Składanie się do kupy nie było wcale takie proste w pojedynkę. Mając do dyspozycji jedynie jedną rękę trzeba było oczyścić ranę, zaaplikować leczniczy opatrunek a potem owinąć ramię kawałkiem materiału, który utrzymałby całą tę konstrukcję na swoim miejscu. Ból do tego wcale nie ułatwiał sprawy. Cholera, że też musieli tak celnie strzelać! Doprawdy, podejrzewam, że to była i tak zbłąkana strzała - gdyby templariusz specjalnie chciał trafić między płatami zbroi, na pewno by mu to tak nie wyszło!
Nie zwykłem jednak narzekać - ani tym bardziej prosić o pomoc. Dlatego też przez zaciśnięte zęby raz po raz sypały się przekleństwa pod adresem czerwonych templariuszy i tego, kto ich stworzył. Być może nie powinienem tak bluźnić w stosunku do stwórcy, ale przez ten krótki okres mojego życia miałem już wiele okazji by zwątpić w jego dobre intencje.
W końcu, po krótkim boju ze samym sobą i niesfornym opatrunkiem, naciągnąłem na siebie czystą koszulę, a tą ubrudzoną od krwi niedbale zwinąłem. Nieopodal był mały strumyk, w którym zamierzałem ją wyprać, a także nieco się odświeżyć - jednak nie chciałem straszyć damy widokiem zakrwawionego ubrania. Dlatego zwinąłem materiał w ciasną kulkę, wcisnąłem go pod pachę, a potem wyszedłem z namiotu. Rzuciłem Constantii urywane spojrzenie, choć ta wydawała się zajmować własnymi sprawami. Najwidoczniej nie zamierzała mi przeszkadzać, co przyjąłem z pewnym zadowoleniem.
Aż naprawdę zacząłem żałować, że tak szorstko ją potraktowałem. Teraz, gdy tak siedziała przy ognisku, wydała mi się bardzo mała i delikatna. Gdy światło płomieni delikatnie lizało jej policzki pokryte ciemniejszymi plamkami.
Ah! Javier, o czym ty myślisz?! Ogarnij się, co ty baby dawno nie widziałeś, że zaczynasz myśleć inną częścią ciała?!
Właściwie po tym nagłym skarceniu się w myślach chciałem odwrócić się na pięcie i odejść, zaraz jednak doszło do mnie, że nie udzieliłem jej odpowiedzi co do dalszych “stosunków” między nami.
-Przemyślałem to, co mówiłaś- zacząłem, zatrzymując się w pół kroku. -Tak się składa, że ja też kogoś szukam. Jednego z jegomości zawartych na twojej liście. Pomogę ci go znaleźć, a potem nasze drogi się rozejdą.- dodałem. Nie to, że nie chciałem jej towarzystwa. W prawdzie długie, samotne podróże zaczęły dawać mi się we znaki i zacząłem łaknąć chociaż prozaicznej, niezobowiązującej rozmowy, czy choćby obecności kogoś obok przy ognisku. Posiadanie towarzysza podróży byłoby bardzo miłe, ale w mojej obecnej sytuacji… cholernie ryzykowne. Po prostu coś wewnątrz mnie podpowiadało mi, że tak być może byłoby lepiej… i dla niej i dla mnie. Lepiej by nie przebywała w moim towarzystwie dla swojego dobra. W końcu wystarczyło by jeden z agentów z Antivii mnie wypatrzył i wtedy oboje mielibyśmy ogromny problem.
Mogłem jedynie zakładać, że raczej nikt nie ruszy tyłka na Wybrzeże Sztormów, więc skoro w grę wchodziło podróżowanie po tych okolicach, mogłem zgodzić się jej pomóc. Potem jednak nasze drogi będą musiały się rozejść. Przynajmniej będę mieć pewność, że zostawię ją w dobrych rękach. Po tym co słyszałem o Blackwallu, sądziłem, że pomoże jej odnaleźć pozostałych i zaopiekuje się nią w dobrym tego słowa znaczeniu. Być może faktycznie Blackwall mógłby dodatkowo pomóc jej z wyjaśnieniem całej tej sytuacji.
-Ja niestety nie pomogę w kwestii Zewu ani Adamantu. Nie dotarły do mnie te wieści, choć wcale się nie dziwię. Nikt raczej nie chciałby się zapuszczać na to odludzie.- wyjaśniłem jeszcze, zanim wykrztusiłem ciche “przepraszam na moment” i skierowałem się w stronę strumienia szemrzącego pomiędzy skałami. Nie był on duży; raczej na tyle niewielki by być w stanie z łatwością przekroczyć go suchą nogą. Natomiast na potrzeby wyprania koszuli był wręcz idealny. Chłodna woda wraz z odrobiną białych kwiatów mydlnicy lekarskiej skutecznie pozbywały się bordowych plam. Wkrótce po zaschniętej posoce pozostał jedynie bladoróżowy ślad - w tych warunkach i tak był to ogromny sukces.
Po koszuli przyszła czas na mnie; choć nie można było tej “kąpieli” nazwać najlepszą i najbardziej odprężającą, szybko obmyłem się z potu, brudu i zaschniętej krwi. I dopiero wtedy, gdy razem z tym całym błotem zmyła się część zmęczenia, wróciłem do obozowiska, rzucając Constantii kontrolne spojrzenie.
Zaczynało zmierzchać, a w tych okolicach lepiej było nie kręcić się po nocy jeśli nie chciało się poślizgnąć na jakimś kamieniu i skręcić sobie karku. Jeśli chcieliśmy wyruszyć, najrozsądniej byłoby zaczekać z tym do rana. Sęk w tym, że dysponowałem jedynie jednym, prowizorycznym namiotem i cienkim materacem. Co prawda nie przeszkadzałoby mi zasnąć w objęciach dziewczyny, ale szczerze wątpiłem by to było jej szczerym marzeniem.
-Masz jakiś namiot? Albo posłanie?- zagadnąłem, zerkając na jej klacz. Nie byłem pewny, czy wśród wyposażenia, które niosła na grzbiecie, znalazły się także przyrządy potrzebne do rozstawienia obozowiska.
-Jeśli nie, możesz skorzystać z mojego. Prześpij się trochę, mogę wziąć pierwszą wartę- dodałem, przysiadając przy ognisku. Chłodna woda zmyła sen z powiek, a ja nabrałem dziwnej ochoty by przez chwilę wpatrzeć się w gwiazdy, które nieśmiało wyzierały spomiędzy ciemnych chmur. -Nie martw się, nie zrobię niczego, gdy będziesz spała. Nie skrzywdzę cię. Jestem draniem, ale w tej kwestii można mi ufać.- to był jeden z nielicznych razy, gdy mówiłem prawdę.
The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
Re: The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
- Einsamkeit
- Posty: 116
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
Skrzywiłam się odrobinę, słuchając odgłosów, wydawanych przez Javiera. Normalnie pomogłabym, ale domyślałam się, że skoro wolał udać się na stronę, to wolał też pocierpieć w samotności. Mężczyźni. Niemalże się uśmiechnęłam. Wszyscy byli dumni i nie okazywali słabości, nawet jeśli potrzebowali tej pomocy. Każdy jeden. Czy to kowal, który stuknął się młotem, czy mag, który sam siebie podpalił przy nieudanym zaklęciu, czy też Szary Strażnik, opatrujący swoją ranę gdzieś w krzakach.
Uniosłam głowę znad płomieni, słysząc głos mężczyzny. Odwróciłam głowę, zerkając na niego, skupiając się na tym, co mówił. Przez chwilę wzrok zawiesiłam na jego ustach, zanim powoli zawędrowałam niżej, obserwując jego koszulę, zwiniętą w niedbały, luźny tobołek.
