AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Post autor: Einsamkeit »



Obrazek


Króciutki spis:

① Zaczynamy w okolicy znanej nam z TS2: Akademia Klasyczna.
② Można się przenieść z innego uniwersytetu, np. na wymianę studencką.
③ Zmieniają się tu pory roku. Zaczynamy jesienią. Mieszkamy w akademiku - wszakże kogo stać na wynajem własnego mieszkania na start?
④ Nie ograniczamy się. Kopanie automatu, grzebanie w śmietnikach, podrywanie wykładowców, oszukiwanie na egzaminach? Droga wolna.
⑤ Rzucamy kością na niektóre wydarzenia losowe, np. na discordzie. Simsy są nieprzewidywalne, prawdziwe życie też. Tak więc jeśli automat na nas spadnie, lepiej żeby ktoś był w pobliżu...
⑥ Budżet startowy: 2000 simoleonów.


• Absolutne must have w KP: podstawowe informacje, zawierające imię, nazwisko, rasę, wiek, rok studiów i kierunek. Można wybierać spośród kierunków z TS2, TS3, TS4. Dotyczy to również umiejętności ze wszystkich odsłon serii (wyjątek: TS1).
• Opcjonalne not-must-have w KP: orientacja, "co nas kręci, co nas odrzuca" (TS2), aspiracje, przynależność do klubu.
• Można przynależeć do kilku grup społecznych - Towarzystwo Słodkiej Rolady (tajniacy)(TS2), Buntownicy (artyści), Ważniacy (politykierzy i celebryci), Kujony (naukowcy i nerdy).
• Umiejętności: nie no, postarajmy się nie robić z postaci Leonarda Da Vinci, która wszystko umie.

1 umiejętność — max,

1 umiejętność — 8-9 punktów

2 umiejętności — 6-7

2 umiejętności — 3-4

2 umiejętności — 2-1

• Postać może być Osobistością (TS3).
• Postać może dorabiać, np. w Prażonym Ziarnie (kawiarnia) (TS3) albo w Komiksach Krzyśka (TS3) lub innych obiektach do tego przeznaczonych (także własne, wymyślone przez nas lokale).
• Czasami w miasteczku studenckim odbywają się tematyczne imprezy (TS3) - np. Halloween, Dzień Zimy, Dzień Wiosny, Dzień Lata i związane z nimi aktywności.
• Studenci w ramach przerwy uczelnianej mogą wyjechać na kilka dni za granicę - np. na Wyspa Twikkii (tropiki), Trzy Jeziora (biwak), Wioska Takemizu (okolica w rodzaju Chin-Japonii) (TS2), Shang Simla, Champs Les Sims albo Al Simhara (TS3), Selvadorada lub Granitowe Kaskady (TS4).



I najważniejsze: Chill!

POSTACI:
TECHNIK TRUTEŃ 3 KOLONIZATOR
ŻAKIN BUKIET
DRACO SOUEN
HIACYNT WIADERKO
Awatar użytkownika
goblin
Posty: 5
Rejestracja: pt maja 21, 2021 2:38 pm

Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Post autor: goblin »

Obrazek


✺ Technik Truteń 3 Kolonizator || czyli po prostu Truteń, bo pełna godność przyprawia go o zadyszkę || kosmita || wiek – gdzieś na samym starcie Młodego Dorosłego || II rok studiów || kierunek – biologia || Panna || aspiracja – pragnienie zdobywania wiedzy || pochodzi z Dziwnowa ||
co złośliwsi powiedzieliby, że należy do Kujonów… || zdarzy mu się użyć telepatycznych mocy żeby podejrzeć odpowiedzi na egzaminie, ale o tym cicho-sza ✺


✺ WYGLĄD ✺

Jaki kosmita jest, każdy widzi : Truteń nie wyróżnia się niczym konkretnym spośród swoich krewnych, jeśliby pominąć przedwcześnie posiwiałe włosy i nierzadko zdobiące jego buziuchnę plastry, bo jest z niego niezła pierdoła. Okulary to tylko taka przykrywka, bo wyczytał gdzieś w Simowych magazynach, że wtedy wygląda się mądrzej. Próbując kopiować ekspresje Simów nierzadko wygląda jak seryjny morderca – nie warto jednak bać się Trutnia, on tylko chce się zaprzyjaźnić. Jego garderoba składa się zwykle z burych bluz, swetrów, dwóch hawajskich koszul po tacie i skórzanej kurtki, której nie zakłada jednak bo siara. Albo strach przed rozmaitym manto od buntowników.


✺ SIMOLOGIA ✺

ambitny, pracoholik, perfekcjonista, samotnik, roztrzepany
logika 10
technika 8
hakowanie 6
kondycja 2 (jeśli każesz mu wchodzić po schodach na 4 piętro… zgon na miejscu)


✺ OSOBOWOŚĆ ✺

Zasadniczo zafascynowany Simowym – ludzkim? – światem; i choć jego tytuł/nazwisko twierdziłoby inaczej, Truteń pragnie wesprzeć poziom życia Simów kosmicznymi zasobami i technologiami. Szczególnie upodobał sobie biologiczną budowę struktury świata, a co za tym idzie – fizjologię ‘tutejszych’. Wierzy, że poprzez zawód lekarza zrealizuje swoje aspiracje. Choć śmiało można byłoby określić Trutnia ‘jajogłowym’, jest fantastycznie nieogarnięty w zwykłych, socjalnych sprawach – zdarza się, że weźmie pewne niuanse bardzo, bardzo dosłownie… W swojej potrzebie pomocy bywa szczególnie naiwny i nie jest trudno go wykorzystać – biada jednak takiemu cwaniakowi, jeśli Kolonizator, nie daj Bello Ćwir, w porę się zorientuje... Przez uprzedzenia związane z jego przedziwnym wyglądem od czasów podstawówki zwykł trzymać się na uboczu – i chociaż zatwardziale trzyma się indywidualizmu, dobrze byłoby czasem z kimś pogadać.
Ma hyzia na punkcie technologii i nierzadko włamywał się do USOS-a (SIM-osa…?), żeby poprawić kolegom (no, i przy okazji sobie) oceny. W wolnych chwilach ogląda planety przez teleskop, zgłębia nowe formy życia albo tańczy nago na balkonie – taka kosmiczna joga.


