HYRON
Moje spojrzenie znów padło w stronę Jeźdźców, skupionych przy ognisku, jak i przerażonych, acz już pomału uspokajanych panien; trzeba było Białym Płaszczom przyznać, że wyjątkowo szybko reagowały, gdyż sadzali bladą i wycieńczoną Callistę na konia. Nie poświęciłem jej więcej, niż jedno spojrzenie. Myśli zdawały się kotłować i obijać o siebie w mojej głowie, rozgorączkowane i rozgalopowane jak nigdy. Zmarszczyłem brwi, wpatrując się w czarną, nieprzeniknioną pustkę między drzewami.
Pustkowia, na których byliśmy, na zawsze zmieniały człowieka. Nie tyle jego sposób myślenia, co raczej jego naturę. Nie byłem głupcem, zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że na nieostrożnych czyhały ponure, złośliwe czary; nie bez powodu narysowałem znaki na drzewach, które trzymały się przez nie tyle dni ani miesiące, co lata. I nawet teraz widziałem niektóre z nich, bladoniebieskie, majaczące na korze, ledwie zauważalne.
Dawno już nie zaznali miłości ni wiary,
W świecie, w którym czas nie przemija, a stoi,
Ich dusze, znużone wieczną wędrówką -
Tym głębiej czują swe wady, przywary.
Odwróciłem wzrok od lasku, czując, jak krew znów zaczyna burzyć się w żyłach. Tym razem bynajmniej nie dlatego, że znikąd przypomniała mi się ta piosenka, śpiewana niegdyś przez wędrownego barda; byliśmy wtedy w gospodzie, a on, nie zdając sobie sprawy z tego, że jesteśmy bandą Zwierzołaków, zaczął nucić ten utwór, nie zauważywszy przerażonych spojrzeń biesiadników. Cóż, jedno należało przyznać, minstrel został szczodrze obsypany przez nas złotem…
Im dłużej czas przemija, im wolniej płynie,
Tym zwierzę bardziej dochodzi do głosu.
Silni jednością, w swej pysze i chwale,
Nie wiedzą, że człowiek kiedyś przeminie.
A może to było to… właśnie to. Spojrzałem w niebo. Nów. No tak. Nie czekałem do pełni, nie chciałem nawet czekać, ponieważ wtedy magia była zawsze najsilniejsza, również, a może zwłaszcza, na Pustkowiach.
A panny miały widzieć przecież to, co chcieliśmy, żeby ich oczy dostrzegały. Tymczasem my sami byliśmy ślepi na cokolwiek innego… na to, że ktoś może rzucać na nas urok, czar… a może zostaliśmy przeklęci z momentem wejścia do High Hallacku? Ktoś rzucił na nas czar naiwności i głupoty? Jakkolwiek byłbym skłonny w to wierzyć, gdy widziałem co poniektórych Jeźdźców, tak ciężko byłoby mi podważać własną inteligencję, mimo że nie czułem się najbardziej ostrym mieczem w całej zbrojowni.
Tak głupi… tak ślepi…
W następnej sekundzie poczułem, jak cierpnie mi skóra; głos i muzyka barda stawały się coraz realniejsze, jak gdyby ten człowiek, który zmarł 100 lat temu, stał tuż obok mnie. A to, co mogłoby przerażać najbardziej to fakt, że muzyka dochodziła zza moich pleców, tam, gdzie znajdował się las. Mrówki, wędrujące po moim ciele, zdawały się podążać śladem dłoni, poruszać palcami… i tylko wiedziony przeczuciem, uniosłem rękę, zaciskając palce na obsydianowej broszy ze złocistym symbolem słońca. Ale nawet znajome ciepło w duszy i smak lata nie przegnały ponurej muzyki ani martwych słów, wypowiedzianych lata temu.
Zostanie wtedy już tylko zwierzę
I nawet śladu człowieka w nich nie znajdziesz,
W ich oczach pustych, pełnych pogardy.
Dusza tak dziurawa i postrzępiona, że przypomina ledwie cienką zasłonę z muślinu lub tiulu, rozwieszoną na oknie prowadzącym w głęboką pustkę; pokazującym noc o nowiu, bez gwiazd, bez niczego. Jesteś w tej ciemności sam. Nikogo tu nie ma.
Oprawca musiał zostać w twierdzy…
Słowa wydawały się teraz odbijać echem; i głos Hectora, i głos Helliona, czy nawet Hastena. Miałem wrażenie, że wpadłem w głęboką studnię bez dna.
oprawca musiał być z nami w twierdzy…
Może nie być niczym więcej niż lisem zaklętym…
Chcesz sprowadzić wiedźmę na ziemie Arvonu?
Znowu zostaliśmy oszukani…
Dobrze wiesz, że muszę wrócić…
Ja też muszę wrócić.
- A jak zamierzasz przekonać się, która z nich to wiedźma? - zapytałem po dłuższej chwili, próbując skupić wzrok na Hellionie. Nie spuszczałem dłoni z broszy; nie, nie. Musiałem uspokoić swój rozszalały, rozgoniony umysł ze świadomością, że zwierzę, brudne i splamione, przyczaiło się i czekało.
- Przekonać się w zasadzie jest trudno, ale sam opowiadałeś nieraz, że wiedźmy mają jedną słabość. Jest jedna rzecz mogąca im odebrać moce - odrzekł młodszy Zwierzołak. Aż parsknąłem krótko, ni to w śmiechu, ni to w wyrazie goryczy.
- Przysiągłbym, że ostatnio wszystko się przeciwko nam sprzymierza, i czas, i sploty okoliczności - odparłem, nie kryjąc rozdrażnienia. - Nie sprawdzisz, chyba że masz przy sobie zioła, choćby z Wiedźmiego Targu…
W następnej chwili kolejna myśl olśniła mnie jak przebłysk słońca; w istocie, w rzeczy samej, to było dosłownie jak ciepły podmuch i pocałunek wiatru. Odsunąłem dłoń od broszy, by gestem wezwać Airannę do siebie.
