Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Awatar użytkownika
Linuxa
Posty: 33
Rejestracja: wt sie 08, 2023 4:02 pm

Re: Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Post autor: Linuxa »

LASSIE

Uśmiechnąłem się lekko do Teemy, w jakiś sposób dziwnie rozczulony jej zachowaniem. Nie sądziłem, że przejmą ją moje „rany bitewne”, ani że tym bardziej spróbuje je opatrzyć. Było to w pewien sposób urocze i kochane z jej strony.
Chmura sprayu przyjemnie złagodziła szczypanie rozbitej skóry, a drobne igiełki chłodu przyniosły ukojenie i odświeżenie. Zawsze fascynowało mnie, w jaki sposób działa to ustrojstwo. Choć nie było w stanie wyleczyć złamań ani dotkliwych, głębokich ran, świetnie sprawdzało się w przypadku otarć, siniaków i obrzęków, lecząc je w zaledwie kilka sekund. Szkoda, że nie miałem na stanie droida medycznego – cóż, być może dobrym pomysłem byłoby zaopatrzyć się w takiego jednego, na wypadek, gdyby Teema chciała zostać moim pasażerem na nieco dłużej. Znałem tą dziewczynę od kilku godzin, a już świetnie widziałem, że potrafiła sprawiać problemy i nie dawała sobie w kaszę dmuchać.

-Mogę coś przygotować – skinąłem głową, odkładając spray do szafki i nucąc cicho. Akurat, gdy Teema zniknęła w łazience, sam ruszyłem w stronę kuchni. Z pewnym zdziwieniem wziąłem patelnię do ręki i dostrzegłem, że była czystsza niż kiedykolwiek. Teema najwidoczniej wzięła się za porządki, bo wszystkie naczynia lśniły czystością, nawet jeszcze bardziej niż w dniu, w którym przyniosłem je z targu.

Uśmiechnąłem się na to lekko, sięgając do papierowej torby i wyjmując z niej kilka kawałków steku. Rozpuściłem na patelni masło i dodałem do niego przyprawy, pozwalając jednocześnie by wypuściły swój aromat.
Gdy patelnia się rozgrzała, ułożyłem na jej powierzchni mięso, a skwierczenie rozległo się po całym statku. Nucąc cicho, zająłem się przygotowaniem ryżu. Przepłukałem go i wrzuciłem do osobnego garnka, do którego zaraz nalałem wody i dosypałem soli. Po chwili zastanowienia, wsypałem też nieco kurkumy, żeby ryż zabarwił się na ładny, żółty kolor. Choć nie zmieniało to zbytnio jego smaku, z całą pewnością nadawało mu wartości wizualnej.
Trąc marchew na tarce, nuciłem cicho i kołysałem się w rytm śpiewanej melodii. W kuchni, byłem w swoim drugim żywiole i choć, gdy byłem sam zadowalałem się daniami instant przygotowanymi na szybko w mikrofali, gdy tylko miałem dla kogo gotować, zmieniałem się w prawdziwego wirtuoza patelni.

Mały Wookie posłał mi głodne spojrzenie, gdy przyjemny zapach smażonego mięsa wypełnił powierzchnię kuchni połączoną z salonem, który pełnił także funkcję jadalni. Uniosłem głowę znad patelni, żeby posłać mu uspokajający uśmiech i zapewnić, że obiad niedługo będzie gotowy, gdy całkiem zjeżyłem się na widok, który zastałem.
-Ej! Odłóż to! – syknąłem, najciszej jak potrafiłem ale jednocześnie dość stanowczo. Wookie spojrzał na mnie z niezrozumieniem, wciąż wymachując i wywijając mieczem świetlnym, który Teema tutaj zostawiła zanim udała się na ablucje. Jeszcze tego brakowało, żeby ten mały pociął nas na kawałki. Umyślnie albo i nie.
-Odłóż! Jeśli sam sobie nie utniesz łapy, to Teema z pewnością to zrobi jeśli cię przyłapie. Jedi nie lubią jak rusza się ich rzeczy bez pozwolenia. – dodałem, na co Wookie z niezadowolonym ryknięciem odłożył narzędzie zbrodni tam, gdzie je znalazł. Odetchnąłem z ulgą, gdy zagrożenie ze strony małego Wookiego (i wściekłej Teemy) zostało zażegnane i wróciłem do gotowania, czasem tylko posyłając Chewbacce kontrolne spojrzenie.
-Wolisz mięso krwiste, średnio wysmażone, czy mocno ścięte? – krzyknąłem tak, by Teema znajdująca się w łazience, doskonale mnie usłyszała i odwróciłem płaty na drugą stronę, dodając do patelni trochę czosnku.
-Mocno ścięte! - odkrzyknęła dziewczyna, na co skinąłem głową. Szkoda, bo sam lubiłem gdy stek nie był do końca wysmażony, ale czego się nie zrobi dla dziewczyny, prawda?

Akurat gdy Teema wyszła z łazienki, kończyłem odcedzać ryż i układać jedzenie na talerzach. Przyjemny zapach mięsa połączonego z ziołami i czosnkiem wywołał kolejną salwę burczenia w brzuchu i już nie mogłem wprost doczekać się, kiedy będę mógł zjeść jakieś prawdziwe jedzenie, które nie miało w sobie tony kurzu.

Dopiero gdy ułożyłem talerze na stole, zadarłem lekko głowę i z zaskoczeniem przyjrzałem się dziewczynie, która w ciągu tych kilku minut wykonała całkowitą metamorfozę. Musiałem przyznać, że w krótszych włosach też było jej całkiem do twarzy. Nowe ubrania leżały na niej jak ulał i w przeciwieństwie do szat Jedi, które zawsze wydawały mi się strasznie aseksualne i po prostu neutralne, teraz prezentowała się naprawdę dobrze. Podobało mi się to, co widziałem, nawet jeśli zdawałem sobie sprawę, że nie mam u niej żadnych szans. Jeśli wierzyć legendom, Jedi nie wiązali się przecież z nikim. Cóż za marnotrawstwo życia! Przecież posiadanie ukochanej osoby albo nawet wyjście w celach towarzyskich na drinka, nikogo jeszcze nie spaczyło i nie ściągnęło na złą drogę! Dlaczego więc zabraniano im podstawowych, ludzkich odruchów? Strasznie bezsensowne, ale może jestem zbyt głupi aby pojąc tą pokrętną filozofię.

-Wyglądasz… całkiem ładnie – przyznałem z ciepłem, po chwili zastanowienia ruszając w stronę szafki, z której wygrzebałem to, co jej obiecałem. Z lekkim uśmiechem ukryłem przedmiot za plecami i korzystając z tego, że Teema pochylała się nad stołem z holomapą, zaszedłem ją od tyłu i bardzo delikatnie zapiąłem na jej szyi mały rzemyk, na końcu którego połyskiwał mały, pomarańczowy kryształ.
-Proszę, to dla ciebie. W ramach podzięki za ocalenie życia. – uśmiechnąłem się rozbrajająco, mając nadzieję, że ten mały prezent przypadnie jej do gustu. (I że jednocześnie nie zabije mnie za pochwalenie jej wyglądu. Trudno było mi przewidzieć, w jaki sposób zareaguje na taki komplement). Skoro Teema była Jedi, z całą pewnością znajdzie o wiele lepsze zastosowanie dla kryształu Kohlen, niż ja. Kto wie, może to świecidełko okaże się być czymś bardziej przydatnym niż zwykłym naszyjnikiem.
A jeśli wierzyć opowieściom znajomych, lepiej było nie posiadać na swoim statku nic, co mogło zostać powiązane z Jedi. Dwie pieczenie na jednym ogniu.

-Mapa powinna być wgrana do systemu, raczej przez te dziesięć lat nic drastycznie się tu nie zmieniło. To mała i stabilna planeta. Szukasz czegoś konkretnego? – spytałem, odsuwając się od niej i stając obok, by postukać palcem w panel sterujący mapą. Już po chwili przed nami pojawił się hologram Telos, a BD-3 podpiął się do stołu, aby umożliwić nam dokładniejszą nawigację i pracę z mapą.

Mogłem oczywiście pobrać nowe dane i z całą pewnością bym to zrobił, jednak obawiałem się, że mogłoby to potrwać co najmniej kilka godzin. Kosmos był ogromny, a mapy obszerne – sporo pilotów nanosiło na nich poprawki, zaznaczało nowe trasy. Czasem niektóre planety tworzyły na nowo korytarze nadprzestrzenne, a czasem niektóre sektory były zamykane dla zwykłych pilotów. Nowe mapy były więc bardzo przydatne, choć ja praktykowałem latanie utartymi szlakami przemytników. Choć niejednokrotnie były one bardzo niebezpieczne i prowadziły przez miejsca niedostępne dla dużych statków, przy odrobinie szczęścia i umiejętności, dało się pokonywać trasy z dala od wścibskich spojrzeń Czerki czy przestrzeni opanowanych przez piratów.
-Szukam tutejszego gubernatora - wyjaśniła. - Facet kilka lat temu wystąpił z Zakonu. Ale biorąc pod uwagę fakt, że rozkaz 66 wydano wczoraj, a na Jedi się poluje, na pewno się gdzieś zaszył w okolicy. A przynajmniej na to liczę - zasępiła się wyraźnie. Bo faktycznie, równie dobrze ten koleś mógł zniknąć. To było jak szukanie igły w stogu siana i to takiego, które płonęło. Normalnie pokręciłbym się po lądowisku i wypytał o tego gościa, ale teraz, gdy zaczynało pojawiać się coraz więcej kolesi ubranych w białe kombinezony, obawiałem się, że nie skończyłoby się to pomyślnie ani dla mnie ani dla Teemy ani tego statku.
BD-3 zagwizdał, przybliżając obraz.

-Nie, BD nie pobieraj całej nowej mapy. To zajmie zbyt dużo czasu. Skup się na tym, co może znajdować się pod powierzchnią planety. Wątpię, że gość ukrywa się w jakimś łatwo dostępnym miejscu. – mruknąłem z zastanowieniem, na co na mapie pojawiła się kolejna warstwa, wskazująca podziemne korytarze pod miastem prowadzące w różne kierunki. To mógł być całkiem niezły start. Po chwili, gdy tylko mapa przesunęła się poza obręby miasta, ukazała nam się stara świątynia Jedi, pod którą znajdowała się ogromna, pusta przestrzeń.
-Świetnie BD, a teraz przejdź na podczerwień w tym rejonie. Wiem, że masz słabe skanery, ale może coś zobaczymy. – przyznałem, wskazując palcem mapę. Już po chwili w jednym z korytarzy zamajaczył drobny, czerwony punkcik. A zaraz po nim zaczęły pojawiać się kolejne i kolejne.
-Wygląda na to, że coś tam jest. Nawet jeśli to nie gubernator, może to ludzie z jego otoczenia, którzy się ukryli? Skoro był kiedyś Jedi, może jego ludzie uznali świątynię za bezpieczne miejsce. – zaproponowałem, zaraz jednak odsuwając się, by dać Teemie całą mapę do dyspozycji.

Umierałem z głodu i musiałem w końcu coś zjeść, dlatego opadłem przy stole i póki jedzenie było gorące, zacząłem powoli kroić mięso i wypychać sobie nim usta. Zamruczałem z zadowoleniem, czując jak smak jedzenia przyjemnie łaskocze język i podniebienie, a łzy szczęścia niemalże wyciskają mi się z oczu. Matko jak ja za tym tęskniłem! W końcu jakieś normalne jedzenie!
-Fafuafystof? – spytałem z pełnymi ustami, dopiero po chwili przełykając i ocierając usta serwetką. Musiała mi to wybaczyć, że zachowywałem się jak dzikus, ale nie byłem w stanie dłużej się kontrolować.
-Jesteś pewna, że chcesz sobie coś wytatuować w tak parszywym miejscu? Dobrzy tatuażyści byli na Corusant. Tutaj, w najlepszym wypadku skończysz z jakimś maszkaronem, a w najgorszym z HIV – wzruszyłem lekko ramionami, zastanawiając się, czy w okolicy znajdował się jeszcze ktoś, kto mógł znać się na rzeczy. Jednak na tą chwilę nikt nie przychodził mi do głowy.
-Była taka jedna babka, wołali ją Grinte. Nie brała dużo, ale jej prace były dość toporne. Eikhar dał sobie wytatuować u niej ramię i do dzisiaj chodzi w długich rękawkach. Wstydzi się odsłaniać łapę i paradować z tym bohomazem. Nie wiem czy chcesz tak ryzykować. – zaśmiałem się, nalewając sobie wody do wysokiej szklanki i biorąc kilka łyków. Uważałem, że Teemie nie potrzebne było upiększanie się w żaden sposób. Jej naturalna uroda była przecież w zupełności wystarczająca i zjawiskowa.
Na pytanie odnośnie słów wypowiedzianych przez Itrenche trochę się zasępiłem. Nie wiedziałem, czy mogę powiedzieć jej całkowitą prawdę.

-Wiesz, Jedi nie byli i nie są tak szanowani, jak wam się wydawało. – przyznałem po chwili
-Wiele osób sądziło, że porywacie dzieci i robicie z nimi straszne rzeczy. Tak twierdzi Itrenche… bo jej dziecko też zabrali. – przyznałem cicho, po chwili decydując się na opowiedzenie jej tej historii. Choć dziewczyna prosiła mnie, żebym z nikim się nią nie dzielił, czułem że Teemie mogę zaufać. I jednocześnie chciałem by wiedziała, za co Itrenche może ją nienawidzić.
- Wiesz jak to jest, gdy jest się dziewczyną z małej planety, która trafia na Corusant pełna nadziei i dobrej wiary w ludzi. Jej rodzina się jej wyparła, bo zamiast pracować na roli, zamarzyła sobie coś więcej. Jest naprawdę świetna w tym co robi, ma niezwykły gust i talent. To ona zaprojektowała wnętrze tego statku. Ale zanim stała się tym kim jest, nie miała kompletnie nic. Łapała się każdej pracy, aż w końcu ktoś pojawił się na jej drodze. Podobno ją zauważył, pochwalił jej talent, wziął na praktyki. Gość naobiecywał jej niestworzonych rzeczy, a potem zrobił dzieciaka i uciekł. Z tego co mi mówiła, nie czuła do niego żalu bo rozumiała, że w świecie artystów tak się czasami dzieje. A dziecko było wszystkim, co jej po nim zostało… do czasu aż nie przyszedł rycerz Jedi, nie zbadał jej dziecka i oznajmił, że je zabiera. Powiedział, że dziecko czułe na moc, niewyszkolone będzie stanowić zagrożenie i mimo jej protestów, zabrał jej synka do świątyni. Nigdy więcej już go nie widziała. – przyznałem, przygryzając wargę.
-Wspomniała o świątyni na Corusant. Jak myślisz, po co tam poszła zaraz po masakrze? Miała nadzieję, że wśród ciał, nie zobaczy swojego dziecka… – dodałem po chwili, całkiem tracąc ochotę na dokończenie posiłku. Temat był trudny, a mi zawsze chciało się płakać, gdy słyszałem tą historię. Strasznie było mi żal tej dziewczyny i po części rozumiałem jej niechęć w stosunku do tych, którzy uprowadzili jej jedyne dziecko.
-Takich historii jest setki w Galaktyce.

QUINT

Głos Teemy uderzył we mnie niczym strzała. Nadszedł nagle, z niewiadomego kierunku i rozbrzmiał w myślach z pełną intensywnością. Poczułem w nim drobiny Mocy, ciepłe, pełne troski i zmartwienia. Teema… gdziekolwiek teraz była, miałem nadzieję, że była bezpieczna
.
Nie wątpiłem, że da sobie radę – zdążyła mi już udowodnić swoją siłę i zaradność, jednak pojawiła się we mnie pewna obawa. Nie ukończyłem jej treningu, a to znaczyło mniej więcej tyle, że nie byłem w stanie przygotować ją na wszystko, co może ją spotkać. Galaktyka była pełna niebezpieczeństw i wyzwań, na które nie była jeszcze gotowa. I nawet jeśli Lasena zostanie u jej boku, obawiałem się, że nie była w stanie pokonać wszystkich przeciwności.

Teemo… jeśli mnie słyszysz, nie przejmuj się mną. Nie zaprzątaj sobie mną głowy. Pamiętaj jaki jest twój cel. Musisz przeżyć. To jest twój priorytet, nawet jeśli miałabyś porzucić ścieżkę Jedi. Żadne ideały nie są warte twojego życia. Spróbuj odnaleźć Dregę i przekonać by cię poprowadził, pomógł się ukryć. Jestem pewien, że dasz sobie radę. Niech moc będzie z tobą.

Nie byłem pewien, czy ta wiadomość sięgnie Teemy. Moc zawirowała wokół mnie, jednak była osłabiona. Mimo to miałem nadzieję, że choć część przekazu trafi do mojej padawanki i poprowadzi ją dalej. Niech Moc będzie z nią i niech zawsze je strzeże. Miałem tylko szczerą nadzieję, że ani Kossa ani Rhea nie byli w stanie wyczuć mojej próby skontaktowania się z padawanką. Obawiałem się, że przepływ Mocy był tak intensywny, by co bardziej wprawiony użytkownik był w stanie go zauważyć.
Z zamyślenia wyrwał mnie Kossa, który zbliżył się nagle. Skrzywiłem się lekko, gdy jego dłoń znalazła się na moich żebrach. Rwący ból ponownie rozniósł się po moim ciele, a płytki oddech jeszcze bardziej skrócił i stał się urywany. Nie dałem mu jednak tej satysfakcji i nie pozwoliłem jękowi bólu wyrwać się z gardła. Podświadomie czułem, że Kossa nie był osobą, która aprobowała „słabe” ofiary i okazywanie słabości tylko coraz bardziej prowokowało go do dalszych działań.

Byłby z niego dobry Sith, gdyby nie był tak rozczarowujący – Głos we mnie westchnął z niezadowoleniem
-Obawiam się, że cokolwiek się nie stanie, i tak uznasz, że cię denerwuję. – skwitowałem, na co Malak roześmiał się rzewnie, a Rhea posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. Ewidentnie nie podobało jej się to, że w ogóle nawiązuję jakikolwiek kontakt z chłopakiem – i nawet jeśli na początku być może ją to w jakiś sposób bawiło, teraz jej irytacja była aż nazbyt wyczuwalna w Mocy.
Zaraz jednak wyczułem coś zgoła innego – pod palcami Kossy zebrała się energia a jej wiązki spokojnie przeniknęły przez moją splamioną krwią szatę, skórę i dotarły do kości. Czułem jak Moc powoli łączy ze sobą pęknięte żebra, jak powoli scala je i przywraca do poprzedniego stanu. Nie sądziłem, że Ciemna Strona mogła leczyć – w Zakonie mówiono nam, że przyczynia się jedynie do zagłady i zniszczenia, nigdy do przywracania życia lub zasklepiania ran.
Z nitkami Mocy przyszło jednak coś jeszcze – Kossa zagłębił się we wspomnieniach, tym samym pociągając mnie ze sobą i ukazując obrazy, których wolałbym nigdy nie widzieć.

Niczym bierny obserwator patrzyłem jak Kossa obchodzi się ze swoją ofiarą i co gorsza – czułem emocje, które go przepełniały. Czułem wściekłość ale i satysfakcję płynącą z zadawania bólu, z pastwienia się nad swoją ofiarą niczym wygłodniały kocur zabawiający się szczurem zanim rozszarpie go na strzępy. Dziewczyna nie miała żadnych szans, już od początku wpadając w zastawione sidła. W pewnym momencie gdzieś w jej oczach zamigotała ulga i nadzieja, które Kossa tak potwornie wykorzystał i obrócił przeciwko niej. Zapewne gdyby miał więcej czasu, zmanipulowałby ją i przeciągnął na swoją stronę niczym wierną i oddaną podwładną, wdzięczną za ocalenie życia i za wyprowadzenie z błędu, w którym była utrzymywana przez całe swoje życie. I faktycznie dopiął swego – uzyskał informacje, których tak bardzo poszukiwał i których tak dogłębnie pragnął, jednocześnie dając upust swojej frustracji i bestialskiej sile. Czy brutalność sprawiała mu przyjemność? Jeśli chciał ją zabić, można było wykonać to o wiele czyściej, oszczędzając dziewczynie bólu i cierpienia. I on doskonale o tym wiedział.

Właśnie dlatego nie mógłby być moim uczniem. Informacje można było wyciągnąć prostą sztuczką umysłu. Po tylu torturach dziewczyna była osłabiona, nawet podrostek byłby w stanie sięgnąć do jej wspomnień i wyszarpać potrzebne informacje. A on wybrał inną drogę. Haniebną. Pozbawioną krzty honoru i godności. Czym innym jest ścieranie swoich wrogów na proch a czym innym katowanie bezbronnego dziecka.

Po chwili wspomnienie zniknęło, a ból w boku powoli ustawał. Zrośnięte kości wydawały się powrócić do swojego poprzedniego stanu, zupełnie tak, jak gdyby nigdy nie spotkały się z ciężką podeszwą buta Kossy. Dotyk Ciemnej Mocy pozostawił po sobie jednak rozgoryczenie, gniew i wściekłość na to, czego byłem świadkiem. Czułem jak wiązki Mocy między mną i Kossą falują niespokojnie, jakby prosząc o to by pochwycić je i zacisnąć wokół gardła chłopaka – tak by sam poczuł cierpienie, jakiego się dopuścił na tej biednej dziewczynie.

Odetchnąłem jednak, gdy w moje dłonie wpadł przedmiot połyskujący na niebiesko. Ostrożnie okręciłem go w palcach, rozpoznając w nim jeden z Holocronów z Archiwum Jedi. Prawdopodobnie mistrz zdołał wydostać go ze świątyni i spróbował ukryć, by nie wpadł w niepowołane ręce. Nie musiałem go otwierać, by być świadom, jakie informacje mógł zawierać.
-Caralho Targon był poszukiwaczem. – powiedziałem, myślami wracając do wspomnienia i wyłuskując z niego nazwisko mistrza Arani. Nie znałem go osobiście, jednak kojarzyłem je ze spisów dostępnych w Archiwum. Targon dobrze wykonywał swoją pracę i odkrył naprawdę sporą ilość dzieci wrażliwych na moc.
-Jeśli moje obawy są słuszne… jest tu lista dzieci wrażliwych na Moc... – powiedziałem z przejęciem, zastanawiając się, czy pytanie Kossy nie było bardziej retoryczne. Znów trudno było mi go wybadać – pokazanie mi Holocronu nie miało przecież żadnego sensu. Czy chciał wzbudzić moje zaniepokojenie?
Kossa przechylił głowę, uśmiechając się szeroko.

- No to chyba rozbiłem bank - oświadczył, nie kryjąc zadowolenia.
- Co prawda liczyłem na jakiś artefakt, niż na listę z imionami jakichś gówniaków, ale to też może być. Chociaż nie wiem kto miałby ich uczyć, więc w sumie ta lista jest już teraz bezużyteczna. Ja bym sobie nimi nawet łba nie zawracał - podsumował. Jeśli chciał wywołać zaniepokojenie – udało mu się naprawdę świetnie. W swojej naiwności nie założyłem, że nie znał zawartości przedmiotu, wręcz wydawało mi się to dziwne i niepokojące. Skoro tak bardzo zależało mu na pozyskaniu Holokronu, dlaczego go nie użył? Przedmiot powinien stanąć otworem dla każdego użytkownika Mocy. A skoro tak…
-W takim razie, skoro go nie potrzebujesz, mam nadzieję, że nie będziesz miał mi tego za złe. – powiedziałem, koncentrując Moc wokół przedmiotu i zamierzając go zmiażdżyć tak, by stał się niezdolny do użytku.
Nie mogłem ryzykować, by tak ważne informacje trafiły w niepowołane ręce. Te dzieci były przyszłością Zakonu Jedi, ale jednocześnie dopóki ich nazwiska widniały na tej liście, znajdowały się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Po chwili Holocron zamigotał a następnie zapadł się w sobie, zmieniając w metalową, zgniecioną kulę.

Kossa nie wyglądał, jakby w ogóle się tym przejął – wciąż siedział wygodnie naprzeciwko mnie, wydając się niezwykle wyluzowany.
-Wciąż masz dobre serduszko, co? Nie martw się, masz szczęście że mam na to wyjebane. Ale ona nie – prychnął śmiechem, wyraźnie rozbawiony, gdy fala błyskawic przecięła przestrzeń między mną a Rheą, tym razem nie będąc już ostrzeżeniem.
Stęknąłem z bólu, gdy paląca fala elektryczności rozlała się po moim ciele, parząc skórę i wywołując niekontrolowane wstrząsy. Rhea zbliżyła się do mnie, po chwili mocą łapiąc mnie za gardło i podduszając.
-Jak śmiałeś?! – syknęła z wściekłością. Wiązka błyskawic wystrzeliwana z jej palców, lizała moją skórę, niosąc ze sobą coraz większy ból, jakby tysiące igieł i ostrzy wbijało się w każdą komórkę ciała.
- Uważaj, bo go zabijesz. Sama na mnie nawrzeszczałaś, że takie ciało ma dostać Malak, a sama co robisz? – głos Kossy przebił się przez fale bólu, a błyskawice faktycznie zelżały. W końcu uścisk z szyi zniknął, a ja bezwładny opadłem na chłodne podłoże, trzęsąc się z bólu i wycieńczenia.
-Ciebie też powinnam tak potraktować. Pozwoliłeś mu na to i jeszcze się z tego cieszysz?! Zaprzepaściłeś bezcenne informacje! Nie omieszkam wspomnieć o tym Darth Vaderowi! – syknęła kobieta.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Post autor: Einsamkeit »

TEEMA

Dyskretnie wciągnęłam głęboko w płuca przyjemną woń, dopływającą z kuchni. Pachniało niczym w najlepszej restauracji; a delikatne, nieprzyjemne ssanie w żołądku uświadomiło mi, jak bardzo byłam głodna. Wszakże w wiosce Wookiech - a na samą myśl o nich znowu poczułam wyrzuty sumienia i nieznośny ciężar w sercu - dostaliśmy niewielki, pojedynczy kawałek. Wówczas wystarczał na nasze potrzeby, zwłaszcza że dali nam to, co mieli, ale to… wlepiłam głodne spojrzenie w talerze, które Lasena położył na stole. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, jak się we mnie wpatruje. Dopiero jego słowa sprawiły, że oderwałam wzrok od parującej zawartości talerzy; zerknęłam na niego, uśmiechając się lekko, ledwie widocznie. Trudno było nie oprzeć się wrażeniu, że bał się mnie nawet komplementować bardziej wylewnymi słowami. W zasadzie było to całkiem zabawne; odkąd kazałam mu się schować w ładowni, a Lasena nie posłuchał, nie zrobiłam nic, co mogłoby potwierdzać, że zamierzałam mu uciąć cokolwiek. Co najwyżej mogłam go wytarmosić za włosy lub powyrywać mu pojedyncze włoski. Z uszu albo nosa, to zawsze była jakaś opcja.
- Dziękuję - spuściłam wzrok, uśmiechając się lekko. Po tym podeszłam do stołu z holomapami. Przede wszystkim to było priorytetem. Jedzenie nie ucieknie. Byłam też pewna, że nie zdąży nawet wystygnąć - a przynajmniej ja nie zamierzałam na to pozwolić. Jedno musiałam przyznać: pilot zaskakiwał mnie… w coraz bardziej pozytywny sposób.
Drgnęłam, czując nie tylko coś zimnego na szyi, ale także czyjąś obecność za plecami; odruchowo uniosłam dłoń, gotowa uderzyć pięścią mężczyznę za mną, jednak głos Laseny mnie skutecznie uspokoił. To był tylko on, nie jakiś łowca nagród. Wobec tego powoli, ostrożnie się wyprostowałam, i rozluźniłam natychmiast palce, lekko je wyciągając i sięgając jego rozczochranych kosmyków. Delikatnie przeczesałam jego włosy z tyłu, pieszczotliwie, bezboleśnie je ciągnąc. Samo uczucie bliskości z kimkolwiek - tak dużej - było dziwacznym, acz nie nieprzyjemnym uczuciem. Nawet mój dystans z Quintem, gdy opierałam dłonie na jego ramionach, chcąc go uspokoić, był większy. A przynajmniej nie był aż tak osobisty jak ta chwila teraz między nami. Gdybym chciała, mogłabym sięgnąć do jego uda, odwrócić się przodem do niego, mieć go przy sobie tak blisko. Serce zabiło mi odrobinę szybciej.
- To miłe z twojej strony. Chociaż to ja powinnam ci raczej dziękować, nie ty mnie - odparłam szczerze, odwracając nieco głowę w jego stronę. Dłoń zsunęłam na jego policzek, klepiąc go delikatnie, pieszczotliwie, zanim oparłam ją o krawędź stołu z holomapami, przyglądając się pustej przestrzeni Telos. A słysząc pytanie Laseny, musiałam odpowiedzieć.
Zasępiłam się jeszcze bardziej, wpatrując się w mapę. Właściwie skąd niby mieliśmy gwarancję, że Drega nie zniknął? Nie rozpłynął się w jakimś innym sektorze? Facet nie był głupi. Jako polityk musiał umieć pewne rzeczy przewidywać. Albo chociaż widzieć je w Mocy. Chociaż gdyby to tak działało - cóż, ja nie miewałam wizji - najpewniej Zakon byłby w stanie się chociaż bardziej uratować. No, nie żeby koniecznie mi na tym zależało.
Kiwnęłam lekko głową, widząc punkcik z zaznaczoną świątynią. Faktycznie, Quint coś o tym wspominał. Nie był to głupi trop, aczkolwiek wątpiłam, by Drega tam się ukrywał. Gdybym była jednym z Jedi, niezrzeszonych w Zakonie - tak jak choćby Kossa i wielu innych Mistrzów, którzy odeszli, a być może dołączyli do Separatystów - byłoby to pierwsze miejsce, gdzie skierowałabym się w celu jego złapania. Nie, zdecydowanie facet nie mógł być tak głupi. Ale w tej chwili to był mój jedyny trop.
- BD-3, prześlij mi proszę koordynaty na komunikator - zwróciłam się do robocika, zanim też wróciłam do kuchni. Rzuciłam Lasenie spojrzenie, wyrażające kompletny brak zrozumienia, gdy ten zaczął coś bełkotać z pełnymi ustami. Zmarszczyłam brwi, lekko potrząsając głową. Nie zrozumiałam nawet jednego słowa.
- Wiesz, nawet nie to jest takim problemem - odparłam, siadając przy stole. Szczęściem obaj, Lasena i Chewbacca, zostawili mi to miejsce, z którego mogłam obserwować wejście do statku. Gdyby ktokolwiek się tu kręcił, mogłam szybko zareagować. Od razu wzięłam się za jedzenie, próbując nie wchłonąć wszystkiego za jednym zamachem. Chociaż było to trudne. Burknięcie w żołądku tylko to podkreśliło. Chwilę później aż przymknęłam oczy, delektując się delikatnym smakiem ryżu. Kurkuma… świetnie go tylko podkreśliła. Lekki, korzenny i delikatnie ostry, rozgrzewający smak dobrze komponował się ze ściętym stekiem. Przez chwilę nic nie mówiłam, skupiając się na tej eksplozji smaków. Może mówiłam tak przez głód, a może dlatego, że lubiłam przyprawy i ryż z masełkiem. A może po prostu Lassie był tak dobrym kucharzem. Cholera, nie mogłam się zdecydować na jedną z tych opcji.
- Problem polega na tym, że nadal wyglądam jak ja. Jeśli Kossa lub ktokolwiek inny wpadnie na pomysł wysłania za mną listu gończego, będzie mnie łatwo zidentyfikować mimo skrócenia sobie włosów. Już sama senator z Alderaan potrafiła określić mój wygląd mimo, że mnie nigdy na oczy nie widziała. Miałam szczęście, że uwierzyła w moją bajkę z Drugim Mistrzem. - odrzekłam po dłuższej chwili. - Mogłabym je przefarbować, ale to nic nie zmienia, bo łatwo jest przejrzeć kogoś przez inną fryzurę. A tatuaże częściowo oszukują skanery. Czasami przypisywane są do kogoś innego, a czasami człowiek zostaje oznaczony jako NN, nieznany. Może nie brałam pod uwagę tatuaży w stylu Zabraków, ale w ten sposób łatwiej jest przejść przez potencjalne kontrole. Albo to, albo trzeba będzie udawać Mandalorianina. Chociaż oni bez walki swojej zbroi nie oddadzą - zażartowałam w bladym uśmiechu. Zaraz parsknęłam stłumionym śmiechem, słysząc opowieść o Eikharze. Również nalałam sobie wody do szklanki, zanim znów zerknęłam na Lasenę. Poważna, posępna mimika nie pasowała do niego; najwyraźniej pytaniem o Irtenche poruszyłam wrażliwą, bolesną strunę. Widząc to, nie wtrącałam się i nie próbowałam zagadać, by zatrzeć tamto wrażenie. Pewne rzeczy musiały zostać powiedziane.

W milczeniu słuchałam historii, opowiadanej przez Lasenę. Spuściłam wzrok, grzebiąc powoli w talerzu. Mimowolnie poczułam pewien żal wobec Irtenche; rozumiałam jej motyw. Dziecko było wszystkim, co było dla niej wtedy najcenniejsze, a człowiek… często nie miał wtedy wyboru. Dla części rodziców, zwłaszcza z biedniejszych części Galaktyki, odesłanie dziecka do Zakonu było wybawieniem. Dla niektórych wiązało się to z traumą i stanowiło jedno z najbardziej znienawidzonych wspomnień. A dla innych…
Mimowolnie na myśl przyszedł mi So-Lan; nie wiedziałam, czemu. Może dlatego, że dziecko Irtenche byłoby najprawdopodobniej w jego wieku lub trochę młodsze, przynajmniej sądząc po jej wieku. Odwróciłam głowę, wpatrując się w pulpit sterowniczy daleko przed nami, jeszcze za stołem z holomapami. Lekko, ledwie widocznie pokiwałam głową.
- Wiem, że takich historii jest setki w Galaktyce - odparłam cicho, wracając do Laseny spojrzeniem. Trudno było utrzymać wzrok i wpatrywać się w jego oczy, tak nagle zdjęte smutkiem i innymi emocjami, które zdawały się mnie w tej chwili przytłaczać. Zaczerpnęłam głęboki wdech, chcąc się uspokoić.
- Ale… co się stało w Świątyni na Coruscant? - zmarszczyłam nagle brwi, tknięta tą myślą. Oczywiście, że doszło do katastrofy na wielu Venatorach; ale w Świątyni? W Świątyni Jedi, miejscu jak dotąd postrzeganym za najbardziej bezpieczne? Złe, nieprzyjemne uczucie dźgnęło mnie nagle, wzbudzając niepokój. Spokojna dotychczas tafla Mocy otaczająca mnie zafalowała, wyraźnie zaburzona. Czy ktoś - lub coś - dosięgnęło też dzieci w Świątyni? Czy…
Lassie spojrzał na mnie z zaskoczeniem i powiercił się chwilę na krześle. Trochę jak speszony, skrępowany dzieciak, który powiedział parę słów za dużo.
- Nie wiesz tego? - spytał cicho. Pokręciłam tylko głową. - Wszyscy Jedi… nie, nie tylko oni… wszystkie dzieci które tam były… zostały zamordowane. Imperium urządziło ogromne palenisko przed świątynią Jedi… spalili ich ciała w ramach pokazu - pokręcił lekko głową. W milczeniu zacisnęłam usta, hamując w sobie narastający gniew. Nie tylko na Imperium, ale też na Zakon. Gdyby nie ich próba wmieszania się do wojny pomiędzy systemami… gdyby nie odbieranie dzieci rodzinom…

Gniew w tej sytuacji jest zrozumiały. Jak można pozostać obojętnym na tę tragedię? Winien jest temu wszystkiemu tylko Zakon, nie kto inny.

Winne jest temu też Imperium, nie zaprzeczaj! Nie próbuj umniejszać ich winy.

Oczywiście. Ale czy sądzisz, że Zakon pomyślał o ochronie dzieci, gdy tylko doszło do Rozkazu 66? Myślisz, że ktokolwiek powiedział im, żeby się ewakuowali? Głupia. Gdyby tylko nie zabierano tych dzieci, a uczono je w ich rodzinnym środowisku, wszystkie, lub chociażby większość z nich, miałyby większe szanse przetrwania. Wtopiłyby się w społeczność. A będąc na Coruscant i nie znając tamtejszego życia, nie miały takiej szansy.