- Umowa stoi. A dlaczego również go szukasz? - zaciekawiłam się. Czyżby Stroud prowadził jednocześnie inną misję? A może to ktoś inny zlecił Javierowi poszukiwania jednego z tych Strażników? Rany, miałam nadzieję, że nowopoznany pan kolega nie był wmieszany w żadne polityczne intrygi rodem z Weisshaupt. Ale nie wydawał się takim typem być. Chyba, że trafiłam na jakiegoś Szarego Strażnika z wyjątkowymi ciągotami do aktorstwa i to w dodatku tego udanego. Jednak coś mi mówiło, że zdecydowanie nie był tym typem. Chyba. Bardzo ostrożne chyba...
To lubiłam w Szarych Strażnikach. Niektórzy rzeczywiście wikłali się w jakieś wewnętrzne konflikty z pozostałymi. Ale ci “w terenie”, którzy częściej bywali na misjach niż wśród ciepłych murów, byli znacznie bardziej prostolinijni. Bezpośredni, szczerzy, mówili, co myśleli - i to było moim zdaniem o wiele cenniejszą zaletą. Byłam wręcz przekonana - może naiwnie - że Javier był jednym z nich.
A słysząc o Adamancie i braku wieści, jedynie kiwnęłam głową. Miał rację. Wybrzeże Sztormów były wyjątkowo niegościnnymi, trudnymi terenami. Nie zdziwiłabym się, gdyby nieszczęsny kurier poślizgnął się gdzieś i rozbił sobie głowę. Nie mówiąc już o staniu się mokrym placuszkiem pod wpływem upadku z wysokości. Hessarianie też dokładali swoje trzy grosze.
Gdy mężczyzna odszedł, znów wpatrzyłam się w ognisko. Sama świadomość, że nie jestem w tym wszystkim sama, dodała mi tej dziwacznej otuchy. Nie śledziłam go wzrokiem, nie starałam się odwracać głowy - gdyby przypatrywał mi się z tych krzaków, w których właśnie siedział, mógł mieć pewność, że go nie podglądam. Zamiast tego zamknęłam oczy, skupiając się na chwilę na tym wszystkim, co mnie otaczało.
Bez wzroku wyostrzało się wszystko inne. Słuch, węch, poczucie jedności - z naturą, z otoczeniem, z całym światem. Słowa siostry Ninette zapadały tym głębiej w pamięć, gdy nauczała słów Twórcy; tym bardziej słodka była woń fiołków i przylaszczek czy trawy, która łaskotała moją twarz. Byłam jednością z tym, co mnie otaczało. Czułam na twarzy ciepło, płynące z ogniska, słyszałam przyjemnie trzaskający ogień…
A jednocześnie czułam, że gdzieś głęboko pod ziemią budziło się coś innego. Nie byłam Templariuszką, ani zwykłą, ani też Czerwoną; obce było mi to szaleństwo, które widziałam niegdyś w ich oczach. Nie byłam krasnoludem, by słyszeć pieśni Kamienia. Ale czułam to głęboko w kościach i pod palcami, gdy tylko moje dłonie dotknęły suchej trawy. Jak gdyby coś sięgało ku mojej ręce, wyciągając poczerniałe korzenie, splątane żyły, skażone Zarazą.
A ta nadchodziła - nieubłaganie. Ziemia już teraz to czuła. W trakcie wędrówek widziałam, jak niekiedy poruszają się kamienne bloki. Niestety nie mogłam tego zablokować ani też ruszyć - nie byłam magiem. Mogłam tylko likwidować te koszmarne stwory, wypełzające na zewnątrz.
Moje myśli jednak powoli, stopniowo, wręcz nieubłaganie znów powędrowały w stronę Javiera. Intrygował mnie ten Strażnik; w odróżnieniu od innych, nie był tak pompatyczny, skupiający się na chwale, honorze i temu podobnych rzeczach.
Umysł znów wyrysował mi w pamięci te jasne, przenikliwe oczy, jasne włosy, opadające na twarz i ładnie wykrojone usta. Nawet nie wiedziałam, że wśród Szarych Strażników mogą kryć się tacy przystojniacy. Większość niestety nie mogła cechować się podobnym wyglądem - z moich obserwacji wynikało, że jakieś 80% populacji Strażników, niezależnie od płci, po dołączeniu nagle zaczynała pałać wielką miłością do zarostu, zwłaszcza sumiastych wąsów i dziwacznych bród i bródek, stanowiących zbrodnię na modzie i estetyce. Javier w porównaniu do nich wszystkich wypadał jak król.
- Mam materac i coś, co od biedy robi za osłonę przed deszczem - uchyliłam powieki, słysząc głos Javiera. A więc już wrócił. Kiwnęłam lekko głową, zanim posłałam mu delikatny uśmiech. Wyglądał wyjątkowo przystojnie z tymi włosami zaczesanymi do tyłu, jeszcze mokrymi od wody.
- Dziękuję za propozycję, jednak skorzystam z mojego posłania. Nie kłopocz się - odparłam, podnosząc się z miejsca. Podeszłam do klaczy, sięgając po juki. Pieszczotliwie poklepałam jej bok.
- Myślę, że to raczej ty powinieneś odpocząć. Sporo dziś przeszedłeś. Jesteś ranny, powinieneś wypocząć - zauważyłam, wyciągając zwinięty w rulon materac, owinięty w liche płótno. To płótno miało być tylko i wyłącznie po to, by deszcz nie padał mi na twarz, ot i tyle.
- Jest tu niedaleko obozowisko po jednym ze Strażników - dodałam, zerkając na niego przez ramię. - Oczywiście też nie ma luksusów, ale jakimś cudem zdołał sobie zbić coś na kształt łóżka z zadaszeniem. Po prawdzie, szanuję jego podejście. Jego już może tu nie ma, ale łóżko zostało. Możemy się tam przespać, jeśli będziemy zawracać z tej części wyspy - i z jakiegoś powodu Hessarianie omijali ten obóz, podobnie jak dzikie psy mabari. Nie widziałam tam żadnych śladów giganta, smoka, trolla czy żadnych innych piekielnych stworzeń, więc zakładałam, że będziemy bezpieczni.
Siłą rzeczy moje myśli powędrowały w stronę bezpieczeństwa - jakkolwiek je nazwać. Słysząc zapewnienie Javiera, że można mu w tej kwestii ufać, tylko kiwnęłam głową.
- Miło mi słyszeć te słowa, jako że jestem damą, podróżującą samotnie - zażartowałam w bladym uśmieszku, podchodząc bliżej. Jednym strzepnięciem rozprostowałam materac, układając go po przeciwnej stronie od materacu Javiera. Bez większego trudu znalazłam dwa patyki, ugruntowałam go kamieniami i rozwiesiłam na nim to liche płótno, które również obciążyłam kolejnymi kamieniami. Cóż, zaletą Wybrzeża Sztormów był fakt, że przynajmniej łatwo można było znaleźć ciężkie kamienie. Po prawdzie, zastanawiałam się, czy kilku ze sobą nie zabrać - tak na wszelki wypadek, gdyby życie rzuciło mnie w stronę pustyni. Tam to żadnych kamieni nie widziałam, a przynajmniej nie na tyle blisko, by było warto się po nie fatygować. Z drugiej strony, tam nie było żadnego deszczu, który mógł mi padać na twarz w nocy. Więc po co ja bym miała rozwieszać… a, tak. Żeby się nie spiec na czerwono.
- Również racz mi wybaczyć - dodałam. Javier nadal ociekał wodą - chociaż teraz, gdy przebywał w pobliżu ogniska, już trochę mniej - co podsunęło mi myśl o kąpieli. - Też się pójdę umyć.