- Jak się czujesz, pani? Winienem wam przeprosiny. Nie tak to wszystko miało wyglądać - oświadczyłem, siląc się na odrobinę uprzejmiejszy ton. Nie było to łatwe, zwłaszcza że ponure brzęknięcia lutni i powtarzająca się ostatnia zwrotka wciąż przebrzmiewały w tle. Niemal dosłownie oczyma wyobraźni widziałem kościste, szkieletowe palce, poruszające strunami.
Wzrokiem znów podążyłem w stronę lasu; cały czas coś zdawało się kierować tam moje spojrzenie. Przymusiłem się jednak, by spojrzeć na moją małżonkę; ogniste rude włosy, jakby pocałowane płomieniem, i żywe, jasnozielone oczy przykuwały moją uwagę na tyle skutecznie, że nie uciekałem od niej wzrokiem jak zwierzę.
- Daj mi swoje dłonie - dodałem po dłuższej chwili. Była to prośba… zawoalowana pod imieniem rozkazu, ale jednak prośba. Cały czas czułem tę dziwaczną, nieprzyjemną pokusę, by sięgnąć po rękojeść miecza; a przecież nie mogłem sobie na to pozwolić. Pytanie, jak długo bym się opierał samemu sobie i podszeptom mojej natury?
Znów poczuć w dłoni znajomy ciężar… znów poczuć ciepłą krew. Zimno i pustka znikną, kiedy tylko to poczujesz, prawda? Cóż to była za radość… we Farmarku… prawdziwa uczta, festiwal koszmarów. Ale to był jedyny dzień, kiedy czułeś się szczęśliwy.
Dlaczego tego nie powtórzyć? Nie pozbyć się problemów? Po tym… będziesz wolny… nareszcie wolny. Sam.
Mając tyle mięsa, przeżyjesz zimę. Dotrwasz do wiosny…
Kiedyś nam się to nie udało. Poprawka, nie nam. Wam. To był pierwszy raz, kiedy kompania Jeźdźców się tak zjednoczyła… szkoda tylko, że nie w tak szlachetnym celu, lecz po to, by wybić mieszkańców spokojnego miasteczka. Jak się nazywało? Farmark? Ach, nieważne. To było tysiące, tysiące lat temu…
Nie było mnie wtedy. Spałem, głęboko pogrążony we śnie. Czekałem na pewne wydarzenia. Wiesz, moc nie budzi się znikąd, z dnia na dzień, bo urodziło się jakieś dziecko, spadła jakaś gwiazda lub pojawiła się jakaś inna. Niebo to tylko martwa pustka i gwiazdy, które powstały miliony lat temu, a my dopiero teraz to widzimy. To tu, na firmamencie, rzeczywistość, doczesność i przeszłość stykają się ze sobą, w czasie i przestrzeni.
Tak, właśnie. To był Farmark. Spokojne, senne i uśpione miasteczko utopiło się we krwi. W prymitywnym szale i jeszcze bardziej pierwotnej, dzikiej radości płynącej z zabijania. Pogódź się z myślą, że jesteś niczym więcej, jak tylko sztucznym tworem, powstałym z magii i wynaturzenia, takim jak wiedźmy… a i one są nawet lepsze, bo przynajmniej nie dzielą duszy ze zwierzęciem, z którego się wywodzą, i nie są sterowane przez zwierzę. Nie są aż tak prymitywne, jak ty, i nie żyją instynktem.
To, co budzi prawdziwą moc, to nienawiść… strach… panika… wszystko to, co złe, najbardziej prymitywne i sięga korzeni naszej duszy. Magia to uczucia i emocje. Nie bez powodu istnieje w niej zasada coś za coś… dusza za duszę… emocja za emocje… a to, co najbardziej jest złe, jest też najbardziej prymitywne.
Tak jak twoja nienawiść do mieszkańców High Hallacku. Czymże ci zawinili mieszkańcy Krainy Dolin? Tym, że chcieli chronić swoje rodziny? Bali się oddać ukochane córki mieszańcom, dzikim kundlom z Pustkowi, o których więcej gorszego się słyszało niż dobrego? Kimże ty jesteś, by źle ich oceniać? Sam byś nie oddał własnej karty przetargowej, gdybyś ją miał. Ale przecież twoi potomkowie już dawno są martwi. Ilias, czy choćby twój ulubieniec Draxir. Może jedynym wyjątkiem jest Herrel, który pewnie żyje do dziś. Zwierzołak, tak jak ty. Znamienne, że jako jedyny nigdy nie umiał się kontrolować i zawsze był słaby. Nigdy niczego nie osiągnął. Nie został namiestnikiem jak Draxir, nie został słynnym kowalem, jak Ilias. Zwierzołacza moc w rodzinie nie ginie, prawda?
Spójrz na siebie, Hyronie, i zastanów się, jak bardzo zepsuty do szpiku kości jesteś.
A kiedy nawet zwierzę zaniknie i zaginie,
Nie tyle dusza, lecz ciało też przeminie.
Nigdy jednak nie spocznie spokojnie w grobie,
Czekać będzie na znak, na słowo, co powie -
Tu niegdyś leżał człowiek.
I znów pewnego dnia ciało powstanie,
Nieludzkie, martwe, złamane.
O skórze białej jak marmur, z blaskiem ogni w oczach,
Gotowe, by moc swych braci zniszczyć i raz na zawsze zdruzgotać.
Podoba ci się? Sam to dopisałem. Głupie, prawda? Nigdy nie lubiłem ludowych piosenek. Prymitywne i naiwne, miały uczyć tumanów ze wsi, po czym poznać zmorę, zjawę, upiora, zwierzołaka czy wilkołaka. Ale jedno muszę przyznać, ten człowiek pięknie śpiewał. I za życia, i po śmierci.