Z trudem odgoniłam od siebie te nieprzyjemne myśli; wewnętrzny głos z moich snów nadal coś szeptał, niepokojąco racjonalny i prawdziwy. Choćbym chciała, nie mogłam odmówić mu racji. Niemrawo pogrzebałam po talerzu, zbierając ryż. A na samą myśl - o tym, kto nam w Zakonie to wszystko dostarczał - znów poczułam mdłości.
Zawsze uważałam to za skurwysyńskie, zabierać dzieciaki i trenować je, by zaczynały marzyć o przyjęciu do elit. Wszystkie z nich się starały. Próbowały dostosować się do panujących zasad, rygorystycznych treningów, cały czas mając z tyłu głowy poczucie, że jeśli nie będą odpowiednio, wystarczająco dobre, zostaną odesłane. Do kopalni lub na plantacje. A życie tam, jak wiedziałam z bardzo oględnych komentarzy Ceress, nie było łatwe. A nie łudziłam się, że specjalnie próbowała przedstawić ten obraz nędzy i rozpaczy w jak najdelikatniejszy sposób, by nie podkopywać morale.

Wiesz, co jest w tym najgorsze? Że wolałaś i tak zamknąć oczy i zatkać uszy. A gdyby Zakon o tym wiedział, zrugaliby cię. Powiedzieliby ci, że dajesz się nadmiernie pociągnąć sprawom nieistotnym, nie mającym znaczenia. Że to zaburza twoje postrzeganie świata i niszczy więź z Mocą. Powiedzieliby ci, że nie powinnaś o tym myśleć… a powinnaś skupić się na zjednoczeniu w Mocy.
Kazaliby ci to zignorować. A to w imię czego?

W IMIĘ CZEGO?

Tak długo, jak było to wygodne, czerpałaś z tego korzyści. Teraz nagle masz wyrzuty sumienia? Kogo chcesz tym oszukać?


- Dla wielu dzieci odesłanie do Zakonu to tragedia - odrzekłam cicho, decydując się nie podejmować poprzedniego tematu. - Chociaż dla niektórych z nich… to była szansa, przepustka… na lepsze życie - dodałam, na siłę wciskając w siebie jedzenie. Chociaż ryż ledwie przechodził przez zaciśnięte usta czy pakował się do ściśniętego żołądka.
- Nie chcę dawać Irtenche fałszywej nadziei, ale być może jej syn jeszcze żyje, jeśli został odesłany do kopalni lub na plantację - odrzekłam, odwracając znów głowę. Chyba po to, żeby nie widzieć spojrzenia Laseny… po raz pierwszy poczułam wstyd - prawdziwy, palący wstyd - że przynależałam do Zakonu. Że nie zdecydowałam się wcześniej z niego odejść.

Tchórzliwy z ciebie pies. Nawet nie potrafisz mu spojrzeć w oczy. Tak jak wielu innych Jedi przed tobą i po tobie, ty też wolisz odwrócić głowę. Nie ponosić odpowiedzialności za to, co się stało.

Teraz czujesz wyrzuty sumienia, ale wcześniej było ci wygodnie tak żyć. Taki obraz twój. Taka prawda.
Lasena miałby pełne prawo poczuć wobec ciebie pogardę. A skąd wiesz, czy tego nie czuje?


- Zakładając, że Imperium o nich nie pomyślało… - odłożyłam widelec, po czym poniekąd automatycznie sięgnęłam do komunikatora, wklepując bezwiednie kolejne znaki w wewnętrzną wyszukiwarkę. Ja sama z poziomu mojego własnego nie miałabym dostępu do takich danych, lecz jako że Quint był Mistrzem, miał automatycznie inny poziom dostępu. Mimo to ekran przed nami zgasł i zamigotał. Pokręciłam głową do siebie.
- Mam nadzieję, że chociaż te dzieciaki, odrzucone przez Zakon, jakoś miały szansę przetrwać - oświadczyłam po dłuższej chwili, znów sięgając po widelec. Chociaż nawet to wydawało mi się w tej chwili gestem, przepełnionym najwyższą hipokryzją. W milczeniu spojrzałam na sztuciec, zanim sięgnęłam po kawałek steka. Żołądek zakłuł boleśnie, przypominając o sobie.
- Nie chcę tu nikogo usprawiedliwiać, ale myślę, że warto o tym wspomnieć. Zasadniczo wielu Mistrzów w Zakonie również sprzeciwiało się takim praktykom. Również gubernator Telos - dodałam, próbując wcisnąć w siebie na siłę steka. - Spory odsetek z nich uznawało je za nieludzkie i zaprzeczające idei Jasnej Strony. Wiesz, jak się postrzega Moc? - zerknęłam na Lasenę. W jego szczere, jasne niebieskie oczy. Miałam wrażenie, że moje spojrzenie już nigdy nie mogło być tak otwarte, tak szczere… tak dobre. Pilot, mimo że też był człowiekiem, wydawał się być teraz tak bardzo skrajnie różnym, odmiennym człowiekiem, jakby pochodził z całkowicie innego świata. Z odmiennej rzeczywistości.
- Jasna Strona to dobre uczucia i emocje… użytkownicy Jasnej Strony nie mogli poddawać się negatywnym uczuciom. Nie mogli kochać, nie mogli się zaprzyjaźniać, nie mogli… cóż, wiele nie mogli, co w moim odczuciu prowadziło do instrumentalnego postrzegania ludzi. Bo przyjaźń lub miłość oznacza przywiązanie i egoistyczne uczucia, przynajmniej patrząc po tym, jak mi to wyjaśniał Mistrz… A użytkownicy Ciemnej Strony, tacy jak Kossa… czy to, co przejęło kontrolę nad moim Mistrzem… naturalnie odczuwają złe emocje. Gniew, niechęć, nienawiść, rozczarowanie, ból, rozgoryczenie. Wszystko to… jak dziecko, oderwane od domu, od rodziny i przyjaciół, miałoby być z tego powodu szczęśliwe? Jak miało nie być podatne na podszepty Ciemnej Strony? - pokręciłam do siebie głową. - Jak miałoby nie odczuwać wszystkich tych negatywnych emocji? Uczono nas, żeby ich nie okazywać i nie poddawać im się. Uczucia miały być zamknięte w klatce. Miały być… nieistotne. Zakon poczynił wiele złego w tej dziedzinie, tak jak wobec tych dzieci.
Zazgrzytał widelec.
-Ale dziękuję, że opowiedziałeś mi tę historię. To musiało zostać powiedziane - rzuciłam mu długie, poważne spojrzenie. Nie zamierzałam na ten temat rozmawiać z Irtenche ani kimkolwiek innym; nie było sensu grzebać w cudzej przeszłości ani próbować naprawiać cudzych, dawno temu popełnionych błędów. Przeszłość była przeszłością.

Mówisz tak tylko dlatego, że miałaś więcej szczęścia niż te dzieciaki. Ty nie miałaś żadnej rodziny. Jak to szło? “Znaleźliśmy cię na statku piratów, który startował z Serenno. Piraci mówili, że twoje imię to Atria Pall”. I tyle. Na tym zaczęła się i skończyła cała historia.Nie było nawet do czego się przywiązywać. No, bo do czego? Do przyjaciół? Wśród piratów? Wolne żarty.

Drgnęłam nagle, czując czyjąś myśl. Była niczym muśnięcie ręki, delikatny wtul, czyjś uśmiech. Chociaż była pełna powagi, a może i wręcz smutku, pozostawiała po sobie ciepłe uczucie czyjejś obecności. Obecności kogoś lubianego, szanowanego czy wręcz kochanego, jak daleki krewny, przyjaciel lub kochanek. Otulała ciepłem.

Teemo… jeśli mnie słyszysz, nie przejmuj się mną. Nie zaprzątaj sobie mną głowy. Pamiętaj jaki jest twój cel. Musisz przeżyć. To jest twój priorytet, nawet jeśli miałabyś porzucić ścieżkę Jedi. Żadne ideały nie są warte twojego życia. Spróbuj odnaleźć Dregę i przekonać by cię poprowadził, pomógł się ukryć. Jestem pewien, że dasz sobie radę. Niech moc będzie z tobą.

Niech Moc będzie z tobą, Mistrzu…
- pomyślałam bezwiednie, z trudem zmuszając się, by unieść widelec. Zaczynałam już wariować? Nie radziłam sobie z natłokiem emocji? Trudno było mi to określić, jednak głos Quinta był tak doskonale słyszalny w moim umyśle, jakby siedział tuż obok i szeptał mi do ucha. Aż odruchowo odwróciłam głowę w bok, szukając go spojrzeniem.
Nic. Pusto. Miejsce pomiędzy mną a Quintem pozostawało puste. Jedyne, co widziałam, to sylwetkę naszego pilota i Chewbaccę, siłującego się ze swoim stekiem. Mały wziął za dużego gryza i cały kawał mięsa utknął w jego szczęce, wywołując zbolałe, pełne goryczy ryknięcia. I nie potrafiłam nawet jednym, ani choćby całą gamą słów opisać, jak wielkie targnęło mną rozczarowanie.

KOSSA

Obserwowałem tego całego Quinta, wyczuwając krążące wokół niego drobinki Mocy. Wirowały niczym kurz, ledwie wyczuwalne, a jednak - tak obscenicznie widoczne. Były niczym iskierki czystości w morzu brudu i szlamu, sugerujące że gdzieś głęboko kryło się prawdziwe dobro. Spoglądałem na to pobłażliwie; wiedziałem, że prędzej czy później to w nim zaniknie. Może kiedyś wróci, ale czy to będzie wtedy mój problem? A gdzie tam. Przynajmniej ja nie zamierzałem się przejmować takimi pierdołami.
Życie z poczuciem, że takie sprawy to będzie w przyszłości czyjś inny problem, skutecznie pomagało w zachowaniu higieny psychicznej. Poza tym sporo osób sama na siebie ściągała część problemów. Zdumiewające, jak wielu ludzi miało gdzieś cudze ostrzeżenia. “Tego nie rób”, “odpuść”, “przestań”, “nie próbuj tego”, “stop” - postrzegali jako sugestie, ale nie wskazówki. A później dziwili się, że dostawali wpierdol. Rany, ludzie. Jakim cudem większość z nich żyła tyle lat?
Ten koleś przede mną był wręcz książkowym, podręcznikowym przykładem tego podejścia. Gdybym ja dostał łomot i został zawleczony na statek, bynajmniej nie starałbym się kozaczyć, tylko grzecznie bym się posłuchał sugestii i zamknął dziób w momencie, w którym by ode mnie tego wymagano. Ale ten koleś miał ewidentnie jakieś tendencje samobójcze, skoro zignorował w zasadzie każde moje słowo i zachowywał się tak, jakby wciąż myślał, że jest u siebie. To ostatnie w zasadzie było typowe dla wielu Jedi. Przecież oni gdziekolwiek przebywali, zawsze i wszędzie próbowali narzucić swoje zasady, w zasadzie nawet nie wiadomo po co i dlaczego.
A, nie, wróć - wiedziałem, dlaczego: bo myśleli jak Jedi. Byli nawykli do poczucia swojej wielkości i bycia autorytetami Galaktyki. Czemu mieliby więc przejmować się słowami jakiegoś gościa, który może też umiał użytkować Moc, tylko jakoś wcześniej nie pokazywał, że potrafi? Raczej nie dlatego, że rozumieli znaczenie słowa “szacunek”.
Rhea zachowywała się zresztą podobnie. Całe otoczenie musiało jej się za wszelką cenę podporządkować, bynajmniej nie z racji podeszłego wieku (i znowu - jakim cudem ta stara kurwa przeżyła tyle lat? Dlaczego nikt jeszcze jej nie rozdeptał?).
Uśmiechnąłem się lekko, widząc jak bezcenna kostka ulega zniszczeniu. Ja tam nie drgnąłem nawet palcem. Nie było potrzeby. Wiedziałem, że to, co Quint zrobił, wkurwi Rheę najbardziej. Mógł sobie do mnie gadać, próbując mnie przeciągnąć na swoją stronę. Mógł mnie wkurwiać. Mógł robić cokolwiek, co tylko nie dotyczyło spraw Imperium. Ale ta nawiedzona baba stała się fanatyczką, wpadając prawie że w religijną ekstazę, gdy tylko słyszała słowo “Imperator”. Gdyby powiedział jej, że potrzebuje hajsu, zaraz by mu pewnie wykupiła abonament. Trudno było nie żywić do niej pogardy. W swojej chęci przypodobania się Ciemnej Stronie - jak gdyby licząc, że ta użyczy jej więcej Mocy w zamian - posuwała się do głębokich skrajności, włażąc ludziom głęboko w dupę.
Zaśmiałem się głośno, widząc jak fioletowe błyskawice oplotły Quinta, sprawiając że całe wnętrze statku zamigotało niczym na jakiejś dyskotece. Cóż, światło było nawet całkiem klimatyczne. Jednak gdy poczułem w powietrzu woń ozonu i swąd palonej skóry, skrzywiłem się. Waliło jak źle usmażonym kurczakiem. A chłop, sądząc po wyglądzie, zaraz miał się zamienić w kawałek węgla. No i pilot coś wrzeszczał w swojej kabinie, próbując najwyraźniej ustabilizować kolebiący się statek. Najwyraźniej cała elektronika mu zwariowała. Ale nie było źle. Nie przeczuwałem, by okręt miał się rozbić.

Gdy udało mi się względnie opanować sytuację, Rheą nadal miotało jak szatan. W milczeniu przykucnąłem przy obolałym mężczyźnie, bez słowa znów przywołując do siebie Moc. Nie żeby specjalnie mi na nim zależało; jak dla mnie mógł umrzeć, tak jak ten mały gówniak od kostki. Jeden Jedi na świecie mniej brzmiało jak całkiem sensowny rachunek. Niemniej jednak nie zamierzałem wlec za sobą gościa przez pół Dathomiru, gdy w każdej chwili mogły zaskoczyć nas Nocne Siostry albo Nocni Bracia. Co prawda poradziłbym sobie z nimi, ale zmarnowalibyśmy więcej czasu. A nie zamierzałem spędzać na tej planecie obsranej gównem i kamieniami więcej czasu, niż trzeba było.
Poza tym stara prukwa zaczynała mnie już coraz bardziej wkurwiać. Lepiej było mieć tego całego Malaka - czy tam Quinta - po swojej stronie. Ciemne, czerwone błyskawice znów rozniosły się po ciele mężczyzny, skupiając się przede wszystkim na sercu i poparzeniach. Napierałem coraz mocniej, zmuszając Moc do szybkich, intensywnych i dokładnych napraw, nawet jeśli to było bolesne - zanim oderwałem się nagle i znienacka, podnosząc się z miejsca.
Przymrużyłem oczy, słysząc kolejne słowa Rhei. W okamgnieniu poczułem, jak zalewa mnie gorąca fala wściekłości, a w uszach rozlega się szum buzującej krwi. Była ona niemal namaczalna, doskonale wyczuwalna.

“Ciebie też powinnam tak potraktować. Pozwoliłeś mu na to i jeszcze się z tego cieszysz?! Zaprzepaściłeś bezcenne informacje! Nie omieszkam wspomnieć o tym Darth Vaderowi!”.

- Waż swoje słowa - odrzekłem cicho, podnosząc powoli dłoń. Rhea wiedziała, co to oznacza. Zacisnąłem jak najsilniej pięść, jakby chcąc odebrać jej resztki powietrza z płuc. Ciepła, przyjemna energia rozlała się pomiędzy moimi palcami, kusząc mnie, by posunąć się dalej. Spojrzałem w jej jasne oczy, obserwując cień uczuć na ich dnie. Sama myśl, by pstryknąć palcami i złamać jej kark - ot tak, po prostu, bez większego wysiłku - była wyjątkowo pociągająca. Za dużo krwi mi już napsuła ta wiedźma.
- Nie jestem takim fanatycznym świrem jak ty - kontynuowałem cichym tonem głosu, unosząc dłoń. Drobna, krucha figurka kobiety podniosła się ze swojego miejsca, kołysząc się niczym marionetka. Poluzowałem dłoń, dając jej zaczerpnąć oddech, by i tak po chwili jej go odciąć. Bawiłem się niczym kot z myszą, zagonioną do kąta. I to wzbudzało moją satysfakcję. Cholerną satysfakcję - dającą mi niemal zmysłową przyjemność.
Ból potrafił być rozkoszą. Mógł dawać od siebie wiele. Przypominał, że wciąż jeszcze żyjesz. A zadawanie go potrafiło być równie pociągające, uświadamiając obu stronom, pod jak wielką kontrolą ofiara się znajduje.

Mógłbyś ją zmiażdżyć o ścianę. Rozwalić jej ten pusty łeb. Połamać kości, dokładnie tak jak na to zasługuje. Ona ci otwarcie grozi, a ty, nie chcąc jej pokazać, kto tu rządzi, jesteś zbyt uprzejmy. Zrób to. ZRÓB TO!
Moc zafalowała i zadrżała niebezpiecznie, jak gdyby napierając na moją dłoń. Nie poddawałem się temu jeszcze; zamiast tego znów poluzowałem palce, czując drobne, ciemnoczerwone nitki, zacieśniające się wokół nich, jakby chcące znów je spleść ze sobą w ostatnim, kończącym wszystko geście.

- Powiesz mu o tym, oczywiście. Masz do tego pełne prawo. Kimże ja jestem, by ci tego zabraniać? - ciągnąłem uprzejmym, przyjaznym tonem, jak gdybym uciął sobie z Rheą miłą pogawędkę. Wciąż, mimo szumiącej krwi i furii, kotłującej się we mnie, byłem doskonale opanowany. Znów zacisnąłem palce w pięść, delikatnie, mocniej podkręcając Moc. Stara baba nie miała większych szans. Mogła się miotać i szarpać, ale w tej chwili, w tym momencie, była uzależniona ode mnie.
Palce powoli, delikatnie się rozluźniły, by znów leniwie wrócić do poprzedniej pozycji. Obserwowałem Rheę w uśmiechu, rejestrując każde, nawet najmniejsze skrzywienie na jej twarzy. Emocje, skryte w oczach.
Wiedziałem, że to było we mnie najgroźniejsze. Ludzie mieli tendencje do tego, by mnie nie doceniać, im bardziej przyjazny byłem. Łatwo się w ten sposób zdradzali; próbując mnie przekabacić, pokazywali jakim manipulacyjnym gównem byli. Otwarcie mnie nie szanując, ujawniali, jak bardzo gdzieś mają innych, lekceważąc ich potencjalne możliwości. Podchodząc do mnie w przyjazny sposób, traktowali mnie na równi, lecz również umniejszali niebezpieczeństwo, jak gdyby próbując je oswoić. Mimo to ta ostatnia ścieżka wydawała się relatywnie najbezpieczniejsza.
Niekiedy nawet pozwalałem lub pomagałem Rycerzom Jedi uciec przede mną lub innymi; było to jednak wywołane tylko chęcią ujrzenia, co stanie się dalej. Przeżyją? Umrą? Wykorzystają szansę? A może wręcz przeciwnie, wkopią się w jeszcze większe problemy? Czy spotkamy się jeszcze? Ach, życie było dramatem i nowelą.
- Ty… draniu… pożałujesz… tego - stęknęła kobieta, próbując unieść dłoń i wymierzyć we mnie cios wiązką elektryczności. I faktycznie posypały się jakieś iskierki; załaskotały mnie tylko, nie wyrządzając mi większej szkody. Miotnąłem nią na kanapę, nie kryjąc rozbawienia.
- I ty nazywasz to Mocą? - zakpiłem, bez słowa pochylając się nad największym przegranym dzisiejszego dnia. Pomogłem mu wstać, zanim też rzuciłem go na kanapę jak worek ziemniaków.
- Oboje siadać- warknąłem, widząc ich spojrzenia. Znów zająłem miejsce z powrotem.

Powoli silniki zadrżały. Statek delikatnie obniżył lot. Trochę mi brakowało tej kostki, którą lubiłem się bawić; fajnie zajmowała dłonie i czas. Może poszukam jakiejś kostki holograficznej, pomyślałem, zanim z rozkoszą zagłębiłem się w ponurą, złowieszczą atmosferę Dathomir. Przypominało to zanurzenie się w płynie z Bacty lub krwi dziewic. Nie, żebym testował to ostatnie - nawet mnie to nie kusiło - jednak było równie przyjemne i orzeźwiające. Rzuciłem i Quintowi, i Rhei ostrzegawcze spojrzenie, gdy statek zatrząsł się, a rampa wysunęła się z głośnym sykiem. Za oknem widoczne było jasnoczerwone niebo i skały - wszędzie skały. Swojsko. Gościnnie.

Awatar użytkownika
Linuxa
Posty: 33
Rejestracja: wt sie 08, 2023 4:02 pm

Re: Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Post autor: Linuxa »

LASSIE

Z zamyśleniem wsłuchałem się w słowa Teemy, gdy tłumaczyła dlaczego właściwie zdecydowała się na zmianę wyglądu. Po części to rozumiałem – w końcu bycie celem jakiegoś szurniętego, upadłego Jedi nie było wcale szczytem marzeń, jednak prawda była taka, że nie istnieli ludzie nieomylni i nawet Jedi dało się zmylić. Bywali tacy, którym udawało się wodzić zakon za nos praktycznie przez lata, pod płaszczykiem zatroskanego obywatela, który z przyjemnością pomoże rycerzom Jedi, a w rzeczywistości załatwiając własne, pokrętne interesy.

W końcu roześmiałem się rozbrajająco.
-Oh, Teemo. Musisz się jeszcze wiele rzeczy nauczyć o przestępczym światku - pokręciłem głową, kończąc posiłek i ocierając usta serwetką. Naprawdę brakowało mi normalnego jedzenia i z ogromną chęcią zjadłbym jeszcze dokładkę, gdyby tylko cokolwiek zostało. Na moje nieszczęście Chewie okazał się być prawdziwym głodomorem i właśnie pochłaniał resztkę ryżu, marudząc coś o jego żółtym zabarwieniu. Cóż za bezczelny dzieciak.

Znów powędrowałem myślami do wcześniejszych rozważań - Nie sądziłem, że Jedi są tak nieświadomi tego, co działo się poza ich cenną świątynią. To takie urocze w pewien sposób. Wbrew pozorom Galaktyka nie była przyjaznym miejscem, pełnym chmurek i jednorożców hasających po tęczy. Jedi wierzyli we wszechobecne dobro, gdy coś takiego naprawdę trudno było znaleźć w portach przepełnionych „pracownikami” Czerki, brudnymi sierotami i typkami spod ciemnej gwiazdy. Gdyby powiedziało im się o tej całej ścieżce Jedi, zapewne zaśmialiby się a potem splunęli wprost w błoto, okraszając ten gest niecenzuralną wiązanką. Poza wysokimi poziomami Corusant, Galaktyla była pełna brutalności, niewolnictwa i brudnych zagrywek. Na każde urządzenie, które służyło utrzymaniu porządku, przypadało przynajmniej pięć wywołujących chaos w mniejszym lub większym zakresie - od drobnych nanostrzałek, które potrafiły przerobić czyjś mózg na galaretkę i uczynić z niego posłusznego podwładnego, po artylerię przeciwlotniczą zdolną posłać do piachu kanonierkę z ośmioosobową załogą. Uśmiechnąłem się do Teemy, po chwili zerkając na BD-3

-BD, bądź tak miły i przeskanuj mnie - poprosiłem, a robocik zaświergotał i wskoczył na stół. Wiązką niebieskiego lasera przesunęła się po mojej twarzy, zupełnie tak, jak podczas rutynowego skanu na lądowisku. Robocik zagwizdał i zaraz wypluł z siebie komunikat "Nie można zidentyfikować twarzy".
-Widzisz? Odrobina starych, dobrych sztuczek i oszukasz każdy skaner - przyznałem, klepiąc się po przedniej kieszeni kurtki i po chwili wyjmując z niej prostokątny, metalowy przedmiot.
-Ta płytka emituje promieniowanie. Na tyle delikatne, by nie wywoływać żadnych szkód noszącemu, a na tyle duże żeby zakłócić nawet najbardziej skomplikowane skanery. Stara sztuczka przemytników, a działa świetnie - uśmiechnąłem się szeroko, dumny z posiadania tak zmyślnego artefaktu minionych lat. Przy odrobinie szczęścia na tak zapyziałych planetach jak ta, systemy skanerów nie były zmieniane od dziesięcioleci i wciąż nie są odporne na tego typu rewelacje.
-Pod warunkiem, że skanuje cię maszyna albo mało oddany strażnik, jesteś niczym duch i bezkarnie możesz przechadzać się tu i ówdzie. Oczywiście nie ochroni cię to przed ludzkim okiem, ale zwykle strażnicy polegają na sondach szpiegowskich lub małych droidach, które łatwo w ten sposób oszukać. – dodałem, podnosząc się i ruszając w stronę zlewu aby umyć naczynia.
Po głowie wciąż chodziło mi ciepłe wspomnienie dłoni Teemy, które zatapiały się we włosach i lekko je ciągnęły. Coraz trudniej było mi ją rozgryźć. Czy mogłem odebrać to jako flirt, czy być może, co bardziej prawdopodobne, przyjacielskie droczenie się ze mną? Na samą myśl, automatycznie przeczesałem palcami włosy, układając je z powrotem w zwyczajową fryzurę. Trudno mi było nie przyznać, że ten dotyk… naprawdę mi się podobał i z chęcią poczułbym go ponownie.

-Cóż, Jedi nie walczą w zbrojach, prawda? – westchnąłem z zastanowieniem. Może jednak dało się coś z tym zrobić?
-Co prawda to tylko plotka, ale w kantynie przysłuchałem się rozmowie dwójki łowców nagród, którzy omawiali przypadek swojej ofiary. Gość podobno całkowicie zmienił sobie twarz za pomocą droida medycznego – mruknąłem z zastanowieniem. Oczywiście, że łatwiej było zdobyć hełm, ale jeśli plotki były choć trochę prawdziwe… no nie byłbym sobą, gdybym o tym nie wspomniał. Nawet jeśli opowiadałem teraz o największą głupotę we Wszechświecie.

-Nie wiem czy jest to prawdą, ale może mógłbym poszperać? – spytałem. Zawsze lubiłem teorie spiskowe – były jakąś miłą odskocznią od całego tego szajsu i zaskakiwały za każdym razem, gdy tylko człowiek zdążył sobie pomyśleć, że nic dziwniejszego już go przecież wcale nie spotka. Taka możliwość przemiany w kogoś innego była mokrym snem wielu osób i z całą pewnością niektórzy wyłożyliby sporą sumkę za taką możliwość. A z drugiej strony technologia, którą dysponowaliśmy dawała przecież tak wiele możliwości! Od implantów po robotyczne części ciała, mechaniczne wszczepy, cybernetyczne protezy. Skoro dało się zmienić praktycznie w cyborga, dlaczego zmiana linii żuchwy, obrysu twarzy czy koloru skóry miałaby być niemożliwa? Z całą pewnością gdzieś na czarnym rynku dało się dotrzeć do „ekspertów” z dziedzin transformacji. Tych mniej lub bardziej legalnych.
-Nie jesteś jedyną osobą, która się ukrywa, Teemo. Mając dojścia i potrafiąc się poruszać po czarnym rynku, jesteś w stanie nawet wyposażyć się w torpedy protonowe i wysadzić pół Telos w kosmos, zanim ktokolwiek kiwnie palcem. Z całą pewnością znajdą się spece od zmiany wyglądu.

Teema jednak wydawała się już mnie nie słuchać, pogrążona w rozmyślaniach zapewne odnośnie historii mojej przyjaciółki. Fakt, była szalenie depresyjna i wyciskała łzy z oczu, jak tak dłużej się nad tym zastanowić. Z westchnięciem ponownie opadłem na sofę naprzeciwko dziewczyny i ostrożnie ujmując jej dłonie w moje własne. Bardzo delikatnie przesunąłem palcami po wierzchu jej dłoni i przez chwilę rozkoszując się dotykiem ciepłej i miękkiej skóry. Teema była naprawdę niezwykła – przez swój charakter wydawała się być chłodna i zdystansowana, ale gdy tylko podchodziło się bliżej, zauważało się, że płonie w niej prawdziwy ogień, który mógł być zarazem niszczycielski a zarazem łagodny, uspokajający, dający ciepło i nadzieję.
-A jak ty to postrzegasz, Teemo? Czy trafienie do Zakonu, było dla ciebie przepustką do lepszego życia? – spytałem łagodnie. Nie chciałem jej oceniać ani potępiać, bo zdawałem sobie sprawę, że nie miała najmniejszego wpływu na to, co działo się wewnątrz zakonu. Choć sam nie znałem swoich rodziców, podejrzewałem, że życie Teemy było o wiele trudniejsze niż moje. Przerażała mnie wizja utraty własnej tożsamości na rzecz większego dobra. Do dupy z takim większym dobrem! Ono nie napełni żołądka, nie nauczy jak przetrwać. Dlaczego więc się mu w zupełności poświęcać? Chyba nigdy tego nie zrozumiem.
Pokręciłem przecząco głową.

-Nie wiem, Teemo, nie wydaje mi się. Podobno niektórzy Jedi przeszli na stronę Imperatora i teraz polują na Jedi. Obawiam się, że nie zapomnieli o żadnej placówce, która mogła mieć jakikolwiek związek ze świątynią. – przyznałem, nie rozwodząc się za bardzo nad tym, co od niej usłyszałem. Do kopalni? Na plantację? Czyli Jedi robili z dzieci swoich niewolników? To brzmiało chyba jeszcze bardziej potwornie, niż sam fakt odbierania tych dzieci rodzinom. Skoro nie widzieli w nich kandydatów na przyszłych rycerzy, to dlaczego nie odesłali ich w objęcia stęsknionych matek i zatroskanych ojców? Co za nieludzkie traktowanie! Aż zatrząsłem się wewnętrznie ze złości na samą myśl, że ktokolwiek mógłby odsyłać małe dzieci do tak ciężkich robót, rodem wprost z placówek penitencjarnych.

-Słyszałem, że wcisnęli ich w takie czarno-czerwone wdzianka. Widziałem nawet jedną babkę, która kręciła się nieopodal kantyny i wyglądała jakby miała ochotę przefasonować komuś twarz. Na nich chyba też musimy uważać. – mruknąłem z zastanowieniem.

Zaraz jednak zasmuciłem się razem z Teemą, gdy jej wewnętrzny ogień nieco przygasł, a smutek stał się wręcz namacalny. Może to była ta tajemna i mistyczna Moc, która mnie przypadkiem musnęła?

-Nie mam pojęcia o tej całej Mocy. Słyszałem tylko jakieś opowiastki, ale do naszego ostatniego starcia, nie miałem pojęcia jakie daje możliwości. – przed oczami znów stanął mi blask czerwonego ostrza, który pofrunął w stronę mojej głowy a następnie wrócił wprost w dłoń Quinta, z taką szybkością i taką precyzją, nie dając czasu na reakcję. To było coś niezwykłego i zapewne, gdyby nie to, że prawie od tego zginąłem, przyglądałbym się ich walce z ogromną satysfakcją i podziwem.
Spuściłem głowę, wsłuchując się w głos dziewczyny, przepełniony emocjami. Choć mówiła, że Jedi nie mogli ich odczuwać, ja widziałem je bardzo wyraźnie. Nie była papierową kukiełką ani lalką, która beznamiętnie wpatruje się przed siebie. Była żywa, tętniąca energią i emocjami. Nawet jeśli temu zaprzeczała i się temu wypierała.

Najbardziej ukłuło mnie chyba to, że Teema nie była świadoma. Nie miała pojęcia co się stało, co działo się w całej galaktyce. Nie wiedziała, że stanowi teraz jednego z przedstawicieli wymarłego gatunku, że każdy kto nosi w majtkach chociaż nitkę, która była uszyta w Zakonie Jedi, może być zagrożony i oskarżony za zdradę. Nie bez powodu fala paniki rozlewała się po całej Galaktyce, a ludzie pozbywali się pamiątek po dawnych Rycerzach, których nieczęsto oddawali czcią. Automatycznie przeniosłem spojrzenie na kryształ Kohlen, który żółcił się na szyi ciemnowłosej. Być może nierozsądnym było go nosić na widoku, jeśli nie chciało się być zatrzymanym do kontroli? Jeśli ta Ciemna Moc szukała i wypatrywała takich jak ona, może faktycznie Teema powinna odrzucić wszystko, co wiązało ją z Zakonem? Tak dla własnego bezpieczeństwa.

-Przykro mi Teemo. Naprawdę bardzo mi przykro... – powiedziałem w końcu, przenosząc się tak, by siąść obok niej. Ciepło jej ciała przyjemnie połaskotało mój bok, a zapach skóry i jaśminowego mydła musnął koniuszek nosa. Po chwili zawahania, puściłem jej dłonie i rozpostarłem szeroko ramiona, zupełnie tak, jakbym chciał ją objąć. Zatrzymałem się jednak w pół ruchu, zastygając i dając jej przestrzeń na decyzję, czy chce tak bliskiego kontaktu, czy będzie wolała jednak zachować dystans.
-Jeśli potrzebujesz… obiecuję, że cię nie dotknę w żaden sposób. – mruknąłem, jednocześnie oferując jej moją pierś albo rękaw, gdyby tylko chciała się wypłakać. Współczułem jej i jednocześnie nie miałem pojęcia, w jaki sposób mogę pomóc jej poradzić sobie z trudnymi emocjami. Nie byłem przecież cholernym Jedi, który pstryknięciem palców wpływał na umysły, a na relacjach międzyludzkich znałem się tyle, by nie zarobić kulki w łeb. W tej chwili jednak naprawdę chciałem jej jakoś pomóc, nawet jeśli miałoby to być stanie się oparciem na jej głowę.

-Nie odpowiadasz za nic, co wyczyniały te dziadki w Zakonie. Nie jesteś współwinna porywaniu tych dzieci, bo sama przecież kiedyś trafiłaś do świątyni, wbrew sobie. I dlatego… to jest tak cholernie niesprawiedliwe. Dlaczego tacy jak ty mają ginąć za decyzję takich jak ten cały, zielony Yoda, czy jak mu tam było. Dlaczego oskarżono was o zdradę, skoro jesteście tylko osobami, które zostały wbrew swojej woli wciągnięte w całą tą zakonową, śmierdzącą otoczkę i faszerowani bzdurami od najmłodszych lat. Przecież oni was tam niczego nie nauczyli, nie macie pojęcia jak wygląda Galaktyka, jak żyje się na innych planetach… Zakon upadł już dawno temu. Upadł, gdy wysyłał dzieci na przymusowe roboty, gdy zakazywał im kochać i się przyjaźnić… – mruknąłem, kręcąc lekko głową i starając się poradzić sobie z własnymi emocjami.

QUINT


Skuliłem się lekko, czując jak wstrząsy rozchodzą się po całym ciele. Serce zakuło, niemalże wyskakując z piersi pod wpływem wysokiego napięcia, które falami przepływało przez komórki. W końcu opadłem na ziemię, targany wstrząsami kurczących się mięśni i porażonym układem nerwowym. Jeśli Rhea włożyłaby w swoje błyskawice jeszcze więcej siły, z całą pewnością byłoby już po mnie.

Ale widocznie nie tylko ja ją rozzłościłem, bo zaraz doskoczyła do Kossy – no przynajmniej próbowała. Gdy jej ciało uniosło się w powietrzu, z koniuszków palców kobiety posypały się drobne iskry.

Teraz jest twoja szansa. Są sobą zajęci. Możesz spróbować uciec. – szepnął głos, jednak nie mogłem go w tej chwili posłuchać. Ciało nie chciało ani drgnąć, porażone i poparzone. Układ nerwowy i mięśniowy musiał w zupełności się rozregulować, tracąc odpowiednie napięcie i wpadając w stan odrętwienia.

Przymknąłem oczy, starając się zebrać w sobie moc, jednak rozproszony i zmęczony umysł nie był w stanie zmusić jej do posłuszeństwa w żadnym stopniu. Skrzywiłem się lekko, gdy życiodajna energia delikatnie musnęła moje ciało, a następnie znów się rozproszyła, nie będąc w stanie skoncentrować się i pobudzić komórek do swojej normalnej pracy.

Moc przestała cię słuchać, jakie to smutne. Ale wiesz, gdy tak się dzieje, zawsze możesz sam po nią sięgnąć. Spójrz z jaką łatwością robi to Kossa – Moc przepływa między jego palcami i z uległością poddaje się działaniom. Jest niczym posłuszna kobieta, która zrobi wszystko dla swojego kochanka. Ale żeby taka się stała, trzeba okazać jej swoją dominację. No dalej! Sięgnij po nią!

Odrzuciłem od siebie te myśli, jednocześnie starając się odciąć od Ciemnej Strony, która aż promieniowała od Kossy i Rhei, przelewając się po całej powierzchni statku i oblepiając nas w ciasnej pajęczynie czerwonych nici. Była wszędzie, przenikała przez nas i powoli, coraz ciaśniej owijała w swój kokon, zupełnie tak jak wygłodniały pająk, który czeka aż ofiara straci siły i stanie się łatwym do pożarcia łupem.