Mógł mi w tym czasie przegrzebać juki. Nie zdziwiłabym się, gdyby to zrobił. Nie wydawał mi się być na tyle nieostrożnym lub ufającym typem osoby. Ale też ja nie miałam nic do ukrycia - jedyne, co ewentualnie mogłabym chcieć ukryć, to książka “Miecze i Tarcze”. Klasyczny romans w wykonaniu Varrica Tethrasa. Lubiłam jego twórczość, jak zresztą chyba praktycznie każdy w Thedas. Może i było to głupie, ale też co miałam sensownego robić wieczorem, samotnie, w spokojnej okolicy? A, no właśnie… no i jakby nie spojrzeć - raczej nie nastawiałam się, że wplączę się w jakiś bajkowy romans przed śmiercią z rąk Plagi. Rzeczywistość dla Szarej Strażniczki była wyjątkowo brutalna. O ile panowie mieli jakieś powodzenie, bo dziewczęta nieraz mdlały na widok zbroi (Orlais), proponowały parę chwil sam na sam (Ferelden i okolice), to jednak kobiety ze Straży nie były aż tak atrakcyjne w oczach mężczyzn. Cóż, nieszczególnie mnie to dziwiło. W końcu niektóre też wyhodowały sobie brody. A spędzenie wieczoru sam na sam z ładną Strażniczką nadal było nie aż tak atrakcyjne, jak zdybanie sobie jakiejś czarodziejki, Templariuszki, handlarki czy w zasadzie jakiejkolwiek innej, łatwiej dostępnej opcji bez ryzyka, że następnego dnia wyjedzie lub zdybania hordy wichrzycieli bądź innych przyjemniaczków na swój kark. Zabawne, że zasada “po zwerbowaniu stare życie zostaje wymazane” zwykle działała głównie dla męskich Strażników. Kobiety jakoś musiały się kitrać po kątach.
Zawróciłam do konia, sięgając po juki ponownie; niewygody podróży były dość spore, zamierzałam więc skorzystać z tego luksusu również.
- Zaraz wracam. Naciesz się tą chwilą ciszy. - zatrzymałam się przy Javierze, chcąc go wyminąć. Ale jedna rzecz mnie denerwowała: ta samotna kropla wody na jego policzku. Starłam ją kciukiem.
- Denerwowała mnie - dodałam wyjaśniająco, kierując się do sadzawki.
Re: The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
-Blackwall zaginął już jakiś czas temu- wyjaśniłem. -Ostatni raz widziano go właśnie tutaj - w towarzystwie mężczyzny, który był ścigany w całym Orlais. Po tym słuch po nim zaginął. Mój przełożony miał do niego sprawę, ale Gordon się nie zjawił. Dlatego polecono mi go odnaleźć i przekazać mu, by skierował się do Weisshaupt.- już nawet nie chodziło o złapanie tego kogoś, kto pałętał się razem z Blackwallem po okolicznych dziurach i jaskiniach. Pal licho tego kolesia. Prawda była taka, że raczej większość Szarych nie mogła się poszczycić zbyt dobrą historią. Sam byłem też daleki od osądzania - nie byłem dobrym człowiekiem i nigdy się za takiego nie uważałem - nie mówiąc już o tym, że za mną również wystawiony był list gończy sygnowany całkiem pokaźnym mieszkiem złota.
Podejrzewałem zresztą, że każdy kto zaciągnął się do tego ugrupowania, miał coś za uszami - i nie chodziło mi o zjełczały brud. Raczej mało było ludzi, elfów i magów, którzy chętni byliby ryzykować swoje życie w walce z Pomiotami. Plaga była w końcu zażegnana a Arcydemon zgładzony. Nie było więc żadnej chwały, żadnych pochwał. Ba! Nawet i środków finansowych. Byliśmy reliktem przeszłości - więc nic dziwnego, że do drzwi Weisshaupt nie waliło zbyt wielu chętnych. Aż dziwne, że w ogóle jacyś się zjawiali.
W zasadzie na chwilę moje myśli ponownie uciekły w stronę dziewczyny. Ciekawe dlaczego ona się tu znalazła. Jakie miała pobudki do wstąpienia do ugrupowania? Nie wyglądała w końcu na kogoś, kto parał się przemocą. Jej usposobienie nie miało w sobie tej… szorstkości, w oczach nie odbijał się szkarłat przelanej krwi, ręce nie wydawały się być stworzone do dzierżenia sztyletu ani miecza. Najemniczka i zabójczyni - to raczej nie była jej bajka. No i nie była też brzydka - z taką urodą z łatwością znalazłaby męża, który zapewniłby jej utrzymanie, więc nie chodziło teżj o przymieranie głodem i biedą. Intuicja podpowiadała mi także, że ten pompatyczny język, którym się momentami posługiwała, miał związek z jej pochodzeniem. Może wywodziła się ze zubożałej szlachty? A może była córką bogatego mieszczanina? W sumie pasowałaby mi na kogoś, kto pełniłby rolę guwernantki lub bakalarki. Być może wdała się romans ze swoim uczniem i musiała uciekać? Jak jakaś postać rodem z tych nieszczęsnych romansideł, w których zaczytywały się kobiety wykształcone na tyle, by zbić zlepek liter w sylaby i słowa.
Wróciłem myślami na ziemię w chwili, gdy Constantia podniosła się i podeszła do swojego wierzchowca. Na jej słowa, skinąłem jedynie głową, sam podchodząc do krzaka rosnącego nieopodal ogniska i zawieszając na nim mokrą koszulę. Miałem nadzieję, że wyschnie do rana. I że w nocy nie zmoczy jej deszcz. Ah kogo ja oszukiwałem.
-Nie martw się o mnie, la margarita- odpowiedziałem z szerokim uśmiechem, gdy zaprzeczyła mojemu pomysłowi. W zasadzie… było to naprawdę miłe z jej strony. Jakieś nieznane dotąd mi uczucie nieśmiało musnęło coś wewnątrz mojej klatki piersiowej, a ja aż zaniemówiłem, nie wiedząc jak sobie z tym poradzić. Co to w ogóle było? Bardzo dziwne. Zupełnie tak jakbym jednak miał jakieś serce.
-Bywałem już w gorszej opresji, uwierz mi.- dodałem, palcami postukując tors, który znaczyła podłużna blizna. Ślad po mieczu, który niemalże pozbawił mnie życia. Uzdrowiciel przyznał, że miałem wtedy więcej szczęścia niż rozumu. Co tam więc mała dziura po krzywo wystrzelonej strzale? Ramię nie bolało aż tak by było to nie do zniesienia. Cóż, gdybym był jakimś chorym zwyrolem, być może nawet bym się cieszył, że czerwony templariusz postanowił zrobić kolejną dziurę w moim ciele. Cóż, może faktycznie trzeba było patrzeć na jakieś pozytywy tej sytuacji?
-Ah tak, wypatrzyłem to obozowisko ze wzgórza. Ale przez tych czerwonych skurw…- ugryzłem się w język. Nie wypadało przeklinać w obecności kobiety. -...skurkowańców, nie zdążyłem jeszcze go zbadać. Choć skoro tam byłaś, mogę założyć, że nie znalazłaś niczego ciekawego?- Trochę miałem nadzieję, że jednak może w tym obozowisku znalazło się coś - cokolwiek - co wskazałoby nam na ślad jakiegokolwiek strażnika. Jakiś nadpalony dokument, zapiski, kartka z dziennika - jakikolwiek trop. Być może warto było tam jeszcze wrócić i przejrzeć wszystko jeszcze raz? Tak na wszelki wypadek.
