ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Adelai »

HEKTOR



Droga nie była lekka dla Jeźdźca po tak długiej przerwie. Ciało zapomniało o trudach jakie przynosiło siodło i długa podróż w srogich warunkach Pustkowi. Prawie zapomniał jak to jest, gdy mróz szczypie policzki dopóki nie uzyskają one koloru zbliżonego do jego bujnej czupryny.
Krótki postój był zbawienny dla odgniecionego zada. Mężczyźnie przypadło oporządzenie koni, ani trochę mu to nie przeszkadzało. Było to zdecydowanie lepsze od podróży, naprawdę wyszedł z wprawy, jednak złudnie liczył, że ta szybko do niego powróci.
Kiedy skończył dołączył do towarzystwa podziwiającego spektakl jaki dawały im płomienie tańczące żwawo na kawałkach drewna. Hipnotyzujący i przepiękny widok sprawiajacy, że w oczach nie jednej osoby zatańczyły ogniki. Spokój nie mógł jednak trwać zbyt długo. Jasne tęczówki zaobserwowały przybycie Białych Płaszczy. Nie wróżyło to nic dobrego, ci zawsze przyciągali do siebie kłopoty, a może po prostu byli niczym taki podróżujący problem? Cóż Hektor cieszył się, że jego te sprawy nie dotyczyły. Wolał więc zająć się czymś użyteczniejszym niż podglądanie rozmawiających dowódców chciał przynieść marznącym pannom jeszcze jeden kufel ciepłego napitku albo kawałek suchej strawy. Musiały jeść i sie nawadniać, nie były przecież niewolnicami, musiały mieć siły na dalszą drogę, a ta długa były i pełna trudów. Ruszył w kierunku zapasów, jednak krzyk jednej z panien zatrzymał go w pół kroku. Odwrócił się odruchowo namierzając rękojeść swej broni, nawet po tak długiej przerwie mięśnie pamiętały co robić natychmiast gotowe do ewentualnego ataku. Jasne oczy jednak nie potrafiły namierzyć wroga. Co więc spowodowało taką panikę wśród kobiet, a nawet niektórych Jeźdźców? Postarał się odnaleźć punkt, w który całe zbiorowisko tak panicznie się wpatrywałom a kiedy na nie natrafił mimika jego przybrała nieco kwaśnego wyrazu.
Brak cienia u jednej z dam był tym co wywołało tak burzliwą reakcję wśród zebranych. Wiele kobiet panicznie odsunęło się od ledwie przytomnej blondynki, jedynie jedna z nich postąpiła bardziej ludzko, nie traktując chorej jak wybryku natury, a kogoś potrzebującego pomocy.Ten prosty czyn jakby otrzeźwił Hektora, uświadamiając mu, że ów kobieta nie była tu potworem, a czyjąś ofiarą. Lecz kto mógł sięgnąć po tak obrzydliwą magię? Patrząc na jej stan nie mogło się to wydarzyć podczas aktualnej wyprawy, czaru rzucono w twierdzy, w końcu spędzili tam wystarczająco dużo czasu by wykluczyć ich wcześniejszą trasę. Choć z tego co słyszał rudzielec wpadli oni na Wiedźmi Targ, czy tam mogło dojść do tragedii? Czy ludzie Horazona i Hyrona nie dostrzegliby niczego przez tyle dni? Nie było to możliwe, ten czar nie należał do utajonych, ukrytych rzutował na ofiarę od samego początku, bowiem nie można pozbawić kogoś duszy bez żadnych konsekwencji.
Nie ruszył się z miejsca, nie widział sensu w robieniu dodatkowego tłumu przy kobietach, miał pogląd na sytuację i był w gotowości do działania, gdyby taka potrzeba wyniknęła. Hasten wydał krótkie polecenie i udał się do ich dowódce to wystarczyło, by tur zajął się pilnowaniem panien. Nie podobały mu się reakcje poszczególnych Jeźdźców głupcy by zabili dziewczynę myśląc, że jest zjawą czy innym zjawiskiem. Lepiej więc było mieć na oku takich podrostków. Zdecydował się więc podejść do ognistowłosej, która trzymała w swych ramionach piękność bez cienia. Położył on dłoń na ramieniu zielonookiej, by zwrócić na siebie jej uwagę i dodać odrobiny otuchy.
- Bez obaw pani, zaraz się nią zajmiemy... zachowaj spokój w swym sercu...- bez trudu zachował łagodny, kąjący ton, w takich sytuacjach potrafił być opanowany bowiem cóż dałyby mu nerwy? Nie mógł również zadziałać bez wyraźnych rozkazów więc jedynie wspierał pannę swoją obecnością i czekał na rozmwój wydarzeń.
Zajście cieszyło się zainteresowaniem, więc nie musiał długo oczekiwać rozkazów. Dowódca pojawił się by rozeznać w sytuacji, a podczas oględzin jego dłoń została poparzona co stojący obok Jeźdźciec szybko skomsntował. Jego wrogi ton nie przypadł turowi do gustu. Tak czarownica więc najlepiej ją tu spalmy, nawet nie spojrzał na mężczyzn skupiony na pannach.
- Czarownica czy nie, sama sobie tego nie zrobiła, a zważywszy na jej stan oprawca musiał być z nami w twierdzy...- spokojnie wyraził swoją skromną opinię na głos. Nie zamierzał dołączać do żadnych dyskusji, nie nadawał się do polityki, a w tej jedynie głośno się szczekało. Hektor należał do osobników, które wolały czyny od słów, a jego potężne cielsko wystarczało by czynami przekazać swe rację głośno szczekającym kundlom.
Wraz z innym Jeźdźcem przyniósł nadmienione futra i pomógł w okryciu nimi blondwłosej. Nie podobał mu się fakt, że panna trafiła w ręce Białych Płaszczy, sam wolałby odwiedź niewiastę do twierdzy niż powierzać jej los tym osobnikom. Jednak nie do niego należały takie decyzje, dlatego w milczeniu i spokoju wrócił do kobiet, uprzednio zgarniając kufel z grzańcem, te pewnie były mocno zdezorientowane i przestraszone zajściem, chciał więc im potowarzyszyć i uspokoić.
Siadł ociężale na miejscu Callisty tuż przy ognistowłosej i spokojnymi jasnymi oczyma rozejrzał się po twarzach kobiet.
- Wasza koleżanka musi powrócić do twierdzy Horazona, tam jej pomogą. A wy jak się czujecie? Potrzebujecie czegoś? Napitku? Strawy? Okryć? Niedługo znów ruszamy w drogę musicie mieć siłę... więc nie wstydzcie się i proście śmiało...- obrócił w dłoniach parujący kufel i upił łyk następnie przysunął naczynie w kierunku Airy cierpliwie oczekując aż je weźmie. Trzy panny z tego towarzystwa zasługiwały na nagrodę w jego mniemaniu, opanowały swoje nerwy i w spokoju pomogły potrzebującej kobiecie, wtedy gdy inne uciekły z dala od zajścia. Dla Hektora zaskakującym było jak można te same kobiety oskarżać o oszustwo? Zamist będąc wdzięcznym za to co otrzymali doszukiwali się dziury w całym. Z tego co zdążył zauważyć to Hasten nie ubolewał nad drobną zamianą panny, której i tak nie znał. Jedna nieznajoma kobieta została zamieniona na jeszcze piękniejszą obcą. Jakaś tam śmieszna szlachcianka, na wysoko usytuowana arystokratkę. Według tura był to korzystniejszy układ, fakt czaru iluzji nie był niczym dobrym, jednak uczynił to jeden człowiek, a winili za to wszystkich możnych. A w końcu oni sami mamili panny iluzjami, czy nie byli więc hipokrytami? Nie oszukiwali ich? Dlatego dla tura polityka była głupotą. Wolał w spokoju oczekiwać na rozkazy i je wykonywać. Każą mu zabić rodzinę Yelleny za to, że została uprowadzona i znalazła się wśród nich zamiast niejakiej Lili, to to zrobi, taka rola żołnierza, choć wydającego taki rozkaz będzie miał za głupca.
Tur zdecydowanie wolałby znaleźć się w grupie podróżującej z pannami, bezmyślna wojaczka już go tak nie pociągała. Na pewno nie tak jak grono różnorodnych piękności, które zostaną pozostawione przez swoich mężów, a więc zostaną i bez opieki, jak mógłby nie służyć w takiej sytuacji swą pomocą. Jego ramiona były szerokie i solidne, bez trudu byłyby idealnym oparciem dla porzuconej niewiasty.
Awatar użytkownika
Eru
Posty: 35
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Hellion

Post autor: Eru »

Los przewrotnym jest towarzyszem, raz przybija ci kielichem z najsłodszym miodem, by za chwilę uświadomić ci, że w miodzie tym zanurzył nie tylko łyżeczkę, ale całą beczułkę dziegciu. Wywołując zamieszanie, pod rękę ucieka z bogactwem i chwałą, by przyciągnąć problemy o licu szpetnym, szczurzym i podstępnym. Czymże innym miało być pojawienie się białych płaszczów? Chichotem losu? Szansą na odkupienie, czy może początkiem zemsty, którą Hellion nosił w sercu jak zadrę i tajemnicę pojawienia się koszmarów o twarzy miłości tak dawniej, że w zasadzie pozostało po niej wyłącznie szaleństwo.

Koszmary jednak miały to do siebie, że czasem objawiały się w snach, a czasem senny nieśmiertelny mylił światy i zrzucał swoje twory w ramiona jawy. Czyże innym byli nieumarli? Dawniej bracia miecza i płaszcza, walczący ramię w ramię, obecnie jak mniemał walczący, by ramię to odrąbać swymi oszalałymi kłami. Jakież to wynaturzenie, występek przeciw naturze powoływał do istnienia takie twory? Wszak ich również uważano, za nienaturalną kolej rzeczy, nie ważne, że rodzili się jak każdy z ojca i matki, nikt nie patrzył na to, że w żyłach Arvońskiej szlachty płynie ta sama krew. Czym więc oni zawinili? Rodzili się trochę inni, jednio mówili, że z duszą zwierzęcia, inni twierdzili, że to zwykła pozostałość po pierwszych jeźdźcach. Jednak pojawienie się przemieniającego się w zwierze było dla rodziny czymś w rodzaju skazy. Jeśli rodzic był litościwy, to wysyłał takie młode daleko od domu, by zakryć bliznę niechcianego członka klanu. Naszywano kolejne łaty na historię. Nie każdy rodzic był jednak tak łaskawy, ileż z takich jak oni poległo po pierwszej szokującej przemianie?

Nagle z rozmyślań wyrwało go zamieszanie wywołane przy ognisku żon. Spojrzał tam, nie opuszczając swojej pozycji niedaleko Hyrona. Kątem oka obserwował tylko zachowanie niechcianych gości, trzymając dłoń na rękojeści, gotowy w każdej chwili skoczyć do gardeł tym, którzy ośmielą się wykonać gwałtowniejszy ruch. Z dala dostrzegł blade lico jasnowłosej Callisty i od razu widać było, że czar zaczął zaciskać na niej swoje szpony coraz mocniej. Zrobiło mu się żal tej butnej piękności, bowiem było w niej coś fascynującego, przyciągającego, a teraz? Siedziała otulona futrami niczym zmarznięta ptaszyna. W pierwszym odruchu chciał nawet podejść i otulić ją swoim płaszczem, jednak stał dalej w miejscu, mimowolnie podsłuchując rozmowę zwiadowcy i dowódcy.

Podszedł do nich, skłaniając się delikatnie, rozdzielanie się na pustkowiach nie było dobrym pomysłem. Nie, teraz kiedy nekromanta powoli wynurzał się z zapomnienia. Gdy Hallack pokazał swoje szpetne oblicze zepsucia i ułudy. Rozejrzał się, czy czasem któryś z białych trutniów nie przysłuchuje się im. Wszak, nie miał zamiaru dzielić się wątpliwościami z nimi, co innego dowódca i brat krwi.

— Chcesz zabrać je do Arvonu? Jesteś pewien? — zapytał.

— Nie mamy pewności, kim są, równie dobrze mogą być kolejnymi zaklęciami. Ruda piękność może nie być niczym więcej niż lisem zaklętym w ciało kuszącej damy. Tamta o pszenicznych włosach może być kolejną ułudą albo wiedźmą – tu splunął na ziemię, ocierając usta z wyraźną pogardą.

— Chcesz sprowadzić wiedźmę na ziemie Arvonu? Wystawić braci miecza na pohańbienie siebie i nas? Oskarżenie o konszachty z tymi piekielnicami? Nie możemy na to pozwolić. Ja nie pozwolę. Dobrze wiesz, że muszę wrócić. — Kontynuował swój wywód, odchodząc kilka kroków od Lassaro, który zaczął im się baczniej przysłuchiwać, ale dostrzegając, że ktoś zwrócił na niego uwagę, odszedł.

— Możni oszukali nas nie raz, my nadstawiliśmy swoje karki, a oni? Odpłacili nam kłamstwem. Pani, która padła ofiarą czaru mogła nabawić się tej przypadłości na trasie, ale na przykładzie żony Hastena pokazali już, że potrafią sprzymierzyć się z czarnoksiężnikami i innymi niegodziwościami. Zresztą niektóre z nich też są mało honorowe i uciekły, zamiast odpłacić, tak jak powinny. Zabierzmy je ze sobą. Wszak, jeśli któraś jest czarownicą, to może się wyda w drodze, a nie możemy wpuścić wiedźmy do kraju. Ja nie mogę na to pozwolić. Ja muszę wrócić, jeśli nie zaznam swojej zemsty, nie zaznam spokoju. - nabrał powietrza w płuca i uśmiechnął się pogardliwie.

— Z resztą mając ich córki i siostry w razie konieczności wybicia kilku szlachciców, mężowe panien będą mogli rościć sobie prawa do spadku po ich krewniakach, a kilka z nich pochodzi z dość bogatych rodów, z tego, co słyszałem.
Hyron przysłuchiwał się przemowie Helliona w milczeniu, jedynie utkwiwszy wzrok w oczach swojego krewniaka. Złociste tęczówki, pałające gniewem i pogardą, kontrastowały z chłodem i spokojem ciemnoszarych oczu; także i reakcja starszego mężczyzny była znacznie bardziej wyważona, pomimo pałającego w głosie gniewu. I, mimo iż mówił spokojnie, zdałoby się bez emocji, to jednak można było wyczuć w Hyronie emocje — tak, jakby maska lub tarcza uczuć pękła i coś, lub ktoś, wydobył coś znacznie gorszego na wierzch. Nie mówił już człowiek, czy przywódca. Przemawiał Zwierzołak... i jego prawdziwa natura.

- Słuszne uwagi prawisz, chłopcze. Zmieniłem zdanie... albo chciałem, by ktoś mnie przekonał — głos Hyrona niknął wśród wichru i wiatru.

— Oskarżenia mnie nie wadzą, a wręcz przeciwnie, mogą nam pomóc ugruntować uzyskaną już od lat reputację, ale nie możemy sobie pozwolić na szarganie naszego imienia przez bandę wieśniaków z pól. High Hallack zapłaci. — wąskie usta wykrzywiły się w pełnym pogardy grymasie. Zazwyczaj obojętna twarz, podobna bardziej do kamienia niż ludzkiego lica, było teraz wyraźnie nachmurzona.

— Naszego powrotu nie przeżyje żaden mężczyzna ani żaden starzec — oświadczył po dłuższej chwili namysłu.

— Możemy wziąć te ziemie. High Hallack jest słaby... może pora ich już całkiem się pozbyć i pozwolić silniejszemu nadejść. Tak przecież toczy się historia. — Śnieg znów zaskrzypiał pod butami starszego Jeźdźca.

— Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że gdy wrócimy do High Hallacku, paląc i niszcząc ziemie, a fortece obracając w ruiny, twoje serce nie będzie już czyste ani gotowe na odkupienie win w kraju, prawda? - zagadnął po dłuższej chwili milczenia, nie kryjąc przewrotnego uśmieszku na twarzy. - Musisz zadecydować sam, Hellionie... czy chcesz wrócić do Arvonu jako szlachcic z High Hallacku, żądając układów, czy jako pokonany, pokorny banita, korzystając ze słabości tamtejszej szlachty.

— Nie musimy mordować wszystkich. Tylko tych, którzy nie wywiązały się z obietnicy, albo ich córy uciekły, niosąc hańbę. Wszak czy nie lepiej będzie zostawić kogoś, kto może pracować, nawet jako niewolny. Nie palmy czegoś, co może zapewnić nam bogactwo i wygodne życie, wszak lepiej nawieść ziemię krwią niż popiołami — pertraktował delikatnie z krewniakiem, zaskoczony jego nagłą chęcią mordu. Czyżby granica Hyrona została przekroczona? Zbyt wiele niepowodzeń w jego doskonałych planach spaliło na panewce? Może był też inny powód? W zasadzie szeptem mówiło się o złowrogim działaniu pustkowi, destrukcji, jaką sprowadzały na zmącone umysły. Może to jednak coś innego, inne wpływy. Niekoniecznie zatraconych ziemi.

— Poza tym, moje serce nie jest ani czyste, ani nie pragnie odkupienia win i dobrze o tym wiesz. Jedyne czego pragnę od czasu wygnania, jest bezpieczne za bramą, skrywa się tchórzliwie za murami Arvonu — wypalił, spoglądając na towarzysza, coraz bardziej wątpiąc w słuszność powrotu do High Hallacku. Zerknął nieco niepewnie na Hastena, a później na panny i towarzyszącego im Hektora.
Skąd mieli mieć pewność, że faktycznie nie zostali oszukani? Może naprawdę była wśród nich wiedźma, która mogła zniweczyć wszelkie plany, jakie mieli.

— Może to faktycznie ktoś inny rzucił czas na Calistę? Może sprawdźmy, czy wśród nich nie ma żadnej wiedźmy? — zaproponował, acz miał wrażenie, że nie tego oczekuje Hyron.

Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Amazi »

Obrazek



Tutejszy klimat dawał popalić, chłód mocno doskwierał jednak idealnie odzwierciedlał nastrój ognistowłosej. Jak te Pustkowia, które przemierzali po prostu czuła się pusta obserwując to wszystko wokoło siebie i nie mogąc za wiele zrobić. Callista usychała w jej ramionach niczym jesienny liść, który strąciłby zwykły podmuch wiatru. Jej życie w tym momencie wydawało sie tak kruche i ulotne.
Szmaragdowe spojrzenie obserwowało poczynania Jeźdźców. Logicznym było, że panny podały się panice, uciekając jak najdalej od osłabionej kobiety, dlatego Airanna poszukiwała pomocy i odpowiedzi wśród mężczyzn. Z początku mocno się zawiodła, widząc jak jeden z nich sięga po broń. A więc będą w ten sposób pozbywać się tych chorych. Niby się tego spodziewała, a i tak się zawiodła, a jej noga odrobinę odsunęła się od drugiej, by dłoń mogła wygodniej sięgnąć po ukryty w kozau sztylet. Nie da jej przecież tak po prostu zarżnąć jak zwykłej świni na ubój. Ten, który z bronią podejdzie, ten skosztuje kunsztownego ostrza. Choć nie pokazywała tego po sobie, była gotowa na ewentualny atak. Wtedy jednak przemówił Jeźdźiec z nimi siedzący, mąż tak drogiej jej Yelleny i przywrócił je wiarę w tą kompanię, więc byli tu mężczyźnie jeszcze rozważni. W milczeniu skinęła swą głową na znak, ze rozumie. Ogrzać, na tyle wpadła i sama jednak jak tego uczynić? Szczelniej okryła płaszczami jasnooką i bliżej ognia z nią siadła, mroźny wiatr nie pomagał, jednak starała się swymi ramionami pocierać o osłabione ciało i choć trochę swego ciepła jej oddać. Była opanowana i spokojna, a przynajmniej z zewnątrz, wśrodku czuła ogromny niepokój i lęk o życie blondwłosej kobiety, tak słabo się znały, jednak w tym krótkim czasie ta jedna panna stała się jej bliska. Była to jedyna kobieta, z którą Aira zaczęła tę szaleńczą podróż i się z nią dogadywała. Teraz miała Yellenę i Alayę jednak nie zamierzała przez to porzucić nowopoznanej towarzyszki. Nie miała jednak zdolności i wiedzy by jej pomóc, musiała czekać na dalsze instrukcję, a więc to czyniła.
Tak nieprzychylne spojrzenia wojaków i arystokratek były denerwujące, jednak ognisty temperament został stłumiony, wolała nie tracić sił na błachostki, jeśli te mogą być zaraz potrzebne. Każda sekunda oczekiwania na powrót Hastena zdawała się być bezkresną wiecznością, męczącą i doprowadzającą do obłędu wiecznością. Stresujące chwile jednak minęły kiedy uzyskała zainteresowanie dowódcy stanem towarzyszki. W milczeniu spojrzała na męża, choć ich relacja nie była najlepsza w tej kwestii musiała mu zaufać. Ze spokojem pozwoliła, by meżczyzna dotknął czoła nieprzytomnej kobiety i lekko się przy tym od niej odsunęła, by mu to ułatwić. Jednak kiedy dłoń jego została potraktowana dziwnymi iskierkami, a inny Jeźdźciec rzucił pod adresem blondynki nieprzychylne wyzwisko ognistowłosa jedynie ściągnęła brwi. Czy oni każdą kobietę po kolei będą oskarżać o czarodziejstwo? Najpierew Yellenę, teraz Callistę, jeszcze trochę, a i ona trafi na stos, bo przecież rude włosy to znak rozpoznawczy u wiedźm. A przynajmniej głupie stereotypy tak mówiły i nie raz biedne rudzielce palono na stosach tak zapobiegawczo.
Starała się jednak wierzyć, że mąż jej miał nieco więcej rozumu i naprawdę zajmą się potrzebującą tego kobietą. Wypuściła ją z swych ramion kiedy Jeźdźcy powrócili z dodatkowymi futrami i jeden z nich wziął Callistę. Zielone spojrzenie straciło swoje iskry jakby wygasło pochłonięte przez troskę i niepokój, milczała podczas tej kszątaniny doskonale wiedząc, że czego by nie powiedziała i tak zostanie to zignorowane. Dobrze znała wojaków i to, że głos kobiety nie będzie miał najmniejszego dla nich znaczenia, a robienie nie potrzebnego zamieszania nie było nikomu potrzebne. Przywykła do tego, że z ojcem mogła jedynie dyskutować w namiocie, podczas "męskich" obrad nie mogła się wtrącać, by nie podważyć statusu ojca. Cierpliwie więc zbierała swoje spostrzeżenia i uwagi, by przedstawić mu je na osobności. W tym jednak przypadku zachowa je dla siebie.
Kiedy mężczyźni odeszli okryła się szeczlniej płaszczem, mróz w tej chwili podgryzał odsłonięte części ciała, obejrzała się jedynie za niesioną kobietą i westchnęła cicho pod nosem odszukując następnie spojrzeniem swoje bliskie towarzyszki. Trafiając na spojrzenie Yelleny posłała jej pokrzepiający uśmiech, był wymuszony, ale starała sie być wiarygodna w tym. Choć nie było to łatwe, uświadomienie sobie, że na pewno nie zobaczą już Callisty nie było niczym przyjemnym. Jednak wiedziała, że tak będzie. Potrafiła łączyć fakty, Hyron oddał Callistę tym nowoprzybyłym, a więc zwyczajnie pozbył się problemu jakim była chora kobieta. Przygnębiający był fakt jaki los prędzej czy później spotka każdą z nich, kiedy przestaną być przydatnymi krowami rozpłodowymi. Tyle lat spędzonych na treningach i pracy nad sobą, zaowocowało takim losem. Wiele scenariuszy sobie wyobrażała, lecz nigdy nie przypuszczałaby, że tak marnie skończy.
Pogrążona w swych myślach delikatnie się wdrygnęła, kiedy ktoś obok niej siadł, wyłaniając się zza jej pleców. Uważnie zlustrowała rosłego mężczyznę szybko rozpoznając w nim kompana z biesiady, który towarzyszył jej większość wieczoru, a następnie pomógł w odniesieniu upitego męża do komnaty. Jego słowa były niczym mały tlący się w wypalonym ognisku płomyczek, który mimo niewielkiego rozmiaru dał radę dać wiele ciepła. Subtelny i łagodny uśmiech przyozdobił jej twarz, a wzrok skupiony na ognisku przeniósł się na podawany jej kufel. Miły był to gest, więc byli tu i tacy, którzy potrafili się nimi zainteresować , może mężczyzna miał w tym jakiś swój cel. Jednak miłą odmianą było podanie jakichkolwiek informacji. Airanna dzięki niej mogła odetchnąć z ulgą, a więc nie dobiją chorej gdzieś w lesie i nie zakopią, a odwiozą do twierdzy. Były to dobre wieści.
- Dziękuję za wieści... nieco spokojniejsza dzięki nim będę...- odparła wdzięcznie i ciepło. Sięgnęła po podawany jej kufel i przygarnęła go do siebie obejmując w dwie ręce. Chciała by pomógł jej się ogrzać, bo dłonie choć ukryte w skórzanych rękawiczkach i tak przemarzły do kości, wyziębiając się w takim stresie bardziej niż powinny.
Jeden łyk wystarczył, by przyjemny żar podniósł kobietę na duchu. Przymrużyła przy tym oczy poddając się cudownemu ciepłu.
- Oj tego mi było trzeba... bieżcie i pijcie póki jeszcze gorące...- zrobiła jeszcze jeden łyk i podała kufel w obieg do Yelleny, którą i tak miała najbliżej, wszystkie inne panny uciekły na drugą stronę ogniska. .
- Ty to wiesz jak rozgrzać kobietę ...- zażartowała z nieco żywszym uśmiechem do mężczyzny chcąc wydostać się z nostalgicznego nastroju.
- Dorga Alayo mojego tyłka nic nie jest w stanie teraz ruszyć... więc pijcie i zbierajcie siły, bo jak i was choroba sięgnie to was utopię.. trunki do gardeł wlewając...- spojrzała na bliskie sobie kompanki i wyprostowała się, by dać zmęczonym plecom możliwość krótkiego odpoczynku. Poruszyła ramionami jakby chciała je rozruszać i jeszcze szczelniej zamknęła sie w swym płaszczu.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

HYRON

Moje spojrzenie znów padło w stronę Jeźdźców, skupionych przy ognisku, jak i przerażonych, acz już pomału uspokajanych panien; trzeba było Białym Płaszczom przyznać, że wyjątkowo szybko reagowały, gdyż sadzali bladą i wycieńczoną Callistę na konia. Nie poświęciłem jej więcej, niż jedno spojrzenie. Myśli zdawały się kotłować i obijać o siebie w mojej głowie, rozgorączkowane i rozgalopowane jak nigdy. Zmarszczyłem brwi, wpatrując się w czarną, nieprzeniknioną pustkę między drzewami.
Pustkowia, na których byliśmy, na zawsze zmieniały człowieka. Nie tyle jego sposób myślenia, co raczej jego naturę. Nie byłem głupcem, zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że na nieostrożnych czyhały ponure, złośliwe czary; nie bez powodu narysowałem znaki na drzewach, które trzymały się przez nie tyle dni ani miesiące, co lata. I nawet teraz widziałem niektóre z nich, bladoniebieskie, majaczące na korze, ledwie zauważalne.


