bójki. - Różnice zdań trafiają się zawsze i wszędzie, zwłaszcza jeśli o panny chodzi.
- Prawda?
- Jak to mówią, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle, a w ostateczności i wiedźmę
- odrzekł, rzucając mi długie, przeciągłe spojrzenie. Upierścieniona dłoń nadal hipnotycznym ruchem głaskała brodę, jak gdyby nad czymś się namyślał. Obserwował towarzystwo przed sobą w wyraźnym zamyśleniu, jednocześnie będąc wyraźnie czymś zafascynowanym i - wręcz - ubawionym.

Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Amazi »

HASSAN



Tili tili bum...

Powtarzał to jak mantrę, która pomagała mu zachować trzeźwość umysłu, pozorny spokój, który był teraz tak kruchy. Frustracja i irytacja była tym co głównie czuł. Otaczający go chłód i brak możliwości poruszenia się. Choćby kontroli tego na co chciałby spojrzeć. Wszystko mu odebrano, był skazany na łaskę tej, na której nadgarstku spoczywał, a ta niezbyt się nim przejmowała. Chodząc machała łapami, fundując mu krótkie obrazy otoczenia. Tylko z zasłyszanych rozmów mógł coś wywnioskować, jednak nie wszystko idealnie do niego docierało. Jakby jakaś niewidzialna siła chciała go pochłonąć. Miał chwile lepsze i gorsze, starał wsłuchać się w otoczenie, zwłaszcza kiedy bezpośrednio do niego coś krzyczano. Jednak wraz z zapadającym mrokiem pochłaniały go przypadkowe obrazy, wspomnienia? Sam nie wiedział czym to było, jednak ciężko mu było się z nich wydostać. Musiał przeżyć to na nowo. Na nowo to ujrzeć.

- Jesteś odmieńcem... - melodyjny głos wypowiadający tak parszywe słowa, chcąc jawnie mu to wytknąć, tak bardzo znane mu słowa, że mógłby zwać je swymi druhami. Te bowiem podążały za nim na każdym kroku. Dwukolorowe spojrzenie nie było bowiem czymś naturalnym, czymś normalnym dla ludzi, zwłaszcza prostych wieśniaków małych osad.
Błękit wzburzonego morza obserwował kobietę ze spokojem, rozwagą, za to bliźniacza mu zieleń kryła w sobie nutę dzikości i nieprzewidywalności.
- Zdecydowanie tak... gdyż nie mieszczę się w żadnej ze znanych ci ram... to do jakiej z szufladek mnie wrzucisz, nie jest tak oczywiste jak w przypadku innych... - odparł ze spokojem patrząc w jej jasne oczy, których wyraz z pogardliwego i kpiącego zmienił się na zaintrygowany tak niecodzienną odpowiedzią.
Stali w zatłoczonej karczmie, to zwykły przypadek, że stanęli obok siebie i że kobieta była na tyle pewna siebie, by sama zagaić i zapewne speszyć i spłoszyć nieznajomego przybysza, który śmiał w jej osadzie się zatrzymać, może na pierwszy rzut oka nie był godzien tego miejsca w jej mniemaniu?
- A ty droga pani... mieścisz się w sztywnych ramach tutejszych osadników? Czy może jest w tobie odrobina oryginalności? Nuta świeżości? - dodał obracając się w jej stronę i stając przed nią. Nie cofnęła się z wyraźnym zainteresowaniem wpatrując w jego hipnotyzujące oczy, skupione teraz na niej. Uniósł dłoń, a ta zawisła nad trzymanym przez kobietę kielichem wypełnionym winem.
- Czy kielich bywa dla ciebie w połowie pusty? Czy może w połowie pełny? - dopytał, kuszącym szeptem, stojąc tak blisko, nie musiał mówić głośniej, widział ile swej uwagi mu poświęcała. Jednym palcem lekko musnął brzeg naczynia, tam gdzie odbite były jej usta, było to delikatne, niezauważalne dla nikogo. Jego spojrzenie spłynęło po gęstych czarnych lokach.
Zabrał swoją rękę i odsunął się o krok, nie chciał jej niepokoić, choć widział, że niepokoju w niej nie wywoływał, a ciekawość, którą pragnął widzieć, która karmiła jego samego. Jego zainteresowanie narastało, choć twarz tego nie zdradzała, a więc odwrócił od niej swój wzrok przekierowując go na kogoś tuż za nią. Kobieta widząc to uchyliła usta chcąc odpowiedzieć, jednak nim wydobyła z siebie jakikolwiek dźwięk odwróciła się w odruchu sprawdzenia co takiego zainteresowało jej rozmówcę bardziej od niej, jednak niczego nie dostrzegła.
- Panie... śmiałe są.. - zaczęła, powracając spojrzeniem przed siebie, jednak jego już tam nie było. Zamrugała kilkukrotnie rozglądając się wokół siebie i próbując wypatrzyć tak charakterystyczną postać, oburzona oparła pośladki o ladę i wzdychając upiła spory łyk ze swojego kielicha. Jej rozczarowanie wyraźnie wskazywało, że nie przywykła do sytuacji, w których to mężczyzna odchodzi, kończąc rozmowę.

Nagły huk wyrwał go ze wspomnienia. Otrząsnąłby się gdyby mógł. Czy on leżał na podłodze? Czy ona nim rzuciła?
Tak wiele emocji przelewało się w jego ciele, był zdenerwowany i sfrustrowany. Było to tak męczące, nie mogąc się ruszyć, nie mogąc zareagować, bo co z tego, że krzyczał, kiedy nikt nie mógł go usłyszeć. Nawet jego ofiary były zawsze wysłuchane, nigdy nie odbierał im tego przywileju! No może na początku. No dobrze! Bywało różnie, jednak na swoją obronę nie miał nic. To i tak nie godził się z tym jak go potraktowano!
Wpatrywał się oschle w żalącą się biel. Tak czysty kolor o tak nieczystych emocjach. Czemu ta władcza szarość, go tak urządziła? Czemu spotykało go to zawsze kiedy zaczynał się starać? Czego inni od niego oczekiwali? Przecież zawsze robił czego chcieli, starał się, by byli zadowoleni, a oni stale chcieli więcej i więcej. Nigdy nie było im dość. A czy to co robił chociaż ich satysfakcjonowało? Nie! Zawsze to samo zdegustowane jego obecnością spojrzenie. Wolał te niechęć zamieniać na strach. Ten wyraz oczu dużo bardziej mu odpowiadał. Nigdy go nie zawodził. Pojawiał się zawsze, kiedy on tego oczekiwał, a tak prosto było go wywołać. A skoro i tak widziano w nim potwora, to po prostu był dobrym potworem. Starał się dla nich. Pozwalał uspokoić wzburzone emocje. Wyciszyć umysł. Ktoś niezadowolony nie potrafił być szczęśliwy, a takim ukojenie przynosił jedynie wieczny sen. Sen był spokojny, kojący, sen był odpowiedzią na gniew i niezadowolenie. Każdy się mu poddawał. A tym przepełnionym gniewem nie był w stanie zaoferować nic więcej jak wiecznego spoczynku.
Galopujące myśli, ponownie odcięły go od tego co go otaczało, przenosząc w zupełnie inne miejsce. Tam mógł się obrócić, mógł spojrzeć gdzie chciał. Choć czy właśnie tego chciał? Czy zwyczajnie jego odczucia nie pokrywały się z tym co tamtego dnia?

Czas zawsze był jego sprzymierzeńcem, a więc w odpowiednim momencie powrócił do karczmy. Sprawnie mijał podchmielony już tłum wieśniaków. A kiedy dwukolorowe spojrzenie spotkało te jasne tęczówki okalane czarnymi lokami posłał szarmancki uśmiech kobiecie, która natychmiast za nim ruszyła. On nie zamierzał jej tego ułatwić, nie porzucał bowiem swojego celu, jakim było dotarcie do schodów i nimi na piętro karczmy, gdzie wynajmował jeden z pokoi.
Szedł spokojnie, nigdzie się nie spieszył, wiedział, że kobieta będzie mieć już problem z nadążeniem za nim. Jednak ciekawość ludzka była silną motywacją.
- Poczekaj... - usłyszał za swoimi plecami, kiedy przemierzał już piętro. Przystanął i spojrzał przez ramię na opartą o ścianę korytarza kobietę, podarował jej czarujący uśmiech i lekkim skinieniem głowy zachęcił ją, by się zbliżyła, po czym ruszył dalej. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami od wynajętego pokoju, otworzył go za pomocą klucza następnie zniknął we wnętrzu zostawiając uchylone drzwi.
Nie robił tego pierwszy raz, jednak kobieta nie mogła o tym wiedzieć. Choć ciało było coraz słabsze, a w głowie wirowały obrazy, stan ten był tak podobny do nadużycia alkoholu, że nie mogła nic przeczuwać.
Drzwi ze skrzypnięciem zamknęły się za jej plecami, kiedy chwiejnym krokiem weszła do środka.

Męskie krzyki o czarnej magii zmusiły go do skupienia się na otoczeniu. Co się z nim działo? Znów był noszony, jednak tym razem przez inną pannę, gdyż tę o białych włosach widział siedzącą na krześle, stała przy niej jeszcze jedna, która określiłby jako ciemny bursztyn. Widok na moment przysłonił mu szkarłat, ten płynnie przemknął po bransolecie. Miły kolor, bardzo przyjemny i mu bliski. Sprawił, że zechciał poświęcić tej chwili nieco więcej swej uwagi. O czym oni rozmawiali? Zaczął się przysłuchiwać i parszywy uśmiech wkradłby się na jego twarz, gdyby mógł. Oni rozmawiali o nim. Z rozbawieniem słuchał tej dyskusji, to jak białowłosa przekonywała pozostałych, by go pozostawili jako bransoletę. A to on przed wilkiem ja uchronił i przed władczą szarością ostrzegł, nawet swe imię wyjawił, a zdradliwy, niewdzięczny miód tak mu wrogi był. Nie była to nowość, nowością jednak byli pozostali, szukający rozwiązania jego przypadku. Rozpoznał Niedźwiedzia, jednak nie dziwiło go, że on nie rozpoznał jego. Jeśli rozmawiali to tylko kiedy Niedźwiedź przekazywał rozkazy od Orła. Wąż jednak pamiętał. I dlatego uważnie słuchał, a więc Zwierzołak nie miał pojęcia o wydarzeniach tu, a więc i pozostali mogli nie wiedzieć. Czy parszywy lew też nie wiedział? Być może. A skoro zastępca był tu obecny to i sam dowódca musiał gdzieś się kręcić. Czy byli kolejnymi ofiarami szarości?
Wszyscy nieświadomi, jednak po co tu byli? Zapewne też wezwani zostali... A więc i oni źle skończą.
Czy miał zamiar na to reagować? Czemu by miał? Oni wszyscy byli już zakończonym przez niego etapem. Minioną, chwilową ostoją, która wpierw wyciągnęła ku niemu rękę, użyła jego zdolności na wojnie, a potem kazała odejść. Nie rozpamiętywał, nie żałował. Bitwy były satysfakcjonujące, jednak to miał już za sobą.
Czego by nie robił nie spotykał zadowolenia, jednak nie spotykał i zdegustowania, ta szarość nosiła za sobą głównie zmęczenie. Puste spojrzenie, w którym chciał dostrzec coś więcej poza wypaleniem czasu. Nie udało mu się to jednak, a z decyzją tej szarej pustki nie dyskutował. On nigdy nie dyskutował. Niczego nie oczekiwał, a więc i godził się z tym co go spotykało. Z tym co się działo. Dopiero dziś się nie godził. Nie godził się na taki los. Chciał odzyskać swoje ciało. Możliwość swobodnego ruchu. To co mu odebrano.
Dlatego zaczął odpowiadać na pytania, kierować ich na księgę z zaklęciami. Jednak kiedy tylko zmuszał się do przekazania im czegoś przyćmiewało go na kilka chwil. A wraz z tym przymroczeniem nadchodziły obrazy przeszłości. Umilające mu chwilę w tej bezkresnej ciemności.

- Ledwie stoisz... usiądź... - powiedział ciepłym tonem, kładąc delikatnie dłoń na jej talii podprowadził ją do łoża, na którym krawędzi ciężko siadła.
- Źle się czuję... - stwierdziła kładąc rękę na czole, coraz mocniej kręciło jej się w głowie.
- To normalne zważywszy na to co wypiłaś... - z niczym się nie krył, ona jednak nie miała pojęcia o czym mówił.
- N-nie wypiłam d-d-dużo... w-w-wina l-aamp-kę... - zaczynała mieć duże trudności z mową. Jakby gardło odmawiało jej współpracy.
- Wiem... połóż się jeśli chcesz... - odpowiedział spokojnym, wyrafinowanym tonem. Przechadzał się niespiesznie po pokoju, odwiesił płaszcz, zdjął z dłoni czarne rękawiczki.
- J-jak się n-na-nazyw...
- Nazywam? - dokończył za nią, by się nie męczyła, a ona wdzięcznie skinęła głową.
- Przecież, wiesz... sama wybrałaś mi imię... choć może on je wybrał? W zasadzie nigdy o to nie pytałem... - zastanowił się jakby chwilę, a ona zmarszczyła brwi nie do końca go rozumiejąc. Leżała w czystej pościeli, a on przysiadł na krawędzi łoża.
- Trzeba ci czegoś mamo? - spytał troskliwie wpatrując się w jej błękitne oczy, w których ją ujrzał. Brak zmarszczek w kącikach był teraz nieistotny, on widział jedynie ten błękit, otoczony falami bezkresnej czerni.
- C-c-co... t....t-t-ty... - zapewne chciała wyrazić swoje zdziwienie i niezadowolenie, jednak jej gardło jak i ciało odmówiło już posłuszeństwa, a z ust wydobył się jedynie cichy świst. Jedyne czym mogła okazać swoje wzburzenie to spojrzenie. Oczy, to zwierciadło, które pragnął oglądać, jednak nie w takim wydaniu.
Spojrzał na nią posępnie, a jego twarz nie wyraziła wiele, jednak ton mówił sam za siebie, dobry i uprzejmy nastrój już go opuścił.
- Czemu znów patrzysz w ten sposób? Czego bym nie zrobił zawsze patrzysz tak samo... - spytał jeszcze opanowany, ona już jednak nie była w stanie nic powiedzieć. A jednak on słyszał słowa wydobywające się z pomiędzy rozchylonych ust. Poruszała nimi niemrawo podejmując próby komunikacji.
- Bo żadnego innego nie jesteś wart! - usłyszał dobrze mu znany kobiecy, zgorzkniały głos. Jego spojrzenie przybrało wyraz zawiedzionego. Już tyle razy rozczarowanego. Powinien być pewnie i smutny, to uczucie jednak było mu obce, nie poddawał się mu. Zwyczajnie godził się z rolą jaką ponownie otrzymał. Przeczesał dłonią swoje czarne kosmyki włosów odsłaniając z pod nich dwukolorowe oczy i siadł bliżej, obracając się ku leżącej bezwładnie już kobiecie. Ta oddychała coraz ciężej. Wsparł się na swej dłoni umieszczając ja po drugiej stronie jej ciała i lekko się schylił ku niej. Wolną dłonią sunął po jej długich, czarnych lokach. Gest ten był dość czuły, choć mimika jego była obojętna.
- Zawsze widziałaś we mnie jedynie potwora... - zaczął odgarniając kosmyki z jej policzka.
- Nie wiesz chyba jednak, że na potwory nie patrzy się z pogardą... mamo... potworów należy się bać...- jego opuszki sunęły po delikatnej, miękkiej skórze policzka, który zwilżyła już pierwsza łza, po to by ująć w palce podbródek i skierować jej twarz bardziej ku sobie, by spojrzeć prosto w gasnące oczy.
- A ja... pokażę ci czym jest strach... mamo... - na jego usta po raz pierwszy od dłuższej chwili wkradł się uśmiech, ten jednak nie był szarmancki czy czarujący, ten był zwiastunem nadchodzącego niebezpieczeństwa, jakie rozbłysło w jego oczach.

Znów migła przed nim biel, szkarłat zamienił się na biel. Westchnął ciężko w duchu, a więc powrócił do histeryzujacego miodu... Nie był z tego faktu zadowolony, jednak czemu grono tu tak się zwęziło? Chyba coś go ominęło...
Bieli towarzyszył jedynie czekoladowy bursztyn, ten wydawał mu sie bystry, a więc widział tą nikłą nadzieję. Panny miały nawet księgę, którą zaczęły wspólnymi siłami wertować strona po stronie.
Kto wie, może naprawdę go odczarują? Dlatego jak tylko mógł instruował je, odpowiadając krótko na zadawane pytania.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

HYRON

W milczeniu obserwowałem pojedynek, jednocześnie ignorując poruszony tłum Jeźdźców; chociaż serce biło żwawo, a krew tętniła w żyłach, odpowiadając i zgrywając się z uczuciami i emocjami członków Kompanii, ja pozostałem obojętny. Wiedziałem, że gniew, rozczarowanie i rozdrażnienie czy ekscytacja nie były moimi uczuciami, lecz emocjami innych Jeźdźców. Decyzja została podjęta i była w tym momencie najlepszą, jaką mogłem podjąć, mając tę wiedzę, świadomość i dostępne środki.
- Holgier nie da sobie rady - szepnęła jedna z panien, wyraźnie oburzona całą sytuacją; inna pokręciła tylko głową z dezaprobatą. Gdzieś za moim ramieniem Bóbr - nigdy nie pamiętałem szczególnie jego imienia - zamknął z trzaskiem puszkę, gdy ktoś do niego podszedł.
- Miejże przyzwoitość - usłyszałem. Władca zamku, jak i jego towarzysze, obserwowali Holgiera i Hectora z równie wielkim napięciem, niczym napięte do skoku i ataku zwierzęta; w sali zapadła cisza. Po raz pierwszy Kompania była skupiona faktycznie nie na wszystkim innym - rozmowach, przekrzykiwaniu się i przechwalaniu czy stawianiu zakładów - lecz na obserwacji.
Nadal byłem spokojny o los panny czy swój; Holgier znał wszakże prawa Kompanii. Wielu Jeźdźców gubiła pycha i nadmierna pewność siebie, podobnie jak myśl, że nikt inny nie odważy się stawić im czoła. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że mnie również mógłby czekać podobny los, jednakże wystarczał mi rzut oka na nich wszystkich, by wiedzieć, że są słabi. Mierni. Miałcy. Nie potrafiący ponosić ciężaru odpowiedzialności. Zgubieni przez litość. Nie będący w stanie uczynić niczego, co mogłoby ich zniszczyć, nieważne jak bardzo obiecująca byłaby nagroda.

Jak rzekł ongiś jeden z kapitanów, wznosząc swój miecz: współczucie jest wrogiem. Pokonuje nas litość.
I wtedy, w tamtym momencie - nie mogłem nie przyznać mu racji. Chociaż zginął już dawno temu w mało istotnej potyczce, a jego popioły obróciły się w pył i proch w bezimiennym grobie, nadal pamiętałem te słowa. Tak jak wciąż nie potrafiłem nie spoglądać na jego życie z pewną dozą chłodnego politowania i wyższości.
Urodził się zwykłym człowiekiem. Dołączył do zamkowego garnizonu. Wspinał się powoli, mozolnie po szczeblach kariery, by z czasem awansować na kapitana. Żył w poczuciu obowiązku wobec swojego pana, dla którego był ledwie jednym z wielu imion; dlatego też się nie poddał, nawet mimo wiedzy, że nie ma żadnych szans. Ale umarł zgodnie ze swoimi przekonaniami, nie chcąc litości. Sama forteca, której tak mężnie bronił, przechodziła później z rąk do rąk niczym panna młoda, po kolei grzebiąca swoich mężów, by z czasem stracić na strategicznym znaczeniu, a końcowo - i na wartości.
Paradoksalnie szanowałem jego podejście, nawet jeśli uważałem, że to bezmyślne. Ale różnił nas w tych poglądach czas.
Cóż za paradoks.
Ludzie przeceniali wartość honoru, moralności i władzy. Żyli i umierali jak jętki jednodniówki albo mrówki - gotowe bronić swojego pana, kopca, mimo że w gruncie rzeczy była to wartość bezwartościowa. I tak samo też patrzyłem na moich Jeźdźców. Ważne było dla nich to, co inni sobie pomyślą; co też powiedzą ich panny, towarzysze, czy ludzie, którzy za jakieś 20-30 lat przykryje grobowa płyta, a ich opinie przestaną mieć znaczenie. Ja się nie łudziłem - te kobiety przecież prędzej czy później umrą; były tylko tymczasowymi towarzyszkami. Wyborem, który podjęła Kompania. Cóż, gdyby to nadal zależało ode mnie, wybrałbym złoto lub opuszczone fortece. A złoto, z tego wszystkiego, było najbardziej pewne i wartościowe.

I chociaż nie mogłem odmawiać im prawa do posiadania swoich ocen, poglądów, opinii - widziałem, że wszystkich ich gubiła litość i poczucie sprawiedliwości, kultywowane starannie jak płaszcz czy zbroja. Trzymali się tego kurczowo, wiedząc, że poza tym nie istnieje w nich już żadna inna moralna granica. Poza nimi nie było już nic. Pustka. I większość z nich nie potrafiła się z tą myślą ani świadomością pogodzić.
Za tą całą moralną barierą była tylko i wyłącznie nicość. Dosłownie. Chociaż żaden z nich nie mówił tego głośno, wiedziałem, że mierzył się sam ze sobą w tej przestrzeni, niczym mała skierka na tle bezkresnego nieba. Patrzył samemu sobie w oczy i próbował znaleźć człowieka.
To ceniłem w niektórych Jeźdźcach; ci nieliczni nie żywili w sobie tej litości, próbując udowadniać samym sobie, że są kimś więcej, kimś lepszym, kimś innym. Żyli w ironicznej zgodzie ze samymi sobą. Cóż za paradoks, że ta cecha u Hassana była aż nader wygodna, dogodnie pozwalając używać go niczym narzędzia, gdy inni wzdragali się, a wręcz brzydzili, bądź mieli pretensje, że miałem takie podejście wobec ludzi; podobnie było z Halsem. Jak rzekł ongiś Horazon - każda Kompania potrzebowała wilków, które zagonią owce do stada lub rozszarpią jedną z nich dla przykładu. I czyż nie miał racji?
Sala znów zaczęła się zmieniać; miałem wrażenie, że po raz wtóry poczułem na swojej twarzy smagnięcie chłodu, zaś ogień w palenisku i kagankach przygasł, ustępując narastającemu mrokowi. Znów, gdy przeniosłem wzrok z walczących mężczyzn na tłum, miałem wrażenie, że dostrzegam tę doskonale znajomą twarz o oczach barwy oceanu; z trudem uniosłem ociężałą głowę, czując nagłe uderzenie senności. Świat falował delikatnie, mieszając się z tym po drugiej stronie. Śnieg delikatnie spadał z sufitu, osadzając się na ramionach znieruchomiałych, wychylonych w napięciu i wyczekiwaniu Jeźdźców. Ich twarze zastygły niczym porcelanowe maski. W sali zapadła coraz bardziej gęstniejąca cisza.

Lekkie szturchnięcie ze strony Hawarela uświadomiło mi, z jaką pogardą wykrzywiłem usta, gdy tylko pogrążyły mnie te myśli; zamglony wzrok znów obserwował Hectora i Holgiera, którzy po wymianie początkowych ciosów sczepili się ze sobą w mocnym uchwycie niczym dwa jelenie, napierające na siebie porożem. Próbowali się przeważyć; dzik powoli odsuwał się w stronę linii płaszczy, powoli, coraz bardziej zbliżając się do granicy. Jednocześnie mocny cios Hectora sprawił, że Holgier się ugiął i wycofał, lecz wciąż się pilnował; zarazem zręcznie uniknął drugiego ciosu, uchylając się od niego.
Ale to już był koniec. Krew kapała ze złamanego nosa i rozbitego łuku brwiowego na mój płaszcz i mimo, że Jeździec jeszcze trzymał się na nogach, trudno było mu utrzymać równowagę. Nie zdziwiłbym się, gdyby widział podwójnie.
Mimo to nie ruszałem się jeszcze. Nie ogłaszałem werdyktu.
Wiedziałem, że gdybym interweniował już teraz, Kompania mogłaby się sprzeciwić lub wręcz zarzucić mi, że nie czekałem do ostatecznego rozstrzygnięcia; co prawda uznawano zasadę “do pierwszej krwi” lecz w tym przypadku rozsądniej było dotrwać do momentu, aż Holgier spotka się z chłodnym kamieniem. Nie miało dla mnie znaczenia, czy znajdował się on za jego plecami, czy nad jego głową.
Długo na to nie musiałem czekać. Rozwścieczony Hector rzucił się naprzód, ciężarem przeważając przeciwnika i zbijając go z nóg; w tym momencie przypominał wściekłego tura, bizona lub bawołu, starając się zbić Holgiera z nóg i sprowadzić go do parteru. Kilka wściekłych, wręcz rozpaczliwych kopniaków w nerki i bok niewiele pomógł - Holgier miał już unieruchomione ręce i jedyne, co mu pozostawało, to próba zrzucenia z siebie przeciwnika. Skądinąd bezskuteczna, bowiem Hector przeważał i ciężarem, i wzrostem. W milczeniu wpatrywałem się w nogi dzika, które szarpnęły się i znieruchomiały, gdy ten ostatecznie pogodził się z przegraną. Albo ostatecznie otrzymał cios końcowy; ciężko mi było to powiedzieć, bowiem jedyne co w tej chwili widziałem to plecy Hectora i poruszające się ramiona oraz dłonie, lecz nie mogłem wywnioskować większych szczegółów.
Kompania zerwała się na równe nogi, wrzeszcząc i przekrzykując się zarazem; bez słowa wstałem z miejsca, gdy tylko inni Jeźdźcy podeszli do niego, chcąc oderwać go od przeciwnika i podnieść Holgiera.

Machnięciem ręki rozgoniłem podwładnych na bok, by zrobili miejsce dla nas wszystkich; gospodarz zamku odwrócił głowę, zwracając się do jednego ze swoich towarzyszy. Niektórzy z nich obserwowali scenę z pewną dozą uznania, pozostali zaś dyskutowali między sobą równie żwawo.
- Odstąpcie - zwróciłem się do tłumu. Ktoś pomógł Holgierowi podnieść się z miejsca; krótkie, pobieżne spojrzenie na niego sugerowało, że wszystko będzie z nim w porządku. Może co najwyżej będzie trochę głupszy niż zwykle. Niewielka strata.
Kompania posłusznie wycofała się na swoje miejsca, robiąc przestrzeń; ktoś wypchnął spłoszoną dziewczynę w płaszczu Holgiera na przód. Nie mogłem nie oprzeć się, by nie spojrzeć na nią. I o taką kobietę walczyli między sobą? Nie widziałem w niej nic szczególnego; ot, typowa spłoszona ptaszyna, wiejska szlachcianka z Dolin, nie przykuwająca większej uwagi ni zainteresowania. Wyciągnąłem do niej dłoń, by wyszła z tych naprędce uszykowanych trybun i dołączyła do nas. Płaszcz, który dotychczas otulał jej ramiona, prawie że zjeżdżał z niej, tak bardzo był ciężki i do niej niedopasowany. Czerwone sukno niegdyś było żwawą czerwienią, teraz już wyblakłą przez naturę słońca i czasu; jasna, lniana lamówka połyskiwała delikatnie złotem, jak gdyby ironicznie udając prawdziwe złoto. Sznurek, wiążący materiał, był schludnie zawiązany pod szyją.
- Zgodnie z prawem Kompanii, Holgier przegrał i nie ma prawa do dalszego wnoszenia roszczeń - zwróciłem się do Jeźdźców, nim odwróciłem się do dziewczyny i cofnąłem dłoń. Hawarel nachylił się do mojego ucha, szepcząc imię spłoszonej blondynki. W tle ktoś zbierał płaszcze. Jeździec, podtrzymujący Holgiera, zachwiał się i prawie byłby się przewrócił pod ciężarem dzika, gdyby nie podtrzymał go inny kolega.
- Myślę, że powinniśmy się zamienić, gdzie jest Hathor? - syknął mężczyzna, starając się zabrzmieć jak najciszej. Wyraźnie starał się nie niszczyć powagi sceny.
Jednocześnie widziałem, jak Halse, dotychczas stojący za Kellie i przywołany na mój gest, przypatrywał się całej scenie ze średnio ukrywaną pogardą, a gdy zaś jego spojrzenie ślizgało się po zhańbionym rozwodem Holgierem, to nagle i z dość niewiadomego powodu tężało i przybierało wrogie błyski. Chwilę potem na jego bladej twarzy wykwitł brzydki, wyjątkowo brzydki uśmiech, a w kolejnej sekundzie Halse pochylił się delikatnie nad lewym ramieniem Kellie, wyszeptując jej do ucha:
- Damom to nie wypada - zaczął tonem tak samo nieprzyjemnie złośliwym jak uśmiech - wobec tego ja mogę, w imieniu panienki szlachetnej, napluć temu brudnemu tałatajstwu w ryj. Panienka, nawet jeśli się do tego nie przyzna, zgodzi się ze mną, że zasłużył.
To nawet nie było pytanie, a sądząc po błyskach w oczach Halse'a, ta propozycja wcale nie była kpiną albo żartem, a całkowicie poważną ofertą. W oczach dziewczyny zalśniło coś na kształt niemalże zwierzęcego przerażenia; odruchowo uczyniła krok do tyłu, ja zaś zgromiłem niedźwiedzia spojrzeniem. A gdy tylko odwróciłem się, by spojrzeć, co dzieje się za moimi plecami, dostrzegłem jak Hathor w pośpiechu zbierał płaszcze, nim wcisnął je Jeźdźcowi, który podtrzymywał dotychczas Holgiera, i sam się z nim zamienił.
Nareszcie. Miałem wrażenie, że mogliśmy się tutaj zestarzeć.
Gwar znów wypełnił salę i po raz wtóry ucichł, gdy sięgnąłem po miecz. Hathor odruchowo wyprostował się, podciągając bezwładne ciało dzika wyżej.
Miecz przeciął z cichym świstem powietrze pomiędzy nimi obojgiem; jednocześnie Halse bez słowa odwiązał płaszcz Holgiera z ramion Kellie. Ten zaś opadł z jej ramion niczym szaty z nagiego ciała, miękko lądując na podłodze.
- Niniejszym małżeństwo Holgiera z klanu Czerwonych Płaszczy i Kellie ap Laskaris zostaje zerwane poprzez miecz - ciągnąłem obojętnym tonem, nie mogąc nie dostrzec spłoszonego spojrzenia dziewczęcia, rzuconego byłemu małżonkowi, ledwie tylko jej płaszcz został odebrany. Tak jakby się spodziewała reakcji Holgiera - sam Jeździec jednak nie reagował.
A ona sama wydawała się być teraz, w tym momencie, najbardziej bezbronna. Nie chronił jej już płaszcz i imię dotychczasowego męża. Należało przyznać, że widok kobiety bez płaszcza w tłumie innych dziewcząt był bez mała niecodzienny. Niczym król z baśni bez szat.
Cesarz był nagi.
Hawarel, będąc tym wyższym, zręcznie odpiął płaszcz z ramion równie oszołomionego, nieprzytomnego Hectora, nim wręczył go mnie. Bez słowa zarzuciłem go znów na ramiona roztrzęsionej dziewczyny, która dosłownie dygotała niczym liść na wietrze; czerwień została zastąpiona zielenią. Zbielałe, zaciśnięte kłykcie na sukni, jakby chcące się wczepić w materiał niby kocie pazurki, mówiły wiele - a jeszcze więcej wyrażały jej oczy, spuszczone i zeszklone we łzach.
I ten płaszcz był zbyt duży na nią; górna warstwa, która osadzała się Hectorowi na ramionach i sięgała do połowy ramion, jej zwisała luźno poniżej nawet łokci, materiał zaś, dotychczas krótki do kolan, teraz już wlókł się po ziemi. Był jednak wyraźnie, dostrzegalnie cieplejszy, bowiem podbity futrem; płaszcz Holgiera, leżący na podłodze, został podniesiony przez Halse’a. Hawarel znów nachylił się do mojego ucha.
- Przechodzisz teraz pod opiekę nowego męża, Hectora z Klanu Zielonych Płaszczy - oświadczyłem. Ramiona Holgiera znów okryła czerwień i nadal kapiąca z rozbitego łuku brwiowego krew. Miecz z cichym świstem wrócił do pochwy. Koniec rytuału.
Koniec wydarzenia, które tak wzburzyło Jeźdźców.
Świat się nie zmienił. Życie nadal toczyło się swoim torem.
- Pomóżcie pannie przenieść jej rzeczy - zwróciłem się do kobiet, zbitych w grupkę. Rozmodlona mniszka, o której tyle słyszałem, skinęła poważnie głową.
- A wy opatrzcie Holgiera i zabierzcie go do jego komnat. Helliona również. Możecie się rozejść - oznajmiłem, wiodąc spojrzeniem po twarzach członków Kompanii. Ludzie pomału zaczęli się rozchodzić; towarzysze gospodarza również wyszli. Sala pustoszała; wyniesiono i Helliona, i Holgiera. Ja sam zamaszystym ruchem odebrałem płaszcz z rąk Hassina i zarzuciłem sobie na ramiona, gotów wyjść.