Gdy Rhea opadła na sofę, a Kossa znów nade mną zagórował, posłałem mu pytające spojrzenie. Nie sądziłem, że ktoś taki jak on, będzie na tyle miły i uczynny, by po raz drugi ofiarować swoją pomoc. Choć Ciemna Strona nie leczyła w ten sam łagodny i kojący sposób co ta, którą posługiwali się Jedi, w okamgnieniu przywróciła mi choć część sił i umożliwiła poruszenie zesztywniałymi mięśniami.

-Podchodzimy do lądowania – z głośników rozległ się szorstki, męski głos, a statek zatrząsł się gdy wszedł w atmosferę planety. Dathomira, nawet stąd czułem gęstą, czerwoną mgłę, która otaczała planetę, czułem stęchły zapach grobowców, suchość powietrza, palące, czerwone słońce. Wszystko to echem niosło się wokół planety, ukazując niezwykle niegościnny, skalisty charakter planety przesiąkniętej mrokiem.

W końcu szum silników ustał, a mocne szarpnięcie oznaczało, że statek został osadzony na powierzchni planety. Rhea, wciąż kaszląc i łapiąc się za gardło, podniosła się ze swojego miejsca i posłała Kossie piorunujące spojrzenie. Nie odważyła się jednak odezwać, zamiast tego ruszając w stronę kokpitu.

Zdać raport – przemknęło mi przez myśl, gdy sam powoli podniosłem się z miejsca. Obolałe mięśnie paliły żywym ogniem, jednak… ciemna moc coraz bardziej mnie do siebie wzywała, wraz z uczuciem zguby, którą należało odzyskać.

Miecz świetlny. Ukryty głęboko w grobowcu. Znajdź go, a będzie ci służył

Z tą myślą niepewnie wysunąłem się w kierunku rampy. Znajomy horyzont przywiódł odrobinę nostalgii oraz dziwnego wrażenia, że znalazłem się w końcu w domu. Niepewnie zsunąłem się po rampie, w końcu dotykając stopami kamiennych płyt, na których staliśmy. Gdzieś w oddali majaczyły potężne kopuły grobowców, a ciemne smugi na niebie wskazywały miejsca obozowisk Braci Nocy. Westchnąłem cicho w duchu, w pewien sposób podziwiając ten surowy krajobraz i chłonąc bijącą od niego energię, która coraz mocniej się we mnie wtapiała.

Chodź do nas. Ciemna strona ofiaruje ci wszystko, czego potrzebujesz. Da ci siłę i potęgę, pozwoli zemścić za rany, które nosi twoje ciało, pozwoli unicestwić swoich wrogów. Chodź do nas.

Kątem oka zerknąłem za siebie, w Mocy wyczuwając, że Rhea była zajęta rozmową na mostku – wyczułem w mocy jej niepokój i niezadowolenie, widocznie jej rozmówca wcale nie podzielał planu, który sobie przygotowała. Ale to w zasadzie było nieważne. Kossa był gdzieś z tyłu, nie byłem do końca pewien, czy za mną podąża, czy tylko obserwuje moje plecy, gotów w każdej chwili wyprowadzić cios.

Chodź do nas. Zaczerpnij z Mocy, ona doda ci sił.

Westchnąłem cicho, uspokajając umysł i w skupieniu przyglądając się wąskim, czerwonym pasemkom Mocy. Uciekały przed moim dotykiem, wypływały spomiędzy palców i znikały gdzieś pośród skał. Ale wystarczyło je chwycić, delikatnie złapać i za nie szarpnąć, by posłusznie oddały mi się we władanie i rozpoczęły wolny proces regeneracji uszkodzonych tkanek i mięśni. Jeśli miałem mieć szansę, żeby im uciec, żeby skryć się gdzieś między skałami, potrzebowałem pełnej sprawności. I faktycznie, gdy poczułem, że Moc oddaje mi się coraz bardziej, im silniej na nią napieram, za jej pomocą wykonałem skok – daleki, o wiele dalszy niż człowiek byłby w stanie wykonać, jednak niesiony przez Moc byłem w stanie przedostać się na drugą stronę wąwozu, a potem zniknąć między skałami przed wzrokiem Rhei.

-Pozwoliłeś mu uciec?! – przez Moc przelały się pełne goryczy słowa Rhei, gdy sam, wiedziony głosami mistrzów, ruszyłem w stronę grobowców, w nadziei na znalezienie odpowiedniej kryjówki.
-Najpierw tracisz holokron, a teraz więźnia?! – Rhea awanturowała się gdzieś na lądowisku i z całą pewnością spoglądała na Kossę z niemym obrzydzeniem i złością. Jej gniew był tak silny, że promieniował przez Moc, przecinając wszystko na swojej drodze niczym ostrze miecza. Czułem, że ma ochotę uderzyć Kossę i faktycznie, miecz znalazł się w jej dłoni, przecinając skały u jej stóp i ryjąc w nich głębokie bruzdy. Nie byłem pewien, czy po tym pokazie siły chłopaka, będzie w stanie go zaatakować, jednak widocznie nie zamierzała tak łatwo puścić w niepamięć tego, że czuła względem bruneta coraz mocniejszą niechęć.
Pokręciłem lekko głową, przeciskając się przez wąskie przejście i z pewnym niepokojem napotykając dziwne, wiszące w powietrzu kurhany. Emitowały pradawną mocą, ale także ogromnym smutkiem, nienawiścią i lękiem. Ciała, które zostały w nich złożone, wciąż nosiły na sobie ślady emocji, które plamiły duszę i po brzegi przepełnione były bezgraniczną nienawiścią do każdego, kto śmiał w ogóle pojawić się na Dathomirze.

Wioska, w której się znalazłem była zupełnie opuszczona – z pewnym powątpiewaniem ruszyłem przed siebie, omiatając spojrzeniem rozbite naczynia, rozerwane namioty i porzuconą gdzieniegdzie broń. To miejsce przypominało cmentarz, nie zaś tętniącą życiem społeczność. Co tu się wydarzyło? Dlaczego całe to miejsce przepełnione było rozpaczą, gniewem i śmiercią?
Z pewną niepewnością wziąłem w dłonie małe, ubite naczynie i obróciłem je w dłoniach, starając się wyczuć przez Moc, co wydarzyło się w tym miejscu, jednak warstwa negatywnych emocji była tak silna, że uzyskane wizje skupiały się tylko i wyłącznie na emocjach, które tylko jeszcze bardziej zachwiały moją równowagę. Czułem się tak, jakbym kroczył po coraz cieńszej linie i chybotał się niebezpiecznie w stronę krawędzi. Ale musiałem iść przed siebie – nie tylko przez wzgląd na potencjalny pościg, ale także na ogromną siłę, która coraz bardziej pchała mnie w objęcia mroku.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Post autor: Einsamkeit »

TEEMA

Uniosłam brwi, wyraźnie zaintrygowana śmiechem Laseny. Przyjrzałam mu się zaciekawiona, zaskoczona - co takiego wzbudzało jego rozbawienie? W milczeniu wpatrzyłam się w skan BD-3, właściwie sama nie wiedząc, czego powinnam się spodziewać. Gdy mały zapiszczał i wyrzucił - ku swojej uprzejmości, komunikat w basicu - o niemożności przeskanowania twarzy, pokiwałam głową w niemym wyrazie uznania. Nieźle. To brzmiało… obiecująco. Nawet mi to zaimponowało, na swój sposób - sugerowało to, że Lasena potrafił planować więcej niż parę kroków do przodu.
- Jedi nie potrzebowali jak dotąd takich sztuczek - odrzekłam, zgarniając resztki ryżu z talerza. Nie było to łatwe, zwłaszcza że wyrzuty sumienia nadal się we mnie odzywały, jak gdyby wzbraniając mi wziąć kolejnego gryza, zebrać kolejnego ziarnka. Idiotyczne, ale nie potrafiłam się wyzbyć tych myśli. Dlatego odetchnęłam z ulgą, gdy Lassie podjął inny temat. Czy Zakon nosił zbroje? Musiałam się zastanowić. Zadawał dobre pytania.
- Na początku nie - przyznałam, przypominając sobie bitwę o Geonosis. A cały ten zbrojny nalot - był tylko po to, by odbić Obi-Wana i księżniczkę Amidalę. A, no i padawana. Paradoksalnie, mimo że było to zarzewie wojny, iskra, która rozpaliła cały płomień - wspominałam starcie na arenie Geonosis z pewnym sentymentem. Wreszcie coś się działo.
- Później Radzie coś odbiło… zaczęli się mianować generałami, namiestnikami czy innymi takimi tytułami. Nigdy w to nie wnikałam, wiesz jak jest. - machnęłam ręką, zanim dokończyłam talerz. Teraz widziałam, jak wielkie cuda potrafiła wskórać sama rozmowa - prosta, spokojna, przyjemna, nawet jeśli na ważne tematy. Nie omieszkałam zresztą nie zauważyć, jak Lasena z powrotem ułożył sobie fryzurę. Uśmiechnęłam się lekko do siebie, zanim spojrzałam na pusty talerz. Chewie wciąż jeszcze coś żuł. Ciamkanie stało się teraz nieodłączną ścieżką dźwiękową w tle.
- Nie ma co szukać i dopytywać, czy faktycznie da się zmienić rysy za pomocą droida medycznego. Szpicle jeszcze się połapią, co i jak. Nie chcę ściągać na ciebie i Chewiego niebezpieczeństwa - odparłam poważnie, zanim spuściłam wzrok na jego dłonie, obejmujące moje. Przeszył mnie przyjemny dreszcz, gdy poczułam tę powolną wędrówkę jego palców, tak delikatnie muskający skórę. Nie spodziewałam się po nim takiej delikatności, wręcz czułej, aż zmysłowej; i chociaż nie uczyniłam nic, miałam cichą nadzieję, że jeszcze nie przerwie tej wędrówki. Po chwili i tak przysunęłam się bliżej, gdy Lasena przysiadł obok. Nie byłam kierowana pragnieniem bycia blisko niego, ale chciałam chyba ukoić ten smutek - żal, gorycz i szarpnięcie tęsknoty. Gorycz moich własnych decyzji i gniew na samą siebie.
Po momencie wahania wspięłam się na jego kolana, obejmując go ramionami wokół szyi; dłonie znów zanurkowały w jasne włosy, a nos wtuliłam w jego szyję, przymykając oczy. Takie zachowanie było mi na co dzień obce; teraz jednak czułam się bezbronna, dosłownie i w przenośni. Chociaż miałam miecz u swojego boku i w każdej chwili odpowiedziałby na moje wezwanie, to czy miałabym w ogóle motywację, by go odpalić? Chyba nie. Znów czułam to samo gorzkie, rozczarowujące uczucie jak przedwczoraj.
Delikatna woń mydła splatała się ze standardowym zapaszkiem kantyn - czyli tanich papierosów i jeszcze tańszego alkoholu. Opuszkami palców delikatnie muskałam kark Laseny, jednocześnie powoli wędrując w górę, do jego krótko przystrzyżonych włosów. Lekko zanurzyłam się między jasne kosmyki, chłonąc całą sobą jego obecność. Sama świadomość, że był tutaj, oferując mi tę bliskość, oznaczało już wiele. A samo bicie jego serca uspokajało - równe, miarowe, spokojne. Moc płynęła między nami, jak gdyby przesyłając mi kolejną falę spokoju pomiędzy targającymi podmuchami smutku. I chociaż znaliśmy się ledwie parę godzin, przy czym ja byłam sceptyczna co do uwolnienia go - tak teraz cieszyłam się, że w ogóle mam z kim porozmawiać. Że ktoś przy mnie jest.

Niezbadane są ścieżki Mocy. Odebrał ci jednego człowieka, by na jego miejsce przyszedł ktoś inny. To nie jest przypadek; to jest przeznaczenie, w każdym tego słowa znaczeniu. Natura i życie nie znoszą próżni; obaj mężczyźni mają czegoś cię nauczyć.

- Nie wiem, czy trafienie do Zakonu było dla mnie przepustką na lepsze życie - odrzekłam ledwie słyszalnie. [/b]- Według mistrza Karancho przebywałam na statku piratów. Oni… na niego polowali, no wiesz, żeby dostać nagrodę za głowę Jedi… a nazwisko Pall jest wśród nich powszechne. Pewnie moi rodzice byli gdzieś wśród załogi i tyle. Nie pamiętam tych czasów, nie mam też w nawyku drążenia w przeszłości, ale wiem, że życie wśród piratów jest beznadziejne. Cóż, pewnie wyszło lepiej niż gorzej[/b] - podsumowałam ponuro. - A Jedi… na pewno ktoś do nich dołączył. Z pewnością pamiętają o tej świątyni. Ale nie mam innego tropu.
Przez chwilę zastanawiałam się, jak sformułować moje dalsze słowa. Nie chciałam, by Lasena marnował swój czas i zasoby, czekając na mnie. Mógł w tym czasie robić inne zlecenia, bawić się ze znajomymi, po prostu żyć. Zasługiwał na to wszystko. Nie mogłam oczekiwać niczego innego.
- Chcę natomiast, żebyś ty został w dokach. Jeśli uda mi się znaleźć Dregę, raczej nie będę przychodziła często na statek, żeby nie sprowadzać na ciebie niebezpieczeństwa. Nie mogę od ciebie wymagać, żebyś został i czekał, aż trening dobiegnie końca, ale chcę, żebyś uważał na siebie, słyszysz? - oparłam dłonie na jego policzkach, patrząc poważnie w jego oczy. Znów zatopiłam się w ich błękicie - w morzu szczerości i prostoty. Czasami żałowałam, że nie potrafiłam postrzegać życia tak, jak Lasena - tak prosto, bez zagłębiania się w większe szczegóły, i zwyczajnie akceptując rzeczy takimi, jakimi są. Jakimi były.
- Co ty wygadujesz, Teemo. Nie ma szans, że zostawię cię samą. Idę z tobą do tego Dregi czy jak mu tam - Lasena nawet się nie wahał. Widziałam w jego oczach, że wyraźnie nie aprobował tego pomysłu. - Co, jeśli ten gość będzie niebezpieczny? To, że nie należy do Imperium, nie znaczy że jest potulnym i grzecznym gubernatorem lubiącym nieproszonych gości…
Pokiwałam głową do siebie w zamyśleniu. Słuszna uwaga. Jednakże…
- Dwie osoby są bardziej widoczne niż jedna - zauważyłam, zsuwając dłonie na jego ramiona w kojącym, uspokajającym geście. - A jeśli w Świątyni ktoś będzie na mnie czekał, to będzie tak, jak parę godzin temu. Nie chcę, żeby coś ci się stało. Poza tym chyba musisz sobie wyrównać budżet, prawda? - mimowolnie odwróciłam głowę, zerkając na talerze. To nie było tanie. A zdawałam sobie sprawę z tego, że ludzie tacy jak Lasena raczej nie żywią się powietrzem i dziesięcioletnimi herbatnikami. Przynajmniej nie przez dłuższy czas.
Lassie westchnął cicho, po chwili niepewnie sięgając do kieszeni i wyjmując z niej płytkę, którą pokazał mi wcześniej.
- W takim razie weź chociaż to… skoro nie chcesz mojej pomocy… - dodał ze smutkiem i po chwili zerknął na mój komunikator. - Gdyby coś się działo… zawsze możesz liczyć na pilota, który wyciągnie cię z tarapatów. Wystarczy, że się odezwiesz - dodał. Pokiwałam głową, zanim spojrzałam na płytkę.
- Dziękuję. Ale nie mogę tego wziąć - odparłam cicho. - Ja mogę sobie poradzić, używając sztuczek Jedi. Ty nie masz takiej możliwości.
Znów wplotłam palce w jego włosy, bawiąc się nimi delikatnie. Co zrobić; uspokajało mnie to.
- Posłuchaj. Nie robię tego dlatego, że nie chcę twojej pomocy - dodałam. Wciąż miałam w pamięci smutek w jego głosie. - Chociaż wiele złego o Zakonie mogę powiedzieć, to jednak i on, i Mistrz nauczyli mnie jednej rzeczy. Kiedy jest się Jedi, trzeba być odpowiedzialnym za innych. Za słabszych, za tych, którzy nie mają takich możliwości jak my, za tych w potrzebie. Ja sobie poradzę. Ty też, ale mnie będzie łatwiej się wykaraskać z ewentualnych kłopotów, niż tobie. - po chwili oparłam czoło o jego czoło; Moc nadal leniwie przepływała między nami. Palce delikatnie muskające włosy, znów zbłądziły na kark i tył ramion.
- Ty też w razie czego do mnie dzwoń i pisz. Na szyfrowanym kanale, który zniknie w razie potrzeby - uśmiechnęłam się lekko, przypominając sobie raban, jaki powstał przez nieostrożność BD-3.
- Obiecasz mi, że to nie jest koniec naszej znajomości? Ktoś taki jak ty naprawdę przydałby mi się w załodze. Moglibyśmy naprawdę sporo zarobić - przyznał, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Poklepałam czule jego policzki, delikatnie.
- No coś ty? - oderwałam się od niego. Rozbawił mnie tym pytaniem - oczywiście w pozytywny sposób. Mimo wszystko… widziałam, że mu zależało. - Myślisz, że tak szybko dam ci spokój? Dobre sobie. Co do zarabiania, wpadło mi do głowy parę pomysłów, ale potrzebuję do tego jeszcze kilku lat porządnych treningów.
- Nie żartuj sobie, że każesz mi czekać kilka lat!
- prychnął, jednak było to wypowiedziane w żartobliwy sposób. Zachichotałam cicho, rozbawiona jego tonem głosu. - Mam nadzieję, że pan Gubernator nie okaże się być ciekawszy i nie postanowisz dla niego pracować już na zawsze.
- Nie bój się, jesteś jedyną kandydaturą, jaką biorę pod uwagę
- odrzekłam żartobliwie. Po chwili zastygłam, boleśnie wbijając palce w ramiona Laseny; jak grom z jasnego nieba poczułam ból, jak gdyby po moim ciele przesypywał się deszcz iskier - kłujących i bolesnych. Lecz to był tylko początek.

Statek był dość nieduży, acz zaprojektowany oszczędnie i przestronnie; tylko tyle zobaczyłam przez zaledwie parę sekund, gdy świat znów wypełniły fioletowe błyskawice, oplatające mnie zewsząd. Porażające każdą końcówkę nerwu, wędrujące przez rdzeń kręgowy wyżej, dalej, wbijając się coraz bardziej boleśnie. Palce skostniały w uścisku, a ja nie mogłam ich nawet rozprostować; słyszałam, że mój oddech przyspieszył, choć płuca były porażone i niezdolne do złapania powietrza.
Byłam tu, na kolanach Laseny, i na statku nie wiadomo gdzie. Po chwili poczułam, jak szybuję w górę, wznoszona przez Moc; czy to był Quint, czy to ja tak stęknęłam z bólu? Spróbowałam zaczerpnąć powietrza, lecz było to niemożliwe, jak gdyby czyjaś dłoń trzymała moje gardło, a ja…
- Uważaj, bo go zabijesz. Sama na mnie nawrzeszczałaś, że takie ciało ma dostać Malak, a sama co robisz? - głos Kossy dobiegał z oddali.
- Ciebie też powinnam tak potraktować. Pozwoliłeś mu na to i jeszcze się z tego cieszysz?! Zaprzepaściłeś bezcenne informacje! Nie omieszkam wspomnieć o tym Darth Vaderowi! - syknęła kobieta, ta sama, z którą przyszło mi się mierzyć; z nieukrywaną satysfakcją obserwowałam, jak parę sekund później to ona próbuje złapać oddech.

Dobrze. Dobrze. Wczuj się w to.
Jesteś teraz tam, na statku. Jesteś jednością ze swoim Mistrzem. Może uda ci się wpłynąć na rzeczywistość. Na to, co się dzieje. Na świat cię otaczający.
Spróbuj.


Pod palcami czułam - czuliśmy - metalową podłogę statku; błyskawice stopniowo zanikały, oczyszczając nasze pole widzenia. Kossa wciąż coś mówił. Ja zaś… spróbowałam zaczerpnąć Mocy.
Jednak bezskutecznie. Wiedziałam, że tu jest. Czułam ją. Wyczuwałam te same, charakterystyczne czerwone nitki wokoło, oplatające Quinta. Kossa pomógł mu wcześniej, zmuszając jego ciało do przyspieszonych napraw. Czułam to też ja - regenerujące się płuca, żebra, uszkodzone części nerwów, zbyt nadmiernie przysmażone. Współczułam Quintowi; przez tak wiele Mistrz przeszedł…
Żałowałam, że nie mogę zrobić nic więcej; po chwili Kossa rzucił nas na kanapę. Świat znów zniknął.


Zamiast tego ujrzałam nie sufit statku, lecz… sufit statku. Tylko tego naszego. W oczy zaglądał mi BD-3; zamrugałam nieprzytomnie, czując wiązkę lasera, skanującego moje ciało.
- Biiip biiip trill! - zameldował po chwili. Zmarszczyłam brwi, próbując zrozumieć, co robocik stara się powiedzieć, ale Moc nie udzieliła odpowiedzi. Spróbowałam się podnieść chociaż na łokciu. Gdzie był Lasena? Czy wszystko było w porządku?
- Jak długo byłam odcięta? - zapytałam rozglądając się. Jeszcze ćmiło mi się w oczach. A było tak dobrze… z bolesnym jękiem opadłam z powrotem na kanapę. Pomału dochodziłam do wniosku, że Quint kiedyś nas oboje zabije - przypadkiem czy nie.
- Zjednoczenie w Mocy jest przereklamowane - jęknęłam w przestrzeń. Ciało wciąż bolało. Ręce, nogi, ramiona, głowa, kark, płuca, żebra, żołądek. Wszystko. Czułam się jak karaluch, przerzucony na plecy i kolebiący się na pancerzyku. Głowa bolała dalej.
- Beeep beeep boop bip? Bip? - dopytywał BD-3, podskakując w miejscu.
- Jeśli pytasz, czy potrzebuję jakiejś tabletki, to chyba potrzebuję takiej na ból całego istnienia. Jakiś bóldupan egzystencjanu - odparłam grobowym tonem, próbując wrócić myślami do tamtej sceny. Jaki Malak? Kto to był Malak? To coś, co przejęło Mistrza, czy jak? - Przytulanie nie załatwi sprawy, nie?
- Beeep
- odrzekł ostrożnie BD-3.
- Dzięki, wiedziałam że zrozumiesz.

Kossa

Zignorowałem pytające spojrzenie maskotki, należącej do Rhei. Chociaż teraz, jakbym miał się decydować, to powiedziałbym, że bardziej przynależy do mnie. Aczkolwiek w tej chwili miałem wrażenie, że to oboje musiałem trzymać na smyczy.
Nie wdawałem się w żadne rozmowy i wyjaśnienia. W pozwy też się nie bawiłem, tylko szedłem się napierdalać. To było aż niesamowite, jak porządny łomot wyjaśniał wiele spraw - finansowych, zdrowotnych, detektywistycznych i w ogóle w zasadzie rozwiązywał wszystkie problemy.
Uśmiechnąłem się bezczelnie, widząc jak Rhea ominęła mnie, rzuciwszy mi jeszcze piorunujące spojrzenie. Puściłem jej oczko i ostrzegawczo uniosłem dłoń, jakbym chciał znów pstryknąć palcami, zanim zwróciłem uwagę na Quinta. Czy ten koleś coś kombinował? Chociaż jego twarz sugerowała, że nie, ja byłbym gotów przysiąc, że coś mu się ryje jeszcze w tej bani. Gdy on wstał, i ja wstałem, niczym jego cień; utrzymywałem od niego pewien dystans, zamierzając dać mu przestrzeń. Dyszenie mu w kark byłoby bezsensowne, jakkolwiek Rhea nie popierała mojego modelu… kooperacji.
A przecież ludzie, którym dawano swobodę, często pragnęli się odwdzięczyć. Gdy dawano im coś, na czym im zależało lub nie wiedzieli, że im zależy, czuli się zobowiązani. Do odwzajemnienia uczuć, gestów, do rewanżu per se. To nie było takie trudne - manipulować ludźmi. Wystarczyło tylko ich zrozumieć.
Jak mawiał Barriss - ludzie chcą mieć przyjaciół. A w jaki sposób najłatwiej ich sobie zdobyć? Wyświadczając im przysługę. Właśnie to - wykształcać w nich poczucie pozytywnego zobowiązania. “Pomogłeś mi bezinteresownie, więc ja pomogę tobie. A później ty mi oddasz przysługę. I później ja tobie. Albo zrobię to bez powodu, dlatego, że polubiłem cię. Dlatego, że ty mi pomogłeś pierwszy, choć nie musiałeś”.
Uśmiechnąłem się do siebie widząc, jak figurka mężczyzny znika za skałami. Zaraz jednak spochmurniałem, słysząc skrzeczenie Rhei.
- Opanuj się, babo - burknąłem niechętnie, opierając dłoń na rękojeści miecza. - Jest pod wpływem Malaka, tak? Więc najprawdopodobniej idzie do grobowców. Albo rozwalić sobie na rozgrzewkę kilku Nocnych Braci. Naprawdę nie musisz być taką przyzwoitką, przecież ten koleś stąd nie ucieknie, no bo czym i gdzie? - zaśmiałem się krótko. Jakby to ode mnie zależało, to bym nawet dupy nie ruszył ze statku, tylko pozwolił mu się plątać po Dathomirze jak smród po gaciach.
- Nie znasz go - syknęła Rhea, krzyżując ręce na piersi. - Dathomira jest pełna kryjówek, a jeśli uda mu się zjednać sobie Nocnych Braci, możemy mieć kłopoty.
- My, czy tylko ty?
- zapytałem przeciągle, odwracając głowę w jej stronę. - Bo coś słyszałem, że komuś się bardzo nie spodobał twój pomysł z Malakiem.
Oczywiście blefowałem, ale kto wie? W każdym blefie kryło się zawsze ziarno prawdy. I w tym leżał największy problem. Najbardziej przekonujące kłamstwo zawsze było prawdziwe. Nie stanowiło steku łgarstw, ale wytrawną mieszankę rzeczywistości i fantazji. Jak to mawiał jeden z Braci? “Czy to prawda, że rozdają na Coruscant myśliwce? Rozdają, ale nie myśliwce, a tanie ścigacze z wysyspiska, i nie na Coruscant, tylko na Alderaan, i nie rozdają, a kradną”. Do dzisiaj bawiło mnie, jak w tej krótkiej, celnej puencie udało mu się zawrzeć rzeczywistość.
Rhea zacisnęła usta w wąską linię i ruszyła za Quintem.
- Vader ukarze nas oboje jeśli ten Jedi ucieknie - odrzekła. Przewróciłem oczami, nie mogąc się powstrzymać.
- Czego Vader nie widzi, tego sercu nie żal - mruknąłem, robiąc zręczny wyskok przez wąwóz. Gdy opadłem na ziemię w chmurze kurzu, oparłem dłoń na spieczonym, popękanym podłożu; pod palcami wciąż czułem delikatne ciepło słońca. Ta ziemia kiedyś nosiła coś podobnego do ludzi; teraz jedynie karmiła potwory.
- A poza tym daj spokój. Taki cienias miałby mieć jakąś moc przekonywania? - dodałem prześmiewczo. - Przecież typ ciągle nosi jeszcze szaty Jedi, a wiesz, że Nocni Bracia reagują na nie wścieklizną, zwłaszcza od kiedy ten stary wariat rozbił się tutaj.
- Ciebie prawie przekonał. Pomogłeś mu i to dwukrotnie
- mruknęła, przeskakując przez wąwóz i poprawiając ciemne szaty. - Quint wie jak się z nimi obchodzić. Nauczyłam go tego, gdy jeszcze byłam Mistrzynią.
- Ciekawe w czym niby
- mruknąłem do siebie, węsząc w powietrzu. Wyczuwałem snujące się wokół tego chłopaczka cienie Dawnych Mistrzów i znajome przebłyski mojej własnej Mocy. I woń gówna, ale to akurat nie było coś nowego na Dathomirze.
Każdy użytkownik pozostawiał po sobie sygnaturę, coś, co mogłem nazwać śladem. Jak odbicie palca, skan tęczówki, tak Moc również zawierała w sobie czyjąś obecność. Nie wiedziałem, co to w ogóle jest i dlaczego tak działa, ale przecież tylko dzięki temu ci wszyscy telemetryści czy tam psychometryści mogli odczytywać wspomnienia z danych miejsc, nie? No, ci wszyscy telepsychole.
- I niby w ogóle do czego mnie przekonał? - chociaż skupiłem i wyostrzyłem wszystkie zmysły, by podążyć śladem Quinta - by usłyszeć szmer jego kroków, wyczuć najlżejszy ruch powietrza bądź najmniejszy ślad jego obecności - wciąż słyszałem Rheę niczym irytujący głos sumienia gdzieś na pograniczu świadomości. Ruszyłem naprzód, nie omieszkawszy wpatrzeć się w ziemię, poszukując czegokolwiek - mimo że Moc prowadziła mnie swoją ścieżką. Lubiłem po prostu obserwować otoczenie. Uciekające ofiary nie dbały o zacieranie śladów, co stawało się doskonałą okazją do nauki.
- Oh, nie wykręcaj się już - syknęła. Zarechotałem głośno, nie mogąc się powstrzymać. - Dobrze wiem, że nie obchodzi cię cała ta sprawa i masz w głębokim poważaniu Vadera i cała resztę. Może chcesz na nowo powrócić do Zakonu?
- Nie tęsknię za bandą starych dziadków w twoim wieku, wystarczy że muszę znosić ciebie
- oświadczyłem.
Po jakimś czasie weszliśmy do wioski; porozbijane naczynia, rozerwane namioty i porzucone wibrolance oraz inne takie szmery bajery - nawet zastanowiłem się, skąd Nocni Bracia byli tak nieźle wyposażeni, skoro nie przeskoczyli etapu lepianek z gówna - gdy poczułem zawirowanie Mocy, tak doskonale mi znajomej. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Lepiej nie wyłaźcie ze swoich nor, chyba że chcecie znowu sobie pomniejszyć populację tak, że to Nocne Zodiakary będą się bić o was - zwróciłem się w przestrzeń. Nocni Bracia potrafili się nieźle kryć, choć nie leżało to w ich naturze. Po chwili zagłębiłem się w wąski, kamienny pasaż.
- No jak na złość chujek wybrał najbardziej okrężną, pokazową drogę. Malak chyba bardzo się stęsknił za domem, co? - uniosłem miecz w dłoni, oświetlając sobie dalszą drogę. Nie zamierzałem tak łatwo stracić łba czy jakiejkolwiek innej części ciała tylko dlatego, że jakiś kutas mógł się rzucić na mnie w ciemności. Droga jednak przebiegła bez większych niespodzianek.

Z nieukrywaną ulgą zatrzymałem się przed grobowcami Starych Mistrzów. Nie tęskniłem za włażeniem do nich, niemniej jednak jak trzeba, to trzeba. Mimowolnie musiałem stanąć i je popodziwiać; chociaż były już stare, zniszczone, nadkruszone zębem czasu, to wciąż emanowały niezwykle silną Mocą. Nienawiść, gniew, smutek, gorycz - wszystko to było niczym niespokojna kipiel, gotowa porwać nieostrożnego głupca w głąb siebie niczym wir. Pozwoliłem, by te emocje przeniknęły mną do szpiku kości; znów słyszałem głosy Starych Mistrzów.

Jeśli odwiedzasz mój grobowiec, to znaczy, że jesteś godzien mojej uwagi. Przygotuj się na spotkanie z prawdziwym mrokiem i nieuchronnym losem. Twoje życie jest w moich rękach. Czy jesteś gotowy na to, co cię czeka?

Galaktyka drży w chaosie i nieładzie. Potrzebuje człowieka o wizji.

Wsłuchaj się w nasz głos. Usłysz nas. Poczuj nas. Będziemy z tobą, jak i za życia, tak i po śmierci.

Wyczuwamy w tobie silną Moc. Tęsknotę. Gniew. Przelej je w Moc. Zwiększ potęgę. Bądź sobą, a nigdy nie przegrasz. Nigdy nie będziesz słaby. Jasna Strona to gra pozorów… Mrok jest prawdziwy.

Ciemność jest kroplą prawdy w oceanie fałszu. Uwierz w nią. Zagłęb się w nią. Jasna Strona nie powie ci wielu rzeczy, których my możemy cię nauczyć.


- Panie przodem - odrzekłem z czarującym uśmiechem, gestem wskazując Rhei grobowiec Malaka. Po prawdzie mówiąc, byłem ciekawy, co tam zastaniemy.

Awatar użytkownika
Linuxa
Posty: 33
Rejestracja: wt sie 08, 2023 4:02 pm

Re: Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Post autor: Linuxa »

LASSIE


-Może nie potrzebowali, ale teraz już potrzebują. – zauważyłem celnie. Mimo, że przez ostatnie dziesięć lat tkwiłem zatopiony w karbonicie, dzięki rozmowie ze znajomymi i urywanym komunikatom podsłuchanym na zastrzeżonych kanałach, rozumiałem w jakim bagnie tkwi Teema, nawet jeśli ona nie zdawała sobie z tego w pełni sprawy. Jedi byli ścigani. Z dnia na dzień stali się przecież największymi wrogami całej Galaktyki – każdy kto tylko o nich pomyślał, mógł zostać zgładzony tak o – jak nic nieznaczący robaczek, którego można było zgnieść podeszwą buta a następnie wytrzeć ją o kawałek trawnika. Nawet jeśli Jedi robili rzeczy X, Y, Z, nie znaczyło to, że rozsądnym było się trzymać tej ulotnej tradycji. Ewolucja przecież nie raz pokazała, że najłatwiej przeżyć, jeśli uda się dostosować. Najłatwiej wszak było takim małym, wścibskim szczurom, które znały każdy kanał i wiedziały jak czmychnąć przed czujnym okiem rozpasanego kocura. Takim szczurom jak (chwaląc się nieskromnie) ja sam. Dlatego w głębi siebie czułem, że Teema mnie potrzebuje. Ktoś musiał pokazać jej jak wygląda życie poza murami zakonu i wprowadzić w cały ten brutalny świat. Nie żebym wątpił w jej umiejętności, jednak miałem przeczucia, że „lądowanie” może być dla niej trudne, gdy okaże się, że całe te szmery bajery rodem z Zakonu Jedi, nie miały kompletnie pokrycia z rzeczywistością.

-Umiem o siebie zadbać, Teemo. Zbiorę kilka zamówień i jak będę miał dość kredytów, odwiozę małego z powrotem na Kashyyk. – wzruszyłem ramionami, przyglądając się małemu Wookiemu, który rzucił mi niezadowolone spojrzenie. Paradoksalnie miałem wrażenie, że chciał mi w ten sposób przekazać, że całkiem mu się tu podoba i nie zamierza wracać do domu. Ta, jeszcze czego! Nie jestem specjalnie rodzinnym typem i na niańczeniu dzieci nie znałem się absolutnie.

Z natłoku myśli wyrwała mnie Teema – jej ciepłe ciało, które nagle znalazło się tak blisko mnie. Z ogromną trudnością przyszło mi powstrzymanie rumieńca, który zaczął powoli wykwitać na policzkach, barwiąc je na lekko różowy kolor. Gdy byliśmy tak blisko siebie, gdy jej ciepły oddech muskał moją skórę a jej biust musnął moją klatkę piersiową, czułem się naprawdę bardzo dziwnie. Nigdy nie byłem tak blisko innej osoby jednak, nie uznałem tego jako czegoś nieprzyjemnego – wręcz przeciwnie. Z trudem powstrzymałem się by jej nie objąć, by nie przebiec palcami po jej talii ani by nie pogładzić jej pleców – obiecałem jej, że jej nie dotknę i zamierzałem dotrzymać tej obietnicy, nawet jeśli moje ciało zaczynało coraz bardziej reagować na jej obecność.
Odchyliłem nieco głowę, gdy przyjemny dreszcz przebiegł po plecach w momencie, gdy Teema wsunęła palce między kosmyki moich włosów i przeczesała je w miarowy sposób. Nigdy wcześniej nie pomyślałbym, że tak mały, tak prosty gest może być przepełniony przyjemnością, której nigdy nie zaznałem. Pod wpływem jej dotyku, sztywne ramiona rozluźniły się, a ja sam przymknąłem oczy, powoli zatapiając się w obiciu sofy i pozwalając dziewczynie robić ze mną, co tylko zechciała. Czy była to jakaś sztuczka Jedi, czy raczej taka, którą znały tylko kobiety, nie miało to dla mnie znaczenia, bo całkowicie się w nią złapałem i jeśli do tej pory trzymałem jakąkolwiek gardę, teraz nie było już żadnego oporu, żadnej tarczy chroniącej mnie przed czymkolwiek. Mogła mnie okraść, skręcić mi kark albo zrobić cokolwiek innego, a ja bym jej na to pozwolił bez najmniejszego oporu.