Szkoda, że ludzkie życie jest tak krótkie i ulotne, jednocześnie obfitując w najbardziej piękne i hojne dary. Spójrz, co się dzieje po śmierci. Zostaje jedynie pusta skorupa, fasada bez duszy. Dokładnie taka jak ty. Ile razy ty już powinieneś legnąć w grobie?
Przestałem liczyć.
Naruszyłeś zasadę równowagi. Magia śmierci zawsze zabiera dwie osoby, nie mniej i nie więcej. Zabiera tego, który pragnie zabrać, i zabiera tego, który się czegoś przyczynił. Jest uczciwie i sprawiedliwie. Nawet ja nie neguję tego, bo to są odwieczne, niepisane zasady i to zasady magii mnie obudziły do życia.
Ale ty nie masz nawet odwagi, by stawić czoła swoim prawdziwym lękom i swojej prawdziwej naturze jak mężczyzna, jak człowiek. Twoją karą jest nie tyle życie na wieki, nie brak snu, co realizacja twoich najgorszych koszmarów.
To, o czym śnisz w rzadkich momentach, kiedy zapadasz w sen… o ile zapadasz w sen… staje się prawdą. Wszystkie świece kiedyś gasną, nieważne jak bardzo pielęgnuje się płomień. A wtedy, skryte wśród mroku twojego serca i umysłu, budzą się koszmary. Powołujesz je do życia, bardziej lub mniej świadomie.
Czy to nie czyni cię potworem?
Tak, czy inaczej, naruszyłeś reguły. A Jeźdźcy nie znają ni lojalności, ni honoru. Jesteś doskonałym przykładem jednego z nich.
- Dziękuję, ale nie masz mnie za co przepraszać, panie… - odrzekła Airanna, patrząc prosto w moje oczy. Aż uniosłem brwi zaintrygowany; zazwyczaj żywiołowa i emocjonalna, na tyle na ile mogłem ją poznać, moja małżonka była wyjątkowo spokojna. Być może zmęczenie wywierało na nią swój wpływ, bądź atmosfera lasu. Nekromanta koniec końców nie spał, i to było w tym wszystkim najgorsze. Przecież nieumarły nie zna tak ludzkich, tak oczywistych rzeczy jak sen… głód… zmęczenie… jedynie gniew, żal, nienawiść czy pragnienie zemsty. A to, miałem wrażenie, oddziaływało na nas wszystkich. Na Jeźdźców na pewno. A czy na ludzi… trudno było mi to powiedzieć…
Byłem zagubiony jak dziecko we mgle. Wiedziałem tylko tyle, że te wszystkie emocje, jakie czułem, nie były moje. A jednocześnie przypominały rozpędzony nurt rzeki, który porywał mnie ze sobą. Nie mogłem się im przeciwstawić, ani odpuścić; mogłem jedynie podążać za szlakiem wody, porywającej mnie w coraz głębsze kipiele.
Widziałem jej krótkie, jak gdyby taksujące spojrzenie na moje dłonie, nim je podała. Początkowo delikatny uścisk, stopniowo się wzmacniał, jakby nakreślała i odciskała na nich swój dotyk i obecność. Było to jednak krótkie. Chwilę później uścisk zelżał, stając się miękkim i delikatnym, zupełnie do niej niepodobnym.
- Coś, panie, cię niepokoi?
Mimowolnie poczułem się nieco lepiej, czując uścisk dłoni Airanny; mimo, że jej ręce były skryte w rękawiczkach, mogłem odczuć to ciepło. A może po prostu samą istotę, esencję życia?
Spuściłem wzrok, czując na sobie jej uważne spojrzenie; jak gdyby chciała prześwietlić mi duszę i poznać pewne odpowiedzi, których nigdy bym nie był skłonny jej wyznać. W tym samym momencie poczułem coś niezwykłego: poczucie winy.
Czułem się jak wampir, skłonny spijać esencję życia, żywić się jej bliskością i obecnością.
Czy to nie czyni cię potworem?
- Wiele rzeczy mnie niepokoi, pani - odrzekłem po dłuższej chwili, nieco mocniej zaciskając dłonie. Nie na tyle mocno, by sprawić jej ból, ale na tyle, by poczuć mocniejszy uścisk. Jednak ta chęć sięgnięcia po miecz lekko, delikatnie zelżała, co i tak nie ukoiło mojej żądzy krwi. Nie, ta nadal była uśpiona, gorzała i tliła się jak dogasające ognisko, gotowe wybuchnąć swoim żarem na nowo pod wpływem nieodpowiednio dobranych słów, lub niewłaściwego spojrzenia, bądź gestu.
- Powiedz… bo nigdy nie mieliśmy okazji o tym rozmawiać… czy ty, lub inne panny dokonywałyście jakichś transakcji na Wiedźmim Targu? - teraz to ja przyglądałem jej się uważnie. Airanna obserwowała mnie uważnie, a mnie uderzyło, jak posmutniała; nie okazała żadnego zaskoczenia czy zdziwienia, jak gdyby oczekiwała tego pytania.
- A jednak teraz każdą z nas będziecie o to oskarżać… Callista, panie, nie wyniosła stamtąd niczego poza stresem i strachem… a on nie wyjaśnia jej stanu… to wy jesteście czarownikami, a stale oskarżacie o to nas… nie wiem, panie, o co tu chodzi, ale jeśli jesteśmy ciężarem, załatwmy to inaczej niż w taki sposób… - jej ton był spokojny, jednak smutny, jakby przykrość sprawiły jej moje słowa. A mimo to jej dłonie w moich rękach nadal dzierżyły mocny, silny uścisk; wciąż nie uciekała od mojego spojrzenia, nadal dumna i wojownicza.
- Nie dlatego pytam - odrzekłem stanowczym tonem. - Odłóż emocje na bok... - głos drgnął mi w wyraźnie niekontrolowany sposób. - I odpowiedz mi na pytanie, zamiast uciekać od tematu. Czyż cię kiedykolwiek o coś oskarżałem?