✺ INNE ✺

Bardzo lubi Simową muzykę, choć jednocześnie absolutnie nie ma słuchu muzycznego.
Gdyby prąd umiał mówić, brzmiałby jak Truteń – kiedy otwiera usta, czasem słychać pojedyncze piski i błędy w kodzie. Maxis, napraw.
Dorabia w jednym z pomniejszych sklepików na terenie otoczenia Akademia Klasyczna – co konkretnie sprzedaje, pozostaje tajemnicą.
Jego część pokoju zawalona jest przedziwnymi, świecącymi przedmiotami zostawionymi w spadku po innej formie cywilizacji – bez umycia rączek (i kija) raczej nie warto tego dotykać. Chyba, że chce się zostać Simem w cętki.
Ostatnio zmieniony czw maja 27, 2021 10:01 pm przez goblin, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Post autor: Einsamkeit »

Obrazek


|| Joaquin BAKET zwany Joachimem albo Żakinem Bukietem, czasem Żakietem || wiek nieokreślony, i tak wiadomo że się odmładza || 23.03. || wściekle rude włosy z natury || buntownik || żyje ze sztuki - głównie street art i fotografia, czasem maluje || bez rodziny || pochodzi z Bridgeport || absolwent Uniwersytetu Simowego na kierunku komunikacja (3 lata studiów) (TS3) || obecnie studiuje filozofię (TS2) || połowicznie Ważniak, połowicznie Buntownik || stały bywalec imprez na miasteczku || ulubione miejsce: kawiarnia Prażone Ziarna, Przedmieście - klub ZaDoSaRa i galeria sztuki, Uniwersytet Simowy - Stadion i Aneks Szczepana || Osobistość ||

|| street art || malarstwo || fotografia || kocha podróże (a raczej zagraniczne dziewczęta) || chętnie uczy się nowych rzeczy || kocha sport, zwłaszcza ze znajomymi ||

Nowe żarcie, koncert gwiazdy, wystawa w mieście, otwarcie knajpy czy premiera hitowego filmu? Joaquina długo nie trzeba namawiać - będzie pierwszy w kolejce. Stały bywalec wszystkich klubów w Bridgeport, przeniósł swoje nawyki do miasteczka studenckiego. Należałoby się zastanowić, w jaki sposób Joaquinowi udało się w ogóle zaliczyć studia z komunikacji, skoro przebywał wszędzie, tylko nie na zajęciach?
Najwyraźniej samo bycie wygadanym nie wystarczyło - należało jeszcze zaliczyć nie tylko kilka przedmiotów, ale również wykładowczynię z tego kierunku oraz pomóc sobie ściągami od kolegów Buntowników. Zresztą, proszę was, kto normalny marnuje czas na bezużyteczne studia, jeśli zna tych Buntowników co trzeba? Zwłaszcza tych, którzy mogą zhakować system uczelniany i ściągnąć zawczasu testy - a nawet, co lepsze, odpowiedzi do nich? No. Trzeba sobie upraszczać życie i zarabiać słodkie simoleony.
I podrywać nowych wykładowców. Czego oczy nie widzą, tego serce nie boli, nie?... czy jakoś tak.

|| unika zobowiązań || dusza towarzystwa || wirtuoz || śmiałek || poszukiwacz przygód || nocny marek || awangarda || cecha własna: uwielbia zarabiać || cecha własna: nienawidzi dzwonić, pisać listów ani mailować - najłatwiej napisać do niego sms lub złapać go na kampusie || chemia: kręci go zgrabna sylwetka i okulary, odrzuca smród ||

Właściwie dlaczego Joaquin zajął się sztuką, nie zaś muzyką, do której ma naturalne predyspozycje? Wynika to z tego, że street art, malarstwa czy fotografia - z których przecież żyje - uznał za znacznie większe wyzwanie niż gra na jakimkolwiek instrumencie, która jest jego zdaniem wybitnie banalna. Bo przecież grać każdy potrafi, nie? Ci z ołówkiem to wybrańcy!
Będąc nastolatkiem, dorabiał sobie graniem na gitarze na stacjach metra w Bridgeport - w tych czasach wyrobił sobie też umiejętność magicznego rozpływania się w powietrzu na widok stróżów prawa. Do dzisiaj się to zresztą też przydaje, na przykład po wyścigu w wózkach sklepowych, kradzionych z parkingu uczelnianego sklepu spożywczego. Powrót Joaquina na kampus równa się z dezorganizacją studenckiego życia, czystym chaosem i szalonymi pomysłami, tak jak coroczne wyścigi picia kawy z najbardziej dziwaczną kombinacją ziół czy tradycyjne Street Race w wózkach sklepowych, stanowiących otwarcie roku akademickiego.

|| 10 - gitara || 8 - street art alias grafficiarstwo || 7 - fotografia || 6 - malarstwo || 3 - sztuki walki ||

Uwielbia podróżować - jak to się mówi, każdy marynarz w każdym porcie ma inną dziewczynę. Jedną na Tajwan, jedną na Cejlon, jedną na Martynikę i tak dalej. A żona jest na Hawajach. Nie, żeby Joaquin kiedykolwiek miał żonę, wręcz przeciwnie - natomiast jego serce i uczucia zdobyły sobie śliczne Simki, Adaeze Min ze Shang Simla i bliżej nieznana Francuzka z Champs Les Sims.
A czy jest coś jeszcze, oprócz turystyki estetyczno - seksualnej? Oczywiście! Otóż Joaquin ubóstwia zwiedzać - a może raczej rujnować - okoliczne muzea, podziemia, opuszczone nektarnie i pobliskie okolice w poszukiwaniu skarbów, artefaktów, dawno zapomnianych przez jakąkolwiek cywilizację map i tak dalej. No po prostu chłopak orkiestra. Już i tak ma kilka mandatów za dewastowanie własności publicznej i uszkodzenie mumii z Al Simhara.

Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Karta Postaci - Draco

Post autor: Amazi »


Obrazek
Obrazek

|Imię: │ Draco │
Nazwisko: │ Souen │
| Wiek: | 24 lata |
| Urodzony: | 1 listopada |
|Znal zodiaku: | Skorpion |
Płeć: │ Mężczyzna │
| Orientacja: │ Biseksualny │
Rasa: │ Wampir │
| Kierunek: | się pomyśli xd |
| Klub: | Słodkiej Rolady |

Głos

|Wzrost: │ 190 cm │ Waga: │ 89 kg │
Kolor oczu: │ Lodowy błękit │
| Kolor włosów: │ Biel │
Cera: │ Blada │
Sylwetka: │ Wysportowana │
|Znaki szczególne: │ Tatuaże, kły |
Obrazek
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Post autor: Einsamkeit »

- Ej, patrzcie tera! Jak zrobię stójkę na beczce, to…
- Złapcie go za nogi i wyciągamy! Na trzy… raz, dwa… trzyyyyyy!
Krótkie spojrzenie w stronę studentów uprzytomniło mi, że może i była godzina ósma trzydzieści rano - ale sami mieszkańcy miasteczka przypominali aktualnie żywe trupy. O tej porze dogorywały ostatnie imprezy; na trawnikach walały się plastikowe kubki, zaś kilku niedobitków turlało się przy beczce z sokiem. Zatrzymałem się na ścieżce, obserwując ich z ciekawością; wszyscy byli tak bardzo nietrzeźwi, że tylko czekałem, aż ten wiszący nad beczką do góry nogami dostanie wylewu, spadnie sobie na łeb lub wybije sobie zęby o kran, kiedy tylko trzymający Sim go upuści.
Za czasów imprez u Ważniaków na Uniwersytecie Simowym mieliśmy już kilka takich przypadków; za każdym razem przyklejaliśmy ofierze przednie zęby z papieru i robiliśmy sobie z nim śmieszne zdjęcia przed wyjazdem na SOR, bo niektórzy po upadku na główkę nawet się nie ruszali. Ofiary zawsze zdobywały wtedy ksywkę Spongebob.
Złote czasy…
Niestety te Ważniaki były najwyraźniej zahartowane w boju - chociaż pod jednym nogi dosłownie tańczyły pijackiego pogo, nic się nie wydarzyło. Co za rozczarowanie. Jednocześnie mój wzrok podążył w stronę grupki równie nietrzeźwych Buntowników, którzy właśnie próbowali wyciągnąć swojego kolegę ze śmietnika.
- O boże, tracimy go!
- Ciągnijcie mocniej!
- A jak mu nogę urwie?
- To pójdziemy do studentów biologii, przyszyją mu. Czym się przejmujesz?
- Nie chcę cię martwić, stary, ale chyba żaden nie jest na tyle kompetentny… prędzej urwą mu drugą nogę, bo nie pomyślą, żeby ją przyszyć. I chłop nam skończy z nogami na odwrót.
- Serio? Myślałem, że takie rzeczy się nie zdarzają…
- To jeszcze nigdy nie widziałeś studentów biologii - Buntownik zaniósł się demonicznym śmiechem. Rozległy się głośne sapania i krótkie, urwane jęki; pomyślałbym normalnie, że to orgia Ważniaków albo reakcja Kujonów na promocję na mangi w Komiksiarni Krzyśka, gdyby całokształtu nie zwieńczył rozczarowany jęk i ciche “plump”.
- O nie! Wciągnęło go!
Zamrugałem nieco nieprzytomnie, obserwując, jak gigantyczny kontener na śmieci wciągnął w siebie pechowego Buntownika głębiej; tuż po tym burknął, beknął i zamknął za sobą klapę z głośnym hukiem. Zapadła cisza. Po dłuższej chwili namysłu ich przywódca spojrzał martwym wzrokiem na kosz.
- Trudno, za kilka dni wróci - odrzekł, zanim zapalił skręta i odszedł. Ten sam, który śmiał się jak szatan we własnej osobie, rzucił butem w grupkę Kujonów; stadko okularników rozpierzchło się w popłochu we wszystkie strony.
- Naślę na was Dorotkę! - krzyknął ktoś.
- Cholerny krowokwiat, mówiłem żeby go spalić, a typa skopać, to się w was obudziły zasrane wyrzuty sumienia - burknął prowodyr Buntowników, wydmuchując gęstą chmurę dymu, pachnącą cynamonem. Po dłuższej chwili namysłu zdecydowałem się nie podążać za nimi; oni wszyscy zawsze chodzili swoimi własnymi ścieżkami i mimo, że byli moimi braćmi, najpewniej szli właśnie na kolejną imprezę. Kiedy Kujony uczyły się o bladym świcie, Ważniaki zgonowały, to my, Buntownicy, właśnie odżywaliśmy i powstawaliśmy z martwych. Wśród wykładowców funkcjonowaliśmy na zasadzie mitycznych stworzeń jak jednorożce - nikt nie widział, ale każdy o nas słyszał.
Po krótkich oględzinach otoczenia wokoło wywnioskowałem zaś, że akademik był niewątpliwie tym budynkiem z balkonami. Na jednym z nich tańczył… uch… jakiś kosmita, wystawiający dupsko w stronę słońca? Przymrużyłem oczy i zadarłem głowę, zasłaniając oczy dłonią zgiętą w daszek.
- Pewnie ładuje swoje baterie czy coś - mruknąłem do siebie. - Wystawia gniazdko do ładowania energią solarną… ciekawe, co z energią jądrową? A może to jakiś ekolog-aktywista i tylko wiatraki jedyną słuszną opcją?
Cóż, jedno wiedziałem na pewno - znając moje szczęście, to był mój współlokator i sam nie byłem pewien, czy jestem rozczarowany, czy podekscytowany, czy jedno i drugie. Bo skoro ktoś tańczył na balkonie nago, to niewątpliwie był bardzo interesującą osobowością. Byleby nie był to Kujon! Miałem jeszcze jakieś resztki godności osobistej!
Zawsze miałem swojego rodzaju szczęście i jednocześnie pecha do ludzi - kiedy jeszcze mieszkałem z babcią w Bridgeport, postanowił wprowadzić się do nas Smutny Klaun. Nie zorientowaliśmy się, że z nami mieszka, dopóki nie zorientowaliśmy się, że szlochy i ciągnięcie nosem dobiegało z nieużywanej od lat bieliźniarki, nie było zaś elementem ukochanej telenoweli sąsiadki z mieszkania obok. Chociaż może jednak? Może Smutny Klaun przejmował się losem Consueli bardziej, niż powinien. Tak czy owak, kiedy babcia pogoniła go miotłą, płakał znacznie mniej niż kiedy sąsiadka puszczała Siedemnaście Mgnień Wiosny Wiosennych Wzgórz.
Gdy pierwszy raz pojechałem na wycieczkę do Al Simhary, do pensjonatu wprowadziła się głośna, hałaśliwa rodzina z wielbłądem. Wszyscy zostali eksmitowani z jednej z parcel za niepłacenie rachunków. Wyobraźcie sobie więc sytuację, w której zza ściany dobiegało beczenie (albo śmiech, sam już nie wiem), pokrzykiwanie “trzymaj tego wielbłąda, trza go wydoić!”, a zapach parzonej przez nich kawy sam w sobie stawiał na nogi i budził umarłego. Nie żartuję, aż mumia wyszła z zabytkowego, dekoracyjnego sarkofagu pod ścianą w moim pokoju.
Jednocześnie dochodziło do prób wciśnięcia mi najstarszej córki w zamian za mumię, która na widok sąsiadów zatrzasnęła się w sarkofagu i nie chciała wyjść. Pewnie była nieśmiała.
Pocieszony tą myślą podążyłem w stronę akademika; wnętrze było ciche i opustoszałe, bardziej przypominając piekło. Podstarzały automat pod ścianą groził zawaleniem i spadnięciem na łeb swojej ofiary, jego światełka mrugały niemrawo, na zmianę zapalając się i gasnąc, zaś naokoło szczerzyły się do mnie zdjęcia tych studentów, którzy zaklepali sobie pokoje na parterze. W stołówce krzątał się niewysoki staruszek. Najwyraźniej dorabiał sobie do emerytury, dokarmiając rzesze wygłodniałych demonów… to znaczy, studentów.
Wow, tu było jakby luksusowo. Na Uniwersytecie Simowym mieliśmy do dyspozycji kuchnię z niemalże doszczętnie spaloną mikrofalówką, piekarnikiem który wywoływał co najmniej trzy razy w tygodniu pożar i z setkami zatęchłych talerzy, nad którymi latały chmary dzikich, wściekłych i najwyraźniej coraz szybciej ewoluujących much.
Na jednym z balkonów wisiał króliczek; a może to była maskotka uniwersytecka. Gdzieniegdzie ściany zdobiło marne graffiti zrobione kiepskimi farbami. Phi, amatorzy. Jak ja im zaraz mural odstawię…