-Teemo… jesteś pewna, że chcesz tam w ogóle iść?- spytałem po chwili, niechętnie odrywając uwagę od tego, co robiła ze mną dziewczyna, od oddechu, który stawał się coraz bardziej urywany, od jej hipnotyzującego ciepła i miękkości jej ciała, które zdawało się idealnie wpasowywać w moje własne. Mógłbym zostać w tej pozycji już wieczność i wcale nigdzie się nie ruszać.
-Kosmos jest ogromny, możemy polecieć na jakąkolwiek planetę… dokądkolwiek chcesz… po co w ogóle szukać tego całego Dregi? – dodałem, może nieco zbyt bardzo wtykając nos w nieswoje sprawy. Taki już byłem – po najmniejszej linii oporu. Jeśli coś wymagało ryzyka, zawsze kalkulowałem, czy warto było je w ogóle podejmować.

I w tym przypadku, decyzja o szukaniu jakiegoś gubernatora, wydawała mi się niezwykle ryzykowna: Primo, Teema jako Jedi (lub była Jedi), była poszukiwana. Ambitnie zakładając że starucha i kolega z niewybredną facjatą nas nie ścigają, wciąż istniało ryzyko, że ktoś rozpozna ją na powierzchni planety i powiadomi kogo trzeba. Secundo, gubernator siedział gdzieś schowany, Moc jedna wie gdzie. Równie dobrze mógł siedzieć w samym jądrze planety, albo wynieść się gdzieś na Tatooine i tyle go widzieli. Albo już w ogóle gryzie ziemię, kopnął w kalendarz czy inne równie barwne określenia nieuchronnego końca. Nie było żadnej pewności, że gość potulnie siedzi na swojej planecie i rządzi gdzieś na emigracji. Tertio, nawet jeśli był takim zapalonym obrońcą Telos (i był wciąż żywy), nie było żadnej gwarancji, że w ogóle zechce przyjąć Teemę i wysłuchać co ma do powiedzenia. Teema sama mówiła, że gość opuścił Zakon Jedi, co mogło znaczyć że nie pałał miłością do swoich pobratymców. No i quatro – w całej Galaktyce było tyle możliwości, tyle opcji, tyle różności. Nie zaczynała się i nie kończyła na jednym gościu. Teema mogła wybrać przecież tysiące różnych kryjówek, setki tożsamości, miliony żyć. Dlaczego właśnie Telos? Dlaczego szukać jakiegoś reliktu przeszłości?
I może jeszcze quinto – wydawało mi się, że mogliśmy z Teemą stanowić całkiem zgrany zespół. To przecież miało szansę się udać! Mogliśmy zająć się sprzedażą i przemytem rzadkich surowców – z jej siłą i moimi umiejętnościami w pilotowaniu nigdy by nam nie podskoczył. Albo jeszcze inaczej, mogliśmy zostać łowcami głów i zacząć trudnić się ściganiem typków spod ciemnej gwiazdy – za niejednego płacono krocie i był to stosunkowo łatwy do zarobienia pieniądz. Mogliśmy też stać się zbirami do wynajęcia, albo w ogóle obrać jeszcze milion innych dróg. Miałem wrażenie, że tak długo jak będziemy działać razem, nic nie stanie nam na drodze. Dlatego też czułem pewną zazdrość i niezadowolenie – dlaczego dziewczyna mimo wszystko wolała podążać za jakimś duchem, zamiast zatroszczyć się o przyszłość samej siebie?

Teema wahała się przez dłuższą chwilę zanim udzieliła odpowiedzi.
-Nie chcę - odrzekła po chwili ciszy. - Ale wiem, że to, co przejęło ciało Mistrza... ten cały "Malak"... on tu wróci. Żeby ochronić ciebie i siebie, muszę być lepsza. Przed niektórymi ludźmi, a przynajmniej niektórym ich sortem, nigdy nie uciekniesz - z tymi słowy uśmiechnęła się nieco smutno.
-Drega potrafi się komunikować, używając Mocy. Jest Szarym Jedi, tak jak ja. Szarzy Jedi używają innych technik niż zwyczajni Jedi. I jest... mocno stojącym na ziemi człowiekiem. Może nie darzy ludzi takich jak my miłością, ale być może pomógłby też tobie.

Przez chwilę zastanawiała się, czy coś jeszcze powiedzieć, zanim oderwała wzrok od sufitu i spojrzała na mnie.
- Nie mogę odpuścić tak łatwo. Przed pewnymi rzeczami nie można uciekać w nieskończoność, to byłoby jak poddanie się. A ja obiecałam Quintowi, że go odzyskam. Ten Malak sam do mnie przyjdzie. Muszę to wykorzystać - w jej głosie dało się dosłyszeć stalową nutę, nie dopuszczającej jakiegokolwiek sprzeciwu.
Westchnąłem cicho, nie do końca oczekując takiej odpowiedzi. Miałem nadzieję, że moje słowa wywołają zawahanie, że Teema zastanowi się i ugnie, zgadzając się na podróż gdzieś przed siebie, byle dalej od zagrożenia, byle dalej od Imperium. Znów mnie zaskoczyła swoją stanowczością i pewnością tego, co mówi. Być może faktycznie miała rację i może faktycznie ten cały Drega mógł jej jakoś pomóc.

-Skoro tak… chyba nie ważne co powiem, i tak nie zmienisz zdania. – przyznałem z pewnym smutkiem, odchylając ponownie głowę i starając się na powrót skupić na dotyku jej ciepłych palców, które przebiegały po skórze, spokojnym i miarowym biciu jej serca.

To jednak zaraz przyspieszyło, a Teema… wyglądała jakby nagle przeszył ją niewyobrażalny ból. Z przestrachem wyprostowałem się niczym struna, bardzo niepewnie łapiąc ją za ramiona i powstrzymując przed upadkiem. Czułem jak drży, jak fale bólu wstrząsają jej ciałem.

-Teemo, wszystko w porządku?! – spytałem, jednak nie odpowiedziała. Nie była nieprzytomna, jednak zdawało mi się, że myślami była gdzieś daleko, gdzieś poza tym miejscem. Czy to ta cała Moc zsyłała na nią jakieś koszmary? Czy może ktoś ją zaatakował w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób?
-BD, chodź tu! – krzyknąłem, ostrożnie kładąc dziewczynę na kanapie i kładąc dłoń na jej czole. Była rozpalona! Całe jej ciało zdawało się płonąć żywym ogniem.
-Zrób jej szczegółowy skan. – poleciłem, gdy tylko robocik wskoczył na krawędź siedziska. Soczewki zwęziły się, a cichy świergot rozległ z wyraźnym niezadowoleniem. „Nie jestem droidem medycznym!”
-Nie marudź, tylko skanuj. A ty, leć po ręcznik i zamocz go w zimnej wodzie. Już! – dodałem, rzucając w stronę Chewbaki poważne spojrzenie. Mały Wookie skinął głową i poczłapał w stronę łazienki, z której zaraz rozległ się szum wody. W tym czasie BD-3 podreptał w miejscu i łaskawie uruchomił laser, który przebiegł po całym ciele Teemy, jasną wiązką.
-Temperatura ciała: 38 stopni Celsjusza, Puls 130 uderzeń na minutę, Aktywność fal mózgowych wzmożona, napięcie nerwowe wzmożone, mimowolne ruchy mięśni. Brak śladów obrażeń mechanicznych, brak śladu krwotoku wewnętrznego, rozliczne porażenia mięśni, zaburzenia elektrolitowe... – wymieniał droid, a ja coraz bardziej miałem wrażenie, że wszystkie te informacje składają się na objawy jakby Teema rażona była prądem lub bardzo wysokim napięciem. Nie było to jednak realne zagrożenie, nie coś co działo się na tym statku. Nie miałem pojęcia jak to możliwe, ale cokolwiek się działo, jedyne co mogliśmy zrobić, to zaczekać.

Chewie ostrożnie ułożył mokry kompres na jej czole, a ja delikatnie złapałem ją za rękę. Tym razem jej skóra wydała mi się robić na przemian raz chłodna a raz gorąca, jakby w rytm przepływu energii, która raziła ciało. Pokręciłem lekko głową, nie potrafiąc do końca pojąć, co właściwie się dzieje. Czy było to związane z tym, że Teema jest Jedi? Czy to ta cała Moc działała w ten sposób?
Na szczęście po jakimś czasie dziewczyna się uspokoiła – przestała trząść się i zwijać z bólu, a jej świadomość powoli powracała, co przyniosło ogromną ulgę. Ostrożnie wzmocniłem uścisk naszych dłoni, po chwili splatając nasze palce w jedno, jakby chcąc się upewnić, że z Teemą wszystko już w porządku, że żyje i ma się dobrze.
-Teemo… czy wszystko w porządku? – spytałem, a BD bez zawahania przeprowadził kolejny skan, potwierdzając moje słowa, na co odetchnąłem. Naprawdę mnie przestraszyła.
-Byłaś nieprzytomna jakieś pół godziny… co to w ogóle było? – spytałem z ogromną dozą niepewności. Głupio było mi się pytać, czy było to normalne zachowanie u Jedi, dlaczego przemilczałem tą kwestię z niemą nadzieją, że Teema sama poruszy ten temat i wszystko wyjaśni.
Po chwili odsunąłem się, sięgając po szklankę wody i podsuwając ją dziewczynie. Miałem wrażenie, że powoli się uspokaja, jednak to co przed chwilą przeszła, w jakiś sposób odcisnęło na niej piętno.
-Chyba ten cały Drega jednak faktycznie się przyda… skoro to to całe „zjednoczenie z Mocą” jak mówisz, dobrze byłoby, żeby nauczyć się odciąć się od tego czegoś… zanim znowu cię przypiecze – zauważyłem, podnosząc się i otrzepując spodnie, aby rozładować nieco napięcie. Musiałem coś z sobą zrobić, bo dopiero teraz do mnie dotarło jak bardzo się spiąłem i zmartwiłem tą sytuacją. Czas znaleźć sobie jakieś zajęcie w postaci naprawy statku lub sprzątania, to zawsze pomaga na negatywne emocje.
-Tylko, że w takim stanie to na pewno cię tam nie wypuszczę. Odpocznij, Teemo. Poszukiwania możesz zacząć jutro albo nawet pojutrze. Coś mi się nie wydaje, żeby zrobiło to jakąś większą różnicę, a w takim stanie może byłoby lepiej, żebyś się nie nadwyrężała...

QUINT


Każdy krok wzbudzał w powietrzu chmurę brunatnego pyłu. Spękane słońcem skały i ziemia pokryte były kępkami suchych roślin i szczątkami zwierząt, które padły z wycieńczenia lub braku wody. Cała ta planeta wydawała się być niezwykle surowa i niegościnna – aż dziwne, że istniało na niej życie, że całe plemiona i zgromadzenia istot znalazły na niej swoją enklawę, że – w końcu!- zebrano tyle sił i materiału, by skonstruować majestatyczne grobowce, które w swym ogromie przeważały nad całą okolicą.
Wiatr przepełniał wąwozy i skalne szczeliny, niosąc ze sobą zapach zgnilizny, spiekoty a także szepty, które z każdym krokiem stawały się coraz głośniejsze. Dobiegały zewsząd i znikąd jednocześnie, raz mówiły o potędze Ciemnej Strony a raz zlewały się w mistyczne pieśni pełne magii i starożytnej energii. Całe to miejsce wydawało się być niczym żywy trup – przegniłe, z rozkładającą się skórą czerwonych skał, z suchymi żyłami koryt rzek pozbawionych wody, z pustymi oczodołami jaskiń, z wystającymi kośćmi strzelistych gór. Opuszczone i żywe zarazem, oddychające pradawnym tchnieniem Ciemnej Strony Mocy.
Tchnieniem, którym zaczynałem oddychać także i ja. Z każdym krokiem, który zbliżał mnie do końca wędrówki, cała ta energia wlewała się we mnie i rozdzierała od wewnątrz. Była w oddechu, w biciu serca, w szumie krwi słyszanym w uszach. Wszystko to zagłuszało całą rzeczywistość. Nie dbałem o to, czy Kossa i Mistrzyni idą po moich śladach, czy zdają sobie sprawę gdzie jestem i dokąd się kieruję. Przestałem nawet myśleć o planie ucieczki. Zapomniałem o tym, że należało odnaleźć sprawny statek, że być może trzeba było rozejrzeć się za prowiantem i studnią, z której dałoby się zaczerpnąć świeżej, nieskażonej wody. W końcu by oczyścić umysł, by wpaść w trans medytacyjny i uciszyć głos Dathomiry nim zdoła wedrzeć się jeszcze głębiej. To już nie było ważne, już nic nie było ważne – nie ważniejsze niż dotarcie do komory, która wzywała każdą cząstkę mojego ciała. Drzwi do grobowca się nie opierały, otwarcie ich jednym pchnięciem mocy nie stanowiło żadnej przeszkody.

Surowe wnętrze przywitało mnie przyjemnym chłodem, który stanowił tak miłą odskocznię od palącego, czerwonego słońca. Z pewnym podziwem przyjrzałem się reliefom i runom wyrytym na ścianach. Przesunąłem po nich palcem, powoli odczytując zapisaną przez pradawnych historię.

Ten, który został tu złożony, narodził się pod imieniem Alek. Odebrany przez Jedi, szkolony przez Jedi, walczący dla Jedi. By chronić tego, co dla niego cenne, zrozumiał, że jedynie Ciemna Moc odpowie na wołanie, przepełni go potęgą, której pragnął, której potrzebował by zwyciężać. I zwyciężał. Aż cała Galaktyka drżała na dźwięk jego imienia. Darth Malak.

Raniony przez tego, którego niegdyś zwał bratem, zapomniany, na śmierć skazany, przetrwał i odrodził się z popiołów. Okaleczony lecz silniejszy niż dotąd. I cała Galaktyka zadrżała pod jego potęgą. I zadrżał ten, który zgładzić go uprzednio spróbował.

Poprzysiągł zemstę i zemstą żył i dla zemsty zginął. A jego dziedzictwo zapomniane tak jak i on zapomniany.


Palce ponownie przesunęły się po runach przedstawiających imię poległego. Darth Malak. Choć imię to przemknęło niegdyś w archiwum, nie potrafiłem powiązać go z żadną historią, z żadnym faktem. Czyżby Sithowie zostali wymazani nawet z historii, której nas uczono?

Jedi bali się, że gdy uczniowie o nas przeczytają, sami przejdą na Ciemną Stronę. Czy tak słabo się ceniliście, że zwykłe zapiski stanowiły dla was zgorszenie i zagrożenie? Że należało wymazać takich jak ja, by nasza historia nie zwodziła na ścieżkę zła?

Przygryzłem lekko wargę, w duchu zgadzając się z tym głosem i z zaskoczeniem zauważając, że faktycznie Jedi stali się tak aroganccy a jednocześnie głęboko wewnątrz byli tak przerażeni. Jak wtedy, gdy Mistrz Qui-Gon Jinn powrócił z Tatooine i poinformował o spotkaniu Sitha. Chaos, który rozpętał się w świątyni stał się przecież niewyobrażalny – Mistrz Jinn został wyśmiany za swoją bujną wyobraźnię, osądzony o zamglony wzrok, o nadinterpretację przepowiedni. Jego Padawan spotkał się ze spojrzeniami pełnymi zgorszenia, współczucia i odrazy. Niektórzy kręcili głowami inni stukali się w czoło, lekceważąc ostrzeżenie. Aż było za późno. I ciało biednego mistrza nie spłonęło, unosząc prochy ku Mocy skrytej między gwiazdami.

Cóż za marne poświęcenie. Gdyby tylko go posłuchali, nie doszłoby do tego wszystkiego. Gdyby nie byli tak aroganccy, gdyby nie lekceważyli takich jak ja... Jak myślisz, ile przelanej krwi dałoby się zaoszczędzić? Jak wiele wojen dałoby się zatrzymać w zarodku? Ci głupcy sądzili, że znają Moc, a jednak nie potrafili się nią posługiwać.

Skinąłem głową, przedzierając się przez kolejne komnaty i omijając kolejne pułapki. Z każdym krokiem coraz bardziej jednoczyłem się z tym miejscem – wiedziałem gdzie należy stanąć by nie uruchomić czyhającej pułapki, którą płytę wcisnąć, by pułapka uruchomiła się z opóźnieniem, jak przejść niepostrzeżenie, by nie zwrócić na siebie uwagi krążących strażników. To miejsce stawało się mną, a ja stawałem się tym miejscem. Czerwone nici mocy splatały ze sobą kamienie, wciskały się w szczeliny, splatały się w długie łańcuchy, prowadząc mnie coraz głębiej i głębiej.

Ty też nie wiesz jak się nią posługiwać. Nie dlatego, że jest w tym Twoja wina. Ale dlatego, że nikt cię tego nie nauczył. Bo Jedi się bali, bali się używać Mocy tak, jak trzeba. Bali się sięgać po nią by ochronić swoich bliskich, bali się wykorzystywać swoje własne zdolności aby osiągać cele. Pomyśl o tym, Quint. Przypomnij sobie co stało się z So-Lanem. Moc dała ci możliwość ocalenia go, ale z niej nie skorzystałeś. Dlaczego? Dlatego, że wmówiono Ci, że Ci nie wolno. Że nie wolno sięgnąć do piersi oprawcy, zmiażdżyć jego płuc, zatrzymać serca, że nie wolno złapać za jego gardło i powstrzymać nim ten zdąży skrzywdzić niewinną istotę. So-Lana dało się ocalić. I ty doskonale o tym wiesz. Ale wiesz też, że możesz zrobić coś, dla kogoś zupełnie innego, prawda?

W końcu na mojej drodze stanęła główna komora – wysoka na kilka metrów, surowa ale jednocześnie wypełniona kosztownościami, drobnymi figurkami i ogromnym sarkofagiem wykonanym z onyksu, idealnie czarnym. Nie on jednak zwrócił moją uwagę, a stojak umieszczony na wprost od wejścia. To na nim spoczywał ułożony miecz. To on od samego początku wzywał mnie do siebie.

Możesz ocalić Teemę. To przecież tylko kwestia czasu, gdy ktoś upomni się o jej życie. Pozwolisz by ktoś je odebrał?

Stopy same poniosły mnie w tamtą stronę a dłoń spoczęła na chropowatej powierzchni. Tuż za plecami rozległ się łoskot jednego z golemów-strażników, który obudził się ze swojego snu z zamiarem eliminacji intruza, który mógłby okraść spoczywającego w krypcie Sitha.

Pozwolisz by ktoś je odebrał, Quint?

Czerwone ostrze rozbłysło w ciemności a potem z ogromną prędkością zbliżyło się do maszyny. Ta wykonała odskok, a jej serce rozbłysnęło światłem, nim promień energii poszybował w moją stronę. Moc, która mnie prowadziła zawirowała w powietrzu nim cios mnie dosięgnął, a ja wykonałem salto nad głową golema i ciąłem. Golem zatrząsł się, jednak nie padł, odporny na działanie miecza świetlnego. Zmarszczyłem brwi, po chwili wyczuwając ciepłe, czerwone nitki mocy i gwałtownym szarpnięciem zmusiłem je do oplecenia się wokół maszyny, która w uniosła się w powietrze a następnie została zmiażdżona w morzu iskier i mechanicznych zgrzytów.

Pozwolisz, by ktoś odebrał jej życie?

...

Za Ciebie?

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Post autor: Einsamkeit »

TEEMA

Mimowolnie mocniej zacisnęłam palce dłoni Laseny, nawet nie zdając sobie sprawy, że mieliśmy splecione dłonie. Ręka wciąż mi dygotała, poruszana fantomowymi kopnięciami prądu, których nikt inny nie mógł odczuć. Ostre igły bólu wciąż przeszywały nerwy, lżejsze i łagodniejsze niż przedtem - jednak to one sprawiły, że musiałam przytrzymywać szklankę obiema rękami. Wraz z tą świadomością pojawiła się cicha obawa, że w końcu palce niekontrolowanie rozluźnią się i upuszczą naczynie.
- Jedi podczas wspólnych medytacji mają możliwość zjednoczenia się w Mocy - odrzekłam niechętnie, nie kryjąc wysiłku. Język był skostniały. Przypominał nieruchomy kawał mięsa, który ledwie się poruszał. Szczęka bolała z każdym ruchem, a nieprzyjemne świerknięcia przebiegały po zębach niczym iskry po kamieniu. Gdy dłoń ze szklanką znów zakolebała się niebezpiecznie, czyjaś ciepła, futrzasta dłoń przytrzymała ją i podsunęła mi słomkę dla dzieci. Ryknięcie uświadomiło mi, że Chewie wciąż był świadkiem tej sceny.
- Mam nadzieję, że cię nie wystraszyliśmy za bardzo, mały - zmusiłam mięśnie twarzy do lekkiego uśmiechu. Rzuciłam mu skruszone spojrzenie, w zamian słysząc jedynie oburzone “nie jestem mały!”. Po tym znów spojrzałam na Lasenę, nadal wciąż wyraźnie zdenerwowanego i zmartwionego.
- Wspólne medytacje… odzierają ze wszelkiej intymności - podsumowałam. Bo czyż nie było tak? Quint był tuż obok mnie, a w Mocy stanowiliśmy jedność; czyż nie podziwiałam wtedy jego czystej duszy, tak krystalicznie jasnej i nie splamionej Szarością ani nawet Mrokiem? Wątpiłam, bym kiedykolwiek osiągnęła taki poziom relacji z Laseną; on przynależał do świata zwykłych ludzi, osób, które nie miały z podobną filozofią nic wspólnego. Mógł być częścią mojego świata, ale nie byłby w stanie go ze mną dzielić…
- Widzisz wtedy duszę drugiej osoby. Świadomość stapia się w jedno. Dwie osoby stają się jednym bytem. - kontynuowałam, upiwszy łyk wody ze słomki. Chewie nadal trzymał szklankę. Odetchnęłam głęboko, czując smak wody - tak samo krystaliczny i orzeźwiający jak kojące uderzenie Mocy. Na tym statku było inaczej. Zło, otaczające Kossę i tamtą staruchę, nie istniało. Nie próbowało przeniknąć mnie i Quinta do szpiku kości, przeciągnąć na swoją stronę, podszeptywać niepokojąco racjonalnych myśli.
- To… pomaga później Mistrzowi i Uczniowi się dostroić. W walce, innych akcjach i działaniach, we wszystkim. Jesteście jak jeden umysł i jedna dusza, ale w innych ciałach. Dobrze zgrana dwójka Jedi jest wtedy niepokonana. - musiałam zrobić przerwę. Oddychanie bolało. Wciąż miałam wrażenie, że po żebrach i płucach przesuwają się małe, ledwie widoczne iskierki - tak, jakby ta starucha wciąż była obok i raziła mnie prądem. Kompres spadł z mokrym mlaśnięciem na moje kolana.
- Ale nigdy nie słyszałam, żeby coś takiego miało tak duży wpływ na rzeczywistość. Może Drega byłby w stanie to wyjaśnić - dokończyłam, krzywiąc się niechętnie. Lekko pokiwałam głową. Lassie miał rację. W takim stanie byłam podatna na w zasadzie… wszystko. Gdyby znienacka uderzyła mnie nagle wizja rzeczywistości Quinta, w której odczuwał wyjątkowo silne emocje, ból, cokolwiek - byłabym bezbronna, zwłaszcza w tych dokach. Jak dotąd nie wytknęłam nosa na zewnątrz, ale już teraz nie miałam na to ochoty. Upiłam jeszcze łyk i z bolesnym jękiem opadłam na oparcie kanapy, tak jak Lassie ledwie parę minut temu. Ile bym dała, żeby tamta chwila powtórzyła się jeszcze raz. Przymknęłam oczy. Światła na statku nadal raziły. Chewie zabrał szklankę. Poczochrałam go po omacku.
- Tak - przyznałam nieoczekiwanie, słysząc następne słowa Lassie. Zdecydowanie miał rację, choć nie chciałam tego głośno przyznać. Wychodzenie w tym stanie było nierozsądne. Lepiej, bym jeszcze nigdzie nie wychodziła na długie trasy, bez nadzoru. - Zgoda. Zostanę tu jeszcze.

Trudno mi powiedzieć, jak daleko odpłynęłam myślami i na jak długo; przepływały przede mną niczym ławica rybek, tak samo odległe i nieuchwytne. Wszystkie łączył jeden element, lecz jakkolwiek próbowałam po nie sięgać, tak trudno było je złapać. Były niczym dym. Zwiewne, delikatne ogony prześlizgiwały się między palcami. W półmroku połyskiwały niczym srebrzysty błękit i delikatny fiolet. Słyszałam wciąż kroki Laseny i porykiwania Chewiego, któremu nie chciało się sprzątać. Niekiedy zabuczał BD-3. W tle słychać było muzykę, pomieszaną z reklamami.
- Panie i panowie, spotykamy się na siedemnastym odcinku słuchowiska “Zakazana miłość!”. Głównym bohaterem jest, jak wiecie, Hutt i jego niewolnica… szszszp…
- Jak pan sądzi, co teraz się wydarzy? Zniszczenie całego Zakonu Rycerzy Jedi doprowadziło niewątpliwie do sporego rozłamu w Galaktyce…
- …pomniejszając wpływy samego Zakonu. Spójrzmy prawdzie w oczy, proszę pana: Jedi zyskali nadmiernie dużą autonomię, samowładnie mianując się strażnikami Republiki. Kto im takie prerogatywy dał? Kiedy i gdzie? Tylko konkrety proszę.
- Istniało kilkanaście układów, które nie miały podpisywanych z nimi umów…
- No właśnie, kilkanaście! A w ilu z nich namiestnicy zostali podstawieni przez Zakon Jedi? W ilu z nich obawiano się podważenia ich władzy, spodziewając się wizyty jednego z ich tak zwanych negocjatorów?
- Nadal to nie zmienia faktu…
- Oczywiście, są takie układy, które się z tego wyłamały i ja je szanuję. One będą w pierwszej kolejności wspierane przez Konfederację Niezależnych Systemów…
- A jeśli te układy odmówią także pomocy Konfederacji?
- Będą mogły oczywiście pozostać niezależne, jednakże będziemy poszukiwać ścieżek współpracy i oczywiście, także… szszszp…
- PRZEZ TE OCZY ZIELONE OSZALAŁEMSZSZSZSZSZSZP SZP
Uchyliłam powieki, słysząc dopiero ostry szum mikrofonu pokładowego.
- Powiedz swojemu chłopakowi, żeby przedokował się do hangaru 7A - oznajmił czyjś męski głos, wyraźnie niezadowolony. Zmarszczyłam brwi. Znałam tego człowieka. Ale co gubernator Telos robił osobiście na naszym głośniku? Po co i dlaczego?
- Po co? - nie mogłam oprzeć się od tego pytania. Mimowolnie wypowiedziałam na głos swoje myśli.
- Po jajco. Powiedz mu, żeby przedokował swój frachtowiec do 7A. Natychmiast. - odparował zniecierpliwiony mężczyzna.
- Nie mamy przecież jeszcze aktualnych papierów! - jęknęłam, przecierając czoło. Klapnęłam ciężko w fotel. Gdzie był Lassie? Wciągnął go jakiś kosz na śmieci czy co? Obejrzałam się za siebie. Wiedziałam, że nie powinnam mówić głośno o tych papierach, ale… Drega był politykiem, a oni wiele rzeczy zostawiali dla siebie, prawda?
- Wymyśl coś. Wy przemytnicy zawsze to robicie - odparł lodowatym tonem. -Macie jakąś godzinę.
Sięgnęłam do guzika wyciszenia mikrofonu.
- Już cię nie lubię - mruknęłam do siebie.
- Znienawidzisz mnie jeszcze bardziej. Przyzwyczajaj się - oświadczył, zanim głośny pisk rozłączenia wypełnił kabinę. Spojrzałam na BD-3 ponuro. Robocik pokiwał tylko głową.
- BD TRILL BIP BIP? - zapiszczał.
- Jakie mamy możliwości? No, można kupić je, ukraść, wcisnąć kit kontroli hangarów… albo w ostateczności nakłonić Lasenę do flirtu z panienką z administracji tutejszego huba - odparłam ponuro, rozcierając skronie.
- BIP BEEEEEP - oświadczył BD-3.
- Wiem i wcale mi się ten ostatni pomysł nie podoba - oświadczyłam.
- BIP TRILL?
- Co? Nie! Daj spokój.
- TRILL!
- BD-3, jeśli nie przestaniesz insynuować takich rzeczy, będę musiała oddać cię na przegląd - zagroziłam. - Masz skrzywione spojrzenie na ludzkie relacje społeczne. To, że pomysł mi się nie podoba, wcale nie oznacza, że jestem zainteresowana k - o, cześć, Lassie, dzwonił gubernator Telos - płynnie zmieniłam temat, słysząc kroki pilota.
- Chciał czegoś konkretnego? - spytał, po chwili zatrzymując się wpół kroku. - Zaraz… skąd miał naszą częstotliwość?
- Bo ja wiem - wzruszyłam ramionami. - Nie mógł jej mieć od wieży kontroli lotów czy coś?
Mężczyzna pokręcił przecząco głową, podchodząc do komunikatora i sprawdzając ostatnie logi. Zagapiłam się na niego; wieczorne światła zapalały się powoli, rzucając delikatną błękitną poświatę na jego twarz, dłonie i ramiona. Powoli rozjaśniały się też inne neony - fioletowe, czerwone, różowe, rozświetlając dok feerią barw.
- Nie wydaje mi się. Musiał nas jakoś namierzyć… nienawidzę polityków - stęknął, a potem zerknął na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zamrugałam, nie rozumiejąc, o co mu chodziło. Nie potrafiłam go w tej chwili odczytać. Zazwyczaj Lasena był jak otwarta książka, w pewien sposób. Jego spojrzenie było jak dotąd szczere… a teraz - jak gdyby się przede mną zamknął.
- A czy to, co mówił BD… to prawda? - spytał nieco nieśmiało.
- Nie interesują mnie kobiety, jeśli to jest to, co mówił - odparłam natychmiast, nie kryjąc oburzenia. - On jest jakiś dziwny!
Mężczyzna zamrugał z zaskoczeniem, a potem zaśmiał się. Zmarszczyłam brwi, obserwując go z wyraźnym zaskoczeniem.
- Ah, rozumiem. W takim razie cieszę się, że mam jakieś realne szanse już na starcie - odrzekł.
- To o co mnie BD-3 w takim razie pytał? - nalegałam. Cóż, nadal tylko zgadywałam z kontekstu, co robocik mógł powiedzieć. Zaraz trzepnęłam się w czoło. No tak. - A gubernator żądał, podkreślę, ŻĄDAŁ - dodałam ironicznym tonem - żebyś przedokował się do hangaru 7A. Stwierdził, że mamy coś wymyślić, bo zakładam że bez aktualnych papierów nas tam nie wpuszczą. Tak?
Lasena uśmiechnął się niewinnie. Znów zmarszczyłam brwi, ruchem głowy dopytując, o co chodzi. Nie potrzebowałam do tego słów.
- Pytał się, czy ci się podobam - przyznał rozbrajająco. Zamrugałam, wyraźnie zdziwiona. Och. Odwróciłam głowę od niego, zakładając krótki kosmyk włosów za ucho. Trudno było mi się nie uśmiechnąć, słysząc to pytanie, nawet jeśli czułam lekką falę gorąca na moich policzkach. Znaliśmy się przecież jeden dzień! Szczęście, że sam Lasena szybko zmienił temat.
- 7A? Czy go pogrzało do reszty? Przecież nas tam nie wpuszczą… - syknął. Pokręciłam lekko głową, zmuszając się, by spoważnieć. Ciepła fala gorąca powoli rozpłynęła się po ciele, ustępując z mojej twarzy. Po tym odwróciłam się na fotelu do niego, głowę podpierając dłonią. Na dłuższą chwilę zawiesiłam wzrok na jego twarzy - oczach, ustach, całej posturze - nim znów powoli wróciłam spojrzeniem na jego twarz.
- Cóż, jeśli w administracji pracuje jakaś dziewczyna, może będzie łatwiej - odrzekłam, uśmiechając się kątem ust. - Chyba nie ma tam żadnej, która mogłaby ci odmówić?
- Cóż… mogę spróbować - powiedział po chwili pilot, drapiąc się po karku i posyłając mi spokojny uśmiech. - Chociaż nie wiem czy sobie poradzę, jeśli zastanę tam jakiegoś pana. Mój urok osobisty chyba nie sięga tak daleko.
- W takim razie pójdę z tobą
- oświadczyłam, podnosząc się z miejsca. Chociaż co prawda nie miałam specjalnie większego doświadczenia we flirtowaniu, znałam sztuczki Ceress. Mistrzyni nie wzdragała się przed stosowaniem trików umysłowych Jedi, ale niekiedy też nie wzbraniała się przed okraszeniem tego wizualnymi dodatkami. Cóż, jeśli ktokolwiek orientował się, że był w tym momencie manipulowany, na widok rozchylonego dekoltu czy czując chmurkę perfum lub dłoń na torsie - szybko o tym zapominał.
- Poczekaj chwilę - dodałam, znikając w łazience. Dokonałam pospiesznych ablucji i poprawek, zanim wypełzłam na zewnątrz. - Co prawda nie spodziewam się, by trzeba było użyć umysłowych sztuczek, ale zobaczymy. Tylko nie flirtuj z panienką za bardzo, bo zaraz się okaże, że będziemy mieć kolejnego pasażera - nie mogłam się nie uśmiechnąć lekko. Zaraz spojrzałam na Chewiego, nie kryjąc powątpiewania. Byłam zdania, że nierozsądnie było go zostawiać tu samego.