Póki co nikt nie starał się mnie zatrzymywać. Może to i lepiej; im dalej szedłem w stronę własnych komnat, tym bardziej drgały płomienie pochodni, gasnąc pod coraz silniejszymi podmuchami wiatru. Zapadała ciemność.
Nie był to jednak typowy zimowy zmrok.
Świat coraz bardziej się kołysał, rozmywając naokoło. Uderzenia zmęczenia były coraz silniejsze; miałem wrażenie, że szedłem coraz bardziej chwiejnie, próbując jednocześnie utrzymać prosty kurs, prostą linię.
Z wysiłkiem naparłem na drzwi komnaty. Pierwszy rzut oka na łoże uprzytomnił mi, że zapomniałem w ogóle o własnej żonie; Airanna spała, zaś jej blade lico okalały rdzawe fale niczym prawdziwe płomienie, kuszące, by zanurzyć między nie dłoń.
W milczeniu rozebrałem się i wlałem odrobinę wody do kominka, chcąc rozgrzać obolałe mięśnie. Wszystko starałem się uczynić jak najciszej, by tylko nie wyrwać kobiety z delikatnej pajęczyny snu. Teraz mogłem jej tylko zazdrościć. Znajdowała się w innym świecie - bezpiecznym, spokojnym, gdzie nie czyhały na nią żadne potwory ani nawet przeszłość.
Żwawy pomarańczowozłocisty płomień odrobinę przegonił zmęczenie swoim światłem. Świeca, stojąca na blacie, czerniała w przyjemnym półmroku. Chwilę później płomień zaigrał w mroku, rozjaśniając je - lecz nie przegnała najciemniejszych cieni, kłębiących się w rogach pomieszczenia.

Nawet najsilniejsze światło nie rozgoni najgłębszego cienia, jeśli to ty jesteś jego źródłem.

Ułożywszy się w piernatach, wpatrzyłem się w sufit, nim wzrok i tak powędrował w stronę Airanny. Lecz im dłużej się w nią wpatrywałem, tym bardziej dostrzegałem, jak żwawy ogień zamieniał się w skłębione, czarne burzowe loki, zaś cera bladła coraz bardziej od zdrowego odcienia w stronę prawdziwej bladości.
Talzin szczyciła się swoją cerą. Pielęgnowała tę biel, nawet jeśli zimą wyglądała niczym prawdziwy upiór. W pewien sposób tak było.
Potrafiła się przemieniać. Nie w zwierzę, nie… lecz przekształcała się w zimowy, śnieżny puch i wichurę. Znikała, przeradzając się w pył na wietrze, by powstać w inny sposób. A w dniu, w którym to odkryłem, pojąłem, że całe lata ścigałem tylko cień… cień prawdziwej zimy. I wraz z tym pojawiła się nienawiść.


Ismirala, Ismirala, czyż ci było źle?
Wśród oszronionych brzóz, chylących się wierzb,
Wśród skutych lodem rzek i wód, odbijających piękno twe?
Ismirala, Ismirala, czyż ci było źle?


Kolejne uderzenie zmęczenia było jeszcze mocniejsze. A jednak, choć przymknąłem powieki, wciąż widziałem to pomieszczenie - tak, jak gdybym oczu nie zamknął. Nadal widziałem kłębiące się w kątach czarne cienie, igrające między sobą, dwojące się i trojące pod wpływem płomieni.
Kobieta przede mną otworzyła oczy. Obserwowałem wzburzone morze; znów tonąłem w głębokim, lodowatym błękicie zmieszanym z granatem. Śnieg opadał delikatnie na jej ramiona, nie wtapiając się w skórę, lecz zostając na jej powierzchni.
Zaczerpnąłem głęboki wdech, starając się utrzymać opanowanie i nie zacisnąć dłoni na jej ramieniu ani tym bardziej włosach; zacisnąłem usta, wpatrując się w sufit, który coraz bardziej zmieniał się, przekształcając się w jasnobłękitne niebo w środku dnia.

Słyszałem cichy, delikatny szmer szemrzącej pod taflą lodu wody. Przysiągłbym, że słyszałem nawet trzepotanie płetw przepływających ryb, podobnie jak cichy trzask gałęzi, gnących się pod kolejnymi warstwami śniegu.
Zmęczenie było coraz silniejsze. Czy byłbym w stanie podnieść się z miejsca i uczynić krok? Wątpliwe; zaczerpnąłem głęboki wdech, czując w płucach lodowate drobinki powietrza, kłujące i drapiące, jednocześnie pobudzające mnie do funkcjonowania. A jednak nie mogłem się ruszyć. Nie miałem siły. Choćbym pragnął podnieść rękę, nie uczyniłbym tego.
Krew szumiała w uszach, stapiając się ze szmerem wody. A może to była jednak woda? Nie potrafiłem już tego jednoznacznie określić. Może to było to samo. Może byłem tym całym światem - krew była jak woda, tętniąca równie jednostajnie, lecz będąc równie lodowatą; delikatnie trzepoczące rybki, przepływające pod powierzchnią skutego lodu były myślami. I wszystkie one rozpierzchły się niczym śnieg rozpierzchnął się w puch pod wpływem mojego niekontrolowanego ruchu.
Myślami nie wracałem do dzisiejszych wydarzeń. Nie starałem się analizować tego, co się działo. Nie było warto. Co prawda nie łudziłem się, że Kompania mi odpuści - zdawałem sobie sprawę, że gdy tylko emocje ostygną, niektórzy co bardziej sprawczy Jeźdźcy ruszą w stronę mojej komnaty, by przedyskutować wydarzenia dzisiejszego dnia. To jednak, przynajmniej w tej chwili, było dalekie, odległe jak jaśniejące lodowe szczyty przede mną. Nieistniejące.
Nie współczułem pannie Holgiera. Takie bywało życie. Partnerzy się zmieniali, jednych traktowało się z miłością, innych zaś jak narzędzie. Ludzie przychodzili i odchodzili. Nie miałem złudzeń, że prędzej czy później Jeźdźcy to zrozumieją.
Dzieliła nas wszystkich tylko perspektywa czasu.

Nie więcej i nie mniej.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

ALAYA

Pierwszy rzut oka na moją komnatę - nadal śmierdzącą, brudną i zezwymiotowaną niby przez jakieś dzikie zwierzę - sugerował, że Yellena opuściła pomieszczenie równie szybko co ja. Właściwie czy powinnam jej się dziwić? Bez słowa szarpnęłam za okiennicę, chcąc wywietrzyć pomieszczenie. Choćby miało mi śniegu nasypać, nie przejmowałam się tym już absolutnie. To nie ja przecież miałam tu spać. Moja noga nigdy więcej w tej komnacie nie postanie, przynajmniej aż do turnieju, odgrażałam się w myślach. Modliłam się jednocześnie, by nie przylgnął do mnie jeszcze ten wstrętny zapach z wiadra, wciąż wypełnionego nieprzyjemną oku i powonieniu zawartością. Cóż za bezczelność! Chociaż starałam się być wyrozumiała, postępując zgodnie ze słowami Cesarzowej czy mojej przyjaciółki, było to w tej chwili bardzo, wyjątkowo bardzo trudne. I znów też, spoglądając na łoże, powróciło uczucie zarówno silnej niechęci, jak i potwornego upokorzenia.

JAKA TY NIEPRZYDATNA JESTEŚ!

Szkoda. Potrafił być całkiem uprzejmy, jeśli chciał. A nawet zabawny. Ale ludzie prości mieli niezwykły talent do psucia sobie relacji.
Tuż przed wyjściem na korytarz wyprostowałam się, znów przybierając na twarzy maskę. Trzeba było się wszakże uśmiechnąć. Ludzie nie chcieli widzieć goryczy, rozczarowania ani innych negatywnych uczuć; to, czego pragnęli, to gra pozorów. Moje szaty zafalowały pod wpływem przeciągu, gdy zamknęłam drzwi, wypuszczając za sobą zimny podmuch wiatru.
- Wybacz, panie, musiała wcześniej wyjść - rzekłam współczującym tonem; wszakże Hasten wydawał się czarującym, troskliwym młodzieńcem. Mogłam Yellenie jedynie zazdrościć.
W pierwszej chwili Hasten nie odpowiedział nic. Pozwolił jedynie, by w jego minie i spojrzeniu odmalowały się targające nim uczucia. Znacznie rosnące zaniepokojenie i troska, lecz również i szczery smutek i cień czegoś jeszcze. Jakby lekkiego zawodu, gdy spuszczając wzrok i wbijając go w posadzkę, przestąpił z nogi na nogę. Pozwalając sobie na jedno, krótkie westchnięcie.
- Rozumiem - rzekł w końcu, tuż po tym, głosem niewiele głośniejszym od szeptu. - I dziękuję ci pani po tysiąckroć, że ma prośbę spełniłaś i informację tę mi przekazałaś. Swe przeprosiny też szczere składam, że kłopot ci pani swą prośbą i czynami uczyniłem - dodał, z autentyczną skruchą, z każdym słowem zdając się coraz bardziej kulić w sobie.
- Ależ nie przepraszaj, panie, bo i nie masz też za co - odrzekłam, równie skruszona. - To ja przepraszam, że czas ci zmarnowałam. Być może żona twoja udała się do waszych komnat, by tam w pełni odpocząć? Zawsze piernaty własne lepsze, niż cudze - dodałam, spoglądając w stronę korytarza, z którego przyszliśmy. Rzuciłam mu krótki, pokrzepiający uśmiech. Szkoda mi go było - ot, wydawał się typowym zagubionym młodzieńcem, który ledwie co zadurzył się po uszy w dziewczęciu. Lubiłam takie historie; życie niestety często dopisywało ciąg dalszy po początkowym happy endzie.
- Nie przejmuj się, panie. Kłopotu żeś mi nie uczynił żadnego - dodałam, gestem wskazując korytarz. - Zawracamy, czy jednak do komnat własnych chcesz się udać?
Przez moment, nie dłuższy od jednej minuty, chłopaczek zdawał się analizować dogłębnie moje słowa. A gdy ten upłynął, pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Wybacz mi pani mój brak wiary, lecz nie sądzę by tam piękna róża się udała - wyjaśnił cicho, odruchowo prawą dłoń ku kosmykom swych włosów kierując i wyraźnie brutalnie je przeczesując. - Już kierowany naiwną nadzieją obecności klejnotu mórz tam poszukiwałem - dodał, po czym skłonił się lekko. I otrzepawszy dłoń z najwyraźniej wyrwanych włosów, wskazał nią w stronę prowadzącego do jadalni korytarza. Zamrugałam, wyraźnie zdziwiona jego reakcją. Bo i po cóż miałby sam sobie włosy wyrywać, doprowadzając samego siebie do przedwczesnego łysienia?
- Czy pozwolisz pani odprowadzić się do sali jadalnej? Dość już czasu z winy mej zmitrężyłaś. I nie chciałabym byś spóźniła się pani na wyczekiwany turniej…
- Z chęcią
- odrzekłam, kiwając głową. Dalej nie ciągnęłam tematu mimo, iż to zjawisko wyrywania sobie włosów niezmiernie mnie intrygowało. Już - już miałam ruszyć naprzód, gdy moją uwagę zwrócił czyjś ruch na korytarzu; chwilę później dostrzegłam poszukiwane przez nas panny, które nadeszły z głębi korytarza. Dostrzegłam spojrzenie, które rzuciła pani Shadan Yellenie; jej głos odbił się delikatnym echem wśród wysokich, kamiennych ścian, by zniknąć gdzieś w przestrzeni ponad nami.
- To chyba twój małżonek, pani… - poinformowała, skinieniem głowy wskazując na nas oboje. Wcześniej obie o czymś innym dyskutowały, lecz teraz, gdy były bliżej nas, na naszych postaciach się skupiły. Poczułam na sobie czekoladowe spojrzenie ciemnych oczu.
- Owszem. - odparła moja krewniaczka, a ciemne oczy przybrały nieco zaskoczony wyraz. Skinęła głową na powitanie, lecz wzrok jej nie był radosny jak zwykle, gdy dane jej było widzieć mężczyznę. Tym razem badawczo przyglądała się jego włosom.
- Miły mój, ciociu, czyżbyście nas szukali? - zwróciła się grzecznie do nas obojga.
- Tak, twój małżonek martwił się o ciebie i uznałam, że może powinnam złagodzić ten niepokój - odrzekłam, również wędrując wzrokiem w stronę włosów Hastena. Choć dama nie powinna się w nikogo tak nachalnie wpatrywać, obserwacja wyrwanych kępek włosów była znacznie silniejsza, przekraczająca wszelkie granice. - Pomyślałam, że podejdę i sprawdzę, czy wszystko jest w porządku - dodałam, skłaniając się uprzejmie przed panią zamku na powitanie. Wszakże konwenanse należało zachować.
Chociaż w pierwszej chwili na widok małżonki oczach Hastena, jak i na jego twarzy zagościły wyrazy szczerej radości i ulgi, zaraz na widok spojrzenia Yelleny, zniknęły. Tak łatwo zastąpione znów przez niepokój i smutek. Niemalże poczułam wyrzuty sumienia; odwróciłam wzrok, wpatrując się w inne miejsce, bowiem miałam wrażenie, że jego uczucia były teraz tak intymne, tak osobiste, jak gdybym uczestniczyła tylko w prywatnej scenie ich obojga, będąc intruzem - jakby wścibskim podglądaczem.
- Wybacz piękna różo, nie chciałem ci się narzucać, ani ci przeszkadzać, jeno sprawdzić, czy wszystko w porządku i czegoś ci nie trzeba. Długo nie wracałaś, a lady Airanna wspomniała, że jesteś w tej komnacie - stwierdził z wyraźną skruchą w głosie, nisko skłaniając swą głowę. - Serce me raduje się widząc cię w znacznie lepszym stanie, niż wynikało to z opisów i mych obaw. Czy czujesz się już dobrze morski klejnocie?
Odwróciłam wzrok, kierując go w stronę pani zamku, gdy tylko usłyszałam jej głos. Poniekąd byłam jej wdzięczna za to, że się odezwała; świadomość jej obecności pozwalał mi nie poczuwać się jak przyzwoitka.
- Ta o ognistych włosach miała przekazać ci, że wszystko jest dobrze. A nie zrobiła tego i was tu przysłała? - kobieta najwyraźniej wolała wyklarować to co usłyszała i uzyskać potwierdzenie. Jej wyraz twarzy nie mówił niczego; bez słowa skinęłam głową.
- Ta o ognistych włosach nie czuła się dobrze i stwierdziłam, że sprawdzę, co u was - odrzekłam uprzejmym tonem głosu. I tak wszystkie wiedziałyśmy, co dokładnie kryło się pod moimi słowami. - Wystraszyłam się, że może jakieś choróbsko wszystkich bierze? Przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? - przyjrzałam się obu pannom. Wszakże lady Airanna mówiła, że kiepsko się czuje; dziewczęta jednak wyglądały dobrze, znacznie lepiej od małżonki dowódcy. Poniekąd poczułam ulgę, widząc je obie w dobrym stanie. Przecież nie życzyłam im źle, nawet jeśli przerażało mnie, w co wszystkie wdepnęłyśmy.
Aczkolwiek, gwoli ścisłości, bóbr z pudełkiem kosztowności nie był przerażający, nawet jeśli teraz - tutaj - zdawał się absurdalną wizją po najbardziej czystych opiatach. Niekiedy handlarze przywozili opium; o, ileż bym teraz dała, by móc wypalić teraz chociaż odrobinę! Co prawda nie miewało się po nich wizji, chyba że bywały wymieszane - lecz było to rzadkością, jako że uznawano to za niebezpieczne.
- Wybacz mi proszę, że nie wyraziłem się jasno pani. Lady Airanna wspomniała, że morska perła po leku zasnęła i tu odpoczywa - rzekł pospiesznie Hasten, jeszcze niżej skłaniając swą głowę. - Obiecywała wrócić niedługo, by upewnić się, czy piękna róża niczego nie potrzebuje, ale nie chciałem pani Airanny zadaniem tym obarczać. Wszak to męża powinnością o żonę swą się troszczyć i szczególnie w chorobie, trudzie, czy znoju jej dopomóc… naprawdę przepraszam, że przeszkodziłem - dodał i wyraźnie dla podkreślenia, że bardzo mu przykro, trzykrotnie w pierś się pięścią uderzył. Nikły uśmiech, ledwie łagodny grymas pojawił się na twarzy Yelleny na widok i słowa jej małżonka.
- Nie narzucałbyś mi się najmilszy, widok męża zawsze radość niesie w me serce. - odparła, a na dalsze pytanie skłonila głową. - Owszem, opieka pani Shadan tak troskliwa była, iż ulga nastała szybciej niż myślałam, dlatego postanowiłyśmy przejść się chwilę. Cóż z Airanną? Czy pomocy jej nie trzeba? - zapytała szybko, zanim znów zmieniła temat. Wpatrzyłam się w arras za ich plecami; bułanek galopował przez pustynię. Dziwaczny dobór scenerii, gdyby mnie kto pytał.
- Nie przepraszaj miły, każda dama byłaby rada z posiadania męża tak troskliwego jak ty. To nie od ciebie przeprosin wymagać się powinno, lecz od mojej osoby, ponieważ zafascynowana niezwykłością tego pięknego miejsca nie pomyślałam, by powiadomić cię o mym samopoczuciu.
- Dobrze… skoro jesteś już w dobrych rękach. Udam się sprawdzić co z lady Airanną, gdzie ją znajdę?
- zwróciła się do nas pani Shadan. Pokręciłam lekko głową. Wolałam pozostawić to Hastenowi, który niezwykle zaskakująco, jak na niego, się rozgadał.
- Radość wielką niosą mi twe słowa morska perło. Proszę, przyjmij mą niezmierną wdzięczność za pomoc, pani Shadan - odparł, siląc się na lekki uśmiech, który jednak nie sięgnął jego oczu. I równie szybko, co się pojawił, zniknął z jego lica. - Lady Airanna bledszą niż zazwyczaj się zdawała i nie tak sił pełną, jak zazwyczaj. Sama też przyznała, iż nie czuje się najlepiej - wyjaśnił zaraz potem powoli, wyraźnie ważąc słowa. - Jednak niepokoić nas ni też zawracać nam głowy swym stanem nie chciała - kontynuował, nieśmiało zerkając na Yellenę, by zaraz jednak znów wzrok swój spuścić. I przeczesawszy nieco zbyt gwałtownym ruchem włosy, cicho westchnął.
- Chociaż pani Airanna pozostała w sali jadalnej, gdy ją opuszczaliśmy, obiecała udać się do swej komnaty, jeśli poczuje się gorzej. Wybacz mi pani, nie wiem przez to, gdzie jej szukać - oznajmił, odwracając się ku pani Shadan. - I… jeśli wolałabyś jednak pani, aby Yellena przy twym boku pozostała, a morskiej róża byłaby z tego rada, proszę, o mą reakcję się nie obawiaj, gdyż ja nie będę oponował. Pragnę bowiem jedynie, by piękna róża była szczęśliwą i bezpieczną.
Słowo daję, ten młody człowiek byłby doskonałym dyplomatą na jakimś dworze, pomyślałam. Słowa układał składniej i zgrabniej aniżeli niejeden tutejszy mąż, traktując je jak swojego rodzaju poezję. Nadal nie wtrącałam się; zerknęłam tylko ciekawie na Shadan, lecz nie aż nazbyt długo, by dziewczyna nie uznała tego za niekomfortowe; po chwili wzrok znów wrócił w stronę młodszej krewniaczki, która przyglądała się jeszcze chwilę mężczyźnie i następnie jakby za dotknięciem magicznej różdżki jej twarz przybrała wyraz spokojny i nieco radosny, jakby zaskoczenie na widok włosów męża minęło.
- Sprawdźmy więc salę, jeśli to ostatnie miejsce gdzie widzieliście Airannę - powiedziała tonem stanowczym, wyraźnie martwiąc się o rudowłosą. Nie zważając na słowa męża o pozostaniu przy pani Shadan, podeszła do niego i ujęła jego ramię.
- Szczęście i bezpieczeństwo najlepsze zapewni mi obecność mego męża - powiedziała i nie czekając na reakcję, poczęła iść w stronę sali jadalnej.
Uśmiechnęłam się ledwie widocznie do siebie, pozostając w tyle, za dziewczętami i ich towarzyszem. Nie skupiałam się na otoczeniu ani nie wsłuchiwałam w rozmowy; nawet gdyby jakiekolwiek padły, nie byłabym w stanie powiedzieć, czego dotyczyły. Odcięłam się od tego. Tak było, paradoksalnie, najbezpieczniej i najwygodniej. Wpatrywałam się jedynie w powiewające na wietrze szaty, podziwiając ich piękno i zwiewność.

Sala tętniła życiem. Niewiele przeoczyłam, udając się na wyprawę do komnat wraz z małżonkiem Yelleny - turniej nie ruszył, nadal były obstawiane zakłady, coraz to i kolejni wojowie rozbierali się, odsłaniając światu dary natury w postaci wyrzeźbionych - bardziej lub mniej - ramion i torsów. Przyjemnością było spojrzeć na te łopatki, powiadam. Hellion, będąc doskonale wypieczonym w słońcu ciasteczkiem, nie był ostatecznie jedynym. Panny rozpierzchły się po sali, kierując się w stronę swoich mężów, czy szukając sobie miejsca.
Sam turniej początkowo zapowiadał się niewinnie i, przede wszystkim, zgodnie z przewidywaniami Pana Bobra; lecz gdy ujrzałam Hectora, występującego na środek, nie mogłam nie szturchnąć starszego Jeźdźca.
- Przecież on nie miał startować?
- Ja nic takiego nie powiedziałem
- Bober przytulił do siebie pudełko ze świecidełkami obronnym gestem. Pokręciłam lekko głową do siebie. Zamierzałam wrócić do tego tematu po turnieju; wszakże gdybym tylko wiedziała, że rudzielec również planuje uczestniczyć, postawiłabym i na niego. Znałam przecież jego umiejętności. Do mieszania chochlą w gigantycznym kotle - w którym zmieściłoby się co najmniej kilku grzesz - to znaczy Jeźdźców - trzeba było przecież gargantuicznej siły.
Znów w myślach pojawił mi się widok byka, albo i tura? - nie znałam się na zwierzętach! gdzie tura w Karstenie uświadczysz? - mieszającego chochlą w podróżnym kociołku; tego samego tura, którego widziałyśmy z dziewczętami podczas spotkania Białych Płaszczy. A widząc pojedynek Helliona i Hectora, niemalże jęknęłam boleściwie; byłam już pewna, że przegrałam swój zakład i jedyne, co pozostawało, to modlić się, by Halse na naszego kucharza nie wpadł.
Cóż za ironia losu, abym o niedźwiadka miała się modlić!
Prychnęłam ledwie słyszalnie do siebie, prostując się w miejscu i wpatrując się z napięciem w figurę Helliona, który nieszczęśliwie dla siebie obrywał równo, nie mogąc nawet się osłonić; i chociaż książątko, jak go nazywano, starało się wytrwać i dorównać kroku, Hector był tego dnia niepokonany. Przypominał rozwścieczoną górę albo falę morską, drżącą w posadach i prącą nieprzerwanie naprzód.
Zaraz z mojego gardła wyrwał się głośny jęk, gdy tylko Hellion padł na podłogę jak długi pod wpływem ciosu, wpadając w lustro i rozsiewając zewsząd odłamki szkła. Bóbr tylko westchnął poczciwie.
- Biedny chłopak, za dwa dni najprędzej się obudzi - zawyrokował.
- A zdarzało się wam coś takiego już wcześniej?
- No, może z wpadaniem w lustro to nie, albo nic o tym nie wiem… ale jak raz kiedyś dowódca dostał i ze dwa metry przeleciał, to po trzech dniach dopiero się chłop obudził. Już nie był po tym taki sam.
- A co, był kiedyś uśmiechnięty i zadowolony z życia?
- nie mogłam się powstrzymać. Krótkie spojrzenie w stronę poważnego, starszego Jeźdźca obserwującego pustym spojrzeniem turniej mówiło wiele. Przypominał człowieka żywego, lecz z duszą umarłego. Teraz on szykował się do wyjścia na środek, podczas gdy kilku Jeźdźców opatrywało pospiesznie Helliona i sprzątało odłamki rozbitego szkła.
- No, aż tak optymistycznie to bym nie powiedział - westchnął Bóbr, potrząsając puszką. Pojedynek Hyrona i Heresa - a przynajmniej tak ich ogłoszono - był wyjątkowo krótki; widać, że starszy Jeździec nie miał ochoty uczestniczyć w tym wszystkim, a brał udział jedynie dla zasady. Równie dobrze mógł położyć się na podłodze i obwieścić znudzonym tonem głosu wygraną przeciwnika. Kolejny, Holgier kontra Hasten, był znacznie bardziej satysfakcjonujący. Choć Holgier przypominał stylem walki Hectora - równie podobnie starał się przeciwnika zdominować swoim ciężarem i siłą, był równie interesującą rozrywką. Ostatecznie to on zwyciężył, małżonek Yelleny zaś wrócił na trybuny w objęcia kochającej żony. Najwyraźniej tępa siła często wygrywała z techniką. Ale cóż poradzić - warunki fizyczne determinowały bardzo wiele.
Obserwując ich z wysoka i z daleka, mogłam im tylko zazdrościć i jednocześnie cieszyć się, że dziewczę Reyalis tak dobrze w życiu trafiło, nawet jeśli to nie ona miała skrzyżować swoje drogi z Jeźdźcami. A jednak ciepło robiło się na sercu, gdy widziałam ich uśmiech, spojrzenie jedno na drugie; przypominali parę zauroczonych, zakochanych nastolatków.
Ach, młodość!
Co poniektóre panny były równie zauroczone, wpatrując się w swoich małżonków z uwielbieniem, choćby przegrali; nieliczne pielęgnowały swoich wojów, pomagając im się opatrzyć, podczas gdy pozostałe zagadywały innych mężów, pospołu ze swoimi małżonkami.
W kolejnej chwili tknęła mnie gorzka myśl - czy też raczej świadomość, jak wiele mnie omijało. Rozgoniłam je jednak szybko. Czymże miałam się w życiu przejmować? Że łoża nie grzeje mi jeden z mężów z Kompanii? Skądże! Tego kwiatu było co najmniej pół światu. Gdybym nawet wylądowała na jakimś odludziu, najpewniej nie wpadłabym nawet na żadne dzikie zwierzę, a prędzej - na mężczyznę. Byli jak… jak… grzyby. W końcu też rosły w każdym dostępnym miejscu.
Pojedynek Halse’a i Hectora też niestety siłą rzeczy musiałam oglądać; wszakże nie mogłam cofnąć wzroku czy zagadać towarzysza Bobra. Pierwszy raz byłam wręcz rozdarta. Postawiłam przecież na niedźwiedzia, jednocześnie bardziej kibicując Hectorowi. Jego darzyłam nieporównywalnie większą sympatią niż blondyna, który zdążył mnie potwornie obrazić ledwie parę godzin po rozpoczęciu znajomości. I wciąż cicho, podświadomie, miałam nadzieję, że Halse dostanie w dziób w moim imieniu. Ale żeby nie oberwał aż tak mocno. A jednak, paradoksalnie, żeby może najlepiej wygrał, w końcu na niego postawiłam. Biznes musiał się zwrócić.
No i niikt nie powiedział, że arystokratki, wychowane na dworze, są miłe.
A moja duma została urażona i bardzo nie lubiłam tego uczucia, nieważne jak bardzo próbowałam się przełamać lub z tym walczyć.
Dlatego też z pewną dozą satysfakcji obserwowałam całą walkę; Hector i teraz nie dawał się zbić z pałantyku, skupiony na swoim zadaniu. Widać było jak na dłoni, że uwielbiał takie wydarzenia - a przynajmniej takie wrażenie można było odnieść, sądząc po tym, jak zręcznie unikał ciosów Halse’a. Nie dawał się dosięgnąć ani też rozproszyć, zręcznie zbijając ciosy niedźwiedzia, odpychając dłonie mężczyzny czy unikając uderzeń bądź kopniaków. Był jak… rozwścieczona góra. Dosłownie. Niedźwiedź pomimo swoich umiejętności - a te, musiałam przyznać, miał bardzo rozległe - nie dawał rady. Nawet kpiny niedźwiedzia, skądinąd dość trafne, nie były w stanie wyprowadzić go z równowagi. A może jednak to uczyniły, lecz nie okazywał tego po sobie? Nie umiałam powiedzieć.
Byłam oczarowana; jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w Hectora, obserwując, jak ignoruje kolejne ciosy niedźwiedzia, tak pozornie słabe i nieznaczące. Pomyślałby kto, że byczek tylko się z nim bawi, przedłużając pojedynek ku uciesze gawiedzi. Niemalże czułam narastającą frustrację, choć to nie ja byłam na dole, lecz ci dwaj mężczyźni. Choć niedźwiedź próbował wyprowadzić cios w brzuch i żebra, Hector i je zignorował, samemu zaś wyprowadzając cios w twarz. Sekundy później twarz Halse’a zalała się krwią. Podparłam brodę dłonią, wpatrując się w ten koszmar; niedźwiedź wycofywał się, lecz w końcu jego kolana zetknęły się z kamienną posadzką. Każdy kolejny cios wydawał się być coraz silniejszy. Chwilę później dwóch Jeźdźców zeskoczyło z trybun, starając się odciągnąć Hectora od Halse’a; grad kolejnych ciosów zasypywał twarz niedźwiedzia.
Cóż za gra pozorów! Wydawałoby się, że byczek jest wciąż doskonale opanowany, a jednak patrząc po tym, w jak dziki szał wpadł, można byłoby pomyśleć, że słowa Halse’a gdzieś trafiły mocniej niczym strzała.
Gdzieś na prymitywnym poziomie to było w pewien dziwaczny sposób pociągające.
- To była świetna walka - zwróciłam się do Bobra. Nie żałowałam swojej przegranej, chociaż… lekko go szturchnęłam w bok. - Czemu nie mówiłeś, że on też startuje?
- Myślałem, że wiesz
- odrzekł zaskoczony Jeździec. Pod wpływem stuknięcia łokciem błyskotki w pudełku zagrzechotały.
- Gdybym wiedziała, to bym na Hectora postawiła - odparłam, kręcąc głową. - I w związku z tym jeden kolczyk sobie zabieram.
- On będzie coś wart w jednej sztuce?
- na twarzy Bobra pojawiło się powątpiewanie.
- Nie, ale i tak go zabieram - burknęłam. Starszy mężczyzna westchnął i pokręcił głową, jednak nie oponował. Po chwili namysłu jednak, gdy wpatrzyłam się w kolczyk - w jego delikatny blask w świetle ognia - odłożyłam go z powrotem. Jeździec rzucił mi zaciekawione spojrzenie, lecz nie powiedział ani słowa.
- I tak nic nie jest i nie będzie wart - mruknęłam. Mój wzrok znów powędrował w stronę Halse’a. Jeden z Jeźdźców opatrywał go, podczas gdy drugi delikatnie przemywał mu rany.