Niedługo później dotarłem do pokoju 127b; i nie myliłem się twierdząc, że majtający radośnie swoimi dzwonkami kosmicznymi zielonkawy golas był moim sąsiadem. Nie, był nawet kimś bliższym niż sąsiad - otóż mieszkał w tym samym pokoju i najwyraźniej czuł się tu jak u siebie, bez skrępowania odstawiając dzikie tańce - połamańce obok dymiącego grilla.
- Kiełbaski ci się chyba palą, stary - oświadczyłem, ciągnąc nosem. Pachniały jak mocno przypieczone. Ewentualnie to były jakieś kosmiczne kwarki, skwarki albo kwanty. Prawdę mówiąc, nawet tym bym się nie zdziwił. Do wtóru całej sytuacji przygrywała jakaś kosmiczna muzyczka - bzzt, bzzt, szrp, szpr, bzzt, umc umc. A może to po prostu ktoś odpalił wiertarkę. Ewentualnie to były jakieś odgłosy godowe Kujonów.
Jednocześnie rozejrzałem się ciekawie; łazienki, jak zdążyłem zaobserwować, znajdowały się na korytarzu i były nie dość, że publiczne, to jeszcze koedukacyjne. Oznaczało to ni mniej ni więcej to, że każdy będzie sobie srać jak na swoim, a później poczeka na pedantycznego jelenia, który to wszystko posprząta.
Rzuciłem plecak w stronę jednego z nie zagraconych kątów pokoju; nawet nie wiedziałem, gdzie rozstawię swoje sztalugi, laptopa, zestaw sprejów, kilka książek, ubrania, żółwia Bagniaka i parę innych rzeczy. A, no i gitarę.
Zanim ktokolwiek zapyta, jakim cudem udało mi się to zmieścić w moim wyposażeniu, alias inwentarzu, alias plecaku: a bo ja wiem? Niekiedy byłem gotów założyć się o własną głowę, że twórca tego wszystkiego, zwany po naszemu Willem Smithem, wszedł na znacznie wyższy poziom samoświadomości.
Tuż po tym mój wzrok spoczął na wyjątkowo bladym mężczyźnie; chyba żadne moje farby nie miały tak bardzo białego odcienia bieli. A znacie ten dowcip? Biały, opalony i zielony wchodzą do baru… nie?
Jednocześnie ten biały się trochę dymił. I świecił jak gdyby brokatem w blasku słońca. Zamrugałem, wyraźnie zdziwiony. Wampiry normalnie dymiły się, rzeczywiście, ale brokat? Najwyraźniej albo był pokryty metą, koksem, albo impreza była gdzieś w My Pony Center. A ten oto człowiek, istny posłaniec bogów, król siłowni, mokry sen Leonarda (albo tego tam, Michała Anioła), właśnie smarował się cały kremem przeciwsłonecznym. Pociągnąłem wymownie nosem, wdychając zapach; zawsze lubiłem woń kremów przeciwsłonecznych. Przywodziły mi na myśl słońce, plażę, morze… i moje ulubione panny z Twikkii, bo o przyrodnich siostrach sztuk dziesięć wolałem nie myśleć. O ile ojciec - rodzynka w serniku życia - nie postarała się o więcej dzieci z turystkami.
- Draco, czemu smarujesz się prawie nago? Możesz posmarować jedynie to co wystaje spod ubrań - wtrąciło coś, co jak dotąd uznałem za gąsienicę, owiniętą w śpiwór. Najwyraźniej był Simką. Albo Simem, sam nie byłem pewien. Ewentualnie był jakimś dalekim krewnym naszego gloniaka.
- Słabiaku, tak jest bardziej sexi, gdy ktoś wejdzie - odrzekł niespiesznie wampir, smarując się dalej. Gąsienica nie odpowiedziała, przynajmniej dopóki, dopóty z plecaka nie wygrzebał się wyraźnie wściekły Bagniak.
Lubiłem tego żółwia; obaj natomiast nie znosiliśmy krzyków, płaczu ani paniki. Gąsienica natomiast najwyraźniej nie lubiła żółwi, bo zerwała się na nogi w sekundę.
- TU JEST ŻÓŁW!! - wrzasnęła, podskoczyła, z hukiem otworzyła sobie drzwi i uciekła. Ja zaś straciłem przytomność - uderzenie drzwiami było mocniejsze, szybsze i bardziej brutalne, niż się spodziewałem.