Dawno już nie zaznali miłości ni wiary,
W świecie, w którym czas nie przemija, a stoi,
Ich dusze, znużone wieczną wędrówką -
Tym głębiej czują swe wady, przywary.


Odwróciłem wzrok od lasku, czując, jak krew znów zaczyna burzyć się w żyłach. Tym razem bynajmniej nie dlatego, że znikąd przypomniała mi się ta piosenka, śpiewana niegdyś przez wędrownego barda; byliśmy wtedy w gospodzie, a on, nie zdając sobie sprawy z tego, że jesteśmy bandą Zwierzołaków, zaczął nucić ten utwór, nie zauważywszy przerażonych spojrzeń biesiadników. Cóż, jedno należało przyznać, minstrel został szczodrze obsypany przez nas złotem…

Im dłużej czas przemija, im wolniej płynie,
Tym zwierzę bardziej dochodzi do głosu.
Silni jednością, w swej pysze i chwale,
Nie wiedzą, że człowiek kiedyś przeminie.


A może to było to… właśnie to. Spojrzałem w niebo. Nów. No tak. Nie czekałem do pełni, nie chciałem nawet czekać, ponieważ wtedy magia była zawsze najsilniejsza, również, a może zwłaszcza, na Pustkowiach.
A panny miały widzieć przecież to, co chcieliśmy, żeby ich oczy dostrzegały. Tymczasem my sami byliśmy ślepi na cokolwiek innego… na to, że ktoś może rzucać na nas urok, czar… a może zostaliśmy przeklęci z momentem wejścia do High Hallacku? Ktoś rzucił na nas czar naiwności i głupoty? Jakkolwiek byłbym skłonny w to wierzyć, gdy widziałem co poniektórych Jeźdźców, tak ciężko byłoby mi podważać własną inteligencję, mimo że nie czułem się najbardziej ostrym mieczem w całej zbrojowni.
Tak głupi… tak ślepi…
W następnej sekundzie poczułem, jak cierpnie mi skóra; głos i muzyka barda stawały się coraz realniejsze, jak gdyby ten człowiek, który zmarł 100 lat temu, stał tuż obok mnie. A to, co mogłoby przerażać najbardziej to fakt, że muzyka dochodziła zza moich pleców, tam, gdzie znajdował się las. Mrówki, wędrujące po moim ciele, zdawały się podążać śladem dłoni, poruszać palcami… i tylko wiedziony przeczuciem, uniosłem rękę, zaciskając palce na obsydianowej broszy ze złocistym symbolem słońca. Ale nawet znajome ciepło w duszy i smak lata nie przegnały ponurej muzyki ani martwych słów, wypowiedzianych lata temu.

Zostanie wtedy już tylko zwierzę
I nawet śladu człowieka w nich nie znajdziesz,
W ich oczach pustych, pełnych pogardy.


Dusza tak dziurawa i postrzępiona, że przypomina ledwie cienką zasłonę z muślinu lub tiulu, rozwieszoną na oknie prowadzącym w głęboką pustkę; pokazującym noc o nowiu, bez gwiazd, bez niczego. Jesteś w tej ciemności sam. Nikogo tu nie ma.
Oprawca musiał zostać w twierdzy…


Słowa wydawały się teraz odbijać echem; i głos Hectora, i głos Helliona, czy nawet Hastena. Miałem wrażenie, że wpadłem w głęboką studnię bez dna.
oprawca musiał być z nami w twierdzy…
Może nie być niczym więcej niż lisem zaklętym…
Chcesz sprowadzić wiedźmę na ziemie Arvonu?
Znowu zostaliśmy oszukani…
Dobrze wiesz, że muszę wrócić…

Ja też muszę wrócić.


- A jak zamierzasz przekonać się, która z nich to wiedźma? - zapytałem po dłuższej chwili, próbując skupić wzrok na Hellionie. Nie spuszczałem dłoni z broszy; nie, nie. Musiałem uspokoić swój rozszalały, rozgoniony umysł ze świadomością, że zwierzę, brudne i splamione, przyczaiło się i czekało.
- Przekonać się w zasadzie jest trudno, ale sam opowiadałeś nieraz, że wiedźmy mają jedną słabość. Jest jedna rzecz mogąca im odebrać moce - odrzekł młodszy Zwierzołak. Aż parsknąłem krótko, ni to w śmiechu, ni to w wyrazie goryczy.
- Przysiągłbym, że ostatnio wszystko się przeciwko nam sprzymierza, i czas, i sploty okoliczności - odparłem, nie kryjąc rozdrażnienia. - Nie sprawdzisz, chyba że masz przy sobie zioła, choćby z Wiedźmiego Targu…
W następnej chwili kolejna myśl olśniła mnie jak przebłysk słońca; w istocie, w rzeczy samej, to było dosłownie jak ciepły podmuch i pocałunek wiatru. Odsunąłem dłoń od broszy, by gestem wezwać Airannę do siebie.
- Jak się czujesz, pani? Winienem wam przeprosiny. Nie tak to wszystko miało wyglądać - oświadczyłem, siląc się na odrobinę uprzejmiejszy ton. Nie było to łatwe, zwłaszcza że ponure brzęknięcia lutni i powtarzająca się ostatnia zwrotka wciąż przebrzmiewały w tle. Niemal dosłownie oczyma wyobraźni widziałem kościste, szkieletowe palce, poruszające strunami.
Wzrokiem znów podążyłem w stronę lasu; cały czas coś zdawało się kierować tam moje spojrzenie. Przymusiłem się jednak, by spojrzeć na moją małżonkę; ogniste rude włosy, jakby pocałowane płomieniem, i żywe, jasnozielone oczy przykuwały moją uwagę na tyle skutecznie, że nie uciekałem od niej wzrokiem jak zwierzę.
- Daj mi swoje dłonie - dodałem po dłuższej chwili. Była to prośba… zawoalowana pod imieniem rozkazu, ale jednak prośba. Cały czas czułem tę dziwaczną, nieprzyjemną pokusę, by sięgnąć po rękojeść miecza; a przecież nie mogłem sobie na to pozwolić. Pytanie, jak długo bym się opierał samemu sobie i podszeptom mojej natury?
Znów poczuć w dłoni znajomy ciężar… znów poczuć ciepłą krew. Zimno i pustka znikną, kiedy tylko to poczujesz, prawda? Cóż to była za radość… we Farmarku… prawdziwa uczta, festiwal koszmarów. Ale to był jedyny dzień, kiedy czułeś się szczęśliwy.
Dlaczego tego nie powtórzyć? Nie pozbyć się problemów? Po tym… będziesz wolny… nareszcie wolny. Sam.
Mając tyle mięsa, przeżyjesz zimę. Dotrwasz do wiosny…

Kiedyś nam się to nie udało. Poprawka, nie nam. Wam. To był pierwszy raz, kiedy kompania Jeźdźców się tak zjednoczyła… szkoda tylko, że nie w tak szlachetnym celu, lecz po to, by wybić mieszkańców spokojnego miasteczka. Jak się nazywało? Farmark? Ach, nieważne. To było tysiące, tysiące lat temu…
Nie było mnie wtedy. Spałem, głęboko pogrążony we śnie. Czekałem na pewne wydarzenia. Wiesz, moc nie budzi się znikąd, z dnia na dzień, bo urodziło się jakieś dziecko, spadła jakaś gwiazda lub pojawiła się jakaś inna. Niebo to tylko martwa pustka i gwiazdy, które powstały miliony lat temu, a my dopiero teraz to widzimy. To tu, na firmamencie, rzeczywistość, doczesność i przeszłość stykają się ze sobą, w czasie i przestrzeni.
Tak, właśnie. To był Farmark. Spokojne, senne i uśpione miasteczko utopiło się we krwi. W prymitywnym szale i jeszcze bardziej pierwotnej, dzikiej radości płynącej z zabijania. Pogódź się z myślą, że jesteś niczym więcej, jak tylko sztucznym tworem, powstałym z magii i wynaturzenia, takim jak wiedźmy… a i one są nawet lepsze, bo przynajmniej nie dzielą duszy ze zwierzęciem, z którego się wywodzą, i nie są sterowane przez zwierzę. Nie są aż tak prymitywne, jak ty, i nie żyją instynktem.

To, co budzi prawdziwą moc, to nienawiść… strach… panika… wszystko to, co złe, najbardziej prymitywne i sięga korzeni naszej duszy. Magia to uczucia i emocje. Nie bez powodu istnieje w niej zasada coś za coś… dusza za duszę… emocja za emocje… a to, co najbardziej jest złe, jest też najbardziej prymitywne.
Tak jak twoja nienawiść do mieszkańców High Hallacku. Czymże ci zawinili mieszkańcy Krainy Dolin? Tym, że chcieli chronić swoje rodziny? Bali się oddać ukochane córki mieszańcom, dzikim kundlom z Pustkowi, o których więcej gorszego się słyszało niż dobrego? Kimże ty jesteś, by źle ich oceniać? Sam byś nie oddał własnej karty przetargowej, gdybyś ją miał. Ale przecież twoi potomkowie już dawno są martwi. Ilias, czy choćby twój ulubieniec Draxir. Może jedynym wyjątkiem jest Herrel, który pewnie żyje do dziś. Zwierzołak, tak jak ty. Znamienne, że jako jedyny nigdy nie umiał się kontrolować i zawsze był słaby. Nigdy niczego nie osiągnął. Nie został namiestnikiem jak Draxir, nie został słynnym kowalem, jak Ilias. Zwierzołacza moc w rodzinie nie ginie, prawda?
Spójrz na siebie, Hyronie, i zastanów się, jak bardzo zepsuty do szpiku kości jesteś.


A kiedy nawet zwierzę zaniknie i zaginie,
Nie tyle dusza, lecz ciało też przeminie.
Nigdy jednak nie spocznie spokojnie w grobie,
Czekać będzie na znak, na słowo, co powie -

Tu niegdyś leżał człowiek.

I znów pewnego dnia ciało powstanie,
Nieludzkie, martwe, złamane.
O skórze białej jak marmur, z blaskiem ogni w oczach,
Gotowe, by moc swych braci zniszczyć i raz na zawsze zdruzgotać.

Podoba ci się? Sam to dopisałem. Głupie, prawda? Nigdy nie lubiłem ludowych piosenek. Prymitywne i naiwne, miały uczyć tumanów ze wsi, po czym poznać zmorę, zjawę, upiora, zwierzołaka czy wilkołaka. Ale jedno muszę przyznać, ten człowiek pięknie śpiewał. I za życia, i po śmierci.
Szkoda, że ludzkie życie jest tak krótkie i ulotne, jednocześnie obfitując w najbardziej piękne i hojne dary. Spójrz, co się dzieje po śmierci. Zostaje jedynie pusta skorupa, fasada bez duszy. Dokładnie taka jak ty. Ile razy ty już powinieneś legnąć w grobie?

Przestałem liczyć.

Naruszyłeś zasadę równowagi. Magia śmierci zawsze zabiera dwie osoby, nie mniej i nie więcej. Zabiera tego, który pragnie zabrać, i zabiera tego, który się czegoś przyczynił. Jest uczciwie i sprawiedliwie. Nawet ja nie neguję tego, bo to są odwieczne, niepisane zasady i to zasady magii mnie obudziły do życia.
Ale ty nie masz nawet odwagi, by stawić czoła swoim prawdziwym lękom i swojej prawdziwej naturze jak mężczyzna, jak człowiek. Twoją karą jest nie tyle życie na wieki, nie brak snu, co realizacja twoich najgorszych koszmarów.
To, o czym śnisz w rzadkich momentach, kiedy zapadasz w sen… o ile zapadasz w sen… staje się prawdą. Wszystkie świece kiedyś gasną, nieważne jak bardzo pielęgnuje się płomień. A wtedy, skryte wśród mroku twojego serca i umysłu, budzą się koszmary. Powołujesz je do życia, bardziej lub mniej świadomie.
Czy to nie czyni cię potworem?
Tak, czy inaczej, naruszyłeś reguły. A Jeźdźcy nie znają ni lojalności, ni honoru. Jesteś doskonałym przykładem jednego z nich.


- Dziękuję, ale nie masz mnie za co przepraszać, panie… - odrzekła Airanna, patrząc prosto w moje oczy. Aż uniosłem brwi zaintrygowany; zazwyczaj żywiołowa i emocjonalna, na tyle na ile mogłem ją poznać, moja małżonka była wyjątkowo spokojna. Być może zmęczenie wywierało na nią swój wpływ, bądź atmosfera lasu. Nekromanta koniec końców nie spał, i to było w tym wszystkim najgorsze. Przecież nieumarły nie zna tak ludzkich, tak oczywistych rzeczy jak sen… głód… zmęczenie… jedynie gniew, żal, nienawiść czy pragnienie zemsty. A to, miałem wrażenie, oddziaływało na nas wszystkich. Na Jeźdźców na pewno. A czy na ludzi… trudno było mi to powiedzieć…
Byłem zagubiony jak dziecko we mgle. Wiedziałem tylko tyle, że te wszystkie emocje, jakie czułem, nie były moje. A jednocześnie przypominały rozpędzony nurt rzeki, który porywał mnie ze sobą. Nie mogłem się im przeciwstawić, ani odpuścić; mogłem jedynie podążać za szlakiem wody, porywającej mnie w coraz głębsze kipiele.
Widziałem jej krótkie, jak gdyby taksujące spojrzenie na moje dłonie, nim je podała. Początkowo delikatny uścisk, stopniowo się wzmacniał, jakby nakreślała i odciskała na nich swój dotyk i obecność. Było to jednak krótkie. Chwilę później uścisk zelżał, stając się miękkim i delikatnym, zupełnie do niej niepodobnym.
- Coś, panie, cię niepokoi?
Mimowolnie poczułem się nieco lepiej, czując uścisk dłoni Airanny; mimo, że jej ręce były skryte w rękawiczkach, mogłem odczuć to ciepło. A może po prostu samą istotę, esencję życia?
Spuściłem wzrok, czując na sobie jej uważne spojrzenie; jak gdyby chciała prześwietlić mi duszę i poznać pewne odpowiedzi, których nigdy bym nie był skłonny jej wyznać. W tym samym momencie poczułem coś niezwykłego: poczucie winy.
Czułem się jak wampir, skłonny spijać esencję życia, żywić się jej bliskością i obecnością.

Czy to nie czyni cię potworem?

- Wiele rzeczy mnie niepokoi, pani - odrzekłem po dłuższej chwili, nieco mocniej zaciskając dłonie. Nie na tyle mocno, by sprawić jej ból, ale na tyle, by poczuć mocniejszy uścisk. Jednak ta chęć sięgnięcia po miecz lekko, delikatnie zelżała, co i tak nie ukoiło mojej żądzy krwi. Nie, ta nadal była uśpiona, gorzała i tliła się jak dogasające ognisko, gotowe wybuchnąć swoim żarem na nowo pod wpływem nieodpowiednio dobranych słów, lub niewłaściwego spojrzenia, bądź gestu.
- Powiedz… bo nigdy nie mieliśmy okazji o tym rozmawiać… czy ty, lub inne panny dokonywałyście jakichś transakcji na Wiedźmim Targu? - teraz to ja przyglądałem jej się uważnie. Airanna obserwowała mnie uważnie, a mnie uderzyło, jak posmutniała; nie okazała żadnego zaskoczenia czy zdziwienia, jak gdyby oczekiwała tego pytania.
- A jednak teraz każdą z nas będziecie o to oskarżać… Callista, panie, nie wyniosła stamtąd niczego poza stresem i strachem… a on nie wyjaśnia jej stanu… to wy jesteście czarownikami, a stale oskarżacie o to nas… nie wiem, panie, o co tu chodzi, ale jeśli jesteśmy ciężarem, załatwmy to inaczej niż w taki sposób… - jej ton był spokojny, jednak smutny, jakby przykrość sprawiły jej moje słowa. A mimo to jej dłonie w moich rękach nadal dzierżyły mocny, silny uścisk; wciąż nie uciekała od mojego spojrzenia, nadal dumna i wojownicza.
- Nie dlatego pytam - odrzekłem stanowczym tonem. - Odłóż emocje na bok... - głos drgnął mi w wyraźnie niekontrolowany sposób. - I odpowiedz mi na pytanie, zamiast uciekać od tematu. Czyż cię kiedykolwiek o coś oskarżałem?
- Oczekujesz, panie, niemożliwego… jednak nie chciałam cię zdenerwować… - ton Airanny przybrał neutralniejszą barwę. Zmarszczyłem tylko brwi. Zdenerwować? - Wiem, że Callista, Kildas, Myra i Cayra z nikim tam nie rozmawiały, ale nie rozmawiam z pozostałymi żonami, więc nie wiem… mnie zagaiła starsza kobieta, ale odciągnął mnie od niej wierzchowiec, był przy niej niespokojny. Odeszliśmy i natrafiłam na Hastena i Helliona, następnie znaleźliśmy Kildas, Nerinę i Lilith… a potem podczas drogi powrotnej napadła nas zjawa, nie wiem co się z nią stało, Hellion kazał zabrać mi jedną z kobiet i powrócić do kompanii z Hastenem… a kiedy on wrócił, to na krótko, bo wraz z nimi się oddaliłeś… .
Słuchałem jej w milczeniu, rejestrując kolejne wiadomości. To nadal nie do końca odpowiedziało na moje pytanie; przynajmniej tyle wiedziałem, że sama Airanna nie wiedziała nic o transakcjach. Tylko spojrzałem w głąb obozowiska, obserwując pozostałe panny.
-I tak, o bycie zakonnicą... - dodała na koniec, jakby chcąc rozładować to niepokojące napięcie. Tylko zmarszczyłem brwi, znowu obserwując ją w zdziwieniu. Zakonnica?
Jedyne, na co zwróciłem uwagę, to bliskość mojej małżonki; wyostrzone zmysły, pobudzone już wcześniej, sprawiły że słyszałem wyraźnie gorączkowe bicie jej serca. Kontrastowało to z jej rozpogodzoną mimiką i uniesionym kącikiem ust w skromnym, subtelnym uśmiechu, kiedy wspomniała o klasztorze. Szmaragdowe spojrzenie zdecydowanie się ożywiło, a zieleń w nim soczyście rozkwitła.
- A ze mnie wiedźma byłaby słaba, uwarzyłabym jedynie wodę na kartofle… więc wybacz, ale obiady spod mej ręki będą jedynie jadalne… - dodała i pierwszy raz uciekła przede mną wzrokiem.
- To nie było twoje zadanie, pani. Nie byłaś wychowywana na służkę, lecz damę - odrzekłem po dłuższej chwili, zanim ująłem jej twarz pod brodę, obserwując jej oczy. Serce kobiety nadal mocno biło, jak gdyby galopując i uciekając przed czymś. Dłoń zsunąłem po jej szyi, czując przyspieszony puls.
- A damy uczono, by wspaniale kłamać. Nie przykładałaś do tych lekcji wielkiej uwagi, prawda? - zapytałem po dłuższej chwili, nie odrywając od niej wzroku.
- Więc zapytam cię jeszcze raz, ostatni, pani… czego mi nie powiedziałaś? - moje spojrzenie ochłodło.
- Nie, bo i na damę mnie nie uczono… ale nie ma to teraz znaczenia… - odparła kobieta. Czując mój dotyk, nawet nie drgnęła, nie ugięła się przed dotykiem, ani nawet nie odsunęła się, jak gdyby takiej bliskości nie chcąc. - Tego, czego nie chciałbyś usłyszeć… dotyczącego moich odczuć, czyli nieistotnego…
- Nie ma nieistotnych rzeczy w tej sytuacji jak ta, w której się teraz znajdujemy - odparłem ostro, cofając dłoń. Odwróciłem się do swoich pobratymców, rzucając im krótkie, uważne spojrzenie. Krew znów zaczęła szybciej krążyć w żyłach. Paradoksalnie rozmowa z Airanną i gniew, jaki we mnie wzbudziła, pomógł mi szybciej uporać się z mętlikiem umysłowym. Myślałem zdecydowanie bardziej przejrzyście; sam nie byłem pewien, dlaczego, ale wiedziałem jedno - na pewno jej nie odpuszczę tego braku szczerości.
- Jeśli mi nie powiesz, co ukrywasz, może być więcej ofiar jak żona Hastena czy Callista. A kiedy sam w końcu dowiem się, co to jest, będziesz w znacznie gorszej sytuacji niż teraz jesteś. - mój ton głosu był chyba zimniejszy niż lodowaty wiatr, który właśnie smagał nam twarze.
Ale byłem szczery. Jej bijące serce i przyspieszony puls, jak i wymijające odpowiedzi były dość jasnym znakiem, że czegoś nie chciała mi powiedzieć. Nie znałem jej na tyle, by móc ocenić, o czym mogła nie chcieć mi mówić, ale jej ciało udzielało mi więcej informacji niż te, których sama chciała mi udzielić.

Czym ona się różni od pozostałych mieszkańców High Hallacku? Jest równie kłamliwą, podstępną żmiją, która we wszystkim ceni tylko swój własny interes. Cóż, miała z czego czerpać dobre wzorce, nieprawdaż? Ojciec dobrze ją wyszkolił, nawet jeśli okazał się na tyle uczciwy, by sam wywiązać się z umowy.

- Lepiej przemyśl, co ci się teraz bardziej opłaca. Powiedzenie mi tego po dobroci, czy wykręcanie i wicie się w odpowiedziach jak węgorz, narażając resztę grupy. A może powinienem wezwać pozostałe panny? Jeśli nie potwierdzą twojej wersji wydarzeń, będziesz mieć dużo poważniejsze problemy niż tylko mój gniew. - moje spojrzenie było nieustępliwe. Ale im głębiej posuwałem się w oskarżenia, tym bardziej czysty i przejrzysty był mój umysł. Nawet nie czułem gniewu i furii; raczej tylko utwierdzałem się w swoim przekonaniu na temat mieszkańców High Hallacku i tego, że moja decyzja o spaleniu choćby połowy Krainy Dolin była jak najbardziej słuszna.

Krzywoprzysięzcy. Kłamcy. Oszuści. Umowy są dla nich niczym, i te między szlachcicami, i te między wojami. Czego mógłbym się więcej po nich spodziewać i czego oczekiwać? Nieliczni okazali się, oczywiście, uczciwi… oczywiście… jednakże… kimże jest jeden lub dwóch uczciwych w tłumie oszustów?

- Jak nie prośbą to groźbą, teraz już rozumiem czemu serce tak mi wali z przerażenia odkąd do ciebie podeszłam… nie masz dobrych zamiarów… więc nie dziw się, że boję się być z tobą szczera… - tylko spojrzałem krytycznie na Airannę, widząc powrót jej piekielnego charakterku. - Wprowadziliście nas do baśniowej krainy, która okazała się koszmarem, Wiedźmy i ich Targi, zjawy, jakieś choroby… od początku masz nas za tak głupie, by nawet nie przedstawić nam możliwych niebezpieczeństw, których powinnyśmy się wystrzegać w tym miejscu… wyruszyłam z liczną kompanią, a zostałam sama na obcym targu… nie znając tamtejszych zagrożeń przystałam na umowę handlarki, która ofiarować mi chciała ochronę. Ochronę, coś czego mój nowo poślubiony mąż mi nie zapewnił. Nie wiem czym była ta transakcja, ale się jej podjęłam… od razu chciałam ci o niej powiedzieć, jednak opuściłeś kompanie bez słowa, więc nie miałam okazji… a gdy pojawiłeś się u Horazona, to zdążyłam już się nasłuchać tego jak gardzicie wiedźmami i zwyczajnie myślałam, że spalicie mnie na jakimś stosie za to… - moje dłonie opadły, gdy Aira skrzyżowała swoje pod piersiami, zaciskając palce na ramionach.
- Teraz jest mi już wszystko jedno, jeśli w ten sposób uzasadnicie sobie wszystkie nieszczęścia i dacie spokój reszcie panien, to nawet pomogę wam nosić drewno, a mamy go tu pod dostatkiem… - jej spojrzenie na chwilę spoczęło na starszym pniu stojącym niedaleko nich, jednak szybko powróciło do mnie, równie buńczuczne i pewne siebie, jak na początku, gdy się poznaliśmy. Pomyślałby kto, że minęło od tej pory ledwie kilka dni…
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, odwracając się od niej na chwilę. Chociaż czy powinienem? Jeśli była wiedźma, to równie dobrze mogłaby już wbić nóż w moje plecy i przynajmniej skrócić moje męki. Mój wzrok padł na Helliona, jak gdybym szukał u niego jakiejś pomocy. Zdecydowanie nie miałem już siły się użerać z obrażoną babą.
- Jaką transakcję podjęłaś? Co dostałaś w zamian za co? - wziąłem głęboki oddech, próbując się opanować. No dalej, Hyron, spróbuj jej nie ukręcić głowy jak tylko się odwrócisz. No dalej, spróbuj.
Właściwie dlaczego się opierać? Miałbyś jeden problem z, czyż to nie zabawne, głowy. Z głowy, przyjacielu.
- A po drugie, o jakich koszmarach mówisz? - mój ton był już wybitnie zaciekawiony. Niebezpiecznie zaciekawiony.
- Ciężko to nazwać transakcją. Starsza kobieta mnie zagaiła, zapytała czego szukam, zażartowałam, że ochrony, a ona wyjęła jakiś medalion. Spytała czy jestem zainteresowana, odpowiedziałam, że tak. A ona powiedziała jakiś wierszyk i mi go dała. Cóż, wzięłam, medalion może mnie nie ochroni fizycznie, ale faktycznie mnie ostrzega, więc staruszka mówiła prawdę… ale nie wzięła ode mnie niczego, więc nie rozumiem o co w tym chodziło. A nie wiedziałam z kim mogę o tym porozmawiać… - odpowiadała bez wykręcania się. Widziałem, że była dość mocno zmieszana; ja zaś, stopniowo im bardziej opowiadała, czułem nawracające rozdrażnienie.
Wdech, wydech. Bądź cierpliwy. To jeszcze młoda, naiwna dziewczyna. Jest zmieszana. Nie zna cię jeszcze. Doceń jej szczerość, bo równie dobrze mogłaby ci nic nie powiedzieć…
To nie tak, że nie ostrzegałem, jak to się skończy.