KOSSA

Sposępniałem, widząc otwartą płytę grobowca. Najwyraźniej Malak zerwał się Rhei ze smyczy. Rzuciłem kobiecie krótkie, osądzające spojrzenie, nim wszedłem pierwszy - wbrew swoim słowom. Cóż, bywałem czasami dżentelmenem. Albo po cichu liczyłem, że stara gdzieś z tyłu dostanie zawału w tym labiryncie korytarzy. Albo zamieni się w jakiegoś pająka. Albo coś ją zeżre.
Jednym z powodów, dla których nie znosiłem rajdowania grobowców było to, że niektóre z nich, szczególnie te najbardziej wiekowe, były zbudowane jak prawdziwy labirynt. Wciągnąłem głęboko w płuca chłodne, ożywcze powietrze, tak inne od zewnętrznego żaru. Kojąca ciemność była czymś zupełnie innym od wszechobecnego, prażącego słońca, które próbowało wypalić nam oczy, ledwie tylko wytknęliśmy głowę ze statku. Choć jak dla mnie nadal był to chlew obsrany gównem, a grobowiec się do nich nadal zaliczał. Sorry, ziom, nie przepadam za rajdowaniem czyjejś przestrzeni mieszkalno-umieralnej, pomyślałem, wgłębiając się w jeden z korytarzy. Wraz z Rheą zostawiliśmy sobie na ścianach znaki - niewielkie, niepozorne, ale wskazujące odpowiednią ścieżkę. A mimo wszystko wciąż był to survival. W tym grobowcu wciąż kryły się jakieś dziwaczne żyjątka - od toksycznych, jadowitych pająków (Rhea zaliczała się do jednych z nich) po trujące grzyby i inne wesołe robaczki.
Po chwili zatrzymałem się, marszcząc brwi. W moje nozdrza uderzył odór gnijącego ciała; po ścianie przebiegł rdzawoczerwony przebłysk światła, jak gdyby ktoś już tutaj się kręcił. Metaliczne brzęknięcia sugerowały, że albo ktoś był nafaszerowany elektroniką lepiej niż przeciętny astrorobot, albo znajdowały się tutaj jakieś figury pradawnych strażników, mimo że ostatnio ich tu nie było. Czerwone światło znów uderzyło w moje źrenice. Cóż, tych wykopków z najgłębszych czeluści dathomirskich latryn też tu ostatnio nie było. Sam nie wiedziałem, kto za to odpowiadał. Malak, Rhea czy te magiczne piekielnice.
- Na Krayta - syknąłem do siebie. Ledwie słowo zawisło w powietrzu, świat wokoło ucichł. W następnej sekundzie rozżarzony czerwony promień ciął ścianę przede mną, rozłupując kamień na pół i mijając o milimetry moją twarz.
- Co jest, kurwa? Poprzednio ich tu nie było! - wrzasnąłem, nie ukrywając rozdrażnienia. - Ty to zrobiłaś?
- Nie bądź głupi - syknęła kobieta, dobywając broni i wywijając nią w powietrzu. Cóż, byliśmy teraz na wolnej, otwartej przestrzeni, a zombie miały nas jak na tacy. Byliśmy dla nich jak krewetki na talerzu - równie nieruchome i bezbronne. - Nawet ja nie mam takiej mocy. Nie mam pojęcia skąd wypełzły, ale jestem prawie pewna że mój były uczeń maczał w tym palce.
- Od samego początku mówiłem, że to chujowy pomysł
- zamarudziłem, obserwując bacznym wzrokiem zombie, kierującego się w naszą stronę. Odczekałem jeszcze moment - dwa. W innych grobowcach te istoty były kurewsko głupie. Nie kierowały się żadną trzeźwą myślą, jedynie zapachem świeżego mięsa. Niestety Rhea odwiodła mnie od planu rzucenia im kilku żywych kurczaków na pożarcie, tak byśmy mieli czystą drogę.
- No chodź tu… szybciej, cały dzień czekać tu nie będę - ponagliłem szeptem zombiaka. Odczekałem do momentu, aż uniesie swoją broń; w następnej sekundzie moje ostrze uruchomiło się, rozłupując mu od dołu do góry czaszkę na pół. Po chwili świat się rozmył między ostrzami moimi i Rhei. Mimo diametralnej różnicy naszych charakterów, byliśmy całkiem nieźle zgrani. Nawet w miarę szybko nam poszło. Wstępnie.
- - Któreś z nas powinno pójść po Malaka, żeby nie spierdolił nam gdzieś w tym czasie. Jedno z nas powinno tu oczyszczać pole, żebyśmy nie wyszli prosto w ich środek. - rzuciłem po dłuższej chwili, przydeptując kopniakiem ledwie ruszające się, zmasakrowane ciało jednego z zombiaków. Rękawem otarłem pot z czoła. Miałem wrażenie, że smród płynący z ciał umarlaków dosłownie się do mnie przykleił. Cholerny Malak, pomyślałem. I coraz bardziej byłem przekonany, że to nie on był czynnikiem, który aktywował te cholerstwa. Nie, byłem pewien, że to Siostry Nocy maczały w tym swoje palce.
- Rozumiem, że zgłaszasz się na ochotnika, żeby po niego pójść - powiedziała kobieta, parując atak i rozcinając jedno ze stworzeń w pół. Kliknąłem w zamyśleniu językiem, zanim odwróciłem się, raptownym gestem odcinając głowę innemu z nich. Mimo to ciało nadal się poruszało, gotowe zadawać kolejne ciosy.
- Pójdę - oświadczyłem spokojnie. - A ty spróbuj dotrzymać im kroku. Nie chcę odwalać za ciebie znowu brudnej roboty, kiedy wrócimy.
- Pamiętaj, że nie wolno ci go zabić. - dodała, puszczając moją uwagę mimo uszu. Prychnąłem głośno.
- To chyba raczej ja powinienem uważać, żeby on nie zabił mnie - warknąłem, odwracając się w stronę centralnej części grobowca. Spojrzałem na nasze znaki na ścianie; nie miałem czasu babrać się z tym całym gównem. Najchętniej bym wysadził część grobowca w powietrze, tak by zostały tylko fundamenty i ten cholerny ołtarz alias miejsce ostatniego spoczynku, ale jako że jego prawowity właściciel był teraz świadomy i aktywny, a wręcz prawie “żywy”, uznałem że niekoniecznie poczytałby to jako pozytywny gest.
- Kici kici, gdzie jesteś? - mruknąłem ponuro do siebie, licząc, że wpadnę na Malaka gdzieś po drodze. Nie łapałem kompletnie całego tego pomysłu zabierania go do Vadera. Przecież, jak już mówiłem, Sithowie nienawidzili się między sobą! Nie studiowałem dogłębnie całej ich historii, ale ta cała Zasada Dwóch nie wzięła się z niczego, nie?

Gdy w końcu dotarłem do grobowca Malaka, czy raczej komnaty grobowej, komory grobowej czy jak to nazywali, oparłem się ciężko o futrynę, dysząc niczym zboczeniec. Nie miałem cierpliwości do machania mieczem na te wszystkie zombiaki. Część drogi pokonałem i tak sprintem.
A komnata grobowa była pusta. No, komora, kurwa, kto by pamiętał. Bezsilnie uderzyłem pięścią w kamień. Ten cały cholerny labirynt był zbyt duży, bym mógł go wytropić. Zewsząd otaczał nas Mrok. Czerwona pajęczyna Ciemności rozrastała się w każdym zakamarku, próbując opleść duszę.
- KURWA MAĆ! PIEPRZONY MALAK! - wrzasnąłem, nie kryjąc furii. Ułamki sekund później kamienie pokryły się rozżarzonymi wgłębieniami. Powietrze zaparowało z cichym sykiem. A do moich nozdrzy znów dopłynęła fala smrodu. Nawet nie kryłem satysfakcji; mogłem się przynajmniej wyżyć i poszatkować te pomioty z piekła rodem na kawałki.
- A później znajdę te piekielnice i też je przerobię na małe, pierdolone kawałki, tak że nawet ich nie poskładają w jeden cały szkielet - wymamrotałem do siebie, przebijając się z powrotem do Rhei. Scena wokół niej też nie wyglądała źle; z cieniem uznania spojrzałem na martwe ciała zombiaków, podrygujące w ostatnich momentach pod stopami Rhei.
- Musimy spadać - oświadczyłem bezceremonialnie, ciągnąc ją za ramię. Coraz bardziej rosła we mnie irytacja i zaniepokojenie. Jakim cudem ten mały skurwiel wylazł? Którędy? Jak daleko był już od nas? Niech go znajdę tylko, a połamię mu coś więcej niż tylko żebra. Nie zwracałem uwagi na to, czy Rhea coś mówi; krew szumiała mi w uszach coraz głośniej, a świat stawał się coraz bardziej czerwony.

Przymrużyłem oczy, wyłaniając się z grobowca; Rhea nie była w najgorszym stanie, co najwyżej podrapana i pogryziona. Zacisnąłem usta w wąską kreskę, spoglądając na jedną z Sióstr Nocy. Też stara baba. Jedno wiedziałem na pewno: zanim wyjedziemy stąd, byłem pewien, że stanę się gorącym orędownikiem hasła “stare baby jebać prądem”.
- A wy tu co, na imprezę przyszliście? - zadrwiłem, robiąc ósemkę mieczem. Przede mną wyrósł jeden ze Starszych Braci, najwyraźniej wyższy rangą; spojrzałem w jego szarozielone oczy, połyskujące pogardą.
- Nie powinniście zakłócać jego spokoju - odrzekł Zabrak, sięgając po swoją broń. Uniosłem brew, wyraźnie zaintrygowany. To on nawet gadał po naszemu? To był całkiem niezły postęp. Przez te kilka lat zdążyli opanować język cywilizacji. Albo, co gorsza, to ja się tak zezwierzęciłem. Kossa, ty psie, jak nisko upadłeś.
- Podstawowe pytanie: o czym ty pierdolisz? - zadrwiłem, okrążając go powoli, bez pośpiechu, leniwie; nie zwracałem uwagi na bandę staruch w tle za Zabrakami, które zbiły się w grupkę niczym chórek w jakiejś świątyni, w której kapłani jakimś dziwnym, niewytłumaczalnym trafem, lubili małe dzieci. Nawet wdzianka miały podobne.
- Dajcie spokój temu, którego grobowiec jest za wami - w szarych oczach Zabraka zalśniła jeszcze silniejsza pogarda. Prychnąłem głośniej, zanim spojrzałem na Rheę wymownie.
- Ty patrz, jacy obrońcy skamielin się znaleźli - warknąłem. - Ty się umiesz z nimi dogadać? To dawaj, nie mamy czasu.
Wolałem nie myśleć, co się stanie, gdy koleś dotrze do naszego statku. Kurwa! Kurwa! Albo będę musiał staruchę zamordować - właściwie czemu jej tam nie zostawiłem!? - albo znaleźć typa i połamać mu nogi, albo ewentualnie w nadprzestrzeni otworzyć drzwi i wyskoczyć w próżnię kosmiczną.
- Potężni Bracia Nocy. Nie jesteśmy tu aby zbezcześcić to miejsce. Poszukujemy spokoju aby przywrócić cząstkę tego, który tu spoczywa, do życia - kobieta wyprostowała się niczym struna. - Odstąpcie lub gińcie.
Poczułem, jak na skroni perli mi się strużka potu. Nie mieliśmy czasu, jak chuj, po raz pierwszy nie mieliśmy czasu, a ona nawet nie wdawała się w żadne pertraktacje z nimi. PIERWSZY RAZ, JAK BYŁY NAM POTRZEBNE!
- To nie podlega negocjacji - warknął przywódca Zabraków.- Zniszczyliście to miejsce i chcecie udać się śladem naszego duchowego Mistrza.
- NIE MAMY NA TO CZASU, RHEA! - ryknąłem, unosząc dłoń i zaciskając Moc wokół gardła Zabraka. Zazgrzytały dobywane bronie.
- Dajcie spokój, nie chcecie chyba zadusić szefa - zagroziłem, przesuwając się w stronę ścieżki. Walka między skałami byłaby całkowicie bezsensowna i dla Zabraków, i dla nas. - Macie większe zmartwienia, nie? Jak tam ten stary wariat z Zakonu, nadal wam się handryczy i stawia?
- Nie pójdziecie za Malakiem - odrzekł zastępca podduszanego Zabraka.
Musiałem i tak puścić ich przywódcę, gdy zielonkawy pobłysk pomknął w moją stronę wraz z wypuszczoną przez kogoś innego strzałę; z warknięciem furii odbiłem pocisk i zablokowałem broń, by kopniakiem odsunąć od siebie odważniejszego Brata. Ostrze zawirowało w powietrzu, z głośnym brzękiem zderzając się z włóczniami. Dranie potrafili cholernie dobrze walczyć, co zawsze uważałem za godne podziwu, ale teraz po raz pierwszy nie miałem ochoty bawić się z nimi w kotka i myszkę. Musiałem ratować własną dupę, Rhei zresztą też przy okazji, a nie zanosiło się, byśmy byli w korzystnej sytuacji. Zasrane, pierdolone grobowce. W archeologa jej się bawić zachciało, kurwa mać!
Z dzikim okrzykiem furii rzuciłem się naprzód, roztrącając co drobniejszych Zabraków jak kręgle; obrót skrócił paru z nich o głowę lub inne części ciała. Ostrze cięło skórę, metal i materiał z łatwością; ostre, palące słońce oślepiało nas co chwila. Szaty zawirowały w powietrzu, gdy wykonałem przeskok za plecy Braci Nocy. W tle Siostrzyczki odprawiały swoje śpiewy; w ostatniej chwili uniknąłem zielonkawego pocisku. Zabrak, którego trafił, rozpadł się w pył.
Kurwa, dobre to było, pomyślałem z uznaniem, zanim wywaliłem drugiemu z dyńki. Nie było to najlepszym pomysłem, jako że mieli rogi, ale nie wpadłem na nic lepszego poza odpaleniem miecza prosto w jego wnętrznościach.
- S-Qui-zGonowałem cię! - zawołałem, nie kryjąc radości. Z cichym chichotem satysfakcji odepchnąłem martwe ciało, zanim z łokcia uderzyłem drugiego Brata. Zerknąłem kątem oka, gdzie podziewała się Rhea; lekkim kiwnięciem głowy, wyglądającym na przypadkowe, przeskoczyłem znów w centrum szarpaniny i plątaniny, skupiając na sobie całą uwagę. Cóż, nie lubiłem odwalać brudnej roboty, ale teraz była jej kolej, by pójść pierwsza. W końcu wyświadczyła mi tę uprzejmość w grobowcu Malaka. Pozostawało mi mieć tylko nadzieję, że koleś w ciele Quinta nie zdążył jeszcze przerobić załogi naszego statku na mielone.

Awatar użytkownika
Linuxa
Posty: 33
Rejestracja: wt sie 08, 2023 4:02 pm

Re: Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Post autor: Linuxa »

LASSIE


To wszystko, o czym mówiła Teema brzmiało jak całkiem nieźle napisana bajka. Jakieś wspólne medytacje, łączenia się w mocy, scalanie myśli i jaźni, brzmiało tak szalenie abstrakcyjnie, że zostało mi tylko machinalnie potakiwać głową – co wcale nie oznaczało, że to wszystko rozumiałem. Nigdy nie doświadczyłem obecności tej całej, mistycznej Mocy – czymkolwiek ona była. To, że Teema i jej ziomkowie potrafili unosić przedmioty siłą woli, było w zasadzie jedynym „namacalnym” dowodem na jej istnienie. Czy bycie Jedi zmieniało postrzeganie świata? Może ta cała Moc miała zapach albo smak, który umożliwiał ją jakoś zidentyfikować? Może działała jak fale magnetyczne, które Jedi potrafili kontrolować za pomocą jakiegoś dodatkowego zmysłu albo zmutowanego genu? Coś, co faktycznie pozwalałoby się łączyć i komunikować ze sobą ponad poziomem słów i gestów?

Aż na samą myśl nieco dokładniej przyjrzałem się Teemie, jednak nie dostrzegłem nic, co mogłoby wzbudzić jakieś podejrzenia. Nie wyglądała, jakby jej mistrz siedział jej w głowie albo w innej części ciała. Dlatego też trudno było mi uwierzyć w to całe połączenie. Mam tylko nadzieję, że w pewnym momencie nie zacznie gadać głosem Quinta, bo tego już chyba nie wytrzymam. To byłoby zdecydowanie zbyt wiele jak na jeden dzień.

-Czyli chcesz mi powiedzieć, że w tej właśnie chwili wiesz co się dzieje z twoim mistrzem, znasz jego myśli i zamiary, a on zna twoje? – przekrzywiłem lekko głowę. Starałem się znaleźć jakiś punkt zaczepienia w całej tej pokręconej sytuacji. I ok, jeśli bylibyśmy w innych okolicznościach, być może uznałbym to za całkiem zabawne i ciekawe, jednak teraz, gdy Curran stanął ewidentnie po drugiej stronie barykady, nie byłem pewien czy powinienem się z tej informacji cieszyć.
-I to znaczy, że gość może cię w każdej chwili znaleźć? – spytałem po chwili z nadzieją, że Teema mi zaprzeczy. To nie tak, że całkowicie wierzyłem w to, że jej mistrz chciał ją zabić, jednak nasze ostatnie spotkanie nie zostawiło mi żadnych złudzeń, że raczej zaczął kumplować się w tymi złymi.

-Cóż, mam nadzieję, że nie będziemy mieli jeszcze ich na ogonie – dodałem ze zrezygnowaniem, a gdy Teema wróciła ponownie na sofę uznałem, że nie powinienem jej niepokoić. Wydawała się być wciąż obolała i zmęczona tym, co przeszła, a nie wydawało mi się by była w humorze i nastroju na dalsze rozmowy. Wolałem więc wycofać się dyskretnie i zająć czymś ręce. To wszystko doprowadzało mnie do szaleństwa i nawet zacząłem zastanawiać się, czy powrót do karbonitu nie był jednak wygodniejszy. Zdecydowanie wolałem Galaktykę te dziesięć lat temu – była zdecydowanie prostsza do zrozumienia, a zło było łatwo rozpoznawalne. Teraz, nie wiadomo już było komu można ufać.

-Zostań z nią BD, w razie gdyby coś się działo, wołaj. Będę w ładowni – BD zaświergotał a potem wskoczył na stolik nieopodal sofy na znak, że grzecznie zamierza mnie posłuchać. Ja sam skierowałem się w stronę schowka, z którego zgarnąłem potrzebne narzędzia, a potem powędrowałem w stronę ładowni. Z niemym niezadowoleniem omiotłem spojrzeniem to miejsce; skrzynie ziały już pustkami co znaczyło, że niedługo będzie trzeba zabrać się za jakieś zlecenie. Koszty życia znacznie zdrożały, tak samo jak paliwo, które już od kilku godzin droidy typu Gonk pieczołowicie wlewały do baku. Nie szło to tak sprawnie jak w innych portach, jednak wciąż na tyle szybko, by zbiornik był już prawie pełen.

Przesunąłem palcami płytach wyścielających podłoże, aż natrafiłem na właz, który uniosłem. Z westchnięciem wsunąłem się do wąskiej przestrzeni i tym ciasnym korytarzem technicznym przedostałem się do hydrauliki i elementów podwozia, które zacząłem sprawdzać. Podczas lądowania miałem wrażenie, że nie zachowywały się tak jak powinny i należało szybko zreperować usterkę. Ot, w razie gdyby jednak mistrz Teemy postanowił ją wytropić i ścigać nas aż tutaj. Wątpiłem, by w obecnym stanie były jakiekolwiek szanse w starciu, więc jedyne co dawało nam szansę na przeżycie to sprawny i gotowy do wylotu w każdej chwili statek. A problemy z podstawową mechaniką statku, zawsze ciągnęły kolejne usterki, których eliminacja mogła być kosztowna lub niemożliwa bez skomplikowanych narzędzi.

W końcu udało mi się dojrzeć przyczynę problemów – wyciek płynu hydraulicznego z nieszczelnego i przerdzewiałego komponentu. Po wymianie elementu i uzupełnieniu braku, wszystko powinno działać już jak powinno. Problem w tym, że na chwilę obecną nie dysponowałem tego typu częścią – z niezadowoleniem stuknąłem kluczem francuskim w kawałek metalu, który wydał z siebie charakterystyczny zgrzyt. No nic, będzie trzeba poprosić BD aby sprawdził listę lokalnych sprzedawców złomu.
Wygramoliłem się więc z powrotem do ładowni i ponownie przejrzałem resztki towaru jakim dysponowałem. Same śmieci! Nie było z tego żadnego pożytku. Akurat grzebałem w stercie trandoshańskich skafandrów, gdy z kokpitu dobiegła mnie zagłuszona i urywana rozmowa między Teemą a BD.

-Więc on ci się podoba? – usłyszałem w końcu świergotanie BD, na które automatycznie wytężyłem słuch. Teema zaprzeczyła gwałtownie, jednak BD nie zamierzał ustąpić.
-No to szef ci się podoba!
Nie mogłem wytrzymać z ciekawości i sam ruszyłem na mostek, żeby dokładniej przysłuchać się tej rozmowie i ewentualnie rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie powiem – byłoby to miłe, gdybym w jakimś stopniu podobał się Teemie, ale byłem też realistą. Ktoś taki jak ona miałaby spojrzeć na kogoś takiego jak ja? Też coś. Nawet ślepy byłby w stanie określić, że nie mam u niej najmniejszych szans.

Ku mojemu zaskoczeniu, rozmowa powędrowała jednak w zupełnie inną stronę – a raczej w stronę pana gubernatora, który kazał nam dokonać niemalże niemożliwego. Z tego co się orientowałem, dok 7A przeznaczony był zwykle dla wysoko postawionych gości dyplomatycznych lub tych, którzy płacili krocie za pilnie strzeżone hangary – zwykle byli to bajecznie bogaci książęta z innych układów, którzy nie lubili trzymać swoich pojazdów ze złomem pospólstwa, lub senatorowie, których statki wyściełane były złotem i drogimi klejnotami. A my nie byliśmy ani dyplomatami, ani senatorami, ani tym bardziej jakimiś zaginionymi arystokratami, którzy dysponowali ogromnym majątkiem.

Czasem z tych hangarów korzystali także ci, którzy mieli bardzo wiele do ukrycia – bo choć pilnie strzeżone, znajdowały się na uboczu, z dala od wścibskiego wzroku mieszkańców Telos. Dało się tam dyskretnie dostać i równie dyskretnie wydostać za pomocą systemu tuneli. A tak przynajmniej mówiła legenda – bo 7A z racji na swoją niedostępność obrosło całą gamą miejskich legend. Słyszałem nawet o czarnych mszach odprawianych w rejonach hangaru, jednak sądziłem, że to raczej należało włożyć między bajki.

-Nie podoba mi się to – stęknąłem, wychodząc ze statku i z zastanowieniem podając Teemie płaszcz z kapturem – ot na wszelki wypadek, gdyby trzeba było szybko ukryć jej tożsamość.

Ciepłe, popołudniowe powietrze uderzyło mnie w twarz całą gamą zapachów – od smaru i paliwa, po brudnych i nieumytych pilotów, którzy przylecieli tu tylko zatankować i coś szybko zjeść. Rzuciłem okiem na droida Gonk, który kończył uzupełnianie paliwa w naszym statu, a potem cicho sobie gonkając, podreptał w stronę kolejnego frachtowca – małej awionetki, która nosiła na sobie barwy Mandalore. Jej pilotka, ubrana w mandaloriańską zbroję należącą do jednego z klanów, stała wsparta o jej burtę i wpatrywała się w swój datapad. Z całą pewnością na kogoś polowała i właśnie sprawdzała dane o swoim celu.
Choć słońce chyliło się ku zachodowi, płyta doku cały czas tętniła życiem i pojawiały się na niej coraz to nowsze statki. O wszystkich kształtach i pochodzące ze wszystkich stron. Telos choć znajdowała się na zewnętrznych rubieżach, wciąż przyciągała spore ilości handlarzy i robotników. A także szumowin z całego kosmosu. Z niepokojem zerknąłem na kilka myśliwców Tie, ustawionych w rzędzie. Ich piloci ubrani w białe kombinezony, żywo dyskutowali między sobą, jednak nie wyglądali jakby byli jeszcze na służbie – prawdopodobnie powoli zbierali się do kantyny, albo zamierzali trochę się zabawić tego wieczora.

-Lepiej nie zwracajmy na siebie uwagi – szepnąłem, obejmując Teemę w pasie, aby nieco osłonić ją sobą przed wścibskimi spojrzeniami szturmowców i kierując ją w stronę bocznej uliczki. Zgrabnie wyminęliśmy sprzedawcę, który chciał nam zaoferować smażonego skaza, a potem przedarliśmy się między straganami ze świeżymi owocami i materiałami. Bogactwo kształtów i kolorów przyciągało wzrok i z całą pewnością można było stracić tutaj niemałą fortunę na rzeczy, których wcale się nie potrzebowało. I z tego założenia wyszła parka istot ubranych w brązowe, zasłaniające twarze szaty.

-Panienko, może coś kupisz! – para Jawów spróbowała nas zatrzymać, wymachując swoimi małymi rączkami. Dwie pary żółtych ślepi chytrze spoglądały na nas spod kapturów z nadzieją na ubicie dobrego interesu.
-Patrz, pas Jedi! Drugiego takiego na Telos nie znajdziesz! – jeden z nich pomachał brązowym kawałkiem skóry w powietrzu, zupełnie jakby trzymał w dłoniach niezwykle cenny łup. A był to w rzeczywistości kawał niezłego znaleziska – pięknie zdobiony i kunsztownie wykonany. Gdyby nie to, że był prawdopodobnie zdjęty z trupa, może i bym się na niego pokusił.
-Skąd to macie? Jedi chyba niechętnie rozstają się z takimi rzeczami. – zagadnąłem, przystając i rozglądając się po ich małym stoisku. Jawowie byli przydatni jeśli chodziło pozyskiwanie części i zdobywanie najróżniejszych przedmiotów. Ignorowanie ich i zbywanie narażało na ich niechęć, a lepiej było mieć z nimi neutralne stosunki.

Ich drobny kramik zarzucony był najróżniejszymi przedmiotami. W głównej mierze były to bezużyteczne śmieci, trochę elektrozłomu, trochę komponentów ukradzionych i wymontowanych ze statków dokujących na lądowisku i niestety, ani śladu części, które byłyby mi potrzebne. Jednak wśród kawałków osmalonej blachy i sterczących obwodów, dało się wypatrzeć rzeczy, które niewątpliwie należały kiedyś do jednego z mistrzów Jedi. Z pewnym zastanowieniem ująłem emblemat z symbolem Zakonu i obejrzałem go uważnie. Były na nim ślady zastygłej krwi. Obok leżał komunikator, który wciąż żarzył się na żółto, jakby oczekując na wyświetlenie przychodzącej wiadomości. Straszne, gdy tak się zastanowić, że jeszcze chwilę temu to wszystko było własnością żywego człowieka. Ale biznes to biznes, a Jawowie wiedzieli o tym chyba najlepiej.

-A, jak tylko wyszło to nowe rozporządzenie, tutejsi chłopcy go zestrzelili. Rozbił się niedaleko stąd. Jak go znaleźliśmy to był już martwy - Mała strata jeśli mam przyznać. Bardziej szkoda statku, bo na nic się już nie nadawał jak gruchnął o ziemię. Zebraliśmy co cenniejsze. A może chcecie kupić miecz? Dam dobrą cenę. – zapiszczał jeden z Jawów, machając przedmiotem. Gwałtownie odsunąłem się w tył, na wypadek gdyby nieuważny kosmita uruchomił to ustrojstwo. Za drugie, bliskie spotkanie z tą bronią tego dnia, stanowczo podziękuję.
-Potrzebuję części podwozia, hydrauliki. Dacie radę mi to skombinować? – zagadnąłem, odkładając emblemat i komunikator z powrotem na stolik, na co Jawowie zerknęli po sobie.
-Za tysiąc kredytów, może z tamtego statku uda się coś wygrzebać...
-Dam czterysta.
-Masz nas za głupców?! Siedemset!
-Sześćset pięćdziesiąt i dorzucicie coś z fantów po Jedi. – mruknąłem z niewinnym uśmiechem (może coś z tego przyda się Teemie?), na co Jawowie prychnęli ale niechętnie skinęli głowami.
-Zgoda. Przyjdź jutro o świcie. Coś wymyślimy. – po tym dali nam już spokój, dzięki czemu mogłem pociągnąć Teemę w stronę kolejnych uliczek.

Znałem to miasto całkiem dobrze, nie raz załatwiałem tu interesy i bywałem tu i ówdzie. Z zaciekawieniem zerknąłem na bar, z którego dobywała się głośna muzyka. Speluna może nie najczystsza, ale najłatwiej było w niej o dobrą ofertę pracy. Od lat zrzeszała „drobnych przedsiębiorców”, którzy trudnili się czymkolwiek się tylko dało. Od drobnych kradzieży, po fałszowanie dokumentów aż po organizację ogromnych skoków na banki i możnowładców.
Jeśli nie uda nam się załatwić przepustki w bardziej „legalny” sposób, zostanie nam skorzystanie z mniej uczciwych metod. A potem trzeba będzie znaleźć jakieś zlecenie, bo kredyty wygrane od znajomych w karty, topniały z każdą chwilą, a to na jedzenie, a to na ubrania, a to teraz na brakujące części do statku. Westchnąłem cicho w duchu. Czy to ja byłem taki rozrzutny, czy po prostu pieniądze mnie nie za bardzo lubią?

-No, już prawie jesteśmy – przyznałem, gdy naszym oczom ukazał się spory, przeszklony budynek, górujący nad cała dzielnicą. To w nim znajdowała się cała administracja zajmująca się kontrolą lotów i przepustkami. Zwykle na wizytę czekało się długimi tygodniami, jednak teraz nie mieliśmy na to czasu. Westchnąłem cicho i szybko jeszcze rzuciłem spojrzenie na swoje odbicie w jednej z szyb. Wyprostowałem się, palcami poprawiając jasne włosy i brwi, po czym z szelmowskim uśmiechem wszedłem do środka, od razu namierzając wzrokiem kobiety siedzące przy długiej ladzie. Kręciło się przy niej kilkoro klientów, którzy wykłócali się o swoje dokumenty, albo ze znudzeniem prawie przysypiali, zmęczeni załatwianiem spraw przez cały dzień. Młoda dziewczyna siedząca w ostatnim z okienek, posłała mi zaciekawione spojrzenie, a na jej policzkach wykwitł delikatny rumieniec. Bingo.

-Przepraszamy ale dzisiaj już nie przyjmujemy. – powiedziała niepewnie, gdy podszedłem i oparłem się o blat. Posłałem jej spokojny uśmiech, na co rumieniec na jej policzkach tylko znacznie bardziej się powiększył. Podobałem jej się i nie kryjąc tego w żaden sposób, czerpałem z tego niesamowitą satysfakcję.
-Pani oficer, jak dobrze, że na panią trafiliśmy. – mruknąłem miękkim tonem.
-Dlaczego? – spytała nieco zmieszana, kompletnie nie spodziewając się takiego wyznania z mojej strony.
-Bo od razu widzę, że ma pani dobre serce. A tylko ktoś o dobrym sercu zrozumie jak bardzo po całym dniu, ciężkiej pracy, chciałbym móc przedokować statek do bezpiecznego hangaru. westchnąłem, robiąc przy tym bardzo smutny wyraz twarzy.
-Koniecznie muszę zmienić dok, inaczej będę miał ogromne kłopoty…Ja jestem dobry chłopak, nie chcę być problemem dla nikogo, ani tym bardziej dla chłopaków, którym nie podoba się mój powrót na Telos. Może jednak mogłaby pani zrobić wyjątek? Dla kogoś tak uroczego i o dobrym sercu, z całą pewnością nie będzie to problem – spytałem, wodząc palcami po blacie. Gdy moja rozmówczyni niepewnie pokiwała głową.
-No dobrze… to do jakiego doku potrzebna jest ta przepustka? – spytała niepewnie, na co uśmiechnąłem się szelmowsko.
-No wie pani… 7A brzmi bardzo rozsądnie. Przedokuję tam statek, a potem… może mógłbym zabrać panią na lampkę wina do całkiem przyjemnego miejsca? – spytałem, na co rumieniec na twarzy dziewczyny sięgnął praktycznie jej dekoltu. Gdy podawała mi gotową przepustkę, podsunęła także karteczkę z częstotliwością swojego komunikatora.
-Kończę pracę za dwie godziny... – mruknęła, na co z uśmiechem wziąłem karteczkę i postukałem palcami w swój komunikator.
-A więc będę czekał – dodałem, odrywając się od blatu i ruszając w stronę wyjścia. Nie byłem takim zimnym draniem by ją wystawić, dlatego ze spokojem zapisałem podane przez nią namiary. Kto wie, może wieczór w przyjemnym towarzystwie okaże się być miłą odskocznią od bandy kolesi w czerni i bieli, którzy z ogromną chęcią skróciliby mnie o głowę.

-To chyba załatwione – rzuciłem w stronę Teemy, chowając papiery do wewnętrznej strony kurtki i ruszając w drogę powrotną na lądowisko.
-Przestawię statek, a potem mknę na randkę z panią urzędnik. Całkiem gładko poszło. Obawiałem się, że może nie być tak podatna na mój rozbrajający urok osobisty. A tu jednak proszę jaka niespodzianka. – zachichotałem, posyłając Teemie rozbawione spojrzenie. Choć w jakimś stopniu było mi głupio, że doświadczyła tej mojej beznadziejnej, „flirciarskiej” strony, jednak miałem nadzieję że ta sytuacja bardziej ją rozbawi. Niektóre kobiety były naprawdę łatwowierne i same pchały się w zastawiane przez mężczyzn sidła.

QUINT


Miecz ciążył w dłoni. Chłodny metal, połyskujący na brunatny kolor, wydawał się być surowy – był jak Dathomira. Zrodzony z niej i będący jej częścią po dziś dzień. Tak jakby ktoś wydobył z czerwonych skał żyłę żelaza a potem za pomocą własnych rąk przekształcił w stal i uformował z niej części do miecza. Jednak nie tylko materiał, z którego został wykonany składał się na ciężar. Dopiero po chwili zrozumiałem, że miecz ten nie był taki, jak miecze Jedi. Nie służył jako paradny element, nie był także wyznacznikiem statusu i przynależności. Był bronią, bronią z której korzystano aby ranić i zabijać, na którą tryskały krople krwi, która przebijała narządy, odcinała kończyny i miażdżyła kości. Każde istnienie, które zostało za jego pomocą odebrane, pozostawiło w nim swoją cząstkę.

A teraz jest twój. Użyj go.

Czerwone ostrze oświetliło drogę, gdy jedna ze ścian rozsunęła się, pokazując przed sobą przejście. Nie poruszyłem się jednak w tamą stronę, wyczuwając wewnątrz wiele istot, całą masę, kłębiącą się i oczekującą na utorowanie drogi. Z wnętrza jamy wydobył się syk, połączony z jękiem boleści i rozpaczy, aż w końcu wolnym krokiem wytoczyły się z niej istoty, które pamiętałem jedynie ze starych zapisków i holokronów. Starzy Sithowie, przywróceni do życia pod gnijącą postacią. Nie żywi, ale nie martwi. Skazani na wieczne cierpienie i głód w swojej obrzydliwej postaci.

W skupieniu oplotłem ich mocą, wyczuwając delikatne drgania czerwonych nici energii, która przepływała przez wszystko w tym grobowcu. To ona utrzymywała je przy życiu, w połączeniu ze starą magią Sióstr Nocy, którą dało się wyczuć nawet z tej odległości. To one bez wątpienia maczały w tym palce – czy chciały mi pomóc? A może zaszkodzić? Po tych małych wiedźmach, można było spodziewać się wszystkiego.

Przysięgły mi wierność, ale to było setki lat temu. Nie wolno im ufać.

Wykonałem krok do przodu, a bestie uniosły na mnie czerwone, błyszczące oczy i zasyczały ostrzegawczo. Nie zdawały się jednak chcieć zaatakować. Przez chwilę niektóre z nich niuchały w powietrzu, a potem rozpoczęły wędrówkę w stronę kolejnych korytarzy i komór w grobowcu. Nie zdawały się być zainteresowane moją osobą, jednak gdy zbytnio się do nich zbliżałem, kłapały zębami w ostrzegawczym odruchu.

-Male! Io s’tei tenec eberah! – Idźcie! Zgładźcie tych, którzy mnie ścigają - warknąłem, a istoty uniosły głowy, jakby wyrwane z transu tymi słowami i zaraz rzuciły się w stronę, w której znajdowali się moi niedoszli oprawcy. W Mocy echem rozniosła się dzika żądza, furia, chęć rozszarpania i pożarcia wszystkiego, co tylko stanie na drodze. Tylko krew mogła ukoić wieczny głód.
Wycofałem się pod ścianę, wolno przesuwając się w stronę otwartego przejścia, a gdy tylko zagłębiłem się w korytarzu, dźwięk za plecami oznajmił, że droga zamknęła się za mną bezpowrotnie. Westchnąłem w duchu, kierując się przed siebie tak długo, aż w końcu moim oczom ukazało się światło na końcu korytarza. Czerwień zachodzącego słońca, rozpromieniła całe niebo, na którego horyzoncie czerniły się wysokie góry Dathomiry. Niebo wyglądało jakby pokryte było krwią, rozlewającą się szerokimi strumieniami i plamiącą wszystko, czego tylko dotknie.

Piękny widok. Mam nadzieję, że ty też niedługo ukochasz go tak bardzo, jak ja.

Szkoda, że musimy stąd odlecieć – pomyślałem w duchu, kierując wzrok na statek, którym tu przylecieliśmy. Teraz, gdy zdobyłem już to, czego szukałem, nie pozostało mi nic innego jak wydostać się z tej opuszczonej planety. Musiałem udać się w bezpieczne miejsce, gdzieś, gdzie w spokoju będę mógł odzyskać siły i zastanowić się, co dalej.

Powiem ci co dalej. Zgładzimy każdego, kto stanie nam na drodze, aż staniemy się na tyle potężni, by stawić czoła nadchodzącej ciemności. Zło zaczyna się budzić, a my musimy być gotowi, gdy zechce nas pochłonąć.

Z tą myślą, skierowałem się w drogę powrotną – starałem się obrać najkrótszą drogę, by maksymalnie skrócić dystans, zanim pościg opuści świątynię. Nie wątpiłem w to, że Rhea i Kossa pokonają stwory – choć w grupie stanowiły spore zagrożenie, tak dla Upadłego Jedi wprawionego w technikach walki mieczem świetlnym, nie były wymagającym przeciwnikiem. Na pewno nie bardziej, niż zbierający się wokół grobowca Bracia Nocy.

Choć Zabracy rzucali mi badawcze spojrzenia, raczej obserwowali z bezpiecznej odległości. Widząc dzierżony przeze mnie miecz, nie odważyli się podejść, szepcząc coś między sobą i widocznie zastanawiając się, czy byłem na tyle głupi czy na tyle potężny, by być w stanie zabrać i spróbować okiełznać to narzędzie.

Ostrze zawirowało w powietrzu, ścinając głowę pierwszego ze szturmowców, a potem zatapiając się w ciele drugiego, które zaraz odepchnąłem Mocą w stronę przepaści. Zasłużyli na taką śmierć. Zasłużyli, żeby cierpieć.

Oczywiście, że tak, Quint. Po tym co ci zrobili, co zrobili twojej padawance. Każdy jeden zasługuje na marny koniec. Jesteś dla nich zbyt łaskawy, dajesz im za szybko odejść z tego świata. Powinieneś przedłużać tą chwilę, bawić się ich cierpieniem. Tak jak robił to Kossa. Ci szturmowcy są przecież winni i na to zasługują.