- Oczekujesz, panie, niemożliwego… jednak nie chciałam cię zdenerwować… - ton Airanny przybrał neutralniejszą barwę. Zmarszczyłem tylko brwi. Zdenerwować? - Wiem, że Callista, Kildas, Myra i Cayra z nikim tam nie rozmawiały, ale nie rozmawiam z pozostałymi żonami, więc nie wiem… mnie zagaiła starsza kobieta, ale odciągnął mnie od niej wierzchowiec, był przy niej niespokojny. Odeszliśmy i natrafiłam na Hastena i Helliona, następnie znaleźliśmy Kildas, Nerinę i Lilith… a potem podczas drogi powrotnej napadła nas zjawa, nie wiem co się z nią stało, Hellion kazał zabrać mi jedną z kobiet i powrócić do kompanii z Hastenem… a kiedy on wrócił, to na krótko, bo wraz z nimi się oddaliłeś… .
Słuchałem jej w milczeniu, rejestrując kolejne wiadomości. To nadal nie do końca odpowiedziało na moje pytanie; przynajmniej tyle wiedziałem, że sama Airanna nie wiedziała nic o transakcjach. Tylko spojrzałem w głąb obozowiska, obserwując pozostałe panny.
-I tak, o bycie zakonnicą... - dodała na koniec, jakby chcąc rozładować to niepokojące napięcie. Tylko zmarszczyłem brwi, znowu obserwując ją w zdziwieniu. Zakonnica?
Jedyne, na co zwróciłem uwagę, to bliskość mojej małżonki; wyostrzone zmysły, pobudzone już wcześniej, sprawiły że słyszałem wyraźnie gorączkowe bicie jej serca. Kontrastowało to z jej rozpogodzoną mimiką i uniesionym kącikiem ust w skromnym, subtelnym uśmiechu, kiedy wspomniała o klasztorze. Szmaragdowe spojrzenie zdecydowanie się ożywiło, a zieleń w nim soczyście rozkwitła.
- A ze mnie wiedźma byłaby słaba, uwarzyłabym jedynie wodę na kartofle… więc wybacz, ale obiady spod mej ręki będą jedynie jadalne… - dodała i pierwszy raz uciekła przede mną wzrokiem.
- To nie było twoje zadanie, pani. Nie byłaś wychowywana na służkę, lecz damę - odrzekłem po dłuższej chwili, zanim ująłem jej twarz pod brodę, obserwując jej oczy. Serce kobiety nadal mocno biło, jak gdyby galopując i uciekając przed czymś. Dłoń zsunąłem po jej szyi, czując przyspieszony puls.
- A damy uczono, by wspaniale kłamać. Nie przykładałaś do tych lekcji wielkiej uwagi, prawda? - zapytałem po dłuższej chwili, nie odrywając od niej wzroku.
- Więc zapytam cię jeszcze raz, ostatni, pani… czego mi nie powiedziałaś? - moje spojrzenie ochłodło.
- Nie, bo i na damę mnie nie uczono… ale nie ma to teraz znaczenia… - odparła kobieta. Czując mój dotyk, nawet nie drgnęła, nie ugięła się przed dotykiem, ani nawet nie odsunęła się, jak gdyby takiej bliskości nie chcąc. - Tego, czego nie chciałbyś usłyszeć… dotyczącego moich odczuć, czyli nieistotnego…
- Nie ma nieistotnych rzeczy w tej sytuacji jak ta, w której się teraz znajdujemy - odparłem ostro, cofając dłoń. Odwróciłem się do swoich pobratymców, rzucając im krótkie, uważne spojrzenie. Krew znów zaczęła szybciej krążyć w żyłach. Paradoksalnie rozmowa z Airanną i gniew, jaki we mnie wzbudziła, pomógł mi szybciej uporać się z mętlikiem umysłowym. Myślałem zdecydowanie bardziej przejrzyście; sam nie byłem pewien, dlaczego, ale wiedziałem jedno - na pewno jej nie odpuszczę tego braku szczerości.
- Jeśli mi nie powiesz, co ukrywasz, może być więcej ofiar jak żona Hastena czy Callista. A kiedy sam w końcu dowiem się, co to jest, będziesz w znacznie gorszej sytuacji niż teraz jesteś. - mój ton głosu był chyba zimniejszy niż lodowaty wiatr, który właśnie smagał nam twarze.
Ale byłem szczery. Jej bijące serce i przyspieszony puls, jak i wymijające odpowiedzi były dość jasnym znakiem, że czegoś nie chciała mi powiedzieć. Nie znałem jej na tyle, by móc ocenić, o czym mogła nie chcieć mi mówić, ale jej ciało udzielało mi więcej informacji niż te, których sama chciała mi udzielić.
Czym ona się różni od pozostałych mieszkańców High Hallacku? Jest równie kłamliwą, podstępną żmiją, która we wszystkim ceni tylko swój własny interes. Cóż, miała z czego czerpać dobre wzorce, nieprawdaż? Ojciec dobrze ją wyszkolił, nawet jeśli okazał się na tyle uczciwy, by sam wywiązać się z umowy.
- Lepiej przemyśl, co ci się teraz bardziej opłaca. Powiedzenie mi tego po dobroci, czy wykręcanie i wicie się w odpowiedziach jak węgorz, narażając resztę grupy. A może powinienem wezwać pozostałe panny? Jeśli nie potwierdzą twojej wersji wydarzeń, będziesz mieć dużo poważniejsze problemy niż tylko mój gniew. - moje spojrzenie było nieustępliwe. Ale im głębiej posuwałem się w oskarżenia, tym bardziej czysty i przejrzysty był mój umysł. Nawet nie czułem gniewu i furii; raczej tylko utwierdzałem się w swoim przekonaniu na temat mieszkańców High Hallacku i tego, że moja decyzja o spaleniu choćby połowy Krainy Dolin była jak najbardziej słuszna.