Jowisz
Posty: 4
Rejestracja: pt maja 28, 2021 8:28 pm

Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Post autor: Jowisz »

Obrazek


Hiacynt Wiaderko || simorośl || wiek – młody dorosły || 2 rok studiów || kierunek – chemia || aspiracja – pragnienie bogactwa || Pochodzi z Kwitnących Wzgórz || Baran

Simologia

ambitny pasożyt zły urodzony handlarz histeryk
  • Ogrodnictwo 10
    Charyzma 8
    układanie kompozycji z kwiatów 6
    logika 6
    miksologia 4
Warto wiedzieć:
  • Kocha wszystko co zielone
    Kocha pieniądze bo są zielone
    Dlatego trudni się sprzedażą różnego rodzaju ziół i grzybów
    Jest obrzydliwym kapitalistą
    Basically give me your lunch money
    Poszczuje krowokwiatem
    Krowokwiat ma na imię Wioletka
    Bardzo ją kocha
Awatar użytkownika
goblin
Posty: 5
Rejestracja: pt maja 21, 2021 2:38 pm

sul sul!

Post autor: goblin »

✺TRUTNIA SPOSÓB NA…✺
✺CZYLI JOGA, KTÓREJ NIE POWSTYDZIŁABY SIĘ CHODAKOWSKA, SPRAWA PAPROTKOWA I RATOWANIE DAM (TYPIARZY) W OPAŁACH✺


Czego by nie mówić o porankach, wschodzące ponad dachy domów, uczelni i akademików słoneczko w jakości 4K nieodzownie zapierało Trutniowi dech w piersiach. Kosmici, podobnie jak Simorośle, zaskakująco szybko asymilowali się z naturą, kosmosem, otoczeniem – jak przystało na dzieci Wszechświata. Z tego też powodu Technik codziennie, bez zwłoki, bez marudzenia, w upał czy mróz, wychodził na przestronny balkonik w ubraniu Golas (jak go Królowa Matka stworzyła) i z lubością oddawał się pochwalnemu rytuałowi. Dla postronnego obserwatora wyglądać to mogło trochę jak joga albo dziwaczny breakdance – tu podskoczy, tam się porozciąga, zrobi salto z balkonu… Ażeby nie czuć się samotnym, jako substytut dawnej kolonii (swego czasu wszyscy zgodnie witali słońce na wydmach Dziwnowa – i choć czasem dołączali do nich i ludzie, po czwartym wezwanym radiowozie sprawa się nieco rypła; nie chciało im się tłumaczyć piąty raz, że nie organizują żadnej orgii na piasku) ustawił sobie toster, żeby nieco mu pośpiewał. Wszakże w zdrowym ciele zdrowy Sim.
Choć było to zajęciem bardzo rutynowym, poranne wygibasy robiły Trutniowi dobrze na mózg – a przy okazji mógł rozeznać się w terenie. Tak, Truteń, niczym osiedlowy monitoring, łowił ciekawymi oczami budzące się do życia kampusy : tam ktoś rzygał, ktoś się opalał, ten i tamten wrzucił pokonanego w walce o ostatnie piwo oponenta do śmietnika, a w tle niejasno zamajaczył mu wielki transparent NIE ODDAM KARPI, którego na wątłych barkach Jaszahiry Rybeńki utrzymywała chyba tylko wściekłość i niezłomna siła woli. Truteń skrzywił się i począł wykonywać przysiady jakby energiczniej – cóż to był za ewenement, ten Sim!

Jaszahira Rybeńka od pamiętnej tragedii telefonicznej nieustannie śnił się Trutniowi po nocach – chodziły pogłoski, że był syrenką, co tłumaczyłoby artystyczną manierę, zwiewne kiecki, które czasem zakładał i niezwykłą agresję ekologiczną, jeśli chodziło o zagrożenie praw ryb. W szczególności upodobał sobie karpie koi, maskotkę jego rodzinnych stron (Shang Simla, choć Truteń nie był wcale taki pewien – może ktoś go znalazł w szuwarach losowej sadzawki) i stanowił jednoosobowy mur obronny tak zaciekły, że wystarczyło tylko wbiegnięcie Jaszahiry w sam środek jakichś szkodzących środowisku wydarzeń, a wszyscy partycypanci rozpierzchali się w losowych kierunkach. Tym, czego Technik bał się jednak najbardziej, był celny zamach Jaszahiry. Otóż pewnego słonecznego poranka przyjemne powitanie dnia przerwały dzikie wrzaski w chińskim simlish z sąsiedniego budynku – to Rybeńka kłócił się z kimś przez telefon o to, jaką temperaturę powinny mieć jego ukochane karpie z domowej sadzawki. Dość powiedzieć, że konwersacja nie przebiegała pomyślnie – w pewnym momencie poczerwieniał i cisnął swoją brokatową (bo syrenki lubią, jak się świeci) cegłą z taką siłą, że niczym mała rakieta popędziła w stronę akademika Trutnia. Pech chciał, że ten, odwrócony do widowni plecami, robił akurat skłon… Jackpot!
I choć sensacja wibracji należała do przyjemnych, Truteń nie mógł tego powiedzieć o wyciąganiu małego kamikadze z dzwonkiem Nokii spomiędzy części zadniej.


Otrząsnął się z ponurego flashbacku i skierował wzrok na przyjemnie zielone paprotki z balkonu obok, tak jak i on pławiące się w promieniach słońca. Zaraz zmrużył podejrzliwie oczy – rośliny przyglądały mu się z dziwnym zrozumieniem, coś jakby oceniająco. Kosmita przeszył je spojrzeniem długim, uważnym, surowym – jedna paprotka zaszeleściła coś złośliwie do drugiej.
„Obgadują mnie!” – pomyślał Truteń ze świętym oburzeniem i odwrócił się do nich dupą. Dosyć tańców na dziś.