Jaka ty nieprzydatna jesteś!

Ilekroć czułam przypływ współczucia, echem odbijały się te słowa; odwróciłam wzrok, jak gdyby nie chcąc dać się złapać. Choć nie wątpiłam, że nie zawracałby sobie głowy rozglądaniem się po pomieszczeniu.
Kolejny pojedynek był jeszcze bardziej krwawy i wręcz przesycony furią. Tym razem dało się wyczuć emocje; Hector wpadł dosłownie w szał, rujnując i niszcząc wszystko na swojej drodze. Gdyby na przeszkodzie stały mu trybuny, niewątpliwie utorowałby sobie drogę pomiędzy ławami, zmuszając je do ustąpienia mu drogi. Ewentualnie rozwaliłby je w drzazgi, tak jak czaszkę Holgiera. Wzdrygnęłam się odrobinę, lecz jednocześnie nie mogłam w ogóle spuścić wzroku.
Nie gloryfikowałam przemocy, ale widzieć tak prymitywną zwierzęcą siłę było czymś… niezwykłym. To nie były klasyczne dworskie turnieje, pełne przechwalających się bawidamków i imitowanych walk. Taka była rzeczywistość. Forteca Horazona ilustrowała ją doskonale, tak więc nie wzdragałam się, widząc masakrę w dole. Obaj mężczyźni byli w swoim żywiole.
Inni Jeźdźcy byli równie napięci, jak gdyby czegoś wyczekując; rzut oka na dowódcę sugerował, że pogrążył się w zamyśleniu i kompletnie nie zwracał uwagi na to, co się dzieje.
- Co jest?
- Przenieśli osobiste urazy
- stwierdził inny Jeździec za moimi plecami.
- No, to możemy już Holgierowi zapalić świeczkę - mruknął jego kolega. Krótkie parsknięcie śmiechem sugerowało, że masakrowany właśnie mężczyzna w dole nie był szczególnie lubiany.
- Może gwizdniemy dowódcy jedną - zażartował drugi. Zaraz ich śmiech przekształciły się w jęk zawodu i buczenie, gdy Holgier ostatecznie zderzył się z podłogą; w milczeniu obserwowałam dowódcę, który zdecydował się zainterweniować. Mogłabym przysiąc, że dla tego człowieka dzisiejsze wydarzenia były co najmniej… niedogodnością.
- Zaraz, co on pieprzy?
- Zamknij się, to usłyszymy!

Sama się wychyliłam do przodu, chcąc usłyszeć słowa Hyrona; nie mogłam ukryć uczucia zaintrygowania. Koledzy z tyłu mieli rację; zarówno Hector, jak i Holgier nie darzyli się wybitnie wielką miłością. Nawet stąd można było dojrzeć przesycone nienawiścią spojrzenia, miotane z podłogi.
- Źle, że musieli między sobą walczyć - mruknął Bóbr, nagle spoważniały. Widząc moje pytające spojrzenie, potrząsnął głową. - No, a dowódca… eskaluje sytuację.
- Raczej ciężko, żeby miał to rozwiązać polubownie samymi rozmowami pojednawczymi
- przynajmniej na pierwszy rzut oka tak to wyglądało. Obaj mężczyźni dyszeli żądzą krwi. Nie słyszałam co prawda ich dyskusji, jednak to, co rzekł Holgier, niewątpliwie rozwścieczyło Hectora jeszcze bardziej, dając mu prawdziwą motywację do walki. Pokręciłam lekko głową do siebie.
- To nie tak, że gloryfikuję przemoc - stwierdziłam, spoglądając na Bobra i widząc jego spojrzenie. - Po prostu wiem, że pewnych konfliktów nie da się inaczej rozwiązać, jak pięścią i płomieniem.
- Rzekł Hyron o wiedźmach
- mruknął mężczyzna. Znów się przygarbił, kręcąc do siebie głową. Westchnęłam ciężko, obserwując całą trójkę w dole, zanim otworzyłam szerzej oczy. Pojedynek o kobietę? Coś takiego nie było praktykowane nawet w fortecy. Gwoli ścisłości, Jeźdźcy Horazona mieli nawet jeszcze bardziej nieskomplikowane zasady - kto pierwszy dostawał w dziób, wygrywał.
- To jest rzadkie - wyjaśnił Bóbr. - Nie mieliśmy takiego przypadku od lat.
- Łatwiej zbałamucić komuś żonę po kryjomu!
- zarechotał jego kolega wyżej. - Ani nic nie tracisz, ani gęby ci nikt nie obije.
- No, a kobitkę najlepiej podrywać, jeśli oboje macie te same włosy i oczy, albo jeśli mąż jest jeszcze podobny, przynajmniej kobita nie musi się tłumaczyć, czemu dziecko jest rude jak oboje czarne włosy mają
- mruknął jego towarzysz.
- Gdzie niebo jest niebieskie, tam jest mój dom, koła wozu toczą się, wioząc do domu mnie… - zagwizdał Jeździec. Rubaszny śmiech obu mężczyzn wtopił się w gwar, by zaraz ucichnąć.
- No nie, decydują się na ostateczną walkę? Głupi jest czy co?
- No jak w łeb dostał, to i nie myśli na pewno. Zresztą zamknij się i patrz
- po tych słowach zapadła cisza, podobnie jak w całej sali. Wszyscy wychylili się ze swoich miejsc, obserwując sczepionych ramionami mężczyzn; mój wzrok jednak wędrował nie w ich stronę, lecz niedźwiedzia, który nadal był w opłakanym stanie. Chwilę po tym i tak musiałam spojrzeć na zwalistą figurę rudzielca, który właśnie mocnym ciosem posłał Holgiera na podłogę. Ryk, który wypełnił salę, był ogłuszający.
- Holgier przegrał - zawyrokował Bóbr, wstając z miejsca.
- I co teraz?
- No, teraz to jeden zastępca musi pozbierać płaszcze, drugi powiedzieć Hyronowi, jak panienka się w ogóle nazywa, a ten trzeci ma zabrać panience płaszcz. Bo to jest tak, że w naszej, eee…
- Kulturze
- dopomógł mu Jeździec z góry.
- No nie nazwałbym tego kulturą, nie jesteśmy tak kulturalnymi ludźmi… ale… no dobrze… w naszej TAK ZWANEJ kulturze to płaszcz jest symbolem małżeństwa. W pewien sposób. Panny, które sobie męża wybrały poprzez płaszcz, noszą go na swoich ramionach, by okazać, czyimi małżonkami są - tłumaczył Bóbr.
- Naprawdę nie mogliście wybrać pierścionka? - westchnęłam ciężko, przypomniawszy sobie te całe mecyje z moim rzekomym małżeństwem wcześniej. Pokręciłam głową do siebie. I kto by pomyślał, że założenie jakiegoś płaszcza będzie miało tak wielkie znaczenie. Płaszcz to płaszcz i tyle.
- Dziwni jesteście - podsumowałam, obserwując w milczeniu całą ceremonię. Właściwie było mi szkoda tej dziewczyny; była, już nawet na pierwszy rzut oka, bardzo młoda i potwornie wystraszona. Nawet stąd było widać, jak bardzo dygocze, niczym osika na wietrze lub piesek salonowy bez swojego sweterka. A sam gest odebrania jej płaszcza odebrałam jako… upokarzający. Oto stała tu, przed tłumem, pod ogromem spojrzeń - współczujących, potępiających, obojętnych lub rozżalonych.

Teraz już rozumiesz, dlaczego Halse tak wściekł się, gdy wyrzuciłaś jego własny przez okno. I dlaczego twoje ulubione baśni określił mianem kronik…
To nie ludzie, to zwierzęta! Tak jak zwierzęcą mają naturę, tak i zwierzęce zwyczaje.


- No, Hyron też nie zachowuje się w porządku - przyznał Bóbr, ściągając usta w wąską kreskę. - Ale znając naturę Holgiera, to… - raptownie urwał, jak gdyby ktoś lub coś nie pozwoliło mu dalej mówić.
- Ej, ej, ale Holgier jest nadal jednym z nas. Nie sraj do własnego gniazda, staruszku - wtrącił się Jeździec z tyłu.
- A Hector to nie jest nasz?
- No niby jest… ale to nowy. Idziemy?
- Idziemy
- zawtórował jego towarzysz. I chociaż cała ta rozmowa wydawała się pozornie błaha, niewiele znacząca, miałam wrażenie, że oni wszyscy unikają powiedzenia czegoś więcej, jak gdyby bali się dotrzeć do sedna. Jak gdyby nie chcieli zmierzyć się z pewną rzeczywistością, świadomością, której mi nie było dane dostrzec. Bóbr zagrzechotał pudełkiem i zniknął w tłumie, chcąc rozdać nagrody; ja nadal siedziałam na trybunach, czekając, aż wszyscy w końcu wyjdą. Nie miałam ochoty cisnąć się w tłumie. Dostrzegłam, jak wśród ogromu osób zalśniły kolczyki. Mogłam jedynie liczyć, że teraz przyozdobią uszy innej kobiety - tej, która na takie skarby zasługiwała.
Koniec końców w sali zostało zaledwie kilkanaście osób. Wokół Kellie wyrosły postaci innych kobiet; Hector i kilku innych Jeźdźców wciąż opatrywano, podczas gdy Helliona i Holgiera szykowano do przeniesienia do ich własnych komnat. Mój wzrok znów padł w stronę Kellie - wciąż wystraszonej i teraz osamotniałej.
- Racz wybaczyć, pani… czy mogłabym jakoś ci pomóc? - miałam wrażenie, że dziewczę popadło w stan dziwacznego stuporu czy też może katatonii po zamianie płaszczów. Początkowo miałam zamiar odejść, lecz wyrzuty sumienia mi na to nie pozwoliły. I nie pozwoliły na to najwyraźniej Yellenie ani też pani Shadan, ta jednak została zabrana przez swojego męża. Słyszałam, jak w tle Hector zgodził się, by obejrzano jedno rozcięcie na jego wardze; odwróciwszy głowę dostrzegłam, że nawet podczas tej czynności bez nachalności spoglądał w stronę Kellie i gromadzących się wokół niej kobiet.
Sama Yellena zszokowana całą sytuacją zerknęła tylko na męża i szepnęła mu kilka słów wyjaśnień, po czym wstała i ruszyła w stronę jasnowłosej. Bez słowa stanęła obok Kellie i pochwyciła jej dłoń w swoją. Ciągle milcząc, jakby sama swą obecnością oferując wsparcie. Jednak jej wzrok uważnie mierzył każdego z Jeźdźców, jakby oczekiwała że zaraz kolejni rzucą się na ten sam pomysł, by wyrwać cudze żony dla siebie.
Kellie niepewnie uniosła nieco głowę, wyraźnie zagubiona. Sama spuściłam wzrok, widząc jej zeszklone od łez spojrzenie, wbite w posadzkę. Najwyraźniej nie chciała, byśmy dostrzegły pierwsze z płynących po jej policzkach strużek, których nie dała rady powstrzymać. A które zaraz starła szybkim ruchem wolnej dłoni.
- N-niee… n-nie chcia-ciałabym robić w-większe…g-go kłopotu - wyjąkała w końcu cicho, łamiącym się głosem.
- Absolutnie nie jesteś kłopotem i nie sprawiasz nikomu żadnych kłopotów - odrzekłam spokojnym, acz stanowczym tonem głosu.
- To nie kłopot. Tak jak cioteczka mówi, winniśmy sobie być niczym siostry w tej chwili. - odparła cicho Yellena, gładząc włosy Kellie.
W odpowiedzi na nasze słowa dziewczyna kolejny raz sięgnęła ręką ku oczom, by zaraz potem niepewnie skinąć lekko głową.
- D-dob-brze... Dzie.. D-dziękuję - wyszeptała tuż po tym. - M-moje rzeczy. C-czy pom-możecie mi zab-brać rzeczy?
Kiwnęłam głową.
- Tak, oczywiście. Wybaczcie mi na chwilę, drogie panie - zwróciłam się do dziewcząt, nim podeszłam do rosłego Jeźdźca. Nie chciałam krzyczeć na całą salę do niego.
- Hectorze, czy byłbyś uprzejmy powiedzieć mi, gdzie są twoje komnaty?
Widziałam, jak siedział na uboczu, pozwalając sobie oczyścić rozciętą wargę, ale też nadal co jakiś czas spoglądał w naszym kierunku.
- Moja komnata… ah tak… - powiedział zdezorientowany i jakby się zreflektował. - Tak przed połową korytarza… - zaczął i urwał - idźcie już przygotować rzeczy, ja zaraz dołączę, wskażę komnatę i pomogę przenieść rzeczy - odpowiedział zdecydowanie trzeźwiej, jakby dopiero szok po odbytej walce i ceremonii go puszczał. Uniosłam nieco brwi, odrobinę sceptyczna. Zanim zdążyłam się odwrócić i odejść, Hector chwycił moją dłoń. Spojrzałam na niego, wyraźnie zaskoczona.
- Towarzystwa jej dotrzymajcie i otuchy dodajcie… - poprosił mężczyzna.
- O to się nie martw. Będzie w dobrych rękach. Ty zaś się nie spiesz i nie przeciążaj - mocniej uścisnęłam jego dłoń, jakby chcąc go pokrzepić. Po tym wróciłam do dziewcząt; przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że Yellena zerka na rudowłosego Jeźdźca z lekką wzgardą i zaskoczeniem. Córa Reyalis szepnęła coś do swojej blondwłosej towarzyszki jeszcze, lecz nie dosłyszałam tego. Nawet nie próbowałam się w to wsłuchiwać. Im dłużej byłam w tym wszystkim, tym bardziej miałam wrażenie, że lepiej było nie wiedzieć nic.
- Idziemy, panienki? - zapytałam łagodnie, nie chcąc wystraszyć Kellie żadnym gwałtownym gestem czy normalnie podniesionym głosem. Dziewczyna nadal dygotała jak osika na wietrze, nie podnosząc wzroku. Jedyne, na co się zdobyła, to tylko kiwnięcie głową.
- Zatem chodźmy - zakomenderowałam, odwracając się do nich obu. Poszłam pierwsza; odliczałam po cichu pod nosem drzwi, wciąż mając na uwadze słowa Hectora. “Przed połową korytarza”. Ale tą połową, do której szliśmy, czy tamtą połową, która była na końcu? No właśnie!
Pozostawałam jednak beztroska. Byłam pewna, że nos mnie zaprowadzi. Co nie oznaczało, że nie mogłam oprzeć się pokusie, by czasem otworzyć pierwsze lepsze drzwi i zaraz je zamykać.
- Nie te… ale nawiasem mówiąc, ładne ma pan mięśnie… idziemy dalej. O, też ładne mięśnie… te nie - zamruczałam do siebie, zamykając inne, kolejne drzwi. Następna komnata była pusta. Z trzeciej dopiero ktoś wyszedł. Pociągnęłam wymownie nosem. Nic. Zero.
- Chyba jesteśmy blisko - stwierdziłam, robiąc dobrą minę do złej gry. Znałam wszakże miłość rudaska do ziółek. Ale nie czułam tego zapachu wionącego od żadnych drzwi. I to był ten jeden mały tyci problem, którego nie wzięłam pod uwagę.
- A-ale... Ja m-mogę wskazać pani dro-ogę - wyjąkała Kellie w odpowiedzi na moje słowa. - M-moje rzeczy są d-dalej. Jeszcze dalej…
Kiwnęłam głową.
- Tak zróbmy. Weźmiemy rzeczy i wrócimy czym szybciej.
Po chwili pociągnęłam nosem; znów poczułam ten charakterystyczny cierpko-słodkawy zapach ziół, które lubił palić Hector.
- Na boga, ten człowiek pali jak smok - mruknęłam jakby do siebie. Spłoszone dziewczę tylko skuliło się jeszcze bardziej w sobie. Dałam jej znak, by nas prowadziła dalej; nie znałam drogi do jej komnat. Yellena nadal towarzyszyła nam w ciszy.
- No, nie masz czego się bać, jeśli o Hectora chodzi - dodałam bardziej uspokajającym tonem. Właściwie było mi jej szkoda. - To dobry mąż, na kobietę ręki nie podniesie. A i kucharz zaiste wytrawny, zjadłabym coś spod jego ręki niż to… coś - podsumowałam z lekką wzgardą dzisiejsze “śniadanie”. Zaburczało mi w brzuchu. Dziewczyna kiwnęła głową, wyraźnie nieprzekonana moimi słowami. Cóż, trudno było jej się dziwić.
Chwilę później weszłyśmy do komnaty jej i Holgiera; dziewczęta zaczęły szybko zbierać rzeczy, do czego i ja się dołączyłam.
- Daj mi proszę kilka rzeczy, pomogę ci je nieść. I tak ten płaszcz to wystarczający ciężar do dźwigania - dosłyszałam głos Yelleny. Uśmiechnęłam się lekko do siebie; trudno było nie przyznać jej racji!
- Do-dobrze... Dziękuję - wyszeptała Kellie w odpowiedzi, podając Yellenie jeden z tobołków.
Szybko nam to poszło; mogłabym rzec, że gdybyśmy były ekipą sprzątającą lub przeprowadzkową, odniosłybyśmy sukces. Wzięłam do ręki garniec, należący do dziewczyny; zważyłam go w dłoni, zanim uśmiechnęłam się szelmowsko.
- Gdyby mąż coś za bardzo zaczynał kombinować, przydzwoń mu tym po kolanach - puściłam oczko obu dziewczynom, które kończyły właśnie się pakować. Większość komnaty była już pusta.
- Proponowałabym celować wyżej niż kolana - dodała Yell. Zachichotałam cicho, rozbawiona jej uwagą. Słuszna uwaga! Zaś wyraźnie zaskoczona i jakby też przestraszona słowami nas obu, Kellie zamrugała.
- A-ale… a-ale żartują panie, p-prawda? - zapytała zaraz potem. Tonem jasno sugerującym jej brak pewności, co do odpowiedzi, którą mogła na to pytanie otrzymać.
- Oczywiście, że żartuję, pani. Chodziło mi o to, że ten kociołek jest tak ciężki, że przypomina, cóż, broń. Skuteczną jak patelnia - podsumowałam. - Ale nie masz się czego obawiać, a wiem to, bo Hectora już od mojego pobytu w Fortecy znam. Gdyby miał okazać się jakiś nie taki, toby już to z niego wcześniej wylazło.
Gdy wyszłyśmy, wpadłyśmy od razu na Hectora; rudzielec był spięty, jednak starał się tego nie okazywać. Dogonił nas, kiedyśmy opuszczały komnatę Kellie.
- Pomogę… - powiedział jedynie odbierając co większe tobołki od panien i pokierował do swojej komnaty, którą wcześniej już otworzył. Gdy tylko stanęłyśmy u progu jego komnaty, odstawiłam garniec na stolik, zaś resztę rzeczy dziewczyny położyłam na łóżku.
- No, to ja się będę zbierać. Mam jeszcze coś do załatwienia - raptem mi się przypomniało, co miałam zrobić. No tak, oczywiście - przegonić niedźwiedzia z jego nory i ją sobie zawłaszczyć. Miałam tylko nadzieję, że moje rzeczy nie przesiąkły zapaszkiem wymiocin. Ciekawe, czy były na to wszystko jakieś czary? Małe zgrabne zaklątka, które każda ciężko pracująca pani domu mogła sobie rzucić? Jeśli tak, to z chęcią przytuliłabym chociaż jedno.
- O-oczywiście - mruknęła Kellie w odpowiedzi, niepewnie zerkając w stronę swego nowego męża, jednak nie zatrzymując na nim wzroku na dłużej niż kilka uderzeń serca. I zaraz powracając nim w moją stronę. - Bardzo… bardzo dziękuję za pomoc.
Kiwnęłam głową, skłoniłam się uprzejmie całej gromadce i odeszłam w stronę własnych komnat.

Gdy tylko wróciłam do siebie, od razu spakowałam wszystko, co miałam; za drzwiami upewniłam się jeszcze, czy nie śmierdzą, zanim zerwałam jedną z róż i skierowałam się w stronę komnaty Halse'a.
Zadośćuczynienie za zwymiotowanie w komnacie mi się po prostu należało.
Miałam zajęte ręce, więc musiałam naprzeć łokciem na klamkę, by wejść do środka. A w środku, ledwie tylko weszłam, wpatrywał się we mnie równie zdziwiony miś.
Ale nie zamierzałam ustąpić. O co to to nie. Jedynie wyprostowałam się, spoglądając na niego twardo i stanowczo, by zasygnalizować mu, że nie odpuszczę. Jego komnata i łoże były teraz moje i nie miał w tym względzie prawa powiedzieć "nie". Halse nadal nie odezwał się ani słowem, wciąż leżąc na swoim łożu jak stare, wyleniałe prześcieradło.
- Konfiskuję tę komnatę. Gdzie będziesz spać w nocy to nie wiem, ale ja wiem, że będę spać tu - obwieściłam, kładąc swój tobołek z rzeczami na stole i rozkładając je. Czy uznawałam za rozsądne komentować przebieg pojedynku? Nie, raczej nie. Nie bałam się niedźwiedzia, jakkolwiek agresywny i kłótliwy by nie był. Rzuciłam mu tylko spojrzenie z ukosa, nim skupiłam się znów na układaniu własnych rzeczy.
Halse zmroził mnie wzrokiem, ale zaraz namyślił się, jakby coś sobie nagle przypomniał. wtem westchnął ciężko, dźwignął się z łóżka, jęknął przeciągle.
- No tak - mruknął - zarzygałem ci komnatę. Sprzątnę ją - zapewnił, zamierzając mnie wyminąć - jak się wyśpię. Tylko niczego nie ruszaj! - zastrzegł lekko podnosząc głos. - Damom podobno grzebanie w cudzych rzeczach nie przystoi.
Nie mogłam się oprzeć pokusie, by na niego nie spojrzeć - potoczyć od dołu do góry spojrzeniem. I z góry w dół. I z powrotem.
- Damie wiele rzeczy nie przystoi, tak jak mężnym wojom nie wypada pić nalewek niewiadomego pochodzenia, wymiotować w komnacie damy i krzyczeć na właścicielkę tejże komnaty bez powodu - oświadczyłam, przesuwając jakąś sakiewkę ze stołu.
- Tak, im też nie przystoi - wymamrotał, sprawiając nagle wrażenie bardzo zmęczonego. - Dlatego bierz tę komnatę, przecież nic nie mówię.
- Świetnie
- skwitowałam lodowatym tonem głosu, zanim znów obrzuciłam go krytycznym spojrzeniem.
- Wiesz co? Leż. Tylko nie wymiotuj. Ja i tak pójdę do biblioteki.
Odprowadziłam mężczyznę spojrzeniem, gdy tylko zdecydował się i tak wyjść i nie ciągnąć rozmowy dalej. Pokręciłam głową do siebie. Faceci. Wszyscy uparci, co do jednego. Zawsze musieli postawić na swoim, choćby umierali, byli biczowani, rozrywani kołem albo gotowani żywcem. Nawet zza grobu musieli mieć ostatnie słowo lub, w tym przypadku, jego milczącą obecność.

Zaczęłam się też zastanawiać: czy w sumie był jakiś sens iść do biblioteki? Równie dobrze mogłam się też powałęsać po okolicy. Skoro było tu takie pomieszczenie, to i jakieś ogrody też powinny być. Może mały spacerek przewietrzy mi umysł; miałam wrażenie, że im dłużej człowiek tkwił w tym zamku, tym bardziej zaczynał się po prostu dusić.
Ewentualnie rozważałam - coraz poważniej - włam do kuchni. Cóż za uciążliwy był los kobiety w dzisiejszych czasach! Mężczyźni mogli spokojnie sobie dać po mordzie, że tak to brzydko bym nazwała, acz dosadnie; mogli pozwolić sobie na przejażdżkę, choćby konną, niewieście zaś zostawało co najwyżej czytanie, spanie, albo plotkowanie z koleżankami. Jednakże nie chciałam zabierać pannom ich czasu, który spędzały z małżonkami; a gdybym tylko miała własnego, o ileż inaczej sytuacja by wyglądała. Wszakże obowiązki małżeńskie, skądinąd bardzo zajmujące i skutecznie umilające zimowe wieczory, nie były przeznaczone tylko dla jednej osoby. Frustrujące.

Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Adelai »