Krzywoprzysięzcy. Kłamcy. Oszuści. Umowy są dla nich niczym, i te między szlachcicami, i te między wojami. Czego mógłbym się więcej po nich spodziewać i czego oczekiwać? Nieliczni okazali się, oczywiście, uczciwi… oczywiście… jednakże… kimże jest jeden lub dwóch uczciwych w tłumie oszustów?
- Jak nie prośbą to groźbą, teraz już rozumiem czemu serce tak mi wali z przerażenia odkąd do ciebie podeszłam… nie masz dobrych zamiarów… więc nie dziw się, że boję się być z tobą szczera… - tylko spojrzałem krytycznie na Airannę, widząc powrót jej piekielnego charakterku. - Wprowadziliście nas do baśniowej krainy, która okazała się koszmarem, Wiedźmy i ich Targi, zjawy, jakieś choroby… od początku masz nas za tak głupie, by nawet nie przedstawić nam możliwych niebezpieczeństw, których powinnyśmy się wystrzegać w tym miejscu… wyruszyłam z liczną kompanią, a zostałam sama na obcym targu… nie znając tamtejszych zagrożeń przystałam na umowę handlarki, która ofiarować mi chciała ochronę. Ochronę, coś czego mój nowo poślubiony mąż mi nie zapewnił. Nie wiem czym była ta transakcja, ale się jej podjęłam… od razu chciałam ci o niej powiedzieć, jednak opuściłeś kompanie bez słowa, więc nie miałam okazji… a gdy pojawiłeś się u Horazona, to zdążyłam już się nasłuchać tego jak gardzicie wiedźmami i zwyczajnie myślałam, że spalicie mnie na jakimś stosie za to… - moje dłonie opadły, gdy Aira skrzyżowała swoje pod piersiami, zaciskając palce na ramionach.
- Teraz jest mi już wszystko jedno, jeśli w ten sposób uzasadnicie sobie wszystkie nieszczęścia i dacie spokój reszcie panien, to nawet pomogę wam nosić drewno, a mamy go tu pod dostatkiem… - jej spojrzenie na chwilę spoczęło na starszym pniu stojącym niedaleko nich, jednak szybko powróciło do mnie, równie buńczuczne i pewne siebie, jak na początku, gdy się poznaliśmy. Pomyślałby kto, że minęło od tej pory ledwie kilka dni…
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, odwracając się od niej na chwilę. Chociaż czy powinienem? Jeśli była wiedźma, to równie dobrze mogłaby już wbić nóż w moje plecy i przynajmniej skrócić moje męki. Mój wzrok padł na Helliona, jak gdybym szukał u niego jakiejś pomocy. Zdecydowanie nie miałem już siły się użerać z obrażoną babą.
- Jaką transakcję podjęłaś? Co dostałaś w zamian za co? - wziąłem głęboki oddech, próbując się opanować. No dalej, Hyron, spróbuj jej nie ukręcić głowy jak tylko się odwrócisz. No dalej, spróbuj.
Właściwie dlaczego się opierać? Miałbyś jeden problem z, czyż to nie zabawne, głowy. Z głowy, przyjacielu.
- A po drugie, o jakich koszmarach mówisz? - mój ton był już wybitnie zaciekawiony. Niebezpiecznie zaciekawiony.
- Ciężko to nazwać transakcją. Starsza kobieta mnie zagaiła, zapytała czego szukam, zażartowałam, że ochrony, a ona wyjęła jakiś medalion. Spytała czy jestem zainteresowana, odpowiedziałam, że tak. A ona powiedziała jakiś wierszyk i mi go dała. Cóż, wzięłam, medalion może mnie nie ochroni fizycznie, ale faktycznie mnie ostrzega, więc staruszka mówiła prawdę… ale nie wzięła ode mnie niczego, więc nie rozumiem o co w tym chodziło. A nie wiedziałam z kim mogę o tym porozmawiać… - odpowiadała bez wykręcania się. Widziałem, że była dość mocno zmieszana; ja zaś, stopniowo im bardziej opowiadała, czułem nawracające rozdrażnienie.
Wdech, wydech. Bądź cierpliwy. To jeszcze młoda, naiwna dziewczyna. Jest zmieszana. Nie zna cię jeszcze. Doceń jej szczerość, bo równie dobrze mogłaby ci nic nie powiedzieć…
To nie tak, że nie ostrzegałem, jak to się skończy.
- Wspominałaś o ochronie, której ci nie zapewniłem… nie, wręcz przeciwnie… powiedziałem wam, czego macie nie robić na Targu, tymczasem ty to zrobiłaś. I puściłbym mimo uszu fakt, że dokonałaś transakcji, której ci zabroniłem, ale zniewagi, jakobym ochrony ci nie zapewnił, a więc choćbym nawet nie ostrzegł, nie mogę puścić płazem - oświadczyłem, zaciskając usta w jeszcze cieńszą kreskę. - Nie mogliśmy dołączyć do Targu, a przynajmniej ja nie mogę. Czy oczekiwanie od was, że nie zrobicie nic głupiego, wiedząc jakie możecie ponieść konsekwencje, to za wiele? - przechyliłem głowę, przyglądając się Airannie. - Czy może oczekiwanie, że panna, która z wychowania ma być usłużna i usłuchana, jest bezcelowe i bezsensowne? Słucham. A wracając do tematu wiedźm, to jest, była i zawsze będzie transakcja. To, że zabrała coś, czego nie widzisz, nie znaczy, że tego nie odebrała. To tak jakbyś twierdziła, że zima nie istnieje, bo nigdy nie widziałaś śniegu. Poza tym nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jakie koszmary?