Odwzajemniłem jej uśmiech, mimo wszystko mając wrażenie, że był on podszyty lekką obawą. Cóż… wcale bym się jej nie dziwił. Mężczyźni potrafili być okrutni, a już zwłaszcza ci, którzy tęsknili za ciepłem kobiety w swoich objęciach. Ja też po części z pewną nostalgią wspominałem chwile bliskości, natomiast daleko mi było od robienia Constantii jakiejkolwiek krzywdy. Raz, że poznaliśmy się zaledwie kilka godzin temu, dwa - nie zwykłem sypiać ze “współpracowniczkami”, trzy - zgoda musiała płynąć z obu stron - a jeśli jej nie było, łapki trzymałem przy sobie. No bo w końcu… miłość nawet taka czysto fizyczna powinna być finezją, sztuką wypełnioną pełną gamą emocji. A może tylko ja nadawałem temu tak wielką wagę.
-Jasne, nie krępuj się- dodałem, odprowadzając ją spojrzeniem. Zaraz jednak zamrugałem lekko, gdy dziewczyna zatrzymała się blisko mnie. Delikatny zapach jakiegoś pachnidła uderzył mój nos dokładnie w tej samej chwili, w której ciepłe, delikatne palce przesunęły się po moim policzku. Nie odpowiedziałem na te słowa, wciąż lekko zaskoczony.
Nie spodziewałem się po niej czegoś takiego - czy jednak źle odczytywałem jej sygnały? Może jednak chciała żeby między nami doszło do czegoś więcej? Ah, dlaczego kobiety musiały być tak skomplikowane. Na domiar złego znów w klatce piersiowej pojawiło się to dziwne ciepło. Może jednak ta strzała była zatruta i teraz toczyła mnie jakaś gorączka? Dotknąłem palcami czoła, ale nie wydawało się być rozpalone.
Żeby zająć czymś myśli - i wcale nie zastanawiać się nad prawdziwym powodem tego nagłego, nieznanego uczucia - postanowiłem zrobić coś w czym byłem całkiem niezły (i co dało mi chociaż minimalne poczucie, że panuję nad swoim życiem). Zebrać informację.
Piwne oczy być może były duże i przepełnione łagodnością, ale wciąż mogły kryć za sobą niebezpieczne spojrzenie pełne mordu.
No dobra, szybka akcja Javier - pomyślałem, zerkając w stronę strumienia. Nie wyglądało na to by dziewczyna miała szybko wrócić, więc postanowiłem wykorzystać moment. Jej koń zarżał ostrzegawczo, gdy zbliżyłem się do juków, jednak na szczęście nie zareagował gwałtownie, gdy sięgnąłem do zapięcia pierwszego tobołu. Nie napotkawszy niczego podejrzanego, sięgnąłem do kolejnej z toreb - i tu znalazłem małe fiolki wypełnione różnymi płynami. Być może były to mazidła do konserwacji zbroi i mieczy, być może trucizny lub odtrutki. Zanotowałem więc w głowie, by mimo wszystko obserwować kiedy dziewczyna sięga do torby i kiedy w jej dłoniach pojawią się szklane buteleczki.
Po krótkim przeszukaniu - i poza tymi dziwnymi fiolkami - nie znalazłem praktycznie nic podejrzanego. Za to w pewnym momencie w moje dłonie wpadło dość pokaźne tomiszcze. Okładka była zdobiona w iście kiczowaty sposób, a sam tytuł… cóż, jasno wskazywał na to, że był to jakiś chłam. Ale może to tylko pozory? Może w środku znajduje się jakiś szyfr albo ukryte wiadomości?
Z zaciekawieniem pochwyciłem więc przedmiot i z książką przysiadłem przy ognisku, kartkując i przeglądając kolejne strony. Ku mojemu niezadowoleniu książka nie okazała się jakimś zbiorem wiedzy tajemnej a faktycznie - tanim i kiepskim romansidłem. Mlasnąłem z niezadowoleniem, kartkując kolejne strony aż w końcu natrafiłem na dość… jednoznaczną scenę. Skrzywiłem się aż, czytając te bzdury i naprawdę zaczynając się zastanawiać, czy dziewczyny wierzą w coś takiego?
Z pasją całował jej rozżarzone usta słodkie niczym miód i miękkie jak puch anielskich skrzydeł. Jej ciało zadrżało, gdy pochwyciła jego męskość, która z trudem mieściła się w obu jej złączonych dłoniach…
Mruknąłem cicho, odkładając książkę na kolana i składając dłonie tak, by uformować z nich okrąg. O jasna cholera. Po takim czymś to zostawało już tylko biec po grabarza.
Coś jednak było w tej książce, że z rozbawieniem wróciłem do czytania, praktycznie zapominając o tym, że właścicielka tej powieści może w każdej chwili wrócić.
- Einsamkeit
- Posty: 116
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
Pokiwałam głową, słysząc wyjaśnienia Javiera odnośnie Blackwalla. Zagryzłam wargę, zastanawiając się nad jego słowami. Bo też i jak znajdę, że tak to brutalnie ujmę, nieboszczyka? W przypadku większych osad ludzkich mogłam się podpytać, miałam mniej więcej ich rysopisy, ale na takich pustkowiach… to i tak był cud, że trafiłam przynajmniej na Javiera. Znalazłam, niemal dosłownie, igłę w stogu siana. Ale szkielet przecież raczej nie będzie miał przy sobie dziennika z podpisem “tu byłem. Blackwall” ani nic.
Uniosłam nieco brwi, słysząc to “la margarita”. A jak się uśmiechnął na moją propozycję! Aż się lekko, siłą rzeczy, uśmiechnęłam. Javier był w tym momencie wyjątkowo uroczy, i musiałam przyznać, że nawet podobało mi się to przezwisko.
- Nie mam ku temu wątpliwości… że bywałeś w gorszych opałach - stwierdziłam po dłuższej chwili, przypatrując mu się. Wzrok jakoś i tak sam z siebie wracał do jego twarzy - zwłaszcza tych jasnych oczu. Było w nim to coś, co przykuwało moją uwagę. I drażniło mnie to, że nie potrafiłam się temu oprzeć. Choćbym próbowała uparcie gapić się w drzewa, miałam wrażenie, że moje myśli - lub wzrok - i tak by do niego wróciły. Zerknęłam na jego tors, siłą rzeczy; w niektórych miejscach nadal ociekał wodą, i… och. Odwróciłam głowę, czując już pierwsze rumieńce. Cholerne rude włosy.
- Jednak pozwolisz, że nie uszanuję twojego zdania i wezmę pierwszą wartę - dodałam z szerszym uśmiechem, zanim się zaśmiałam głośniej, słysząc tych “skurkowańców”. Wiedziałam doskonale, co chciał powiedzieć - dżentelmen! Zaskakiwała mnie, nie bez przesady zresztą, ta galanteria: większość Strażników nie przebierała w słowach, mimo obecności dam, jednak ten mężczyzna był inny. W jego towarzystwie, nawet jeśli nie był pochodzenia tak wysokiego, jak moje, czułam się tak, jak gdybym rozmawiała przedstawicielem arystokracji. Tyle, że nie dzieliła nas tym razem otoczka sztywnych konwenansów. Nie dzieliły nas grube, ciężkie suknie i eleganckie, tkane złotą nicią surduty czy - komiczne w mojej ocenie - pończochy. To samo można było powiedzieć o słowach. Nie musieliśmy tańczyć wokoło siebie, zręcznie prześlizgując się z aluzji do aluzji, dyskretnie nawiązując do pewnych rzeczy; słowa były tutaj tylko słowami, nie intencją. I chociaż Javier nosił zbroję Szarego Strażnika, tak jak ja zresztą, to czułam się teraz przy nim swobodniej niż przy kimkolwiek.
Pokręciłam głową, odpowiadając niemo na jego pytanie. Nie znalazłam tam nic ciekawego.