- Wspominałaś o ochronie, której ci nie zapewniłem… nie, wręcz przeciwnie… powiedziałem wam, czego macie nie robić na Targu, tymczasem ty to zrobiłaś. I puściłbym mimo uszu fakt, że dokonałaś transakcji, której ci zabroniłem, ale zniewagi, jakobym ochrony ci nie zapewnił, a więc choćbym nawet nie ostrzegł, nie mogę puścić płazem - oświadczyłem, zaciskając usta w jeszcze cieńszą kreskę. - Nie mogliśmy dołączyć do Targu, a przynajmniej ja nie mogę. Czy oczekiwanie od was, że nie zrobicie nic głupiego, wiedząc jakie możecie ponieść konsekwencje, to za wiele? - przechyliłem głowę, przyglądając się Airannie. - Czy może oczekiwanie, że panna, która z wychowania ma być usłużna i usłuchana, jest bezcelowe i bezsensowne? Słucham. A wracając do tematu wiedźm, to jest, była i zawsze będzie transakcja. To, że zabrała coś, czego nie widzisz, nie znaczy, że tego nie odebrała. To tak jakbyś twierdziła, że zima nie istnieje, bo nigdy nie widziałaś śniegu. Poza tym nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jakie koszmary?
- No i teraz mi coś wreszcie wytłumaczyłeś. Wtedy to był zlepek tajemniczych słów, niedotyczący niczego konkretnego. Ostrzegłeś nas, ale nie powiedziałeś przed czym. Jak miałam się pilnować, nie wiedząc czego wystrzegać. Zresztą nie oskarżam ciebie o to, ja to zrobiłam i się stało czasu nie cofnę. A przynajmniej takiej transakcji nie zawarłam, bo może to powinnam wybrać, ta ochrona na niewiele mi się zdaje… - Aira mówiła w miarę spokojnie, jak gdyby sama czuła, że i ona w tym zawiniła. Pretensji w jej głosie nie słyszałem.
- No jakie koszmary te, które wymieniłam, nie miałam pojęcia że polować tu na nas będą jakieś zjawy czy wiedźmy. Do tej pory widywałam jedynie wynaturzone dziki, nie miałam pojęcia, że mierzyć się tu będziemy z jakimiś czarami i innymi koszmarami… czary znałam tylko z baśni, ale teraz już widziałam je na własne oczy… - widziałem, jak mocniej zacisnęła dłonie na swoich ramionach i nerwowo przestąpiła z nogi na nogę oglądając się za siebie w kierunku ogniska i siedzących przy nim panien, a potem na mnie.
- To co się stało, naprawdę może być moja winą? - spytała poważnie, dość tym przejęta.
- Wątpię - mruknąłem posępnie. - Gdyby tak było, zostałbym znów oparzony. Powiedz mi jeszcze, co wiedźma ci odebrała i co dostałaś od niej w zamian? Spróbuj sobie to przypomnieć. To ważne. I pokaż mi to.
- Zagadkami mówiła… ale wyraźnie podkreśliła słowo… niezależność… - Airanna ciężko westchnęła i rozplotła dłonie, kierując je do swojej szyi. Przymrużyłem oczy, widząc srebrzysty błysk. Widziałem jej zrezygnowanie, gdy wyciągnęła dłoń w moją stronę, wręczając mi medalion. Kiwnąłem na Helliona, by podszedł bliżej i go wziął.
- Miał ostrzegać mnie przed wrogami, jak dotąd się świetnie sprawdzał. Ostrzegł mnie przed inną wiedźmą, potem zjawą. W twierdzy wiedziałam jaki kto ma do nas stosunek, ale przed tobą ostrzegł mnie dopiero dziś… i tego nie rozumiem, co zrobiłam podczas tej podróży by tak cię rozeźlić? - ton Airanny wydawał się swobodny, jednak miałem wrażenie, że gdzieś głęboko wewnątrz samej siebie była przerażona. Pomimo pewnej siebie postury widziałem, że była teraz jak niewielkie zwierzę, stroszące się, by sztucznie zwiększyć swoje wymiary w oczach przeciwnika.
- W tym lesie istnieją gorsze zjawy i zmory, niż jakieś tam wiedźmy. Niektóre stwory oddziałują na pierwotne instynkty, inne zaś odwołują się do duszy. Nieliczne żywią się emocjami, inne zaś twoją własną pamięcią - odparłem ponuro. - Będę szczery, to nie jest dobre miejsce dla Zwierzołaków… dla nikogo. Mój pierwotny plan zawierał dotarcie do Bram, by wrócić do Arvonu… ale teraz… teraz nie wydaje mi się to tak dobrym pomysłem. Chyba mam lepszy - na mojej twarzy pojawił się wyraźnie nieprzyjemny uśmiech.
Widziałem jej spojrzenie, gdy ta krótko spojrzała na Helliona; po tym jej szmaragdowe oczy wróciły na moją twarz. I znów, na krótki moment, pozwoliłem sobie zatopić się w tej wiosennej zieleni. Wiosennej zieleni, albo głębokiej zieleni szmaragdów, z czego i tak żaden nie mógłby równać się i tak z barwą i blaskiem jej oczu.
- Czyli mam rozumieć, że coś cię opętało? Cudowna perspektywa...
- Tego nie powiedziałem - odrzekłem krótko.

ALAYA DA SIENA

- A tam co się dzieje? - wyciągnęłam szyję dalece jak żuraw, widząc że Hyron wzywa do siebie Airannę, jedną z naszych towarzyszek podróży. Białe Płaszcze nadal kręciły się w pobliżu, podczas gdy Zwierzołacy byli wciąż wyraźnie wzburzeni. Niektórzy szeptali między sobą, inni zaś spoglądali gniewnie w stronę przywódcy, jak gdyby chcąc powiedzieć mu coś więcej.
- Oszukani… zostaliśmy, cholera, oszukani - syknął jeden z Jeźdźców w tle.
- A bo to pierwszy raz? - zagadnął złośliwie jego towarzysz. - Co ty, wczoraj się urodziłeś? Głupi jesteś jak kogut. Może powinieneś…
- Cicho, ciiiicho.
- Dajcie spokój, panowie. To banda wieśniaków przecież. Wieśniak to i głupi, i nierozumny jest przecież. Ten by nawet i na pakt z diabłem poszedł, byleby później spróbować go przechytrzyć - wtrącił prześmiewczo inny. - High Hallack za to zapłaci.
- Jeśli to High Hallack - wtrącił się kolejny. - Mieliśmy ruszać do Bram, do Arvonu… wracać do domu.
- Kolejny idiota. Wy naprawdę myślicie, że nas wpuszczą? Nie jesteśmy kompanią niewinnych dziewic. Nieważne, kto nam wcisnął to zgniłe jajo. I tak zapłaci - burknął pierwszy, zanim przewędrował przez obóz. - Nie podoba mi się, cholera, ten las.
- Jest w nim coś dziwnego, fakt - zgodził się jego towarzysz. Śnieg zaskrzypiał pod ich stopami, ja zaś wzdrygnęłam się jak na szpilkach, czując lodowate iskierki śniegu pod kołnierzem mojego płaszcza. Ajjj. Nienawidziłam, nienawidziłam, dosłownie nienawidziłam zimna.
- Mnie też ten las się nie podoba - mruknęłam cicho, zanim szturchnęłam lekko Hectora. - Co to jest ten cały Arvon? I te Bramy? - zaraz z tymi słowami odebrałam mu kufel, gdyż ten zdążył do niego przewędrować. - Panie pierwsze - rzuciłam z czarującym uśmiechem, zanim upiłam sążnisty łyk i oddałam mu kufelek z powrotem. Sekundę później aż podskoczyłam, czując zapach szałwi; jeden z Jeźdźców wrzucił ją do ogniska zza naszego ramienia, jak gdyby robiąc sobie złośliwy żart.
- Pan to jesteś cham i prostak! Damy straszyć! - oburzyłam się na niego, zanim przetarłam oczy. Zmęczenie dawało mi się już we znaki; nie przywykłam do takiej zmiany trybu życia, całe życie będąc leniwą bułą i perfekcyjnym przykładem słowa “prokrastynacja”. Chwilę po tym oparłam głowę o ramię nieszczęsnego Hectora; niestety z racji naszej znajomości z fortecy to on miał nieszczęście być moją poduszką. Chwilę później i tak zmieniłam zdanie; z ramienia Yelleny łatwiej było mi obserwować zaciętą dyskusję między Hyronem a Airanną.
- Żona przywódcy nie będzie miała łatwego życia - mruknęłam ponuro. - Chłop wydaje się uparty jak osioł.
Nie umiałam co prawda czytać z ruchu warg, ale po samej ich mimice czy gestach miałam wrażenie, że biedna Airanna jest przytłoczona obecnością męża. W tej chwili Hyron wydawał się być jak młot, ona zaś była kołkiem. Wyciągnęłabym szyję jeszcze bardziej, gdyby nie fakt, że to już było groźne dla zdrowia i życia. W końcu przekształcenie się w zmorę z bardzo długą szyją byłoby dość paskudne. Nie wystarczyłoby mi naszyjników do noszenia! No bo jak to poprzestać na tylko jednym, mając szyję łabędzia?
- Nocy poślubnej to ja im szybko nie wróżę - skwitowałam po chwili, widząc jak mężczyzna się od niej odwraca plecami i obserwuje… cóż, nas. Nieco mocniej zacisnęłam dłonie, które splotłam sobie na podołku. Miałam wrażenie, że ciemne oczy lustrują mnie, wręcz prześwietlają z daleka. Tak, jakby nie tyle rozbierał mnie wzrokiem z ubrań, co dosłownie rozkładał na części pierwsze. Ewentualnie jakby wyobrażał sobie mnie z urwaną głową, wbitą na pal czy coś jeszcze innego.
- Aczkolwiek śmiem sądzić, że niektórym pannom to by się przydało - rzuciłam w uśmieszku, widząc dwie czy trzy z nich. Ich małżonkowie zaczęli wręcz się przymilać do żon; aż machnęłam teatralnie ręką.
- Cóż to za nieprzyzwoitości i sprośności tu wyprawiacie - dodałam, siląc się na zgorszony ton, godzien starszej pani. - Aczkolwiek, gdyby jakiś nieżonaty pan byłby mi gotów rozgrzać ramiona, to nie odmówiłabym. Ale tylko ramiona, proszę sobie nie wyobrażać za wiele - żartowałam oczywiście. Zaraz się i tak musieliśmy odsunąć wszyscy; ktoś niósł właśnie kociołek do ogniska, zaś inny Jeździec wymownie wetknął Hectorowi chochlę do ręki.
- Zobaczmy, jak wielkie są twoje talenty w polu - odrzekł ze złośliwym uśmiechem Jeździec. - Liczę, że w piętnaście minut ugotujesz nam jakąś zacną strawę.
- Albo mi się wydaje, albo jeszcze bardziej gorąco się tu zrobiło - szepnęłam do Yelleny w szelmowskim uśmiechu. - Albo to po prostu ta ilość seksownych pośladków w zbyt ciasno opiętych spodniach…
Ja jako tako nie przejmowałam się atmosferą w lesie; może inni Jeźdźcy byli wyjątkowo rozdrażnieni i obie frakcje trzymały się od siebie osobno, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Zaraz utkwiłam wzrok w mężczyźnie, który przyszedł porozmawiać z Hyronem.
- A pan, rozumiem, czyha w tym lesie na przejeżdżające wycieczki turystyczne? - zagadnęłam rozbawiona. Mężczyzna jedynie się uśmiechnął, zanim przysunął dłonie do ogniska.
- Opowiedzcie jakąś legendę - inny Jeździec zwrócił się do Białych Płaszczy. Brzęknęła gdzieś otwierana butelka; obóz pomału zaczynał się organizować pod wpływem rozkazów zastępców Hyrona. Chyba zastępców. Jak dla mnie po prostu byli parą gejów.
- No, nie jestem pewien, znam tylko jedną… - zagadnięty Biały Płaszcz nerwowo oblizał wargi. - Ale jest prawdziwa.
- Dawajże, dawaj!
- No… to szło jakoś tak… że przed wielu, wielu laty w Arvonie rządził król Ragnar. Władcą był twardym, lecz bardzo sprawiedliwym. Pewnego dnia, gdy Ragnar był jedynie pretendentem do tronu, został zaskoczony przez okolicznych bandytów w lesie. Wtedy Arvon był po wojnie, wokół miast kręcili się bandyci, dezerterzy i włóczędzy. Ci inteligentniejsi zaczynali się organizować w zbrojne bandy. No i… tutaj szczegóły są niejasne… Ragnar został w niewoli, ale pomógł mu bodajże jeden z wędrownych szlachciców. Nie był z Arvonu, przeciwnie, pochodził z dalekich, dalekich gór i jeszcze dalszych krain. Ten człowiek przemierzył chyba i Estcarp, i Arvon, i Alizon, i High Hallack… i tak dalej. Pomógł Ragnarowi uciec i dostarczył go na dwór królewski. Zaskarbił sobie tym wdzięczność Ragnara. Król nie chciał się z nim rozstawać; z czasem Ectgow zdobył tytuły szlacheckie, mimo że arystokracja patrzyła na niego krzywo. Nie był głową żadnego domu, ani Złotych, ani Srebrnych, Zielonych, Niebieskich czy jakichkolwiek innych płaszczy - kontynuował mężczyzna. Słuchałam go jak urzeczona; zawsze to było coś nowego o innych krainach.
- Ectgow był bardzo mądry i rozważny. Jego rady cenili sobie wszyscy szlachcice; niektórzy mówili, że potrafił spojrzeć tak dalece w przyszłość, że był jakoby czarownikiem. Prowadził kampanie Ragnara, był pierwszym posłem w jego dyplomatycznych poselstwach… był tylko pewien problem. - mężczyzna parsknął ledwie słyszalnym śmiechem.
- Namiestnik królestwa w ogóle się nie starzał. Mijały dni, lata, miesiące… Ragnarowi zegar nieubłaganie odmierzał czas, ale jego towarzysz wciąż miał czarne włosy, li i jedynie lekko oprószone siwizną na skroniach; ciemnozielone oczy nadal patrzyły bystro na świat, nie przytępione otępieniem ni starością. Dłonie wciąż pewnie trzymały miecz. Coraz częściej szeptano, że jest czarnoksiężnikiem, a jego ludzie są nieumarli, gdyż nigdy się nie zmieniali.
- I wtedy pod koniec życia poprosił króla o fortecę Ismirala, tak? - wtrącił inny Biały Płaszcz.
- No, nie uprzedzaj - burknął mówca. - Ale tak, zasadniczo tak. Bo widzicie, król Ragnar zdobyte zamki i miasta musiał rozdzielać między szlachtę. Zasadniczo dawał je według zasług; jeśli ktoś uporczywie morzył miasto głodem w długim oblężeniu, ten dostawał miasto; jeśli inny zaś dosłownie burzył mury i miażdżył ludność, i ten dostawał miasto. Była jednak jedna forteca, której nikt nigdy nie mógł zdobyć. Na szczycie oblodzonych gór w Arvonie był pewien zamek, zamieszkały przez zbuntowanego księcia, który nigdy nie chciał się podporządkować władzy. Wieże fortecy strzelają tak wysoko w niebo, że moglibyście dotknąć chmur. Dosłownie! Nie żartuję. Mroźne powietrze każdego dnia zostawia swoje malunki na szybach, no a patrząc w dół, daleko w dół, spadałbyś i z dobrą godzinę…
- Do rzeczy, kolego - pogonił go inny Płaszcz.
- Nikt nie wie jak, ale Ectgowowi udało się zdobyć Ismiralę bez walki. Mówią, że jego sława i potęga dotarły nawet tak daleko, nawet tak wysoko. Większość dowódców garnizonów, widząc sztandary Ectgowa na polu walki, decydowało się wywieszać białe flagi. Bo widzicie, on z każdym dobrze żył. Rozumiał i szlachcica, i żołnierza. Mówią, że nigdy nie splądrował żadnej wioski, ani nie uciekł mu ani jeden żołnierz. Ludzie go kochali. Mówili zresztą, że to on jest drugim królem. Bo nigdy, ale to nigdy nie próbował wystąpić przeciw Ragnarowi, ale też i nie wywyższał swoich talentów.
Tylko uniosłam brwi, wyraźnie sceptyczna. Historia była zbyt piękna, by mogła być prawdziwa.
- To był tym czarnoksiężnikiem czy nie? - wtrąciła inna panna.
- Był - odparł ponuro Płaszcz. - Opowieści mówią, że kiedy pewnego dnia posłańcy lorda Trediana weszli na górę, nie zastali w garnizonie nikogo. Dosłownie żadnej żywej duszy, jedynie wiele grobów, tak starych, że nie rozczytałbyś nazwiska. A w podziemiach leżał jego grób, z wykutym posągiem na jego miejscu. Ci, którzy odważyli się zejść, twierdzili, że posąg, mimo iż wykuty w marmurze, wyglądał jak żywy… tak jak i zresztą wszystkie posągi w fortecy. Ludzie mówili, że wydawały się wodzić za nimi spojrzeniem, choć było to oczywiście nieprawdą.
- Skąd wiesz, jeśli sam tego nie widziałeś?
- Bo strach przydaje wiele rzeczy temu, czego się boimy - odrzekł zniecierpliwiony Płaszcz. - Tak czy inaczej, Ragnar zaczął podupadać na zdrowiu. Wtedy wojna znów zawitała do bram Arvonu. Lordowie z sąsiednich granic, Ismere i Abhayi, zaczęli pomału odrywać krok po kroku każdą piędź ziemi. Medycy próbowali znaleźć medykamenty i leki, ale nic nie działało. Aż do momentu, gdy u bram nie pojawił się tajemniczy wędrowiec.
Prychnęłam ledwie słyszalnie. Nie przekonywały mnie raczej bajki o nieśmiertelności… choć kto wie?
- Wędrowiec został wpuszczony do miasta. Okoliczni dziadowie i pradziadowie, żyjący dobre i 200-300 lat mówili, że wrócił sam pan Ectgow. Osobiście zszedł dla Króla Ragnara z gór, gotów mu pomóc i go uzdrowić. Medycy notowali w swych księgach, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli; król, słysząc głos przyjaciela, zaczął dawać znaki życia i reagować, co wcześniej nikomu nigdy się nie udawało. Coś, albo ktoś, połączył życie Ragnara i Ectgowa nicią przeznaczenia, albo i wręcz nicią braterstwa. Obaj byli dla siebie jak bracia. Kiedy Ragnar umarł po wielu latach, Ectgow znów odszedł. Ta legenda do dziś krąży po Arvonie. Mówi się, że kiedy sytuacja w kraju będzie znów zła, Ectgow i jego wojsko nieumarłych zejdzie z Ismirali, by osobiście powstrzymać lawinę zniszczenia.

Awatar użytkownika
Eru
Posty: 35
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Yellena

Post autor: Eru »

Radość. Uczucie tak ulotne, niepewne jak miejsce, które przyszło im przemierzać. Tak kruche, jak przyjemne ciepło rozlewające się, gdy dłonie męża przyjaźnie otulały jej ramiona. Wszystko to zostało zastąpione strachem, niepewnością i stresem rozrywającym umysł. Nie będąc pewną tego, co ma zrobić, czekała. Stojąc jak słup soli, wpatrywała się w jasnowłosą do czasu, aż nie poczuła znów ciepłych palców pociesznie gładzących ją po plecach. Jedyne, na co się zdobyła to przytaknięcie na prośbę i ruszenie po płaszcz. Delikatnie pogładziła konia po szyi, gdy ten zaciekawiony dostrzegł, że kręci się przy nim ktoś inny niż jego jeździec.

— Już dobrze — rzekła do zwierzęcia, chociaż nie wiedziała, czy chce tym uspokoić siebie samą, czy może zwierzę.

Szybko znalazła, to czego szukała i starając się nie dotykać kobiety, okryła jej ramiona, a zaraz po tym kolejne płaszcze znalazły się na ramionach Calisty. Czuła się otumaniona i przerażona, tym co się działo, całym zamieszaniem i wszechobecną agresją. Czy faktycznie ich towarzyszka była wiedźmą, jak sądzili niektórzy? Nie wiedziała, ale wolała nie patrzeć na niesprawiedliwy wyrok, jaki chciało wydać kilku mężczyzn. Gdy w końcu zabrała ją mała grupka przybyszów w białych płaszczach, a jeden z nich oddał jej okrycie wyciągnięte z mężowskich juk przysiadła obok swej ciotki.
Dopiero rudowłosy Hektor wyjaśnił im, co zaszło, słuchając go uważnie, musiała czymś zająć zmarznięte dłonie, dlatego zaczęła składać błękitny materiał i układać go na kolanach, co chwila, poprawiając i wygładzając zakładki tworzące się na płótnie. Posłała w podzięce delikatny uśmiech w stronę wielkiego wojaka i odebrała kufel od przyjaciółki, nie zdobyła się na wypowiedzenie podziękowania, ograniczając się wyłącznie do kiwnięcia głową. Po upiciu łyka podała go ciotce, a sama zadrżała.

Chwilę później Aira została przyzwana przez męża, a ona została po jednej stronie ogniska z ognistowłosym jeźdźcem i krewniaczką.

— Nie wygląda to dobrze — zagadnęła, wskazując noskiem na dowódcę, obok którego stał jej mąż i inni. — Myślicie, że Aira przemówi im do rozumu? — bała o się o najdroższą sercu przyjaciółkę i nie miała zamiaru tego ukrywać, wszak rudowłosa była odważna, ale ona sama na widok przywódcy tej bandy trzęsła się jak osika. — Boję się, że nas tu zostawią, albo odeślą jak Calistę.

— Tu posłała przepraszające spojrzenie jeźdźcowi. Wszak byli i porządni wśród nich, jak właśnie Hektor czy jej mąż, ale cóż mogli zrobić, jeśli dowódca wyda rozkaz taki nie inny. Wtem do jej dłoni wrócił kufel, jednak już pusty, a odnosząca go niewiasta czmychnęła szybko na swoje miejsce.
Słuchała reszty wywodów z rumianymi policzkami, aż nie pojawił się jakiś jeździec i zagadnął kuchtę, stawiając przed nim zadanie. Gdy ognistowłosy wstał, Alaya szepnęła do niej wzmiankę, która damie nie przystała. Twarz karstenki jeszcze bardziej spąsowiała.

— Co też cioteczka. Jak tak można, toż to nie wypada — ale musiała przyznać rację krewnej. Mężczyźni tutaj byli nader przystojni i dobrze zbudowani. Tak różni od Hallackich możnych z opasłymi brzuchami i czerwonymi od alkoholu nosami.
Wtem jakby magicznie pojawił się za nimi mężczyzna odziany w biel i wsunął między nie manierkę.

— Myślę, że to lekarstwo przyda wam się bardziej niż grzane piwa czy inne specjały. Możecie oddać mi bukłak przy okazji, a jeśli nie zdołacie, wspomnijcie moje imię. Jestem Rashad. — Zniknął w tłumie, tak szybko jak się pojawił. Alaya odebrała napitek i patrząc ponad ogniskiem w stronę, gdzie dowódca rozmawiał z żoną i resztą towarzystwa.

— Raczej wątpię, żeby nas tu zostawili — mruknęła tylko, kontynując wybijanie z głowy wątpliwości młodszej kompanki. Upiła sążnisty łyk, godzien spragnionego wódki drwala, zanim podała Yellenie bukłak. — To mężczyźni, którzy nie mieli kobiet od czasów wojny. Żaden by nie zostawił kobiety w środku lasu, w środku zimy, mogąc mieć potencjalne korzyści. Nie łudźmy się, kochanie, tak to wygląda — odparła z rozbrajającą szczerością.