- No i teraz mi coś wreszcie wytłumaczyłeś. Wtedy to był zlepek tajemniczych słów, niedotyczący niczego konkretnego. Ostrzegłeś nas, ale nie powiedziałeś przed czym. Jak miałam się pilnować, nie wiedząc czego wystrzegać. Zresztą nie oskarżam ciebie o to, ja to zrobiłam i się stało czasu nie cofnę. A przynajmniej takiej transakcji nie zawarłam, bo może to powinnam wybrać, ta ochrona na niewiele mi się zdaje… - Aira mówiła w miarę spokojnie, jak gdyby sama czuła, że i ona w tym zawiniła. Pretensji w jej głosie nie słyszałem.
- No jakie koszmary te, które wymieniłam, nie miałam pojęcia że polować tu na nas będą jakieś zjawy czy wiedźmy. Do tej pory widywałam jedynie wynaturzone dziki, nie miałam pojęcia, że mierzyć się tu będziemy z jakimiś czarami i innymi koszmarami… czary znałam tylko z baśni, ale teraz już widziałam je na własne oczy… - widziałem, jak mocniej zacisnęła dłonie na swoich ramionach i nerwowo przestąpiła z nogi na nogę oglądając się za siebie w kierunku ogniska i siedzących przy nim panien, a potem na mnie.
- To co się stało, naprawdę może być moja winą? - spytała poważnie, dość tym przejęta.
- Wątpię - mruknąłem posępnie. - Gdyby tak było, zostałbym znów oparzony. Powiedz mi jeszcze, co wiedźma ci odebrała i co dostałaś od niej w zamian? Spróbuj sobie to przypomnieć. To ważne. I pokaż mi to.
- Zagadkami mówiła… ale wyraźnie podkreśliła słowo… niezależność… - Airanna ciężko westchnęła i rozplotła dłonie, kierując je do swojej szyi. Przymrużyłem oczy, widząc srebrzysty błysk. Widziałem jej zrezygnowanie, gdy wyciągnęła dłoń w moją stronę, wręczając mi medalion. Kiwnąłem na Helliona, by podszedł bliżej i go wziął.
- Miał ostrzegać mnie przed wrogami, jak dotąd się świetnie sprawdzał. Ostrzegł mnie przed inną wiedźmą, potem zjawą. W twierdzy wiedziałam jaki kto ma do nas stosunek, ale przed tobą ostrzegł mnie dopiero dziś… i tego nie rozumiem, co zrobiłam podczas tej podróży by tak cię rozeźlić? - ton Airanny wydawał się swobodny, jednak miałem wrażenie, że gdzieś głęboko wewnątrz samej siebie była przerażona. Pomimo pewnej siebie postury widziałem, że była teraz jak niewielkie zwierzę, stroszące się, by sztucznie zwiększyć swoje wymiary w oczach przeciwnika.
- W tym lesie istnieją gorsze zjawy i zmory, niż jakieś tam wiedźmy. Niektóre stwory oddziałują na pierwotne instynkty, inne zaś odwołują się do duszy. Nieliczne żywią się emocjami, inne zaś twoją własną pamięcią - odparłem ponuro. - Będę szczery, to nie jest dobre miejsce dla Zwierzołaków… dla nikogo. Mój pierwotny plan zawierał dotarcie do Bram, by wrócić do Arvonu… ale teraz… teraz nie wydaje mi się to tak dobrym pomysłem. Chyba mam lepszy - na mojej twarzy pojawił się wyraźnie nieprzyjemny uśmiech.
Widziałem jej spojrzenie, gdy ta krótko spojrzała na Helliona; po tym jej szmaragdowe oczy wróciły na moją twarz. I znów, na krótki moment, pozwoliłem sobie zatopić się w tej wiosennej zieleni. Wiosennej zieleni, albo głębokiej zieleni szmaragdów, z czego i tak żaden nie mógłby równać się i tak z barwą i blaskiem jej oczu.
- Czyli mam rozumieć, że coś cię opętało? Cudowna perspektywa...
- Tego nie powiedziałem - odrzekłem krótko.
ALAYA DA SIENA
- A tam co się dzieje? - wyciągnęłam szyję dalece jak żuraw, widząc że Hyron wzywa do siebie Airannę, jedną z naszych towarzyszek podróży. Białe Płaszcze nadal kręciły się w pobliżu, podczas gdy Zwierzołacy byli wciąż wyraźnie wzburzeni. Niektórzy szeptali między sobą, inni zaś spoglądali gniewnie w stronę przywódcy, jak gdyby chcąc powiedzieć mu coś więcej.
- Oszukani… zostaliśmy, cholera, oszukani - syknął jeden z Jeźdźców w tle.
- A bo to pierwszy raz? - zagadnął złośliwie jego towarzysz. - Co ty, wczoraj się urodziłeś? Głupi jesteś jak kogut. Może powinieneś…
- Cicho, ciiiicho.
- Dajcie spokój, panowie. To banda wieśniaków przecież. Wieśniak to i głupi, i nierozumny jest przecież. Ten by nawet i na pakt z diabłem poszedł, byleby później spróbować go przechytrzyć - wtrącił prześmiewczo inny. - High Hallack za to zapłaci.
- Jeśli to High Hallack - wtrącił się kolejny. - Mieliśmy ruszać do Bram, do Arvonu… wracać do domu.
- Kolejny idiota. Wy naprawdę myślicie, że nas wpuszczą? Nie jesteśmy kompanią niewinnych dziewic. Nieważne, kto nam wcisnął to zgniłe jajo. I tak zapłaci - burknął pierwszy, zanim przewędrował przez obóz. - Nie podoba mi się, cholera, ten las.
- Jest w nim coś dziwnego, fakt - zgodził się jego towarzysz. Śnieg zaskrzypiał pod ich stopami, ja zaś wzdrygnęłam się jak na szpilkach, czując lodowate iskierki śniegu pod kołnierzem mojego płaszcza. Ajjj. Nienawidziłam, nienawidziłam, dosłownie nienawidziłam zimna.