HEKTOR




Każdy kolejny cios jedynie wzburzał już wrzejącą krew tura. Jego zwierzę ryczało ogłuszając go i przysłaniając rozsądek. Choć tym razem jego wściekłość była inna, bardziej osobista, a ciało choć zmęczone poprzednimi walkami ignorowało ból. Adrenalina tak skutecznie maskowała wszystko czego doświadczył we wcześniejszych pojedynkach. Skończył tę niepotrzebną dyskusję, nie był w stanie już trzeźwo myśleć, ledwie docierało do niego co mówił dzik, on po prostu chciał go obalić. Sprawić, by ten skończył gadać.
Kiedy Holgier się zatrzymał wzrok tura odruchowo podążył na tego kogo dzik słuchał. Dowódca, coś do nich mówił. Jednak ogłuszajace uderzenia serca utrudniały Hektorowi wysłuchanie Hyrona. Zaczęto rozkładać coś między nimi, układać coś na podłodze, czemu im przeszkadzano? Zaciskał wściekle pięści i stał w oczekiwaniu, napiętych mięśni. Czy oni chcieli im przerwać? Przecież pojedynek nie dobiegł końca? Tur czuł niedosyt. Palący niedosyt od, którego mrowiły go pięści. A może to zdarty z niektórych miejsc naksórek tak mrowił? Ciężko mu było odróżnić co tak świeżbiło, ale utrudniało mu to spokojne stanie. Chciał znów ruszyć, tylko czekał na znak, bo czy mógł przeciwstawić się dowódcy? Nie rozumiał czemu ten im przerwał. Ile będzie trwać ta ich plątanina tu!?
Stał zniecierpliwiony wpatrując się jedynie w dzika i to, kiedy będą mogli kontynuować. Nie potrafił myśleć o niczym innym. A kiedy stopa Holgiera znalazła się na pierwszym z rozłożonych przed nimi płaszczy tur od razu uczynił to samo wchodząc na przygotowane dla nich pole. Ledwie się powstrzymał, by wyczekać na pozwolenie wznowienia ich pojedynku. A kiedy to nastało ruszył z zawziętością, którą pogłębił szał oczekiwania. Byki nie łatwo było uspokoić, ciężko było znaleźć czynnik, który pomoże opanować im szał. Najskuteczniejsze było wyczerpanie, zmęczenie, które prędzej czy później musiało nastąpić. Sam Hektor powinien się mu już poddać, ale osobista niechęć do dzika utrzymywała go w tym stanie dłużej niż powinien być. W końcu już praktycznie się uspokoił po walce z lwem i niedźwiedziem, a tu na nowo szalał. Na nowow rozbudzono w nim ten obłed. Pechowy zbieg okoliczności, bowiem jakie prawdopodobieństwo było w tym, że trafi akurat na niego? Na Jeźdźca, który swymi wcześniejszymi uczynkami wzburzył spokój tura? Stał się tą przysłowiową płachtą na byka? Bowiem nic nie działało na tura gorzej jak złe traktowanie kobiety. W głowie pojawiały się te krótkie obrazy, but depczący bezbronną różę, bądź ta masywna łapa zaciskająca się na drobnym ciele panienki, po to by szarpnąć nia w wybranym przez siebie kierunku. Jeśli każdy mechanizm potrzebował paliwa, to właśnie było paliwo gniewu tura. Nie walczył on bowiem z drapieżnikiem, którego chciał powstrzymać. Udowodnić, że nie jest zwykłą ofiarą, marnym posiłkiem. Tym razem walczył o coś zupełnie innego.
Uderzenia choć coraz boleśniejsze zupełnie ignorował, po to by przeć na przód, a kiedy ciało dzika leżało na płaszczu on sie nie zatrzymywał wymierzając kolejne ciosy. A kiedy opór dzika ustąpił poczuł te satysfakcję. Jego przeciwnik przegrał. Tur wstał powoli, by móc spojrzeć z góry na leżącego rywala. To była satysfakcjonująca nagroda, za ten wysiłek. Nie czuł potrzeby stratowania go, to nie był drapieżnik, to był rywal, intruz na jego terenie, w jego stadzie. Już obalony intruz, a wiec już nieistotny.
Odszedł od przeciwnika kilka kroków na bok, schodząc z płaszczy tak jak go pokierowano. Dopiero tu pozwolił sobie na głębsze oddechy. Napięcie z niego schodziło, a docierał ból przy każdym wdechu, jego żebra były w opłakanym stanie, w końcu to one przyjmowały wszystkie ciosy, to w nie najwygodniej było uderzać rywalom, ale nie okazywał tej słabości. Po prostu stał chcąc oczyścić umysł, w którym panowała teraz istna cisza, od której w uszach aż świszczało. Patrzył na rozgrywana przed sobą ceremonię w milczeniu, jakby próbując pojąć co się działo. Patrzył pusto na upadającą czerwień płaszcza. To na niej się skupił, dopiero podejście jakiegoś Jeźdźca wytrąciło go z zamyślenia. Odruchowo zrobił krok w tył kiedy ujrzał donie sięgające ku sobie. Jednak zdziwione spojrzenie przybysza nieco go otrzeźwiło. Wszyscy patrzyli na niego. Stał zdezorientowany kiedy odbierano mu płaszcz. Spojrzał tylko jak bliska mu zieleń spłynęła z jego ramienia. Zrobił dwa kroki w przód podążając za oddalajacą się zielenią, jednak wtedy ta trafiła na ramiona drobnej panienki, a tur na nowo zamarł. Zdecydowanie żywszym spojrzeniem obdarzył dowódcę, z którego ust padło te kilka znaczących słów.
Spojrzeniem powiódł za czerwonym płaszczem oddawanym Holgierowi, chowanym mieczem przez dowódcę i trzęsącej się ptaszynie skrytej pod zielonym płaszczem. Jego płaszczem...
Pojął co się stało, serce na nowo przyspieszyło, jednak nie w gotowości do pojedynku, a w przerażeniu na to co uczynił. Nie miał pojęcia co mógłby zrobić, by to odkręcić. Stał i na nią patrzył, kiedy wszyscy naokoło zaczęli się krzątać on stał jak stał, aż do momentu, gdy nie został pokierowany na bok. Chciano i jego opatrzyć. Siadł niemrawo pozwolił, by obejrzano i oczyszczono rozciętą wargę, na resztę machnął ręką. Czuł w jak opłakanym stanie były jego żebra, jednak z tym nie byli w stanie mu pomóc, a więc nawet o tym nie wspominał. Siedział przybity, odzyskując już w pełni zdrowy rozsądek i jasność umysłu. Paru Jeźdźców cieszyło się na jego wygraną, gdyż ich zakłady poszły pomyślnie, tur nie potrafił się z tego cieszyć. Siedział przybity zbierając swoje myśli.
Te przychylne jak i te nieprzychylne spojrzenia Zwierzołaków i ich żon mało obchodziły tura, ten swoim wzrokiem poszukiwał tylko tej jednej panny, której ramiona jego płaszczem osłonięto. Serce mu się krajało widząc tę kruszynę w takim przerażeniu. Powinien podejść, zrobić coś, jednak dobrze wiedział, że jego osoba tylko bardziej przerazi pannę. Zwłaszcza kiedy był w takim stanie, obryzgany krwią, głównie nie swoją. Ulżyło mu na sercu kiedy ujrzał dwie karstenki podchodzące do Kellie. Ich obecność powinna dodać utuchy dziewczęciu.
Dał opatrzyć sobie pękniętą wargę, a jego spojrzenie co jakiś czas kontrolnie kierowało się ku pannom. Nie chciał być w tym nachalny, jedynie obserwował ich poczynania. Stan swojej żony... Jak dziwnie te słowa brzmiały w jego głowie. Jednak taka była rzeczywistość, po ceremonii. Miał żonę. Odebraną inemu i przywłaszczoną sobie żonę. Choć pewnie wielu cieszyłoby się na jego miejscu, on nie widział w tym powodów do dumy. Choć ciężko było stwierdzić co czuje dokładnie, jeszcze oszołomienie po walkach z niego w pełni nie zeszło. Choć w umyśle panowała cisza, musiał w tej pustce ułożyć nowe fakty.
Roztargniony spojrzał na kobietę, która do niego podeszła. Znał Alayę i tylko dlatego udało mu się szybko zebrać myśli, by odpowiedzieć na jej pytanie.
Całkiem o tym zapomniał. Kellie miała przenieść się do jego komnaty. Tak normalna rzecz, a zarazem tak przytłaczajaca.
- Moja komnata... ahh tak... - powiedział ledwie przytomny i zmobilizował myśli do pokierowania kobiety - tak przed połową korytarza.. - zaczął i przerwał, to nie miało sensu, nie odliczał drzwi, szedł instynktownie, a więc przekazanie tego wydało mu się niewykonalne i nie na miejscu, by zostawic kobiety z całym przenoszeniem same.
- Idźcie już przygotować rzeczy, ja zaraz dołączę, wskażę komnatę i pomogę przenieśc rzeczy - wyjaśnił, taki plan wydał mu sie odpowiedniejszy. Odzyskiwał swoją trzeźwość umysłu i choć był oszołomiony i przytłoczony wydarzeniami, nie chciał tego okazywać. Zwłaszcza przed pannami. Nim Alaya zdążyła się odwrócić chwycił jej dłoń zatrzymując ja jeszcze na chwilę.
- Towarzystwa jej dotrzymajcie i otuchy dodajcie.. - poprosił przejęty sytuacją patrząc na twarz kobiety. Wiedział, że to będzie ogromnie potrzebne Kellie.
Patrzył jak opuszczały salę, przełknął nerwowo ślinę i odetchnął ciężko. Pozwolił dokończyć Jeźdzcowi opatrywanie swojej wargi, a potem sam przemył swoje dłonie i obwiązał je otrzymanym materiałem. Nie był przy tym zbyt uważny, chciał jak najszybciej opuścić salę i udać się do komnat. Nie mógł pozwolić na to, by Kellie z towarzyszkami na niego czekała.
Ruszył zamyślony. Choć źle uczynił, stało się i nie mógł stwierdzić, że był dumny ze swojego uczynku. Nie mógł też powiedzieć, że żałował. Na pewno nie walki z Holgierem. Należało się mu. Tak tur uważał i powtórzyłby to, bez zawachania. Uwolnienia od tego dzika Kellie też nie żałował, dobrze się stało. Jednak przywłaszczenie jej dla siebie nie było jego celem. Nie rozumiał decyzji Hyrona. Jednak sam na nia przystał, mniej czy bardziej świadomy przystał na nią. Odebrał Holgierowi żonę, a odpowiedzialność za nia spadła teraz na niego. Nie chciał jej bardziej skrzywdzić, ale nie wiedział jak załagodzić te sytuację. Na pewno nie mógł pokazać jej swojej niepewności, swoich obaw, nie mógł również przyznać się do swojego szału, by jej nie przerazić. Jego duchowe zwierzę ni ebyło tu nic winne. On podejmował decyzję, on ulegał, on działał. A więc teraz ponosił konsekwencje tych działań.
Mijajac swoją komnatę otworzył już zamek, by później nie musieć się męczyć z nim i niesionymi rzeczami. Po tym ruszył dalej, pamiętał, że komnata Kellie znajdowała się w dalszej części korytarza.
Choć jego krok był już pewniejszy, w momencie gdy stanął przed pannami na korytarzu znów miał w sobie wątpliwości. Odepchnął je jednak od siebie.
- Pomogę...- wydusił jedynie z siebie i przejął od kobiet co większe tobołki ruszając do swojej komnaty. Otworzył ją przed nimi, by swobodnie weszły. Spojrzał lekko zawiedziony na żegnajacą ich Alayę. Miał nadzieję, że chociaż Yellena zostanie, by dotrzymać towarzystwa Kellie, w tych gorszych chwilach.
Ruszył odstawić niesione rzeczy na szeroką komodę stojącą tuż przy łóżku, na które spojrzał z mieszanymi uczuciami.
Skierował się w milczeniu do okna od razu je zamykając, wcześniej wietrzenie było tu konieczne, w obecnej sytuacji ważniejsze jednak było ogrzanie komnaty.
- Rozpalę byś nie zmarzła tu - poinformował o swoim zamiarze i przykucnął obok kominka wkładajac do niego kawałki drewna leżące obok.
Obie kobiety weszły do komnaty odkładając niesione rzeczy, po tym Yellena podeszła do Kellie przeczesując jej włosy i objeła ją dość troskliwie szepcząc jej coś na ucho, co nie umknęło uwadzę tura, jednak nie wnikał, widział jej współczujące spojrzenie kierowane do jasnowłosej. Domyślał się, że chodziło o niego i dodanie otuchy drobnej panience. Yellena skierowała się do wyjścia, a Jeździec podniósł się tuż po rozpaleniu ognia spoglądając za nią. Nie chciał by Kellie została sama w tak trudnej dla siebie chwili, a był świadomy, że on jako sprawca tego zamieszania nie będzie w stanie jej wesprzeć, że nie poczuje się przy nim tak swobodnie i nie zazna spokoju jaki może jej przynieść towarzystwo innej panny. W dodatku takiej, której zależało w mniejszym czy większym stopniu.
Usiądź wygodnie, zaraz wróce pani... - skierował swe słowa do jasnowłosej po czym wyszedł za Yelleną, szybko ją doganiając.
- Wybacz pani, że śmiem o to pytać... jednak gdybyś miała tylko chwilę wolną... mógłbym prosić o dotrzymanie towarzystwa Kellie? Sądzę, że mając ciebie obok doda jej to otuchy. Zrozumiałe jest, że ja was przerażam, stąd moja prośba - był już w pełni opanowany i spokojny, choć typowy dla niego uśmiech nie powrócił na twarz. Wszystkie myśli skupione były na kruchej panience w jego komnacie, był jej winien sporo wyjaśnień, a więc musiał zebrać myśli, poukładać wszystko w głowie i ubrać to jakoś w słowa. Choć nie miał pojęcia co mógłby powiedzieć po tym co uczynił. Przecież nie wyjawi, że jest niczym dzikie zwierzę, któremu wystarczą tak błache pobudki, by stać się niebezpiecznym i rozjuszonym niczym prawdziwa bestia, nic dziwnego, że ludzie tak się ich bali. Jednak z innymi było inaczej, to on miał problem z kontrolą, nie pozostali jak było to widać na turnieju. Byki nie dawały się to towarzyskich przepychanek, nie potrafiły się spokojnie bawić, nie w coś takiego.
- Rozumiem panie. Chętnie dotrzymam jej towarzystwa, jednak najpierw muszę sprawdzić jak ma się mój małżonek po walce oraz przyjaciółka - rzekła Yellena, po czym odwróciła się, lecz po dwóch krokach zatrzymała i spojrzała na niego przez ramię. Hektor skinął wdzięcznie głową, na jej pierwsze słowa i w milczeniu wysłuchał kolejnych.
- Racz jednak wybaczyć moją śmiałość, lecz myślę że powinieneś jej wyjaśnić że nie masz złych zamiarów, sam na sam. I jeśli nie będzie to zbyt wścibskie, czemu zawalczyłeś o cudzą żonę? - zapytała gdy zauważyła że nie grozi jej nic złego że strony mężczyzny.
- Oczywiście i dziękuję - odparł i miał odchodzić, ale jej kolejne słowa go zatrzymały. Popatrzył zmieszany, ale nie dziwił się kobiecie.
- Nie planowałem tego. Nie mnie również oceniać innych, jednak kiedy dostałem szanse uwolnienia jej od tego Jeźdźca, żałowałbym gdybym tego nie zrobił - wyjaśnił sam układajac sobie to w głowie. Był speszony, nie patrzył na Yellenę a na swoje dłonie obwiniete prowizorycznie bandażami, które zaczął poprawiać niemrawo.
- Nie znam jej meża. To znaczy byłego już meża, skoro jednak był tak zły że ją od niego jak ujmujesz uwolniłeś powiedz jej to. Może przestanie się czuć jak kawał mięsa z targu. Ja bym się tak czuła. - odparła i zerknęła na jego dłonie. Wąchała się chwilę po czym podeszła do niego i wyciągnęła swoją dłoń czekając na to aż poda jej rękę, by mogła poprawić mu bandaże, z czym mężczyzna nie oponował, pozwolił jej na to.
- Może i chciałeś dobrze panie, jednak to co zrobiłeś i sposób w jaki to zrobiłeś był przerażający. Jeśli wyjaśnisz jej swoje motywy, może poczuje się lepiej. Na chwilę obecną jest w szoku. Żadna z nas nie wiedziała, że można sobie tak o! Handlować żona.
- Też go nie znam, ale wiedziałem jak ja traktuje, żadna kobieta nie powinna być tak traktowana... - próbował uzasadnić swoje zachowanie, jednak zrezygnował, nie było na to usprawiedliwienia.
- Też nie wiedziałem, aż do dziś... - wyjawił - dziękuję pani, nie będę zatrzymywać cię dłużej, wrócę do Kellie i zrobię jak mówisz... - dodał. Kobieta wysłuchała go w milczeniu, poprawiając bandaże.
- Zajrzę do niej później, tak jak prosiłeś - powiedziała jeszcze i sama ruszyła w poszukiwaniu swej komnaty, a on powrócił do swojej.
Wrócił do swej komnaty, niepewnie do niej wchodząc, jednak gdy ujrzał w jakiej panice zrywa się siedząca na skraju łóżka panienka zamarł na krótki moment. To był tak przykry widok, widzieć ja w takim stanie i to ze swojego powodu. Jak uciekła pod najbliższą sobie ścianę i ukradkiem ocierała łzy z polików chowając twarz w swych włosach. W końcu to on był powodem jej krzywdy. Zamknął drzwi i podszedł w milczeniu do kobiety. Widząc jej łzy był załamany, jakby coś w nim pękało, raniąc dotkliwie, co odbierało dech.
- Wybacz, że tak cię skrzywdziłem... - zaczał drżącym głosem i padł przed nią na kolana nie będąc w stanie spojrzeć jej w twarz, wpatrywał się w czubki jej stóp. Starał sie panować nad emocjami, ale te silnie sie w nim kłębiły.
- Sięgnąłem po obrzydliwe narzędzie jakim jest przemoc, bo-bo chciałem cię ochronić... - wziął głębszy oddech - wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale znam takich jak on, widziałem jak cię traktował. Po prostu wiem, że prędzej czy później by bardzo cię skrzywdził... dlatego to zrobiłem - kontynuował coraz śmielej.
- I nie żałuję, powtórzyłbym to, stając w twojej obronie, jedyne czego żałuję, to , że skrzywdziłem tym ciebie - podniósł na nią swoje skruszone spojrzenie. Był facetem, który brał konsekwencje swoich czynów na siebie, nie uciekał od nich, a skoro takiego piwa naważył musiał je wypić.
- Przepraszam cię Kellie, naprawdę ogromnie cię za to przepraszam... - nie prosił już o wybaczenie, nie czuł by na nie zasługiwał, po prostu chciał ja przeprosić, bo ona na to z kolei zasługiwała.
Widząc, że mężczyzna zbliżył się ku niej, odruchowo przywarła do zimnej ściany, próbując zyskać tak choć kilka ziaren więcej przestrzeni. Swe dłonie zacisnęła kurczowo na sukni, a przerażonym spojrzeniem uciekła w najdalszy róg komnaty, gdy tylko Hektor uklęknął.
I choć z każdym kolejnym jego słowem mięśnie niewiasty zdawały się odrobinę rozluźniać, a wręcz pierwotny strach opuszczać jej wzrok, gdy mężczyzna ucichł w jej oczach nie zagościło zrozumienie.
- N-nie... Nie wiesz t-tego panie - wyjąkała i wbiła wzrok w drzwi, wyraźnie starając się zapanować nad drżeniem ust.
- N-nie możesz. Nie znasz go. Pan H-Holgier... - urwała, głośno łapiąc powietrze. - Pan Holgier nie u-uczynił mi nic złego. Był dla mnie dobry. Jak... Jak mam więc ci wie-erzyć panie skoro mu to z-zrobiłeś? Przecież... Przecież mówiłeś panie, że nie będziesz walczył - dokończyła, każde kolejne słowo wypowiadając coraz ciszej.
I dopiero gdy ostatnie z nich padło, niepewnie, na moment nie dłuższy od jednego oddechu zerknęła w stronę Hektora.
- Proszę wstań panie - wyszeptała, znów uciekając spojrzeniem od mężczyzny i wbijając je w drewniane wrota.
Hektor westchnął ciężko jakby tym zbierając swoje rozchwiane emocje w całość. Nie chciał pokazywać się jej z takiej strony. Dlatego kiedy mówiła słuchał jej uważnie, a kiedy poleciła mu wstać myślał chwilę, po czym podniósł się i odsunął, by dać jej przestrzeń i nie przytłaczać jej swym wzrostem.
- Masz rację, ani dobrze go nie znam, ani nie miałem brać w tym udziału, bo nie miałem. Wpisano mnie, a nie wiedząc jak to odkręcić stanąłem do tych pojedynków choć nie powinienem. Nie planowałem żadnego z tych wydarzeń, nie było moim celem zagarnięcie cię dla siebie - przetarł dłonia twarz i odgarnął włosy z twarzy do tyłu, odsunął sie jeszcze i spojrzał w stronę okna. Zbierał myśli.
- Ale zrobiłem to, jesteś tu. Na razie jako moja żona. I jako twój mąż zapewnie ci bezpieczeństwo. Jednak jeśli tylko chcesz to zakończyć, przerwiemy te więzy. Nie zmusze cię do niczego. Jedyne o co proszę, byś nawet wtedy pozwoliła mi się ochraniać. Taka podróż nie jest bezpieczna dla samotnej kobiety... - nie miał pojęcia jak to brzmi, chciał postąpić jak najbardziej słusznie w tym bajzlu jakiego narobił.
- Chce byś sama o sobie decydowała, ale pozwoliła mi o siebie zadbać - powiedział konkretnie odwracajac się w jej stronę i spoglądając na nią.
Wysłuchała go w spokoju, choć jego słowa wyraźnie nie sprawiły jej radości, a gdy padło ostatnie z nich, pokręciła głową. Z miną nie sugerującą jednak jawnej odnowy, czy odtrącenia, lecz zwyczajną potrzebę zastanowienia.
Zaraz też wyraźnie w tym wszystkim zagubiona, podeszła do łóżka i osunęła się na jego krawędź, kryjąc twarz w dłoniach.
- N-nie wiem - wyszeptała w końcu i głośno pociągnęła nosem. - Ale każdy ponoć zasługuje na d-drugą szansę. A ty panie byłeś w-wcześniej dla mnie dobry, więc... Zgodzę się twą ż-żoną po-pozostać. Jeśli tylko obiecasz mi panie, że powiesz mi, jeśli jednak nie będziesz c-chiał bym nią dłużej była.
Obserwował ją spokojnie i bez nachalności powracając spojrzeniem do okna i ogrodu za nim. Kiedy usłyszał jej niepewną odpowiedź nieco się speszył.
- Wybacz pani jeśli źle się wyraziłem... - podszedł do niej i siadł w bezpiecznej dla niej odległości na łóżku.
- Jesteś przepiękną i cudowną kobietą, wielu w tym i ja mogłem zazdrościć jedynie Holgierowi. Po prostu nie zagarniam dla siebie tego na co mam ochotę. To co zrobiłem, nie wiem co mną pokierowało, istny gniew mnie ogarnął kiedy widziałem jak tobą szarpnął bądź jak... zdeptał tę różę... przysłoniło mi to rozsądek... - nie wiedział jak miałby ująć to w słowa, by nie zabrzmieć jak wariat.
- Będę zaszczycony jeśli ze mną zostaniesz... jednak rozumiem, że to nie łatwa decyzja, dlatego nie oczekuję natychmiastowej deklaracji... możesz to na spokojnie przemyśleć - powiedział i obrócił się nieco w jej stronę dłoń niepewnie i bardzo ostrożnie układając na jej ramieniu jakby otuchy chciał jej w ten sposób dodać, a jednak uważając by nie spłoszyć kruszyny jaką miał obok siebie.
Choć Kellie wydawała się bardzo zaskoczona słowami o róży, nie skomentowała ich w żaden sposób, pozwalając mężczyźnie dokończyć w spokoju wypowiedź. A gdy tak się już stało, a jego dłoń spoczęła na jej ramieniu, mimo że drgnęła i lekko zadrżała, nie odsunęła się. Miast tego zerkając niepewnie ku niemu.
- Dobrze - szepnęła i lekko skinęła głową.
Jeździec skinął głową i powoli zabrał dłoń, rozejrzał się po pokoju.
- Czuj się tu swobodnie... trzeba ci czegoś pani? - dodał swobodnie i przyjrzał się płonącemu kominkowi, powinno zaraz zrobić się cieplej. Kobieta natychmiast pokręciła głową.
- Gdybyś miała jakieś pytania, nie krępuj się z niczym i gdybyś potrzebowała chwili spokoju, prywatności - chciał wyjaśnić wszelkie kwestie, tak by panienka nie krępowała się z swobodnym poruszaniem po komnacie bądź swoimi potrzebami. Wiedział, że ta swoboda przyjdzie dopiero z czasem, jednak nie chciał pozostawić jej bez informacji, by ta musiała przełamywać się sama w sobie by o coś zapytać. Dlatego starał się poruszyć jak najwięcej kwestii.
Gdy skończył swą wypowiedź, Kellie zerknęła w stronę porzuconych na łożu pakunków.
- Czy... - zaczęła i natychmiast urwała, a jej dłonie nerwowo zacisnęły się na materiale sukni. - Gdzie mogę je odłożyć, by ci nie przeszkadzały panie? - spytała w końcu, wbijając spojrzenie w posadzkę.
Kiedy Zwierzołak zobaczył jej spojrzenie w kierunku łóżka i to speszenie sam przypomniał sobie o dość istotnej kwestii.
Wysłuchał jej i rozejrzał się po komnacie.
- Gdzie tylko chcesz pani... komoda praktycznie stoi pusta, nie rozkładałem swoich rzeczy nawet. Naprawdę nie krępuj się tu z niczym - powiedział z łagodnym uśmiechem.
- Nie martw się również o spoczynek, łóżko będzie do twojej dyspozycji, nie będę cię w nim niepokoić, więc nie musisz zaprzątać sobie tym głowy - wyjaśnił kolejną dość istotną kwestię, która mogła martwić panienkę.
Ledwie zdążył wspomnieć o łożu, a kobieta zamrugała i poderwała szybko głowę, patrząc ku niemu oczami wielkimi, jak spodki.
- O-och, nie, nie - rzuciła pośpiesznie, unosząc swe dłonie i machając nerwowo. - Mnie wystarczy jeno krzesło. To ty panie powinieneś odpocząć wygodnie po ciężkim dniu i... w-walkach - dodała, wstając i pośpiesznie sięgając po najbliższe z tobołków. Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie lekko ujęty jej reakcją.
- Pani, nie mogę na to pozwolić, jakim byłbym mężczyzną pozwalając kobiecie na sen w takich warunkach. Nalegam więc - jedynie obserwował jak zaczęła swe rzeczy przeglądać, jasnym było dla niego, że będzie chciała je rozpakować.
- A-ale panie to przecież żona powinna troszczyć się o dobry sen męża - stwierdziła, przyciskając kurczowo do piersi trzymane tobołki. - Zwłaszcza po takim.. b-boju - dodała znacznie ciszej i zawiesiła głowę. - Proszę - szepnęła jeszcze, nim odwróciwszy się, ruszyła z pakunkami w stronę komody.
- Mój sen będzie dobry, nie martw się o to pani - odparł, po czym zamyślił się lekko na jej słowa. Przypomniała mu o walkach przez co w milczeniu ułożył dłoń na żebrach i stłumił stęknięcie. Musiał się tym zająć, rozluźnił mimikę twarzy, która ściągnęła się w grymasie bólu i odsuwając dłoń od żeber podniósł się powoli i ostrożnie. Czuł każdy oddech i dobrze wiedział, jak będzie źle jeśli nie zajmie się tym. Podszedł do swoich rzeczy, chciał wyciągnąć kilka konkretnych jednak spojrzał na kobietę rozpakowującą swoje tobołki i wpadł na drobny pomysł, w celu zajęcia jej myśli.
- Pani, gdybyś była tak dobra, pomogłabyś przygotować mi maść? Oczywiście kiedy już skończysz - zapytał chcąc dać jej jakieś zajęcia. Wiedział, że takie zadania pomagały w niezamartwianiu się.
Kellie odłożyła tobołki przy komodzie i już miała skierować się po kolejne, jednak naraz zamarła i z wyraźną niepewnością zerknęła w stronę rudowłosego.
- Naprawdę powinieneś odpocząć panie - rzekła cicho, uciekając wzrokiem ku swym dłoniom. Znów zaciskających się nerwowo na materiale jej sukni. - Proszę, powiedz jeśli czegoś ci potrzeba i mogę jakoś pomóc.
- Muszę przygotować smarowidło, przeciwbólowe i przeciwobrzękowe... mam sporo składników, jednak twoja wiedza w tym temacie może być bardzo cenna - powiedział wykładając część potrzebnych rzeczy na stół. Poruszał się powoli i ostrożnie im więcej czasu mijało tym dotkliwiej czuł okolicę żeber, a oddechy stawały się coraz trudniejsze.
Kobieta skinęła mu głową, początkowo jedynie w milczeniu obserwując jego poczynania, lecz gdy jego oddech stał się cięższy, odsunęła się. Powoli zbliżyła się ku najbliższemu krzesłu i przeniosła je bliżej, stawiając je ostrożnie tuż za plecami Hektora.
- Usiądź panie - poprosiła, stając obok i wskazując dłonią na mebel. - Mogę przygotować potrzebne ci leki, lecz proszę, powiedz, jeśli życzysz sobie panie bym użyła do nich jakichś szczególnych składników - dodała, zerkając w kierunku przygotowanych rzeczy.
Tur popatrzył na podstawione krzesło. Choć chciał odmówić nie zrobił tego, widząc chęci panienki chciał dać jej te możliwość zajęcia czymś myśli.
- Mam gęsi smalec, wiem że dobrze rozgrzewa i nadaje się idealnie na bazę smarowideł, jednak nie mam takiej wiedzy by stwierdzić czy będzie on lepszy niż napar z ziół do zamoczenia w nim bandaży... - rozpoczął te drobną dyskusję, która zmuszała do myślenia ich dwójkę.
- To zależy panie o jakich ranach mówimy - zaczęła spokojnie. - Jeśli są to stłuczenia, wpierw jednak zimny okład bym zaleciła. Mamy zimę, więc jeśli by ci to nie przeszkadzało panie, z odrobiny śniegu lub lodu możnaby skorzystać - kontynuowała, zerkając w stronę okna. - Same bandaże najlepiej byłoby zaś wyciągiem z octu nasączyć i potłuczonych liści kapusty. Skuteczniej pomogą bowiem zmniejszyć obrzęk. Po rozgrzewającą maść sięgnęłabym dopiero za kilka godzin.
- Tak stłuczenie... może pęknięcie... zaraz to ustalę... - stwierdził spokojnie jakby rozmawiali o czymś mało istotnym i został zmierzony zaniepokojonym spojrzeniem.
- Dobrze, zdam się na twoją wiedzę, ja znam się bardziej na przyprawach niż lekach... - wyznał i zaczął rozpinać swoje górne odzienie, był w tym ostrożny i powolny.
- Dobrze. W takim wypadku... - zaczęła, lecz wtem dostrzegając ruch jego dłoni urwała. I wyraźnie speszona odwróciła się do mężczyzny plecami, rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu.
- O-och, t-to... - wyjąkała, mnąc prawą dłonią materiał sukni. - T-to może ja przygotuję trochę l-lodu- dodała, po czym nader pośpiesznie ruszyła ku pozostawionym jeszcze na łożu tobołkom. Widząc jej reakcję mężczyzna lekko uśmiechnął się pod nosem, dziewczę to było zaskakująco urocze w jego odczuciu. Rozpiął guziki koszuli i wtedy mógł wsunąć pod nią swoją dłoń, by dokładniej oebjrzeć własne żebra.
- Dobrze - odparł, nie dyskutował z jej pomysłami uznając je za dobre. Krzywił się momentami, jednak zaciskał zęby, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Sprawdził jedną stronę i drugą.
- Skupmy się na tym stłuczeniu - zawyrokował nie mając do tego głowy, ani większych chęci, nawet jeśli jakieś żebro pękło nie zagrażało mu to, a więc i robić z nim nic więcej nie potrzebował.
- O-oczywiście - odparła cicho, w nadmiernym pośpiechu przeszukując tobołki, aż w końcu wyjęła z jednego z nich kawałek materiału.
Trzymając go w lewej dłoni, ruszyła ku oknu i uchwliwszy je, zgarnęła do niego szybko trochę śniegu i lodu z okiennej ramy.
- P-proszę panie, p-przyłóż to w miejscu obrzęku - mruknęła cicho moment później, stając przy mężczyźnie i wyciągając ku niemu dłoń z przygotowanym zimnym okładem na co skinął wdzięcznie głową.
- Dobrze, dziękuję pani i spokojnie... nigdzie mi się nie spieszy - stwierdził łagodnie i odebrał zimny materiał zgodnie z instrukcją wsuwając go pod rozpiętą koszulę, a wtedy, aż wstrzymał oddech na krótką chwilę po nerwowym wciągnięciu powietrza do płuc. Nie było to nic przyjemnego z początku, jednak po krótkiej chwili zaczęło przynosić ulgę w konkretnych miejscach.
- A-ale jednak lepiej nie zwlekać panie - wydukała, stając przy stole i dzieląc ułożone na nim rzeczy na te bardziej jej potrzebne i mniej, a on w mileczeniu się temu przyglądał. - B-bo... Bo będzie się dłużej goić - wypaliła jeszcze nerwowo, nim sięgnąwszy po tłuczek, zaczęła pracować nad przygotowaniem leków.
- Przy tak dobrej opiece nie muszę się o to martwić - odparł łagodnie i posłał jej krótki uśmiech odwracając spojrzenie w kierunku okna. Nie chciał jej za nadto peszyć.
- Och, n-na pewno mógłby pan uzyskać z rąk kompanów znacznie lepszą opiekę... Mnie brakuje wiele doświadczenia - odparła, nie przerywając pracy.
- Szczerze w to wątpie pani - stwierdził i chwilę jeszcze nad tym myślał. - Z resztą gdzie indziej masz to doświadczenie zdobyć jak nie w takich sytuacjach - dodał dośc zamyślony. Choć panna skrzywiła się nieznacznie na słowa mężczyzny i choć jej dłonie drgnęły nerwowo, nie odpowiedziała mu żadnym słowem. Nie przerwała też ani na moment wykonywanej pracy.
Hektor widział, że chciała mu coś odpowiedzieć, jednak powstrzymała się od tego, a sam nie podjął tematu. Nie przeszkadzał jej w przygotowaniu leku, jedynie raz na jakiś czas podpytywał o właściwości poszczególnych składników. Był ciekawski, a możliwość poszerzenia swojej własnej wiedzy bardzo mu się podobała. Jak dotąd skupiał się jedynie na walorach smakowych poszczególnych ziół, przyprawy, to był jego świat. Oczywiście siłą rzeczy dowiadywał się jakie miały właściwości, jednak nigdy nie używał ich w praktyce.
Minęło trochę czasu, po którym zmienił okład na otrzymane odpowiednio przygotowane bandaże z lekiem, którymi obwiązał swoje żebra i na nowo narzucił na siebie odzienie. Nie przeszkadzał mu nasiąkający lekami materiał, z resztą nie chciał gorszyć już wystarczająco speszonej panienki.
Kiedy on zajmował się bandażami na tułowiu i swoich dłoniach, kobieta miała chwilę na rozpakowanie swoich rzeczy. Kiedy kończyli przyniesiona została strawa. Zasiedli do niej w dość niezręcznej atmosferze. Tur nie chciał narzucać kobiecie swojego towarzystwa, dlatego ucieszył się kiedy zajrzała do nich Yellena, kobieta okazała się być słowna i powróciła, by dodać nieco otuchy Kellie. Hektor nie chcąc im przeszkadzać opuścił komnatę, dobrze wiedział, że panny potrzebowały prywatności i nie miał z tym problemu. Udał się na zewnątrz, wieczór był przyjemnie chłodny, co w jego aktualnym stanie przynosiło sporą ulgę obitemu ciału. Choć uwielbiał ludzi i towarzystwo, to potrzebował tej chwili samotności na poukładanie sobie paru spraw w głowie.
Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Amazi »