Nieznajomi nachodźcy potrafili być bardzo nieuprzejmi – a wiedział z autopsji, bo był przecież kosmitą. Truteń obrócił głowę w kierunku nowego lokatora ich wesołego przytułku (to znaczy, pokoju 127b) i zamrugał powoli na wzmiankę o kiełbaskach. Turkuć (zwany także powyżej Gąsienicą) zaoferował zrobić im śniadanie – i ucieszyłoby to Trutnia, gdyby jego kosmiczny kumpel nie posmarował uprzednio kiełbasek dżemem. Szanujmy się.
Nad głową kosmity pojawił się jeden minusik, a on sam otworzył usta, żeby coś powiedzieć – nie zdążył. Rudy padał w epickim, zwolnionym tempie (w tle toster zaśpiewał mmmm, whatcha saaay) na linoleum, Turkuć salwował się ucieczką, a Truteń zdecydował się kontynuować tę przedziwną rozmowę w mieszkaniu – przeszedł zatem przez próg.
Sul sul, towarzysze – przywitał ich jak wcielenie Buddy, świecąc wręcz zaabsorbowaną energią słoneczną. Powitała go cisza – może oprócz stukotu żółwich pazurków. Jaki śliczny piesek, pomyślał Truteń.
Z pewnym zatroskaniem przyjrzał się zlagowanemu Draco – kremu przybywało i przybywało, warstwy wyrastały na warstwach : niedługo zrobiła się tego taka ilość, że seksowny wampir zamienił się miejscami z Ludzikiem Michelin. Cóż… może wampiry potrzebowały piętnastu warstw ochronnych…? Technik westchnął cierpiętniczo.
Bez obaw, znam pierwszą pomoc. – zaanonsował, nie tracąc humoru, i otworzył drzwi balkonu na oścież; tu pacjenta, na powietrze, do słoneczka… Truteń umościł rudą łepetynę na swoich kolanach i odchylił poszkodowanemu głowę. Coś trzasnęło w karku, więc przechylił ją z powrotem do przodu. Ajć.
- Trochę wali mu z japy – powiedział do Draco, po namyśle podkładając jednak pod głowę Joaquina poduszkę.
Po założeniu majtów i umyciu rączek przed dalszym kontaktem z pacjentem Truteń był zwarty i gotowy do dalszego działania – tym sposobem współlokator skończył z łbem na balkonie, ciałem w pokoju, zmysłowymi okularkami w serduszkach na oczkach, żeby go nie piekło, i słomką w nosie, żeby miał dobry dopływ powietrza. No, będzie guz – Truteń widział już na czole rudego zarys bąbla wielkości arbuza. Ale przecież Draco ma podkład – pożyczy, dobry kolega.
Ee, będzie żył. ‒ machnął ręką z dobrotliwym uśmiechem Dalajlamy i podlał Joaquina jak kwiatuszka.
Jowisz
Posty: 4
Rejestracja: pt maja 28, 2021 8:28 pm

Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Post autor: Jowisz »

Hiacynt niepomny na to co się działo w sąsiednim bloku na spokojnie kontynuował poranne podlewanie swoich roślinek. Był przy tym trochę niemrawy, ale dzielnie słuchał ich szeptów, relacjonujących wszystko co mógł wczoraj przegapić. Jako że Hiacyntowi potrzebna była jedynie lampa UV by przetrwać noc bez zmrużenia oka miał bardzo dużo czasu do dyspozycji i w konsekwencji zamiast się uczyć, zarywał noce na notowaniu wszystkich faktów i potencjalnych słabości swoich współlokatorów. Oby tylko akademik nie zaczął mu naliczać więcej za zużycie prądu bo byłby raczej mniej niż chętny do tego by się ustosunkować.
Nie tylko on był obłożony równie nowoczesną aparaturą. Jak mógł też się przekonać niektórzy posiadali jej znacznie więcej. Nie był w stanie odgadnąć przeznaczenia nawet i połowy urządzeń znajdujących się w pokoju swojego sąsiada. Być może dlatego, że widział je głównie przez okna i otwarty balkon, a to był dopuszczalny margines błędu.
Jeśli miałby dostać się do jego pokoju to raczej nie po to, by móc oglądać niepojęte artefakty obcych cywilizacji. Nie ufał maszynom. Nie lubił ich martwej syntetyczności. Przeszkadzało mu również poczucie, że mógł być przez nie podglądany. Bóg raczył wiedzieć co Truteń potem robił z tymi wszystkimi informacjami.
Hiacynt był strasznym hipokrytą.
W każdym razie będziemy mieli okazję zobaczyć jeszcze milion przykładów jego hipokryzji w przyszłości, więc na tym etapie nie będziemy się nad tym rozwodzić.
Truteń. Truteń był dla Hiacynta osobistością szczególnie interesującą nie tylko ze względu na jego karygodną awersję względem roślin doniczkowych, ale ze względu na jego dziwaczny obraz rysujący się w umyśle Hiacynta, a jeden jego konkretny obraz chyba już na zawsze wrył się w jego świadomość i ani myślał zaprzestać wracać do niego od czasu do czasu. Otóż Hiacynt początkowo wziął Trutnia za inną simorośl, która w taki właśnie sposób uzupełniała bateryjki z rana. Nie znał się ani na kosmicznej antropologii czy też kosmicznej anatomii, ale ze swojego punktu widzenia mógł spokojnie stwierdzić, że nic mu nie brakowało. W każdym razie warto wspomnieć, że dojście do tego że Truteń w rzeczywistości jest kosmitą zajęło mu dobre dwa dni. Niby mało czasu, ale co Hiacynt wtedy przeżywał! Truteń swoją wspaniałą zielenią skóry wpędził go w niesamowite kompleksy, gdyż nieważne jak długo Hiacynt nie spędziłby na słońcu i ile nawozu i błonnika by wypił, to nie mógłby nawet marzyć o równie wysokim stężeniu chlorofilu we krwi. Uczucie trwogi i egzystencjalnej samoświadomości sięgało zenitu zwłaszcza ze względu na to, że za każdym razem widział go w pełnej krasie, nagi jak brzoza pozbawiona przez okolicznych harcerzy kory na podpałkę.
Właśnie.
Tym razem nie musiał nawet polegać na szepcie swoich wiernych paproci i sukulentów by móc dowiedzieć się co działo się w pokojach jego sąsiadów. Aż się wzdrygnął od impetu otwieranych drzwi. Jego ciekawskość kazała mu się gapić i nie odrywać wzroku od całego procederu. Nad jego głową powinno się chyba w tym momencie pojawić wspomnienie, ale system chyba nie byłby w stanie wygenerować symbolu który mógłby desygnować dźwięk przestawianych kręgów. A może któryś z nich po prostu nadepnął na pustą paczkę czipsów? Trudno powiedzieć w każdym razem brzmiało to boleśnie i bardzo satysfakcjonująco, przez co po ciele Hiacynta rozeszła się przyjemna fala ciepła a szeroki i w zasadzie całkiem sympatyczny uśmiech rozciągnął kąciki jego ust. Sama świadomość tego że ktoś w jego najbliższym otoczeniu mógł cierpieć działała na niego bardzo uspokajająco i pozwalała mu lepiej spać. Cierpienie innych z rana jak śmietana. Za każdym razem gdy był świadkiem czy też słyszał o czymś podobnym, jego głowa obrastała drobnymi kwiatkami tworząc całkiem wdzięczny, kolorowy wianek, przez co czasem wyglądał jakby właśnie wrócił z koncertu Lany del Ray.
-Potrzebujesz z tym pomocy? – „To” do którego się odnosił było ciało Joaquina, które mogłoby mu się świetnie przysłużyć w charakterze luksusowego kompostu, pod warunkiem że owo chrupnięcie faktycznie było jego przyczyną śmierci. Niemniej jednak nigdzie nie było widać ani słychać Kostka więc chyba musiał z tym jednak poczekać.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Post autor: Einsamkeit »