-Stać! – głos jednego z żołnierzy złamał się, a dłoń trzymająca blaster zadrżała. Całą swoją postawą, żołnierz wskazywał, że obawiał się mnie i tego, co miało zaraz nastąpić. A jego krzyk rozniósł się po całej dolinie, gdy wreszcie dałem upust złości, która przepełniała mnie od tak wielu lat.
Na moje nieszczęście, pilot zadbał o to aby unieruchomić statek. Gdy rozprawiałem się z pozostałą załogą, ten unieruchomił napęd – silniki zdążyły ostygnąć, a ten typ statku wymagał wolnego rozruchu. Warknąłem z niezadowoleniem, rozumiejąc, że nie dam rady uruchomić statku w przeciągu najbliższych kilkunastu minut – to z całą pewnością wystarczy aby Kossa i Rhea powrócili do statku.
Warknąłem więc wściekle, postanawiając się rozejrzeć i odszukać w tym miejscu czegoś, co mogłoby dać mi jakąkolwiek przewagę w walce z nimi.

Jesteś pewien, że chcesz z nimi walczyć? To mogliby być naprawdę potężni sprzymierzeńcy. Może warto byłoby zastanowić się nad połączeniem sił?

Prychnąłem na to cicho, z przykrością stwierdzając, że w obecnym położeniu prawdopodobnie nie miałem innego wyjścia, przystając przy wyjściu ze statku i wpatrując się w dolinę, w oczekiwaniu na zjawienie się Kossy.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Post autor: Einsamkeit »

TEEMA

Dopiero kiedy wychodziłam z łazienki i miałam czas pomyśleć, zorientowałam się, że nie odpowiedziałam na wszystkie te pytania Lassie. Potrząsnęłam lekko głową, próbując się pozbierać do porządku. Wciąż nie mogłam się oprzeć od myśli, że czuję nieprzyjemnie pełzające iskierki po moim ciele; odruchowo, automatycznie omijałam wszelkie metalowe przedmioty, które mogły być naelektryzowane i mnie kopnąć. Posłusznie sięgnęłam po płaszcz, narzucając go na siebie.
- Ciekawe, czemu nikt nie uznał, że koleś albo laska w czarnym płaszczu z kapturem w podłej dzielnicy wcale nie jest podejrzany - mruknęłam jakby do siebie, wsuwając ręce w kieszenie. Spojrzałam na Lasenę w bladym uśmiechu, słysząc że to mu się nie podoba.
- Myślę, że Drega nas sprawdza - dodałam, zanim znów się zasępiłam. Chociaż z chęcią pociągnęlabym rozmowę dalej, miałam wrażenie, że ktoś mi zakleił usta taśmą. Nie potrafiłam nawet skomentować ciepłej, przyjemnej pogody, która zwiastowała burzę. Przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. Zadarłam głowę, obserwując skotłowane, wzburzone niebo. Zabawne, że stalowoszare chmury otaczały nas i na Kashyyyk, i tutaj, teraz.
Zapatrzyłam się na droida, wsłuchując się w jego gonkanie, jednak ono też mi nadal nic nie mówiło. Mandaloriańska pilotka wpatrywała się w swój datapad; nie miała wobec nas złych intencji, ale kto wie, jaki był jej cel? Prawdopodobnie już istniała lista Jedi, co w ogóle mi się nie podobało. Być może Quint nie byłby na nią wpisany jako, że już przeszedł na Ciemną Stronę, ale ja… czy Mandalorianie i inni Łowcy Nagród, choćby Haxion Brood albo Czarna Ręka nie mieli już do niej dostępu?
Dyskretnie zlustrowałam wzrokiem jej zbroję, zanim rzuciłam Lasenie krótkie spojrzenie, gdy tylko wyczułam jego dłoń na moim boku. Kiwnęłam tylko głową bez słowa. Nie mogłam nie zauważyć rzędu myśliwców TIE. Znów poczułam ten dziwaczny, nieokreślony niepokój; dlaczego byli tutaj, teraz, w tym miejscu? Mimo że zachowywali się spokojnie, rozmawiając między sobą o wypadzie do kantyny - tak przynajmniej można było wywnioskować z urywków słów, krążących gdzieś w Mocy, w przestrzeni pomiędzy nami wszystkimi - wszystko było podszyte czymś jeszcze, jakby cała scena była jedynie aranżacją. Teatrzykiem, mającym uśpić czujność, uspokoić zszargane nerwy, albo przeciwnie - napiąć je do granic możliwości. Miałam tylko nadzieję, że nie wpadniemy na tę kobietę w czarno-czerwonym wdzianku - nie wiedziałam jeszcze kim jest, ale Lasena wypowiadał się o niej dość mocno zaniepokojony.
Objęłam Lassie ramieniem, jak gdybyśmy udawali zakochaną parę; spojrzałam na niewysokie figurki Jawów, nie kryjąc lekkiego rozbawienia. Oczywiście. Lubiłam ich na swój sposób, nawet jeśli byli śliskimi draniami.
Sympatia jednak szybko mi minęła, gdy tylko podeszliśmy bliżej, a ja dostrzegłam, po co Lassie sięgnął najpierw. Emblemat Zakonu, znak negocjatora. Mogłabym przysiąc, że ten miecz, który leżał na straganie, miał zielone ostrze. Mimo pokusy, nie kliknęłam na odbiór wiadomości, widniejącej na komunikatorze; liczyłam, że nikt inny też się nie połapie, że nadal był podłączony do systemu. Nieco mocniej zacisnęłam dłoń na ramieniu Laseny, zanim odwróciłam wzrok, nie chcąc nawet patrzeć na to wszystko - ani na pas, ani na miecz, ani tym bardziej cokolwiek innego.

Właśnie, że powinnaś na to patrzeć. Powinnaś to widzieć. Powinnaś zrozumieć, co Zakon Jedi zrobił z tymi wszystkimi biednymi ludźmi. Zindoktrynowanymi na tyle, by w jego imię działać i umrzeć.
Ten biedny człowiek mógł żyć inaczej. Mieć kobietę, dom, rodzinę, swój mały świat. Ale jego zmuszono do poświęcenia tego, co miał najważniejsze, i życia w imię zasad, które nie są dostosowane do dzisiejszej rzeczywistości.
Powinnaś patrzeć. I zapamiętać, jak żył i umarł. Zestrzelony przez systemy bezpieczeństwa Telos, hm? Czyżby gubernator otwarcie opowiedział się za Separatystami? Za nowo powstającym - jak widać - Imperium?

Skąd wiesz, czy możesz mu ufać?


Również powiodłam wzrokiem za barem; dobiegająca z wewnątrz huczna muzyka sugerowała, że z bębenków usznych niewiele zostanie, jeśli tylko ktokolwiek wejdzie do środka. Ale rzeczywiście - jeśli nie znajdzie się nic lepszego, to trzeba będzie tam zajrzeć. Domyślałam się, że w takich miejscówkach jak ta można było bez problemu znaleźć jakąś pracę, bardziej lub mniej legalną.
Zerknęłam na Lassie, jak poprawia się w szybie; odsunęłam się na bok, obserwując jego ablucje. Nie mogłam się nie uśmiechnąć; przypominał mi w tej chwili napuszonego indyka.
- Pamiętaj, nie przesadź - pogroziłam mu palcem, zanim zapatrzyłam się na budynek. Po chwili i tak musiałam wejść do środka, poganiana niemym, podejrzliwym spojrzeniem strażnika; oszklone boksy pokazywały jasno i wyraźnie, kto jeszcze musi poczekać. Czyli większość.
Pokój nie był duży, więc siłą rzeczy słyszałam część rozmowy; jedno musiałam przyznać, Lasena był świetny w sztuce flirtowania. I wcale mi się to nie podobało. Odwróciłam głowę, czując narastającą falę nieprzyjemnego ciepła - nie tego delikatnego, kuszącego, lekko skubiącego granice przestrzeni osobistej i zapraszającego do ich przekroczenia. Oddaliłam się dyskretnie, niby to sięgnąć po jakąś ulotkę na biurku innego urzędnika, którego akurat nie było. Ale hej! Te normy BHP były całkiem interesujące! Nawet jeśli miałam ochotę zgnieść je w niewielką kulkę i wyjść, trzaskając drzwiami.
A z drugiej strony - przecież nawet nie byliśmy parą. Mimo to słuchanie tego było już samo w sobie nieprzyjemne. Aż pożałowałam, że zasugerowałam ten pomysł - jednak wciąż byłam świadoma, że za to mogłam winić tylko siebie. Mogłam zignorować tę sugestię BD-3 i zaproponować coś innego.
Lassie i tak robił mi dużą przysługę; mógł powiedzieć mi tylko, jak tu dotrzeć, i kazać radzić sobie samej. I czyż nie miałby racji, czyniąc to? W końcu przedokowanie się do hangaru 7A było moim problemem, nie jego. On był w tym wszystkim tylko pilotem, a ja go angażowałam w to wszystko mimo, że nie powinnam.

Jakże wygodnie.
Zainteresowany podrywem młodzik-pilot, będący w tym momencie wygodnie użyteczny.
A kiedy znajdzie się ktoś inny, ktoś bardziej potrzebny, co wtedy? Stanie się tylko kolegą?

Jednocześnie on ci pomaga, bo liczy na coś więcej.

Pytanie: kto tu kogo wykorzystuje? On ciebie? Ty jego? Oboje siebie nawzajem? A może, skoro oboje wykorzystujecie jedno drugie i dajecie sobie coś w zamian, należałoby nazwać to współpracą?


Wyszłam z pomieszczenia pierwsza, słysząc że rozmowa się już skończyła. Uniosłam brwi z politowaniem, słysząc Lasenę i jego przechwałki. A więc moje przeczucie, czy też raczej skojarzenie, było właściwe: chłopak był jak indyk, strojący się na imprezę z kurami. Pokiwałam tylko głową, uśmiechając się z lekka złośliwie kątem ust. Nie mogłam się powstrzymać przed lekkim dokuczeniem mu, mimo wszystko. Chyba odzywała się we mnie ta natura.
- Lepiej uważaj i patrz na to, co koleżanka zamówi - odrzekłam, rozglądając się ciekawie. Acz dyskretnie. Nauczyłam się już dawno temu, że otwarte gapienie się gdziekolwiek nigdy nie było dobrym pomysłem. Ta dzielnica była całkiem inna od tego, co widzieliśmy, słyszeliśmy i czuliśmy w dokach. Przede wszystkim nie było tu czuć potu i woni skóry, niewidzącej od lat mydła, czego nie mogłam powiedzieć o dokach.
- Jeśli zamówi najdroższe wino i homara… - zawiesiłam głos, nie kryjąc już uśmiechu. O, byłam ciekawa miny Laseny w takim wypadku! - To co zrobisz?

Tak tak, udawaj dalej, że wcale nie jesteś zazdrosna i w ogóle nie podobało ci się to, co słyszałaś. Niech się chłopak wkopie. Wtedy za parę tygodni, jeśli ich relacja dobrze się rozwinie, będziesz mogła mu namieszać w głowie, bo oczywiście wówczas nie będziesz mogła się oprzeć przed tym, by wyznać mu swoje uczucia.
No dalej, nie krępuj się.


- Oh, Teemo, tutaj trochę inaczej wyglądają tego typu schadzki. Każdy płaci za siebie albo dzieli się rachunek na pół - Lassie wzruszył ramionami. - Zresztą to nie wypada, żeby zamawiać takie rzeczy na pierwszej randce, zwłaszcza w przypadku takich kobiet. Zawsze biorą sałatkę i szklankę wody, żeby przez resztę wieczoru tęsknie wpatrywać się w zawartość talerza partnera.
Zaśmiałam się pod nosem, rozbawiona ostatnim podsumowaniem. Lekko go szturchnęłam w bok, nie mogąc się powstrzymać. Paradoks: byłam zła na niego chwilę temu, a teraz mnie skutecznie rozśmieszał. I nie mogłam temu zapobiec. A jednocześnie nadal utrzymywałam neutralny wyraz twarzy, okazując wszystko poza irytacją i rozdrażnieniem, które nadal gdzieś kiełkowały w środku niczym chwast.
- Serio? Współczuję. A hamburgera albo to już wypada zamówić? Gdzie leży granica? I w ogóle jakich “takich” kobiet?
- Hamburger i frytki to dobry wybór, ale w takim luźniejszym barze. Jeśli chcesz, mogę ci kiedyś pokazać fajną miejscówkę - przyznał z uśmiechem. Pokiwałam tylko głową w zamyśleniu. Cholera, całe to randkowanie wydawało się być zbyt subtelną grą. Elegancka knajpa źle, bar też źle. Sałatka źle, frytki też nie najlepiej. O rany. Po chwili spojrzałam na niego, czekając na drugą odpowiedź. I wreszcie się jej doczekałam.
- Kobiet ze średniej klasy.
Przetarłam dłoń twarzą, wyraźnie skonfundowana. Średnia klasa? Niska klasa? Wyższa klasa? Chryste panie. Całokształt był dla mnie co najmniej dziwny. Po chwili spojrzałam na drugą dłoń, w której nadal trzymałam zgarnięte ulotki. Wytyczne BHP. Plan zarządzania odpadami kosmicznymi. Najnowsze regulacje dotyczące handlu międzyplanetarnego. Nowelizacja przepisów w zakresie przemytnictwa? Serio?
- Chyba nie będę wnikać, co to są “kobiety ze średniej klasy”, bo to wszystko brzmi dla mnie tak, jakbyś mówił do mnie w innym języku. Co to jest? Kobiety dzielicie na jakieś ligi i klasy? Tak jak liga, do której nawet nie warto zarywać i w ogóle? - stwierdziłam zrezygnowana.
Lassie zaśmiał się, wyraźnie rozbawiony moimi słowami.
- Nie, nie, nie. Kompletnie nie o to chodzi - zaśmiał się perliście. Zmarszczyłam brwi, przyglądając mu się ze zdziwieniem.
- Widzisz, kobiety ze średniej klasy to takie, które pracują na stanowiskach typu urząd, szkoła i tak dalej. Te z wyższych sfer to już raczej senatorki i bogate paniusie.
- Aaaaa, te do których zazwyczaj ma się zakaz zbliżania. No to przecież w zasadzie pasuje do tej ligi, do której nie warto zarywać, nie?
- wywnioskowałam. - Poderwałeś kiedyś taką? - no co. Byłam zaintrygowana. W chwili obecnej miałam wrażenie, że byłby w stanie zainteresować sobą nawet podstarzałą babulinkę, mającą z ośmioro wnuków, nie mówiąc o młodych szprychach, którymi zazwyczaj okazywały się te całe arystokratki. Miałam okazję przecież zapoznać się z kilkoma z nich. I wszystkie bez wyjątku były dziwne, chociaż gdy teraz nad tym się zastanawiałam, łączyło mnie z nimi więcej niż zakładałam.

Z całą pewnością obie strony nie ogarniały za specjalnie życia.

- To nie moja liga - zaśmiał się - zwykle kręciłem się w towarzystwie dziewczyn spotykanych w spelunach dla pilotów i przemytników - wzruszył ramionami. Z westchnieniem wrzuciłam wszystkie te ulotki do kosza, gdy tylko się oddaliliśmy od budynku rządowego. Na co komu były one potrzebne. Chociaż po chwili pożałowałam tego, co zrobiłam. Mogły być na opał.
- Doceniam szczerość. Chociaż uważam, że mógłbyś spokojnie mierzyć wyżej - poklepałam go lekko po boku. Znów objęłam go ramieniem; wszakże mieliśmy nie zwracać na siebie uwagi. Jawowie nadal kręcili się przy stoisku, znów próbując opchnąć rzeczy zmarłego Jedi komuś innemu - tym razem dwóm mężczyznom. Jeden z nich z żywym zainteresowaniem przyglądał się rzeczom ze stoiska, drugi zaś, najwyraźniej potwornie znudzony, obserwował otoczenie i żuł gumę, co chwila wypuszczając z ust balona.
- Pokaż mi ten miecz - zwrócił się mężczyzna do jednego z Jawów. Po chwili odsunęłam się, nieświadomie odpychając też Lassiego, gdy pomiędzy nami rozjarzyła się wiązka zielonego światła, przeszywając powietrze płynnym ruchem od góry w dół, w naszą stronę.
- Silthen, uważaj. Prawie przeciąłeś ich na pół - beztroski śmiech mężczyzny wypełnił powietrze.

To były bardzo szybkie negocjacje. Lubię tę ironię losu.

- Ile za niego chcesz? - mężczyzna nawet nie zwrócił na nas uwagi. Może to i dobrze. Jego kolega znów wrócił do żucia gumy i oglądania budynków w okolicy. Ja zaś spojrzałam na miecz; trudno było mi nie czuć tego żalu i goryczy, gdy spojrzałam na srebrne okucia. Widać, że nie był nowy; nie należał do młodego Mistrza. A patrząc na bogato zdobiony pas, trudno było się nie zastanawiać, kim on był. Jaki był? Jak brzmiało jego imię?
- Tysiąc kredytów - odrzekł natychmiast Jawa. Twarz mimowolnie mi stężała, gdy usłyszałam cenę; odwróciwszy głowę, napotkałam swój własny wzrok w witrynie sklepowej po stronie Lassiego. Mój wzrok przewędrował na Jawa w odbiciu; niestety jego umysł był twardy jak skała, skupiony na negocjacjach. Nie był znudzony, znużony ani zmęczony, by dało się na niego wpłynąć. Nie mogłam go zmusić, by stwierdził chociaż “towar został zarezerwowany” albo “o, jednak miecz wymaga naprawy”. Sam Lasena zaś… co? Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Ostro się targujesz - śmiech Silthena przeszył powietrze.- Porozmawiajmy o takich negocjacjach: nie zaszlachtuję was na kawałki, jeśli obniżycie cenę… ej, co jest?
- Hej, kolego. Uważaj gdzie wymachujesz tym ustrojstwem
- Lassie podszedł do mężczyzny i postukał palcami jego pierś. Zamrugałam, wyraźnie zaskoczona jego zachowaniem. Czy on właśnie strofował gościa, który trzymał odpalony miecz świetlny?
Najwyraźniej ci dwaj kolesie byli równie zdziwieni co ja; obaj spojrzeli na siebie, wyraźnie skonfundowani, nie wiedząc, jak zareagować.
- Trzymaj tę błyskotkę z dala od innych - poinstruował Lassie. Koleś z mieczem przymrużył oczy, wpatrując się w niego. Jego dłoń na mieczu zacisnęła się odruchowo.
- Bo co? Boisz się, że zdefasonuję twojej panience tym buźkę? Dodatkowa blizna nie zrobi jej różnicy - z tymi słowy spojrzał na mnie. Spojrzenie pomarańczowych oczu zlustrowało mnie spojrzeniem. Po tym znów skupił się na Lasenie.
- A może ty też potrzebujesz, żeby wyglądać chociaż na większego twardziela? Mogę ci w tym pomóc i bez miecza - zadrwił. Jawowie spojrzeli po sobie, zanim spróbowali interweniować. Jednak ich głosy nikły w tłumku głosów, gdy kolega również dołączył do żwawej dyskusji.
- Zaraz odszczekasz każde słowo - syknął Lassie, zaciskając dłonie w pięści, gotów do ataku. - I przeprosisz ją na kolanach.
- No no, patrz, Svrthus, jakiego kozaka tu mamy - Silthen przeciągnął każde słowo, wpatrując się w Lasenę uważnie. - Ale żeby się tak rzucać do pierwszej lepszej? Nieźle ci musiała dać, że tak skaczesz w jej obronie.
Svrthus aż gwizdnął, zanim nagle popchnął Lasenę. Miecz zazgrzytał; ostrze zgasło, zaś sam miecz zniknął w czeluściach szaty Silthena, na co Jawowie, zaaferowani całym wydarzeniem, nie zwrócili uwagi próbując rozdzielić wszystkich mężczyzn.
- No dalej, co cię powstrzymuje? - zadrwił Svrthus. Oparłam dłoń na ramieniu Laseny; gdyby to była normalna bójka, spróbowałabym użyć Mocy, by złagodzić nastroje. Oczywiście o ile by mi się to udało. Sam Lasena był zbyt wkurzony, by zwrócić na mnie uwagę; powietrze przeszyła jego pięść, której Silthen uniknął w ostatniej chwili.
Krótka przepychanka została koniec końców opanowana przez Jawów.
- Panowie! Jesteśmy tu, by ubić interesy, nie po to, żeby się kłócić - zapiszczał niższy Jawa. - Kupują panowie ten towar czy nie?
- Kochanie. Chodźmy - pogłaskałam Lasenę delikatnie po ramieniu. - Nie ma co się kłócić.
Normalnie nie wtrącałabym się w całą awanturę, zwłaszcza gdy w mężczyznach buzowała tak żwawo krew, ale wciąż miałam w pamięci fakt, że po pierwsze musieliśmy się przedokować, a po drugie - Lasena miał randkę. Wypadałoby na niej wyglądać. Pociągnęłam go za rękę, chcąc skierować się w stronę statku. Dyskretnie, delikatnie splotłam nasze palce na moment w niemym geście wdzięczności.
- To, co zrobiłeś, było… imponujące - podsumowałam, zerkając na niego kątem oka. Cóż, niejeden by rzekł, że raczej głupie, ale nie należałam do tych osób. - Ale obiecaj mi, że nie będziesz się rzucał na gości z mieczami świetlnymi, dobrze?
Lassie prychnął cicho, ale odpuścił.
- Ten drań cię obraził. Nieważne czy miał miecz czy nie, jego facjata prosiła się o podbite oko - westchnął ciężko. Uśmiechnęłam się lekko. Chyba nikt nigdy nie zrobił czegoś takiego dla mnie.
- Wiem. Doceniam twoją postawę. To urocze- podsumowałam, kierując się do statku. Liczyłam, że nie spotkamy po drodze już nikogo znajomego; chyba nie zniosłabym jeszcze jego hałaśliwej gromadki. Powoli zaczynał przed nami rosnąć dok; pojawiało się coraz więcej statków. Zerknęłam kontrolnie na Lasenę, czy nadal dyszy żądzą mordu, zanim jęknęłam ledwie słyszalnie. Przed statkiem, a jakże, już kręcili się jego przyjaciele.
- Zastanawiam się, jakim cudem nie zatęsknili się za tobą na śmierć przez te dziesięć lat - zaśmiałam się cicho pod nosem. Lekko, delikatnie musnęłam kciukiem bok dłoni Laseny, nim rozplotłam nasze dłonie i uruchomiłam swój komunikator. Musiałam sprawdzić godzinę.
- Yo, Lassie, cześć, dziewczyno Lassie. To mówisz, że jej wcale nie znasz? - Eikhar spojrzał wymownie na Lasenę. Pokręciłam głową, rozbawiona.
- Dajcie im spokój, z pewnością można się trzymać za ręce po przyjacielsku - wtrąciła się Irtenche, zaciągając się papierosem. Zerknęłam na zegarek; mieliśmy jakieś piętnaście minut do przedokowania się.
- Ooo tak, tak jak ja i Brijasvosk w tej gejowskiej dzielnicy! No i co? No i co? To było po przyjacielsku!
- Zrobiliście to tylko po to, żeby się dostać do tego lokalu - przypomniała im kobieta, wydmuchnąwszy kolorowy dym z papierosa. Skrzywiłam się, machnięciem ręki rozwiewając dym.- No co jest, nigdy nie paliłaś? No co ty? Lasena, nigdy nie mówiłeś, że lecisz na zakonnice. Skądżeś ty ją wytrzasnął, z jakiegoś klasztoru, Zakonu Jedi czy co?
- No przecież, że na nie leci. Żebyś ty tylko wiedziała, jakie gazetki on trzyma
- Gir roześmiał się tubalnie, klepiąc Lassie w ramię.- My właśnie w tej sprawie. Masz ten numer z maja? Sprzed piętnastu lat? - poruszył wymownie brwiami. - Teraz to jest, bracie, prawdziwa kolekcjonerka!
- Wpadliśmy na świetny plan
- wtrącił się Irmer, wychodząc z wnętrza okrętu. - Ty dajesz nam swoje kolekcjonerskie numery Zakonnic i Panienek, my opylamy to napalonym kolekcjonerom i dzielimy się forsą. Tylko sprawdź, czy strony nie są posklejane.

KOSSA

Po jakimś czasie udało nam się pozbyć Zabraków, czy też raczej, jak powinienem to powiedzieć, MNIE to się udało. Koniec końców Rhea uciekła pierwsza. Ja musiałem pozbyć się jeszcze kilku Braci, zanim cała ta kolorowa zgraja uznała, że rozsądniej będzie się rozproszyć. I tak niewiele im to pomogło, gdy skokiem wylądowałem przy ciasnym przejściu i runąłęm w głąb ich zrujnowanej wioski, kierując się śladami Rhei w stronę naszego statku. Raptownym skokiem pokonałem wąwóz, lądując przed statkiem w chmurze piasku i pyłu, zanim się wyprostowałem i rozejrzałem, widząc wokoło bielejące w słońcu białe i poszarzałe punkty. Wbrew oczekiwaniom nie były to kości, ale zbroje naszych Klonów. Szturmowców. Jak zwał tak, nie przemawiała do mnie cała ta imperialna nomenklatura. Spojrzałem pytająco na Rheę, zanim ruszyłem naprzód w stronę Quinta. Ominąłem go, klepnięciem ręki w ramię dając mu do zrozumienia, że nie zamierzałem zadawać żadnych pytań.
- Liczę, że jednak nie zabiłeś pilota - oznajmiłem, wchodząc do środka. Zaraz westchnąłem. No tak. Moje oczekiwania okazały się nadmiernie wygórowane, najwyraźniej. Na co ja liczyłem. Oczekiwać od gościa zdrowego rozsądku było jak oczekiwanie od Rhei, że nie okaże się quasi-religijną fanatyczką Imperatora. Oparłem się w milczeniu o blat holostołu, rozważając w myślach wszelkie za i przeciw sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy.
Jakkolwiek nie próbowałem naginać rzeczywistości i faktów, tak jedynym plusem w tym wszystkim było to, że na Dathomirze przynajmniej panowały dodatnie temperatury za dnia. Minusów było więcej - od nieprzyjaznych lokalsów po chujowe żarcie i zimno w nocy. No i zombie. Ciężko było mi powiedzieć, czy nie wypełzły za nami z grobowca, czy może raczej Bracia Nocy zapędzili ich z powrotem do środka. Liczyłem, że nic za nami nie przylezie.
- Mamy przesrane, jak się Vader dowie - mruknęła Rhea w tle. Pokiwałem ponuro głową. Owszem. Mieliśmy. I czyja była to wina? No kurwa czyja?
- Czy on umie wyczaić, że ktoś kłamie? - zapytałem, bębniąc palcami po holostole. Brakowało mi tej kostki, której nie mogłem otworzyć, a którą Quint tak łatwo zniszczył.
Vader? Lepiej chyba nie sprawdzać.
- Jak powiemy prawdę, to jesteśmy martwi, jak skłamiemy, to chociaż pożyjemy dłużej
- oświadczyłem, odpalając mapę. I tak byliśmy w trybie offline, skoro pilot wyłączył silniki. Statek był w tej chwili martwy. Nie szumiały generatory, nie świeciły się światła. Mogliśmy maksymalnie sięgnąć do pamięci podręcznej i trybu awaryjnego, który odpalał się na ledwie kilka minut. Ale to dawało nam pewną korzyść i przewagę - w tym trybie nie zapisywały się żadne wyszukiwania w logach systemowych. Czyli szanowny Lord Vader nie wiedziałby nawet, co wyszukiwałem, kiedy, gdzie i po co, ani tym bardziej kto i dlaczego.
Kashyyyk - odpadał. Do dupy z tą planetą. Poza tym lokalsi nigdy nie słyszeli o szamponie i śmierdzieli jak mokre psy. Ziost był dosłownym wypizdowiem. Coruscant stanowił w chwili obecnej mrowisko. Na Tattooine było zbyt gorąco, Korriban to samo, na Hoth zimno i mokro… a gdyby zamknąć oczy i po prostu wylosować pierwszą lepszą planetę? Cóż, biorąc pod uwagę to, co dzisiaj się wydarzyło, to mogło być jedyne racjonalne działanie.
- Do czasu aż nas nie wytropi i nie dorwie... to kwestia kilku dni - usłyszałem w tle głos Rhei. Bez słowa kiwnąłem głową, wciąż nie odwracając się ani do niej, ani do jej pieska kanapowego.
- To nadal kilka dni - oświadczyłem, intensywnie się zastanawiając. - Jakie mamy realne opcje? Wcisnąć mu kit, że ten cały Quint przeszedłl na naszą stronę, a jego padawanki nadal szukamy, żeby ją wciągnąć do naszej inkwizytorskiej kolekcji?
- Brzmi jak jedyny, sensowny plan
- odrzekła kobieta. Uśmiechnąłem się do siebie, wyłączając mapę. Już podjąłem decyzję.
- W sumie dobrze że się na niego zgadzasz, bo nadal jej nie wpisałem na listę - odparłem, odwracając się do niej. Rzuciłem spojrzenie Quintowi; lekko pstryknąłem palcami.
Jeśli Vader uwierzy w ten kit z padawanką, możemy mieć jeszcze wolną rękę i jakąś szansę. A jak nie uwierzy… to i tak mamy przynajmniej działający statek i ewentualnie pilota. Wtedy planem awaryjnym jest wycieczka na Nar Shaddaa lub Bespin - oznajmiłem, prostując się. - W porządku, zabierajmy się do roboty. Trzeba uruchomić tę kupę złomu. Liczę, że lokalsi zostawią nas w spokoju i… co do kurwy?
Oparłem się mocniej o stół, czując wibrujące podłoże. W pobliżu lądował jakiś… statek? Wsparłem się ręką o stół, czując jak kolebie naszym okrętem niewiele lepiej, jakby był łupiną orzecha. A to był porządny okręt! Taki błyszczący i imperialny!
- Kogo tu diabli przywlekło? - zapytałem, nie kryjąc rozdrażnienia, zanim wyszedłem na zewnątrz, w dłoni unosząc miecz. I tylko odruch sprawił, że automatycznie odbiłem promień lasera, odsyłając go w stronę jednego z łowców nagród.
- No żeż ja pierdolę, już bez przesady - stęknąłem, nie ukrywając irytacji. Jeden dzień! Zaliczyłem tylko jeden dzień w towarzystwie tego kolesia, w zasadzie to ledwie kilka godzin, a już miałem na głowie Rheę, Starożytnego Sitha, bandę zombie, całą wioskę Zabraków, Siostry Nocy i jeszcze na dokładkę najwyraźniej pół szlamu z Coruscant. A sądząc po tym, co widziałem, kobitka, która tu przyleciała, musiała być całkiem nieźle dziana, skoro przywlokła tu jeszcze ekipę Mandalorian. I Haxion Brood, najwyraźniej, jeśli się nie myliłem. Było wesoło. A ja się kurwa cieszyłem na nadchodzącą rozpierduchę niczym kapłan na nowego ministranta.
- Cześć, kochanie - zwróciłem się do kobiety, która wyłoniła się ze statku. - Powiedz, masz jeszcze jakiegoś żyjącego pilota? - dodałem najbardziej uwodzicielskim tonem głosu. To nic, że zamierzałem rozpruć ją na flaki, podobnie jak całą jej świtę przydupasów. Co za dzień!

Awatar użytkownika
Linuxa
Posty: 33
Rejestracja: wt sie 08, 2023 4:02 pm

Re: Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Post autor: Linuxa »

LASSIE

Czy Drega nas sprawdzał? Ta myśl, wypowiedziana na głos przez Teemę, obudziła we mnie pokłady dziwnego niepokoju. Faktycznie, gdy spojrzało się na to z boku, mogło to tak wyglądać, jakby gubernator z bezpiecznej odległości badał nasze zachowanie i to, jak poradzimy sobie na nieznanej planecie. Być może testował nasze posłuszeństwo i umiejętność wypełniania nawet najbardziej absurdalnych bądź niebezpiecznych rozkazów, może testował nasz spryt i przebiegłość, którymi mieliśmy się wykazać, aby uzyskać odpowiednie dokumenty, może wystawił na próbę nasze umiejętności pilotowania – z tego co słyszałem, do doku 7A nie łatwo było się dostać poprzez wąskie korytarze i ukryte trasy. A może po prostu był szalony i uznał, że zabawi się naszym kosztem? Nie słyszałem o nim wiele, jednak ze strzępków informacji, w głowie ułożył mi się obraz apodyktycznego dziwaka, który był buntownikiem względem wszystkich i nie cierpiał nawet najdrobniejszego przejawu sprzeciwu. Nawet jeśli się myliłem, niestety wciąż byliśmy na jego łasce bądź nie, więc rozsądnym było posłuchanie jego żądań, nawet jeśli stanowiło to tylko rozrywkę bądź grę, w którą próbował z nami grać.

A może stoisko Jawów także było pewnym testem, któremu zostaliśmy poddani? Nie trzeba było być Jedi, by z dziwną niechęcią zareagować na rozłożone na nim najróżniejsze fanty – każdy, kto miał w sobie choć odrobinę empatii lub szacunku do Zakonu, raczej podszedłby z pewnym dystansem do rzeczy po zmarłym rycerzu, które Jawowie tak beztrosko wciskali każdemu przechodniowi, który tylko się napatoczył. Teema także wydała się być tym przytłoczona – cóż, nie trudno się dziwić. W końcu tuż przed nią handlowano rzeczami osobistymi osoby, którą mogła znać. Nie miałem pojęcia, jak wyglądały relacje w Zakonie Jedi i czy każdy z rycerzy dobrze się znał, jednak moje wyobrażenie pozwalało mi myśleć, że Jedi stanowili pewnego rodzaju jedność. Nawet jeśli pochodzili z różnych ras, jeśli pełnili inne funkcje i wykonywali inne zadania, wciąż stanowili nierozerwalną społeczność, która z żalem i współczuciem podchodziła do śmierci jej członków. Może Jedi mieli nawet jakieś swoje pogrzebowe tradycje? Nie bez powodu zabierano miecze świetlne razem z ciałami poległych, ani nie bez przyczyny upewniano się, że żadna z najdrobniejszych rzeczy nie trafiła na czarny rynek. Nawet jeśli byłaby to szczoteczka do zębów – pewnie sam mistrz Yoda by się po nią pofatygował, byleby tylko nie trafiła w niepowołane ręce.
Być może właśnie przez to zachowanie, przedmioty takie jak komunikatory, pasy czy miecze świetlne przeszły do rangi tajemnych artefaktów, pożądanych przez każdego spaczonego degenerata zamieszkującego najdalsze krańce Galaktyki.

I nie bez powodu miecz, którym Jawowie tak rzewnie wymachiwali, przyciągnął spojrzenia dwóch, podejrzanych typków.
Dwaj mężczyźni, których spotkaliśmy zaraz po opuszczeniu urzędu,nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych – ubrani w znoszone kombinezony, wydawali się idealnie wtapiać w otoczenie Telos, a jednocześnie szalenie się wyróżniać. Byli zbyt normalni, zbyt bardzo próbowali wyglądać na typowych i szarych mieszkańców. Śmierdziało od nich brudnymi interesami na kilometr – toteż nie byłem zaskoczony, że to właśnie mieczem Jedi tak bardzo się zainteresowali, że byli w stanie poświęcić przypadkowego przechodnia, byleby tylko przetestować jego autentyczność. Nie wierzyłem w przypadki ani przypadkową aktywację broni – gość wiedział co ma w dłoni i wiedział do czego służy. Widziałem to w jego oczach, widziałem tą oślizłą i obrzydliwą satysfakcję, gdy promień rozbłysł, a charakterystyczny dźwięk rozniósł się echem wśród budynków. I chyba to rozjuszyło mnie najbardziej – bo gdyby nie reakcja Teemy, zapewne mężczyzna dopiąłby swego i na tym brudnym, oszczanym chodniku znalazłyby się dwa trupy. Nasze dwa trupy.
Na moje nieszczęście, najwidoczniej nie wyglądałem tak groźnie jakbym chciał, bo nie tylko zostałem zlekceważony, co dryblas zdążył prawie dwukrotnie obrazić moją towarzyszkę. Oh tym gardziłem chyba jeszcze bardziej. Znieważanie kobiet było grzechem, którego nie należało popełniać w mojej obecności. Nie ważne kim były, jak wyglądały albo jaką profesją się zajmowały. Nawet jeśli ktoś był w stanie zwyzywać panią lekkich obyczajów od brudnych kurew, mógł liczyć na spotkanie nosa z moją pięścią.
Gdyby nie Teema, byłbym gotów rzucić się w wir walki, wymachując pięściami i starając się powalić napastników. Aż mnie pięść świerzbiła, byleby tylko roztrzaskać jednemu z drugim te zadarte nosy i jednocześnie nauczyć ich szacunku względem płci pięknej.