TAKI TAM SOBIE NORMALNY DZIEŃ RUDZIELCA
Obrazek





To co miała przed oczyma było tak nieprawdopodobne, że dopiero siedząc i trzymając dłoń na skroni docierało do niej co tu się działo. Ona naprawdę obserwowała jak odchodzi od niej jeleń. JELEŃ... spacerujący sobie na dwóch nogach jeleń. Jego poroże było imponujące jak i sam łeb, korpus, jednak kończyny wyglądały nienaturalnie, musiały w końcu naśladować ludzkie ruchy, jednak zwierzęce stawy nie do końca zgadzały się z mobilnością bądź jej brakiem u ludzi. A gdyby tego było mało, to to były zwierzęta... niczym nie zasłonięte samce zwierząt... I kiedy jeleń obrócił się po raz ostatni, by na nią spojrzeć, a ona siedząc znalazła się na nieodpowiedniej wysokości. Ujrzała coś czego nie chciała. U futrzastego niedziedzia nawet nie zwróciła na to uwagi, jednak teraz... patrząc na paradującego jelenia... Pragnęła to odzobaczyć... Niestety jej ciekawość była zbyt silna. Czy ich rozmiary w jakikolwiek sposób przekładały się na ludzkie formy? Byłoby to smutne w przypadku takiej wyderki... jednak byk. Spacerujący po sali byk skutecznie przyciągał uwagę. Jednak czy był to byk? Nie... kształt jego poroża był inny, widziała już taki, jednak nigdy nie polowała na to zwierzę... Ale jej dziadek na pewno miał takie trofeum, tylko co pod nim pisało... Próbowała sobie przypomnieć ten drobny napis pod pokaźnymi rogami. Marszczyła czoło i pocierała skroń palcami. TUR! Tak to był tur... No i teraz ciekawe, czy rozmiar tego tura przekładał się i na ludzką proporcję. Nie możliwe... przecież nie byłby to seks a cholerne nabijanie na pal...to w ogóle dałoby się zmieścić? Marszczyła brwi w niedowierzaniu.
Wodziła po sali oczyma starając się zapamiętać, jak najwięcej zwierząt, jednak nie dała rady, zasłoniła twarz dłońmi i zamknęła oczy, to było straszne. Czemu po dostrzerzeniu tego mankamentu nalewki nie mogła powstrzymać spojrzenia od lustrowania dolnych partii u zwierząt? Czy aż tak wypaczony miała umysł przez lata spędzone przy ognisku ze stadem pijanych wojaków?
Najwidoczniej była, bo nie potrafiła powstrzymać myśli od tego tematu. W końcu widziała Hyrona podczas jego cudownej kąpieli, a czapla tak silnie wryła jej się w pamięć, że nie była w stanie o tym zapomnieć. I musiała przyznać, że jego rozmiary ani trochę nie zgadzały sie z tymi orlimi. Natychmiast namierzyła wzrokiem ów ptaka. Jednak z tej odległości nie było nic widać u tak drobnego przy pozostałych zwierzęciu. A może miał takie jajca bo był ptakiem, a one znoszą jaja? Może w ten sposób było to powiązane?
Przeczesała dłonią ogniste długie kosmyki, które spadły jej na twarz. Ból głowy się nasilił, a nad mniejszymi zwierzętami pojawiła się poświata ich ludzkich postaci, jakby niewyraźny zarys, przy większych nie było to zauważalne. Czyżby nalewka zaczynała odpuszczać? To dobrze, bo czuła się jak gówno... wymęczone i mające ochotę się zrzygać, choć ledwie miała czym. Westchnęła ciężko i podparła brodę na dłoni, a łokieć na kolanie, tak skulona miała przynajmniej poczucie stabilności. Stabilności... no właśnie, czy w takim miejscu kiedykolwiek będzie mogła poczuć się stabilnie? A raczej wśród takich ... Nawet nie potrafiła ich określić. Czym do końca byli? Ludzmi? Wynaturzeniem? Istotami magicznymi? A może zwykli czarodzieje czy druidzi? Czy chcieli dla nich źle? Nie potrafiła w to uwierzyć, po tych paru dniach z nimi spędzonych... nie potrafiła zamieść wszystkich do jednej szufladki. Oni byli niczym zwykli mężczyźni. Na jednych było można polegać, a na innych nie. Faceci, którzy mieli swoje własne charaktery i umotywowania. Zapewne nie jeden z nich był zwykłą świnią czy mordercą jak już zdołała zauważyć na przykładzie męża Kellie i tego węża, jednak nie mogła powiedzieć tego o wszystkich. Mąż Yelleny naprawdę się o nią troszczył, czy potrafiliby tak udawać? Hektor, Hellion, Heres... nawet Hyron miał lepsze i gorsze momenty, a teraz Halse... okazał im wiele dobroci wyjawiając prawdę o nich.
Nie mogła przekreślić ich wszystkich przez jakieś historyjki o potworach. W końcu jak mieli być postrzegani? Ludzie zawsze boją się odmienności, a kiedy ta jeszcze potrafi sie bronić od razu jest postrzegana za zagrożenie, do wyeliminowania. Wszyscy tu obecni mężowie byli odmieńcami zebranymi w jeden oddział, to nie był przypadek, że trzymali sie razem. Zapewne odrzuceni przez swoje społeczności znaleźli zrozumienie dopiero pośród sobie podobnym. Sama ruda pamiętała odrzucenie wieśniaków z małych wiosek. Cóż wystarczył jej nietypowy kolor włosów, by chciano rozstawiać stos dla niej, z jakim okropnym traktowaniem musieli spotkać się ci tu zebrani? Że po stanięciu w cudzej wojnie za zapłatę nie poprosili majątku... a towarzystwa... Towarzystwa młodych, nieznających jeszcze świata i życia panienek... przed którymi łatwiej im udawać, że są normalni, które łatwo im zmanipulować. Bo czy spojrzały by one na nich tak samo wiedząc kim są? Przypomniała sobie słowa Halse, kiedy ten prosił je o spokój i nie panikowanie nim wyjawił swoje zwierzołactwo. No właśnie, na pewno zdecydowana większość wyklęła by ich od dziwadeł, bałyby się, nie siedziałyby tak swobodnie jak teraz, obejmowane przez swoich mężów i śmiejące się do nich. Spojrzałyby przez pryzmat zasłyszanych opowieści, czuły sie zagrożone... Czy którakolwiek by to zrozumiała i zaakceptowała? No właśnie... co musiała mieć teraz w głowie Yellena... Mogła odejść, a jednak w tym wszystkim została. A mogła powrócić do domu... do swej matki, która na pewno się zamartwia i do Rolanda... Jemu bowiem przeznaczona była, razem mieli połączyć ich dwa rody i kierować nimi. A co teraz? Jej brat został sam z tym, połączenie rodów nie będzie już możliwe, a jemu zapewne wyznaczą inną kobietę... jego matka, na pewno tego dopilnuje...
Ciekawe czy Yellena cieszyła się z takiego obrotu spraw...skoro zechciała zostać, być może nie obdarzyła Rolanda takim uczuciem jakie pojednało samą ognistowłosą z bratem młodszej przyjaciółki. W końcu wiele obowiązków spadło na nią po śmierci brata, który miał objąć rolę łącznika rodów poprzez małżeństwo z rudą. Niestety śmierć spatkobiercy następnie wydanie Airy Jeźdzcom, wszystko spadło na barki młodzików na Rolanda i Yellenę, może nie chciała tego obowiązku? Stąd decyzja o pozostaniu wśród Jeźdźców u boku wylosowanego poprzez podniesienie płaszcza męża. Tak pewnie będzie jej łatwiej... bez takich wymagań, jednak ciekawe, czy choć tęskniła za nim tak jak ruda.
Oczy kobiety jakby nabrały smutnego wyrazu, obserwowała przygotowania do turnieju, te zaciekawione twarze pań, prężące sie zwierzęce sylwetki, wszyscy byli tak podekscytowani. Kobiety dopingujące swych mężów, którzy aż stroszyli piórka z dumy, łaknąc tej uwagi. Coraz bardziej było jej ich żal, czy mogli być w pełni sobą? W pełni swobodni w takim układzie opartym na kłamstwie i tajemnicy? Jeśli prawdą było to co mówiła Yell, że żyją po tysiące lat... jak smutny musi być to żywot. Nic dziwnego, że tak wielu z nich jest już wypalonych i smętnych. Choć są i tacy, którzy nie tracą uśmiechu, jednak czy jest to sztuczna maska?
Jej zielone spojrzenie skupiło się na czarnym orle. Czyli dlatego ich rozmowy tak ciężko szły, bo musiał tak wiele faktów omijać i przemilczeć, by nie powiedzieć o słowo za dużo. A konstelację węża zapewne widział. Nie wieżyła, że był to typ siedzący w księgach całymi dniami i zapamiętujący ułożenia gwiazd z przed takich wieków. Był zbyt dużym praktykiem, by tracić czas na zamierzchłe czasy. Więc faktycznie żyli setki, a może i tysiące lat... Ciekawe czy kiedykolwiek by sie dowiedziała, czy zwyczajnie zmarła w niewiedzy przy jego boku. Dla nich one były tylko chwilą... nic dziwnego, że tak wielu nie przykuwało do nich szczególnej uwagi.
Wyprostowała się i oparła plecy, krzyżując przedramiona luźno na brzuchu. Wraz z odpuszczającym działaniem nalewki docierało do niej całe zmęczenie. No tak... długa podróż, licha kolacja, ominięcie śniadania i za krótki sen. W końcu siedzieli do późna, a wstali wraz ze świtem... Jej ciało było silne, jednak nie niezniszczalne i najwyraźniej dotarła na jego granicę wytrzymałości. A może to wszystko potęgował stres? W końcu doskonale sobie zdawała z tego sprawę, choć liczyła, że po odejściu z rodu odpocznie, nie było nic mylniejszego, po prostu zmieniły się obowiązki jakie na nia spadły. Czemu Shadan zwróciła sie właśnie do niej? Nie mogło paść na kogoś innego? Z tego co zrozumiała, nie powiedziała nikomu więcej... A więc na nią liczyła... Nie mogła więc zawieść kogoś w potrzebie, czy chciała czy nie już w tym była. Nie mogła udawać niewiedzy, nie mogła gdyż zagrożenie było zbyt realne. A to zagrożenie mogło skrzywdzić ich wszystkich, mogło skrzywdzić Yellenę. Powinna do nich wrócić, pokazała się tu, tyle wystarczyło, nie powinna zostawiać ich samych.
Obróciła niemrawo twarz w stronę wyjścia. Musiała podjąć tą walkę. Jeszcze ten raz, a może i nie ostatni? Ahhh czemu nie mogła być jak to stadko głupiutkich i nieświadomych dziewuszek... których jedynym zmartwieniem to, to czy ich małżonek wypręży mięśnie czy nie wypręży...
Westchnęła ciężko i już miała się podnosić, jednak wtedy nie kto inny jak Alaya zaszczyciła ją swoją obecnością. Trochę zaskakujące, że kierować by miała nią zwykła troska, kobieta kojarzyła się jej raczej z tą, szukającą sensacji bądź wbijającą szpilki, dlatego na takową czekała i nie musiała długo czekać... Kiedy ta zaczęła ją umoralniać i uświadamiać jakim to problemem dla swego męża nie jest. No tak... nie mogła sobie odpuścić i zatrzymać tych złotych myśli dla siebie, nawet w takiej chwili.... Całe szczęście dla tej jakże "uprzejmej" kobiety wspaniałym kontrastem był Hasten, którego z początku Airanna nie zauważyła. Ciężko było zauważyć malutką jaskółeczkę na podłodze, jednak kiedy już go dostrzegła, spojrzenia oderwać nie mogła. Jaki on był uroczy podczas tej gestykulacji swoimi skrzydełkami. Uśmiech sam wkradał jej się na usta. A więc nie wszyscy z nich byli morderczymi drapieżnikami.... Ta odsłona jej doskonale pasowała do mężczyzny.
Niestety i ten miły widok musiał zostać popsuty. Airanna nie miała pojęcia jak może odwieźć tę dwójkę od udania się do komnaty w poszukiwaniu Yelleny, a wszystkie jej próby, były bombardowane przez krewniaczkę jej przyjaciółki, czy naprawdę Alaya była tak głupia, by nie zauważyć, że Hasten nie powinien tam iść? Że ruda starała się go od tego odwieźć? Czy robiła to zwyczajnie im po złości!?
Przecież była tam z nimi! Widziała to co one, a fakt, że sobie wyszła nie tłumaczył jej zachowania teraz. Kurwa... nie miała jak otwarcie ich zatrzymać, choć mimo bólu głowy miała ochotę wstać i po prostu zatkać jadaczkę tej karstence... Swoja głupotą i ignorancja mogła wpakować je w jeszcze większe kłopoty. Kto wie jakim służbistą był Hasten, a co jeśli grzeczny ptaszek zaraz poleci do starego orła, by donieść mu o ich postępowaniu? O księdze, bransolecie i Shadan, nie mogli odkryć tego co zamierzali. Co jakby gospodarz się tego dowiedział? Frustracja zamknięta w zmęczonym ciele była tak silna, że aż dłonie zaczęły drżeć kobiecie z nerwów, kiedy te dwie sylwetki się od niej oddalały, a ona mogła tylko na to patrzeć. Kolorowych wiązanek by brakło, by usatysfakcjonować rudą w określeniu starszej kobiety. Ta powinna być rozważniejsza, a tępa była! Jak but! Tu fochy strzela zostawiajac je, a teraz jeszcze naraża! Same problemy z tą babą! Ruda poczuła sie jak marudzący na żonę wojak, teraz dobrze rozumiała te pijane marudy, które tylko potrafiły psy wieszać na swoich babach, bo jeśli w domostwie czekała na nich takowa, to nic dziwnego, że psioczyli... też by psioczyła... albo udusiła i po problemie.
Wyszli... powinna za nimi ruszyć, jakoś ostrzec Yellenę... Szalejące w piersi serce nie pomagało w zebraniu sił. Wręcz przeciwnie nasiliło zawroty głowy, a przed ryzykownym wstaniem powstrzymało ją przybycie kolejnej dwójki. Czy miała na czole karteczkę z napisem "punkt wycieczkowy"? Czy, aż tak źle wyglądała, że całe tłumy się do niej ustawiały? W takich chwilach było można zauważyć kto jak ja obserwował i jak się nia do tego przejmował. Odruchowo spojrzała w kierunku swojego małżonka, co ona się w ogóle łudziła... Aż fala irytacji ja ogarnęła, na swoją naiwność. Obdarzyła spojrzeniem przybyłą dwójkę, panienkę poznała od razu, może jeszcze za dobrze się nie znały, jednak nie sposób było zapomnieć o tak uroczym dziewczęciu, które trafiło na niebywałą świnie. Wzrok Airanny odruchowo spoczął na towarzyszącym jej turze... czy naprawdę ten przebrzydły wieprz, posiadał takie zwierzę duchowe? Przecież to do niego absolutnie nie pasowało!
Już zapragnęła psy wieszać na bożku odpowiedzialnym za takowe decyzje i przydziały, jednak wtedy tur przemówił, a jej oczy otworzyły się szeroko w zadumie i szoku. Głos Hektora był tak charakterystyczny, że oniemiała w szoku, a tuż po tym zaśmiała się w duchu. No i to jej sie podobało! Jednak bożek przydzielający im to wiedział co robi! Może nawet znał się na swojej robocie! Może nawet bardzo, zważywszy na tak trafny przydział. Od razu usta kobiety przyozdobił szeroki uśmiech, który nie potrafił jej opuścić mimo złego stanu, ilekroć spojrzała w kierunku Hektora już się uśmiechała na nowo. Nie była zbyt aktywnym rozmówcą, który głównie zajął się otrzymaną wodą.
Starała się jedynie uważnie słuchać tego o czym jej nowi towarzysze dyskutowali. Figurki na hełmach, były dobrą ściągawką, na przyszłość. Teraz kiedy już zyskała potwierdzenie na to co odzwierciedlały i że zwierzęta na nich się znajdujące nie były przypadkowe wiedziała, że ułatwi to wiele spraw.
W sumie sprawy nie zapowiadały się tak źle, może uda im się przetrwać? Te magiczne dziwy.
Choć większość pań nie nadawała się do niczego. Tak te kilka, które ją otaczały miały naprawdę ważne umiejętności. Dzięki, którym nie powinno być tak źle. A skoro już o umiejętnościach mowa... Zielone spojrzenie spoczęło na jasnowłosej, która ponoć znała się na ziołach i posiadała jakieś ich zapasy. Przynajmniej tyle Aira zapamiętała ze wspólnego śniadania, kiedy to kobieta ziółka Yellenie oferowała.
Dlatego też poprosiła ją o pomocny na bóle głowy napar i całe szczęście spotkała się z pozytywnym rozpatrzeniem swojej prośby. Wyrażając chęci natychmiastowego wyruszenia po nie. O jak Aira była jej wdzięczna, okazałaby zdecydowanie żywiej, gdyby miała siły. A tak jedynie uśmiech posłała i rozbawiona przyglądała się turowi, który stał przed poważnym dylematem, którą z pań zostawić. Wybrnął błyskotliwie z tej sytuacji i sprowadził ognistowłosej towarzystwo w postaci białego lwa. Z otrzymanych wcześniej wskazówek już wywnioskowała sobie kim był ów kotowaty, a po usłyszeniu jego głosu uzyskała jedynie potwierdzenie.
Chętnie przyjęła jego towarzystwo, korzystając nawet z oferowanego ramienia. Jak mogłaby oprzeć się temu białemu futrzastemu oparciu? Nie mogła... to było silniejsze od niej samej.
A po wygodnym wsparciu się na lwie, aż przymrużyła oczy, dodatkowo otrzymała kojący dotyk w postaci przeczesywania jej włosów dłonią. Jedno do drugiego nałożyło się na wspólny sukces w choć drobnym ukojeniu jej nerwów i panującego w głowie bólu. Choć nadal martwiła się o Yellenę, nie mogła nic zrobić. Musiała wierzyć, że jej przyjaciółka sobie poradzi. Ogromna błogośc ja ogarnęła i z trudem walczyła z pochłaniającą ja ochotą zaśniecia. Nie mogła sobie na to tu pozwolić. Dlatego co jakis czas łyk wody robiła, by wykonywana czynność zmuszała ją do ożywienia zmysłów.
Uchylone oczy prawie w pełni się przymkneły, dopiero kiedy poczuła obecność kolejnego przybysza powieki lekko uchyliła słysząc jego pytanie i uprzedziła lwa w odpowiedzi. Tuż po tym pucharek z dłoni jej zabrano czymś nowym i ciepłym zastępując.
Przyjęła z wdzięcznościa zioła, zielone oczy na jelenia kierując. Jak był to dziwny obraz siedzieć sobie w towarzystwie lwa i jelenia... Jak zachować zdrowe zmysły przy takim układzie? Było to na swój sposób zabawne, ale i dziwaczne oraz bardzo męczące. W końcu otrzymała towarzystwo i uwagę dwóch przystojnych mężczyzn, a patrzyła na zwierzęce pyski... Działanie nalweki w sposób powolny odpuszczało co jakiś czas ukazując jej ich przyjemne dla oczu twarze, a oparty o ramię polik na zmianę czuł futro i skórę. Pragnęła by działanie nalewki już ustąpiło. Choć niebywale ważnym i istotnym było dla nich ujrzenie tego wszystkiego, tak miała już dosyć. Chciała powrócić do normalności. Choć wiedziała, że ta już nigdy nie nastąpi. Nie po tym co ujrzały i czego się dowiedziały, nic już nie będzie takie samo.
W milczeniu słuchała ich dyskusji dotyczącej turnieju, a kiedy jeleń ruszył się przygotować jedynie odprowadziła go swoim zmęczonym spojrzeniem, całą swą uwagę na nowo lwu poświęcając. Ich krótka rozmowa uświadomiła ją o jej własnym egoiźmie. Bowiem kompletnie pod uwagę nie wzięła konsekwecji jakie ów pomoc może na lwa sprowadzić. A nie chciała źle dla życzliwego jej mężczyzny. Dlatego też zebrała resztki swoich sił i wstała. Dzięki wypitym ziołom było jej nieco lepiej i uznała to za dobry moment do opuszczenia sali. Choć ogromnie żałowała, że ominie ją cała zabawa, to te resztki rozsądku skutecznie do niej przemawiały. Nie chciała dłużej nadużywać cierpliwości i życzliwości Helliona, dlatego też w sposób łagodny acz skuteczny go zbyła, by ten pozostał na sali zamiast tracić czas na odprowadzanie jej.
Ruszyła korytarzami w drogę powrotną, a ta wydała jej się większym wyzwaniem niż się spodziewała. A schody... O zgrozo! Mimo swojej świetnej kondycji myślała, że położy się na nich i zaśnie. A na piętrze mało płuc nie wypluła. Ile to wysiłku ją kosztowało! Zła na siebie była. Jak te kilka czynników mogło skumulować się i dać tak opłakany efekt? Mijając drzwi od komnat innych przyglądała się im uważnie, by nie przegapić tej swojej i by namierzyć te należącą do panienki Kellie. W końcu jak Hellion zauważył, szykowali dla niej zioła, a więc mocno nieuprzejmym z jej strony byłoby porzucenie tej dwójki bez informacji co do swojego miejsca pobytu. Całe szczeście w zasięgu jej wzroku pojawiła się powracająca już z komnaty dwójka. Odruchowo się poprawiła, prostując i dłoń, na której się wspierała ze ściany zabrała.
Stojąc przed nimi przyjęła zioła, dziękując im i wdzięczny uśmiech posyłając, następnie nie chcąc ich ani siebie przetrzymywać szybko ruszyła dalej. Choć czuła na swych plecach ich spojrzenia. Dlatego też pilnowała każdego swego kroku nim dotarła do komnaty i zniknęła w niej, zamykajac drzwi za sobą. Oparła się o nie i ciężko westchnęła. Mobilizując się podeszła do łoża i na małej szafce przy nim naczynie z ziołami postawiła. Ręce jej drżały i obawiała się upuścić naparu. Siadła na brzegu łoża i niezgrabnie zaczęła ściągać z siebie nadmiar odzienia, płaszcz, buty, gorset i rękawiczki. Nie miała sił splatać długich, gęstych włosów, trudno poplączą się to się poplączą... Sięgnęła po zioła i drobnymi łyczkami je wypiła, z początku poparzyła nimi usta, była zbyt niecierpliwa, jednak chciała jak najszybciej się już położyć i odpocząć.
Odstawiła puste naczynie i położyła sie na boku, a wtedy skrzywiła się lekko. Coś uwierało ją w udo, dlatego obróciła sie na plecy i z kieszeni spodni wydobyła przedmiot, który okazał się sygnetem jaki dał jej na przechowanie Hyron. Mętnym wzrokiem oglądała uważnie pierścień obracając go delikatnie w palcach. A wtedy w kształcie słońca twarz kobiety ujrzała. Jej ciało zamarło, a ona zamrugała kilkukrotnie, przyglądając się sygnetowi nieco żywiej. Ten wyglądał już zupełnie normalnie, ale przecież widziała kobietę? Piękną kobietę... o jasnych włosach... Czy czuła się tak źle, że miała już zwidy? Westchnęła ciężko i oczy swe wolną dłonią przetarła. Miała dosyć tego dnia. Sygnet ponownie w kieszeni swej schowała i ułożyła się wygodniej nakrywając kołdrą, jakby chciała się w niej schować. Choć w głowie miała tak wiele myśli, brakowało jej sił na ich analizowanie i układanie, sen błyskawicznie ją zmógł.