- Mnie też ten las się nie podoba - mruknęłam cicho, zanim szturchnęłam lekko Hectora. - Co to jest ten cały Arvon? I te Bramy? - zaraz z tymi słowami odebrałam mu kufel, gdyż ten zdążył do niego przewędrować. - Panie pierwsze - rzuciłam z czarującym uśmiechem, zanim upiłam sążnisty łyk i oddałam mu kufelek z powrotem. Sekundę później aż podskoczyłam, czując zapach szałwi; jeden z Jeźdźców wrzucił ją do ogniska zza naszego ramienia, jak gdyby robiąc sobie złośliwy żart.
- Pan to jesteś cham i prostak! Damy straszyć! - oburzyłam się na niego, zanim przetarłam oczy. Zmęczenie dawało mi się już we znaki; nie przywykłam do takiej zmiany trybu życia, całe życie będąc leniwą bułą i perfekcyjnym przykładem słowa “prokrastynacja”. Chwilę po tym oparłam głowę o ramię nieszczęsnego Hectora; niestety z racji naszej znajomości z fortecy to on miał nieszczęście być moją poduszką. Chwilę później i tak zmieniłam zdanie; z ramienia Yelleny łatwiej było mi obserwować zaciętą dyskusję między Hyronem a Airanną.
- Żona przywódcy nie będzie miała łatwego życia - mruknęłam ponuro. - Chłop wydaje się uparty jak osioł.
Nie umiałam co prawda czytać z ruchu warg, ale po samej ich mimice czy gestach miałam wrażenie, że biedna Airanna jest przytłoczona obecnością męża. W tej chwili Hyron wydawał się być jak młot, ona zaś była kołkiem. Wyciągnęłabym szyję jeszcze bardziej, gdyby nie fakt, że to już było groźne dla zdrowia i życia. W końcu przekształcenie się w zmorę z bardzo długą szyją byłoby dość paskudne. Nie wystarczyłoby mi naszyjników do noszenia! No bo jak to poprzestać na tylko jednym, mając szyję łabędzia?
- Nocy poślubnej to ja im szybko nie wróżę - skwitowałam po chwili, widząc jak mężczyzna się od niej odwraca plecami i obserwuje… cóż, nas. Nieco mocniej zacisnęłam dłonie, które splotłam sobie na podołku. Miałam wrażenie, że ciemne oczy lustrują mnie, wręcz prześwietlają z daleka. Tak, jakby nie tyle rozbierał mnie wzrokiem z ubrań, co dosłownie rozkładał na części pierwsze. Ewentualnie jakby wyobrażał sobie mnie z urwaną głową, wbitą na pal czy coś jeszcze innego.
- Aczkolwiek śmiem sądzić, że niektórym pannom to by się przydało - rzuciłam w uśmieszku, widząc dwie czy trzy z nich. Ich małżonkowie zaczęli wręcz się przymilać do żon; aż machnęłam teatralnie ręką.
- Cóż to za nieprzyzwoitości i sprośności tu wyprawiacie - dodałam, siląc się na zgorszony ton, godzien starszej pani. - Aczkolwiek, gdyby jakiś nieżonaty pan byłby mi gotów rozgrzać ramiona, to nie odmówiłabym. Ale tylko ramiona, proszę sobie nie wyobrażać za wiele - żartowałam oczywiście. Zaraz się i tak musieliśmy odsunąć wszyscy; ktoś niósł właśnie kociołek do ogniska, zaś inny Jeździec wymownie wetknął Hectorowi chochlę do ręki.
- Zobaczmy, jak wielkie są twoje talenty w polu - odrzekł ze złośliwym uśmiechem Jeździec. - Liczę, że w piętnaście minut ugotujesz nam jakąś zacną strawę.
- Albo mi się wydaje, albo jeszcze bardziej gorąco się tu zrobiło - szepnęłam do Yelleny w szelmowskim uśmiechu. - Albo to po prostu ta ilość seksownych pośladków w zbyt ciasno opiętych spodniach…
Ja jako tako nie przejmowałam się atmosferą w lesie; może inni Jeźdźcy byli wyjątkowo rozdrażnieni i obie frakcje trzymały się od siebie osobno, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Zaraz utkwiłam wzrok w mężczyźnie, który przyszedł porozmawiać z Hyronem.
- A pan, rozumiem, czyha w tym lesie na przejeżdżające wycieczki turystyczne? - zagadnęłam rozbawiona. Mężczyzna jedynie się uśmiechnął, zanim przysunął dłonie do ogniska.
- Opowiedzcie jakąś legendę - inny Jeździec zwrócił się do Białych Płaszczy. Brzęknęła gdzieś otwierana butelka; obóz pomału zaczynał się organizować pod wpływem rozkazów zastępców Hyrona. Chyba zastępców. Jak dla mnie po prostu byli parą gejów.
- No, nie jestem pewien, znam tylko jedną… - zagadnięty Biały Płaszcz nerwowo oblizał wargi. - Ale jest prawdziwa.
- Dawajże, dawaj!
- No… to szło jakoś tak… że przed wielu, wielu laty w Arvonie rządził król Ragnar. Władcą był twardym, lecz bardzo sprawiedliwym. Pewnego dnia, gdy Ragnar był jedynie pretendentem do tronu, został zaskoczony przez okolicznych bandytów w lesie. Wtedy Arvon był po wojnie, wokół miast kręcili się bandyci, dezerterzy i włóczędzy. Ci inteligentniejsi zaczynali się organizować w zbrojne bandy. No i… tutaj szczegóły są niejasne… Ragnar został w niewoli, ale pomógł mu bodajże jeden z wędrownych szlachciców. Nie był z Arvonu, przeciwnie, pochodził z dalekich, dalekich gór i jeszcze dalszych krain. Ten człowiek przemierzył chyba i Estcarp, i Arvon, i Alizon, i High Hallack… i tak dalej. Pomógł Ragnarowi uciec i dostarczył go na dwór królewski. Zaskarbił sobie tym wdzięczność Ragnara. Król nie chciał się z nim rozstawać; z czasem Ectgow zdobył tytuły szlacheckie, mimo że arystokracja patrzyła na niego krzywo. Nie był głową żadnego domu, ani Złotych, ani Srebrnych, Zielonych, Niebieskich czy jakichkolwiek innych płaszczy - kontynuował mężczyzna. Słuchałam go jak urzeczona; zawsze to było coś nowego o innych krainach.