— Wiem ciociu, jak to wygląda, jednak czymże jest kobieta? Jesteśmy warte tyle, ile oni uznają za słuszne. Ni mniej, ni więcej. Nagrodą, podporą sojuszu między rodzinami. Tutaj jednak jesteśmy zdane na nich, a nie każdy ma dobre serce i szczere intencje. — Wzięła bukłak, obserwując, jak mężczyzna wlewa napitek. Powąchała znajdujący się w nim płyn, miał ostry ziołowy zapach, nieprzypominający niczego jej znanego, alkoholowa nuta i korzenne zakończenie. Ostry, ale jednocześnie trzeźwiący zmysły. Pociągnęła delikatny łyk, właściwie ledwie zamoczyła ust i oddała bukłak cioteczce. — Nie wiemy, co zrobili z Calistą, mogą się jej pozbyć z dala od naszych oczu.

— Dlatego nas tu nie zostawią. Ją odesłali, a mogliby przecież porzucić w lesie, czyż nie? — zapytała Da Siena, wręczając bukłak innej pannie. — Trudno mi wyobrazić sobie, jak mieliby pomóc tej biednej dziewczynie, skoro jesteśmy, cóż... — rozejrzała się wokoło i schowała bukłaczek za pas — ...w środku ciemnego, wielkiego i bardzo ponurego lasu.

Wtedy zerknęła na palenisko, przy którym stał mężczyzna. Właściwie to nie był Hektor, a ogromny tur na dwóch nogach, zręcznie mieszający w kotle, który przy jego masie wydawał się filigranowy. Zgrabnie trzymał chochlę wielką raciczką i dorzucał coś do potrawy, która zaczęła przyjemnie pachnieć. Yellena odwróciła twarz w stronę cioteczki, przy okazji widząc, że większość świata się rozmazuje, a w kilku miejscach, gdzie powinni stać mężczyźni były zwierzęta, lub miraże łączące się z ludzkimi sylwetkami. Natychmiast jednak potrząsnęła głową, obraz jakby przez chwilę rozmywał się, dwoił w oczach, mieszając się z obrazem przyjaznej twarzy jeźdźca i zwierzęcia. Zamrugała jeszcze parę razy i wszystko wróciło do normy. Zerknęła na Alayę, która na szczęście była taka, jak być powinna.

— Chyba dla mnie za dużo przeżyć i alkoholu jak na jeden raz. Zaczyna mi się mieszać w oczach — rzekła i popatrzyła porozumiewawczo na krewniaczkę. — Chyba że i ty miałaś zwidy.

— Jak cię nie nauczyli na dworze picia, to tak jest, odparła Alaya niewzruszona, również upijając łyk. Po wypiciu naparu odetchnęła głęboko, zanim odwróciła się do Yelleny. — Raczcie wybaczyć damie... dodała, zanim pociągnęła Yellenę za sobą, w stronę koni. Ta wstała i grzecznie podążyła za krewniaczką, stając przy Artusie i przy okazji chowając w juki płaszcz.

— Co się stało moja droga ciociu? — zapytała, nie kryjąc troski. — Źle się czujesz? Potrzebujesz na stronę?

— Nie wiem jak ty, ale ja widziałam tura przy ognisku... i lwa przy Airze... nie do końca rozumiem to, co widzę, ale lepiej o tym nie mów nikomu. — szepnęła cicho Alaya, niby to grzebiąc w swoich jukach. - A na stronę owszem, potrzebuję. Lepiej przypilnuj, żeby żaden rozochocony szlachcic nie oglądał mojego tyłeczka, takie widoki to nie dla gawiedzi. — Młodsza z kobiet zaśmiała się cicho, ale stanęła na wysokości zadania, sama później prosząc starszą kobietę o to samo, oczywiście grzeczniej, nie wspominając o odsłoniętych częściach ciała. Później opowiedziała o tym, co sama widziała.

Nie wiedziała, ile czasu minęło. Zjedli gulasz przyrządzony przez najnowszego w kompanii i przyznać musiała, że smakował lepiej, niż to, co dotychczas podwali się w drodze. Właściwie dużo lepiej. Białe płaszcze odjechały w swoją stronę wręcz jakby z ulgą pisaną na twarzy. Chwilami zerkała z niepewnością na sympatycznego rudzielca, czy może przypadkiem zauważy jeszcze jakieś dziwne rzeczy, jednak nic takiego nie przychodziło. Inni też wyglądali całkiem normalnie. Uznała to więc za pijacki omam, ułudę, o jaką podobno tu łatwo. Pustkowia są zwodnicze — zabrzmiało w jej głowie. Może była to resztka czaru, który dopadł Calistę. Wtem zarządzili wyjazd, zbieranina trwała ledwie chwilę. Ciemnowłosa zdziwiła się nieco, gdy ruszyli w stronę, z której jak jej się wydawało, jakiś czas temu nadjechali.

Czas mijał, śnieg zacinał, mróz zdobił policzki czerwienią, a rzęsy bielą osadzającą się na niej niczym węgielki stosowane do poprawienia urody. Straciła rachubę czasu, miejsca i otoczenia. Czasem czuła się jakby, zapadała w sen, jakby budziła się z letargu, by zauważyć, że nadal jadą. Bolały ją dłonie, czuła, że zrobiły się na nich odciski, a pośladki piekły do żywego od jazdy na koniu. Dziwne było też to, że zwiadowcy, którzy zazwyczaj byli mocno z przodu tym razem towarzyszyli im w trasie, a gdzieś z przodu wybijał się dowódca. Czasem wydawało się jej, że sprawdza coś na drzewach czy wielkich kamieniach wystających tu i ówdzie ze zmarzniętej ziemi. Była już pewna, że minęło przynajmniej kilka dni, bo jechali także nocą, nie rozbijając namiotów. Zaczęła się bać, w zasadzie nie wiadomo gdzie jechali. Mężczyźni, a przynajmniej spora ich część zaczęła robić się marudna, jakby dzika i niechętna do rozmów, nawet ze swoimi żonami. Najwyraźniej im też zmęczenie dawało się we znaki.

Zaczęła myśleć, że nie da już rady, że zsunie się z konia, lecz wtedy dostrzegła jakiś kształt w oddali. Jakby twierdza albo i całe miasto. Serce na chwilę zamarło w młodej piersi. Czyżby jednak dojechali do Hallacku? Dopiero drugie spojrzenie pozwoliło jej ocenić, że miasto to wyglądało inaczej. Mimo to gnali do niego jak na złamanie karku. Czy to był kolejny przystanek? Czy jednak przyjechali ograbić możnych i będzie musiała patrzeć, jak jeźdźcy dochodzą do swoich racji? Zdziwiona spojrzała na resztę kobiet, które, jak i ona wygadały na przemęczone. Za to mężczyźni. Cóż oni wyglądali na dziwnie pobudzonych. Czyżby to byli ci mityczni jeźdźcy szykujący się do walki?

Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Amazi »

Obrazek


Płachta mroku otulająca las potęgowała niepokój odczuwany przez serce kobiety. Szmaragdowe oczy skupione były na tańczących płomieniach bijący od nich żar był pokrzepiający i dawał namiastkę bezpieczeństwa. Tylu Jeźdźców i tyle panien kręciło sie wokoło, a i tak ciężko było się wyzbyć uczucia osamotnienia. Jedynie obecność Yelleny i nowopoznanej Alayi pomagały zachować równowagę. Nie potrafiła pojąć czemu się tak czuła. To miejsce było w końcu przepiękne, większość życia spędziła na wyprawach i widywała najróżniejsze krajobrazy. Jedne zapierały dech w piersi od piękna, a inne jeżyły włos na ciele od swej surowości i złowieszczego wydźwięku. Dlaczego więc stale czuła niepokój będąc w tak przyjemnym dla oka otoczeniu? Była noc, jednak ognisko rzucało trochę światła na okolicę, a szron zdobiący majestatyczne pnie i gałęzie lśnił, mieniąc się w blasku płomieni. Jej wewnętrzna ciekawość normalnie pragnęłaby pognać między te drzewa, zobaczyc jak najwięcej uroków zimy, by zanurzyć się w śnieżnych zaspach, jednak kiedy tylko zielone oczy uciekały w ich stronę strach powracał. Była odważną osobą, a jednak nie ośmieliłaby się oddalić, by chłonąć to piękno. Skryty pod ubraniami medalion na jej szyi jasno ostrzegał przed tym lasem. Jak do tej pory tylko na Wiedźmim Targu czuła tak wyraźne od niego sygnały. W twierdzy Horazona wszystko się uspokoiło, prawie zapomniała, o właściwościach wisiora. A odkąd wjeachali do tego lasu nie mogła wyzbyc się odczuwanego niepokoju, który tylko dodatkowo ją męczył. Stała czujność była bowiem wyczerpująca.
Towarzystwo Yelleny, Alayi i Hektora pomogło się jej wyciszyć. Przy tej trójce poczuła się bezpiecznie, medalion nie alarmował, był spokojny, jakby wiedząc, że w tym gronie nic kobiecie nie groziło, może chodziło o potencjalną ochronę rosłego Jeźdźca, który najpewniej by im pomógł, a być może o łatwy dostęp do ognia. Nie miała pojęcia i nie chciała się w to zagłębiać, po prostu cieszyła się chwilowym spokojem i ciepłym napitkiem.
Miała okazję odpocząć i zebrać siły. Natrafiła jednak na chłodne jasne oczy skierowane prosto na nią i ten przyzywający gest dłoni. Nawet nie miała siły westchnąć, los zawsze wystawiał ją na ciężkie próby i jak widać miał ochotę na kolejną.
Niespiesznie wstała ze swojego miejsca i skierowała się w stronę swojego męża, a wraz z każdym kolejnym krokiem odczuwany niepokój się nasilał. Medalion znów zaczął alarmować, a stojąc tuż przed nim tak jak tego oczekiwał, walczyła ze sobą by zachować spokój, by zignorować tak napastliwe ostrzeżenia. Przecież był to jej małżonek? Nie pierwszy raz stała przed jego osobą, a więc co się zmieniło? Co sprawiło, że tym właśnie razem medalion chciał, by uciekła.
Jego pierwsze słowa jakby chciały uśpić jej czujność, po to by posłusznie podała mu swe dłonie. Czy zachowywał się jak dotychczas? Zdecydowanie nie... Wczesniej będąc podczas rozmów z innymi Jeźdźcami zwłaszcza swymi podwładnymi nawet na nia nie patrzył, co dopiero mówić o przyzwaniu do siebie. Chciał od niej czegoś konkretnego. Dlatego kontrolnie spojrzała na jego oczekujące dłonie. Uderzenia serca się wzmogły, zagłuszając dźwięki otoczenia. Myśl o dotknięciu go, przerażała. A ten strach wydał jej się irracjonalny, bo czmu lęk przed swym małżonkiem czuła? Za głupote więc to uznała i do tej pory kamienną sylwetką poruszyła podając mu swe ręce. Musiała panować nad sobą i swym ciałem, odzyskać dawną swobodę, która z jakiegoś pwoodu ją opuściła. Uścisnęła więc jego dłonie z początku dość mocno, po to by dotyk ten stopniowo zelżał. Chciała tym przełamać swój strach i pomóc mężczyźnie się skupić, wydawał się jej rozkojarzony.
No i padło to pytanie. Targ Wiedźm, ten temat prędzej czy później musiał się pojawić, kobieta jednak wolałaby inne okoliczności na taką rozmowę. Jednak jej przypuszczenie odnośnie celowości ich rozmowy się potwierdziło. Nie chodziło tu o jej stan i jego zainteresowanie nim, a zwyczajnie chciał się nią posłużyć jako źródłem informacji. Choć nie liczyła na wiele z jego strony zwłaszcza po ich dotyczasowych spotkaniach to i tak się zawiodła. Czemu ten stary, zniszczony płaszcz musiał należeć akurat do dowódcy? Owszem liczyła na doświadczonego i zmęczonego już wojaka, przynajmniej to sugerował stan płaszcza, ale dowódca? Był to kolejny przykład tego, jak los ją uwielbiał.
Z każdym jej słowem i jego ponagleniem ostrzeżenia od medalionu się nasilały, a to nie pomagało. Nie miałaby absolutnie żadnych oporów przed zdradzeniem swojego kontraktu, gdyby nie ich podejście, już tak wiele razy widziała i słyszała jak Jeźdźcy bardzo gardzili wszystkim co od Wiedźm pochodziło, więc jak zareagowaliby na fakt, że handlowała z nimi? Powiesili by ją? Spalili? Czy może poćwiartowali? On po prostu zadawał pytania, nie zapewnił, że każda odpowiedź była bezpieczną, a ona czuła, że nie była bezpieczna, więc może o to w tym chodziło? Wisior ostrzegał ją przed śmiertelnym wyrokiem? Jaki zaraz na nią zapadnie z jego ust, po tym jak już wyjawi, że dała sie skusić wiedźmie?
Ten strach męczył coraz bardziej, dlatego zrobiła krok w jego stronę, by przełamać go, dało to jednak odmienny efekt. A serce zaczęło bić jeszcze mocniej, jakby chciało rozerwać jej pierś i uciec gdzieś w zarośla, byle najdalej od niego.
Dlatego czując okazję do rozluźnienia atmosfery musiała ją wykorzystać. Słysząc o oskarżeniach z jego strony wobec niej na myśl przychodziły jedynie te gorące źródła, to jak o bycie zakonnicą ją posądził. Zabawna myśl pomogła odrobinę się uspokoić i nawet jeden z kącików ust w uśmiechu nikłym unieść. A by stan swój polepszyć i zażartowała ze swych zdolności kulinarnych, a raczej ich braku. Kuchnia polowa to jedyne z czym miała styczność, a ta ograniczała się do kawałka mięsa nabitego na patyk.
No i musiał podnieść dłoń i ułożyć ja na jej twarzy, po to by po chwili zsunęła się na szyję kobiety. Ten dotyk połączony z tonem jego głosu był przerażający, ciało Airanny zamarło w bezruchu, jedynym co czuła to bolesne uderzenia w piersi. Medalion wręcz do niej krzyczał. Czy zaciśnie więc teraz palce na drobnej szyi? Wiedziała, że czuł jej strach, to wyjaśniało fakt, jak bardzo ja męczył. Niczym kot bawiący się swą ofiarą tuż przed posiłkiem, złapie, przydusi, puści, znów pochwyci, ponownie da nadzieje na ucieczkę, po to by na koniec odgryźć ci łeb. Tak się czuła, jak bezsilna mysz zapędzona w róg, nie miała możliwości ucieczki, ani walki. Nie przy takich okolicznościach. A kiedy jego argumentem stało się bezpieczeństwo pozostałych kobiet sprawa była jasna. Przestało ją interesować to co się z nia stanie, mógł ją zabić, nie mogła pozwolić by jej czyny skrzywdzić miały Yellenę, a ten Jeździec był zapewne do tego zdolny.
Zaczęła mówić, przestała kryć swych czynów. Jaki wyrok na nią w konsekwencji zapadnie, było nieistotne. Liczyło się bezpieczeństwo Yelleny. Kiedy wyjawiła fakt o swej transakcji z wiedźmą mąż się odwrócił, a medalion ponownie nasilił swe krzyki. Namawiał ją by sięgnęła po sztylet ukryty w kozaku, by wbiła go w jego plecy, pozbywając się tym samym zagrożenia. Pokusa była silna, jednak racjonalne myślenie pomagało stać w miejscu. Co miałaby jej dać śmierć męża? Jest tu tylu Jeźdźców, że zginie zaraz po nim, a jej czyn jedynie źle mógłby się odbić na pozostałych kobietach. Nie mogła ich narażać, z resztą nie miała tu opcji na ratunek i calenie siebie, była w pełni zdana na jego osąd. Było to niewiarygodnie frustrujące, jednak prawdziwe.
Starała się nie wciągać w te dyskusję i jedynie odpowiadać na pytania, wszystko byle by utrzymać emocje na wodzy. Nie chciała się z nim kłócić, nie widziała w tym sensu, z resztą kręcący się wokoło jeźdźcy i tak zwracali na nich uwagę, nie mogła dać im więcej powodów do tego. Czynne dyskutowanie tylko by pogorszyło jej sytuacje. Nie miała również juz na to sił, była zmęczona tą sytuacja. Chciała zakończyc temat i mieć to jak najszybciej za sobą. Dlatego odpowiadała szczerze i spokojnie, a wręcz z pewną rezygnacją. Zgodnie z poleceniem pokazała również wisior, zdejmując go z szyi i wyciągając w kierunku małżonka, który nie chciał go wziąć, nakazał to swemu podwładnemu. Jej było to bez różnicy, skoro chcieli niech go po prostu od niej zabiroą.
W głowie jej już panował mętlik, a słysząc opowiastkę o zmorach podjudzających zachowania zepchnął ją na granicę rezygnacji. Więc sugerował, że został przez coś opętany? Mimo, że zaprzeczył, wszystko co się działo idealnie do tego pasowało. Ten las nie był zwykłym gajem.
Kiedy wezwany przez Hyrona Hellion stanął przy nich dłoń w jego stronę skierowała, a Jeździec medalion przejął tuż po tym runął jak ścięte drzwo, prosto pod ich stopy. Zdziwione oczy Airanna zrobiła, a jej mąż jedynie prychnął jakby rozbawiony, a szok kobiety jedynie się pogłębił widząc uśmiech na jego licu. Wolała pozostać niewzruszona na niezdarność mężczyzny leżącego w śniegu, dobrze wiedziała, jak bardzo wojaki gardziły pomocą ze strony kobiety. Ograniczyła sie więc jedynie do zdawkowych słów.
- Nic ci nie jest?- spytała obserwując ich dwójkę. Hellion przyklęknął na jednym kolanie próbując swą dłoń podnieść, jednak próba ta się nie powiodła.
- Zabierz to magiczne ustrojstwo...- splunął obok, na co dowódca jedynie prychnął ni to w rozbawieniu, ni to w pogardzie.
- To , to upuść...- stwierdził krótko.
- Gdybym mógł, to bym to upuścił. Palce przygwoździło mi do ziemi...
Starszy Zwierzołak jedynie westchnął, zanim sięgnął dłonią do Helliona, starając się mu pomóc. To było jednak na nic; na skroni Jeźdźca zapulsowała ledwie widoczna żyłka, gdy w wysiłku spróbował pociągnąć krewniaka.
- Chyba tylko ty dasz radę to zrobić, pani - oświadczył po chwili, zwracając się do Airy.
- - Mówiłem. Przeklęta rzecz. Pewnie urwie ci głowę w najmniej oczekiwanym momencie- dodał Hellion, a kobieta zastanawiała się, czy nadal mowa jest o medalionie, czy o niej samej.
Patrzyła zaskoczona na zmagania dwóch Jeźdźców. Dwóch tak postawnych mężczyzn, a nie mogli nawet sunąć wisiora, to było warte zapamiętania.
Kiedy przyzwolono jej na zabranie medalionu uczyniła to kucając przy nich i sięgając za wisior z początku niepewnie, jednak ten niczym zwykła biżuteria ulegał jej palcom. Wstała wraz z nim w dłoni i dalej przyglądała się obu Jeźdźcom.
- Raczej nie przeceniałabym możliwości tego medalionu, jednak zaskoczona jestem tym jak na was zadziałał...
- - Dziękuję cna niewiasto, chociaż jedno myśli w tym małżeństwie...
Hyron prychnął tylko, zanim pociągnął Helliona do siebie, trzymając go za ramię - niby opiekuńczy ojciec.
- Nic ci nie urwało, nie marudź. Jak Hollisterowi głowę urwało, to nie narzekał - odrzekł krótko, zanim spojrzał na medalion.
- Najwyraźniej tylko ty możesz go nosić. Zrób z tego dobry użytek.
Skinęła lekko głową, otrzymując podziękowania od właściciela złocistych oczu. Po czym wisior w palcach obróciła, zaskoczył ją jej mąż, pozwalając zachować naszyjnik. W delikatny i wręcz nikły sposób jeden kącik jej ust uniósł się ku górze.
- Informować was będę o jego działaniach... - zapewniła.
- Cóż, i tak nie masz wyjścia - kącik ust starszego Jeźdźca również drgnął. W dość drwiący sposób.
- Nadal nie wyjaśniłaś mi, co musiałaś oddać w zamian. Niezależność... w jakiej formie?
Nie zareagowała na drwinę, przy mężczyznach było to coś nieodłącznego i potrafiła sobie z tym radzić. Fakt ten jednak był przykry, w momencie gdy samopoczucie jej nikle sie poprawiło na nowo zostało zdeptane. Mogła być już pewna tego, że z tym mężczyzną do porozumienia nigdy nie dojdzie, nie był to rodzaj takiej osoby. On dążył jedynie do swoich celów nie bacząc na okoliczności.
- Nie ma to już znaczenia na aktualną sytuację. Oczywiście wyjaśnię, ale czy mogłabym to uczynić przy innych okolicznościach? - spytała opanowana, doskonale sobie zdawała sprawę, że upadek Helliona ściągnął na nich oczy praktycznie wszystkich.
- Z twoją dłonią wszystko w porządku? - zielone spojrzenie przeniosło się na rękę mężczyzny, który został ofiarą naszyjnika.
- Jeśli dobrze pamiętam to głowę jemu sam obciąłeś. Ze mną dobrze pani, ale nie radzę unikać odpowiedzi. Wiedźmy są podstępne, mówią jedno, robią drugie. Jeszcze możemy coś zrobić, pomóc jeśli potrzeba. - odparł rozcierając bolące palce.
- Nie. Muszę wiedzieć to teraz - oświadczył stanowczo. W tej chwili Hyron był jak skała - nieugięty i stanowczy. Airanna mogła być spokojna - nic nie mogło w tym momencie odwieść męża od zmiany zdania.
- Właśnie dlatego stwierdziłem, że nie narzekał - odrzekł starszy Jeździec z kamienną twarzą.
Sytuacja była jednoznaczna. Oczekiwali od niej informacji, a w miedzy czasie rozmawiali o straconym przez siebie kompanie. Był to jasny przekaz. Jednak w obecnych okolicznościach chyba los niejakiego Holistera był nader kuszący.
- Moja niezależność została ofiarowana tobie, mężu... wiedźma jedynie przysługę ci uczyniła, więc wątpię byście chcieli na to coś poradzić...- mówiła zrezygnowana, przypominało to jej rozmowę z dwoma baranami, które tylko parły na przód, bo łby miały dość na to twarde. Jedno kluczowe słowo wyraźnie zaakcentowała z niechęcią.
- Czyli, innymi słowy, masz się mnie słuchać? - podsumował krótko Hyron, nie bacząc na niechęć w jej głosie. Lekko szturchnął przy tym Helliona.
- Idź i powyzbieraj ludzi, niech pomału się ruszą - oznajmił. - Jedziemy... do Bram... - dodał po dłuższej chwili, jakby przymuszając się do tej decyzji. Przymuszając się ostatkiem sił. Najwyraźniej ta dyskusja z Airanną ochłodziła jego gniew.
- Jak sobie życzysz - odparł młody jeździec i ruszył wypełnic swoje zadanie.
- Bo jeszcze skończę bez głowy. - zaśmiewając się ironicznie, odszedł w stronę ogniska.
Patrzyła na nich oczekując typowych dla mężczyzn prześmiewczych komentarzy po podsumowaniu małżonka. Te jednak jakimś cudem nie nastąpiły, za to Hellion został oddelegowany do dalszych działań.
Wzrokiem odprowadziła rosłego mężczyznę, po czym nie zwlekała z odpowiedzią. Sytuacja przestała być aż tak krępująca.
- W ten właśnie sposób wiedźma to ujęła. Posłuszna mężowi masz być, ochrona za niezależność... jakoś tak to powiedziała...- mówiła ponownie zamieszczając na swej szyi naszyjnik. Następnie skrzyżowała dłonie pod piersiami i zielone tęczówki skupiła na małżonku. Jej mimika wyrażała konsternację.
- Medalion się uspokoił względem ciebie...- wyjawiła zgodnie ze swoim wcześniejszym zapewnieniem o szczerości dotyczącej naszyjnika.
- Bo ta rozmowa mi pomogła... na chwilę - odrzekł wreszcie starszy Jeździec, zanim lekko, delikatnie musnął dłonią policzek kobiety w czułym geście, jak gdyby w geście podziękowania bądź wdzięczności.
- Idź do pozostałych kobiet. Muszę jeszcze porozmawiać z Białymi Płaszczami.
- Więc niech spokój z tobą pozostanie... - odparła przyglądając się jego twarzy. Nie czuła już ostrzeżeń tak krzykliwych, by się go obawiać. Ruch jego dłoni dlatego jej nie spłoszył. Wiedziała również, że byli na widoku, więc po prostu pozwoliła na ten gest, po którym chwyciła delikatnie jego dłoń i chwilę przytrzymała w swych rękach, jakby chciała mu dodać otuchy.
Wiedziała, jak działa hierarchia w takich kompaniach, autorytet dowódcy nie mógł być zachwiany, ani niczym zabrudzony. Dlatego też skłoniła swą głowę jakby w podzięce za pozwolenie odejścia i puściła jego dłoń odchodząc w stronę swych towarzyszek siedzących wciąż przy ogniu.
Ona doskonale wiedziała, że tu publicznie wszystko musiało być perfekcyjne, to co na osobności takie już nie bywało. A kobieta zawsze znajdzie sposób na choć drobne dźgnięcie za dawne policzki jej wymierzone.
Ulżyło jej kiedy mogła ponownie usiąść przy ognisku. Ten terror się zakończył, a ona mogła uspokoić myśli. Widziała liczne spojrzenia panien i Jeźdźców, które spoczywały na jej osobie, jednak w pełni je ignorowała. Miała wystarczająco zmartwień, by przejmować się jeszcze innymi. Jak dotąd wydawało się jej, że jest dość silną osobą, jednak teraz wiedziała, że musi być jeszcze silniejsza, by to wszystko przetrwać i przy tym nie oszaleć.
Kiedy do jej brzucha trafiła porcja ciepłego posiłku część jej nastroju powróciła. Naprawdę musiała sie uodpornić na obecną sytuację. Powróciły jej siły, a więc i zapał, który zaczął być napędzany gniewem, nie przerażeniem czy niepokojem. Te nie sprawdzają się dobrze w takim miejscu i w takim towarzystwie. Skoro mogła ufać tu jedynie Yellenie, może w przyszłości to grono się poszerzy, dobrze prosperowała Alaya i Hektor, jednak czas wszystko pokarze.
Kompania wyruszyła, a długa podróż była wyczerpująca jednak wspaniała. Nikt niczego od niej nie chciał i nie oczekiwał, mogła swobodnie obserwować cudy tutejszej natury i jechać w przód. Godziny w siodle jej nie doskwierały brak snu był bardziej męczący, jednak przy takim mrozie ciężko było się odprężyć i oddać w ręce słodkiego letargu. Całą drogę jechała obok Yelleny, co jakiś czas ją zagadując do rozmowy. Wiedziała, że jej przyjaciółce jest na pewno ciężko, jej ciało nie przywykło nigdy do takich przejażdżek konnych. Airanna nie raz ją brała na krótkie trasy, ale takie nie były w stanie przygotować arystokratki na takie trudy. Wyobrażała więc sobie przez jakie katusze musiała przechodzić młodsza kobieta.
Kiedy na horyzoncie pojawiła się wioska Airanna posłała Yellenie pokrzepiający uśmiech, znaczyło to dla niej, że Jeźdźcy chcieli się tu zatrzymać, a to oznaczało odpoczynek, który był już potrzebny zdecydowanej większości.
Im głębiej wjeżdżali tym budowle stawały sie gustowniejsze, Airanne aż zaskakiwała tutejsza architektura, dlatego z żywym zaciekawieniem obserwowała wszystko wokół. Chciała zapamiętać jak najwięcej. Szmaragdowym oczom ukazał się potężny zamek, piękne wysokie wieże widać było już z daleka, jednak dopiero teraz dokładniej mogła się im przyjrzeć. Zacisnęła usta w wąską linie czując niepokój. Medalion znów ją ostrzegł, a ostrzegał ją przed zamkiem, do którego zmierzali. Badawczo rozglądała sie po twarzach Jeźdźców, te nie wyrażały zaniepokojenia, jakby wszyscy doskonale wiedzieli dokąd zmierzają. Uznała więc, że zachowa to ostrzeżenie dla siebie, bądź wyjawi je w bardziej sprzyjających okolicznościach, nie chciała niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi innych. Czujnie więc przyglądała się wszystkiemu co mijali, teraz nie chodziło już jedynie o walory wizualne, a o każdy najdrobniejszy szczegół otoczenia. To na co kobieta zwróciła od razu uwagę to brak ludności. Tak wiele budynków, tak piękne miejsce, a ani jednej mijanej osoby.
- Może twoje pośladki w końcu odpoczną... bo mam wrażenie, że zcaliły ci się z siodłem... a to byłaby ogromna strata... dla świata... - zagaiła przyjaciółkę z łagodnym lekko zadziornym typowym dla siebie uśmiechem. Musiała odciągnąć swoje myśli od ciągłych podejrzeń, może nikogo nie widzieli, bo ci byli nieufni dla obcych i się pochowali w domostwach? W końcu mijali budynki z palącym się w oknach światłem bądź dymem ulatniającym się z komina. Musiał więc ktoś tu mieszkać i dorzucać ognia do tych palenisk. Medalion może i słusznie ją ostrzegał, ale i w pędzał ją w paranoję podejrzliwości, a skoro był to dar od wiedźmy musiała mieć na uwadze, że może czasem ją mylić i zapędzać w obłęd. Musiała więc na chłodno analizować wszystkie sygnały od niego, bo te zaczęły być zbyt częste i zbyt głośne, jak na sytuację w których bywała.
Sofja
Posty: 38
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Hasten