Morfeusz wiele godzin trzymał ją w swoich objęciach, a kiedy uchyliła powieki słońce nie wdzierało się już do komnaty, panował tu mrok. Jedyną poświatę na pokój rzucał blask wpadającego do środka księżyca i zapalonej świecy. Airanna przetarła swoją twarz powoli siadając i próbując pojąć co się stało i gdzie była. W głowie dalej jej się kręciło, może był to efekt ziół, które wypiła? A może ogólnego stanu.
- Wszystko w porządku? - usłyszała znany już sobie męski głos obok siebie i poczuła jak jeden z jej rozrzuconych kosmyków jest lekko pociągany. Dopiero teraz dotarło do niej, że nie była tu sama. Przeniosła odrobine nieobecne spojrzenie na swojego męża i chwilę myślała nad zadanym jej pytaniem. Ciężko było pozbierać myśli.
Jej wzrok uciekł ku oknu, a więc spała tyle godzin? Najwidoczniej, była w końcu bardzo zmęczona. Choć czy było to tylko zmęczenie? Była noc, a więc było już po turnieju. A skoro Hyron leżał spokojnie, to może nie nakryto Yelleny na niczym? Tak już by słuchała jego wywodów.
Szmaragdowe spojrzenie powróciło do mężczyzny, a ona lekko skinęła głową.
- Tak w porządku... - odparła po dłuższej chwili, nie miała mu nic więcej do powiedzenia. Ani o swoim stanie, którego wolała nie ujawniać, ani o niczym innym. Kobieta nie była osobą, która użalałaby się nad sobą, był to raczej typ bagatelizujący swój stan, przez co skończyła tak jak skończyła. I tym razem wolała zataić zawroty głowy.
Wsunęła dłoń do swojej kieszeni i wyjęła z niej sygnet oddając właścicielowi.
- Proszę... - przekazała mu pierścień, po czym na nowo się położyła, tym razem na boku twarzą obrócona do niego, odgarnęła przeszkadzające jej kosmyki długich, gęstych włosów, które teraz były wszędzie, niczym inwazyjna roślina wijąc się po wszystkim po czym mogła.
Chwilę patrzyła na to jak bez słowa zakłada swój sygnet, po czym skupiła się na dłoni, którą ku niej skierował. Poczuła delikatne, wręcz czułe muśnięcie swojego policzka. Pieszczotliwy dotyk zsunął się na jej szyję, a ona uważniej przyjrzała się wpatrującym w nią szarym oczom. Była podejrzliwa i czujna.
- To u ciebie niezwykłe. Wulkan energii został uśpiony. Nie sądziłem, że tego doczekam.
- I nie doczekasz, bo tylko zbieram myśli... - stwierdziła i bardzo łagodnie jak na nią się uśmiechnęła. Mężczyzna przysunął się bliżej. Ona dłoń zacisnęła na owijającej ja kołdrze, która nawet nie została jej zabrana. Cóż za poświęcenie z jego strony w środku zimy.
- A co teraz chodzi ci po głowie? - dłoń wędrowała niżej, nadal powoli, delikatnie, jakby to kobieta była tylko jego snem... nie odwrotnie. Po chwili palce pociągnęły za rzemyk koszuli, na co Airanna nie zareagowała, przyglądała mu się jedynie nieco uważniej. Dopiero po chwili spojrzała kontrolnie w dół na rozwiązany materiał i kącik jej ust delikatnie drgnął ku górze. Nie do końca wiedziała jak to odebrać.
- Moja obiecana, a jeszcze nie gotowa kąpiel... - odparła lustrując jasne oczy.
- Kąpiel zaczeka - odrzekł mężczyzna, bardziej zdecydowanym ruchem pociągając rzemyk. Po tym wplótł palce w jej rozrzucone włosy, jednocześnie na jej ustach składając pocałunek. Nie był on nieśmiały czy delikatny jak u nastoletniego młodzieniaszka - przeciwnie, pewny siebie i zdecydowany. Wiedział, czego chce. Tym bardziej ją to zaskoczyło, jednak odwzajemniła pocałunek, nie chciała odbierać sobie takich drobnych przyjemności. W obecnej sytuacji nie miała ich zbyt wiele. Dlatego też przymknęła oczy i skupiła się na tej pieszczocie. Po takim cudownym dniu była to miła odmiana.
Kiedy odsunęli się od siebie uchyliła powieki, przyjrzała się podejrzliwie jego twarzy. Ten wzrok był zbyt chciwy, tak do niego niepodobny. Dotarło do niej, że było to jakieś dziwne urojenie. Było tu coś nie tak. Siadła powoli i przetarła otwartą dłonia twarz odgarniając z niej rozrzuczone ogrniste kosmyki.
- Yhymmm czyli ja dalej śpię - mruknęła cicho sama do siebie. Jakby sprawdzając jak jej głos był realny w tych warunkach. Wzrokiem powoli powiodła po komnacie, doszukując się w niej niezgodności spowodowanych snem. Pomieszczenie wyglądało jednak nazbyt zwyczajnie, nie zgadzała się jedynie lokalizacja pozostawionych przez nią rzeczy. W końcu przed zaśnięciem nie była w stanie poodkładać ich na miejsce. A więc był to sen, wątpiła, by mężczyzna je poodkładał.
- Tak? Aż takie to dziwne? - Hyron też się podniósł, przysiadając za nią, czemu tylko się przyjrzała, nadal zażenowana. Jego dłoń odgarnęła gęstą burzę loków, odsłaniając gładką szyję. Druga zaś powoli zawędrowała pod materiał koszuli kobiety, ta lekko przygryzła dolną wargę.
Pierwsze pocałunki na skórze jej karku i szyi były delikatne i zmysłowe, jak gdyby dopiero badał teren; gdy dłoń dotarła wyżej, musnąwszy talię, kolejne muśnięcia ust stawały się coraz bardziej niecierpliwe, żarliwe, chciwe - podobnie jak dotyk jego obu dłoni, które już zawędrowały pod koszulę.
- Zdecydowanie tak - odparła kątem oka spoglądając na niego. Czuła się z tym dziwnie, jakby zażenowana? Gdyż ciężko było jej uwierzyć w realność tej sytuacji, czy była tak zdesperowana, że śniła o własnym małżonku? To były jej skryte fantazję? Żałosne. Tak bardzo pragnęła jego uwagi?
Niewiarygodne jak nisko upadła. Jak mogła chcieć czegoś takiego? Od niego. Ta uwaga była, aż tak jej potrzebna? By wypełniać jej śpiący umysł? By tak nim pokierować?
Zła na samą siebie patrzyła w okno, otrzymywane pieszczoty były namacalne, ale tak nierealne, mieszało jej to w głowie. W końcu czuła jego wargi na swej skórze, czuła jego dłonie wędrujące po jej ciele. Z tą chciwością, która jej się podobała. Każda kobieta chciała być zauważona, chciała być pożądana. Jednak dobór sennej fantazji niezwykle ją denerwował. Czemu jej umysł wybrał jego? Znała tylu mężczyzn, a musiał to być akurat Hyron? Westchnęła zrezygnowana.
- A chuj... co mi tam... - mruknęła sama do siebie odpychając wszystkie te natrętne myśli. Skoro już sny uraczyły ją taką sytuacją, czemu miałaby z niej nie skorzystać? Odczucia były tak realnie przyjemne. Nie chciała sobie ich odmawiać, żałować sobie. Obróciła twarz w jego stronę i uniosła rękę, dłoń układając na jego karku, by go do siebie przyciągnąć. Zagarnęła jego usta do żarliwego pocałunku, przed którym usłyszała jego zadowolony pomruk. Wyprężyła przy tym swe ciało, dumnie prezentując biust, na którym znajdowały się już jego dłonie. Nie była skrępowana, z zaciekawieniem przyjmowała to, co uszykowała dla niej fantazja.
Po żarliwym i chciwym pocałunku mężczyzna oderwał się z cichym cmoknięciem i cofnął dłonie - powoli, bez pośpiechu, delikatnie.
- Chyba już tego nie potrzebujesz - szepnął, muskając jej policzek swoimi wargami i sięgając znacząco do jej koszuli.
Mruknęła zadowolona z pieszczot trochę nimi zaskoczona. Czy odczucia te nie były zbyt... realistyczne? Czy sny potrafiły w taki sposób oddawać odczucia? Każde muśnięcie na skórze, wilgoć ust czy pieszczoty na piersiach? To powinno być tak prawdziwe? Pierwsze wątpliwości rozsiewały się w jej umyśle, jednak nie chciała tego przerywać, nie miewała takich snów, więc chciała się zabawić, zaszaleć. Zrobić rzeczy na jakie normalnie, by sobie nie pozwoliła. Tu w końcu mogła wszystko.
- Nie, o ile w kącie dołączy do niej jakieś męskie odzienie... - odparła z lekko figlarnym uśmiechem, opuszczając rękę i ułatwiając koszuli zsunąć się z ramion. Biały materiał powoli z nich spłynął. Jej dłoń wylądowała na środku uda mężczyzny, na którym lekko się wsparła by nieco obrócić w jego stronę. Spojrzenie miała figlarne i zaciekawione.
- Więc może je zdejmiesz? - Hyron odparł zadowolonym tonem drocząc się z nią, co było tak jej obce. Ton jego nie był oschły ani zimny, jego nowa barwa była zaskakująco ciekawa dla kobiety. Pokierował nią tak, by się do niego obróciła, usiadła na swych nogach, a jej ciało oplotły jego ramiona. Dłońmi gładził linię kręgosłupa i łopatki, gęste włosy przelewały się przez jego ręce. Objęła go z początku niepewnie i się oparła o dobrze zbudowane męskie ciało. Skryta w jego ramionach poczuła sie dziwnie odprężona, to było miłe uczucie, przy którym się rozluźniła i łagodnie uśmiechnęła.
Jego usta na nowo spoczęły na jej szyi, przez co mruknęła zadowolona, przymykając oczy.
Wargi musnęły linię obojczyka, delikatnie zarysowany mostek; zignorowały medalion, by objąć jedną z piersi w lekkim, bezbolesnym skubnięciu, jak gdyby się tylko droczył z Airą. Oddech mężczyzny wyraźnie stał się cięższy i głębszy; palce wplątały się znów w bujną gęstwinę loków.
Na nowo uchyliła powieki, by spojrzeć na jego twarz z pod firan rzęs. Jej spojrzenie nadal było przymglone, od tego wszystkiego bardziej kręciło jej się w głowie, przez co wszystko wydawało się bardziej odległe i nierealne. Powoli rozpięła jego odzienie, a kiedy obie koszule leżały gdzieś w połach pościeli przesunęła badawczo dłońmi po szerokiej piersi i barkach. To wszystko zaczynało się jej podobać coraz bardziej, może i był to zwykły sen, ale jak ciekawy... Mogła przyjrzeć się mu bezwstydnie i dokładnie. Czując wilgotne wargi wędrujące po swej skórze zadrżała, nie był to jednak lęk, a nieznany żar rozlewający się po klatce piersiowej. Oddech przestawał być tak cichy i opanowany, a to pchnęło ją by śmielej swymi dłońmi poznawać jego ciało. Od ramion, przez barki i na łopatki, po to by wzdłuż wyraźnej linii kręgosłupa zsunąć się w dół i spocząć na biodrach, z których przemknęły na uda, wiodła dłońmi po materiale spodni zaciskając się w połowie ud na nich, lekko je gniotąc i ruchem tym zbliżając się do pachwin.
Sam mężczyzna drgnął lekko, czując dotyk Airanny tak nisko; po chwili się oderwał od jej ciała, jego wzrok był zaś wyraźnie przymglony. Całkowicie zapomniał o bożym świecie czy o tym, jak mu niewygodnie już było w tych spodniach.
- Chyba lepiej będzie, pani, jeśli już całkiem z siebie wszystko ściągniemy - mruknął niskim, przeciągłym głosem, zsuwając dłoń na jej brzuch i zahaczając o krawędź spodni, tak nietypowych dla panien.
Przyjrzała się jego twarzy i tym oczom, ciekawym było, że jej wyobraźnia coś takiego wykreowała. Spojrzenie tak intrygujące, a zarazem tak nie pasujące do mężczyzny, którego do tej pory miała okazję poznawać powoli. Ujęła w dłonie jego żuchwę i ucałowała czule, a kiedy się odsuwała łagodny uśmiech nabrał figlarności, lekko przygryzła dłuższymi kłami jego wargę i wpatrując się głęboko w jego oczy sięgnęła do zapięcia spodni zwinnie się z nim rozprawiając, zostawiła jedynie rzemyk. Przesunęła po tym dłonią po jego brzuchu, sunęła nią w górę przez mostek, na pierś, po obojczyku, na szyję i brodę, którą uniosła na dwóch palcach, by twarz mężczyzny podążyła za nią kiedy ta wstawała.
Jej dłonie przesunęły się po własnym ciele, przez uda, po brzuchu, piersiach i zanurzyły się w gęstych włosach, które uniesione rozsypały się po odkrytym biuście. Wtedy też powoli się odwróciła do niego plecami patrząc przez swoje ramię w jego oczy. Bawiła się tą sytuacją, tak bardzo oczarowana tym spojrzeniem. Odsunęła się o krok, nadal kręciło jej się w głowie, miała wrażenie jakby jej ciało było niewiarygodnie ciężkie, a jednocześnie lekkie, nie miała sił się poruszać, a zarazem mogłaby stąd odlecieć. Rozpłynąć się i zniknąć. Niczym podmuch wiatru wędrowałaby nad spowitym mrokiem lasem. Piękna wizja, więc czemu dalej tu stała? Patrząc w oczy męża. To nowe spojrzenie było tak absorbujące, by ją tu zatrzymać? Najwidoczniej tak, bo uśmiechnęła się subtelnie, a uśmiech ten nabrał figlarności kiedy odpięła swe spodnie i wraz z bielizną zsunęła je ze swojego ciała. Niespiesznie i zmysłowo, towarzyszył temu rytmiczny ruch bioder, które bujały się ponętnie ułatwiając zdjęcie odzienia, chciwie wpatrywała się w jego twarz, w te skupione na niej oczy. Materiał wręcz sam spływał po długich nogach, po czym został odrzucony na bok.
- Twoja kolei.. - mruknęła kusząco, ponaglając go gestem dłoni . Była tak bardzo ciekawa, co teraz ujrzy. Co szykowała dla niej, jej własna wyobraźnia.
Może stanie na głowie i zaklaszcze nogami? A może zmieni się w tego czarnego orła i uwije sobie gniazdko na środku łóżka? Opcji było tak wiele, jej wyobraźni nic nie ograniczało.
Hyron nie odrywał wzroku od dziewczyny; teraz cokolwiek by zrobiła, był cały jej - i mówiło to wszystko: wzrok czy zawartość spodni. Jego spojrzenie wędrowało powoli od dołu do góry śladami dłoni Airy - i stawało się coraz bardziej pożądliwe.
- Wedle życzenia, pani... - odrzekł, odsuwając się. Zamaszystym ruchem pociągnął rzemyk swoich spodni, również zrzucając je z siebie. Tuż po tym odrzucił na bok obie koszule i skopał kołdrę. Po przygotowaniach pociągnął kobietę ku sobie, by odwróciła się do niego przodem. Lecz nie ciągnął jej jeszcze do siebie, ale początkowo obrzucił ją długim spojrzeniem - tak jakby podziwiał dzieło sztuki. Bo w jego oczach była piękna - od ogniście rudych loków po okrągłe piersi, szczupłą talię, gładką skórę nie naznaczoną ani jednym piegiem, czy wyćwiczone jazdą konną uda. Okazywał to nie tylko spojrzeniem - inne reakcje jego ciała były aż nadto widoczne.
Ożywione sytuacją zielone oczy uważnie go obserwowały kiedy kolejne materiały lądowały poza ich łożem, ona na nowo rozbujała swoje ciało. Potrzebowała ruszyć swymi stawami, jednak robiła to w przyjemny dla oka sposób. A kiedy pole ich przyszłej bitwy było gotowe, kącik jej ust figlarnie się uniósł. Dobrze się bawiła mogła puścić wodze fantazji i robić to na co miała ochotę bez konsekwencji. W końcu kiedy tylko otworzy swe oczy to wszystko tu zniknie, obracając się w niewyraźne senne wspomnienie.
Jego wzrok tak bardzo jej się podobał, nie czuła się ani trochę skrępowana, bo czym? Można by ująć, że jej to schlebiało, ta jego uwaga skupiona tylko na niej, jednak zabawnym było schlebiać samej sobie, senną fantazją było to w pewien sposób już żałosne i irytujące dla kobiety, ale nie chciała psuć sobie tego letargu.
Przymrużyła powieki, ciało jej poruszało się w rytmie tylko jej znanej melodii. Po czym powoli w zmysłowy sposób usiadła na boku podpierając się jedna ręką, a drugą ułożyła na swoim udzie.
- Zamierzasz tak siedzieć? - mruknęła przechylając głowę na bok, a gęste włosy przesypały się po jej ramieniu, spływając na odsłonięte ciało. Nie miała typowej dla dam sylwetki, te zwykle delikatne i kruche były, za to ciało ognistowłosej pod jędrną, naprężona skórą kryło mocne mięśnie, te nie przebijały się nachalnie, a jedynie nadawały delikatnych rys, w odpowiednich miejscach jak talia i brzuch, nie odbierało to jej jednak krągłości, których rudej natura nie poskąpiła. A liczne blizny choć przez nią nielubiane dopełniały całość jej wizerunku.
- Skądże. - przez twarz Hyrona przemknął ledwie widoczny cień czegoś, co można byłoby nazwać uśmiechem. Odwrócił się do Airanny, również układając się przy niej; jego dłoń przewędrowała powoli z jej talii na biodro i gładkie udo. Ale to nie było jeszcze to, czego chciał. Kobieta z zaciekawieniem go obserwowała, dając mu chwilę swobody.
Po chwili leżała na plecach, on zaś wspierał się nad nią, ustami muskając jej brzuch; każdą bliznę, i większą i mniejszą, zanim zostawił delikatny, bezbolesny ślad na jej podbrzuszu. To było niewiarygodnie dla niej dziwne, jak jej własna fantazja mogła wpakować ją w ułożenie, którego tak nie lubiła? Czyżby sen chciał przeobrazić się w koszmar? Przez to była czujniejsza, nieco niespokojna, choć otrzymywane pieszczoty były nadal miłe, jej mięśnie były w stałym napięciu. W gotowości.
Cały jej zapach odurzał mężczyznę, podobnie jak woń ziół, które wrzucił do kominka. W ślad za ustami nadal szły dłonie, które powoli, delikatnie rozchyliły uda. Stopniowo z czasem się wyprostował, dłoń zanurzając w delikatnej, ciepłej miękkości, chcąc dać jej przyjemność i zaznajomić ją ze swoim dotykiem w tym miejscu. Nerwowo wciągnęła powietrze i wstrzymała oddech na kilka chwil, zaskoczona tak silnym odczuciem. Jeszcze się nie spieszył, chociaż można było wyczuć pewną niecierpliwość w jego gestach; niemniej widać było, że zależało mu, by żona następnego dnia nie uciekła z łóżka na dźwięk słowa "powinności małżeńskie" i była przygotowana.
Jej ciało pamiętało zupełnie inne odczucia związane z tą pozycją, dlatego też była to miła odmiana, której pozwoliła się oddać.
Z ust został wyrwany stłumiony gardłem jęk. A ona wręcz zmarszczyła lekko zdziwione brwi. Czy powinna czuć to tak intensywnie? Przecież to był.. sen... tak? Przełknęła nerwowo ślinę, miała tak sucho w ustach, delikatny pąs pokrył policzki na samą myśl, że to co właśnie się działo mogło nie być zwykłą niewinną fantazją wytworzoną przez zmęczony umysł. Przeraziło ją to, a może bardziej zawstydziło?
Uniosła się lekko na łokciach i spojrzała uważniej na jego twarz, chciała by się zbliżył, nie potrafiła się skupić. Musiała jakoś sprawdzić realność tej sytuacji, nie miała jednak pojęcia jak. Jej sny nigdy nie wędrowały w takie strony, nie wiedziała czy to co czuła byłoby tak realne. Dodatkowo przyjemne impulsy mieszały się z wspomnieniami, dotykiem zimnej stali sunącej po jej ciele. Bólem temu towarzyszącym. Nie potrafiła się skupić na otrzymywanej rozkoszy, odepchnąć od siebie wspomnień, które coraz nachalniej wypierały chwilę obecną. Jej ciało z niecierpliwością i strachem wyczekiwało wbicia noża, które nie następowało. Serce w jej piersi galopowało, ułożyła dłoń na jego policzku, by spojrzał ku niej, by mogła skupić się na jego oczach i wyprzeć natrętne wspomnienie, które ją pochłaniało.
- Czy wszystko w porządku, moja pani? - głos mężczyzny był niespodziewanie jak na niego łagodny. Wyczuwał wszakże jej spięcie; cofnął dłonie, nachylając się posłusznie do niej, muskając delikatnie jej usta - nienachalnie, raczej jak gdyby była to sugestia pocałunku, który ostrożnie przyjęła. Wobec tego wsparł się nad nią dłońmi, ostrożnie, by nie ulokować ich wśród rozwichrzonych włosów. Gładkie, szczupłe ciało kobiety było bardzo spięte. W jej głowie panował istny chaos. Zwłaszcza kiedy znajdowała się pod mężczyzną.
Usta Hyrona musnęły delikatnie kącik jej ust, nim oderwał się od twarzy żony i spojrzał w jej oczy, próbując odczytać nastrój, emocje i uczucia, które nią teraz kierowały. Bądź co bądź to nagłe spięcie nie pozostawiło go bez refleksji.
- O co chodzi? - dopytał, przypatrując jej się uważnie. Kobieta niewiele zdradzała, jedynie napięte mięśnie oznajmiały, że coś było nie tak. Opanowana, na pozór spokojna mimika nie odzwierciedlała tego co działo się w jej głowie. Szmaragdowe oczy wpatrywały się w jego twarz. Nie wierzyła w to co usłyszała, jego reakcje były tak realne.
Tak zwyczajne, senne wytwory, nie zadawały takich pytań. A przynajmniej nie w jej snach. Ta świadomość wylała się na nią jak wiadro lodowatej wody. Ciało zadrżało w nagłym spięciu, a rumieniec stał się jeszcze intensywniejszy. Była w takim szoku, że przez mętlik w swojej głowie nie była nawet w stanie odpowiedzieć. Po prostu milczała, wpatrując się w jego twarz.
Mężczyzna był nad nią, ona była osaczona w jego ramionach, robiło jej się duszno, nachalne wspomnienie wyparło jego oblicze zastępując je dawnym oprawcą. Jego parszywy uśmiech dopiero wywołał poruszenie na jej twarzy. Nerwowo się z pod niego wysunęła, kierując do góry. Słyszała jego kpiący śmiech.
- Wody... mi trzeba... - wyjaśniła szybko i uciekła w stronę blatu, na którym stał dzban, stojąc do mężczyzny plecami nalała sobie do pucharka od razu robiąc kilka drobnych, nerwowych łyków. Serce tak mocno galopowało, jakby chciało rozerwać pierś. Walczyła o wyrównanie oddechu, o uspokojenie umysłu.
Odepchnęła od siebie stare wspomnienie. Myśl, że wyprawiała takie rzeczy przed swym małżonkiem zalała ją falą wstydu. To było dla niej tak żenujące, że przedłużała te chwilę jak mogła, jakby licząc, że zaraz się obudzi. Nie chciała na niego spojrzeć, czuła wstyd. Okropne wspomnienie mocno ją otrzeźwiło. Jak mogła myśleć, że jest to sen? Jak mogła być tak głupia, by chcieć z niego skorzystać? Choć nie o samo skorzystanie z snu miała pretensje do samej siebie, a to co wyprawiała, łaknąc jego spojrzenia. Zasłoniła dłonią całą czerwoną od wstydu twarz i próbowała wyrównać oddech.
Słyszała za sobą ruch, mężczyzna zmieniał swoją pozycję na łóżku, jednak długo nic nie mówił. Czuła na plecach jego wzrok i szukała wyjścia z tej sytuacji.
- Myślę, że powinnaś mi też wyjaśnić, co się wydarzyło - oświadczył, przyglądając jej się. Zadrżała na sam dźwięk jego głosu.
Była skrępowana i zażenowana swoim postępowaniem, jednak zawsze potrafiła radzić sobie z emocjami, które szybko musiała od siebie odganiać, tak było i w tym przypadku. Zamknęła na chwilę oczy, a kilka głębszych oddechów pomogło jej ustabilizować rytm serca i oddechu. Zrobiła jeszcze łyk wody zastanawiając się nieco rozważniej nad odpowiedzią.
- A co mam tłumaczyć? Obiecałeś mi kąpiel, a dalej jej nie ma - miała już pewność, że jednak nie spała, tego rodzaju pytania były dla niego typowe. To wywołało silny ścisk w żołądku, lekko przygryzła dolną wargę. Może i była zażenowana swoim zachowaniem, jednak jego pożądanie było wręcz namacalnym wydarzeniem, a to uniosło jeden z jej kącików do góry. Dopiła i odstawiła puste naczynie.
Byli tu sami, a więc nie widziała sensu w trzymaniu dystansu od mężczyzny, dlatego niespiesznie do niego wróciła usadawiając się na jego kolanach i układając ramiona na jego barkach, doskonale wiedziała, że nie był to mężczyzna, który odpuszczał z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się jego twarzy i złożyła całusa w kąciku jego ust. Myśl o sytuacji z przed chwili była pesząca, jednak jej schlebiała i nie mogła o tym zapomnieć. Był w końcu dla niej tak miły, że nie uznała tego za realne.
- Powinienem wiedzieć, o co chodzi... bo wtedy mogę cię nie straszyć. Nawet nie rozumiem, co zrobiłem nie tak - wyjaśnił, posłusznie obejmując ją ramionami. Jednak jego dłonie już nigdzie nie wędrowały - nie gładziły jej pleców, nie bawiły się sprężynkami włosów. Co najwyżej powoli więdnący członek pomiędzy nimi przypominał o gorących momentach sprzed chwili. Airanna nie uciekała spojrzeniem na boki, zieleń wpatrywała się w niego z drobnym zamyśleniem. Wiedziała, że nie uniknie odpowiedzi, jednak szukała odpowiednich słów. Nie chciała mówić mu zbyt wiele o sobie. Nie tak prywatnych rzeczy.
- Nie było tu krzty twojej winy... po prostu bardzo nie lubię tamtej pozycji... - wyjawiła zastanawiając się ile może mu zdradzić. Aby nie powiedzieć za wiele, a jednak by zaspokoić jego ciekawość, by jej odpuścił i dalej nie drążył. Bardzo nie spodobało jej się słowo, którego użył, jednak nie mogła zaprzeczyć, że to właśnie strach nia w tamtej chwili targnął.
- Rozumiem. Lecz czy to jest istota całego problemu? - oczy Jeźdźca zwęziły się, gdy jej się przypatrywał - długo, uważnie. - Jeśli mnie nie chcesz, to po prostu powiedz.
Miała ochotę męczeńsko jęknąć, czy naprawdę musiał iść w tę stronę z tym swoim rozumowaniem? Choć było to głupie, zrobiło jej się go szkoda. W końcu od jego strony mogło to bardzo źle wyglądać. Nic dziwnego, że wysnuł takie, a nie inne wnioski.
Myślała dłuższą chwilę nad tym co powinna zrobić, jednak w końcu westchnęła dość zrezygnowana. Wolała uniknąć podobnych zajść w przyszłości, a więc musiała uchylić rąbka swojej tajemnicy.
Chyciła ostrożnie dłoń mężczyzny i przesunęła delikatnie jego opuszkami po swoich dwóch bliznach. Najpierw tej idącej od obojczyka przez pierś do mostka, następnie tej po wewnętrznej stronie uda.
- Te skazy... wtedy powstały - wyjawiła dość cicho, niechętnie o tym mówiła. Zawsze bagatelizowała tamto zdarzenie, dlatego też czuła się wyjątkowo dziwnie musząc o nim mówić, sam fakt, że wspomnienie tak silnie do niej powróciło był irytujący. Nie przywykła do okazywania słabości, nie tego była uczona, a więc i źle się z tym czuła. Drażnił ją fakt, że to ujawniła przed obcym mężczyzną. Jak dotąd było to wspomnienie zepchnięte do rangi mało wygodnego wydarzenia, krępujący był fakt rozmowy o nim.
- Nie chce to nosić sukienki jadąc konno - rzuciła nieco luźniej, by rozładować atmosferę, która jej zdaniem była mocno niezręczna.
- Jeśli ci powiem... a ty się zaśmiejesz...to cię uduszę... choćby cyckiem, ale uduszę - zagroziła poważnie. Jego mina ją dobijała, a więc wolała mieć to za sobą.
- Wcześniej nie byłeś zbyt zainteresowany... przez co naprawdę uznałam to z przed chwili za... hmmm sen. Skutek tych wszystkich wypitych ziół - z trudem wydusiła to z siebie, była mocno zażenowana, ale i zirytowana na własną siebie. Mimo to potrafiła radzić sobie z emocjami, które bardzo szybko zepchnęła na dalszy plan, chcąc dojść do jakiegokolwiek porozumienia z mężczyzną, nie mogła wszystkiego ukrywać.
- Ziół? - Hyron zmarszczył brwi i odwrócił głowę, patrząc na swoje juki. - Nie wypiłaś chyba niczego, co było w moich zapasach?
Zaprzeczyła skinieniem głowy. Jeździec wyraźnie wydawał się zaniepokojony, co dla kobiety było czymś całkiem obcym i nowym w jego wydaniu. Po chwili i tak skupił się na bliznach z powrotem; delikatnie, nie tyle zmysłowym, co badawczym gestem musnął ślad na jej mostku, na co Aira nie zareagowała. Niewiele potrwało, aż dodał sobie dwa do dwóch. Bądź co bądź ślady w tych miejscach nie powstawały przypadkiem, a i reakcja kobiety była dla niego już tym bardziej jasna.
- Rozumiem. - tylko tyle potrzebował wiedzieć. Bez słowa przytulił kobietę do siebie mocno, dłoń wplatając w jej włosy. Bądź co bądź nawet Hyron nie był potworem, by bagatelizować takie historie - a ludźmi, którzy popełniali takie czyny, otwarcie gardził. Dotyk nagiej skóry całym swoim ciałem był dziwny dla kobiety, jednak obejmujące ją ramiona wywołały przyjemne uczucie, na które się łagodnie uśmiechnęła i ściślej w niego wtuliła.
- To, że nie czyniłem żadnych kroków, nie znaczyło, że nie byłem zainteresowany - jego głos był przytłumiony. - Nie była to po prostu odpowiednia pora. A widząc ciebie z tak rozwianymi, rozwichrzonymi włosami... tak chętnie odwzajemniającą pocałunki... nie sądziłem, że w tym czasie spałaś. O co chodzi z tymi ziołami?
- Włosy w nieładzie? To po co ja tyle czasu poświęcam na ich ujarzmienie? - powiedziała jakby oburzona i się roześmiała krótko. To było dość ironiczne w jej mniemaniu. Coś co robiła dla urody, miało odwrotne działanie i gasiło wszelkie chęci w jej mężu? Zdecydowanie tu było coś nie tak.
- Myślę, że dla takich chwil gotowa jestem poświęcić nieco więcej poranka na ich ogarnianie.. - dodała w końcu nieco zadziorniej się uśmiechając. Co by nie powiedzieć, jego zachowanie po jej przebudzeniu było naprawdę miłą odmianą, w ich relacji.
- Bez obaw... nie ruszyłabym twoich rzeczy bez zapytania... pan Heres oraz panienka Kellie zaparzyli dla mnie jakieś mieszanki, by mi przed turniejem ulżyć... a mimo tego i tak nie wytrwałam, by choćby jedna z walk obejrzeć... - wyznała lekko zawiedziona, naprawdę chciała obejrzeć walki. Kto wie kiedy znów będzie taka okazja.
- Cóż poradzę, mam specyficzne upodobania - odrzekł z lekkim uśmieszkiem, zanim znów spoważniał.
- A coś jeszcze się w nich zawiera? - dopytała zaciekawiona obejmując ramionami jego kark. Zwierzołak delikatnie musnął ustami jej szyję w krótkim pocałunku, lecz już-już się oderwał, słysząc o mieszankach Heresa i Kellie.
- Jakie mieszanki? Czy nadal coś ci dolega? Co się działo? - tego rodzaju zainteresowanie z jego strony, było czymś dziwnym dla kobiety, więc zaczęła doszukiwać się w tym drugiego dna. Wolała nie zdradzić zbyt wiele i odwrócić jego uwagę od swojego stanu i tematu ziół.
- Nie wiem jakie to zioła były, ale jak widać mi pomogły wraz z odpoczynkiem, bo czuje się już znacznie lepiej... nawet apetyt mi wrócił... choć obecnie czuję nieco inną ochotę niż na tradycyjna strawę... - mruknęła z figlarnym uśmiechem wypowiadając ostatnie słowa praktycznie w jego usta i złożyła na nich krótki pocałunek. Nie skłamała czuła się zdecydowanie lepiej niż przed turniejem, jednak czy było dobrze? Tego też powiedzieć nie mogła.
- Hmm... lubię panny, które wiedzą, czego chcą... - odrzekł Jeździec, choć ciężko by było wyciągnąć wniosek, czy mówił poważnie, czy raczej żartował. Jednak drobny błysk w jego oczach sugerował tę ostatnią opcję; a słysząc odpowiedź małżonki, wyraźnie się rozluźnił i uspokoił. Z czego ognistowłosa była zadowolona, czyli w tak prosty sposób dało się uśpić i jego czujność. Zwierzołaki naprawdę były jak typowi mężczyźni. Jeździec dłonie zsunął na jej plecy, znów muskając, gładząc jej łopatki i wędrując do talii, aż na pośladki. Którymi zresztą zaczął się delikatnie bawić - masować.
- To chyba musimy się zabrać za wszystko to od początku - mruknął, przyglądając jej się uważnie, wnikliwie, jakby szacując, czy żona mu znów ucieknie.
- Doprawdy? Dawałeś odczuć, że raczej wolisz te uległe i grzeczne - stwierdziła dość poważnie. Podjęła się tej dyskusji, która miała nie jasny wydźwięk, ktoś obok nie miałby pojęcia czy mówili oni poważnie, czy jedynie żartowali drocząc się ze sobą.
- Nie za wszystko... wszak odzienia już nie zamierzam zakładać... - stwierdziła i szczelnie przylgnęła do jego ciała swoim.
- Bo lubię. Gra pozorów potrafi być kusząca - wyjaśnił, czym nieco ją rozbawił.
- Oraz myląca - stwierdziła krótko.