Stopniowo świat się przejaśniał i z całkowitej czerni przechodził w granat, usiany gwiazdami bólu (a byłem artystą, wiedziałem, co to znaczy i ile odcieni cierpienia istniało w mej duszy i na całym świecie), aż do oślepiającej jasności. Niestety nie zobaczyłem tunelu na samym końcu. Może to i lepiej, bo niechybnie bym się rozpłakał, wiedząc, że znowu cały ten gówniany cykl dorastania i zapierdalania od narodzin aż do śmierci rozpoczyna się od nowa. Nie, zamiast tego zobaczyłem nad sobą paprotki, które przyglądały mi się ciekawie (?) i czyjeś dziurki od nosa. Może to one były tą ciemnością, którą widziałem na początku; nie wykluczałem, że mogły wewnątrz znajdować się jakieś gwiazdy, chociaż musiałoby to znaczyć ni mniej ni więcej jak tylko to, że mój dotychczasowy wybawca był fanem sproszkowanego platynowego plumboba albo innych śmiesznych kryształków.
Tak czy owak łeb mnie bolał niemożebnie, a moje palce u stóp obgryzał leniwie Błotniak; Powolniak, drugi żółw, nawet nie wytknął łba z plecaka, najwyraźniej uznając, że nic nie jest warte rezygnacji z porannej drzemki. Prawdę mówiąc, trochę go rozumiałem. Chociaż normalnie byłem człowiekiem pragnącym przygód, w aktualnej chwili najchętniej zwinąłbym się w precla na łóżku i dogorywał niczym oświecona dama, cierpiąca na ból egzystencjalny i katusze niemożebne. Gorzej się czułem chyba tylko po pobiciu mumii - wtedy w nosie cały czas wiercił mi się smrodek kamfory, zjełczałych bandaży i soli do konserwowania, a mumia sama w sobie miała cios niewiele gorszy od Brasa-Nraasa-Li, znanego simowego aktora filmów brutalnych.
- Żadnym “TYM” - sprzeciwiłem się niemrawo, słysząc czyjś głos. Nawet nie wiedziałem, kto mówi. - Stanowczo protestuję! Chociaż jestem ofiarą turystyki seksualnej z Twikkii, nadal jestem człowiekiem, nawet jeśli aktualnie wyglądam jak efekt nieudanej operacji plastycznej. A znacie tę aktorkę? Ta co grała w “Och, Romeo!” jako ciotka Consuela? No, tej popularnej telenoweli, puszczają nawet z tego radiowisko i w ogóle. No i ona ostatnio poszła na operację plastyczną do tego znanego gościa, co miał swoją własną klinikę czy coś takiego. Zepsuł jej kompletnie nos, a w serialu powiedzieli, że to mąż ciotki upuścił na nią wór ziemniaków.
W następnej chwili spróbowałem się podnieść; po tym podniosłem na poziom swojego wzroku dwa palce. I na szczęście, ku mej wewnętrznej uldze, te dwa palce nadal były tylko dwoma palcami, nie dorabiając się osobnych odnóż.
- Przydałby mi się nugatowy batonik i puszka oranżady FISZSZSZ z automatu… - mruknąłem niemrawo, obserwując swoich kolegów. Wampir w tle smarował się kremem dalej, przypominając aktualnie wyjątkowo puchatą bezę lub kremówkę. Aż się przypominały czasy, kiedy po szkole chodziło się na kremówki z kolegami. Przynajmniej dopóki, dopóty nie podzielił nas bal absolwenta, wydawany co roku.
W następnej chwili podniosłem się na równe nogi, poprawiając sobie na nosie okulary i rurkę w nosie. Nie wiem, do czego była mi potrzebna, ale nie negowałem słuszności tego zabiegu medycznego; a zobaczywszy właściciela głosu, dobiegającego spoza balkonu, podszedłem bliżej, przechylając się przez barierkę i podając mu rękę. No co! Należało się odpowiednio przywitać. Jednocześnie machnąłem w dziwaczny sposób ręką, próbując się utrzymać, przekręciłem rękę i zanim zdążyłem złapać się choćby barierki, grawitacja przeważyła i przyciągnęła mnie w swoje objęcia.
Nie zwracając przy tym uwagi na grupkę tych samych Buntowników, którzy próbowali uratować kolegę ze szponów krwiożerczego śmietnika.
- Co jest, kurwa!? - jeden z nich upuścił papierosa; ktoś inny próbował mnie złapać, jednak bezskutecznie - przeleciałem przez jego ręce jak piłka przez obręcz do kosza. Sekundy później śmiechy, które przez te parę chwil ucichły, rozległy się na nowo, zaś przed moimi oczami po raz kolejny zalśniły gwiazdy i łzy.
Jednocześnie potrafiłem ich zrozumieć. My, Buntownicy, zawsze lubiliśmy cudze nieszczęście, zwłaszcza kiedy ktoś się potykał i sobie głupi ryj rozwalał. Albo dupę. Do dziś bawiło mnie wspomnienie z imprezy, podczas której najebane Ważniaki, robiące stójkę na beczce, poupuszczały się nawzajem. Rozjebali beczkę, gospodarza imprezy i jeszcze na dodatek siebie. Zęby można było z podłogi zbierać. I co poniektórzy rzeczywiście to zrobili - i teraz, jak sobie uświadomiłem, oni wszyscy, ci zbierający, mieli bardziej lub mniej zielony kolor skóry.
- Wypieprzaj, póki mamy jeszcze dobry humor - mruknął dobrotliwie przywódca Buntowników.
- No co ty, bracie? Swojego nie poznajesz? - oburzyłem się, wyciągając z kieszeni wymiętego i niewiele mniej ode mnie rozjebanego skręta. Pośladki mnie bolały niewiele lepiej niż obity kręgosłup, ale przynajmniej było ciekawie. Chociaż byłoby ciekawiej, gdyby to wszystko zakończyło się zbiorowym wpierdolem i przyjazdem bagietmajstrów, żeby nas rozdzielić. Bo o, niewątpliwie walczyłbym jak lew, jak Kujon na promocji mang w Komiksach Krzyśka. Albo jak Ważniak o ostatni kubek szmatławej kawy z uczelnianego instrybutora.
- Nie poznaję - odrzekł Buntownik z kamiennym wyrazem twarzy. Wyciągnąłem więc dłoń, ściskając jego rękę w mocnym uścisku, zanim skrzywiłem się boleśnie. Najwyraźniej szok i ból przytłumiły mi fakt, że podczas próby wykonania pozdrowienia Buntowników, naszego tajnego gestu, złamałem sobie obydwa kciuki podczas próby lądowania w jak najbardziej elegancki sposób. Niestety nie zdążyłem jeszcze opanować jaskółki z balkonów. Tę sztukę do perfekcji opanowali głównie ci najbardziej najebani Ważniacy.
- A to nie szkodzi - odrzekłem z martwym wyrazem twarzy. - Przywitałbym się z resztą, ale palec chyba mi już całkiem odpadnie… tak czy owak, jestem Joaquin Baket. Baket, nie BUKIET.
- Okej, zapamiętamy, Żakiet - odrzekł przywódca Buntowników z kamienną miną, zanim zaśmiał się gardłowo.
- Te twoje dziwaki z balkonu ci go naprawią. Tylko nie pozwól sobie nic ucinać ani wyrywać - dodał jego kolega, zanim wsunął w moje usta swojego skręta. Mmm, błogi zapach świętej bazylii zaraz ukoił mój ból. Nie od dziś wiadomo, że Buntownicy doskonale znali się na właściwościach ziół.