Post autor: Sofja »

Hasten


To była chwila. Krótsza niż jeden obrót klepsydry. Niż dźwięk rogu wzywający do walki. Albo dzwonu bijącego na pożegnanie zmarłego władcy. Ledwie mgnienie, podczas którego lodowaty wiatr smagał twarze Hyrona, Helliona i Hastena. Przypominając swym dotykiem najmłodszemu z nich, draśnięcie ostrza, które na zawsze pozostawiło mu bliznę. Dźwiękiem zaś nie tyle szelest niemal łamiących się drzew, ile rozdzieranie tkaniny. Niosące się echem w praktycznie pustej komnacie z jego przeszłości.

Nie wiedział, dlaczego słysząc słowa wypowiadane przez Hyrona, a potem i brata swego, przywołał mimowolnie w myślach właśnie tamto wspomnienie. Ani z jakiego powodu, gdy spoglądał na nich równie, jak tamtego dnia pełnym niedowierzania oczami, nie potrafiąc uwierzyć, że ktoś podstępnie nie mąci mu iluzją ich słów, wśród szumu wiatru usłyszał coś jeszcze. Głos. Jakby cichy szept, którego nie potrafił zrozumieć. I śmiech. Mroczny, nieludzki chichot, który nadszedł dokładnie wtedy, gdy Hasten w końcu dopuścił do siebie myśl, że to, w co tak bardzo nie chciał uwierzyć, działo się naprawdę. Zarówno Hellion, jak i Hyron, będący przy nim, poważnie rozważali zmianę trasy. I skierowanie na mroczny trakt nie części Kompanii, jak to nieco szaleńczo proponował początkowo Hyron, wyznaczając zwiadowcę na dowódcę pozostałych, lecz wszystkich. Każdego ze swych Jeźdźców, a także każdą z towarzyszących im kobiet wpychając na ścieżkę spływającą krwią tych, którzy nawet za swe oszustwa nie byli im przecież winni swego życia. Drogę, z której nie już powrotu. Zwłaszcza, nie dla nich. Przestępców, wygnańców…

I zdrajców?

Drgnął odruchowo, słysząc to jedno słowo. Mogąc niemal przysiąc, iż nie wypowiedział go głos z jego wspomnień, lecz wyszeptał je wprost do jego ucha wiatr. Sprawiając, iż mięśnie zaczęły mu drżeć, gdy nie będąc w stanie wypowiedzieć nawet słowa, spoglądał raz po raz na swych kompanów. Dzielnych wojów, w których prawość wierzył i za którymi byłby gotów wlecieć w ogień jeszcze tego poranka. Lecz w tamtej chwili nie był już tego taki pewien. W momencie, gdy dostrzegł bowiem, jak dowódca gestem przywołał swą małżonkę do siebie. Zdaniem Hastena wyraźnie dając znak, że ich dyskusja została zakończona, a decyzja została podjęta i żadne słowo, które mogło paść z ust zwiadowcy, jej nie zmieni. Właśnie w tym jednym okruchu czasu, młody Zwierzołak poczuł, że coś już na zawsze i bezpowrotnie w nim umarło.

I dało się to dostrzec w jego oczach, gdy kręcąc ponuro głową, odsunął się w cień. Nie dołączając ani do Yelleny, ani też do reszty Kompani. Nie szukając nawet towarzystwa wśród Białych Płaszczy, wciąż patrzących na Jeźdźców Hyrona z pogardą. Miast tego, stając samotnie pod jednym z drzew. W miejscu, w którym, jak liczył, jego małżonka nie mogła go dostrzec. W którym nikt, nawet czujne oczy Harla nie mogły rozpoznać, że to właśnie on. A tym samym w razie, gdyby Kompania poczuła się zagrożona i szukała winnego, nie móc ochronić go przed pospiesznie, bez pomyślunku wypuszczoną strzałą w swojego kompana. Albowiem Zwierzołak już się nim nie czuł. Ani nawet Hastenem z Niebieskich Płaszczy. Był w swym mniemaniu, w tamtym momencie już kimś innym. Zdrajcą, którym niegdyś za sprawą możnego z Arvonu go obwołali. I prawdziwie Przeklętym Przez Imię, jak zwykli go kiedyś tytułować ci, z którymi dosłownie łączyła go krew, płynąca w jego żyłach.

Niemal zaśmiał się histerycznie na wspomnienie czasów, kiedy to przezwisko szeptano mu za plecami, gdy tylko sądzono, że tego nie słyszy. I chwil, kiedy udawał, że nie dostrzega ukradkiem wykonanych gestów, mających wybłagać u bogów ochronę przed nim i jego "przekleństwem". A wszystko, ponieważ nosił swe imię od zawsze, w przeciwieństwie do wielu innych Jeźdźców, nigdy nie mając innego. To bowiem miano Hastena nadali mu rodzice, aby ukarać go za to, że okazał się, być nie tym, kogo chcieli. Słabym synem nadającym się co najwyżej na zwiadowcę, czy tropiciela klanu, miast pięknej córki mogącej przez małżeństwo zapewnić im wpływy, ziemie i pomnożyć ich majątek. I to właśnie imię czarownik zachował, gdy okazał się, być tym, kim jego krewni z Niebieskich Płaszczy wręcz maniakalnie twierdzili, że ktoś o takim mianie będzie: Jeźdźcem Zwierzołakiem. Złą krwią. Kolejną plamą na honorze klanu, której należało się, jak najszybciej pozbyć. Tym bardziej że ta ich zdaniem była nawet w swym przekleństwie potwornie licha i słaba.

Był pewien, że uczynienie z jego imienia rzeczywistego przekleństwa, a także i przepowiedni, Panu Losu uznał wówczas za prawdziwie zabawne. Za okazję, której w swym niejednokrotnie mrocznym poczuciu humoru nie mógł dać przepaść. I naiwnie sądził, że będzie to jedyny taki raz w jego życiu, gdy bóg ów zdecyduje się sięgnąć po podobny zabieg.

Dlatego też spokojnie znosił wszelkie przeciwności. Nawet fakt, iż został wygnańcem, banitą zmuszonym do tułaczki wśród wynaturzeń i niebezpieczeństw. Do tak częstej walki o przeżycie w karze za zbrodnię, którą swych dłoni nie skalał. Nosząc dzielnie przyszytą łatkę zdrajcy, gdyż w głębi duszy wiedział, że nigdy nim nie był.

A jednak i to miało się niedługo zmienić, gdyż Pan Losu wyraźnie nie mógł przegapić okazji, aby uczynić prawdziwym i to miano. Dając Hastenowi tym razem wybór jedynie tego, kogo zdrajcą chciał zostać. Czy Kompanii, której przez swą pozycję nie miał szansy zmusić do zmiany planów. Czy Krain Dolin i swej żony, gdy podążając za podjętą przez Hyrona decyzją, sięgnąłby po broń, aby zadawać ból, cierpienie i zabijać możnych i ich rodziny za kilka oszustw. A może i zdrajcą ich wszystkich, gdyby nie zechciał stanąć po żadnej ze stron. Wycofując się i szukając ukojenia wśród murów twierdzy Horazona, czy w objęciach śmierci.

Nie ma ucieczki. Nie ma nadziei. Cokolwiek uczynisz, nic to nie zmieni…

Przypomniał sobie fragment dawno zasłyszanej ballady. Pieśni, której mroczne nuty wybrzmiały w karczmie jedynie raz. Wśród brzmienia lutni i trzasku płomieni, niosąc przestrogę przed tym, który za sprawą wypadku, zwykłego zbutwiałego drewna, jeszcze tej samej nocy odebrał życie śpiewającemu pieśń bardowi. W ten jakże dosadny sposób potwierdzając jego słowa. Prawdę, iż żaden śmiertelnik nie mógł wyrwać się spod wpływu Pana Losu. Uciec od wysnutej przez niego i innych bogów wizji przyszłości. Mogąc jedynie próbować żyć dalej. I łudzić się, że być może gdzieś tam, czeka cokolwiek więcej niż jeno płacz i zgrzytanie zębów. Jakakolwiek nagroda za całe cierpienie i podjęty trud.

Czyż dla Hastena nie miała być nią Yellena? Pani jego, piękna i dobra. Tak okrutnie przez los potraktowana. Z domu wydarta, w inną ułudą iluzji przemieniona. Czyż to nie ją miał przecie chronić? O jej dobro zabiegać i jak mógł nieba jej w każdej chwili przychylać? Tylko jak miał spojrzeć jej w oczy? Jak mógł dłonią swą, choćby jej ramienia dotknąć, gdy prawdziwym zdrajcą miał w rychłej przyszłości zostać?

Ale czy przypadkiem nie jesteś nim i teraz?

Nie wiedział, skąd nadeszło to pytanie. Czy wiatr je zadał, czy jego sumienie, czy może i sama Gunnora je wyszeptała, przypominając Zwierzołakowi o tym momencie, gdy wśród wiedźmich kramów myśli jego inna dama zmąciła. A także i o każe, która go za to spotkała oraz drugiej szansie darowanej mu przez Królową Słońca. Możliwości, której nie mógł zmarnować. Tym bardziej że choć dowódca i brat jego otwarcie mówili o napadzie na Krainy Dolin, Kompania jeszcze przecie na ich ziemie nie ruszyła. Nie padł też rozkaz, aby chwycić za oręż. I dopóty, dopóki tak się nie stało, istniała, chociaż nikła szansa, że Jeźdźcy jednak nigdy nie złamią danego słowa. Nadzieja, iż nie okryją się hańbą i nie zerwą zawartej z High Hallackiem umowy, zostając zdrajcami.

Czemu więc spoglądając w stronę ogniska, młodzik nie odczuł dosłownie nic, dostrzegając niespodziewanie, jak Hellion na ziemi poległ? Dlaczegoż miast natychmiast podbiec bliżej i przyjść mu z pomocą, nawet nie drgnął, jedynie spokojnie obserwując rozgrywającą się scenę? Pozwalając by kolejno dowódca i pani Airanna się przy nim pochylili. A później, gdy brat jego, znów na nogach stanąwszy, ruszył ku innym Jeźdźcom, spokojnie obserwując, jak w stronę Hyrona kieruje się dowódca Białych Płaszczy. I ten jeden raz, uważnie przypatrując się ich rozmowie, z niekrytą podejrzliwością.

Być może powinien brać ich zapewne pozorny spokój za dobrą monetę. Wierzyć, że brak podniesionych głosów o ich zgodzie świadczy. O zmianie przez Zwierzołaka zdania w kwestii High Hallacku. A jednak, choć próbował, nie był w stanie nie doszukiwać się w czynach Hyrona drugiego dna. Jakiegokolwiek ruchu świadczącego o oszustwie, czy kłamstwie. Nawet wtedy, gdy obok Hastena pojawił się Harl. I osobiście powiadomił go o rozkazie wymarszu w dalszą drogę do Bram.


To uczucie nieufności nie opuściło go również i wiele godzin później. Towarzysząc mu przy każdym skręcie i każąc mu obserwować uważnie niebo. Śledzić wzrokiem ruch słońca i przypatrywać się zbiorom gwiazd, gdyż miał nieodparte wrażenie, że coś jest nie tak. Wspomnienia mówiły mu przecież, jak jechać do Bram. Gdzie szukać Car Re Dogan. Opuszczonej fortecy stojącej na ich drodze i zarazem upragnionego, niemożliwego do ominięcia miejsca postoju i odpoczynku. Jak wiele czasu podróż doń zabiera i gdzie niebezpieczeństw się spodziewać. Dlaczego miał, więc chwilami wrażenie, że jadą w przeciwnym kierunku, czy wręcz kręcą się w kółko? I z jakiego powodu, choć chciał zwrócić na to uwagę Harlowi, Hellionowi, czy Hyronowi, za każdym razem, gdy tylko doń się zbliżał, coś nakazywało mu milczeć? Ściągnąć wodze i konia zatrzymać, a potem i na swe miejsce w formacji powrócić. Niebędące wcale na jej przedzie. Choć rozum podpowiadał, że powinno.

Tylko, czy faktycznie tak było? Coś mu przecież szeptało, że to miejsce dowódcy jest na czele. To jego osądowi wierzyć należy, to on wszak najlepiej zna drogę. I to właśnie jego zadaniem sprawdzać jest znaki, tak jak to Hyron czynił przy każdym krótkim postoju. Wciąż i wciąż gnając przed siebie, nie dając im snu zaznać, czy strawy ciepłej przełknąć.

Lecz przecież i po co? Wszak serce mówiło, że jedno maksymalnie pół doby tak ciągiem jechali. I dopiero, co swym koniom odpocząć dawali, samemu przy ognisku siadając. Pamiętało przecie, jak niedawno swą żonę przytulał, pocałunek składając na jej policzku. Czemu, więc gdy szyi Artusa w tej szaleńczej pogoni dotykał, ta tak bardzo była zlana potem? Dlaczego, kiedy dłonią swej twarzy sięgał, zaróżowione od zimna policzki tak gruby zarost pokrywał? Czemu tak wielkie zmęczenie odczuwał, a od niezmiennej pozycji tak bardzo bolały go mięśnie?

Wszelkie te pytania, które zadawał rozum, serce pozostawiało bez odpowiedzi. Coraz mocniej i usilniej wierząc, iż już jeno kilkanaście stai Kompanię od Car Re Dogan dzieli. A i rozum, im dalej jechali, tym szybciej o zadanych pytaniach zapominał. I pod wpływem wiary i pewności serca, coraz mniej ich wypowiadał.

A kiedy już nie śmiał przytoczyć nawet jednego, oczy zwiadowczy dostrzegły na horyzoncie upragniony widok. Zarysowania twierdzy. Starej fortecy, choć jej kształt z zapamiętanym ze wspomnień się rozmywał. Tym więcej różnic pozwalając młodzikowi dostrzec, im bardziej rósł i wyraźniejszy się stawał. Lecz jednocześnie i mocniej dając mu odczuć, iż to właśnie w niej schronienia Kompania powinna szukać. To tam spokoju i odpoczynku zaznać.

Już sam konia raz za razem mocniej popędzał, ostatniego wysiłku żądając. Już dźwięku stukotu kopyt na brukowanym dziedzińcu czekał, gdyż miał wręcz wrażenie, że po długiej wędrówce, nareszcie powraca do domu. Do miejsca, w którym, choć rozum cicho ostrzegał, iż Hasten nigdy nie był, serce wrzeszczało, że znajdzie czekającego nań przyjaciela. Do twierdzy będącej prawdziwym darem od bogów. I zarazem fortecy, w której będzie mógł im należycie odpłacić za wszelką pomoc. Każdą z łask, której doświadczył. Oraz każdą kolejną, której miał zaznać.

Jak przez mgłę widział mijane budynki. Jakby z oddali słyszał dobiegające z nich przytłumione głosy, zarówno młodych i starców. Cichy śpiew matek oraz śmiech dzieci. Nic z tego jednak nie mogło odciągnąć uwagi jego od zamku. Nawet czarny kruk, którego minęli po drodze. Stary i wielki, patrzący na nich uważnie i śledzący ich wzrokiem. A i koniec końców i zakrakawszy, podążający za nimi, dopóki bram zamku nie przekroczyli.

Dopiero tam, gdy na kamiennym dziedzińcu konie swe zatrzymali, z myśli młodzika, opadła jakby zasłona. Pozwalając mu nieco przytomniej spojrzeć na fortecę. Po dziecińcu się rozejrzeć i Kompanii przyjrzeć. I dostrzec, jak bardzo zaufany wierzchowiec jego bije bokami. Jak mięśnie jego się trzęsą i jak bardzo odpoczynku pragnie.

Czym prędzej zeskoczył więc z grzbietu jego. Nie czekając polecania ni przyzwolenia, stopami swymi dotknął ziemi, w pierwszej chwili z zaskakującym trudem łapiąc równowagę. Mięśnie swe i stawy do posłuszeństwa zmuszając, tak jakby nie jeno pół, czy jedną dobę nieustannie jechali, lecz i znacznie dłużej.
A to starczyło, aby i pospiesznie wszelki ciężar z grzbietu Artusa ściągnął. Nie dbając nawet, gdzie odkłada swe mienie, lecz jedno o dobro stworzenia się troszcząc, gdyż w swym mniemaniu to już aż nadto nadszarpnął. I wyraźnie nie będąc w swych czynach i zaskoczeniu jedynym, gdyż podobnych zabiegów pospiesznie podjęli się i inni Jeźdźcy.

Zaraz też, gdy siodło jego skończyło na ziemi, Hasten zaczął swej żony wypatrywać wśród rosłych wojów i drobnych panien. Szukając jej włosów długich, brązowych, przypominających wzburzone fale, wśród tylu jasnych niczym zboże. Niebieskiego płaszcza otulającego jej ramiona, wśród czerni, szarości, srebra, czy zieleni. I odnajdując ją znów obok tej, która przysięgę małżeńską dowódcy złożyła.

Sam widok jego drobnej małżonki, wyraźnie zmęczonej podróżą wystarczył, by serce jego jednocześnie z radości drgnęło i ze smutku pękło. Aby zapragnął ją w swe ramiona pochwycić, schować w nich niczym skarb najcenniejszy, przez samych bogów mu przecie ofiarowany. I nigdy, pod żadnym pozorem jej z uścisku tego nie wypuszczać. Stając się tak jej pancerzem, jej żywą tarczą, gotową chronić ją przed wszelkim złem, trudem, smutkiem i znojem. I zaatakować każdego, kto choćby krzywo na nią spojrzy.

Patrząc tak na nią, poczuł też ogromna potrzebę odnaleźć kiść dojrzałego zboża i winorośli. I połączyć je razem, amulet ku czci Gunnory stwarzając. Tak, aby móc go Yellenie ofiarować, prosząc Matkę Żniwa o łaskę dla niej we wszelkich kobiecych niedogodnościach. A także i o jej błogosławieństwo, jeśli małżonka jego zechce go kiedykolwiek, czymś więcej niż jeno ciepłym uśmiechem obdarzyć. Tym drobnym wyrazem radości, który szczerze liczył, że znów na jej licu dostrzeże, kiedy szybkim krokiem kierował się ku niej.

Ledwo jednak obok niej stanąć zdołał, a z głośnym skrzypieniem i jeszcze głośniejszym hukiem, zamkowe wrota stanęły otworem. Spojrzenia wielu z Kompanii ku nim kierując i ukazując ich oczom wychodzącą świtę.

Liczyła równo dwanaście osób. Mężów i kobiet. Służek i wojów, gotowych bronić swego pana, który kroczył na czele. Ubranego w szykowne szaty niczym prawdziwy pan zamku. Niczym sam król, czy Suweren. A dłonie jego dziesięć połyskujących pierścieni zdobiło. I choć miną swą, czy zachowaniem radosnego, poczciwego męża wrażenie sprawiał, w postawie jego, było coś niepokojącego. Coś, co Hastenowi kazało odszukać i dzięgiel, bazylię, koper i rozmaryn. A potem połączyć je i tchnąwszy w nie swą magię, na szyi swej pani zawiesić. Błagając bogów o wsparcie i ochronny amulet tak z ziół czyniąc.

— Witajcie panowie mili! Witajcie i piękne damy — rzekł jegomość ów, szeroko ramiona rozkładając. — Cóż to za niespodzianka! Cóż za zaskoczenie! Gościć tak znamienitych mężów dziś się tu nie spodziewałem, ale proszę, proszę, wejdźcie! Rozgośćcie się w mych skromnych progach. Wszak widać po was, iż długa i pełna trudów droga za wami.

To rzekłszy, machnął dłonią w stronę swej świty, a wszystkie ze służek i troje wojów ruszyło ku nim. Zmuszając Hastena do wystąpienia o kilka kroków. Tak, aby móc tuż przed Yelleną stanąć i odgrodzić ją przed ich wzrokiem swym ciałem.

— Proszę, dajcie mym sługom wierzchowcami waszymi się zająć i do mych gościnnych komnat się zaprowadzić. Kąpieli i odpoczynku wedle uznania w nich zaznajcie, a ja strawy dla was przygotować nakażę. Nie będzie to może zbyt wiele, wszak z zaskoczenia mnie wzięliście, lecz poddani moi wszelkich starań dołożą, by głód wasz wszelaki i wszelkie pragnienie wasze zaspokoić.

Mówiąc to, mężczyzna uśmiechnął się dziwnie znacząco. Wyraźnie rozbawiając tym kilkoro Jeźdźców, którzy z dziwnie zwierzęcym spojrzeniem i wyrazem, zerknęli w stronę panien. Jedni kierując wzrok swój ku nadchodzącym służkom, inni zaś zmęczonym podróżą niewiastom, nawet jeśli te nie im były przyrzeczone.

A to starczyło, aby w zwykłym odruchu, zwiadowca mocno zacisnął swe zęby. Aby nimi zazgrzytał i niewiele myśląc, odwrócił się w stronę swej małżonki. I zaraz bez żadnego słowa, czy ostrzeżenia na ręce ją pochwycił. Mocno ją do swej piersi przyciskając i jedną dłonią staranniej otulając ją swym płaszczem. Będąc gotów na pojedynek wyzwać każdego, kto choćby na nią spojrzy. Wierząc, iż Kurnous mu wówczas wsparcia swego udzieli. Jego orężem kierując tak, aby dosięgło swego celu.

Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Adelai »

Płomienie ogniska przyjemnie smagały ciepłem poliki mężczyzny. Lubił to uczucie, tak bardzo przypominało mu ono kuchenne wojarze. Nigdy nie miał im nic przeciwko, a wręcz obawiał się, że chochla tak do niego przywarła, że problem będzie mieć z zamienieniem jej na miecz. Choć czy ciało zapomniało by tak ważnej funkcji? Czynności, na której w końcu spędził długie lata? Musiał swemu ciału zawierzyć bądź przed chwilą próby je sprawdzić na osobności, zdala od spojrzeń, które aktualnie zawisły na sylwetkach dowódcy i jego małżonki. Niewiadomego pochodzenia gniew narastał w turze widząc cierpienie damy. Ta, która kojarzyła mu się z nieokiełznanym płomieniem, teraz wyglądała jak nędzne pogorzelisko. Jak było można dopuścić do zdeptania takiego kwiatu? Jakim głupcem, niewdzięcznikiem i tyranem musiał być jej małżonek? Ten był również ich dowódcą tej kompanii. Czy aby na pewno dobrą decyzje podjął opuszczając twierdzę Horazona i podążając za takim Jeźdźcem? Nie mógł posiadać zdrowych uczuć i emocji czyniąc coś takiego. A więc czy jego dowódctwo zdrowym i rozsądnym będzie? Jeśli na oczach całej swej kompanii był w stanie swą małżonkę z błotem zmieszać.
Słowa Yelleny odrobinę go ocuciły. Przyjrzał się uważniej młodej pannie, wysłuchując jej i natrafiając na jej przepraszający wzrok, uśmiechnął sie ciepło.
- Silna to panna da radę i takim chłopom. A myślę, że tak głupi by nie byli, by z was rezygnować. Jednak ich na tyle nie znam, dlatego zapewniam, że jakiej by decyzji nie podjęli osobiście zadbam o wasze bezpieczeństwo i ciepły posiłek...- wydobył z gardła z początku odrobinę zachrypnięty głos. Nie dziwiło go, że były zaniepokojone, sam by był na ich miejscu.
Nim zdażył dodać coś jeszcze jeden z Jeźdźców do nich podszedł i solidny kociołek przy nim postawił z bardzo wymowną drwiącą miną. Hektor ze stoickim spokojem skinął w kierunku dwóch dam, z którymi rozmawiał.
- Wybaczcie obowiązki wzywają... - uśmiechnął się szczerze, uśmiech ten jeszcze bardziej się poszerzył kiedy zwrócił się do bezczelnego Zwierzołaka. Nic sie nie odezwał jedynie wziął kociołek postawił go przy ogniu i ruszył po odpowiednie składniki na strawę. On już wiedział, której przyprawy użyję dodając jedynie jednej, specjalnej porcji. A oby piekło i na wlocie i na wylocie.
Z chochlą w ręku spędził pewien czas, musiał przygotować ciepłą strawę, a potem odpowiednio poporcjować i podać wpierw damom, które obserwowały jego zmagania przy ogniu się grzejąc, następnie michy dla Zwierzołaków napełnić i dopilnować by ta jedna specjalna w odpowiednie ręce trafiła. A kiedy to się stało, serduszko jego się radowało. Ważnym było, by spokój swój zachować.
Ledwie zjedli, rzeczy zebrali i do wymarszu przystali. Twarde siodło ugościło zmęczony zad, który zdążył przez lata zaponieć o trudach podróży, która ich czekała. A ta okazała się długa i męcząca, bez odpowiednich postoi na odpoczynek. Tur współczuł swym kopytnym pobratymcom, ile ich biedne nogi musiały podczas tej podróży znieść.
Jednak w tym wszystkim najtrudniejsze były myśli. Większość podróżowała w milczeniu, a więc i skazani byli na towarzystwo swych własnych myśli, te za to męczące były. Czemu tak niepokojące? Czuł stałą potrzebę skontrolowania otoczenia, odliczenia wszystkim panien, jakby były owcami, które mogły oddzielić się od stada i umknąć spojrzeniu swego pasterza, a w końcu wokół nich grasowały wilki. Jego wzrok mało przychylnie wodził po sylwetkach innych Zwierzołaków. Jakby podejrzewał ich o winy, których nigdy nie popełnili.
Wyrwał się z tej paranoii dopiero kiedy horyzont nieco się zmienił, a na nim ujrzeli pierwsze budowle sugerujące dotarcie do ich celu. Choć po wjechaniu do miasteczka nie czuł wielkiego optymizmu to i tak cieszył się na myśl o odpoczynku, o odklejeniu zada od siodła. Mijane domy przypominały mu raczej wspomnienie ciepłego domostwa, ponura i posępna atmosfera wręcz zaczęła udzielać się mężczyźnie zwłaszcza widząc to paskudne ptaszysko, które nie nie chciało sie od nich odczepić.
Po zatrzymaniu konia tuż przed zamkiem z zaciekawieniem zerkał to na wejście, to na Jeźdźców to na panny. A na nich swój wzrok najdłużej zawieszał. W momencie, gdy gospodarz tego dworu ukazał sie im zmuszony był podnieść jasne ślepia ku niemu i wysłuchać jakże gościnnego i otwartego mężczyzny. Być może ten znał już tą kompanię stąd jego otwartość. Hektor nie zamierzał sie w tym zagłębiać dłużej niż musiał. Kiedy tylko pierwszy z Jeźdźców siodło opuścił tur ruszył w jego ślady i po złapaniu równowagi powoli swe nogi wypróbował podążając powoli w stronę kobiet. Widział jak ognistowłosa pomaga swej kompance, bez słowa podszedł więc do dobrze sobie znajomej damy, by wspomóc ją w opuszczeniu grzbietu końskiego.
Znał ją dobrze, a więc nawet nie pytał, po prostu wyciągnął w jej stronę dłoń, a kiedy ta go dostrzegła i zareagowała ściągnął ją i postawił ostrożnie. Lekka była niczym piórko, więc problemu chłop z jego gabarytami nie miał żadnych.
Starsza karstenka, wyraźnie zmęczona i chwiejąca się w siodle, rozpogodziła się widząc tura tuż przy niej.
- Dziękuję, zacny młodzieńcze, że tak chętnie pomagasz starszej pani.
- Wedle zasady, tylko dojrzały owoc do czegoś się nadaje. A takie trzeba pielęgnować - podkreślił ciągnąc rozpoczęty przez kobietę żarcik - a więc, byś mi na schodach biodra nie zwichnęła, może i te tobołki ci zaniosę?
- Jak tak się troszczysz to i biedna kobietę byś zaniósł, by jej na te schody nie narażać - wtrąciła stojąca tuż za nimi z szelmowskim uśmieszkiem Airanna.
- Ależ bardzo proszę, gdzieżbym śmiała odmówić takiemu dżentelmenowi - odrzekła żartobliwie kobieta, dając się ściągnąć z konia. Tuż po tym poklepała pieszczotliwie swojego wierzchowca po szyi, zanim pogładziła czule jego chrapy. W międzyczasie jeden z rosłych wojów w orszaku gospodarza wziął lejce ich koni. Uśmiechnęła się też do Airanny.
- Otóż to, tak jak rzecze pani Airanna. Wszakże trzeba dbać o nasze zdrowie. Jest zima i schody są zdradzieckie... A jak zaniesiesz i mnie do komnaty, to kto wie, jaką nagrodę jeszcze otrzymasz - widać, że karstenka nie mówiła poważnie, ale kto wie?
- Nie śmiem z tym dyskutować, bowiem mądrzejszych należy się słuchać, póki mnie nie osiodłacie, jestem do dyspozycji...- jego twarz była zmęczona, a mimo to ciepły uśmiech ją rozświetlał. W końcu co mogło radować mężczyzne bardziej niż towarzystwo takich kobiet? Bez chwili zwłoki rzeczy swoje na jeden bark zarzucił, zebrał tobołki Alay, które na drugim barku zawisły. Po czym przyklęknął na jedno kolano, by wygodnie i ostrożnie kobietę chwycić. Skoro słowo się rzekło, pokryć je trzeba było czynami.
Podniósł się i obciążenie ciała wybadał, było znośne, dlatego jasne oczy w stronę ognistowłosej uciekły.
- A twoje rzeczy pani?
Kobieta z uśmiechem obserwowała ich rozmowę. Dobrze było, że Alaya mimo braku małżonka mogła liczyć na pomoc mężczyzny. Zwłaszcza takiego, który nie traktował jej przedmiotowo.
Pogładziła szyję i bok swojego wierzchowca nim go oddała i zaczęła swe rzeczy zbierać.
- A moje rzeczy są tam gdzie być powinny, w moich rękach - podkreśliła zarzucając plecak na jedno z ramion i posyłając mężczyźnie łagodny uśmiech. Była mu wdzięczna za chęci, ale ich nie potrzebowała.
- To mówisz, że ciebie biczykiem trzeba poganiać? - Alaya przymknęła oczy, obejmując Hectora ramieniem wokół szyi. - No dalej, Aira. Nie bądź taka niezależna, bo jeszcze chłopów sobie wykastrujesz. -na chwilę uchyliła powieki, posyłając rudowłosej szelmowski, żartobliwy uśmiech.
- Każdy mężczyzna potrzebuje zachęty, jednak mam nadzieję, że aż tak wam nie zaskórzę byście po bat musiały sięgać - odparł spokojnie przestępując z nogi na nogę i w stronę Airanny się odwracając.
- Jeszcze za barana nie robiłem, ale jak chcesz to wskakuj...
- Dobry bat w łożu nie jest zły. Ale musisz tylko w to uwierzyć - mruknęła sennie Alaya.
Zielone tęczówki zlustrowały ich dokładnie i kobieta wybuchła krótkim, szczerym śmiechem.
- Wtedy to te schody będą zdecydowanie ciekawą przygodą, ale naprawdę dziękuję. Zwyczajnie musze rozprostować nogi i się dociorać by szybciej zasnąć, potrzebuję trochę wysiłku po takiej bezczynności w siodle...- wyjaśniła na tyle jasno, by nie urazić mężczyzny swą odmową. W końcu nie wątpiła w jego siły, jednak chciała zużyć nieco swoich.
Hyron uśmiechnął się znacząco w tle.
- Trochę wysiłku jestem w stanie ci zapewnić, pani.
Alaya również parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
- Chyba się nie wykręcisz od powinności małżeńskich, kochanie. Tylko proszę cię, nie leż na plecach i nie rób rowerków, by rozchodzić tę energię.
- Jestem raczej człekiem znikomej wiary, jednak spróbować nowości zawsze warto, nigdy nie wiadomo co nam zasmakuje - zaśmiał się również i skinął głową do Airanny rozumiejąc jej pobudki.
- A może właśnie ów rowerki ją ocalą? - dodał, nie mając pojęcia jak w tej sytuacji pokrzepić towarzyszkę.
Mina kobiety od razu zmarkotniała na sam dźwięk tego charakterystycznego głosu, a wydźwięk słów był oczywiście jak zwykle górnolotny. Westchnęła zmęczona i nawet nie odwróciła się w tamtym kierunku, udając jakby to się nie wydarzyło.
- Bez obaw Alayo, takie rowerki do i do jutra mogłabym kręcić, a na wiele by się to nie zdało. Jednak nie wiem, czy znajdę tu miejsce na to czego najbardziej mi potrzeba. A nie jest tym małżonek - podkreśliła wyraźnie, wiedząc, że podsłuchuje.
- O, słońce, to typowi mężczyźni. Zawsze wiedzą lepiej, czego nam potrzeba - odparła Alaya, nie kryjąc rozbawienia. - Dobrze, że ten tu się nie mądruje.
- Być może nie jestem typowy... być może...- stwierdził z rozbawieniem. Jednak w głębi było mu szkoda losu tych kobiet. Bowiem faktycznie mogły być zmuszane do czynności, których nie chciały. A patrząc po niektórych, mógł być tego pewien.
Krzywy uśmiech pojawił się na twarzy kobiety, westchnęła ona tylko i po tym się rozpogodziła.
- Jakby nadmiar obowiązków małżeńskich mógł zabijać...- ton jej był skierowany jedynie do dwójki, z którą rozmawiała.
- Ten jeden nie zabija, o ile mąż lub panna nie lubi podduszania szyi - stwierdziła w zamyśleniu starsza kobieta. - Może na wszelki wypadek weź ze sobą bicz? Gdyby zachowanie męża nie podobało ci się, powiedz, że to element zabawy - chociaż kobieta przez chwilę miała śmiertelnie poważny wyraz twarzy, zaraz wybuchnęła śmiechem. - Jedno mogę ci rzec, jak mężczyzna wie co robi, to i obowiązki małżeńskie wykonuje się z przyjemnością. A mądrego mężczyznę poznać po tym można, że nie wtrąca się w opinie kobiet i nie komentuje tego, co robią. Tacy to wiedzą, jak przetrwać - zażartowała. Ewidentnie mówiła o Hectorze. - Mój małżonek tego nie umiał. "Alayo, dlaczego leżysz tak sztywno?" - przedrzeźniła ton starszego szlachcica.
- "Bo coś w tym pokoju musi być sztywne." - dodał prześmiewczym tonem dopełniając retrospekcję Alai.
- Bystra jesteś, jakieś rozwiązanie wymyślisz, a jak nie... to wiesz już w której komnacie można przekoczować i dobrze się napić... - dodał z ciepłym uśmiechem.
- Bat? Mi przydałby się knebel. Może i byłby znośny, gdyby się nie odzywał...- naprawdę z powagą wysłuchała rad Alay, nie gorszyły jej ani trochę, za wiele już sie przy mężczyznach nasłuchała i naoglądała by miało ją to ruszyć.
- Dzięki, w razie ostateczności skorzystam...- uśmiechnęła się krótko i szelmowsko.
- Zawsze możesz go zakneblować pocałunkiem. Zazwyczaj po tym siedzą cicho - zastanowiła się Alaya. - A jak będzie gadał dalej, to wciśnij mu cyca w dziób lub warknij, że ma siedzieć cicho. Spijania męża raczej nie polecam. Jeden uwali się do łoża i pójdzie spać, a drugi odczuje aż nazbyt wielki przypływ energii. Ewentualnie udawaj że śpisz, raczej mało który jest na tyle głupi, by budzić śpiącą kobietę. A ten wygląda na doświadczonego. Idiotę, ale doświadczonego. Ewentualnie rozmowa - podsumowała krótko, zanim poczochrała Hectora.
- Idziemy? Zostaliśmy tylko my na tym dziedzińcu.
- Zdecydowanie cyc to dobry sposób... - stwierdził z miną pełną konsternacji - może powinienem zacząć więcej gadać...- dodał z głupkowatym uśmiechem.
- No co ty? A ja myślałem, że powietrza zażywasz... - wedle życzenia ruszył w stronę wejścia.
- Jak on potwierdza, to znaczy, że mam rację - oznajmiła Alaya triumfalnie. - A powietrza zażyję dopiero, jak zrzucę z siebie te szmaty. No, wiśta, wio.
- Pocałunkiem? Alayo, toż to bym musiała zrezygnować z oddychania... - stwierdziła lekko rozbawiona ich dyskusją. Musiała przyznać, że ta dwójka znacząco poprawiła jej nastrój i samo spojrzenie na to co ją czekało.
- Cóż, niestety pocałunkiem jeszcze nie można komuś wyssać duszy - mruknęła rozbawiona Alaya. - Biedni byliby wówczas wszyscy mężczyźni na tym świecie. Z nimi nie da się żyć, ale bez nich również się żyć nie da - podsumowała.
- Jednak najprostszy to sposób porozumienia się z małżonkiem - stwierdził pokonując pierwszą partię schodów.
Airanna pokręciła tylko głową niedowierzając w te rozmowę, jednak dobrze się w niej czuła. Miło było mieć świadomość, że były w tym gronie osoby, z którymi normalna rozmowa funkcjonowała.
- Cóż, niewątpliwie pocałunek jest skuteczniejszy niż bicz - zgodziła się Alaya. - Tak czy inaczej, nie masz czego się bać. Na początku zawsze jest niezręcznie, zwłaszcza jeśli masz ochotę wybuchnąć śmiechem na widok jego męskich zalet, ale właśnie dlatego wymyślono małżeńskie powinności po ciemku. Dla poratowania obu stron - zaśmiała się serdecznie.
- Raczej wątpię, by znosił on dobrze krytykę i hmmm prawdę? - dodał starannie dobierając słowa.
- Czyż to nie tak jak większość mężczyzn?
- A to już zależy od dystansu do siebie. Spójrz przykładowo na mnie, wiesz jaki ja muszę codziennie dystans pokonać by do swej stopy sięgnąć, aby skarpetę nałożyć? Ja muszę mieć dystans do siebie bo jak inaczej żyć? - stwierdził z początku śmiertelnie poważny, a przy kończu parskając śmiechem, z niedowierzania do własnej głupoty. Cóż łeb pusty, ale przynajmniej twardy.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

ALAYA DA SIENA

Trasa, jaką przemierzaliśmy, była dziwna i coraz dziwniejsza. Wokoło panowała głęboka cisza, a głosy, choćby nawet szepty, rozchodziły się daleko, doskonale słyszalnie. Przez całą tę trasę nie słychać było nawet ptaka, trzasku gałązek w lesie czy chociażby jakiegokolwiek zwierzęcia. Nawet konie, które zwykle rżały, prychały i parskały, milczały, jak gdyby nie chcąc przerywać ciszy.
A ta mnie przytłaczała jak jeszcze nigdy. Oczywiście, zawsze lubiłam ciszę, zwłaszcza gdy forteca Horazona jeszcze nie budziła się po całonocnej libacji. Miałam wtedy czas dla siebie - kiedy mogłam zapalić moje korzenne i bursztynowe pachnidła z Karstenu, zrobić sobie pastę cukrową i zadbać o siebie tak, jak należy. Tak, jak na to zasługiwała każda kobieta. Wszakże wypadało być, mimo mojego wieku, na tyle urodziwą, by nadal przykuwać i cieszyć męskie oko.
W tym świecie zasady były proste. Kobieta miała być idealną towarzyszką i perfekcyjnym uzupełnieniem swojego męża. W Karstenie było zgoła inaczej; tam zostałabym wplątana w dworskie intrygi, mające pomóc następcom tronu, zwłaszcza moim własnym synom… gdybym tylko ich miała. A pretendentów było jak mrówków. Dawno przestałam ich zresztą liczyć. Ktoby spamiętał Asmira Siódmego, Imrahila Piątego vel Strasznego, czy Ithildina Trzeciego alias Pięknego, nie mówiąc już o Samirze Kwiecie Pustyni, Samhari Królowej Wielbłądów albo, co gorsza, Alazne Osiemnastej. Pod tym względem dyplomacja i kwestie powinowactwa były znacznie prostsze w High Hallacku. Jeźdźcy przynajmniej mieli prostsze przydomki. Harlan Łysy albo Horazon Bezczelny czy Horazon Długie Paluszki łatwiej zapadały w pamięć.
I przynajmniej się tak nie obrażali na te przydomki.
Lubiłam dłuższe, acz spokojne podróże w ciszy. To pozwalało zebrać myśli. Jednak ten las był inny… albo to była moja wyobraźnia, albo miałam wrażenie, że niekiedy zza gęstwiny drzew lśniły szmaragdowe, zielonkawe blade płomyki lub na sekundę-dwie pojawiały się czyjeś zarysy, jak gdyby gdzieś w oddali majaczył nie człowiek, ale ciało bez twarzy.
Ten las przytłaczał. Był gęsty, masywny i zdawał się na nas coraz mocniej napierać. Jedynie księżyc oświetlał nam drogę, jak i pochodnie; te jednak zdawały się niekiedy przygasać. I chociaż pochylałam się w siodle coraz bardziej, a powieki ciążyły, nie potrafiłam zasnąć. Cały czas coś podtrzymywało mnie w stanie gotowości. Niekiedy więc zadzierałam głowę do góry, zmuszając się do spoglądania w niebo i wzięcia głębokiego, orzeźwiającego mnie oddechu. Lodowaty mróz szczypał policzki, a nawet, jak rzekłabym, płuca.
W Karstenie bardzo dużą uwagę przykładaliśmy do gwiazd. Potrafiliśmy nazywać konstelacje, i wróżyć z ich układu. Przewidywaliśmy z nich przyszłość. A teraz, ilekroć patrzyłam na te małe, migające punkciki na niebie, widziałam jedynie kłopoty.
Stopniowo coraz bardziej bolały mnie uda i coraz mocniej czułam otarcia; miałam wrażenie, że noc nie mija wcale, jakby trwając kilka długich dni. A może to ja byłam tak zmęczona, że omijał mnie purpurowy świt, błękitne południe, złociste popołudnie, szkarłatny zachód i fioletowawy, szarzejący mrok? Tego nie wiedziałam. Świat stopił się do bladej zieleni między drzewami, niebieskawego śniegu i czerni nieba, oraz do szmeru kopyt rozdzierających śnieg.