-Nie powinnaś była mnie powstrzymywać… Ci dranie zasłużyli na porządną nauczkę. – warknąłem, gdy dziewczyna odciągnęła mnie na stronę i pociągnęła w stronę lądowiska a następnie naszego statku. Z początku, nabuzowany, nie zwróciłem do końca uwagi na jej słowa, wciąż czując ogromną złość i gniew względem tamtej dwójki. Cholera jasna! Jeszcze mnie popamiętają, przysięgam na wszystkich bogów, którzy kiedykolwiek istnieli!
Z każdym kolejnym krokiem uczucia te wypłaszczały się, łagodniejąc i odpuszczając, a ich miejsce na powrót zapełniał spokój. Nie miałem pojęcia, czy Teema użyła na mnie jakiejś sztuczki Jedi, jednak cokolwiek zrobiła, zadziałało wręcz idealnie, bo zaraz puściłem w niepamięć całą tą sprzeczkę, skupiając się tylko na naszych splecionych dłoniach. I dopiero wtedy dotarło do mnie, że Teema nazwała mnie per „uroczy”. Zamrugałem na to lekko, wyraźnie zdziwiony takim określeniem z jej strony. W końcu nie zrobiłem przecież nic, co zasłużyłoby na takie miano, prawda? Każdy postąpiłby przecież tak samo – każdy, szanujący się mężczyzna nie pozwoliłby na obrażanie kobiety w swojej obecności, ani tym bardziej wymierzenia w nią broni.

-Aż mnie skręca na myśl, że mogli kupić ten miecz… Ta broń nie powinna trafić do rąk takich drani. Przecież wszystko, co zrobili było specjalnie. Gdybyś nie miała tak dobrego refleksu, sprawdziliby autentyczność miecza na naszych głowach – warknąłem, kręcąc głową z niezadowoleniem i szybkim krokiem wchodząc na płytę lądowiska. I to właśnie tam negatywne emocje do reszty się już ulotniły, gdy moim oczom ukazała się zgraja tak dobrze znanych mi osób. Itrenche posłała mi rozbawiony uśmiech na widok dłoni mojej i Teemy, które do tej pory splecione były w delikatnym uścisku. Aż gwałtownie puściłem ciepłą i przyjemnie miękką dłoń Velt, splatając ręce za plecami. To nie tak, że ten gest mi się nie podobał – wręcz przeciwnie! Lubiłem jej dotyk, ciepło, które pozostawało na skórze po każdym muśnięciu jej palców, miękkość skóry i delikatność – ale jednocześnie nie chciałem, żeby znajomi wysnuli sobie jakieś dziwne teorie, albo po dodaniu dwa do dwóch otrzymali wynik pięć.

-Dobra, dobra, nie przesadzajcie. Widzę, że znowu sobie coś dziwnego myślicie. – mruknąłem, rzucając Eikharowi rozbawione spojrzenie. Ten prychnął, kręcąc głową z powątpiewaniem.
-No już, nie wstydź się, nie wstydź. Dobrze widzę co tu w trawie piszczy. To kiedy dostaniemy zaproszenie na wesele? Z Briavoskiem możemy wymyślić całkiem ckliwe przemówienie jeśli tylko chcecie! A Itrenche z chęcią zaprojektuje wam całą aranżacje sali weselnej. – wyszczerzył się jak głupi, na co dostał lekkiego kuksańca w bok. Znajomi roześmiali się, wyraźnie nie zamierzając nam tak łatwo odpuścić i znając ich, będą nam wypominać to, co zobaczyli do końca naszych dni.

Tak jak te nieszczęsne gazetki! Prawda, przyznam się bez bicia, kiedyś mogłem pochwalić się całkiem niezłą kolekcją – o bracie, czego tam nie było! Najgorętsze numery wprost z zakazanych przez Republikę czasopism! Nawet i numer z członkiniami Zakonu Jedi się przewinął, ot co! Też mieli w swoich szeregach całkiem ładne kobietki i było na czym oko zawiesić! Ale odkąd rozstałem się z moją byłą dziewczyną, wszystkie gazetki szlag jasny trafił, gdy Tweelekanka ze złością puściła wszystkie najlepsze numery z dymem. Do dzisiaj zresztą jej tego nie wybaczyłem. Trzeba mieć naprawdę słabe poczucie własnej wartości, skoro można było się poczuć zazdrosnym o parę marnej jakości wydruków i dwuwymiarowych podobizn roznegliżowanych pań.

-Przykro mi chłopcy, nic mi się już nie ostało. Mam kilka numerów, ale to moja prywatna kolekcja.- mruknąłem zagadkowo, na co Gir zagwizdał z uznaniem.
-Masz jeszcze ten numer? Ten z Jedi? – spytał, obejmując mnie ramieniem -Chętnie bym go pożyczył. Teraz to prawdziwy biały kruk. – przyznał, na co pokręciłem głową. Cóż, miałem go, a jakże. Ale nie zamierzałem go nikomu pożyczać. Wolałbym nie wiedzieć, co mogłoby się z nim przez ten czas wydarzyć, a jednak chciałbym otrzymać go w nienaruszonym i nie ubrudzonym żadnymi dziwnymi substancjami stanie.

Na szczęście Itrenche postanowiła wybawić mnie z opresji i zmienić całkowicie temat, skinienem głowy wskazując na małego Wookiego, który obecnie siedział na skrzydle i machał nogami w powietrzu. Wyraźnie podobało mu się to, że z tej pozycji doskonale widział całe lądowisko i jednocześnie mógł się trochę powspinać po metalowej konstrukcji.

-To trochę nieodpowiedzialne zostawiać go samego. Mały wył tak głośno, że nawet i umarłego Sitha by obudził. – kobieta westchnęła, patrząc na nas z wyraźną naganą w spojrzeniu. Być może był to jej matczyny instynkt, a być może faktycznie Wookie nie znosił samotności. Przez to wszystko kompletnie o nim zapomnieliśmy -będę musiał pamiętać, żeby odstawić go na Kashyyk jak najprędzej, zanim ściągnie kłopoty na siebie lub na mnie i mój statek.
-Skąd go w ogóle wziąłeś? Nie jest aby za mały, żeby z tobą podróżować?-spytała krytycznie, na co westchnąłem w duchu. Jak zawsze zadawała zbyt wiele celnych pytań, które zmuszały mnie do tłumaczenia się jak małe dziecko. Nie lubiłem w niej tego, a z drugiej strony szalenie ją szanowałem jako osobę, która przez lata była w stanie utrzymać całą naszą zgraję w ryzach. To ona byłą naszym grupowym głosem rozsądku i nie skłamałbym gdybym powiedział, że uważałem ją za najinteligentniejszą członkinię naszej grupy.

Westchnąłem cicho, wspinając się po rampie i zaraz znikając we wnętrzu statku. Cała zgraja potraktowała to jako zaproszenie i nim zdążyłem zaprotestować, wtoczyła się do środka za mną. Chłopaki z uśmiechem uwalili się na kanapie i wyciągnęli nogi na stole, jak to mieli w zwyczaju. Itrenche usiadła przy stole w części kuchennej, jednak zaraz zaczęła myszkować po szafkach w poszukiwaniu jakiegoś mocniejszego trunku. W końcu z niezadowoleniem wygrzebała z szafki ostatnią butelkę rumu i zębami wyciągnęła z butelki korek, żeby zaraz zapełnić złocistym trunkiem jedną ze szklanek i przytknąć ją do ust. Fakt, że nie zaproponowała nikomu ani łyka świadczył, że zamierzała wychylić zawartość butelki całkiem sama.

-Sam się znalazł w moim statku. Odkryliśmy go, gdy wracaliśmy z Kashyyk, przyczaił się gdzieś w ładowni. Gdy tylko złapię jakieś zlecenie w tamtym rejonie, odstawię go do domu. – obiecałem, na co kobieta skinęła głową, ostatecznie zgadzając się na moje wytłumaczenie i uznając je za poprawne.
-Właściwie… może mógłbym poprosić cię o przysługę?Mogłabyś się nim na trochę zająć? Widzisz, załatwiamy z Teemą pewne interesy i obawiam się, że mały może przeszkadzać...
-Jakie to interesy? – w oczach Itrenche pojawił się zagadkowy błysk, a gest dłoni zamieszał zawartość szklanki. Dawno nie widziałem, żeby coś tak bardzo ją zainteresowało, jednak zrzuciłem to na kwestię tego, że przez te dziesięć lat naprawdę wydarzyło się wiele rzeczy i jeszcze więcej mogło ulec zmianie. Kątem oka zerknąłem na Teemę, nie będąc pewien czy mogę podzielić się szczegółami ze znajomymi. To, że ja im ufałem, nie znaczyło, że moja towarzyszka mogła podzielać te subiektywne odczucia. I miała pełne prawo do zachowania poufności pewnych informacji. Nikt nie musiał przecież wiedzieć, że poszukujemy gubernatora Telos.
-Muszę przedokować statek, a później mam randkę z babką z administracji. Nie uwierzycie do czego teraz trzeba się posunąć, żeby wyrobić papiery w szybszym terminie. – zaśmiałem się, jednak Itrenche nie wydała się być zadowolona moją odpowiedzią. Wydawało mi się, że miała nadzieję na wyciągnięcie ze mnie większej ilości szczegółów. Ale po co?
-A tak, te urzędniczki zrobiły się teraz takie wybredne – stęknął Bria -Na numery z restauracją łapią się coraz rzadziej. Chętniej za to przyjmują łapówki i horrendalnie drogie podarki. Wiecie ile musiałem wydać, żeby zdobyć papiery do lądowania na Geonosis? Dwa tysiące! Babka zażyczyła sobie kolii z czerwonym diamentem z Mustafar. Jak dobrze, że chłopcy w dokach świetnie znają się na podrabianiu tych błyskotek, bo straciłbym całą fortunę i być może koncesję i utknął na zewnętrznych rubieżach. – zacmokał z niezadowoleniem. Cóż w naszych sferach tego zagrania choć nieczyste, były jednymi z nielicznych sposobów na uzyskanie lewych papierów bądź przepustek. Każdy, kto chociaż raz próbował załatwić je legalnie, szybko uczył się że nie był to najefektywniejszy sposób. Szczególnie niepolecany dla niecierpliwych.

-Słuchajcie… fajnie było was zobaczyć, ale naprawdę muszę się już zwijać... – uśmiechnąłem się krzywo, na co Bria wydał z siebie jęk pełen zawodu.
-Matko, przez te dziesięć lat stałeś się taki sztywny… ten cały Karbonit ci nie służył. Jesteś pewien, że na pewno dobrze się z niego odmroziłeś? – mruknął, podnosząc się z kanapy i uwieszając się mi na ramieniu.
-Dobra, pójdziemy sobie. Ale obiecaj nam, że znajdziesz dla nas trochę czasu. Chcemy urządzić imprezę z okazji twojego powrotu! Wielka popijawa, panienki i te sprawy! Musimy nadrobić całe te dziesięć lat zanim wszyscy rozjedziemy się do naszych zleceń. Twoja nowa znajoma też może się czuć zaproszona. Jesteśmy w kontakcie! – Gir powiedział, stukając palcami w mój komunikator i zapisując na nim współrzędne naszego spotkania.

Zaraz po tym cała zgraja ruszyła w stronę wyjścia z rampy, a ja wygodniej rozsiadłem się na fotelu pilota. BD-3 wskoczył zaraz na pulpit, gwiżdżąc coś o tym, że gubernator Telos znów próbował się do nas dobić i zapytać jak długo ma jeszcze oczekiwać na nasze przybycie.
-No dobra, nie każmy Dredze dłużej czekać – mruknąłem, rzucając okiem na przyrządy i czujniki. Co prawda kontrolka podwozia nadal świeciła się na czerwono, jednak naprawa ta musiała zaczekać na dostarczenie odpowiednich komponentów. Zbiornik paliwa był zatankowany do pełna, a wszystkie systemy wydawały się być sprawne – BD najwidoczniej spędził całe popołudnie na pomniejszych naprawach i usuwaniu błędów z systemu komputera pokładowego.

Statek poderwał się bez najmniejszego problemu, choć podwozie zsunęło się z niemiłym, metalicznym zgrzytem, na co skrzywiłem się lekko. Nie było to coś, co każdy szanujący się pilot chciałby usłyszeć.
-No dobra, zobaczmy co my tu mamy – mruknąłem, wprowadzając współrzędne do komputera i kierując się w stronę odpowiedniego korytarza powietrznego.
Dok 7A nie był wcale tak trudny do znalezienia, jednak ochrona, która nas powitała, potrafiła napędzić stracha. Statek został kilkukrotnie przeskanowany, a przepustka obejrzana chyba z każdej, możliwej strony, zanim pozwolono nam w ogóle wlecieć na przestrzeń hangaru i wylądować w wyznaczonym przez gubernatora miejscu.
-Roi się tu od ochrony… jesteś pewna, że mieliśmy się tu znaleźć? – spytałem Teemy, odchylając się nieco w fotelu i zerkając na wizjer, w którym objawił się już komitet powitalny oczekujący na nasze zejście.
-Jeszcze możemy się wycofać i odlecieć nim się połapią. Zanim zaczną strzelać, będziemy już daleko. Tak tylko mówię – mruknąłem, uśmiechając się niepewnie i uznając, że być może na wszelki wypadek powinienem nakazać BD pozostawienie statku w trybie gotowości do odlotu. Sam niechętnie podniosłem się z fotela, nie mając za grosz ochoty, żeby w ogóle tam schodzić i tym samym wystawić się na czysty strzał ze strony czających się gwardzistów. Choć nie wyglądali oni na złych, mogli przecież mieć rozkaz unicestwić nas w każdej chwili.
Nie byłem wcale pewny tego pomysłu i z ogromną chęcią wróciłbym ponownie do leśnego i pachnącego błotem i żywicą Kashyyk.

QUINT

Nie byłem przekonany co do pomysłu układania się z Kossą i Rheą. Choć nie wydawali się zareagować negatywnie na całą tą sytuację, wyczuwałem w nich niepewność i… dziwny, niezrozumiały dla mnie lęk.

Ciekawe kim jest ten Vader. Kim on musi być, że dwójka upadłych Jedi wręcz boi się o nim nawet myśleć. Czy Sithowie w tych czasach mają taką potęgę?

Głos ponownie odezwał się w mojej duszy, brzmiąc nie tyle na zlęknionego pod wpływem otaczających nas emocji strachu, co dogłębnie zaintrygowanego.
Vader – imię to nie brzmiało jak nic podobnego, jak nic co mógłbym wcześniej słyszeć. Z kontekstu rozumiałem, że musiał być jednym z Sithów, jednak nie potrafiłem odnaleźć w pamięci jakiejkolwiek wzmianki o takiej osobie. Owszem, słyszałem od Darth Maulu, z którym starcie stoczył Qui-Gon a później Obi-Wan Kenobi, z holokronów znałem nazwisko Darth Regana czy Darth Nihiliusa. Darth Vader brzmiało jednak zupełnie obco, choć odsłaniało mroczną naturę osoby, która je nosiła.

-Mamy jeszcze drugą opcję. Możemy spróbować porozumieć się z Malakiem. Przebudziłam go i wyczuwam jego obecność. Być może Vader doceniłby te działania. – zaproponowała Mistrzyni, jednak jej głos nie brzmiał jakby była w pelni przekonana do tego pomysłu. W Mocy, Rhea roztaczała wokół siebie niepewność swoich słów i zwątpienie we własne działania. Widocznie zaczynała żałować swoich czynów, które nie przyniosły widocznych rezultatów, a mogły wręcz sprowadzić na nią zagładę. Ale było już za późno aby się wycofać.

Jeśli ta wiedźma myśli, że ma nad nami jakąkolwiek realną władzę -myli się. Niechaj ten Vader nadchodzi. Przekonajmy się, czy rzeczywiście jest tak potężny jak mówią.

Niestety nie podzielałem tego entuzjazmu, w kościach czując, że lepiej było uniknąć bezpośredniego starcia z przeciwnikiem, o którym nie wiedziałem kompletnie nic. Być może jeśli udałoby mi się dostać do bazy danych, dałbym radę uzyskać jakiekolwiek informacje, jednak teraz, gdy każdy mój ruch był bacznie obserwowany, nie miałem najmniejszej szansy na zrobienie czegokolwiek.
Ta bezsilność coraz bardziej zaczynała mnie frustrować. Gniew Dathomiry powoli rozpływał się po ciele, drażniąc czerwone nitki Mocy splatającej całą rzeczywistość wokół mnie. Czułem coraz większą ochotę by za nie szarpnąć, by dać upust rosnącej agresji na kolejnych osobach, być może by odpłacić się Kossie i Rhei za cierpienie, którego z ich strony doświadczyłem. Moc podpowiadała mi jednak, że nie nadszedł na to jeszcze czas – że owszem, wkrótce będę miał ku temu okazję, jednak teraz należało się uspokoić i grać uległego i spokojnego więźnia. By potem skrócić ich o głowy, gdy nie będą się tego spodziewać.
Resztka świadomości i zdrowego rozsądku spróbowała otrząsnąć się z tych przerażających myśli. Jednak stłumiłem ją, uznając że w tej chwili nierozsądnym było pozwolić jej się osłabić. Nie mogłem zrezygnować z siły, która mnie przepełniała. Nie w tak kluczowym momencie, nie gdy mogłem potrzebować jej w każdej chwili, by osłonić się przed nadchodzącym ciosem bądź atakiem ze strony nieprzewidywalnego Kossy. Coś w nim mówiło, że nie wolno było mu ufać. Moc drżała nerwowo wokół jego postaci, jakby z napięciem oczekując na każdą nawet najdrobniejszą reakcję, jakby kusząc go do posłużenia się nią. Tak jak kusiła teraz i mnie. Być może tym właśnie była ciemna strona? Być może od samego początku zachęcała do posługiwania się Mocą w każdej, nawet najmniejszej sytuacji? Być może sama błagała o to, by została użyta, by została wykorzystana.

Moc ponownie zadrżała, jednak czerwone witki rozpełzły się w przestrzeni, ukazując echo nadlatującego statku. Zadarłem głowę szybciej, nim na horyzoncie pojawił się myśliwiec noszący barwy łowcy nagród. Nawet z tej odległości wyczuwałem jak przeładowują broń i szykują się do ataku, wyczuwałem ich determinację i nadzieję na łatwy i szybki zarobek.
„Cel w zasięgu wzroku” – przez Moc przemknęły słowa jednego z nich, zwieńczone chrzęstem uzupełnianej amunicji w rewolwerze starego typu.
„Strzelajcie do tamtej dwójki. Dalej chłopcy”
Czułem, że Rhea i Kossa także odczytywali w Mocy zamiary przybyszy. Ich umysły nie były silne – z łatwością dało się wpełznąć do ich wnętrza i odczytać nawet najgłębsze zamiary, odczytać ekscytację, chciwość i chęć przelania krwi. Ale nie mojej.

-Wycofajcie się, jest nas więcej! – tuż za Delą ze statku wyłonił się pierwszy z Mandalorian, noszący fikuśną zbroję wykutą ze specjalnego metalu. Była odporna na działanie blasterów, ale czy była w stanie sprzeciwić się ostrzu miecza świetlnego?

Może to sprawdzimy? Walczyłem z Mandalorianami, gdy jeszcze należałem do Zakonu Jedi. Z chęcią przekonam się, czy wciąż są tacy, jak dawniej.

Nie – to nie był dobry moment. Dela patrzyła się na mnie z nieukrywaną ulgą i nadzieją, zapewne wierząc że zdążyła w sam raz aby ocalić mi życie. Biedna kobieta nie była świadoma losu, który na siebie ściągała. Zupełnie nieświadomie zapewniła mi całkiem wygodną okazję na opuszczenie Dathomiry i to bez towarzystwa dwójki Upadłych Jedi.

Rhea pierwsza dobyła miecza świetlnego, gotowa stanąć do walki przeciwko ogromnemu droidowi, noszącemu barwy Pomiotów Haxionu. Dela musiała naprawdę uszczuplić zapasy gotówki, skoro była w stanie ściągnąć jednych z największych zabijaków tylko po to, aby ocalić mi skórę.
I faktycznie, nie trzeba było długo czekać, by zbiry zaatakowały – moc przecięły pierwsze wiązki laserów, które celowały w postać Rhei. Miecz świetlny w ręku mistrzyni zawirował w powietrzu, parując i kontrując strzały, jednak pod ich naporem musiała szybko wycofać się za bezpieczną osłonę. Jeden z Mandalorian rzucił się w stronę Kossy, starając się dosięgnąć go za pomocą miotacza płomieni.

Widzę, że nauczyli się jakiej broni używać do walki z Jedi. Rozsądnie – miecz nie zablokuje płomieni. Chyba tylko Mandalorianie zwykli uczyć się na swoich błędach.

Korzystając z zamieszania, Dela rzuciła się w moją stronę, a jej chłodne dłonie zacisnęły się na moim ramieniu. Z trudem powstrzymałem się przed sięgnięciem po miecz świetlny – jej dotyk był tak niespodziewany i niechciany, że nawet w Mocy rozlało się obrzydzenie, które wywołał. Uśmiechając się jednak krzywo i robiąc dobrą minę do złej gry, pozwoliłem się pociągnąć w stronę statku, rzucając Kossie tylko pełne wyższości i rozbawienia spojrzenie – „Krzyżyk na drogę”.

Już po chwili właz zaczął się powoli zamykać, a niedobitki płatnych zabójców z przestrachem wsunęły się do wnętrza statku – ich zapał widocznie osłabł, gdy okazało się że nie mieli do czynienia ze zwykłymi płotkami. Nie miałem pojęcia ilu z nich poległo, jednak sądząc po żalu rozlewającego się na ich twarzach, najpewniej sporo.
-Startuj, no już! – Dela krzyknęła do pilota, zaraz jednak bardzo mocno przylgnąwszy do mnie, wtulając twarz w ramię i cicho chlipając.
-Quint! Tak bardzo się bałam! – załkała, mając nadzieję na odnalezienie pocieszenia i współczucia. Poklepałem ją jedynie niedbale po plecach, czując jak z każdą łzą moczącą szatę, każdy mięsień ciała napina się do granic możliwości. Kątem oka zerknąłem na ekran wskazujący naszą pozycję. Statek opuszczał właśnie atmosferę Dathomiry i pomknął w stronę korytarza przestrzennego, do którego zaraz wskoczył i poszybował najpewniej w stronę rodzinnej planety zleceniodawczyni – Alderaan.
-Gdy usłyszałam o twoim zaginięciu, zakładałam chyba już tylko co najgorsze! W końcu trafiłam na twój trop! Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę że cię widzę! – piszczała, jednak nie odnajdując we mnie oparcia, którego oczekiwała, uniosła głowę wpatrując się w moją twarz z niezrozumieniem. Zapewne liczyła, że okażę względem niej czułość, że ucałuję malinowe usta lub w podzięce odgarnę kilka zbłąkanych kosmyków z jej twarzy. Była taka jaką ją zapamiętałem, piękna, elegancka i ...śmiertelnie irytująca.
-Quint…? – w jej głosie rozbrzmiało wahanie, gdy powoli się ode mnie odsunęła. Musiała już zauważyć tą przemianę, która powoli we mnie zachodziła. Już nie byłem mężczyzną, którego znała i którego oczekiwała się spotkać. Teraz stał przed nią zupełnie obcy człowiek.

-Pani senator, proszę się od niego odsunąć, coś jest nie tak! – jeden z łowców nagród nie zamierzał zlekceważyć zagrożenia. Nagle pomioty Haxionu uświadomiły sobie, że z otwartymi ramionami wpuścili na pokład swojego statku zagrożenie. Jeden z najemników wycelował blaster w moją głowę. Jeszcze nie wiedział, że popełnił błąd.
-Nie waż się do mnie celować – syknąłem i nim mężczyzna się spostrzegł, czerwone nitki Mocy oplotły się wokół jego dłoni i jednym szarpnięciem odrzuciły ją w stronę jego towarzysza który właśnie podrywał się i zamierzał dobyć broni. Wiązka lasera trafiła wprost w jego pierś, a bezwładne ciało osunęło się na posadzkę. Z rany, którą poniósł wciąż unosił się dym, a zapach palonej skóry i krwi rozniósł się po całym pomieszczeniu.
-Myślę, że w tym miejscu brakuje odrobiny czerwieni - Posłałem oprawcy krzywy uśmiech, gdy za sprawą Mocy jego dłoń podniosła się, przytykając blaster do skroni, a palec po chwili szarpania, nacisnął na spust.
Dela naraz odskoczyła jak oparzona, a kilku z Mandalorian zerwało się na równe nogi. Nie zdążyli jednak zareagować, gdy miecz świetlny znalazł się w mojej dłoni a następnie uderzył w ich ciała.
-Pani senator! Szybko do kapsuł! – krzyknął jeden z najemników, na co Dela posłała mi rozżalone spojrzenie pełne przerażenia, a potem zniknęła za zamykającą się grodzią.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Telos: The Dark Side awakens [2os., Star Wars,

Post autor: Einsamkeit »

TEEMA


- Nie kupili go. Ukradli go - odparłam, wsłuchując się w głos Laseny. Wciąż był poddenerwowany, ale im bardziej się oddalaliśmy, a tym bliżej byliśmy, tym bardziej czułam że emocje w nim kipiące powoli uspokajają się. Uniosłam brwi, rozbawiona równie mocno jak Irtenche, gdy Lassie gwałtownie cofnął dłoń z mojej, chowając je za plecami niczym zawstydzony uczniak. Cóż, wiele to o nim mówiło; wobec tego dyskretnie wsunęłam ręce w kieszenie, zanim zadarłam głowę, obserwując Chewbaccę, obserwującego całe lądowisko. Rany, w natłoku myśli i wydarzeń całkiem zapomniałam o tym małym. Wzruszyłam ledwie widocznie ramionami, widząc pełne nagany spojrzenie Irtenche; miała rację, nie mogłam powiedzieć że nie. Szczęście w nieszczęściu, że to nie mnie zadawali pytania, a skupili się zamiast tego na Lasenie i to on musiał się z tego wszystkiego tłumaczyć. Właściwie było mi go nawet troszkę szkoda. Wszakże pozostawienie Chewiego samego było też po części moją winą. A z drugiej strony - o ile oboje wtopiliśmy się skutecznie w tło, o tyle z małym Wookiem to byłoby niemożliwe. I tak źle, i tak niedobrze. A nie wiedziałam, na ile wszyscy znali język tych futrzaków i ile Chewbacca by im powiedział.
Odetchnęłam z ulgą, czując że wnętrze statku się chociaż przewietrzyło. Ja usiadłam na fotelu tuż obok stanowiska pilota; nie do końca miałam ochotę obcować z ekipą Lassiego tak blisko. Chociaż byli sympatyczni, przytłaczali swoją obecnością na tak małej powierzchni w pewien sposób. Hałaśliwy gwar tutaj był przynajmniej dość ograniczony - co nie znaczyło, że nie słyszałam rozmów w okolicy stołu. Zmarszczyłam brwi, słysząc jak Irtenche dopytuje o szczegóły. Wyraźnie mi się to nie podobało.

Ludzie się zmieniają. Nie wiesz, dla kogo teraz pracuje, z kim rozmawia, z kim się spotyka. Szczęście, że Lasena jest równie rozsądny i również nie powiedział jej zbyt wiele.

Odetchnęłam ledwie słyszalnie z ulgą słysząc, że się nie wygadał; co za paradoks, że w tej chwili najbardziej mogłam zaufać gościowi, którego Mistrz odmroził z karbonitu. Quint miał nosa do ludzi. W tej chwili mogłam mu tylko zazdrościć.
Uśmiechnęłam się do siebie, słysząc monolog Brijasvoska na temat urzędniczek; Irmer grzebał po szafkach, szukając czegoś do zjedzenia. Co rusz trzaskały drzwiczki, co wzbudzało we mnie cichą agresję. CISZEJ, CZŁOWIEKU!
- To się w ogóle do czegoś nadaje? - zapytał, unosząc w dłoni zakurzonego herbatnika.
- Zjedz ich nawet i z dziesięć, tylko nie korzystaj z tutejszej łazienki - uśmiechnęłam się chytrze, budując z dłoni piramidkę; posłałam mu spojrzenie z ukosa, zanim znów skupiłam się na obserwacji Irtenche.
- Bep bep booop trill - upomniał nas BD-3. No tak, pora się zwijać. Przynajmniej tak zrozumiałam jego wypowiedź, sądząc po reakcji Lassie. Kiwnęłam głową, dziękując za zaproszenie; po tym odwróciłam się w stronę pulpitu sterowniczego.
- Facet naprawdę nie lubi czekać, co? - mruknęłam, obserwując działania Laseny. Ruch jego dłoni, to, co wpisywał, gdzie aktywował poszczególne elementy statku i tak dalej. Zawsze lubiłam uczyć się czegoś nowego; klony co prawda niewiele mnie zdążyły nauczyć, niemniej jednak uważałam nawet obserwacje za szczególnie użyteczne. Zresztą w pewien sposób było to… kojące. Może dlatego, że łatwo było przewidzieć, dokąd pójdą jego dłonie, co wcisną, jakie sekwencje znaków wpiszą. Wszystko to było doskonale przewidywalne.
Chwilę później wznieśliśmy się w górę, do nowego hangaru. Przymknęłam oczy, skupiając się na Mocy. Chciałam wybadać teren, zanim w ogóle wylądujemy. Nie nastawiałam się na to, że była to pułapka - na tyle, na ile znałam Dregę, najpewniej wyrzuciłby separatystów stąd na kopach w trybie przyspieszonym - niemniej jednak inni niekoniecznie mogli mieć takie same intencje. Na przykład kiepsko opłacany strażnik…

Moc przepływała przeze mnie powoli, owijała się delikatnie srebrzystymi nićmi wokół pracujących silników statku, snuła się pomiędzy palcami Laseny, oplatała go czule lekkimi muśnięciami niczym łaszący się kot. Znajdowała się w nas wszystkich; drobnymi iskierkami prześlizgiwała się przez BD-3, by przefrunąć - cienka jak włos - przez pół hangaru, osiąść drobnym pyłkiem na ramieniu wysokiego, zwalistego mężczyzny o rudych włosach. Dwóch mężczyzn, opartych o metalowe skrzynie z logiem korporacji bawiło się mieczem świetlnym - tym samym, który został ukradziony ze stoiska Jawów zaledwie kilkanaście minut temu. Gdy statek obniżył swój lot, uchyliłam powoli powieki, nie wyczuwając złych intencji z niczyjej strony. Byliśmy bezpieczni.

Dok 7A był wyjątkowo… ciemny. Normalne hangary były dobrze oświetlone, tak że można było dostrzec nawet najmniejszego okruszka na podłodze. Tutaj piloci jednak musieli głównie bazować na wyczuciu. A może oświetlenie nawaliło?
Podniosłam się z miejsca, widząc jak dotychczas żujący wykałaczkę rosły, brodaty rudowłosy mężczyzna odrywa się ze swojego punktu przy ścianie, podchodząc powoli do naszego okrętu. Oparłam dłoń na ramieniu Laseny, wyczuwając jego zdenerwowanie; zerknęłam jednocześnie na wizjer. Pojawiła się też ochrona. No, to niezły komitet powitalny.
- Nie martw się. Nie mają złych intencji. Wiem, że to dyskusyjne i niekoniecznie musisz mi wierzyć. Jeśli chcesz, możesz trzymać się z tyłu lub zostać na statku - oświadczyłam, rzucając mu spokojne spojrzenie.
- Dzieciaki, mam odwołać ochronę i zostać sam? - przez głośniki napłynął głos rudowłosego mężczyzny - głęboki, niski i dosłownie kojący uszy. Byłby to idealny głos jakiegoś medyka czy terapeuty. - Mnie to za jedno, ale jeśli boicie się wyjść, mogę tak zrobić.
- I tak na bank Drega ma wszędzie obstawę w tym hangarze
- mruknęłam ledwie słyszalnie, zerkając na wizjer. Uśmiechnęłam się lekko, słysząc cierpiętnicze westchnienie Lassiego.
- No dobra, chodźmy. Jeśli chcieliby nas zabić, mogli już dawno nas zestrzelić…
- Tak jak tego Jedi, prawda?
- głos mimowolnie mi drgnął, przypominając sobie historię, opowiedzianą przez Jawów.
- Tak, coś w tym rodzaju - mruknął, posyłając mi zmartwione spojrzenie, a jego palce delikatnie musnęły moją dłoń w łagodnym geście pocieszenia. Znów przeszedł mnie przyjemnie ciepły dreszcz.
- Cóż… słuszna uwaga - pokiwałam głową, zanim delikatnie złapałam jego dłoń, jakbym chciała dodać sobie otuchy. Po chwili zaczerpnęłam głęboki wdech i tak ją puściłam, prostując się. Pora iść. Skierowałam się pierwsza do wyjścia ze statku, dyskretnie sprawdzając, czy miecz jest nadal przy mnie. BD-3 zapiszczał coś pytająco.

Mężczyzna na zewnątrz uśmiechnął się na nasz widok. Nie była wyczuwalna atmosfera zagrożenia - natomiast człowiek w pobliżu tego mężczyzny czuł się jak otulony ciepłym kocykiem, trzymający kubek z kakao i siedzący przy kominku. Dziwne uczucie. Jak… w domu.
- Jestem Palastal Rasabra, drugi uczeń Dregi - oświadczył z przyjaznym uśmiechem. - Tędy, dzieciaki. Wszystko w porządku? - dodał, obrzucając nas zatroskanym spojrzeniem.
- Drugi uczeń? A co się stało z pierwszym, jeśli mogę spytać - Lassena ugryzł się w język stosunkowo za późno, jak zwykle bezpośrednio wyrażając swoje myśli. Rzuciłam mu lekko rozbawione spojrzenie, nie mogąc się powstrzymać. Może i pytanie było nieco niestosowne, ale najwyraźniej Rasabra nie odebrał go źle. Jedynie uśmiechnął się lekko, kiwając głową do siebie.
- Odszedł na Ciemną Stronę i znalazł innego Mistrza, to wśród Jedi częste. Sam odszedłem z Zakonu za radą Dregi - odrzekł. - Nie bójcie się zadawać pytań, nieważne jak bardzo by były trudne albo dziwne lub osobiste. - z tymi słowy wskazał jeden z pasaży do przejścia. Najwyraźniej Drega nie fatygował się osobiście. Może to i lepiej… chyba nie bardzo chciałam go poznać. Co za paradoks.

Boisz się jego osądu.
Jeśli boisz się czyjegoś osądu, jesteś słaba.
Jeśli jesteś na tyle słaba, by obawiać się czyichś słów, to czy jesteś godna nazywać się Jedi?

Śmiem wątpić.