Wchodząc z powrotem do akademika - już normalnie, drzwiami, przypomniałem sobie o swojej ochocie na Nugatową Rozkosz. Chociaż kusiło mnie skopanie automatu, by oddał mi darmowe batoniki - ONE MI SIĘ PO PROSTU NALEŻAŁY - postanowiłem nie kusić losu i zwyczajnie wcisnąłem w szparę monety. Jedną, drugą, trzecią… i w końcu nugatowe były moje. A wiecie, jak trudno jest to zrobić mając połamane oba kciuki?

Awatar użytkownika
goblin
Posty: 5
Rejestracja: pt maja 21, 2021 2:38 pm

Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Post autor: goblin »

TRUTNIA SPOSÓB NA... PRZYPAŁ KAŻDEGO DNIA


Truteń już-już otwierał usta, żeby sensownie odpowiedzieć nieznajomemu z balkonu obok, ale ubiegły go krzyki z dołu – to znaczy, z okolic jego stóp. Joaquin obudził się i uczynił to, co umiał najlepiej – rozdarł japę tak, że Truteń cofnął się na chwilę, spłoszony.
Długo rudy nie monologował – nasz nieborak-kosmita wpatrywał się w majaczącego chyba Żakieta Bukieta Baketa spojrzeniem godnym karpia wyjętego z wody, próbując cokolwiek sensownego z tego bajdurzenia wyłuskać. Niestetyż, ktokolwiek go obsługiwał wcisnął mu chyba supertempo – zafrasowany Truteń ocknął się w momencie, w którym Joaquin po nieudanej jaskółce runął z balkonu.

- Zaczekaj! – dopadł do barierki, śledząc z zamarłym sercem Simową Drogę Krzyżową; Joaquin upada z balkonu po raz pierwszy… ‒ Jak wysokie jest twoje ubezpieczenie?! Może wezwać simbulans?
Nie dane mu było jednak dosłyszeć odpowiedzi, bo oto chodnik zwycięski przywitał Joaquina z głośnym chrzęstem. Truteń zasłonił oczy dłonią – nie mógł na to patrzeć. Postawię ci ołtarz, bracie – twoja twarz będzie widnieć w naszych oknach jak papież w Boże Ciało.

- Straszna tragedia – zwrócił się w końcu do swojego nowego wspólnika zbrodni… to znaczy, towarzysza-obserwatora. Nareszcie pomyślał, że do obcych należałoby się uśmiechnąć – na jego twarzy wykwitł zatem na chwilę uprzejmy grymas, ale jednocześnie Truteń uprzytomnił sobie w porę, że przecież obaj (a przynajmniej Truteń) są w żałobie. Opuścił kąciki ust, a jego poziom punktów przypału wzrósł diametralnie.
Och, do diaska – przemknęło mu przez myśl – i tak już jestem ubrany całkiem niewyjściowo. Gorzej być nie będzie.
Jednakowoż gorzej być było – starał się nie patrzeć na swoje różowe bokserki okraszone JUICY w różnych rozmiarach i czcionkach, zamiast tego wgapiając się w twarz ukwieconej simorośli, próbując skojarzyć go sobie skądś. Truteń absolutnie nie był rasistą – perfekcyjnie rozróżniał swoich roślinnych kolegów, ale ten tutaj w żadnym razie nie pasował mu do nikogo, kogo znał. Zmrużył oczy manierą eksperta, przekrzywiając głowę to w jedną, to w drugą – niezręczna cisza dłużyła się i dłużyła. Chyba powinien powiedzieć coś miłego.

- Och, to ty! Od roślinnej mafii podglądającej! – pstryknął nagle palcami, ucieszony, wskazując na agresywne paprotki zdobiące balkon sąsiada. – Ile zajęło ci wytrenowanie tych kwiatków na osiedlowy monitoring?
Zdał sobie sprawę z popełnionej gafy o deczko za późno – zaraz oblał się zielonym, fluorescencyjnym rumieńcem i zdzielił się z otwartej dłoni w czoło. O, Bello Ćwir! Mógłby umrzeć już w tym momencie!
- Wiesz, zapomnij. To od tego słońca. Lepiej pójdę zamówić Joaquinowi karawan. – wymamrotał niezgrabnie i zniknął w pokoju.

To nie był jednak koniec wrażeń dla naszych bohaterów – zaraz z wnętrza mieszkania dało się słyszeć przeraźliwy wrzask. To Truteń zobaczył wchodzącego przez drzwi Baketa z naręczem batoników – całkiem żywego, jeśliby pominąć dziwnie powykrzywiane kciuki. Truteń aż usiadł, przytrzymując ręką serce.
- Helena, mam zawał. – wyjąkał niemrawo, a obraz zaczął mu się rozjeżdżać.
ODPOWIEDZ