- Myślę, że Hessarianie już wcześniej tam byli, jak już - odparłam szczerze, zanim kiwnęłam głową i poszłam w swoją stronę.
Zimna woda - lodowata wręcz - skutecznie mnie otrzeźwiła, gdy tylko weszłam do strumyka. Miałam wrażenie, że moje myśli buzowały tak, jak gdyby były nasączone alkoholem; aż się wzdrygnęłam, czując zimny strumień, opływający moje ciało. Równie skutecznie wpłynął na mój umysł, trzeźwiąc mnie w sekundę.
Na miłość Andraste, co ja wyprawiałam?
La margarita? To tyle? Tylko tyle wystarczy, żebyś była zainteresowana? Jakież ty masz niskie standardy. Że Otto, to już było dla mnie żenujące, ale żeby jeszcze Strażnik, którego spotkałaś zaledwie parę chwil temu… - niemal słyszałam głos mojej siostry. Erise była wiecznie skrzywiona i ponuro patrząca na życie, co mnie było absolutnie obce. Ale trudno było zaprzeczyć, że tym razem głos mojej wyobraźni - albo świadomości - miał rację.
Zgniotłam w dłoniach zioła i mały kawałek czegoś, co wyglądało jak porowaty kamień; w połączeniu z wodą stawał się niczym mydło. To było śmieszne. Wędrowałam przez tyle krain - Sahrnię,The Western Approach przez Ziemie Ghislain, po Vimmark, skąd przewędrowałam do Kirkwall i Ostwick, aż do Wybrzeża Sztormów - a jednak zawsze starałam się chociaż odrobinę o siebie zadbać. Nie wyobrażałam sobie życia bez mydła czy przyjemnie orzeźwiających pachnideł. Z tą myślą skupiłam się na pielęgnacji, jednocześnie wgapiając się w niebo wysoko nade mną.
Uwielbiałam obserwować niebo na Wzgórzu Sztormów. Było tak cudownie czyste i przejrzyste - tak, że miałam wrażenie, że mogłam sięgnąć do gwiazd gołymi rękami.
Jednocześnie moje myśli znów powróciły - ku mojej lekkiej irytacji - w stronę Strażnika, którego napotkałam. Znów przypomniałam sobie, jak zareagował na propozycję zmiany warty. Zaskoczyło mnie to - raczej mało kto reagował takim zadowoleniem na podobną propozycję. Z drugiej strony, gdy tylko się nad tym zastanowiłam głębiej - dla Javiera to musiał być spory luksus. W końcu nie musiał spać z jednym okiem otwartym. Jak raz mógł zamknąć obydwa. Nie łudziłam się jednak, że zaufa mi już na starcie - przeciwnie, brałam pod uwagę fakt, że mógł mi teraz przeszukiwać torby. Ale nie miałam nic do ukrycia.
Cóż za paradoks: choć było mi zimno, mój umysł nadal przyjemnie szumiał i buzował na samą myśl o nim, rozgrzewając mnie w tym chłodzie. Aż przytuliłam dłonie do swoich policzków, jak gdyby chcąc ochłodzić ten gorąc, tak doskonale wyczuwalny pod policzkami, a skryty tak głęboko. Jednocześnie chciałam wrócić jak najszybciej i kontynuować tę rozmowę - znów, przy kubku z ziołami, przy ognisku, nie musząc martwić się Czerwonymi Templariuszami, Ostrzami Hessarian czy dzikimi mabari w pobliżu.
Dopiero po dłuższym czasie wypełzłam z wody, znów wzdragając się pod wpływem zimna. Chociaż przywykłam już do stania w strumieniu, tego nie mogłam powiedzieć o podmuchach wiatru. Przebrałam się wyjątkowo szybko, nie mówiąc już o wypraniu koszuli i bielizny; dopiero po tym podjęłam drogę powrotną do obozowiska. Coś mnie jednak tknęło, by podejść tak bezgłośnie, jak tylko się dało. Byłam ciekawa, jaki widok zastanę. Javiera, grzebiącego w moich rzeczach? A może jednak robił coś innego?
Zdążyłam tylko dostrzec, jak siedzi przy ognisku, zaczytany w mojej książce - a jakże, mojej! Nie łudziłam się, że miał przy sobie jakąś własną. Ten typ faceta jak już coś czytał, to głównie instrukcje składania maszyn oblężniczych czy coś podobnego. O ile takie rzeczy miały instrukcję obsługi. Nie miałam wielkiego doświadczenia z mężczyznami, ale wiedziałam o nich mniej więcej tyle, że raczej mało który zwykł czytywać coś więcej poza sztuką militarną i, ewentualnie, książki Varrica Tethrasa. I tyle. Poezję czytywali tylko pozerzy.
Oparłam się o drzewo, przypatrując mu się dalej; zawsze byłam estetką, a ten teatr świateł i cieni był wyjątkowo urzekający. Zwłaszcza, że widzieć tak wygadanego Strażnika w takim stanie - tak głęboko pochłoniętym książką - był niezwykły. Aż się do siebie uśmiechnęłam. To było w pewien sposób zarazem i zabawne, i urocze. I byłabym obserwowała całą tę scenę dalej, ciekawa, kiedy w ogóle się od niej oderwie, gdyby nie nieszczęsny, skurkowany, zdradziecki kamyk, który postanowił obsunąć się pod moją nogą i spaść z pobocza wprost do strumyka odrobinę niżej. Akurat jak chciałam po prostu stanąć wygodniej.
Re: The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
Musiałem przyznać, że Constantia była…uparta. Znałem ją krótko, ale te kilka zdań wymienionych między nami dało mi do zrozumienia, że była osobą, która jak postawiła na swoim, nie cofała się przed niczym. Być może inni na moim miejscu poczuliby się oburzeni - no bo jak to tak: baba będzie mówić im co mają robić, kiedy mają odpoczywać albo nie?! A może uważa, że są słabi i nie dadzą rady stanąć na warcie?!
Cóż, gdybym był jakimś zakichanym, zakompleksionym paniczykiem, zapewne sam bym tak pomyślał. Jednak w przeciwieństwie do nich, nie wzbudziło się we mnie żadne święte oburzenie. Wręcz przeciwnie - zachowanie dziewczyny szczerze mnie urzekło.
Nie każdy miał w sobie odwagę, żeby faktycznie stanąć na warcie w tak niegościnnym miejscu. Noce nie były tu tak bezpieczne jak w innych częściach Ferelden. Bandyci raczej nie mogli wybrzydzać, nie mówiąc już o dzikich, wygłodniałych mabari zbijających się w watahy i czyhających na każde źródło mięsa - żywe lub martwe.
Nie bez powodu noc była jedną z tych pór, w których lepiej było zaszyć się w bezpiecznej jaskini lub na wzniesieniu, przygasić ognisko, wetknąć nóż pod materac i spać z jednym okiem otwartym. Luksus posiadania drugiej osoby na czatach mieli jedynie nieliczni. A Constantia miała doskonałą okazję aby z niego skorzystać. Zwłaszcza w chwili, gdy sam zaproponowałem czuwanie i równie dobrze dziewczyna mogła owinąć się szczelnie kawałkiem materiału i przespać całą noc w błogim spokoju. Świadomość, że ktoś jednak cię dogląda i dba o to, żebyś nie obudził się z nożem wbitym w żebra na pewno gwarantowała głęboki i leczniczy sen.