- Lepiej się pozytywnie pomylić niż negatywnie - odparł znów wtapiając się w jej szyję z delikatnymi muśnięciami. - Kiedy pozornie niewinna panna-cnotka, która nawet w życiu mężczyzny na oczy nie widziała, w łóżku okazuje się taką, która dobrze wie, co i jak... lubię być zaskakiwany w ten sposób - z tymi słowy zostawił na jej szyi odrobinę dłuższy, mocniejszy ślad. Nie odpowiedziała mu już, rozbawiło ją to typowo męskie podejście. Bowiem w jej mniemaniu takie kobiety nie mogły być naturalne, więc albo całe ich życie było jednym wielkim kłamstwem, maską, którą narzucały by nie pokazać nikomu swych prawdziwych cech albo zwyczajnie były skrajnymi wariatkami. Jednak pragnienia mężczyzny wydały jej się tak proste i niewygórowane, że aż było to zabawne. Naprawdę ich wszelkie potrzeby i pragnienia skupiały się na tych prostych czynnościach łóżkowych.
Usta mężczyzny znów wędrowały po jej obojczykach i mostku, by wreszcie dotrzeć niżej i po raz wtóry skupiając się na pieszczotach biustu. Oddech ponownie przyspieszył, gdy delikatnie całował i pieścił językiem jej piersi, po chwili dołączając do tego dłonie; na tym się przede wszystkim skupił, na dawaniu jej tej przyjemności.
- W tej pozycji to ty mną zawładniesz, pani... - mruknął, lecz ton jego głosu nie wskazywał, by miał coś przeciwko - wręcz przeciwnie.
Czując powrót jego zainteresowania mruknęła zadowolona, choć trzeba było przyznać, że potrzebowała chwili na oswojenie się z sytuacją. Ciężko było jej pojąć, że działo się to naprawdę. Było to dziwne i niepojęte, a jednocześnie elektryzujące. Była ciekawa tego wszystkiego.
- Przynajmniej tu mogę...- mruknęła dość tajemniczo i niebezpiecznie się uśmiechnęła. Jej dłonie ze zdecydowanie większym niż wcześniej zainteresowaniem przemknęły po jego ramionach, a wzrok za nimi podążał. Czując pieszczoty coraz bardziej ta sytuacji zaczynała jej się podobać, więc może i prawdę jej dawni druhowie mówili? A te panny krzyczały nie z bólu, a prawdziwej rozkoszy? Niebywale ciekawa była czy było to możliwe i nabierała coraz więcej śmiałości, by się o tym przekonać.
Hyron podsunął dłoń pod plecy kobiety. Chciał zsunąć się z dotykiem warg odrobinę niżej, pod piersi, i na żebra; po czasie jednak się oderwał i rzucił Airannie spojrzenie z dołu, pełne zaintrygowania.
- Ale wiesz, co trzeba z męskimi darami poczynić, pani? - zapytał odrobinę dokuczliwie, uśmiechając się kątem ust. Podobała jej się ta perspektywa, dlatego uważnie przyglądała się jego twarzy patrząc na nią z góry.
- Może i brak mi praktycznego doświadczenia... jednak właściciel ów męskich darów musi sobie najpierw zasłużyć bym tej praktyki nabrała... - odparła figlarnie nie ulegając takim podpuszczaniom, choć widok jego oczu z tej perspektywy wywołał dreszcz biegnący przez kręgosłup. Wplotła dłoń w jego ciemne włosy i nie ustępując swym spojrzeniem przysunęła swe łono do jego podbrzusza zamykając między ich ciałami jego "dar". Delikatnie zabujała biodrami, w przód oraz tył, lekko je unosząc i napierając na niego mocniej.
- Śmiem sądzić, pani... że bardzo przyjemnie się zaskoczyłem... - mruknął, reagując na jej delikatne bujnięcie bioder. Z ciężkim, przepełnionym przyjemnością westchnieniem skupił się znów na jej biuście, jednocześnie ulegając ruchom kobiety. Mogła zresztą wyczuć, jak powoli, rośnie i twardnieje, a jego dłoń powoli wędruje na jej biodro, stopniowo z czasem wzmacniając uścisk na nim. Nie na tyle, by zostawić siniaki, lecz był pewny i mocny. Wszakże mogła się niewinna panienka na sztywny dar męskości nagle, znienacka nadziać...
- Mówisz tak jakbyś nie lubił instruować dziewic o tym co masz między nogami? To skąd ja mam wiedzieć co robić dalej? - swobodnie się z nim droczyła. Dotyk na biodrze jej się podobał, był konkretny, ale nie bolesny co zmusiło ją do mniejszego zakresu swych ruchów, te jednak nie ustępowały nawet kiedy wyraźny napór rosnącej części jego ciała zmusiłby ją do odsunięcia się, ta jednak twardo trwała blisko dostarczając mu jedynie intensywniejszych doznań.
- Nie że nie lubię, ale lubię kiedy nie muszę. Myślę, że wszyscy to lubimy, ty moja niewinna dziewico - komentarz Airanny wyraźnie go rozbawił. Po chwili westchnął głośno, prostując się i dobierając do jej ust. Panna chętnie odwzajemniła pocałunek podczas, którego jego ramiona delikatnie unieruchomiły ruch jej bioder, tak że pozostały lekko uniesione, jak gdyby go... zapraszając. Sugerując, że to już pora. Oddech mężczyzny był wyraźnie ciężki i przyspieszony. Co nie umknęło jej uwadze, sama była mocno pobudzona. Taka sytuacja była zupełną nowością, dlatego z taką uwagą i czujnością obserwowała poczyniania męża.
Początkowy pocałunek był delikatny, jednak z czasem znów stał się żarliwy i chciwy jak tamte wcześniej. Oboje dali się im pochłonąć. Aira dopiero po chwili wyczuła jak powoli, ostrożnie się w nią wsuwa - czy też raczej droczy, odwracając uwagę pocałunkami. Podstępny orł, nie uśpił tym jej czujności, same jego ruchy było dość drażniące, wzbudzały zniecierpliwienie w kobiecie. Chciała już mieć to za sobą, nie do końca wiedząc co może za chwilę odczuć. Czy będzie to bardzo bolesne? W napięciu wyczekiwała tej chwili oddając się pocałunkom. Droczył się, rozchylając delikatnie płatki, by po chwili wejść w nią płynnym, gładkim pchnięciem, pozwalając jej biodrom opaść. Wstrzymała oddech, kiedy mocniej oplótł przy tym ją ramionami, jakby chcąc stłumić ten pierwszy moment bólu i sprawić, by skupiła się przede wszystkim na pocałunku, którego nie przerywał.
Serce przyspieszyło, a ona skupiła się na oddawaniu pocałunków. Poczuła to rozpierające uczucie w sobie, jednak nie potrafiła go sklasyfikować w żadną stronę. Nie było to bolesne, jednak i z przyjemnością nie miało niczego wspólnego. Taki dziwny dyskomfort. Inaczej tego ująć na ten moment nie potrafiła.
Była tym zaciekawiona oddawała pocałunki przy tym delikatnie poruszyła biodrami mimo jego mocnych objęć. Czuła, że był w środku i to było dość elektryzujące. Jej ciekawość narastała.
Po dłuższej chwili Jeździec się oderwał od jej ust i ostatni raz musnął jej szyję, znów zostawiając delikatny ślad na wzór subtelnego podkreślenia, że należy ona już tylko do niego. Rzucił jej ponownie dłuższe spojrzenie, przymglone przyjemnością, zanim delikatnie poluzował uchwyt na jej biodrach. Oddając jej tym samym swobodę ruchu.
- Twoja kolej, niewinna panienko - mruknął niskim, głębokim głosem, raz jeszcze obrzucając ją przeciągłym spojrzeniem.
- To chyba przespałam tą twoją kolei... - prychnęła rozbawiona. Mężczyzna w pełni się już rozkokosił zrzucając na nią resztę roboty. A ona choć nie chciała tego przyznać, nie do końca wiedziała co dalej robić. Miała wrażenie, że większy żar czuła podczas ich pocałunków niż faktu, że w niej był. Instynktownie poruszała biodrami, uważnie obserwując przy tym jego reakcje na poszczególne ruchy. Intensywnie patrząc w jego oczy ten wzrok działał na nią pobudzająco. Dla tego spojrzenia chciała to kontynuować. Bujała biodrami. Było to ciekawe odczucie, jednak moment, w którym jej wzgórek otarł się o jego podbrzusze wywołał zaskoczenie na jej twarzy i wyrwał wręcz z ust jęk. Zaskoczona to powtórzyła powoli rozumiejąc o jakiej przyjemności te wszystkie historię mówiły. Jej ruchy były coraz śmielsze, a ona wręcz poczuła w tym wszystkim niedosyt.
Pchnęła mężczyznę na łożę, wygodniej usadawiając się na jego kroczu, jej ciało było już zdecydowanie bardziej rozluźnione, a to ustawienie jedynie temu rozluźnieniu sprzyjało. Dlatego gdy energicznie wykonała ruch podobny do tych z przed chwili jej ciało wpuściło partnera zdecydowanie głębiej niż dotąd. A ona zamarła, jej twarz stężała w szoku, po to by szeroko uchylone oczy i usta zwęziły się, a dłonie z piersi mężczyzny przeniosły się na jej własny brzuch. Upadła na niego, czoło o jego tors opierając, by chwilę później przechylić się na bok zsuwając z niego i lądując obok w embrionalnym ułożeniu.
- Ja pierdole... chyba przebiłeś mi przeponę... - wydusiła z siebie z ogromnym trudem nie rozumiejąc skąd pojawił się tak ostry i silny ból wypełniający cały jej brzuch.
- Nie stercz tak! Zr.. - chciała go ponaglić, by jej jakoś pomógł, jednak wtedy jej wzrok spoczął na stojącym ptaku tego ptaka i mimo bólu prychnęła śmiechem. Hyron odwrócił głowę, próbując stłumić rozbawienie. Chwilę później podsunął jej ramię, delikatnie rozmasowując jej podbrzusze.
- Dlatego robiłem to wszystko tak delikatnie i powoli. Nie zdążyłem ci powiedzieć, żebyś nie galopowała tak szybko. Myślałem, że w tej pozycji zostaniesz. Za chwilę ci przejdzie - odrzekł uspokajającym tonem głosu, choć w jego oczach było widoczne ukryte rozbawienie. Wcale jej tymi słowami nie uspokoił, patrzyła oburzona i zbulwersowana brakiem tak istotnych informacji z jego strony. Zwierzołak wyraźnie zacisnął usta, próbując się nie śmiać. Kobieta zmarszczyła brwi zirytowana.
- To było mówić! Skąd miałam wiedzieć, myślałam, że jak już wlazłeś to po wszystkim! - mówiła po to by zająć czymś myśli i odciągnąć je od bólu. Chciała również wylać swoją frustrację na tak jawne niedociągnięcie ze strony męża. Przyjęła jego ramię i pomoc, choć wcale nie było jej lżej, oddychała płytko i to nie od przyjemności, a cały brzuch był twardy niczym deska, od nasilającego się bólu, który przerażał ją coraz bardziej.
- Kurwa czuje się jakby mnie na pal nabili... zaraz... co ja się kurwa dziwię... w końcu mnie NABITO NA CHOLERNY PAL! - jej oburzenie i gniew było nasycone żartem i śmiechem, poprzez które chciała sobie ulżyć w bólu, niestety to nie pomagało. Położyła się na plecach sama gniotąc brzuch i biorąc głębsze oddechy, coraz bardziej się stresowała.
- Ja pierdole... który z Bogów wymyślił sobie, że mamy coś takiego przechodzić? Bo kurwa chyba się do niego przejadę... - patrzyła w sufit szukając w swych ruchach ulgi, która nie nadchodziła.
- Nie sądziłem, że cię poniesie aż tak - wyjaśnił Hyron spokojnie, po chwili się podnosząc. Bez słowa podszedł do juków i wyciągnął koszulę; nastawił też kociołek z wodą na kominku.
- Przejdzie ci. Za jakiś czas nie będziesz tego pamiętać - dodał, nie odwracając się. Po jakimś czasie bez słowa namoczył koszulę w ciepłej wodzie i podszedł z powrotem, by nałożyć jej ten delikatny kompres, który natychmiast dla siebie zagarnęła.
- Na razie to tu trzymaj. Woda na rozgrzanie zaraz się zagotuje. Wejdziesz do ciepłego, to uśmierzy trochę ból - oświadczył. Był już bardziej poważny i spokojny niż wcześniej. Cóż, powinności małżeńskie można było uznać za ostatecznie na dzisiaj zakończone. Przynajmniej dla Airy.
Nie miała siły z nim dalej dyskutować, była zła na tą sytuacje i na samą siebie. Dopiero po dłuższej chwili spróbowała się odezwać.
- To coś takiego da się zapomnieć? - nie wierzyła, w końcu to właśnie faceci opowiadali jej jakie to wszystko jest cudowne i kolorowe, no to miała właśnie próbkę tych cudownych kolorów.
- No jak dobrze wiesz co trzeba robić, czyli to nie pierwsza twoja taka sytuacja...- stwierdziła jeszcze bardziej zirytowana.
- Da się. Ma się te trochę lat doświadczenia. Ja już zapomniałem, jak boli złamany członek albo obite jaja - mruknął, sięgając po swój płaszcz i grzebiąc po jukach. Informacja ta nie była jej do niczego potrzebna, a tym bardziej jej nie pocieszała. Bo w nią nie wierzyła. Ona doskonale pamiętała ból najgorszej miesiączki, wbitej w ciało strzały bądź nacinającego skórę ostrza noża. Takich rzeczy się nie zapominało, a więc i to będzie pamiętać.
- Racz wybaczyć, pani. Za chwilę wrócę. Nigdzie nie wstawaj i się nie ruszaj - ostrzegł spokojnie, wciągając na siebie koszulę. Tę z dnia dzisiejszego. Spodnie też dość luźno zawiązał, kryjąc je pod płaszczem.
- O jak żarty się ciebie trzymają... nie no a ja chciałam pospacerować trochę... - odparła obserwując jak się ubiera w podejrzliwy sposób, nie ufała bowiem do końca jego pomysłom i temu gdzie zamierza się udać i po co?
- Żarty bynajmniej mnie się nie trzymają, pani - odrzekł z ciężkim westchnieniem, wychodząc z pomieszczenia, a ona zamrugała kilkukrotnie nie dowierzając, że naprawdę ją tak zostawił. Skoro kobieta do figli się już nie nadawała, to traciła zainteresowanie pana dowódcy!? Tak ogromna złość i frustracją ją ogarnęła, że wręcz zapomniała na chwilę o rwącym bólu, jednak tylko na chwilę, bo ten zaraz jej o sobie przypomniał, przez co na nowo na bok się obróciła i skuliła tuląc do mokrego materiału, który raczył jej małżonek przynieść.
Patrzyła się pusto w drzwi, którymi wyszedł. Naprawdę ją tu zostawił? Marszczyła brwi w niedowierzaniu, jednak nie miała sił się ruszyć. A raczej wolała tego nie robić, ból i tak był zbyt silny, by go rozdrażniać. Leżała więc skulona na łóżku tuląc do swojego podbrzusza otrzymany namoczony materiał. Starała się wyrównać oddech licząc, że choć to jej pomoże w uśmierzeniu niechcianych odczuć, ale nic z tego.
Leżąc tak wzbierała w niej złość na to wszystko co się stało. Ponowna fala zażenowania i irytacji na samą siebie. Musiała wziąźć się w garść. Nie pierwszy i nie ostatni raz mężczyzna ja zawiedzie. To ona musiała być silna i zaradna, by radzić sobie z napotykanymi problemami. A skoro wpakowała się w taką a nie inną sytuację musiała sama sobie z nią poradzić. Sama się w końcu o to prosiła. No to miała.
Skuliła się mocniej, a kosmyki zasypały jej twarz, zamknęła oczy starajac się nie panikować, nie raz była ranna i sobie poradziła, a więc i tym razem ból minie. Prawda?
Słysząc uchylające się drzwi komnaty, zmarszczyła gniewnie brwi, była oburzona na to, że tak ja zostawił z tym bólem, przez co odchodziła od zmysłów.
- Kurwa! Nie możesz mnie teraz tak zostawiać! Ty wiesz jak to boli...- poderwała się na tyle ile mogła, czyli jedynie zwróciła twarz w kierunku drzwi, a wtedy zamilkła. Widząc podchodzącego do siebie Heresa mocno się speszyła. Nie chciała być oglądana w takim stanie przez nikogo.
Jeździec przykucnął przy łóżku i pogładził ją po głowie, na co nie miała sił reagować.
- Co się stało? To Hyron cię tak załatwił, czy moje ziółka? - spytał cicho i delikatnie się zaśmiał. Choć śmiech ten nie był typowy dla mężczyzny, dość dziwny.
- Zajmę się tobą. Ja ci pomogę - dodał, a ona nie chciała podejmować się tej dyskusji.
- Twoje ziółka to by się teraz przydały - wydusiła z siebie z ogromnym trudem. Liczyła, że przestanie on drążyć temat albo sam się połapie. Po prostu leżała ignorując nawet fakt swojej nagości, teraz był to jej najmniejszy problem. Choć kiedy mężczyzna go załatwił nakrywając ją swoim płaszczem odrobinę jej ulżyło.
- No to mam ich trochę u siebie - odparł szeptem jakby chciał uniknąć nakrycia w komnacie dowódcy. - Chodź bido - mruknął i wziął ją na ręce, co dośc mocno ją zaskoczyło. W normalnych okolicznościach zapewne dość jawnie by oponowała, jednak przy aktualnym stanie nie miała na to siły. Dodatkowo naprawdę liczyła, że uzyska pomoc od tego jelenia. Jeśli miało jej to ulżyć w bólu, nie zamierzała mu utrudniać chęci pomocy.
- Potrzebujesz profesjonalnej pomocy - dodał, a ona podejrzliwie przyjrzała sie jego twarzy.
- Ale nie pokarzesz mi małych kotków w piwnicy? - wydusiła żartobliwie, choć do żartów jej nie było.
- Mam ciekawsze rzeczy do pokazania niż kotki i lepsze miejsca niż piwnica - wyszczerzył zeby w uśmiechu i ruszył do wyjścia. Dość ostrożnie i spokojnie, przystanął na progu, by wyjrzeć i upewnić się, że nikogo nie ma na korytarzu. Aira uśmiechnęła się tylko na jego słowa lekko nimi rozbawiona, jednak nic już nie odpowiedziała, nie miała sił na dalsze dyskusję. Oparła się o niego najwygodniej jak teraz mogła, opatulając otrzymanym płaszczem i kurczowo dociskając do swego brzucha szybko stygnący materiał. W tym momencie nie obchodziło ją zbyt wiele, chciała jedynie pozbyć się tego bólu, a skoro rudzielec chciał jej w tym pomóc, to niech pomaga. Nie ważne gdzie chciał ją zabrać i nie ważne jaką minę będzie miał jej mąż kiedy wróci do komnaty. Po prostu miało przestać ją boleć.
Heres wyniósł kobietę w milczeniu, niosąc ostrożnie korytarzem. Nie szli daleko, minęli może jedną parę drzwi? Albo dwie? I wniósł ją do komnaty po drugiej stronie korytarza, zaraz układając na łóżku. Zamknął drzwi, a ona próbowała usiaść, lecz nie była w stanie, więc kiedy mężczyzna przysiadł obok niej przyjęła jego towarzystwo i wsparła się o jego ramię. Przymykając oczy kiedy zaczął gładzić jej głowę w uspokajającym geście.
- Ten stary pryk nie docenia tego co dostał. Zrobić ci jeszcze ziółek? - zapytał szeptem i zaczął bawić się kosmykiem jej włosów.
- Teraz to bym bimbru... się napiła... ale jeśli zioła... pomogą to poproszę - mówiła zdawkowo, na raty, próbując zapanować nad płytkim i ciężkim oddechem.
- To zawsze tak boli? - zapytała dość mocno tym przejęta. Nie wiedziała czy tak silny ból był normalny. Czy może zrobili coś nie tak i dlatego cierpiała. Kompletnie nie rozumiała tej sytuacji. Czemu nikt wcześniej jej przed tym nie ostrzegł? Mężczyźni zawsze takie bajki opowiadali o cudowności tej chwili, panny podchodziły do tematu raczej żartem, czasem zdziebko ostrzegały, ale nikt jej nie mówił, że wnętrzności jej porozrywa!
- Jak masz ochotę może być i bimber - skwitował, rozglądając się po komnacie, gdzie na stole paliła się świeca. Podszedł po butelkę i podał ja dziewczynie, wracając na swoje miejsce i przyciągając ją zachłannie do siebie.
- Ale co boli? - zapytał, jakby nie rozumiał o czym ona mówi, za to sam zaczął głaskać delikatnie jej ramię i poprawił płaszcz, którym była okryta. Narzucając na nią przy okazji kołdrę. Za wszystkie te gesty była mu wdzięczna w tej chwili ogromnie je doceniając, gdyż sama nie wiele była w stanie zrobić.
- Brzuch...wszystko w środku... rwie... - odpowiadała z trudem, trzymając butelkę, ale jej dłonie drżały przez co tylko ją trzymała.
- Hyron mówił, że ciepło mi pomoże... że mam to rozgrzać kąpielą... - wzrokiem namierzyła balię, które stały w każdej komnacie.
- Na te dni ciepło faktycznie powinno pomóc. Albo masaż zamiast kąpieli. - zaśmiał się cicho, przejeżdżając dłonią po jej plecach.
- A co ci zazwyczaj pomagało, może będę mógł ci pomóc? -zapytał, dalej gładząc jej plecy, na co niezbyt reagowała, przyjmowała w tej chwili każdy gest, który pomagał jej się choć trochę uspokoić.
- Bo wiesz. Ja pomocny chłopak jestem. - uśmiechnął się do niej. Aira popatrzyła na niego mocno skrępowana, pojęła, że mężczyzna nie zrozumiał co się wydarzyło. Przygryzła lekko dolną wargę. Żenujący był fakt, że musiała z nim o tym rozmawiać, ale jeśli chciał pomóc, to raczej powinien wiedzieć z czym się zmagała.
- To nie.. znaczy.. kurwa... to ból od pierwszego razu - trochę z początku się gmatwała, jednak miała już dosyć, musiała wziąć się w garść i to zrobiła.
Mina Heresa gwałtownie się zmieniła. Uśmiech spełzł mu z ust, ale po chwili wrócił. Chociaż jego ruchy były już mniej spokojne.
- Pierwszego. Haha! Cóż. Mogę ci dać ziółek bido. Ten Hyron zupełnie nie zna się na kobietach najwidoczniej skoro do takiego stanu cię doprowadził. - mruczał pod nosem. - Się mu dostało, a przecież są tacy co by lepiej zadbali o ciebie - stwierdził z westchnieneim i przyciągnął ją jeszcze bliżej, co przyjęła z łagodnym uśmiechem.
- Dostało? Jemu to się dopiero dostanie! - warknęła zdenerwowana, w tej chwili miała ochotę na rosół z orła i już w głowie układała plan oporządzenia drobiu. To ją uspokajało. Jednak ból zatrzymywał ją w miejscu, choć miała wrażenie, że sie zmieniał, może jakby zelżał? A przynajmniej miała taka nadzieję.
- Cieszę się, że przyszedłeś... tak bym leżała tam sama - stwierdziła i wygodniej się o niego oparła, opatulając szczelniej płaszczem i kołdrą, którymi ją okrył. Taka bliskość była jej teraz potrzebna. Nie chciała być w takiej chwili sama. Udało jej się nieco wyrównać oddech, odczucia przestawały być tak ostre i rwące, dlatego wykorzystała moment i otworzyła sobie butelkę, którą dłuższą chwilę do siebie tuliła i upiła z niej łyk. Znieczulenie było teraz bardzo ważną kwestią, a i uspokajało to jej nerwy, była zła na Hyrona za pozostawienie jej tak.
- Cieszy mnie, że się cieszysz. - odparł cicho, gładząc jej plecy, zachęcony jej ruchem. - Wiesz możesz zostać tutaj. Niech się martwi i sobie szuka. Miał okazję i się nie popisał. Są lepsi, którzy potrafią się opiekować kobietami. - stwierdził cicho i znów dłoń z pleców powędrowała na jej głowę, gdzie palce zaczęły subtelnie zaplatać jeden z kosmyków.
- Potrafią czy nie potrafią. Po prostu muszę odsapnąć - stwierdziła i nieco się poprawiła, przez ból nie potrafiła spokojnie usiedzieć, jednak coraz lżej się jej mówiło, a to był dobry znak.
- Mógłbyś zagrzać tej wody? - dopytała, nie lubiła nikogo o nic prosić, jednak w obecnym stanie nie mogła zrobić tego sama.
- Jasne, połóż się tu wygodnie, a ja przyniosę jeszcze trochę wody, bo zostało niewiele. - odpowiedział i podniósł się powoli, odkładając ją na swoją poduszke i okrywając kołdra. Skuliła się na boku i przytuliła do siebie otrzymaną pościel.
- Czekaj tu na mnie grzecznie - rzucił luźno.
- Nigdzie się nie wybieram - odparła, a on wyszedł z komnaty z wiadrem pod pachą. Rozbawioło ją, że Hyronowi odpowiedziała coś podobnego, jednak on o nią w taki sposób nie zdabał, więc nie czuła wyrzutów sumienia na to co się stało. Leżała próbując ulżyć sobie w bólu i oczekiwała powrotu jelenia. A kiedy wrócił, jedynie obserwowała to jak krząta się po komnacie dopóki nie zamknęła oczu. Skupiała się na oddechu, by jak najbardziej sobie ulżyć.
- Jestem! Już grzeję wody, mam też ziółka dla ciebie. - podszedł i podał jej mały ususzony pęczek. Uchyliła powieki i go przyjęła.
- Żuj to, a zredukuje ból - poinformował, a ona zgodnie z instrukcją zaczęła to żuć.
- Dziękuję - mruknęła tylko, a on poszedł wlać wode do kotła nad paleniskiem i do niej powrócił siadając obok.
- Ja się tobą zaopiekuję - powiedział i pogłaskał ją po policzku wpatrując się w jej oczy. To zaczynało ją niepokoić. Rozumiała, że mógł go zmartwić jej stan, jednak taka troska była, aż dziwna. Jego czułe gesty zaczynały ją aż razić. Czy było to normalne? Nie znała go, aż tak dobrze, jednak wcześniej rozmawiało im się bardzo dobrze i nie zachowywał się w taki sposób wobec niej.
Wolała w milczeniu poczekać, aż woda się ugrzeje, a gdy tylko była gotowa, kobieta wygrzebała się z pod kołdry i płaszcza. Podniosła ze swojego brzucha zawinięty na nim mokrawy materiał. Była to duża męska koszula, którą ruda na siebie założyła i pozapinała guziki. Ten luźny materiał wydał jej się lepszym rozwiązaniem od zupełnego negliżu.
Jeździec naszykował kąpiel, a ona zebrała siły, by skorzystać z tej kąpieli. Wyciągnęła z koszuli jakiś sznurek i związała nim swoje włosy, po czym zanurzyła się w wodzie po samą szyję. Tu dopiero jej ciało mogło się rozluźnić. Tylko chwilę patrzyła czym zajął się mężczyzna, który siadł nieopodal i zaczął polerować miecz. Choć niezbyt był na tej czynności skupiony przez stale uciekajace ku kobiecie spojrzenie. Wiedziała o tym, lecz nie reagowała, wolała skupić się teraz na swoim brzuchu, który lekko masowała. Straciła poczucie czasu, nie miała pojęcia ile tu spędziła, jednak kiedy ból praktycznie ustąpił pozwoliła sobie na podniesienie się, chciała stopniowo odzwyczajać ciało od wody i przygotowywać je na wyjście z balii. Jednak gdy tylko się podniosła usłyszała głos mężczyzny.
- Jak się czujesz? - zapytał dość słyszalnie przełykając ślinę. - Lepiej trochę? Chcesz się czegoś napić? Może wina? - zaproponował i wstał z łóżka, na którym do tej pory siedział od razu potykając się o swoje nogi. Na szczęście utrzymał równowagę i dotarł do stołu, gdzie stał dzban i czarki. Aira uważnie się mu przyjrzała, jego poliki było dość mocno zaczerwienione.
- Dużo lepiej, ale jeszczę posiedzę tu - odparła - A ty jak się czujesz? - dopytała i chwilę rozważyła jego propozycję. - Wina? Chętnie - w jakim stanie by nie była, alkoholu nie odmawiała.
- Eeee...ja?...wyśmienicie. - stwierdził, lekko nieprzytomnym głosem i trzęsącymi się rękami podał jej czarkę wypełniona rubinowym płynem. Odebrała ją i upiła mały jak na siebie łyk, uprzednio pozbywając się ziół z ust.
- I siedz, ile tylko potrzebujesz. Chcesz coś przekąsić? Mam trochę suszonego mięsa - zaproponował, nie spuszczając z niej wzroku. Co nie umknęło jej uwadze.
- Mogę też umyć Ci plecy jeśli chcesz... - dodał z nieskrywaną nutka nadziei w głosie.
- Nie dziękuję, łatwiej coś wypić niż zjeść - stwierdziła i zrobiła kolejny łyk.
- Wtedy potrzebowalibyśmy jeszcze więcej zagrzanej wody - odparła na jego propozycję. Jego zachowanie wydawało jej się zbyt dziwne, a więc szukała wyjścia z tej sytuacji. Nie miała pojęcia co działo się z mężczyzną. Dziś był turniej, może oberwał po głowie? A może pobalowali po walkach i zapalił z Hektorem? Co by to nie było, nie chciała sprawdzać, o co dokładnie chodziło rudzielcowi. Te jego podchody były zbyt dziwne.
- Jest jeszcze trochę w wiadrze. Mogę przynieść więcej, jeśli trzeba - odrzekł z nieskrywanym entuzjazmem. - Widzisz. Jeśli czegoś ci trzeba to mów - dodał, drapiac czubek nosa palcem wskazującym.
- Dobrze, dziękuję. Więc przynieś jej więcej. Ta zaraz wystygnie - powiedziała swobodnie i zrobiła kolejny łyk, ten zdecydowanie większy od poprzednich.
- Dobrze...już idę. - uśmiechnął się i chwycił wiadro. - Może potrzeba ci czegoś jeszcze. Przyniosę lub zrobie co tylko potrzebujesz - zaproponował, zerkając na nią z nadzieją.
- Dziękuję ci bardzo. Woda wystarczy - odparła z łagodnym uśmiechem. Dziwnie się czuła, było jej wręcz szkoda rudzielca, jednak wolała tu dłużej nie zostawać. Jego życzliwość była bardzo miła, a jego zachowanie momentami ją ujmowało, ale czuła się tu niepewnie. Widziała te jego podchody i maślane oczy, nie mogła wykorzystywać tak jego sympatii, może źle ją zrozumiał z tym wszystkim? Nie chciała by miał przez nią później kłopoty. Więc kiedy tylko Heres opuścił komnatę podniosła się z balii. Wiedziała, że ma kilka chwil nim wróci. Dopiła wino, poczekała, aż nadmiar wody z niej spłynie i wyszła z kąpieli. Narzuciła na wierzch ramion płaszcz mężczyzny, który uznała za w tej chwili potrzebny. Nie chciała paradować na korytarzu w samej przemoczonej koszuli. Wolała się z tąd ulotnić, niech ten dzień się zakończy, a jutro na spokojnie wyjaśni sobie z jeleniem tą sytuację. Może mężczyźnie już przejdzie? I wróci ten zabawny facet jakiego poznała? Wolała uznać, że Jeździec miał po prostu gorszy wieczór.
Odczekała chwilę i przystanęła pod drzwiami nasłuchując nikt tam ni echodził, a więc uchyliła je i wyjrzała. Nie było nikogo, cicho wyślizgnęła się z komnaty zamykając ją za sobą. Musiała ustalić gdzie była i jak wrócić do siebie. Jednak czy chciała wracać? To też było istotne pytanie. Po prostu nie chciała natrafić już na żadnego "pomocnego" Zwierzołaka. Była na samym końcu korytarza, a więc logicznym było, że musiała kierować się w przód, niestety usłyszała tam czyjeś kroki, a nie chcąc na nowo utknąć w komnacie Heresa zaryzykowała i chwyciła za klamkę komnaty na samym końcu. Ta na szczęście była otwarta, więc kobieta skryła się za jej drzwiami.
- Aira? - usłyszała damski głos za swoimi plecami nim w ogóle zdążyła rozejrzeć się po komnacie. Szmaragdowe spojrzenie spoczęło na stojącej przy oknie Shadan. Ruda odetchnęła z ulgą, nikogo więcej tu nie było.
- Tak, wybacz za najście - odparła, kiedy białowłosa przypatrywała jej się niczym marze sennej, mierząc ja wzrokiem od czubka głowy po czubki palcy.
- Tak wiem, świetna kreacja, ale musiałam trochę improwizować - kobieta bardzo się przejęła i od razu zbliżyła do rudej.
- Stało ci się coś pani? - zaczęła zmartwiona, na co Aira łagodnie się uśmiechnęła.
- Co by nie było przeżyję - stwierdziła pewnie siebie, by uspokoić kobietę - jak wam poszło znalazłyście coś w księdze? - zaczęła płynnie, by odwrócić uwagę Shadan od samej siebie.
- T-tak... pokierował nas, znalazłyśmy całe zaklęcie. Nawet zaczęłyśmy szukać składników do niego, ale nie wszystko byłyśmy w stanie zrozumieć - choć zaczęła niepewnie, zaraz się zreflektowała i swoją postawę poprawiła. Upewniła się, że drzwi są zamknięte i przekręciła w nich kluczyk, by mieć pewność, że ktoś kto niepokoił Airę tu nie wtargnie, po czym podeszła na nowo do okna, a ruda stanęła obok.
- Czyli świetnie wam poszło. Brawo. A nikt was nie nakrył? Nie udało mi się zatrzymać męża Yelleny i tej baby, bałam się, że was przyłapali - podsumowała.
- Spotkałyśmy ich, ale na niczym nas nie nakryli. Wspomnieli, że źle się czułaś. To przez tą nalewkę? Jest już dobrze? - wyjaśniła i znów spojrzała nieco zmartwiona, po czym skierowała się w stronę masywnej szafy.
- Może i nalewka, poskładało mnie, ale już wypoczęłam - obróciła się w stronę białowłosej - i jak uda sie gada odczarować? - dopytała kiedy Shadan wyciągała jakieś rzeczy z szafy.
- Nie wiem, musi to ocenić pan Halse - stwierdziła i podała Airze zieloną suknię - załóż - poleciła krótko. Ognistowłosa zmierzyła ubranie badawczym spojrzeniem, następnie to przeniosła na swoją towarzyskę.
- Wiesz, że jej już nie odzyskasz? - poinformowała, a Shadan jedynie się uśmiechnęła i zaczęła wyjmować kolejne rzeczy takie jak bielizna i pantofelki.
Airanna ubrała otrzymane rzeczy, cieszyła sie, że mogła zdjąć z siebie mokrą, ogromną koszulę. Mając na sobie już wszystko narzuciła na ramiona zielony płaszcz jelenia, mimo wszystko był lepszym okryciem niż nic.
- Jutro postaramy się zebrać i ustalić co robimy z tym gadem - oznajmiła stając przy oknie i wyglądając za nie, by ocenić wysokość do ziemi.
- W czwórkę tak? - upewniła się, a ruda zmierzyła ją podejrzliwie spojrzeniem.
- A kogo byś jeszcze chciała? - dopytała, a Shadan stanęła bliżej niej.
- Nie zrozum mnie źle, ale nie ufam tej kobiecie z rana, tej Alayi - stała pewnie i dumnie, nie zamierzała kryć się ze swoimi myślami, skoro mogło im to zagrażać. Ruda prychnęła lekko rozbawiona i się roześmiała, co Shadan całkowicie zaskoczyło.