Skurczyłam się w sobie, nie mogąc nie przyznać racji chłodnemu, racjonalnemu głosowi Sitha ze snów. Mimowolnie przeszył mnie lodowaty, nieprzyjemny dreszcz, ten sam, gdy tylko zmierzyłam się z Quintem, który nie był moim Mistrzem; zerknęłam na Lassie, który skinął głową, wyraźnie usatysfakcjonowany odpowiedzią, którą otrzymał. Jednak zaraz spochmurniał, gdy jego spojrzenie padło na wnętrze hangaru. I ja powędrowałam tam wzrokiem, wyraźnie zaintrygowana.
- Nie wiedziałem, że szanowny pan Drega zrzesza nie tylko byłych Jedi, ale też lokalnych rzezimieszków. - mruknął, skinieniem głowy wskazując dwójkę bawiącą się mieczem.
- Tak po prostu spuszczacie ich ze smyczy i pozwalacie włóczyć się po mieście?
Rasabra zmarszczył lekko brwi, zerkając na nich kątem oka.
- A co zrobili? - dopytał, zanim kiwnął na nich dłonią. - Dobra, chłopcy, wystarczy tej zabawy. Dajcie ten miecz.
Obaj mężczyźni, i Silthen, i Svrthus, spojrzeli na siebie, zanim rzucili długie, wygłodniałe spojrzenie Lasenie niby dwa wilki; podeszli powoli, zanim jeden z nich wręczył miecz Palastalowi.
- Hajs też - upomniał ich mężczyzna. I chociaż się uśmiechał przyjaźnie, w jego oczach pojawił się stalowy błysk sugerujący, że nie ma tu opcji “sprzeciw” albo “zaprzeczenie”. Zmarszczyłam brwi, spoglądając to na niego, to na nich, to na Lasenę. A ten skąd wiedział, że go ukradli?
- Wydaje mi się, że sam się domyślasz. Ale jeśli nie, może wystarczy że powiem, że niby przypadkiem próbowali wypróbować tą błyskotkę na mojej towarzyszce. A później ją znieważyli. - syknął Lassie, zaciskając palce w pięści i ledwo hamując się przed doskoczeniem do jednego z nich.
Rasabra pokiwał głową w zamyśleniu, odbierając od nich obu i pieniądze, i miecz.
- Nie będę wnikał, jak rozwiążesz ten problem, ale nie wdawaj się w bójki na terenie hangaru - oświadczył, odsuwając się od nas obojga na bezpieczną odległość. - Wybaczcie na moment - sekundę po tym hangar rozjaśnił się zielonym światłem, zaś miecz zazgrzytał w charakterystyczny sposób. Mężczyzna wykonał parę ósemek, sprawdzając, czy sprzęt nie jest złamany, pęknięty lub w inny sposób uszkodzony. Pokręciłam głową do siebie, zerkając na "kolegów", którzy nadal czaili się przy naszym boku.
- Koleżanka nadal nie jest chętna do małego sparingu? - zapytał Silthen, zanim z głośnym jękiem osunął się na podłogę. Nie mogłam się oprzeć, by nie zasadzić mu kopa w jaja i poprawić jeszcze ciosem w kark z łokcia. Zaraz uśmiechnęłam się lekko do Laseny.
- No co? Mnie nikt nic nie zabronił - oświadczyłam niewinnie. Lassie zagwizdał z zadowoleniem, zaraz wymierzając cios prosto w prawy policzek drugiego mężczyzny, który spróbował rzucić się na Teemę w obronie kumpla. Svrthus zatoczył się do tyłu. Zaśmiałam się, nie kryjąc zadowolenia z całej sytuacji. W tej chwili całkowicie popierałam Lasenę. Poza tym danie temu pyszałkowi w dziób było satysfakcjonujące.
- Skoro nie ma szefa, to rozumiem że zakaz został anulowany!
- W teorii ten rudy koleś jest szefem - zauważyłam, zasadzając kopa leżącemu Silthenowi. No nie powinno się, ale oni też honorowi nie byli, nie? Poza tym obraził mnie dwukrotnie.
- Ej, wy tam! Co to ma być? - odgłosy szarpaniny przerwał wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Drega. Svrthus pomógł Silthenowi wstać, rzucając nam obojgu gromy spojrzeniem. Zaan pojawił się jakby znikąd; nie miałam pojęcia, z której strony przyszedł. Wcześniej nawet nie było możliwe wyczuć go w Mocy - zupełnie jakby był zwykłym człowiekiem, takim jak Lassie.
- To jakieś zoo?
- A, to tylko dzieciaki i ich kłótnie
- Palastal machnął ręką, gasząc miecz, który sprawdzał.
- Zoo, to proszę pana na Corusant. Chyba, że przyznaje pan, że pańscy ludzie to zgraja banth - Mruknął Lassie, otrzepując ręce. Z trudem powstrzymałam uśmiech, cisnący się na usta. - Które bez swojego kradzionego mieczyka już nie są takie pewne siebie.
- Musiałbym wtedy powiedzieć to samo o was, a chyba nie o to ci chodziło
- odrzekł oschle mężczyzna, odbierając miecz zmarłego Jedi od Palastala. Chociaż jego twarz nie wyrażała nic, wzrok stężał niczym kawałek lodu. Rozpoznawał ten miecz. Być może znał właściciela. Znów poczułam to samo - ciężkie, przytłaczające poczucie winy.
- Znajomy? - zagadnęłam możliwie jak najdelikatniejszym tonem.
- Przyjaciel - odrzekł oschle, przypinając sobie miecz do pasa. Zrobił to tak delikatnie i z tak wielkim szacunkiem, jak gdyby obawiał się, że go zniszczy. - Kasa. Dawaj kasę - rzucił, wyciągając rękę do Palastala.
- Nigdy o tym nie zapomnisz, co? - rudowłosy mężczyzna rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie, rzutem posyłając mu mieszek z kredytami. Cicho zazgrzytały srebrne i złote płytki w środku, zderzając się z dłonią starszego Jedi.
- Też mam dzieci, myślisz że tych numerów nie znam? - z tymi słowy rzucił nam długie spojrzenie. Miałam wrażenie, że obserwuje mnie surowy, starszy Mistrz, jak gdyby oceniał, czy nadaję się na Padawana czy nie.
- Widzę, że mam dwójkę uczniów niż jednego, nie wiem za co mnie pokarało - oświadczył, odwracając się od nas i narzucając drogę.
- Powinieneś być dla nich milszy, wiesz? - mruknął Rasabra z tyłu. - To nadal tylko dzieciaki.

- Już go lubię
- Stwierdził Lassie, posyłając Dredze badawcze spojrzenie. Starszy Jedi odpowiedział mu równie wnikliwym spojrzeniem, jakby chcąc go przeszyć lodowatym spojrzeniem jasnoniebieskich oczu.
- A z tymi uczniami, pozwolę sobie doprecyzować. Ja jestem nikim i się nie liczę. Jestem tylko zwykłym pilotem, który chciał spłacić dług wdzięczności i pomóc koleżance w potrzebie. Także byłbym niezmiernie zaszczycony, gdybym otrzymał możliwość opuszczenia tego miejsca zanim wplączę się w jakieś rzeczy, które w pakiecie będą zawierać broń przystawioną do skroni, jeśli chciałbym odlecieć z Telos - dodał chłopak. Pokiwałam w milczeniu głową, słysząc komentarz Laseny. Chociaż niekoniecznie się zgodziłabym, że Drega był “lubialny” czy jakkolwiek to nazwać.
- Jesteś tylko bezbronnym pilotem, który nie ma zielonego pojęcia jak nie pakować się w kłopoty. Czyli jesteś martwym pilotem - odrzekł obcesowo Drega, wprowadzając nas w jeden z korytarzy. - Obserwowałem was. To, jak radzicie sobie z rozwiązywaniem problemów. - oho. Już wyczuwałam płynącą w powietrzu naganę.
Cały korytarz był dość wąski, przypominając korytarz techniczny; plątanina kabli sugerowała, że BHP istniało, ale raczej wieki temu.
- Czyli ta przepustka to jednak był test. Od samego początku nas sprawdzasz. I o ile rozumiem dlaczego Teema jest na celowniku, tak nie rozumiem dlaczego i ja na niego trafiłem. - musiałam przyznać, że podobała mi się ich dyskusja; obaj mężczyźni fechtowali się słowami, jak gdyby były to miecze, oni zaś najwytrawniejszymi szermierzami. A stanowczość Laseny i jego wnikliwość coraz bardziej zaczynały mi się… podobać. Nie dawał sobie w kaszę dmuchać i nie pozwalał się zbić z tropu.
- Bo Velt nie przetrwałaby bez ciebie - głos Dregi był przytłumiony przez korytarz i odległość. Chwilę później wyszliśmy na szerszą przestrzeń; ściany były już kamienne, pozornie niczym się od siebie nie odróżniające. Jedyna droga wiodła w głąb, za gródź, jednak Drega przystanął przy jednej z kolumn wspierającej całą konstrukcję. Czyżby jakiś utajony szlak przemytników?
Znów skurczyłam się pod wpływem lodowatego spojrzenia szarofioletowych oczu. Przypominały błysk fioletowego kryształu kyber lub fioletowawy śnieg, otaczający Ilum o zmroku. I był tak samo zimny i nieprzyjazny. Nie, żebym spodziewała się po Zaanie czegoś lepszego. Nigdy nie był ani szczególnie uprzejmy, ani szczególnie miły.
- Dobrze sobie radzisz, używając czaru osobistego, ale angażujesz się osobiście w cudze problemy. Dajesz się wykorzystać i Velt to robi. To twój problem. Pytanie, co zrobią z tym inni, chłopcze. - dodał, odwracając głowę w moją stronę. Odruchowo się wyprostowałam.
- Miałaś kilka możliwości zdobyć przepustkę. Wybrałaś posłużenie się Laseną i jego urokiem osobistym. Jesteś pewna, że tego oczekiwałby twój Mistrz? - zapytał nagle.
Zgłupiałam; szczerze nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zamrugałam, wyraźnie zdezorientowana.
- Raczej nie… Quint wolałby rozwiązać sprawę osobiście - odrzekłam niechętnie, nie mogąc temu zaprzeczyć. Mimowolnie objęłam się ciasno ramionami.
- Jedi nie ryzykuje cudzym życiem i nie wysługuje się innymi dla swoich korzyści - upomniał mnie Drega.
- Miejże trochę litości - mruknął Palastal z tyłu. - Dałeś im tylko godzinę. To był najszybszy wybór.
- Polegający na wystawieniu tego chłopca do realizacji zadania? To dobry wybór?
- zapytał Drega. Lekkie pchnięcie Mocy pod wpływem jego dłoni, opartej o ścianę, ujawniło przed nami wejście, doskonale imitujące kamień. Ściana nadal była, istniała, lecz kamień pod wpływem Mocy stał się czymś na kształt przydymionego szkła.
- Wejdźcie pierwsi - polecił. - Velt, ty przodem.
- Twierdzi pan, że ktoś mógłby dotrzeć do was przeze mnie. Że komuś wygadam… może pan spróbować, sztuczki Jedi na mnie nie działają, a nie jestem kimś kto sprzeda sprzymierzeńców za garść kredytów. Zresztą jestem pewien, że gdybym puścił farbę, to pańscy ludzie szybko by mnie znaleźli.
- Lassie niechętnie ruszył korytarzem, wbijając wzrok w Dregę. Miałam wrażenie, że obaj przyczajają się do ataku - słownego przede wszystkim. Że teraz obaj badają teren przed wypowiedzeniem kolejnych słów, które mogłyby ciąć do żywego. Zerknęłam na nich oboje przez ramię; Zaan wydawał się zrelaksowany i rozbawiony, no a Lassie… ciężko było mi określić.
Bez słowa weszłam pierwsza korytarzem. Sięgnęłam dłonią do tyłu, nie będąc pewna czy Lasena, nie będący użytkownikiem Mocy, będzie w stanie przejść tą drogą. Widzieli ją wszakże tylko ci, którzy się nią posługiwali.
- Sztuczki Jedi na ciebie nie działają? Sprawdźmy - nawet nie widząc twarzy Dregi przysięgłabym, że się uśmiecha.
- Drega, przekraczasz granicę - upomniał go Palastal. - Straszysz ich.
Ach, no tak, zapomniałem, to zwykle jest dość bolesne
- przypomniał sobie mężczyzna. - Racja. I nie, nie o tym mówiłem, chłopcze. Mówiłem o tym, że łatwo jest wykorzystać twoją chęć pomocy innym, podczas gdy Velt nadmiernie polega na innych ludziach mimo, że powinna załatwić sprawę tej przepustki sama. Odebrałeś to zbyt osobiście, nieprawdaż?
Którędy?
- zapytałam, przerywając dyskusję. Korytarz rozwidlał się na trzy części.
- W prawo.
- Z całym szacunkiem, Teema była członkinią Zakonu. Nikt lepiej niż pan nie wie jak to wygląda i jak wygląda wiedza Jedi o świecie. Pomogłem Teemie, bo wiedziałem, że podróżowanie w pojedynkę przez Galaktykę, gdy się jej nie zna, jest szalenie niebezpieczne i wręcz głupie.
- Lassie jednak wydawał się poczuć pewien dyskomfort, gdy Drega wspomniał coś o bólu. Z troską spojrzałam na jego twarz, jednocześnie czując powoli narastający gniew wobec Dregi. Dlaczego traktował go w ten sposób? Nie powinien był tego robić. Nawet, jeśli nie mówił poważnie.
- A to wszystko zależy od tego, na jakiego Mistrza się trafi - mruknął Palastal z tyłu. - Ja na początku, jak trafiłem na Dregę, to zastanawiałem się, czy padawan może poprosić o innego Mistrza. Nie był zbyt uprzejmy już od początku. Zapytał, co się gapię i stwierdził, że kiedyś będę tak samo paskudnie stary - dodał z wesołością w głosie. - Podczas pierwszej wyprawy próbowałem od niego uciec na targu dywanów i koniec końców gonił mnie wkurzony po całym mieście. Ale przynajmniej poznałem topografię Mos Eisley tak, że byłbym w stanie z palcem w tyłku gdziekolwiek trafić.
- Cóż, teraz nie macie tego luksusu, od dzisiaj jestem waszym Mistrzem
- podsumował Zaan. - Nie wiem, za jakie grzechy mnie pokarało, ale zgaduję, że za długo żyło mi się dobrze i spokojnie.
- Przecież ty żyłeś jak pączek w maśle!
- śmiech Rasabry rozniósł się po korytarzu. - Nawet przytyłeś.
- A te siwe włosy to myślisz że skąd się wzięły? Stary byk jesteś, po czterdziestce, a też trzeba ciebie pilnować. Dobra, dzieciaki, jeszcze tym korytarzem w prawo i jesteśmy. A jeśli już o głupocie mówimy, to słuszna uwaga, młody, słuszna uwaga…


Aż gwizdnęłam, widząc tę kwaterę. Wykuta w skale, najpewniej nie wykrywalna na radarach i mapach. Byłam pewna, że na mapie BD-3 nie było czegoś podobnego i nie byłoby nawet mimo aktualizacji. Odwróciłam głowę, zerkając na Lassie z pewnym współczuciem i ciepłem w oczach. Było mi go szkoda - przeszedł przez tyle wydarzeń i to dla czego? Dla mnie. W imię spłacenia długu.
- Wszystko okej? - szepnęłam cicho, korzystając z tego, że Drega i Palastal gramolili się z tyłu.
- Tak, okej. Chociaż boję się, że przy nim będę miał problem z kontrolą agresji. Nawet nie wiesz jaką mam ochotę zdzielić go w twarz - westchnął Lassie, krzyżując ręce na piersi.
- Wiem, świetnie to rozumiem - uśmiechnęłam się lekko, doceniając tę szczerość. - Nie przejmuj się nim, Drega zawsze był dupkiem. Porozmawiam z nim na ten temat. A ty zaraz powinieneś się urwać na tę swoją randkę. - zerknęłam na komunikator Quinta. Nie minęło dużo czasu, jakieś 45 minut. A ustawił sobie randkę mądrala z zapasem czasowym. Zawahałam się wyraźnie, zastanawiając się, co powiedzieć. Nigdy nie byłam szczególnie dobra w przepraszaniu. Ale czułam, że powinnam była to powiedzieć.
- Wiesz… przepraszam - byłam szczerze skruszona. Słowa Dregi, choć ostre i brutalne, były prawdziwe. Miał rację. Wykorzystałam Lasenę, bardziej lub mniej świadomie.
- Nie przejmuj się, Teemo. To był mój wybór i nieważne co ten mądrala sobie mówi. Gdybym nie chciał ci pomóc, nie fatygowałbym się po przepustkę, tylko siedział ze znajomymi w barze i zalewał się w trupa - mężczyzna wzruszył ramionami. -Gość sam tobą manipuluje i wpędza cię w poczucie winy. Nie wiem czy można mu ufać.
- Najwyżej zrobię jak Rasabra i też ucieknę
- mruknęłam, kręcąc lekko głową. Lassie miał rację, co przyznałam głośnym westchnieniem. Trudno było się nie zgodzić z jednym i drugim i to było w tym wszystkim najsmutniejsze.
- Ale obaj macie rację, i ty, i on. Nie powinnam była mimo wszystko się tobą wyręczać, mimo wszystko. Chociaż doceniam pomoc. Wiele dla mnie zrobiłeś mimo, że nie musiałeś. - uśmiechnęłam się do niego ciepło. Pewnie gdyby okoliczności były inne, przytuliłabym go, ale teraz… mi nie wypadało. Może, gdybyśmy byli sami i na osobności, ta interakcja potoczyłaby się inaczej.
- Dobra, parę zasad. Krótkich - Drega w końcu wygramolił się z korytarza. Rasabra utknął.
- Powinieneś poszerzyć korytarz! - zamarudził.
- To ty powinieneś schudnąć - mruknął Zaan z tyłu, ciągnąc go za rękę. Po chwili zaparł się nogą o ścianę, ciągnąc towarzysza mocniej.
- Ale bez takich - fuknął Palastal, wygrzebując się z korytarza. - Zawsze zapominam, że powinienem tu stanąć plecami do ściany i wciągnąć brzuch. To jakie są te zasady?
- Proste
- odparł Zaan, stając przy nas. - Velt, ty znajdujesz sobie jakąś robotę tutaj, w dokach. Cokolwiek, co pozwoli ci przeżyć. Ty, młody - zmierzył Lasenę spojrzeniem - …dla ciebie mam inną propozycję. Nie do odrzucenia. Zostaniesz moim pilotem. Stałe wynagrodzenie, wszystkie twoje koncesje na loty i miejsce w doku są opłacane przeze mnie, ale jak powiem ci że lecimy na Geonosis, to lecimy na Geonosis, choćbyś leżał wtedy z najbardziej gorącą panienką w łóżku. Akceptowalne?
- Ta propozycja brzmi zbyt dobrze. Jaki jest haczyk?
- spytał Lassie nieco nieufnie. - Bo to, że rzucisz mnie na najdziwniejsze trasy, podejrzewam, nie jest jedyną sprawą w tym kontrakcie.
- Podróżujesz z byłym Mistrzem Jedi i politykiem, którego Separatyści nie darzą wielką miłością
- Zaan wzruszył ramionami. - Poza tym bywa, że przeprowadzam śledztwa na różnych poziomach. Różni ludzie chcą mnie i Palastala zabić. Jedi. Sithowie. Separatyści. Dzikie stworzenia. Nic nowego. A, odebraliście tę wiadomość o chipach Klonów? - rzucił mi krótkie spojrzenie.
- Nie, Quint uznał, że najpierw bezpieczniej będzie sprawdzić, kto ją nadał i skąd - odparłam.
- Mądry człowiek - mruknął mężczyzna. - Mam tylko nadzieję, że dość szybki.
Klony wcisnęły nam kit i wprowadziły nas w błąd, niszcząc wiadomość
- wzruszyłam ramionami. - Co działo się dalej, można się domyślić.
Nie każmy dzieciakom tu stać, z pewnością są zmęczeni i głodni
- Palastal ruszył do kwater pierwszy. Machnięciem ręki kiwnął na kamerę, zanim zniknął w środku. Z pewną dozą wahania zrobiłam parę kroków w stronę wejścia; po chwili dosłyszałam szelest rozrywanego opakowania. Kuchnia była blisko. Albo raczej “kuchnia”.
- Próbowaliście tych ciasteczek miodowych z Coruscant? Bo jeśli nie, to ja je zjem. Wszystkie. Jeden po drugim - zagroził Palastal, chrupiąc głośno.
- To jak? - Drega ponowił pytanie. - Cóż, jeśli zostaniesz zastrzelony przypadkiem, to w zasadzie oczywistym jest, że twoja rodzina dostanie odprawę. Czy tam dziewczynie, zależy kogo wybierzesz.
- Wydaje mi się, że nie mam za bardzo innego wyboru
- westchnął Lassie. - Zgoda, niech będzie.
- Masz wybór. Zawsze możesz mi odmówić
- odrzekł Drega, kiwając głową z lekkim uśmiechem. - Ale lepiej być pilotem i dobrze zarabiać nawet stojąc, niż być pilotem i czepiać się każdych możliwych zleceń licząc, że nikt cię nie wykiwa. - z tymi słowy zniknął we wnętrzu budynku. Zmarszczyłam lekko brwi. Miałam czasem wrażenie, że ten facet wiedział… zbyt wiele. Więcej niż powinien. Tak jakby każda ściana miała tutaj oczy i uszy.
- Chcesz tam wejść, czy wolisz się już teraz urwać? - dopytałam delikatnie. Chyba nie chciałam go męczyć niepotrzebnie. Już i tak sporo czasu mi poświęcił. Oczywiście Lasena, nie Drega.
- Zakładam, że chyba albo tutaj, albo przy twoim statku i tak będę się kręcić - dodałam z ledwie widocznym uśmiechem.
- Chciałbym zostać z tobą, na wypadek gdyby gość okazał się jakimś zboczeńcem… - mruknął blondyn, z niechęcią zerkając na komunikator. - Postaram się wrócić jak najszybciej, dobrze?
- Nie martw się tak mną, bo jeszcze osiwiejesz
- poklepałam go po ramieniu, uśmiechając się lekko. - No to w porządku. Leć na tę randkę i imprezę. Baw się dobrze.
- To do zobaczenia, Teemo. Jeśli jeszcze mnie tu wpuszczą.
- Lassie uśmiechnął się, po chwili rozglądając się wkoło i szybko cmokając mój policzek na pożegnanie, po czym jak mały dzieciak czym prędzej pognał do wyjścia. Zamrugałam wyraźnie zaskoczona, zanim również uśmiechnęłam się lekko, muskając opuszkami palców pocałowany policzek. Miałam wrażenie, że dotyk jego ust nadal tam spoczywa, ciepły i delikatny. A widząc, jak się oddala, poczułam tę dziwaczną tęsknotę i smutek.

Niechętnie odwróciłam głowę, słysząc szelest rozdzieranego opakowania chipsów. Palastal stał oparty o metalowe skrzynie, również obserwując plecy Laseny.
- Chyba czujecie miętę do siebie, nie? - zagadnął swobodnie, podsuwając mi paczkę. Wskoczyłam na nią, przysiadając się obok; wzięłam jednego chipsa. Solone. Dzięki bogu. Kiedyś trafiłam na smak Hutta i plułam dalej niż widziałam, niechcący opluwając Ceress.
- Czasem sobie myślę, że chętnie wróciłbym do tych czasów, gdy byłem młody - ciągnął w zadumie mężczyzna, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. Znów zaszeleściła paczka.
- Znów czuć to zauroczenie na widok kogoś w moim wieku, tęsknić za następnym spotkaniem, wymykać się na randkę licząc, że Mistrz nie zauważy niczego - uśmiechnął się lekko. Obserwowałam go w milczeniu, wciąż wcinając kolejne chipsy. Było w tej całej scenie coś absurdalnego - tak jakby nie pasowało do tego wszystkiego, co się wydarzyło. Z pozoru beztroska, spokojna scenka nie wydawała się być… odpowiednia, licująca z powagą sytuacji.
- Co próbujesz mi przekazać?
- Ludzie, wychowani w pewnym środowisku, nie zawsze rozumieją znaczenie niektórych relacji międzyludzkich
- odrzekł Rasabra, rzucając mi poważne spojrzenie.- Pierwsze zauroczenie bywa silne. Ale nie dla każdego ono jest takie wyjątkowe. Dla niego też nie musi.
- A dlaczego dla mnie miałoby takie być?
- Bo żyłaś w Zakonie. Ja też żyłem
- odparł w zadumie, sięgając po kolejnego chipsa. - Dobrze wiem, jak to jest zachłysnąć się wolnością. Pierwszym buziakiem, przytuleniem, bliskością. Korzystaj z życia. Umawiaj się, kochaj, poznawaj przyjemności. Ale nie przywiązuj się. Nie oczekuj, że pierwsze zauroczenie będzie miłością na całe życie. Może być tak, że spotkacie się parę razy i tyle go zobaczysz, a za dziesięć lat wpadniesz na niego i jego żonę i ekipę dzieciaczków.
- Brzmi jak coś, co wiesz z własnego doświadczenia
- mruknęłam, niezbyt przekonana. Głęboki, ciepły śmiech Rasabry przeszył ciszę.
- Nie, na szczęście nie. Ale wiem, jak to jest się rozczarować, kiedy nasze oczekiwania uczuciowe nie stykają się z rzeczywistością. Może to i dobrze, że Drega powiedział mi kiedyś to samo, co ja mówię teraz tobie. Facet jest szorstki jak pumeks, ale wie co mówi i robi. Może i odszedłem z Zakonu, ale chociaż w spokoju i zgodzie sam ze sobą, nie w gniewie. Wspomnij na te słowa - odrzekł, potrząsając paczką. Była już pusta. Mężczyzna z westchnieniem zwinął ją w rulon i wepchnął ją do swojej kieszeni.
- W porządku, chyba załapałam. Mogę dać się poderwać, ale mam niewiele oczekiwać, jeśli zainteresuje się inną - uniosłam dłonie w geście poddania się. - Okej, okej. Coś jeszcze?
- Tak. Gdzie chcesz znaleźć tę pracę? Tylko nie w ochronie. Nie powinnaś na siebie zwracać więcej uwagi, niż to konieczne. Sprzątanie hangarów? Zmywak? Urząd kontroli lotniczej? Śpiewanie na scenie?
- poruszył żartobliwie brwiami. Lekko go trzepnęłam po głowie.
- Nie umiem śpiewać!
- A tego nie wiem, nie słyszałem
- wyszczerzył się. - Wiem, że lokal Smukłe Nóżki szuka barmana. Niekoniecznie o smukłych nóżkach, jakby co - zastrzegł natychmiast. Nadal przeszukiwał swoje kieszenie, które wciąż szeleściły.
- Czy ty wziąłeś ze sobą połowę sklepu ze słodyczami?
- Tak, a co?
- No nic. Daj jednego
- wyciągnęłam rękę, widząc, że wygrzebał z czeluści kieszeni płaszcza jakieś żelki. - To gdzie ten lokal?
- Sama go znajdziesz. Powinnaś się przespacerować przez Telos, choćby jutro. Ewentualnie poprosić swojego pilota o szybki trip po okolicy. Tylko pamiętaj, co ci mówiłem - stwierdził mężczyzna. Po dłuższej chwili z budynku wypełznął też Drega; on też oparł się o sąsiednią skrzynię i bezceremonialnie wsadził rękę do paczki z żelkami, sięgając po długą gąsienicę.
Ejże, ejże! Ta jest moja- Palastal odsunął ją z zasięgu jego dłoni. Obaj mężczyźni rzucili sobie długie, taksujące spojrzenie, jakby oceniając swoje siły i zamiary - zanim znienacka, nagle sięgnęli po gąsienicę do paczki, odtrącając wzajemnie swoje ręce. Przypominali dwa bijące się łapami koty. Uśmiechnęłam się lekko, rozbawiona całą sceną.
Ostatecznie wygrał Rasabra.
- Judaszu -mruknął Drega, przypatrując się urwanej głowie dżdżownicy. - A później siedzisz i narzekasz, że tyjesz.
- Od żelków jeszcze nikt nie umarł
- odrzekł pogodnie Rasabra, pakując sobie do dzioba całą garść dżdżownic. - Poza tym niedługo wrócę do domu, myślisz że te małe potwory zwane dziećmi dadzą mi żyć, gdy tylko otworzę paczkę?
- Żartujesz?
- odrzekł rozbawiony Drega, zanim się podniósł z miejsca. - Dobra, Velt. Masz teraz trochę czasu wolnego. Spożytkuj go jak chcesz. Na treningu z Rasabrą, pichceniu czegoś, grze w karty, cokolwiek.
- Powinnam wrócić i zająć się Chewiem
- westchnęłam. Widząc zdziwione spojrzenie obu mężczyzn, pokiwałam głową do siebie. Więc Drega nie wszystko wiedział, co?
Taki mały Wookiee. Kiedy z Quintem rozbiliśmy się na Kashyyyk, znaleźliśmy statek Laseny, tego pilota - głową wskazałam kierunek, w którym odszedł Lassie. - Później… namierzyli nas Separatyści… podobnież powstała jakaś Lista Jedi, którym udało się przeżyć.
- Przeżyć, zbiec z Venatorów, użyć kapsuł ratowniczych albo porwać myśliwce
- odrzekł poważnie Drega. - Więc gdy przybyli na miejsce, by was przejąć, mały schował się w statku, tak? Albo… inaczej. Pokaż mi.
- Drega potrafi czytać w Mocy
- wyjaśnił Rasabra, widząc moje zdziwione spojrzenie, gdy Drega ujął moją dłoń. - Umie też rozmawiać i odbierać pewne… myśli. Dlatego udało mu się z tobą skontaktować. Dobra, zrobimy tak - ja zajmę się tym małym, a ty przeczytasz te wspomnienia. Zaraz wrócę. Okej?
- Jest tu ktoś jeszcze
- odrzekł cicho starszy mężczyzna, nie skupiając się na słowach swojego towarzysza. Wyraźnie był zaaferowany czymś innym.- Nie znam go. Co się wydarzyło?

KOSSA


Wykrzywiłem usta w widocznym grymasie rozczarowania, gdy usłyszałem słowa Mandalorianina. Pokręciłem głową do siebie. Biedni, żałośni głupcy wierzący, że ktokolwiek może się mierzyć z Jedi - choćby Upadłym. Na planecie, która tak chętnie darowywała im swoją Moc i pozwalała czerpać pełnymi garściami z jej mroku. Ciemność na Dathomirze była niczym sieć - a teraz czułem, jak pojawienie się Mandalorian i Pomiotów Haxionu naruszyło tę delikatną równowagę. Czułem się… rozdrażniony. Nie tylko tym, że Malak nam uciekł, nie tylko tym, że Rhea za wszelką cenę musiała realizować swoje poronione pomysły i tym, że oczywiście ten koleś przerobił nam załogę na mielone, włącznie z pilotem. Nie, drażniła mnie sama myśl, że ci ludzie, nierzadko zmiksowani z kupą złomu, mieli odejść stąd bez poniesienia odpowiedniej kary. Odważyli się podnieść rękę na Jedi! Na mnie, na Rheę… no, już tam pal licho starą, liczył się sam fakt, że ta banda naiwniaków liczyła, że ujdą z życiem.
- Wycofać się? - zaniosłem się śmiechem - szczerym, przesyconym pogardą do cna. Nie mogłem tego nie odczuwać inaczej; wszakże jak miałbym patrzeć na naiwniaków, liczących że pokonają takich jak my? Staliśmy na całkowicie innych poziomach.
- Co ty pierdolisz? - w następnej chwili świat spowolnił; uskoczyłem przed Mandalorianinem, celującym we mnie miotaczem płomieni. Zaśmiałem się, nie kryjąc rozbawienia. Płomienie ominęły mnie, ja zaś cisnąłem mieczem na oślep, chcąc zmusić go do zmiany kursu lub wytrącenia mu miotacza z rąk. Promienie z blasterów pomknęły w moją stronę, chcąc to wykorzystać; ja zaś z cichym chichotem zrobiłem przeskok i wylądowałem na ziemi, łapiąc powracający do mnie miecz. Cóż, to była technika, którą nie wszystkim udało się opanować; w następnej sekundzie przeturlałem się, unikając w ostatniej chwili jednego celnego promienia blasterów.
- Biedni głupcy - odrzekłem czule, nim uniosłem dłoń, znów zanurzając się w Mocy. Dałem jej się opleść, omotać, całkowicie się w niej zapadając. Byłem jej. Byłem jej narzędziem, jej wolą, jej słowem. Krew szumiała żwawo w uszach, podsycając moją nienawiść i żądzę krwi; z uśmiechem usłyszałem ostatnią, łapczywą próbę zaczerpnięcia oddechu przez Mandalorianina, gdy ten w końcu się zwiesił w powietrzu i opadł nieprzytomny na ziemię. W następnej chwili oplotłem siecią całą resztę głupców, wpadając między nich; świat znów spowolnił, gdy ja ciąłem na oślep, nie bacząc, czy szlachtuję na kawałki Mandalorian, Haxion czy nawet tę przeterminowaną ślicznotkę ze statku. Ach, jakże natura potrafiła być okrutna, przemieniając dawne piękno we wrak. Chociaż człowiek wciąż żył, wyglądał jakby nosił na twarzy rozwałkowane, pogrudkowane ciasto. Kobita wyglądała, jakby ktoś ją rozwlekł na wałku i zmiażdżył tak z kilka razy. Nie, żebym sam tego nie pragnął zrobić. Skruszyć ją w swoich palcach i dostrzec ostatnie spojrzenie.
Widziałem to pełne wyższości spojrzenie Malaka, gdy mijał mnie w spowolnionym tempie, zmierzając do statku; zaśmiałem się głośno. Nie zamierzałem ich szczególnie powstrzymywać.
- Jeszcze za nami zatęsknisz, koleś! Wyślij nam pocztówkę! - zawołałem, odwracając się w stronę jednego z Pomiotów, który był na tyle głupi, by zwrócić moją uwagę; Moc użyczała mi całą siebie, pozwalając z niej niepowstrzymanie czerpać garściami. Z pogodnym uśmiechem wzbiłem się w powietrze, wbijając miecz z całej siły w metalową obudowę jednego z Pomiotów. Głośny syk i skwierczenie wypełniło powietrze, niemal tak samo głośne jak huk powoli startujących silników statku.
Ach. No tak. Statek. Prawie o nim zapomniałem.
Odwróciłem głowę, obserwując okręt. Zignorowałem działka laserowe, te mnie niespecjalnie interesowały mimo, że mógłbym pozbyć się ich operatorów równie łatwo, jak pilota. Mmm. Będę musiał dopracować tę technikę. Ciekawe, czy da się dusić kilka osób równocześnie. Trzeba będzie sprawdzić następnym razem, pomyślałem, odskakując od Pomiota; robiąc obrót, odciąłem głowę jednemu z Mandalorian, nim wylądowałem w dole.
Westchnąłem ciężko, omiatając spojrzeniem równinę przede mną. Ech. I całe popołudnie zmarnowane. A mogłem siedzieć w knajpie i wyrywać ładne panienki. Zdumiewające, jak bardzo dziewczyny dawały się nabrać na ładną buźkę i poczucie humoru, tak jakby bycie zabawnym gwarantowało bycie normalnym.
W następnej chwili znów wyskoczyłem w powietrze, tnąc wystające części statku; niekoniecznie musiałem zarysować coś ważnego - acz miecz zazgrzytał w pewnym momencie, z dzikim sykiem przegryzając się przez warstwy metalu - jednak liczył się sam fakt, że coś uszkodziłem. Może przestrzeń kosmiczna zabierze im trochę tlenu. Liczyłem tylko, że koleś nie umiał się regenerować tak, jak Darth Sion, ani nie znał się tak na alchemii jak Simus.
Cóż, rachunek tak czy inaczej przedstawiał się na plus.
Po wylądowaniu machnięciem ręki rozgoniłem chmurę pyłu, obserwując to, co zostało z Mandalorian i Pomiotów Haxionu; przykucnąłem przy jednym z nich, tak owiniętego bandażami i jakimiś szmatami, że wyglądał jak rozwleczona mumia, która uciekła z jakiegoś sklepu z odzieżą dla biednych ludzi. Bardzo kurewsko biednych ludzi.
- Ty nie jesteś elektrykiem, nie? - zagadnąłem przyjaźnie, dźgając go palcem. Mężczyzna jęknął coś niezrozumiale. Obróciłem go kopniakiem na bok. Ach, no tak. Ładne cięcie, a jakie czyste!
- Ty, Rhea, mogłabyś zostać chirurgiem - stwierdziłem z uznaniem. - Masz przy sobie komunikator, koleś? No halo? Haaaaloooo?
- N… m…
- wymamrotał niewyraźnie jeden z Pomiotów. Westchnąłem z irytacją, miażdżąc mu hełm mocnym nadepnięciem. Po chwili podszedłem do jakiegoś blaszaka, który wyglądał jak skrzyżowanie coruscańskiego traktora z najbardziej luksusowym statkiem wycieczkowym prosto z Serenno.
W następnej chwili miecz przeciął delikatne, misterne okratowanie wentylatorów czy co to tam mieli w środku, i zatrzymał wiatraki. I tę całą maszynerię. Nareszcie, bo już zaczynało mnie wkurzać to świszczenie i skwierczenie. A przecież byłem w całkiem dobrym nastroju. Przynajmniej jedno mogłem powiedzieć - miałem go znacznie lepszy niż Rhea. Tak mi się wydawało.
- Haaaalooooo, słychać mnie? - zagadnąłem najbardziej przyjaznym tonem, podnosząc dłoń jednego z martwych Mandalorian. - No nie wstydźcie się. Wiecie, nie wiem co wam tam przeciąłem, ale pomyślałem, że warto żebyście wiedzieli - ciągnąłem, obserwując odlatujący statek.
- A weź spierdalaj! - krzyknął jeden z nich. Zaraz w głośniku rozległ się dziki, przeraźliwy krzyk; aż przymknąłem oczy, delektując się cierpieniem ofiary. Wrzask niósł się echem, przekazując ogrom przerażenia i bólu. Cholera, Malak robił dobrą robotę.
- No i tyle z Malaka - podsumowałem, puszczając dłoń martwego Mandalorianina i podniosłem się z miejsca, otrzepując dłonie. Po chwili spojrzałem na siebie. Byłem podziurawiony jak sito. Ciuchy nadawały się tylko do sklepów dla biednych ludzi lub edgy nastolatków.
- Cholera, mam problem. Poniosło mnie - rzuciłem, zanim zwaliłem się ciężko w piasek. Zapadła ciemność.
ODPOWIEDZ