A mimo to sprzeciwiła się, najwyraźniej stawiając moje dobro ponad własny komfort. To było dość niespotykane. Zamiast więc obruszyć się dumą, przystałem na tą propozycję i tak uznając, że w pewnym momencie postaram się ją zmienić. Cóż, nie pamiętałem już czasów, gdy w spokoju przespałem nieprzerwanym snem przez całą noc. To było więcej niż pewne, że za kilka godzin i tak bym się przebudził, gotów do ewentualnej walki, ucieczki lub upewnienia się, że wszystko jest w porządku, zanim ponownie przysnąłbym na kolejne godziny. Nawyk, który nabyłem jeszcze za czasów służby w zakonie. Kto by pomyślał, że przyda się w niedoli Szarego Strażnika.
Teraz jednak postanowiłem wykorzystać chwilę spokoju, w której Constantia brała kąpiel, a ja zostałem sam mając za towarzystwo trzaskające ognisko i to dzieło współczesnej literatury, które od kilku chwili żywo kartkowałem.
Hmm to naprawdę było zaskakujące jak bardzo bezwstydnie można było pisać takie rzeczy. I jeszcze bardziej bezwstydnie było to czytać! I pomyśleć, że zawsze miałem kobiety za te bardziej grzeczne i cnotliwe, które nie interesowały się tego typu literaturą. No jasne, że bywały te nieco bardziej… wyzwolone jakby to ująć. Ale trochę trudno było mi uwierzyć, że ktoś pokroju Constantii zaczytywał się w takich rzeczach.
No bo okazało się, że to nie była jedyna taka scena w całej książce - a każda kolejna wydawała mi się jeszcze bardziej karykaturalna od poprzedniej. Cholera! Nawet ilustracje nagich panien, które po kryjomu wymieniali między sobą templariusze w Antivii, nie były tak lubieżne jak zbitki liter, które aż ociekały erotyzmem w niektórych momentach. Oczywiście wszystko było przyprawione mdłymi wyznaniami miłości (absurd), tragedią kochanków z różnych kast (też absurd; mezalianse prawdziwe były raczej tylko w przypadku starych, zubożałych szlachciców i ich cycatych pokojówek) i udawanym bohaterstwem. Kiepska sprawa. Przykre, że rzeczywistość później weryfikowała fanki takiej literatury na swój brutalny sposób.
-Ta książka to absurd- stwierdziłem na głos. Wydawać by się mogło, że rzuciłem te słowa w cień nocy, jednak obsunięty kamień, który z hukiem stoczył się ze wzgórza jasno oznajmił, że Constantia najwidoczniej wróciła ze swojej kąpieli. Cóż, jeśli chciała mnie chwilę poobserwować zza krzaków, to niezbyt jej to wyszło. Musi jeszcze poćwiczyć nad skradaniem się.
-”Spijam miłość z twych ust. Słodkich niczym bez o poranku”. Kto to napisał? Jakaś wdowa z kryzysem wieku średniego?- parsknąłem, uderzając dłonią w wolumin spoczywający na moich kolanach. -Ah, marzenia. Nie ma czegoś takiego jak miłość. Jest tylko rozczarowanie, gdy okazuje się, że książe na białym rumaku w rzeczywistości jest zbirem z Orlais, chcącym wzbogacić się na posagu, a jego wybranka tak naprawdę jest z nim tylko po to by uciec przed swoimi zaręczynami z podstarzałym szlachcicem.- skwitowałem, zamykając książkę i odkładając ją na bok.
-Nie mówiąc o tym, że po połowie z tych dziwnych scen, główna bohaterka skończyłaby u uzdrowiciela, a jej wybranek wykitowałby z wyczerpania gdzieś w rynsztoku. To więcej niż pewne. - dodałem, odwracając głowę i zerkając w stronę Constantii. Byłem ciekaw co ona o tym sądziła i czy była jedną z tych naiwnych dziewczyn, wierzących w szczerą miłość i uczucia. Szkoda, że świat i rzeczywistość w nie nie wierzyły.
- Einsamkeit
- Posty: 116
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
Doceniałam fakt, że Javier nie kłócił się ze mną względem nocnej warty. Czy też, że nie oburzył się, że stoję oparta o drzewo i obserwuję go jak jakiś namolny dziwak. Wszyscy chyba w naszym życiu na przynajmniej jednego takiego trafiliśmy - ten typ potrafił łazić za człowiekiem cały dzień i tylko się w niego wpatrywać.
Uniosłam głowę, słysząc jego komentarz. Absurd? O, nie! Nikt mi mojej ukochanej książki nie będzie obrażać! Co prawda była to jedyna książka, którą mogłam ze sobą zabrać w podróż - w Weisshaupt nie mieli zbytnio rozwiniętej biblioteki w zakresie beletrystyki - ale przez te lata stała mi się droższa niż wszystko inne.
- Tę książkę napisał Varric Tethras, a nie jakaś wdowa z kryzysem wieku średniego! - zaprotestowałam, wychodząc do ogniska. Odłożyłam swoją zbroję na bok; zamierzałam ją założyć za chwilę, gdy już całkiem wyschnę. Nienawidziłam uczucia zimnych, wilgotnych ubrań i przylegających do nich metalu, który zdawał się być jeszcze bardziej lodowaty. Grubą koszulę, którą miałam pod zbroję, również odłożyłam - lepiej, by materiał wilgocią nie nasiąkł. Wędrując przez Wybrzeże Sztormów, zdążyłam się już niestety - metodą prób i błędów - pewnych rzeczy nauczyć.
Poprawiłam wilgotną koszulę, licząc, że ta wyschnie dość szybko i nie odsłoni aż za wiele czy nie przylegnie do ciała nadmiernie - liczyłam, że zasłoniło mnie ognisko i płomienie, strzelające z przeciwnej strony. Niestety tutaj nie mogłam liczyć na tak wiele oczywistych i wręcz podstawowych wygód, jak w domu. Takich, jak ręcznik. Gruba, puchowa kołderka. Czy może jakaś kolacja w rodzaju kaczki z jabłkami. Jedyne, na co mogłam najwyżej liczyć, to wytarcie się w jakiś kawałek materiału, owinięcie cienkim, lichym kocem i wątróbkę. Nie, żebym na to ostatnie narzekała… ale mimo wszystko… pewne rzeczy stały się już tak bardzo podstawową wygodą, że ciężko było pogodzić się z ich brakiem.
Podwinęłam nogi pod kolana i pochyliłam się do przodu, jak gdyby chcąc się odruchowo zasłonić; koszula schła, dość szybko, pod wpływem płomieni. Jednocześnie sięgnęłam dłonią do włosów, chcąc zapleść je w luźny warkocz. Wiele Szarych Strażniczek miało krótkie włosy - po to, by nikt nie mógł ich za nie złapać - lecz ja nie potrafiłam z nich zrezygnować. I tak miałam hełm.
Przechyliłam głowę, przypatrując się Javierowi, gdy mówił dalej. Nie ma czegoś takiego, jak miłość? Jest tylko rozczarowanie? Uśmiechnęłam się lekko, odrobinę rozczulona jego filozofią. Szkoda mi było tego mężczyzny. Brzmiał jak ktoś wyjątkowo rozczarowany życiem uczuciowym. A może nie miał okazji zaznać miłości? Paradoksalnie, odrobinę mu zazdrościłam, a jednocześnie współczułam.
- Brzmisz jak ktoś, kto ma bardzo duże doświadczenie w temacie życia uczuciowego, zwłaszcza w sferze fizycznej - zauważyłam, zgarniając włosy na ramię. Mimowolnie odetchnęłam z ulgą, ciesząc się cudownym ciepełkiem. - A te sceny wcale nie są dziwne. Są może trochę… - aż mi policzki poróżowiały z zawstydzenia - wszakże rozmawiałam na ten temat z nowo poznanym mężczyzną! - Trochę przesadzone, tak, ale przyznasz chyba, że pewne rzeczy są możliwe. Nie wszystkie oczywiście, przyznaję że niektóre sceny trudno jest sobie wyobrazić, a co dopiero wprowadzić w życie - dodałam szybko, wciąż zawstydzona. Jakby się tak zastanowić, to miał trochę racji. Ale nadal to była moja ukochana książka! Odwróciłam na chwilę głowę w bok, wciąż zręcznie przeplatając kolejne pasma włosów. Zastanawiałam się, od jakiej strony ugryźć tę dyskusję.