- Ectgow był bardzo mądry i rozważny. Jego rady cenili sobie wszyscy szlachcice; niektórzy mówili, że potrafił spojrzeć tak dalece w przyszłość, że był jakoby czarownikiem. Prowadził kampanie Ragnara, był pierwszym posłem w jego dyplomatycznych poselstwach… był tylko pewien problem. - mężczyzna parsknął ledwie słyszalnym śmiechem.
- Namiestnik królestwa w ogóle się nie starzał. Mijały dni, lata, miesiące… Ragnarowi zegar nieubłaganie odmierzał czas, ale jego towarzysz wciąż miał czarne włosy, li i jedynie lekko oprószone siwizną na skroniach; ciemnozielone oczy nadal patrzyły bystro na świat, nie przytępione otępieniem ni starością. Dłonie wciąż pewnie trzymały miecz. Coraz częściej szeptano, że jest czarnoksiężnikiem, a jego ludzie są nieumarli, gdyż nigdy się nie zmieniali.
- I wtedy pod koniec życia poprosił króla o fortecę Ismirala, tak? - wtrącił inny Biały Płaszcz.
- No, nie uprzedzaj - burknął mówca. - Ale tak, zasadniczo tak. Bo widzicie, król Ragnar zdobyte zamki i miasta musiał rozdzielać między szlachtę. Zasadniczo dawał je według zasług; jeśli ktoś uporczywie morzył miasto głodem w długim oblężeniu, ten dostawał miasto; jeśli inny zaś dosłownie burzył mury i miażdżył ludność, i ten dostawał miasto. Była jednak jedna forteca, której nikt nigdy nie mógł zdobyć. Na szczycie oblodzonych gór w Arvonie był pewien zamek, zamieszkały przez zbuntowanego księcia, który nigdy nie chciał się podporządkować władzy. Wieże fortecy strzelają tak wysoko w niebo, że moglibyście dotknąć chmur. Dosłownie! Nie żartuję. Mroźne powietrze każdego dnia zostawia swoje malunki na szybach, no a patrząc w dół, daleko w dół, spadałbyś i z dobrą godzinę…
- Do rzeczy, kolego - pogonił go inny Płaszcz.
- Nikt nie wie jak, ale Ectgowowi udało się zdobyć Ismiralę bez walki. Mówią, że jego sława i potęga dotarły nawet tak daleko, nawet tak wysoko. Większość dowódców garnizonów, widząc sztandary Ectgowa na polu walki, decydowało się wywieszać białe flagi. Bo widzicie, on z każdym dobrze żył. Rozumiał i szlachcica, i żołnierza. Mówią, że nigdy nie splądrował żadnej wioski, ani nie uciekł mu ani jeden żołnierz. Ludzie go kochali. Mówili zresztą, że to on jest drugim królem. Bo nigdy, ale to nigdy nie próbował wystąpić przeciw Ragnarowi, ale też i nie wywyższał swoich talentów.
Tylko uniosłam brwi, wyraźnie sceptyczna. Historia była zbyt piękna, by mogła być prawdziwa.
- To był tym czarnoksiężnikiem czy nie? - wtrąciła inna panna.
- Był - odparł ponuro Płaszcz. - Opowieści mówią, że kiedy pewnego dnia posłańcy lorda Trediana weszli na górę, nie zastali w garnizonie nikogo. Dosłownie żadnej żywej duszy, jedynie wiele grobów, tak starych, że nie rozczytałbyś nazwiska. A w podziemiach leżał jego grób, z wykutym posągiem na jego miejscu. Ci, którzy odważyli się zejść, twierdzili, że posąg, mimo iż wykuty w marmurze, wyglądał jak żywy… tak jak i zresztą wszystkie posągi w fortecy. Ludzie mówili, że wydawały się wodzić za nimi spojrzeniem, choć było to oczywiście nieprawdą.
- Skąd wiesz, jeśli sam tego nie widziałeś?
- Bo strach przydaje wiele rzeczy temu, czego się boimy - odrzekł zniecierpliwiony Płaszcz. - Tak czy inaczej, Ragnar zaczął podupadać na zdrowiu. Wtedy wojna znów zawitała do bram Arvonu. Lordowie z sąsiednich granic, Ismere i Abhayi, zaczęli pomału odrywać krok po kroku każdą piędź ziemi. Medycy próbowali znaleźć medykamenty i leki, ale nic nie działało. Aż do momentu, gdy u bram nie pojawił się tajemniczy wędrowiec.
Prychnęłam ledwie słyszalnie. Nie przekonywały mnie raczej bajki o nieśmiertelności… choć kto wie?
- Wędrowiec został wpuszczony do miasta. Okoliczni dziadowie i pradziadowie, żyjący dobre i 200-300 lat mówili, że wrócił sam pan Ectgow. Osobiście zszedł dla Króla Ragnara z gór, gotów mu pomóc i go uzdrowić. Medycy notowali w swych księgach, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli; król, słysząc głos przyjaciela, zaczął dawać znaki życia i reagować, co wcześniej nikomu nigdy się nie udawało. Coś, albo ktoś, połączył życie Ragnara i Ectgowa nicią przeznaczenia, albo i wręcz nicią braterstwa. Obaj byli dla siebie jak bracia. Kiedy Ragnar umarł po wielu latach, Ectgow znów odszedł. Ta legenda do dziś krąży po Arvonie. Mówi się, że kiedy sytuacja w kraju będzie znów zła, Ectgow i jego wojsko nieumarłych zejdzie z Ismirali, by osobiście powstrzymać lawinę zniszczenia.