Dopiero nad wieczorem wjechaliśmy do wioski; dość, by uznać, że wszyscy odetchnęli z ulgą. I ja nie kryłam uśmiechu na widok fortecy, widocznej w świetle pochodni. Te zaś były już niemal wygasłe, ledwie dogorywające, jakbyśmy przemierzali puszczę dłużej niż parę godzin. I chociaż mój umysł wędrował, to nadal jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
Już w Fortecy Horazona Jeźdźcy mówili, że chcą dotrzeć do Bram. A tu, jakkolwiek bym się nie nagimnastykowała, nic na takowe Bramy nie wyglądało. Albo to ja byłam jakąś głupią babą i nie miałam pojęcia, że słowo "brama" mogło mieć jeszcze jakieś inne znaczenie, lub, że brama mogła nie wyglądać jak brama. Z drugiej strony, Jeźdźcy byli o tyle specyficzni, że niekiedy odnosiłam wrażenie, że mieli własny słownik z definicjami całkowicie odmiennymi od tych, które znali normalni ludzie. Dla wielu z nich “tak” oznaczało “nie”, a “nie” oznaczało “tak”, chyba że dostali kopa w jaja - wtedy z automatu “tak” oznaczało “nigdy”. Chociaż tyle, że w tej kwestii nie trzeba było ich edukować, co?
Z siodła prawie praktycznie zjechałam, gdyby nie Hector i jego dżentelmeńska pomoc; wkrótce spoczywałam w jego ramionach niby omdlona dziewica w objęciach bohatera. Rozmowy z Airanną i nim samym były dla mnie dość mgliste - umysł już odpoczywał, podobnie jak ciało, podczas gdy usta same mówiły, jak gdyby działając odruchowo. Można byłoby nawet powiedzieć, że zapadłam w świadomą drzemkę. Najwyraźniej nie tylko Jeźdźcy mieli jakieś supermoce. Moją supermocą był fakt, że byłam Alayą da Siena, a drugą to, że jeszcze potrafiłam trzeźwo gadać przez sen.
Rozbudziłam się dopiero, kiedy rozmowa - jakżeby inaczej - zaczęła mówić o męskich jajach. A, no tak, i męskim dystansie do siebie, i dystansie w ogóle.
- Jak niby nie mam? My rozmawiamy o tej samej osobie? Widziałaś jak on się zachowuje? To nie Hasten czy choćby swój Hektorek… z takim nie wiesz, czy ci za chwilę łba nie urwie… - odparła markotniej Aira. Uchyliłam powieki, zerkając na nią uważnie. Pocieszyło mnie to, że uśmiech szybko do niej powrócił.
- A ile ty się musisz przy wiązaniu butów namęczyć to ja nawet myśleć nie chcę… - prychnęła rozbawiona, dokuczając Hectorowi.
- Bardziej się chyba musi namęczyć przy wkładaniu gaci - parsknęłam śmiechem, od razu się ożywiając. W pamięci przyszła mi poranna gimnastyka mojego (nie)szanownego małżonka. - Nie sztuka założyć sobie skarpety stopami, ale jak już się musisz schylić, to kręgosłup szwankuje… albo kolana… ewentualnie to jaja tak mu ciążą i go do ziemi skłaniają - zarechotałam radośnie. Uwielbiałam takie żarty, szczególnie z Hectora, który zawsze radośnie się do nich włączał. Coś mi mówiło, że z Airanną również się na dobre dogadam. Niech żyje dystans do siebie!
Poza tym te rozmowy przyjemnie przypominały mi stare (złe) dni, kiedy musiałam użerać się z Prospero. Nie było mi tego prosiaka szkoda, nawet jeśli nie rozstałam się z nim z żalem czy niezgodą. Aby tak się stało, musiałoby mi zależeć, a póki co nie zależało mi na kimkolwiek innym bardziej, niż tylko na samej sobie.
- Jakby śmiał rękę podnieść, to pani kochana prosto w jajca wal… nawet chłopa wielkiego jak dąb to zetnie, a ja coś o tym wiem… - Hector zaśmiał się pokrzepiająco. Spojrzawszy na jego twarzy, miałam wrażenie, że było mu szkoda Airy. Albo mi się tylko wydawało, albo oczy miał nieco smutniejsze, gdy o tym mówił.
Huh, huh, ktoś tu chyba coś czuł nie to, co powinien, co?
- Gacie? Pani… toż to już w ogóle kręgosłupa bym nie miał… - po chwili zaśmiał się głośno. Służka, mijana na korytarzu z wiadrem wody, wskazała nam kierunek, w którym pozostali członkowie Kompanii mogli się udać. Widziałam, jak Hector - jak gdyby ciut krytycznie - spojrzał na kolejną porcję schodów i prychnął sam do siebie, rozpoczynając tę wspinaczkę. Z tyłu dosłyszałam szczery śmiech Airy.
- Dobrze, że kolano mam wyrobione, a podbicie buta solidne… brak małżonki to i brak gaci, i teraz można się zastanowić, czy o szybki dostęp do sprzętu chodzi, czy zwykłe unikanie ich prania - podsumowała małżonka dowódcy.
- W łóżku to chyba raczej wątpię, byś miała buty… acz w siłę twojego kolana nie wątpię w zupełności - podsumowałam, mrugając do Airy. - No właśnie, Hectorze? Musimy teraz poznać odpowiedź na to bardzo ważne pytanie, bowiem wątpię, by któraś z nas pragnęła to sprawdzić…
- Co moje gacie? Powiem tak, mam je, ale nie piorę… mam na to inny sposób. Kojarzysz, Alayo, moją zupę kalafiorowo-ziołową? - Hector sppojrzał na mnie. Skrzywiłam się, słysząc jego słowa, bowiem wiedziałam, co usłyszę jako następne. I nigdy tego nie odzobaczę. - No to zawsze gotuję w dwóch garnuszkach… dla tych co zasłużyli i dla tych co nie zasłużyli… - wyznał spokojnie. - Praktyczne to i pożyteczne, a jak majtasy ładnie pachną!
Ja zaś przeżegnałam się z nabożnym wzburzeniem, słysząc komentarz Hectora. A później przypomniałam sobie, niczym krótkie migawki z kończącego się życia, parę momentów, kiedy Jeździec gotował zupę z kalafiora. A przynajmniej ja tak myślałam. I dlaczego czasami zabierał mi niektóre miski, każąc co poniektóre zanieść innym Jeźdźcom, niż pierwotnie planowałam… cóż, kelnerowanie miało swoje blaski i momenty. Ale przynajmniej nie pluł do misek, a bułeczek z adwokatem albo inszym kremem nie nadziewał miłością…
Zerknęłam na Airę, słysząc jej salwę śmiechu; dziewczę aż wsparło się na swoim kolanie, klęcząc na schodach i rechocąc radośnie. Jedynie pokręciłam głową do siebie. Jakaż zmora losu nakazała jej wybranie dowódcy? Ponurego, iście wręcz grobowego księcia rodem z najgorszych bajek dla dzieci, gdzie klasyczny złol miał długie, czarne włosy, wiecznie skrzywiony wyraz twarzy i bardzo ciężki miecz? A ten jeszcze, sądząc po poszeptywaniach pozostałych Jeźdźców, był magiem o sporej niesławie.
A może to on upatrzył sobie pannę i na nią zaklęcie miłosne rzucił? Nie byłabym zaskoczona, gdyby nie fakt, że najwyraźniej, gdyby takowy czar rzucił, okazałby się czarnoksiężnikiem - i zarazem złolem - wybitnie do dupy, gdyż najwyraźniej miłości, ani nawet jakichkolwiek innych uczuć, tu nie było. Pozostawało mi więc wierzyć, że jednak nie przesadzano, twierdząc o jego rzekomych talentach. Za to jedno musiałam przyznać - panna bardzo pasowała do Hectora, patrząc po poczuciu humoru ich obojga i tym, że praktycznie wycierała sobie łzy z policzków ze śmiechu. To przy nim się śmiała i niemal dosłownie odżywała, nie więdnąc ze strachu czy przerażenia jak wtedy parę dni… godzin… temu. To tutaj mogła być sobą, nie wciskając się w sztywne ramy grzecznej, uładzonej i wyciosanej przez etykietę panienki.
Pasowała do niego bardziej, niż do swojego męża. Takie były fakty. I robiło mi się smutno, widząc ją w takim stanie, bowiem wiedziałam, że zaraz śmiech zgaśnie i będzie musiała wrócić do rzeczywistości. I znów ten delikatny kwiat młodości, radości i pełni życia przywiędnie przy tym mentalnym nieboszczyku. Rany, wychodzenie za mąż za starszych facetów bez poczucia humoru powinno być karalne.
- Ja chyba zacznę uważać na twoje potrawy… - dokończyła dziewczyna. Tylko pokiwałam głową.
- No… ja to chyba zacznę gotować sobie sama - podsumowałam z rozbawieniem, zanim spojrzałam na korytarz przed nimi. Zewsząd rozpościerał się hol z zapalonymi pochodniami. Gościnnego wrażenia to to raczej nie sprawiało, nawet mimo pięknie tkanych arrasów czy bujnie rozkwitłych, bladych róż, okalających ściany. Widząc je, żwawo zeskoczyłam z objęć Hectora i weszłam do pierwszego pomieszczenia, które miało otwarte drzwi. Jakoś raczej nie miałam ochoty cieszyć się różami, kwitnącymi w środku zamkniętego budynku, nawet jeśli cieszyły oko i nos. Jakoś nie wydawało mi się to takie… bo ja wiem, odpowiednie w tej sytuacji? Zaraz skrzywiłam się sama do siebie, czując obtarte uda. Może mogłam zrobić cuda w swoim małym domowym spa, ale jedno wiedziałam na pewno - albo będę musiała chodzić z nogami szeroko otwartymi, albo po prostu zrobić z nich jakiś sensowny użytek. Leżenie na plecach z rozłożonymi nogami przez pół dnia brzmiało jak dobry plan, z obopólną korzyścią dla obu stron.
Roztarłam dłonie, spojrzawszy na kominek.
- Reszta pewnie jest zajęta, co? Oj, łóżko, widzę, jednoosobowe. Iście królewskie warunki - podsumowałam, rozglądając się po otoczeniu. Surowy czarny i zielony kamień ścian podkreślał ogień, trzaskający w kominku. Kociołek stał obok, leniwie chlupocząc. Został niedawno tutaj postawiony. Zaraz odwróciłam się do reszty ekipy; Airanna zaglądała do środka, oparta o futrynę.
- Ale przynajmniej nie zmarzniecie…
- Cóż… pokój zawsze jest zwykłym pokojem. To towarzystwo dopiero go ubarwia, a więc wchodź i drzwi zamknij, coby to cenne ciepło nam nie uciekało… - stwierdził Hector, bacznie obserwując ognistowłosą. Aż przechyliłam brwi i spojrzałam na niego równie badawczo, zaintrygowana tą nagłą, wnikliwą obserwacją. Miałam wrażenie, że atmosfera nieco się zmieniła i to w niekoniecznie ten pozytywny, korzystny sposób.
- Ja się sprzeciwiam metodzie kanapkowej. Popieram komunizm, jeśli dotyczy on kogoś innego, ale kiedy dotyczy on mnie, zdecydowanie idei dzielenia się wszystkim nie popieram - oświadczyłam. Szybka zmiana tematu zazwyczaj działała… zazwyczaj.
- Ja mogę innym zabierać i dawać sobie, to się wtedy nazywa sprawiedliwość społeczna. Ale w drugą stronę to jest już, w zależności od statusu, albo bezczelna kradzież, albo nadużycie swoich uprawnień. Więc zmarznę, ale za to łóżko będzie tylko i wyłącznie moje. Wybaczcie, tym się nie podzielę - dodałam stanowczo, zanim klapnęłam na łóżko jak mokry placek. Nawet nie miałam siły wstawać, podnosić kręgosłupa ani w ogóle niczego.
- No widzę, że pewne kwestie musicie sobie przedyskutować. Pamiętaj Alayo, że najlepsza komunikacja jest za pośrednictwem pocałunków… - wyczułam na sobie spojrzenie Airy. Tylko machnęłam do niej ręką, jakbym odganiała muchę, zanim się podniosłam. Auć.
- Twoje słowa, nie moje! No to miłej kąpieli czy tam odpoczynku… - dokończyła Aira. Ja jedynie uniosłam brwi, zaintrygowana. Łagodny, delikatny uśmiech dziewczyny szybko nabrał zadziorności. Po tym szybko zniknęła za drzwiami.
Proszę, proszę. Ktoś tu chyba niemoralną ladacznicę próbuje swatać z nader moralnym, acz swawolnym turem. Bawołem. Sama nie wiem czym, to coś na jego hełmie mogłoby równie dobrze być włochatym diabłem z rogami. Tak czy inaczej prawidła życiowe mówią, że jeśli mężczyzna - albo cokolwiek, co należy do niego - jest nadzwyczaj włochate, to zazwyczaj jest również bardzo, ale to bardzo temperamentne.
- Nigdzie nie powiedziałam, że to najlepsza komunikacja, a jedynie, że to dobra metoda. Ja mam swoje sposoby - odrzekłam bez mrugnięcia okiem. To nic, że mówiłam do drzwi. Liczyła się odpowiednia scena, właściwa dramaturgia, a teraz scena była perfekcyjnie dramatyczna. To nic, że mówiłam do siebie, oczywiście pomijając Hectora. Ale czy jego należało zaliczyć do publiczności, czy raczej do przypadkowych obserwatorów spektaklu, czy raczej do czegoś w stylu miotły lub drabiny?
- A ty się nigdzie nie wybierasz? - zagadnęłam Hectora, który wpatrywał się w moje drzwi, jakby co najmniej ducha tam zobaczył.
- Oczekuję swej obiecanej nagrody... - stwierdził i stanął dumniej, zaczesując swoje nieogarnięte włosy. Dla mnie wyglądał aktualnie jak napalony na zaloty kot, ulizujący sobie włosy przed kulką kocimiętki. - Choćby komplementu dla mej nienagannej równowagi…
- Zacny panie, najlepsze komplementy są te, darowane w odpowiednim momencie… bo mogą rozgrzać atmosferę… a tu jest już stanowczo zbyt gorąco - wymownie powachlowałam się dłonią. Może mogłam być niemoralną ladacznicą, ale tak łatwa to mogli być inni, a nie ja. A poza tym faktycznie było gorąco. Chłop był jak wino w stanie gazowym - przebywanie w jego towarzystwie sprawiało, że człowiek czuł, jak mu gorąco, i zastanawiał się, czy aby na pewno jest trzeźwy.
- Ja rozumiem, że duże ciało działa grzewczo, ale żeby aż tak? Bo pomyślę, że niewiele ci ciepła potrzeba, a na wymagającą kobietę wyglądasz… - stwierdził z łagodnym uśmiechem mężczyzna. Tylko pokiwałam głową, wyginając kąciki ust w rozbawionym grymasie. Ni to uśmiech, ni to wyraz niedowierzania, ni to aprobaty. No, no. Kucharz wyrabiał się coraz bardziej w tych flirtach. Świat stawał na głowie.
- To będę wyczekiwać tych odpowiednich chwil… a teraz godziwego odpoczynku życzę, pani… - skinął lekko swą głową i zrzucił z barków moje tobołki, odkładając je ostrożnie przy jej łóżku.
- O, jednego Jeźdźcy w fortecy mnie nauczyli... Że jako dojrzała kobieta mam pełne prawo mieć wymagania - zachichotałam tylko, zanim nachyliłam się do Jeźdźca, muskając lekko ustami jego czoło w momencie, gdy pochylał się przy moim łóżku. Dobrze, że nie próbował przy tym zajrzeć mi pod spódnicę, niemniej jednak wyglądał na takiego, który miał dużo godności osobistej, a przynajmniej więcej niż przeciętny Jeździec.
Jeszcze.
- Dziękuję za pomoc, łaskawy panie. Również życzę ci godziwej nocy.

Ledwie drzwi za Hectorem zamknęły się, z cichym jękiem bólu podniosłam się z łóżka. Będąc sama, mogłam przynajmniej pozwolić sobie na chwilę słabości i ponarzekać jak stara baba na cmentarzu. Gorąca woda, nagrzana przez służkę, przyjemnie ogrzewała pomieszczenie, podobnie jak zresztą trzaskający kominek.
- A żeby diabli wzięli tych wszystkich Jeźdźców i ich gorące pośladki. Wycieczek mi się zachciało, patrzenia na męskie poślady, zamiast obwisłych tyłków w Fortecy, to mam za swoje - złorzeczyłam pod nosem. Ściągnęłam z siebie rękawiczki, płaszcz i wierzchnią warstwę sukni, zostając jedynie w lichej sukience, która przynajmniej nie krępowała aż tak ruchów. Au, au, au. Coś mi mówiło, że moje uda zapłoną dopiero teraz, gdy tylko wlezę do gorącej wody. Było to jednak poświęcenie, na które byłam gotowa. Tyle chociaż dobrego, że chłód od ścian i zimno z zewnątrz łagodziły ból rozpalonych ud. Ech, a mogły zostać rozpalone przez jakiegoś gorącego mężczyznę, a nie głupie siodło… zamienił stryjek siekierę na kijek.
Sytuację pogarszał fakt, że po rozwinięciu swoich tobołów, przyniesionych przez Hectora, uświadomiłam sobie, że zabrałam ze sobą tylko mydło, jak jakiś podrzędny wieśniak. Mydło! Nie zabrałam ze sobą wonnych pachnideł z Karstenu, kadzideł, bursztynowych perfum czy nawet najbardziej podstawowej rzeczy - ziół, które mogłabym chociażby wrzucić do wanny. Czy płatków róży. Doprawdy nie miałam pojęcia, jaką logiką mogłam się kierować podczas przygotowań do wyprawy. Od kiedy kierowałam się logiką, a nie miłością do samej siebie?
A, no i bandaże. Zapomniałam o bandażach. Chyba trzeba będzie poświęcić sukienkę.
- Alaya, ty masochistko, jeśli nie będziesz dbać o siebie, to marnie skończysz. Nie możesz być przecież starą, brzydką wiedźmą w wieku trzydziestu lat - mruknęłam do samej siebie, zanurzając palec w balii. - Nie pobijesz przecież cioteczki Sylvany.
Zamieszałam paluchem w wodzie, nie kryjąc zamyślenia. Co mogłam zrobić, żeby poprawić swoje samopoczucie jeszcze bardziej? A, tak. Niewiele myśląc, wyskoczyłam ze swojego pokoju w tej marnej koszulinie tylko po to, by zerwać parę róż. No, na coś ten wewnętrzny ogródek się przydał. Płatki pięknie pachniały, rozsiewając wokoło wspaniałą woń. Wciągnęłam głęboko w płuca ten zapach, zanim zaczęłam zrywać płatki.
- Znajdę… nie znajdę… znajdę… nie znajdę… - mamrotałam do siebie. - O, nie znajdę. I na co komu takie wróżby, jak nie pokazują tego, co ja chcę? - podsumowałam, wrzucając płatki róż do balii. Znów wzięłam głęboki oddech, nadymając się na maksa.
- No, idealnie. Tylko chłopa tu brakuje. Ale przecież rzekomo go nie znajdę - uznałam, nie kryjąc satysfakcji. Brakowało mi jeszcze tylko srebrnego dzwoneczka, którym mogłabym zadzwonić i zawezwać do siebie pana na żądanie. Nie było bowiem większej przyjemności w tym świecie, jak zanurzenie się w kąpieli wśród płatków róż i poczochranie się o drapiącą męską klatę. Proste, nieskomplikowane przyjemności potrafiły zaprofitować późniejszymi trochę większymi lub znacznie większymi - w zależności od szczęścia - przyjemnościami.
Cóż, moje szczęście zazwyczaj było sflaczałe i pomarszczone jak stary kabaczek, który leżał zbyt długo w spiżarni.

Spojrzałam krytycznie na swoje przygotowania. Wszystkiego było dużo za mało. Gdzie jajka? Zalecano nam, panienkom z dobrego domu, byśmy nacierały twarze rano i wieczorem białkiem jaj, wymieszanymi z wodą, dla rozświetlenia cery; żółtka mogły iść na włosy. Marzyłam o takich prostych rzeczach. Kremidłach, balsamach, perfumach. Cóż to za satysfakcja, pachnieć jak koń, gdy nie jesteś koniem?
- Wino, suche róże, mirra, korzeń irysa… kora z dębu… - wymamrotałam do siebie, przeglądając w pamięci receptury przekazywane przez babki babek. Wszystko to tłukło się na pastę, formowano pastylki, moczono znów w winie i można było się nacierać balsamidłem takowym przed wizytą męża. Gorzej, jeśli szanownego małżonka bardziej interesował mglisty zapach wina, niż sama gładka, miękka i rozświetlona skóra… cóż, w tej chwili jedyne, na co mogłam liczyć, to kąpiel w wodzie różanej. Niewiele się zastanawiając, wytarłam twarz płatkami róży. Przecież zerwę sobie następne.
Lepsze to było niż nic, ale dlaczego miałabym chcieć zadowalać się półśrodkami?
Tylko pokręciłam do siebie głową, zanim mnie olśniło.
Mogłam przecież udać się na pobieżną inspekcję po pokojach nieżonatych panów, i sprawdzić, czy aby na pewno nie mieli przy sobie żadnych pachnideł do pielęgnacji. Raczej wątpiłam, ale zadowoliłabym się w tej chwili nawet brzytwą. Nie byłam w końcu kobietą wybitnie wysokich wymagań, biorąc pod uwagę fakt, że nie żyłam w wielkim pałacu, płynącym złotem i srebrem, ani nie miałam własnego haremu złożonego z kilkuset wybitnie przyjemnych oku mężczyzn. Ani nie miałam stajni z miejscem na kucyka.
Zamyśliłam się, szukając kandydatur; Hastena i Yelleny nie zamierzałam wizytować. Kto wie, jakie straszliwe widoki jeszcze bym ujrzała. Nie zamierzałam oglądać cudzych ptaszek, wychylających się ze swoich gniazdek, albo, co gorsza, żonek rozłożonych na łożach w pozycji męczeńskiej zawsze dziewicy. Nie zamierzałam odbierać sobie radości z życia. Pokładziny, zwłaszcza te bardzo sztywne, sprawiały że coś we mnie umierało.

Lady Solette leżała w łóżku sztywno, podczas gdy jej wyraźnie zażenowany mąż wspierał się nad nią, wyraźnie nie mając pojęcia, co robić. Dopiero szeptane podpowiedzi ze strony szwagra sprawiły, że lord Ecthelion pomyślał o tym, że powinien jednak rozpiąć spodnie i je w ogóle zdjąć.

Lady Anet natomiast próbowała rozpaczliwie nie wybuchnąć śmiechem na widok swojego męża, kasztelana Solfasa, któremu najwyraźniej nie tylko konar nie mógł zapłonąć. Jednogłośną decyzją wszystkich świadków, zebranych w pokoju, jego brat, a pan na zamku Thena, musiał zgasić światło, zrzucić gacie i żonkę za brata starannie rozprawić.

Panna Ylassa zaś wznosiła swój wzrok nabożnie ku sufitowi; lord Sassoon natomiast wpatrywał się w swojego towarzysza broni, kapitana gwardii Thyssena, z wyraźnym cierpieniem na twarzy, ten zaś z wyraźną irytacją obserwował klepsydrę, odmierzającą czas.


Cóż, ten cały zwyczaj pokładzin był niekiedy zabawny, ale w większej mierze właśnie te porażki sprawiały, że coś we mnie umierało. Tak więc nie zamierzałam jeszcze bardziej pogarszać swojej sytuacji.

Hm, hm, hm. Należało odwiedzić zatem Hectora, Helliona i męża Airy jako niezbędne minimum. Hyrona do żonatych z automatu nie zaliczałam. Jeśli on był żonaty, to ja byłam mężatką.
Niewiele się zastanawiając, wyjrzałam na zewnątrz korytarza, a czując lodowaty chłód, objęłam się ciaśniej ramionami. Czułam się prawie jak dziewczynka z zapałkami wedle bajek mojej niańki. Pojęłam, że raczej nie tędy droga; a to z tego względu, że drzwi były pozamykane i było ciemno, a drzwi nie miały nawet dziurek od kluczy. Pochodnie jak gdyby przygasły.
Z tą ponurą myślą zawróciłam, by wytknąć głowę przez okno i dostrzec coś w rodzaju rusztowania, które teoretycznie nazywało się galerią.

Doskonale się składa, pomyślałam z satysfakcją, zanim wystawiłam nogę przez okienko. I drugą. Skrzywiłam się, czując lodowaty chłód parapetu, który jednocześnie mroził pośladki, ale z drugiej strony - chłodził rozpaloną skórę ud. Sekundy później, gdy już wypchnęłam pośladki przez okno, poczułam, jak zjeżdżam po kamiennej ścianie na drewniane rusztowania i - oj, oj, oj, tempo było za duże - spódnica zawiesza mi się na jakichś kołkach, sprawiając, że zawisłam pomiędzy barierkami jak jakiś wonny pęczek czosnku, a chłodny wiaterek mrozi zdecydowanie więcej, niżbym sobie życzyła. Zawisłam na galerii niby bezwładny worek mąki.
Sekundy później spódnica zatrzeszczała niebezpiecznie, zanim rozdarła się ostatecznie, puszczając mnie z galerii. Chociaż tyle, że lądowanie miałam miękkie - ale jednocześnie potwornie zimne. Z bolesnym jękiem wtuliłam twarz w ziemię, licząc, że nikt nie widział mojej klęski.

Nie wiedziałam, na co ja liczyłam.

Najwyraźniej moja dobra passa już się skończyła, bowiem usłyszałam tylko czyjś wybitnie złośliwy śmiech z oddali. Był tak bardzo złośliwy, jak gdyby ktoś lał wyjątkowo zjadliwą truciznę na moje rany i z dziką uciechą jeszcze dosypywał soli. Głos, który w tej chwili zanosił się dzikim rechotem, był jak roztarty na proch szkło, pomieszany ze żwirem i śmiertelną dawką arszeniku.
Podniosłam głowę dopiero po chwili i zaraz zamrugałam, wyraźnie oszołomiona. Matko boska, co to było? Mózg nie potrafił przetworzyć najprostszej informacji. Wszystko było doskonale logiczne, ale jednocześnie nic nie pasowało do siebie.

Przede mną stał koń. No, tak, logiczne, że koń, skoro miał dwie nogi z przodu, dwie nogi z tyłu, i chyba próbował zjeść mi włosy. Chociaż z drugiej strony, czy koń to na pewno był koń, skoro buty to ewidentnie nie były buty?
Zamrugałam znowu. Nie podnosiłam jeszcze wzroku na właściciela dwóch bosko umięśnionych nóg, ale za to - jakżeby inaczej, życie nie mogło być dla mnie tak łaskawe - odzianych we wściekle czerwone buty z wyjątkowo długimi noskami. I to właśnie ten element garderoby sprawił, że nie potrafiłam skupić się na niczym innym. Wszystko przestało dla mnie istnieć. Fakt, że właśnie mokłam na śniegu i zamarzałam powoli na śmierć, podczas gdy moja gorąca kąpiel właśnie stygła w wiadrze, bo przecież jeszcze wody całkowicie do balii nie nalałam, i to, że najwyraźniej rąbnęłam się w głowę przy upadku w mięciutki śnieżny puch. Albo właśnie umarłam, spadając z tej wysokości, a Szary Pan postanowił urządzić mi, doskonały w swoim mniemaniu, dowcip. Albo to te róże, które tak nieziemsko pachniały, miały jakieś właściwości halucynogenne.
Swojego czasu przez okoliczne trakty wędrowali samotni mężczyźni, oferując swoje usługi równie samotnym damom; długość szpiców ich butów, oraz rzecz jasna kolor, sugerowały że ów pan ma bardzo długie, przydatne w swej pracy narzędzia… zaraz, niewiele myśląc, zaczęłam równie głośno rechotać jak on.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

HYRON

Forteca była pogrążona w ciszy. Grubo ciosane kamienne mury, złożone ze szmaragdowych bloków, wydawały się chłonąć każdy dźwięk, myśl, czy nawet… ludzi. Jakkolwiek dziwna wydawała mi się ta myśl, jeszcze dziwniejsza była druga, która jak iskierka zaiskrzyła w moim umyśle i tak, jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła.
Ten grobowiec stanie się waszym grobowcem.
Tylko potrząsnąłem głową, jakby chcąc otrząsnąć się od tej myśli. Na dziedzińcu zapanował skoro wesoły gwar; część panien i Jeźdźców wdała się w dyskusje, wyraźnie rozluźniona przybyciem do nowego miejsca i wizją odpoczynku pokrótce. Ja sam rozejrzałem się wokoło, rejestrując szczegóły miejsca, do którego przybyliśmy.
Szeroki, rozległy dziedziniec koronowało uschłe dawno temu drzewo. Bujnie rozkwitłe róże, poszarzałe jak gdyby nie tyle zębem czasu, co otoczeniem, rozchylały swoje płatki, siejąc zewsząd piękny zapach. A jednak było coś obcego w tym pięknie, coś niebezpiecznego w tej urodzie - niby niektóre panny skrywały swoją prawdziwą naturę pod przyjemnym uśmiechem i ciepłym spojrzeniem swych oczu, by w nocy dobyć sztyletu i zakończyć życie swojego nieszczęsnego małżonka. Białe drzewo, niegdyś bujnie rozrosłe, również oplatały róże, niby koroną cierniową. Może właśnie to te ciernie, wbijające się w korę, zadusiły drugą, z natury silniejszą, roślinę? Jakoby żona, w boku swego męża jątrząc…
Poszarzałe liście, które nawet nie spadły jesienią z drzewa, szeleściły na wietrze niby papier. Wiatr oderwał dwa z nich, porywając je w swoim tańcu gdzieś daleko poza bramy, które przekroczyliśmy; na moment podążyłem za nimi wzrokiem, zanim moje spojrzenie znów padło na drzewo. Słyszałem w tle głos mojej żony, tak jak jej karsteńskiej towarzyszki. Nie wnikałem, dlaczego nie było tym razem słychać tej drugiej; najwyraźniej, w odróżnieniu od swojej nazbyt rozgadanej ciotki, ta młodsza była bardziej niemową.
Grube, równie pobielałe jak główna kora gałęzie wyginały się, tworząc najbardziej fantazyjne dla oka kształty. Niekiedy w niektórych z nich były grubsze żłobienia, jak gdyby po sznurze lub czymś innym, równie ciężkim.
W sam raz do wieszania ludzi, tak jak w Monastyrze. Niezbyt to były przyjemne czasy, ale trzeba było pewne rzeczy zrobić. Nie ma zbrodni bez kary, a ta musi być po tysiąckroć bardziej surowa, niż sam czyn.
Ciekawe, kiedy uschło…