- Nigdy nie czułeś czegoś takiego? To znaczy… no wiesz. Takich motylków w brzuchu, gdy na kogoś patrzyłeś? Tej niecierpliwości, gdy chciałeś kogoś już zobaczyć, a wiedziałeś, że jeszcze jest cały dzień? Tej zazdrości, gdy widziałeś, jak twoja połówka na kogoś innego patrzy, a może nawet dłużej z nią rozmawia? - zapytałam po chwili, zerkając na niego ciekawie. Przecież był przystojny, na swój sposób czarujący - jak złotousty, dowcipny łotrzyk, spotkany pod gospodą - więc tym bardziej dla mnie było nie do pojęcia, jak ktoś taki mógł nie wierzyć w miłość.
- A jeśli chodzi o te sceny, to i tak jest to wciąż lepiej opisane, niż te wszystkie długie poematy rodem z Orlais lub, co gorsza, Antivy albo Rivain! - och, pamiętałam do dziś ten skandal na dworze, gdy czyjś bratanek - zdaje się, krewny margrabiego Almeasa de Rivain - zdecydował się na swoim recitalu wyrecytować długi, wyjątkowo barwny wiersz o jego własnej miłości z hrabiną Le Vicomte wśród krzewów jeżyn. Cóż to była za granda! Jedyne tak bujnie rosnące krzewy rosły wszakże w posiadłości hrabiny. I nawet ja, nie interesująca się szczególnie skandalami, brudnymi grzeszkami i sekretami dworu, zostałam wciągnięta w to wszystko. Brrrrr.
Gorzej, że później tenże bratanek łaził za mną cały wieczór, próbując mnie poderwać na rivaińską poezję. I chociaż dar do recytacji niewątpliwie posiadał, nie miał tego czaru - który miał Javier, czyżby? - i co najwyżej mógł snuć się za mną niczym nieszczęśliwy duch, podczas gdy jego wuj musiał tłumaczyć się przed oburzonymi arystokratkami. Był to chyba jeden, jedyny wieczór, podczas którego uciekłam i schowałam się pod krzakami. Na szczęście dla mnie nie jeżyn, ale malin. Dziękowałam wówczas Twórcy, że były to maliny, inaczej bratanek, gdyby tylko napotkał mnie w tych krzakach, mógł opacznie ich znaczenie zinterpretować.
- Tak czy inaczej, ja wierzę w miłość. Nawet jeśli nie jest jak z tych książek - dodałam uparcie. Mógł się ze mną nie zgadzać, mógł się śmiać, ale nie zdenerwował mnie… jeszcze. A niechby tylko spróbował! Jednocześnie zadarłam nieco głowę, przypatrując mu się hardo - jakby dając mu do zrozumienia, że absolutnie w tym temacie nie ustąpię.
- A jeśli będziesz mi tu dalej moją książkę obrażał, to ja ci tu jakiś wiersz wyrecytuję. I będę ci szeptać do ucha, gdy tylko zaśniesz - dodałam żartobliwie. Warkocz został już upleciony, pora na ułożenie go w koronę.
Re: The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
W swoim życiu widziałem już wiele kobiet w różnym stanie ubioru i nagości. Ale jednak, gdy tylko Constantia zbliżyła się do ogniska, moje spojrzenie zmiękło, urzeczone jej drobną formą otuloną żarem z ogniska. Wciąż jeszcze ociekała wodą, która spływała kroplami z końcówek długich włosów. Niektóre z nich nieśmiało podążały za krzywizną jej policzków i szyi, znikając pod koszulą. Która również była mokra, przez co uwydatniła nieco więcej sylwetki, przylegając do niej niczym druga skóra. Teraz, gdy Constantia nie miała na sobie zbroi, wydała mi się o wiele mniejsza i delikatniejsza. Wydała się wręcz... ulotna. Jak gdyby każde nawet najmniejsze muśnięcie palców, mogłoby ją połamać. Niemal mogłem wyobrazić ją sobie ubraną w skromną, białą suknię, z wiankiem stokrotek we włosach. Wyglądała w tym momencie jeszcze piękniej niż Andraste spoglądająca na wiernych z malowideł w świątyniach.
Zaraz jednak skarciłem się w myślach za to przeciągłe spojrzenie, natychmiast wbijając wzrok w płomienie trzaskające wysoko ku gwiazdom. Constantia była piękna i chyba tylko ślepy nie zwróciłby na nią uwagi. Ale jednak nie byłem jakimś dzikusem, który zacząłby się ślinić na widok dziewczyny, która mu się spodobała. Miałem w sobie odrobinę dobrego taktu. A takie spojrzenie na pewno nie było dla niej zbyt komfortowe.
Zamiast tego sięgnąłem po jeden z suchych patyków i chwilę przegrzebałem zawartość ogniska, starając się w tym czasie pozbyć dziwnych myśli, które spróbowały wykiełkować w głowie. Zaraz potem z podróżnej torby wyciągnąłem mały pakunek, w którym owinięte było suszone mięso. Nie było najsmaczniejsze, ale wciąż stanowiło całkiem pożywny posiłek.
-Varric Tethras- zamyśliłem się, podsuwając pakunek dziewczynie i zachęcając ją w ten sposób aby się poczęstowała. Kawałków nie było zbyt dużo, trudno było je pogryźć, ale wciąż były lepsze niż nic. -To ten krasnolud, który ostatnimi czasy podbija Thedas swoimi powieściami? Nie miałem pojęcia, że zabrał się za pisanie romansów.- Nie byłem jakimś za specjalnym fanem literatury, ale nawet taki ignorant jak ja słyszał to nazwisko. Jego dzieła ostatnimi czasy zalewały rynek do tego stopnia, że nie dało się przejść przez targowisko w mieście, by nie natknąć się na jeden ze straganików wyłożony zwojami i książkami autorstwa Thedasa. Coś musiało w nich być, skoro tyle osób wymieniało za nie mieszki pełne złota. Nie mniej, gdybym wydał część swojego majątku a potem okazałoby się, że w moje ręce wpadło… to… to chyba bym się pochlastał a potem wróciłbym na targ i wychlastał sprzedawcę za robienie nabywców w konia.
I znów zapatrzyłem się w sylwetkę dziewczyny. Pomiędzy płomieniami udało mi się wypatrzeć jej drobne dłonie, które w zgrabny sposób zaczęły zaplatać warkocz. I właściwie dopiero teraz dotarło do mnie, że istotnie miała długie włosy; było to dla mnie dziwne, zważywszy na to, że większość Strażniczek i Templariuszek raczej nie pozwalała sobie na wymyślne fryzury, ograniczając się raczej do minimum. Tymczasem Constantia była… inna.
Nawet rozmowa z nią była w pewien sposób odświeżająca. Aż chciało się kontynuować temat, nawet jeśli był on trywialny i głupi i kompletnie nie pasował do okoliczności w jakich się obecnie znajdowaliśmy.
-Nie to, że mam duże doświadczenie. Po prostu… Nauczyłem się już patrzeć realnie na świat.- dodałem. Gdy tylko wydalono mnie z zakonu Templariuszy, dotkliwie zrozumiałem, że nie mam szans na znalezienie kogoś, kto szczerze by mnie pokochał.