- Nie przejmuj się nią - odparła Aira, jednak to nie przekonało dyplomatki. Było widać, że ta potrzebowała mocnych argumentów do zmiany swojego zdania. Dlatego ruda postanowiła po takie sięgnąć.
- To nie są żarty, my możemy tu zginąć - próbowała oświecić towarzyszkę, która wydała jej się nieświadoma zagrożenia. Uniosła dłoń chcąc wskazać bransoletę, wtedy jednak jej nadgarstek został pochwycony, nastąpiło silne szarpnięcie, któremu kobiece ciało bez oporów się poddało i wylądowało na pobliskim blacie. po ramionach rozsypały się gęste białe włosy, kiedy została wyjęta z nich długa szpilka. Zaskoczone bursztynowe oczy spojrzały przez ramię na rudą, która trzymała jej wygiętą rękę i dociskała do blatu, oczy jeszcze szerzej się otworzyły kiedy szpilka musnęła gładką szyję.
- Alaya to ciotka Yelleny, nie groźna po prostu mocno irytujaca. Na pewno, by nie chciała dla niej źle, jednak jeśli, by jej coś odjebało. I zadziałała na waszą szkodę. To niech modli się o szybką śmierć z czyjejś ręki zanim ją dorwę...- mówiła bardzo spokojnie ruda pochylając się nad uchem przytrzymywanej kobiety. - Wierz mi, zrobię wszystko co w mojej mocy, by nic wam się nie stało - dodała, odkładając na blat szpilkę i zwolniła uścisk, odsuwając się od dyplomatki. Aira zrobiła krok w tył i na nowo spojrzała przez okno, jak gdyby nic się nie stało. Shadan podniosła się powoli, obróciła w jej stronę opierając pośladki o blat, na którym przed chwilą leżała. Chwyciła lekko dłonią nadgarstek, za który została pochwycona i patrząc na niego uśmiechnęła się kątem ust.
- Wiedziałam, że nie jesteś zwykłą panienką, ale czegoś takiego, nawet ja się nie spodziewałam - powiedziała niezwykle zadowolona patrząc w szmaragdowe oczy.
- Oni też się nie spodziewają i niech tak zostanie. Element zaskoczenia jest ważny, jak przed chwilą miałaś okazję doświadczyć - odparła luźno i sięgnęła dłonią do zasłon. - Mam nadzieję, że nie jesteś do nich przywiązana? - nie słysząc sprzeciwu szarpnęła za jedną część, potem za drugą.
- Cieszę się, że spotkałam tu kogoś takiego jak ty. Teraz będę nieco spokojniejsza o jutro - wyznała i obdarzyła Airę subtelnym, wdzięcznym uśmiechem. Ruda w tym czasie związywała zerwane zasłony i jeden ich koniec przywiązała do stojącej przy oknie komody.
- Lepiej się bać, wtedy jest sie czujniejszym - stwierdziła - mogłabyś tu usiąść na chwilę? - dopytała otwierając okno.
- I naprawdę teraz wyjdziesz oknem? - białowłosa nie wiedziała czy była bardziej zaskoczona czy rozbawiona.
- Tak. Chce odsapnąć na zewnątrz, a wyjście przez zamek odpada. - odparła wprost, jakby wyjście oknem było czymś powszechnym i normalnym. Stojąc przy parapecie wyrzuciła drugą część zasłon za niego i spojrzała dokąd sięgają.
- A to czemu? dopytała Shadan zgodnie z prośbą siadając na komidzie, a wtedy Aira wskoczyła na parapet i schowała butelkę wyniesionego od Heresa trunku w biust.
- Bo wychodzi na to, że w noc taką jak ta, Zwierzołaki zamieniają miejscami mózgi z kutasami. A więc zamknij dobrze drzwi i do jutra - odparła ruda i bez większych trudów przeszła na drugą stronę parapetu, następnie schodząc po zasłonie na dół, a kiedy jej brakło wspomogła się konstrukcją ściany i zwinnie zeszła na dół, zeskakując na odpowiedniej dla siebie wysokości. Shadan wyjrzała tylko za nią i z rozbawieniem wciągnęła zasłonę do środka, zamykając następnie okno. Aira odetchnęła chłodnym powietrzem, rozejrzała się wokoło i wyjęła butelkę z biustu. Ruszając na upragniony spacer.
Świeże powietrze dobrze jej robiło, chłód przyjemnie działał na rozchwiane nerwy i ciało. Cieszyła się, że ten dzień dobiegał końca, miała go serdecznie dosyć. A sama myśl o kolejnym równie przyjemnym odbierała jej siły, których teraz potrzebowała bardzo wiele. O jak zazdrościła tym nieświadomym niczego, głupiutkim panienkom. To co je otaczało i z czym musiała się zmierzyć było czymś nieprawdopodobnym. A świadomość tego wszystkiego zobowiązywała do działania. Musiała więc być silna, by dać rade być oparciem dla dziewczyn, które na nią liczyły. Westchnęła i zrobiła spory łyk z niesionej butelki. Dobrze, że ją wzięła.
Siadła sobie pod murem zamczyska i napawała się urokami nocy. Szczelniej owinęła sie nie swoim płaszczem, by mróz jej nie doskwierał.
Wodziła spojrzeniem po otaczających dwór murach, wtedy też dojrzała spacerującą po nich sylwetkę, z tej odległości nie miała pojęcia kim był ów osobnik, jednak przypomniała sobie o słowach Niedźwiedzia. No tak ten za karę, za oberwanie po ryju dostał wartę. Zrobiła kolejny łyk i chwilę się zamyśliła. Powiedziała mu, że zajrzy, nawet flaszkę miała ze sobą, jednak czy miała ochotę na kolejne spotkanie ze Zwierzołakiem po tym co dziś ci wyprawiali? Marszczyła brwi mając spory dylemat. Halse wydał jej się w porządku, zwłaszcza kiedy wyjaśnił tyle kwestii, wyjawił te wszystkie tajemnice, były jego dłużniczkami, a więc dotrzymanie rzuconego słowa tak ją uwierało. Nie mogła od tak tego porzucić, nie było to w jej stylu. Skoro powiedziała, że przyniesie flaszkę to powinna ją przynieść. Nie była to wielka cena za jego życzliwość. Westchnęła ciężko przerwacając oczami i podniosła się, poprawiła suknię i ruszyła na mury.
Choć nawet po wejściu na nie była ostrożna, przypatrywała się wartownikowi próbując rozpoznać czy do odpowiedniej osoby się zbliża, jednak blond czupryna rozwiała wszelkie wątpliwości. Airanna podeszła spokojnie omiotła sylwetkę mężczyzny, by mieć pewność z kim ma do czynienia, stan jego twarzy był dość zaskakujący, czego nie okazała. Jej wzrok jednak nie był oceniający czy nachalny, widoczne ślady na jego twarzy były oczywistym skutkiem turnieju. Choć zastanawiało ją kto był w stanie tak odwinąć się Niedźwiedziowi i jak musiał wyglądać ten drugi. Najwidoczniej Zwierzołaki były kompletnie nieprzewidywalne, skoro nawet ona swoim wparnym okiem nie była w stanie poprawnie ocenić końcowego wyniku ich starć. W jej skromnym mniemaniu Halse był jednym z faworytów, więc stan jego pokiereszowanej buźki mocno ją zaskoczył. Nie dała jednak tego po sobie poznać. Obdarzyła go krótkim, nienachalnym spojrzeniem.
- Widzę, że miałeś równie przyjemny dzień co i ja... - stwierdziła i uniosła lekko dłoń, potrząsając znacząco trzymaną w niej butelką.
- Przybywam ze znieczuleniem... o ile możesz na chwilę siąść... - oznajmiła wzrokiem omiatając otoczenie Jeźdźca, sama potrzebowała chwilę odsapnąć, a nie wymagała do tego wielkich luksusów, wystarczyła chwila spokoju.
- Gdzie ja tu niby siądę? — rozejrzał się Halse znacząco po dość surowym otoczeniu. — O murek się oprę. Też bym ci zaproponował, ale ty już chyba nie Ruda - zlustrował ja spojrzeniem od stóp do głów, a minę miał lekko drwiącą co kobiety ani trochę nie dziwiło zważywszy na jej niecodzienny ubiór, który ani trochę jej nie odpowiadał. — Tylko waćpanna. waćpannom chyba brudy ziemi i kamienia obce i zohydzone. Co ci się stało? — spytał w końcu całkiem szczerze, a ona tylko westchnęła zrezygnowana, ale i lekko tym określeniem rozbawiona. — I czemuś ty niby dzień zły miała? Da się mieć gorzej? — spytał z ponurym przekąsem mężczyzna.
- A gdziekolwiek, zgrabny zad wszędzie można ulokować byleby jakieś mrówki nie gryzły - odparła, po wysłuchaniu go i bezceremonialnie podeszła sobie do murku i siadła ciężko pod nim opierając się jakby z ulgą. Wbrew pozorom nigdy nie była rozpieszczana luksusowymi warunkami, przywykła do trudów podróży, dlatego i niewiele było jej potrzeba. Ot co kawałek suchego murku, chroniący przed mroźnym wiatrem.
- Waćpanna? - prychnęła lekko rozbawiona i sama zlustrowała kreację jaką miała na sobie. Dopiero po chwili pojęła, że mężczyźnie o strój jej chodziło. A przynajmniej tak jej sie wydawało, gdyż nie miała innego pomysłu, na motywy Zwierzołaka.
- A do tego ty pijesz... pożyczyłam by czymkolwiek dupę zakryć... aż szkoda, że pewnie to zniszczę... - zrobiła pierwszy łyk z butelki w towarzystwie po czym podała ją mężczyźnie i głowę oparła o murek odchylając do tyłu i spoglądając na zachmurzone niebo. Jeździec uśmiechnął się kpiąco, ale nowego stroju nie skomentował, co w milczeniu doceniła. Sama nie była nim zachwycona, a więc wysłuchiwanie głupich uwag odnośnie tego byłoby jedynie irytujące.
- Nie przyszłam się licytować.. a trochę ci poprzeszkadzać w tym drałowaniu po murku... - wyznała ciężko, choć szczerze. Chciała choć na chwilę odciąć się od tego wszystkiego co ją spotykało. A warty zwłaszcza te nocne, zawsze były dobrą ucieczką od otoczenia i własnych myśli, zwłaszcza jeśli wartę odbywał ktoś inny.
— A przeszkadzaj — prychnął Halse — nawet jak najchętniej. nic tylko z nudów tu zdechnąć. nic się nie dzieje, nawet, kurwa, psy nie szczekają. niby to dobrze, ale już się dzisiaj zorientowaliśmy, że tu jakieś dziwne rzeczy się dzieją. Ale nieważne. chcesz to łaź, grunt że flaszkę masz. nie spodziewałem się — popatrzył na nią z uznaniem na co lekko się uśmiechnęła — że serio przyleziesz. baby umieją kłapać jęzorem, lubieją to bardzo, to dużo gadają, ale często nic z tego nie wynika. A tu — Halse jak na znak upił z butelki — coś wynikło! Zaskoczonym. No, to masz — podał jej butelkę, a ona ją odebrała od razu upijając łyka — pij i mów, czemu taki ty dzień zły masz, bo w końcu żeś nie powiedziała.
Kobieta cierpliwie wysłuchała tego co miał do powiedzenia i z politowaniem pokiwała głową, wiedząc, że skoro tak wypytuje to ciekawy na tyle, by dopytywać dalej. Nie przyszła tu w celu rozgrzebywania minionych wydarzeń, a raczej odcięcia się od nich. Plan miała zapomnieć jak najszybciej, jednak może i lepiej jej zrobi jak to z siebie tu wyrzuci? Mężczyzna wydawał jej się dość neutralny, nie był raczej typem plotkarza, a raczej kogoś kto takie sprawy ma w nosie albo i rzyci, a więc i szybko o wszystkim zapomni.
- A bo wy te warty nie na murach a na korytarzach powinniście mieć, wiesz ile tam się wariacji odczynia? - aż za głowę się złapała i włosy na bok odgarnęła. Sama nie mogła pojąć, niektórych wydarzeń. W końcu jaką minę musiałaby mieć napotkana osoba, gdyby ujrzała to jak Heres ją wynosił z komnaty. W tym płaszczyku, tulącą się do mokrej ściery, czy tam koszuli... nie przykuła uwagi czym to zawiniątko było dokładnie. Albo może jak odziana w za wielkie na siebie męskie ubrania wymyka się z komnaty jelenia? O bosych stopach, ale ze zdobyczną butelką! Tak warty na korytarzach zdecydowanie byłyby ciekawsze. Choćby miniona noc, jak to Hyron z nia rozlewali wodę po schodach, a męska wycieczka zielarska rzucała szafkami po schodach biblioteki. Te warty na murach nie miały najmniejszego sensu, chyba, że były typową karą dla wartowników, których chciano zanudzić i umęczyć.
- No fakt... zwykle baby tylko ozorami mielą.. no to teraz już bierz poprawkę na to, że jak ze mną się ugadasz to choćby skały srały przylezę.. - wyznała jakby groźbą, bo mężczyzna mógł być pewien, że za łatwo tego rudego rzepa się już nie pozbędzie. Uśmiechnęła się kącikiem ust, ponownego łyka zrobiła. Zamilkła na chwilę zastanawiając się nad tematem minionego dnia.
- A bo nie lubię zanudzać... - mruknęła i ciężko westchnęła. Skoro naprawdę chciał tego wysłuchiwać, mogła się i wygadać. Wyrzucić to z siebie i jak najszybciej potem zapomnieć. Nigdy nie lubiła dusić w sobie takich rzeczy.
- Ale skoroś taki ciekawy to słuchaj... - zaczęła i butelkę mu podała, by zwolnić sobie ręce, kiedy ją wziął, ona splotła dłonie i luźno położyła na swoich ugiętych kolanach.
- Ta magiczna naleweczka to mi chciała łeb rozerwać albo może zmiażdżyć? No mniejsza... napoili mnie jakimiś ziołami, by ból uśmieżyć, po których mnie odcięło zupełnie. Cały turniej przegapiłam! Cały! - zaczęła od samego początku, była tym wyraźnie rozeźlona. Choć starała się skrócić wszystko maksymalnie jak się dało. Nie lubiła się rozgadywać o sobie.
Ledwie się ocknęłam.. próbuje ogarnąć gdzie jestem... we łbie się kręci, a tu stary orł se przypomniał o powinnościach małżeńskich kurwa jego mać po tylu dniach mu się przypomniało, toż to takie dziwaczne było, że za halucyny po tych ziołach to wzięłam... ale omamy to nie były... kurwa zajebie boga, który wymyślił błonę dziewiczą... myślałam, że flaki wszystkie porozrywane wysram... to mi szanowny małżonek ciepłą szmatę dał i wyszedł... no kurwa wyszedł - odebrała flaszkę by zrobić łyka dla uspokojenia nerwów, które wyraźnie w niej wzburzyły. Jakby się nie starała nie potrafiła kryć swoich emocji, które silnie nią targały.
- Jeszcze mnie jak jebaną pisankę pooznaczał... co ja przedmiot, który sobie podpisać można!? - warknęła, ale szybko się uspokoiła. Nie lubiła się uzewnętrzniać. Zwłaszcza, że za dobrze nie znała swojego rozmówcy, a tym bardziej powinna się pilnować. A mimo to ciężko sobie z tym radziła. A raczej przez wzburzenie, nie radziła wcale. Zabolała ja ta sytuacja. Nie spodziewała się absolutnie cudów, nawet z góry zakładała katastrofę, a mimo tego ją to ruszyło, przez co była podwójnie zdenerwowana. I na wydarzenia i na samą siebie i to, że pozwoliła by ją to ruszyło.
- No i jak żem tak leżała zostawiona... to wparował ktoś... Ktoś okazał się Heresem, jeleniem, obrońca uciśnionych kobiet i jak mnie zastał tak mnie wyniósł... kurwa tyle że płaszczem swoim nakrył! No i wyniósł chyba do swojej komnaty. Trochę mi pomógł, ale też jakiś dziwny był... - stwierdziła lekko zamyślona i zmieszana, gdyż samą ją zachowanie takie zaskoczyło i nie chciała wchodzić w żadne szczegóły. Być może i jeleń miał gorszy dzień? A może sam się tych swoich ziółek napił i przesadził? Owszem nie znała żadnego z nich na tyle długo, by móc być pewna ich zachowań, jednak tak rażąca zmiana była czymś czego kobieta nie mogła pojąć. Pojmowała, że byli to samotni mężczyźni, jednak... nie było to nic naturalnego. Kto wie, może to miejsce tak na nich oddziaływało? Że zachowyali się w tak dziwaczny dla siebie sposób? W końcu sam Hyron był inny... odkąd zaczęli zbliżac się do tego zamczyska, odkąd opuścili fortecę Horazona. Jego zachowania były dla niej nielogiczne... nie wszystko jej pasowało do niego. Owszem, kompletnie go nie znała, a mimo to miała takie odczucia.
- Flaszkę mu zakosiłam i się wymknęłam... wpadłam na te pannę zamkową tą no Shadan... ona mi ubrania pożyczyła... no i tak wyszłam sobie na powietrze odsapnąć i tu dotarłam... - westchnęła ciężko, krzywiąc się, słysząc to wszystko wypowiedziane przez siebie na głos, miała wrażenie jakby bredziła. Wydarzenia te były po prostu popaprane w jej mniemaniu.
- A może ja dalej śpię po tych ziółkach? - zaśmiała się sama do siebie, spoglądając na milczącego mężczyznę, który uważnie jej słuchał i nie przerywał, co jakiś czas jedynie mrugał zdziwiony oczami zaskoczony pędem wydarzeń. Źle czuła się z faktem, że zasypała go tym wszystkim. Dlatego kiedy skończyła oddała mu butelkę i nieco szczelniej swoje kolana otuliła.
- No dobra, a twój cudowny dzień? - zagaiła, by zakończyć swój temat i zacząć coś co uspokoi jej myśli. W końcu po to właśnie tu przyszła. Nie by rozpamiętywać, a by zapomnieć. Nastała chwila ciszy, którą przerwał głos Zwierzołaka.
— Czyli najpierw się naćpałaś i teraz zdychasz — zaczął wyliczać, a ona prychnęła rozbawiona, mile zaskoczona takim podsumowaniem swojego wywodu.
- W sumie to tak, po prostu się naćpałam i teraz zapijam kaca... - odparła, a on kontynuował.
— A potem Hyrona chcica wzięła? A ciebie, jak na szanującą się waćpannę przestało, zabolało tam w ten sposób po raz pierwszy? No proszę, gratuluję! — Halse zaklaskał, a ona jedynie się skrzywiła. — Panienka dorosła! A co do turnieju, to szkoda, żeś przegapiła. pewno było na co popatrzeć, co widać po moim ryju — wskazał na swój opuchły policzek. — Boli jak diabli, piecze, puchnie, ale przynajmniej przegrałem ze zwycięzcą. Hektor mnie tak obił — uzupełnił, a ona mocno się zdziwiła — ten niby przyjemniaczek. od teraz szerokim łukiem go omijać będę — fuknął. — Niby taki miły, taki do rany przyłóż. Ale już ja mu się zrewanżuje! — warknął. — Oj, niech on tylko poczeka!
Halse naburmuszył się, zazgrzytał zębami, ale zaraz mu przeszło i znowu spojrzał na Airę.
— To faktycznie sporo się u ciebie działo. U mnie tylko to mordobicie. A ta Shadan... To ta z żywą bransoletka? Dziwne macie upodobania do błyskotek. świecące już wam nie wystarczają teraz muszą się jeszcze ruszać i magiczne być. A, właśnie — mruknął, kiedy ona skinęła głową na potwierdzenie, o jakiej pannie mowa — znalazłyście tam coś w tej księdze?
W milczeniu dała mu przeskoczyć kilka tematów, jednak sama nadal grymas po gratulacjach na twarzy nosiła. Nie pojmowała, co go w tym tak bawiło. Choć czy mogła mu się dziwić? Pewnie gdyby nie takie bieg wydarzeń sama by się z tego śmiała... W sumie kto wie, może i kiedyś się pośmieje? W końcu wzięcie zalotów męża za halucynacje nie bywało typowym pierwszym razem. Jak ona była zła na siebie na to co przed nim wyprawiała... Nie miała pojęcia, czy będzie w stanie normalnie spojrzeć mu w twarz. Była zażenowana tym co zrobiła. To miały być zwykłe wygłupy w fantazji, o ile tak mogła to nazwać, bo brała to za zwykły sen po podejrzanych ziołach. Niewiarygodnym było, że okazało się to rzeczywistością. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- A czego tu gratulować? Wy chłopy zawsze tak świetlanie o tym gadacie, że nie wiadomo jakich cudów oczekiwałam, a tu takie o kurwa boleści, to ja podziękuję... nic to wspólnego z tą obiecaną rozkoszą nie miało! - wyrzuciła z siebie oburzenie w tym temacie. Halse zarechotał na skargi Airy, wyraźnie nimi rozbawiony.
— Słyszałem — rzekł przesyconym fałszywą słodyczą głosem — że jak się przeżywa swój pierwszy raz z kimś, kogo się kocha, to nie boli. Jak żeś na żadnego właściwego nie trafiła — odparł nieco głośniej i poważniej, a jej mina w pełni zrzedła — to nic dziwnego, że ci nieprzyjemnie było. widocznie do niczego całkiem ten twój małżonek, skoro swojej kobiety nawet zadowolić nie potrafi. A nie ma gorszej obelgi skierowanej do mężczyzny — Halse popatrzył na nią z powagą — niż zarzut, że jest chujowy w łóżku. Pamiętaj o tym, jakbyś chciała mu się odgryźć. Powiedz mu — zarechotał, a ona prychnęła kpiąco — że było tak źle, że nawet jakbyś chciała udawać orgazm, to nie było z czego.
Te kilka informacji, a w pełni zmiażdzyły wszelkie nadzieje na mniejsze boleści przy kolejnych zbliżeniach. Więc wszelkich radości z życia los pragnął jej poskąpić? Choć jej rozmówca miał spory ubaw to wątpiła w to by zmyślał. Jeśli tak długo żył to wiedział co mówi. A uczucia miały silny wpływ na nasze ciała, a więc była skłonna uwierzyć w to, że bez miłości nie było przyjemności. Choćby zwykłe zauroczenie, jak w przypadku jednorazowych przygód... a tu, jedyne co ich łączyło to wylosowany płaszcz. Kobieta wyraźnie posępniała, zyskując świadomość tego, co ją w przyszłości już czeka. A raczej, co jej nie czeka.
- Nawet zmyślać nie muszę, bo choćby zalążka orgazmu w tym nie było.. - mlasnęła zniesmaczona tym zajściem i butelkę przejęła by łyka zrobić. Samo hasło "orgazm" zaczęło ja irytować. W końcu jaką miała mieć przyjemność z tego, że jakiś twardy drąg rozrywał jej pochwę? To uczucie rozpierania tak bardzo podniecało kobiety? Nie potrafiła tego pojąć i była zawiedziona tematem, który tak ja ciekawił przez wieloletnie nagabywania kompanów na wyprawach. Pijani mężczyźni uwielbiali dzielić się podobnymi historyjkami.
— Pij, pij — zachęcił ją Halse — kolejna kolejka też twoja. Po tak kiepskim przeżyciu lepiej się nawalić, przynajmniej to szybciej z pamięci wywalisz. Kto by pomyślał — Halse zarechotał ponownie — że wszechmogący Hyron nawet kobiety zadowolić nie potrafi! Ale czy mnie to dziwi? Nie bardzo.
Prychnęła rozbawiona na wzmiankę o piciu, dobrze, że choć jeden to rozumiał, dlatego zrobiła kolejnego łyka jakby próbując tym zmyć grymas z twarzy. Chciała zmienić temat, dlatego obrała za cel napomknięty turniej.
- Naprawdę Hektor wygrał? Przecież miał nie brać udziału? - zdziwiła się bardzo i uważniej przyjrzała jego twarzy.
- No to teraz wszystko jasne, bo nie mogłam pojąć kto byłby w stanie cię tak urządzić... za wielu tam o równie dobrych predyspozycjach to nie ma... - stwierdziła myśląc na głos. W końcu może i osłabiona była jednak oko miała i wiedziała kto do czego się nadaje lepiej bądź gorzej. A przy obecnych na sali zawodnikach szokującym był stan twarzy Niedźwiedzia, którego umiejętności oceniła dość wysoko.
Tym, co Aira powiedziała o uczestnictwie Hektora, wyraźnie zaskoczyła Halse.
— Miał się nie wojować? — powtórzył. — A to chuj podstępny — zaklął. — Dodatkowo czujność uśpił. Chuj — skwitował ponownie, a ona jedynie ramionami wzruszyła.
- Cóż mówił, że nie walczy, a więc skoro wojował to pewno z tych samych pobudek co Hyron.. ktoś dopisywał do listy zawodników na własna rękę... - wyjawiła podając mu buteleczkę. Odebrał ją i zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym, co usłyszał.
— Bo tu, kurwa, dyscypliny nie ma — burknął i łyknął, a ona się zaśmiała krótko na ten komentarz — to i się pewnie takie chuje znalazły, co samowolką rzuciły. Może i Hektor faktycznie nie zamierzał walczyć — wzruszył ramionami — chociaż wątpię, sądząc po tym, jak mnie z Hellem ochrzcił. Naprawdę, on się jakiś dziki zrobił — przekonywał, a ona uważnie słuchała. — No bo wiesz, my się często tak między sobą bijemy dla rozładowania emocji, ale to tak, no wiesz, dla zabawy. I to też takie miało być, ale temu coś nagle kompletnie odbiło! Nie spodziewałem się i nim się zorientowałem, to musiałem się tylko bronić, a sama widzisz, że i to niewiele dało - kobieta nieco uważniej mu się przyjrzała, kiedy zwrócił na to uwagę.
- Hmm może dlatego nie chciał walczyć i sam się nie zapisał - stwierdziła, analizując to dość szybko. Od razu przed oczami stanął jej obraz masywnego tura i informacje jakie uzyskała od Niedźwiedzia.
- No bo sam mówiłeś, że wy jak wasze zwierzęce postaci, a to tur, to może jak i tura się go da rozjuszyć? A rozjuszyłeś kiedyś byka? Kurwa... wtedy to i ogrodzenia nic nie warte... bo trzeba spierdalać... - skinęła głową przpominając sobie pewną sytuację, w której widziała, jak jej wój ledwie z życiem z takiej sytuacji uszedł. Byki bywały naprawdę agresywne jak sie je sprowokowało.. Halse pokiwał głową, słuchając Airy.
— No tak, nasze zwierzęce formy są prawdopodobnie dopasowane do naszych temperamentów, a byka to i ja bym wkurzyć nie chciał. I tak, trochę tak to wyglądało — przyznał z kiwnięciem głową — jakby natarł na mnie rozjuszony byk.
- To może tu pies pogrzebany, że tur jak tur się wkurwia... i dlatego sam walki wolał uniknąć... - podsumowała.
- A opatrzył ci to ktoś w ogóle? Oczyściłeś to chociaż? - dopytała przyglądając mu się i próbując ocenić obrażenia nieco dokładniej niż do tej pory, a tu spore doświadczenie miała.
— W ogóle możliwe — Halse zastanowił się chwilę, mówiąc powoli — że... no bo wiesz, tu się dziwne rzeczy dzieją. Nie? — Popatrzył na nią z uwagą. — No. To może to też na z tym jakiś związek. A ja się, psia jego mać, zaraz śpiący zacznę robić, jak na niedźwiedzia przystało, wykopie sobie jakąś norę i spać na kilka miesięcy pójdę. Chociaż — Halse znowu zastanowił się chwilę — to chyba wcale nie byłoby takie złe. Nigdy nie próbowałem, a przecież tyle lat, kurwa jego mać, niedźwiedziem jestem!
- Trochę tłuszczyku nagromadzisz i możesz próbować - zaśmiała się kobieta,
kiedy on skupił się na pytaniu o ranach, mimowolnie podrapał się po policzku, ale zaraz tego pożałował, bo skrzywił się w bólu.
— Oczyścić oczyściłem — mruknął — ale za dużo tam do leczenia nie ma. Na nas goi się jak na psie. - Taka odpowiedź nie zadowoliła ognistowłosej.
- Dobra pokaż te mordeczkę... - podniosła się i bezceremonialnie siadła mu na kolana. Nie miała siły nad nim wisieć, a i również nie należała do kobiet czymkolwiek sie krępujących, jeśli coś miało ułatwić jej zadanie, po prostu je sobie ułatwiała. Ostrożnie chwyciła podbródek mężczyzny i z uwagą przyjrzała się każdemu z solidniejszych uderzeń. A siedząc na nim miała najlepszy widok. Naliczyła trzy miejsca.
- To na łuku samo powinno się capnąć i zrosnąć, ale polik i wargę to bym szyła... mięsko się za bardzo oddaliło i ci będzie długo się goić, a nawet pewnie i paprać... - oceniała z uwagą korzystając ze swojego doświadczenia. Halse skrzywił się brzydko na wzmiankę o paprającej się ranie. Aira jednak mówiła co widziała i co uważała, czy odbiorcy się to podobało czy nie.
— A co? — prychnął. — Jak na stereotypowa kobietę przystało, masz przy sobie igłę i nić? Przynajmniej czym zdezynfekować znowu będzie — zarechotał, podnosząc butelkę i upijając z niej solidny łyk. — Dobra, rób co chcesz. I powiedz mi wreszcie, czyście coś w mojej książęce znalazły.
- Ta z pizdy ci wyciągnę... przecież mówiłam, że jak mnie stworzono tak mnie z komnaty wyniesiono... ale jeśli igiełek się nie boisz to po warcie zajrzyj do mnie, a wtedy się tym zajmiemy... - zaproponowała, a on zaśmiał się w głos na wzmiankę o wyjmowaniu igły z pizdy, nie mogąc się powstrzymać od spojrzenia w miejsce, gdzie ów schowek na igły powinien się znajdować. Jego rozbawienie wywołało uśmiech na jej twarzy, ten śmiech zdecydowanie był zaraźliwy i przyjemnie się go słuchało.
— Już mi proponowałaś ostatnio zaszycie płaszcza — zauważył — a teraz jeszcze ryj chcesz mi zszywać. Co ty masz z tym zszywaniem, hę? Ale dobra, wpadnę na to wspólne szydełkowanie po mojej mordzie.
Zmarszczyła lekko brwi na wzmianke o szyciu płaszcza, jednak odsunęła tę myśl na później, teraz wolała skupić się na zadanym jej pytaniu dotyczącym księgi. Chwilę myślała nad informacjami, które powinna sobie przypomnieć.
- Shadan mówiła, że coś znalazły, całe zaklęcie i że nawet składników zaczęły namierzać.. ale o więcej nie pytałam... jutro się to ustali... - zabrała dłoń z jego podbródka podwinęła suknie i z jej środkowej warstwy wydarła kawałek czystego materiału, cóż oczywistym było, że przy jej zdolnościach ta suknia nie ma szans przetrwać. Nalała na urwany materiał nieco trunku i odpowiednio w dłoni zawinęła.
- Przetrę ci to chociaż... - oznajmiła nim zaczęła. Halse uniósł brwi w geście najszczerszego zdziwienia, pięknie rozciągając tym samym dla niej jedną z ran na łuku.
— Ty mówisz poważnie? — zawołał. — One serio coś znalazły?! No, kurwa — aż zagwizdał z uznaniem — jestem pod wrażeniem. Ale to dobrze. To zanim wpadnę na szycie gęby, zajdę do tych dziewuch sprawdzić, co one tam wynalazły... Au! — syknął pod wpływem dotknięcia jego obolałego policzka namoczoną alkoholem szmatą. — Serio mocne gówno.
- A co myślałeś! Zdolne dziewczyny z nich ot co! Kto wie może jutro uda sie odczarować tego gada... - zaśmiała się i jego podbródek na nowo złapała drugą ręką, by sobie zadanie ułatwić, dobrze, że wygodnie na nim siadła, bo było co robić przy tej jego twarzy.
- Skoro boli, to znak że żyjesz! - zaśmiała się ponownie i nieco przyspieszyła, by raz dwa się z tym uwinąć. Po przemyciu ich mogła teraz lepiej stwierdzić ich stan i fakt był taki, że wiele się co do nich nie pomyliła, szycie dwóch z trzech było konieczne, może polik jeszcze dałby radę się zrosnąć w miarę sprawnie, jednak po co mieli to sprawdzać, skoro małe szycie mu pomoże. Kiedy jej myśli powróciły do tematu szycia, zaraz sobie temat porzuconego wcześniej płaszcza przypomniała.
- A co do tego twojego płaszczyka, to to szycie, to sam sobie dopowiedziałeś, ja tylko mówiłam, byś go przyniósł. - Sprostowała drobne nieporozumienie z wcześniej. Po co ktoś miał jej przypisywać intencje jakich nie miała. Prawda była taka, że płaszcz posłużył jedynie za punkt zaczepienia do zaczęcia rozmowy, której przebieg bardzo ja ciekawił jak i same następstwa tego rkótkiego dialogu, jakie mogła obserwować w tamtej chwili. Zwłaszcza to nagłe zainteresowanie jej osobą przez Alayę, tak ta krótka rozmowa miała wiele celów, jednak umotywowana była zwykłą ciekawością. Halse zdziwił się na jej słowa o płaszczu.
— To po chuj kazałaś mi go przynieść, jeśli nie chciałaś go cerować? — spytał, marszcząc brwi. — Ale nieważne — machnął ręką — i tak, tak, zdolne dziewczyny. Oby faktycznie znalazły coś pożytecznego.
Uśmiechnął się krzywo na słowa o bólu.
— Ta — mruknął — a jak krwawię, to oznacza, że można mnie zabić. No! — zakrzyknął dziarsko. — Ruszaj się! W końcu na warcie jesteśmy. Nie?
- No już! Już! Faktycznie niecierpliwyś jak niedźwiedź! - przetarła ostatnie miejsce i ręce zabrała, oparła je na jego barkach, by pomóc sobie przy wstawaniu z jego kolan, a kiedy już stała pochyliła się i złożyła całusa na czubku jego głowy.
- A to ten zaległy - oznajmiła i stanęła obok niego poprawiając suknię. Wiele było można jej zarzucić, jednak nie brak słowności. Nigdy nie rzucała próżno słów na wiatr, a ogromnie wdzięczna była mężczyźnie za szczerość i wyjawienie tych wszystkich tajemnic. I nie zamierzała skąpić mu swej wdziećzności.
- Dobra to dreptajmy wartowniku... - powiedziała zdecydowanie żywsza niż wcześniej.
- A co do płaszcza to zagaić tylko chciałam, a i tak wiedziałam, że go nie przyniesiesz.. - wyznała bez ogródek odpowiadając na wcześniej zadane pytanie.
Stojąc odczuła chłodny wiatr mknący ponad murkiem, pod którym jak dotąd siedzieli. A chłód ten zaraz przypomniał jej o temacie niedźwiedzia i jego snu zimowego. Chwilę się nad tym zastanowiła w końcu skoro tak długo żyli to ile oni mogli tak naprawdę mieć?
- A to ile już niedźwiedziem jesteś? - zagaiła wprost nie lubiąc marnować czasu na zastanawianie się nad takimi rzeczami, zwłaszcza kiedy towarzyszyło jej źródło cennych informacji, którego dotyczyło nurtujące ją pytanie.
ODPOWIEDZ