Róże i bluszcz porastały również niektóre części ścian fortecy; podsunąłem mojemu koniowi jabłko, wygrzebane z juk, zanim wzrok padł na wieże. Niedługo jednak było mi dane obserwować szczegóły otoczenia; oto surowo kute bramy fortecy otworzyły się i wyszedł bogato odziany szlachcic, rozpościerając w szeroko upierścienione dłonie w geście powitania. Wzrok mój niejako automatycznie podążył w tamtą stronę, śledząc szczegóły.
Złoto dla dam, srebro dla panien, żelazo dla królów.
Niejako z automatu wyszedłem na przód grupy, skinieniem głowy przyjmując powitanie.
- Radzi jesteśmy twojej gościny, panie. Kompania Jeźdźców nie zapomni o tej dobroci - odrzekłem uprzejmie, nie omieszkawszy bystrym okiem omieść innych szczegółów. Na małym palcu plasował się pierścień z żelazem, z czarną emalią i pozłacanym słońcem; choć symbole na mojej broszy i moim sygnecie były te same, metale były inne. Moje zamykały się w złocie i obsydianie, podczas gdy on wybrał surowe żelazo i granit. I mimo, że miał pełen wybór w doborze materiału i metalu, coś w nim wydawało mi się prześmiewcze, jak gdyby umniejszał Królowej Słońca, lub miał jej symbolem czegoś innego dopełnić.
Drugi pierścień zaś, również z żelaza, na sobie zawierał znak antymonu; w alchemii oznaczało to połączenie dzikiego ducha natury i człowieka, coś, uosobieniem czego byliśmy. Żelazo zaś symbolizowało boga wojny.
Na środkowym palcu królował pierścień ze złota, połączony z czerwonym kamieniem.
Złoto i czerwień są symbolami kamienia filozoficznego, nieśmiertelności… jesteś poszukiwaczem.
Kolejny, na palcu wskazującym, był srebrnym wężem o oczach z kryształu górskiego. Kryształ górski oczyszczał z chaosu; koił wzburzone morze rozgorączkowanych myśli, pomagając jego właścicielowi się opanować. Sam wąż nie był tu przypadkowym symbolem; w alchemii stanowił symbol nieśmiertelności, ale również oznaczał rtęć.
Rtęć, złoto, żelazo… mogłem założyć się, że co najmniej jeden pierścień mógł być cynowy, a drugi ze srebra. Szybkie zerknięcie potwierdziło moje przypuszczenia - srebrny sygnet ze szmaragdem lśnił w blasku pochodni. Drugi, również z żelaza i granitu, zawierał znak Księżycowej Pani. Mały, cienki sierp również błysnął prześmiewczo, zanim zniknął w półmroku.
Szmaragd przed zabójstwem chroni, bowiem nigdy nie znaleziono go przy żadnym zamordowanym…
Ale czemuż umniejszać paniom Dnia i Nocy, zamykając ich znaki w granicie? Kamień cmentarny niepochlebnym jest przecież…
Króluje złoto z rubinem, i żelazo, znak wojny.
Wtem mój wzrok padł na inny pierścień; ongiś w starych czasach, jeszcze dawniejszych niż zanim się urodziłem, Kompania miała własne pierścienie, by Zwierzołacy mogli się wzajemnie rozpoznać. Jednak zwyczaj ten zarzucono, gdyż prowadził do pewnych pomyłek, i nieraz wpadaliśmy na morderców naszych braci, którzy traktowali je jako trofeum. Nieraz bywało, że ten i ów był na tyle przekonujący, by w pole wywieść niektórych z nas swoimi bajkami o zwierzołactwie; zazwyczaj jednak łatwo było to zweryfikować…


Gdy właściciel tegoż przybytku odsunął się pod drzwi, pozwalając moim Jeźdźcom wejść, mój wzrok padł na tłumek w poszukiwaniu żonki. Płomiennorude włosy nawet wśród szarego półmroku, który właśnie zapadał, nie były szczególnie trudne do zauważenia. Przez dłuższą chwilę obserwowałem, jak śmieje się i żartuje z Hectorem; nawet dla mnie nie było trudne odnotowanie, z jak wielką poufałością tur ten odnosi się do obu kobiet, starszej i młodszej, nie omieszkawszy żartować z Airanną w taki sposób, w jaki nie powinien czynić tego nieżonaty mężczyzna wobec mężatki. Alayę zignorowałem; nie interesowała mnie ta kobieta w żadnym stopniu.
Nie omieszkałem jednak wtrącić się w ich dyskusję, między wierszami przypominając mojej pannie o tym, co ją czekało. Żarty żartami, jednak pewne powinności miała - nie tylko wobec męża, ale również swojej rodziny. Umowa była umową i miała zostać przypieczętowana, nieważne czy “małżonek był jej potrzebny, czy nie”. Z ledwie słyszalnym prychnięciem odwróciłem się, zabierając swoje toboły, zanim skinieniem głowy podziękowałem jednemu ze swoich żołnierzy. Obrotny chłopak szybko zajął się zwierzętami, pospołu z tutejszym Jeźdźcem.

Po przekroczeniu progu zamku towarzysze tutejszego władcy rozsunęli się na boki, tworząc szpaler; twarze mężczyzn i kobiet były spokojne, bez śladów jakichkolwiek zmartwień czy innych uczuć i emocji. Poniekąd im zazdrościłem; po chwili jednak zrozumiałem ich odczucia, gdy zagłębiłem się w budynek, prowadzony przez jednego z Jeźdźców ze znakiem . Chociaż zazwyczaj byłem z natury spokojnym człowiekiem, tutaj poczułem przypływ prawdziwego spokoju. Nie była to emocja, lecz raczej coś jak stałe uczucie - tak, jak poczucie miłości towarzyszyło nam w czyjejś obecności, świadomość bycia kochanym, tak teraz otulała mnie przyjemna mgła prawdziwego spokoju.
Jak gdybym legnął w grobie i nie dotyczyły mnie już żadne zmartwienia, żadne troski. Wszystko było dobrze, takie jak być powinno… czemu więc miałbym myśleć o przyszłości? Nie miałem na swoich barkach żadnego innego ciężaru, czy to odpowiedzialności, czy to poczucia, że goni mnie czas. Dzisiejszego dnia winienem odpocząć. Mówiło mi to nie tylko ciało, ale również umysł.
Było to znajome uczucie, które znałem z kaplicy Bogini Słońca. To tam, wśród biało-złotych i pomarańczowych witraży, dotykało mnie to uczucie spokoju, które przeżywałem i odczuwałem teraz. A przecież nie było tu Jej. Ani żadnej z jej kapłanek…
Być może właśnie tego potrzebowałeś. Momentu, żeby stanąć po drodze, zastanowić się, zatrzymać na chwilę, bez życia w szaleńczym pędzie. Tutaj czas jakby się zatrzymał… prawda? Nie masz tego odczucia?
Być może właśnie dlatego masz wrażenie spokoju i leżenia w grobie. Tutaj czas nie płynie. Chociaż zmieniają się pory roku, to czy czas naprawdę tutaj dominuje? Spójrz na liście…

Wnętrze fortecy rozświetlały pochodnie; w półmroku połyskiwały złote i srebrne nici, wplecione w arrasy. Z tego, co widziałem, układały się one w określony ciąg; nie przypatrywałem się im jednak uważnie, poza tym, że trudno było oderwać wzrok od srebrzystych włosów kobiety, które wyglądały jak zimowa rzeka. Wokół niej wznosiła się księżycowa aureola, podobnie jak nad jej partnerem, uwiecznionych na późniejszych elementach arrasów. Samego słońca, czy złota, nie było praktycznie prawie w ogóle - tylko tyle, po to, by podkreślić ważniejsze aspekty bogactwa. Dominowało srebro, biel, szarość i czerń. Wiedziałem, o czym były te arrasy; była to kolejna legenda, tym razem pochodząca z moich rodzinnych stron.

Ismirala, Ismirala, czyż ci było źle?
Wśród oszronionych brzóz, chylących się wierzb,
Wśród skutych lodem rzek i wód, odbijających piękno twe?
Ismirala, Ismirala, czyż ci było źle?


Coś mi mówiło, że z właścicielem fortecy bym się bardzo dobrze dogadał. Jednak na dzisiaj moje plany były zgoła inne - ogolić się, wykąpać, zjeść i spać. Przyziemne priorytety, skądinąd. I chociaż położyłem swoje rzeczy w pokoju, nie omieszkawszy brzytwy wyjąć od razu, to wciąż w głowie miałem jedną rzecz: do całego tego obrazka - trzaskającego radośnie kominka, służki, pochylonej nad kociołkiem z wodą, wyleniałego dywaniku z niedźwiedzia przed tymże kominkiem, brakowało mi tu żony, która przecież powinna tu być, zamiast prowadzać się z innymi mężczyznami.
Z nieukrywaną irytacją spojrzałem na stolik, na którym leżało i lusterko, i brzytwa, i mydło do golenia, i insze wszelakie pachnidła.
Trudno, najwyżej zrobię to rano, pomyślałem z irytacją, zanim wyszedłem znowu na korytarz, nie omieszkawszy zostawić uchylonych drzwi.
- Nie zamykaj, dobrze? Zostaw uchylone - zwróciłem się do służki. Dziewczyna jedynie kiwnęła głową, nie odwracając się od kominka. Ja zaś z tymi słowy, jak i mamrotanymi przekleństwami na ustach, ruszyłem na spacer po fortecy w poszukiwaniu żony.
Informacje, uzyskane od świty tutejszego władcy, pozwoliły mi ustalić, że Airanna znajdowała się jak dotąd w północnym skrzydle, przy kwaterach swojej towarzyszki. Jednak po zagłębieniu się tam nie słyszałem ani śmiechów, ani rubasznych komentarzy, nie mówiąc już nawet o szmerze kroków. Znów po raz kolejny miałem wrażenie, że otacza mnie poduszka, tłumiąc wszelakie dźwięki.
Światła pochodni, przymocowanych do ścian, już coraz bardziej przygasały, im głębiej prowadziły mnie korytarze. Bynajmniej nie chodziło o powiew wiatru, chcący przychylić i przydusić buzujący płomień; raczej jak gdyby coś odbierało mu ciepła, żywotności i mocy, zmuszając do przytłumionego pełzania na powierzchni drewna. Same arrasy miały już znacznie mroczniejszą symbolikę, zaś ciemnozielony kamień pomału przekształcał się w czarny, jak gdyby coś przed wiekami tutaj spłonęło. Niekiedy żwawszy przebłysk ognika ujawniał przyczajoną w mroku różę i jej kolce. Jednak niedługo później dostrzegłem przed sobą rude włosy; niezwłocznie złapałem kobietę za dłoń, chcąc przytrzymać ją w miejscu.
- Wracamy - oświadczyłem tonem głosu nieznoszącym sprzeciwu.
- Czy coś się wydarzyło, panie? - odezwał się ktoś za moimi plecami. Odwróciwszy się, mój wzrok padł na gospodarza zamku. Jedynie przygarnąłem Airannę mocniej do siebie, jak gdyby chcąc zaznaczyć, że kobieta już nigdzie dalej nie pójdzie i nie będzie myszkować po cudzych kątach.
- Nic szczególnego - odrzekłem. - Jeno żonę znaleźć musiałem, bowiem jej kobieca ciekawość z daleka od komnat wspólnych ją zaprowadziła.
Widziałem zmarszczone brwi Airy; zignorowałem to dość wymownie.
- Ciekawość to dobra rzecz, panie - odrzekł ze śmiechem gospodarz. - A aby zaspokoić twoją ciekawość, pani, pozwól, że rzeknę: nic tam dalej nie ma - dodał, zwracając się do Airanny. - Czy mógłbym wiedzieć, cóż cię tam zaprowadziło? Niekiedy bywają tutaj myszy i szczury, jak to w takiego rodzaju fortecach, jednak śmiem sądzić, że nie one były przyczyną twojej ciekawości.
- Wybacz panie, zacisznego kąta szukałam… szłam za kimś z twojej świty, by o niego zapytać, miejsce to tak piękne, że zapomniałam się odrobinę. Proszę wybaczyć… - dźwięczny głos Airy był szczery i niewinny, jak gdyby kobieta rzeczywiście tylko o to zamierzała zapytać. Z wysiłkiem utrzymałem kamienną twarz. Jedynie rzuciłem kobiecie puste, nieprzeniknione, nic niemówiące spojrzenie. Gospodarz jedynie się uśmiechnął.
- Zaciszne kąty, w sam raz na romantyczną schadzkę, są w ogrodach - odrzekł, zanim uniósł upierścienioną dłoń do brody w wyraźnym zamyśleniu.
- Innym, mniej romantycznym miejscem, są wieże. Wspaniałe zwłaszcza o wschodzie słońca. Obiecuję, że będziesz zadowolona z tego widoku, pani. Takiej ciszy i kolorów jak tam nigdzie indziej nie ma - dodał w uprzejmym, ciepłym uśmiechu.
Uśmiech ciepły i wdzięczny na twarzy dziewczyny pojawił się dość znienacka, przyjemnie mnie zaskakując. Airanna dygnęła w ramach podzięki, tak jak ją kiedyś uczono.
- Dziękuję, panie. Jeśli czas i twa gościna pozwolą, zapewne odwiedzę tę miejsca… - czułem, że mimo wszystko nadal nie wyrywała swojej dłoni z mojego uścisku.
- Postaram się, panie… - odparła z uśmiechem i na pożegnanie swą głowę ponownie skłoniła. Odwróciłem głowę po dłuższej chwili, czując na sobie jej spojrzenie. Podjąłem dalszy marsz, nadal nie puszczając dłoni kobiety.
- Ongiś w jednej z fortec młody Jeździec… nie pomnę jego imienia… zaszedł w głąb komnat za piękną panną. O tym nie wiedzieliśmy - odrzekłem po dłuższej chwili. - Jak sądzisz, co się z nim stało?
- Zjadła go? Czy na śmierć przeraziła?- odparła dziewczyna. Widać, że niezbyt do niej trafiłem.
- Och. Nie. Szukaliśmy go przez kilka dni - rzuciłem gawędziarskim tonem, jak gdybym rozmawiał z nią o pogodzie co najwyżej. Blady uśmieszek zaigrał mi przez sekundę na ustach. Nie była to miła historia, jednak powinno jej to uświadomić, jakim typem ludzi była Kompania.
- Znaleźliśmy go po jakimś czasie z nożem w sercu. Nigdy nie doszliśmy do tożsamości mordercy. Nawet teraz, po tylu latach, musiałbym go ściąć. To, co chcę powiedzieć, pani...
Na moment się zatrzymałem; nadal nie puszczałem jej dłoni z uścisku. Nie był on mocny, ale jednak na tyle mocny, by dać jej do zrozumienia, że lepiej nigdzie się nie oddalać.
- Jesteś w tym świecie kimś nowym i nie znasz jego reguł - rzekłem po dłuższej chwili. Ciemnoszare oczy znów napotkały jasnozielone. - Świat, jaki znałaś, nie jest już tak bezpieczny, jak kiedyś. To nie są puszcze, do których udawałaś się niegdyś na polowania, a te fortece nie należą do zaprzyjaźnionych, lub do choćby odrobinę przyjaznej nam szlachty. Tu musisz kierować się rozsądkiem, nie zaś sercem i ciekawością.
- Ten świat jest równie popsuty, jedynie tu uważać dodatkowo muszę na magiczne dziwy… - odparła, zanim zmieniła temat. - Udawaniem troski nie zatrzymasz mnie w komnacie…
Poczułem, jak mój kącik ust wędruje do góry w lekkim wyrazie rozbawienia.
- Pojęcia nie mam, co te wiejskie baby ci naopowiadały, że tak tego się boisz - oświadczyłem po chwili. - Niemniej jednak nie mówiłem tego z myślą, aby cię w komnacie zatrzymać. Mogę wydawać się… jakbyś to nazwała… - na moment zastanowiłem się, szukając słowa. Udającym czy udawającym? - Udawającym… niemniej jednak, gdybyś postarała się na tyle, by mnie chociaż odrobinę lepiej poznać, zdałabyś sobie sprawę, że nie wszystko jest takie, jakie tobie się wydaje.
Po tych słowach puściłem jej rękę i wyciągnąłem dłoń w jaśniejszą część korytarza.
- Bardzo proszę, pani.
- A czegóż to się boję? - Airanna uniosła lekko brew. - Oh proszę… wystarczającą próbkę siebie już mi ofiarowałeś, jak zepsute mięso na straganie, nie zachęciło mnie to… - dodała i w wyznaczonym kierunku zmierzyła. Mogłem jedynie obserwować jej plecy i falę długich, ogniście rudych włosów, w tym półmroku lśniących niczym miedź. Jedynie westchnąłem, nie kryjąc znużenia i zmęczenia. Byłem już za stary, by wdawać się w gierki, w które próbowała mnie wciągnąć. I miałem już dość.
Nie oczekiwałem od życia zbyt wiele. Liczyłem na pannę o spokojnym charakterze, a w zamian co dostałem? Narwaną nastolatkę, której trzeba było non stop pilnować, bo gotowa była wpakować się w kłopoty przy pierwszej lepszej okazji. Życie lubiło wpychać mnie w role niań.
- Boisz się braku kontroli - odparłem po dłuższej chwili, cichym, acz ciężkim głosem, który brzmiał teraz jak stal. Nie był to miękki, delikatny głos kochanka, czy zwyczajny głos, jakbyśmy w tej chwili prowadzili typową, zwykłą konwersację. Mój głos był głośniejszy niewiele bardziej od trzasku pochodni. A jednak wiedziałem, że ona to wszystko usłyszy.
Zapatrzyłem się na korytarz przed nami. Znamienne, że ja nadal byłem za nią, w tej mrocznej, ciemnej części labiryntu, podczas gdy ona lgnęła do światła… jak ćma… podczas gdy ja wolałem zostać w mroku.
- Sądzę, że ukrywasz swój lęk i brak pewności siebie pod płaszczykiem hardej, gotowej na wszystko panienki… takiej, która wszystkich przepije… nie ugotuje niczego, bo jej na damę nie uczono… wspaniale jeździ konno, niewiele gorzej niż mężczyzna. Próbujesz być jak my… ale wszystko to robisz dlatego, że boisz się stracić kontrolę i pokazać słabość - oświadczyłem. - Bo jeśli mężczyzna będzie w czymś od ciebie lepszy… silniejszy… zabierze ci tę resztkę godności osobistej, na której zbudowałaś swój charakter, swoją tożsamość. Zabierze ci tę niezależność, dzięki której czujesz się lepsza od innych kobiet. Przecież to dało ci tę dumę, prawda? Dumę, dzięki której zawsze kroczysz tak prosto, z głową wysoko wzniesioną… patrząc na innych jak równych sobie, nieważne jak bardzo nisko byś kiedykolwiek na drabinie społecznej stała.
Nie spieszyłem się; obserwowałem nasze cienie, tańczące na ścianach, i mgiełki naszego oddechu. Zimno znów wracało na korytarze. Delikatne dmuchnięcie mroźnego wiatru sprawiło, że arras lekko, ledwie zauważalnie zafalował.
- Znalazłaś się sama w świecie, którego nie znasz - kontynuowałem. Miałem wrażenie, że mój głos zniżył się już do szeptu, mimo że mówiłem cicho. A może to cały świat zdawał się przycichnąć i słuchać tego, co mówiłem? - Więc bronisz się. Zakładasz maskę pewnej siebie panny. Może wcześniej taka byłaś, w swoim świecie, ale w tym każdy zły krok może doprowadzić do twojego końca, więc musisz tym bardziej się starać i udawać, że wszystko jest w porządku. I jesteś tego doskonale świadoma. Przecież to, co masz na szyi, ciągle cię ostrzega… i dało ci najgorszą klątwę, prawda? - mój śmiech odbił się echem od ścian. - W pewien sposób podoba mi się ta ironia losu. Coś, przed czym uciekałaś, i tak cię dopadło. Ale, kontynuując…
Uniosłem dłoń w zamyśleniu, przypominając sobie wcześniejsze wydarzenia. Wiedźmi Targ, kiedy głupie baby zboczyły z drogi. Ach, oczywiście… i to…
- Czujesz się jak towar, bo przecież ojciec musiał cię wydać. Nie znam powodów, nigdy nie interesowały mnie prywatne pobudki tutejszej szlachty… ale… właśnie dlaczego ciebie? Taki klejnot High Hallacku? Dziewczynę o płomiennorudych włosach i zielonych oczach? Panienkę, która starała się być tak dobra, lepsza od innych… a jednak i tak została oddana. Oczywiście… skoro nie próbowałaś przed tym uciekać… to prawdopodobnie liczyłaś, że spodoba ci się ta przygoda. Ale kiedy napotkałaś pierwszą przeszkodę, pierwszego człowieka, który nie darzył cię nabożną czcią, nie zamierzał podporządkowywać tobie wszystkiego, nie traktuje cię jak swoją gwiazdę, przestało ci się to podobać. Bo w końcu nie był to człowiek tak pobłażliwy jak twój ojciec, czy inna służba, a ktoś od ciebie silniejszy, kto wymaga dostosowania się do reguł i zasad. Dzieciństwo się skończyło, panienko, a ty nie potrafisz nawet dorosnąć i zaakceptować pewnych zasad, reguł gry, które mogą ci się nie podobać, a ty musisz je uszanować. Niech zgadnę: jak dotąd to ty narzucałaś innym zasady swojej gry, a inni musieli się do tego zastosować?
- Braku kontroli. I przed tym ostrzegały mnie wiejskie baby? - dziewczyna posłała mi krótkie spojrzenie, kiedy odległość między nami była jeszcze znikoma. - To zaskakujące, że jednocześnie wiesz tak wiele i tak niewiele… słaby z ciebie słuchacz, jednak obserwujesz mnie uważniej niż myślałam… - stwierdziła zadziwiająco spokojnie. Interesujące. Wydawała się spokojna, jakby moje słowa nie wywarły na niej wrażenia, jednak miałem wrażenie, że gdzieś mimo wszystko trafiłem w jakiś miękki punkt.
- Nie boję się mówić o swych odczuciach w tym i o strachu czy lęku, dzielę się tym po prostu jedynie z bliskimi mi osobami. A tobie wprost mogę jedynie powiedzieć, że lęk czuję przed tobą, co już mówiłam, być może medalion to spotęgował, ale dzięki niemu jestem przynajmniej świadoma realnego zagrożenia, nie uznając go jedynie za wymysł zmęczonej głowy…
To, że nie jestem taki, jaki oczekiwałaś żebym był, nie znaczy że jestem zagrożeniem - odparłem oschle. - Jedno mam tylko pytanie. Dasz mi szansę, czy mam nawet nie próbować? Bo chciałbym wiedzieć tylko, czy mam nie marnować czasu.
- Jesteś doświadczony i konkretny, ja tego dopiero się uczę, emocji nie umiem od tak odsunąć, a mocno uderzyły we mnie twoje słowa i czyny, więc odpowiedzieć nie potrafię... - wiedziałem, że Airanna była ze mną szczera. Jedynie pokiwałem głową do siebie.
- Jestem doświadczony i konkretny, bo nie mam czasu na marnowanie czasu - odparłem krótko. - Jeśli czujesz się zagrożona przy mnie, mimo że przyszedłem cię odnaleźć, i zagrożenie we mnie widzisz tylko jedynie dlatego, że zadałem ci pytanie o Wiedźmi Targ, to nie mamy chyba o czym rozmawiać. Nie mam chęci na zabawę w kotka i myszkę. Jeśli sobie życzysz, możemy przeciąć tę więź i węzeł małżeński, i odpuścić sobie.
- Nie szukałeś mnie z troski, a bym ci wstydu nie przyniosła - odrzekła kobieta. Ja zaś jedynie wzniosłem oczy ku niebu, jak gdyby błagając Królową Słońca o zmiłowanie.
Litości, królowo… dłużej tych kocopołów nie wytrzymam. Za stary jestem na rozmowy o uczuciach z nastolatkami.
- Jednak bez względu na twe pobudki, dziękuję, bo faktycznie nie miałam pojęcia, do której komnaty się udać… - dodała. Jedynie parsknąłem ledwie słyszalnie wiedząc, że kobieta i tak czy siak nie miała pojęcia, którędy powinna iść. Bo, po fakcie, minęliśmy nawet nasz własny pokój, co też zrobiłem z premedytacją.
- Ty widzisz pytanie, ja wiem, że dało się je zadać w inny sposób, nie mam problemu z mówieniem prawdy i powodów do wątpienia w to ci nie dałam. Pytania w naszej sytuacji są kluczowe, kiedy nic o sobie nie wiemy, więc one nie stanowią problemu - kąciki moich ust powędrowały do góry, gdy widziałem jak Aira coraz niecierpliwiej spoglądała na drzwi mijanych komnat, zanim znów zmieniła temat. - Nie znam waszych tradycji, przybliż mi ją proszę, czym ona jest i jaki ma cel?
- Pytasz o tradycję zerwania małżeństwa, czy raczej zainteresowały cię jakieś inne, nie związane z rozwodem? - zapytałem z przekąsem. - Zawróć. Bo minęliśmy naszą komnatę. - teraz uśmiech, wyjątkowo złośliwy, wykwitnął na moich ustach. Nie mogłem się powstrzymać. Rzadko kiedy pozwalałem sobie na pokazywanie tego, że jednak miewałem poczucie humoru. Dostrzegłem uniesiony kącik ust Airy, gdy dziewczyna odwróciła się na pięcie.
- Jeśli chodzi o zerwanie małżeństwa, muszę wyciągnąć miecz i położyć go między nami na łożu. I tyle - skwitowałem obojętnym tonem głosu, zanim otworzyłem szerzej drzwi do naszej komnaty. Służki już tam nie było; zamiast tego w balii leżała zagrzana, przyjemnie parująca woda, która dodatkowo grzała pomieszczenie.
- Lepiej bym znała te tradycje dla was znaczące… - odparła. - Ciekawe i proste, nie spodziewałam się, że uznajecie coś takiego - dodała. Tylko kiwnąłem, obserwując, gdzie stawia plecak.
Na komodzie, odnotowałem w myślach, zanim spojrzałem na stolik, gdzie leżała jak dotychczas moja brzytwa.
- Cóż, nikt nie docenia możliwości szybkiego i bezproblemowego rozwodu tak szybko jak ten, kto go potrzebuje. A opowiedzieć ci mogę. Co konkretnie cię interesuje? - skwitowałem oschle, zanim przesunąłem palcem po stole.
- To chcesz rozwodu? - zapytała.
- Ciebie miałem o to pytać.

ODPOWIEDZ