W sumie to było na swój sposób zabawne rozmawiać z Constantią o takich rzeczach - zwłaszcza, że wydało mi się jakby jej policzki delikatnie się zaróżowiły. -Mówisz tak, jakbyś miała okazję te sceny już wypróbować- odbiłem piłeczkę, uśmiechając się przy tym z rozbawieniem. Tak szczerze? Wątpiłem w to by miała jakieś duże doświadczenie. Nie wydawała się być osobą, która łamała serca mężczyznom na lewo i prawo. Ale może jednak pozory lubiły mylić?
I znów zapatrzyłem się na jej palce, delikatnie przeplatajace rude kosmyki. Cała ta scena wydała mi się aż… magiczna. Zwłaszcza, gdy jej głos dodatkowo tak miękko wspominał o uczuciach, których cień… jakby sam poczułem gdzieś wewnątrz mojego rdzenia.
-Mylisz uprzejmość z miłością- odpowiedziałem zdawkowo, starając się zgnieść te “motylki”, które jakby połaskotały mój żołądek. Zdychajcie małe skurwysyny. -Wierzysz w takie rzeczy, bo jeszcze życie nie wybiło ci ich z głowy. Jesteś Strażniczką, więc raczej prędzej czy później zrozumiesz o czym mówię. Mimo, że jesteś inteligentna i urocza, ciężko będzie znaleźć ci kogoś na dłużej. Tacy jak my nie mają przywileju, który należy się jedynie błędnym rycerzom i chłopom wierzącym w bajki. My odwalamy tylko to co do nas należy, a ostatecznie i tak skończymy najpierw w kociołku a potem w żołądku jakiegoś Ogra w Deep Roads- westchnąłem. Cóż, niestety na pewne rzeczy trzeba było patrzeć realistycznie. Prędzej czy później pojawi się Calling. A wtedy zostaje już tylko udać się na śmierć lub czekać aż sami zmienimy się w jednego z potworów, z którymi do tej pory walczymy. Żaden scenariusz nie współgrał z założeniem szczęśliwej rodziny. Mogliśmy więc jedynie łapać momenty. Krótkie chwile przyjemności i zauroczenia. A potem odchodzić i znikać bez śladu, zupełnie jak mgła która rozpływała się wraz z nastaniem poranka.
-A od poezji z Antivy proszę się odczepić!- żachnąłem się -Doprawdy, kto nie lubi poematów o żegludze, piratach i wiecznie kwitnących kwiatach!- no dobra, może kilka miałem okazję przeczytać gdy jeszcze byłem w szeregach zakonu. Nauczyciele stawiali na znajomość kultury naszej “ojczyzny” nawet chyba bardziej niż na cokolwiek innego. Wciąż - te poematy były ciekawsze niż pieśni o Stwórcy, które trzeba było recytować każdego ranka. Na cycki Andraste, to była czysta nuda.
-A więc skoro w nią wierzysz, czeka cię jeszcze wiele rozczarowań- dodałem, chwytając kawałek suszonego mięsa i spróbowałem odgryźć kawałek. Gumowa konsystencja z trudem dała się oderwać od reszty porcji, przypominając bardziej kauczuk o posmaku krwi i dziczyzny, niż faktyczne mięso. -Ale kto wie, może znajdziesz kogoś, kto da ci chociaż chwilę pomarzyć, zanim nadejdzie Calling.- dodałem, nieco mlaskając i wciąż starając się rozprawić z kęsem, który jak na złość nie chciał dać się rozgryźć.
Aż zaczęła mnie boleć szczęka od tego żucia. -No chyba, że już kogoś znalazłaś? Jaki jest ten szczęśliwiec? - czułem, że mogę wejść na bardzo grząski grunt. Strażnicy niechętnie dzielili się wszakże swoją przeszłością ani teraźniejszością.
Zaśmiałem się zaraz, jakoś dziwnie urzeczony jej dalszą groźbą.
-Gdy tak to przedstawiasz, nie widzę w tym niczego złego. Ale wtedy mógłbym spróbować cię uciszyć w ten czy inny sposób. Więc uważaj.- dodałem, roześmiany. Być może za skradziony pocałunek nie oderwałaby mi głowy? A nawet jeśli, to wciąż byłaby to tylko i wyłącznie jej wina!
- Einsamkeit
- Posty: 116
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
Zerknęłam na niego spod opuszczonych rzęs, wyczuwając na sobie jego spojrzenie. Chociaż starał się nie patrzeć, nietrudno było się domyślić, dokąd jego wzrok wracał. Kąciki moich ust delikatnie powędrowały w górę, siłą rzeczy; znamiennym było to, że przy jakimkolwiek innym mężczyźnie czułabym się skrępowana, jednak tym razem nie miałam nic przeciwko. I jak Javier się we mnie wpatrywał, tak i ja obserwowałam jego. Jak płomienie tańczyły, oświetlając jego twarz, rozświetlając jasne oczy i rzucając delikatne cienie pod kośćmi policzkowymi. Już był suchy, zauważyłam. Lecz wzrok, siłą rzeczy, mimowolnie, przewędrował z jego twarzy na szyję i ramiona, znów wracając na tors. I znów przypomniałam sobie jego słowa, mówiące, że bywał już w większych tarapatach. Byłam zaintrygowana; chciałam usłyszeć tę historię. Opowieść o bliźnie, która widniała na jego torsie i połyskiwała delikatnie w blasku płomieni. Ciekawe, czy nadal bolała? Niektórych starych ran nadal lepiej było nie dotykać, bowiem budziła nieprzyjemne odruchy; ciekawa byłam, cóż by się stało, gdyby musnąć ją opuszkami palców i przewędrować szlakiem jego blizn, poznając jego historię. Z tego zamyślenia wyrwał mnie głos Javiera, który nadal zresztą kontynuował rozmowę. O, jakże mi ulżyło, że mój nowopoznany towarzysz był tak towarzyski. Wielu Strażników komunikowało się głównie za pomocą chrząknięć i chrumknięć, co nieszczególnie pomagało w nawiązaniu dialogu. Przynajmniej tutaj nie miałam wątpliwości, że to wszystko mi się nie śni… chociaż? Kto wie? To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
- Tak, to ten. Też się zdziwiłam, myślałam że tę książkę napisał jakiś jego marny imitator - zgodziłam się, zanim oderwałam od niego wzrok. A widząc, jak wyciąga do mnie dłoń z zawiniątkiem, przysunęłam się bliżej niego, by móc się poczęstować. Siedziałam teraz już blisko niego, na wyciągnięcie ręki; kiwnęłam z wdzięcznością głową i sięgnęłam po kawałek mięsa. Cóż, zdecydowanie lepsze to było niż jakiś upolowany, lichy ptak. Ostatnio moja dieta składała się głównie z wodorostów (nie były takie złe) czy innej drobnej zwierzyny. Może w sumie upoluję nad ranem jakiegoś nuga czy fenneca. Zawsze było mi szkoda tych zwierzątek, ale z drugiej strony do wyboru miałam albo to, albo umrzeć z głodu. Aczkolwiek do perfekcji opanowałam przyrządzanie zupy z wodorostów.
- Jak na początku byłam sceptyczna, tak widać po kilku stronach jego styl - dodałam pogodnie, żując kawałek mięsa. Faktycznie było suche, twarde i trudne do pogryzienia, jednak nie dawałam tego po sobie poznać. Liczyło się to, że przynajmniej mieliśmy co zjeść, dzięki uprzejmości Javiera zresztą. Poza tym sam fakt, że żułam to wszystko dłużej, by tylko zmiękczyć mięso, skutecznie syciło głód. O, proszę, nie dość że kolacja to jeszcze dieta w jednym.
Moje dłonie znów zawędrowały do warkocza, poprawiając sploty, zanim sięgnęłam po torbę podróżną, dotychczas przytroczoną do pasa mojej zbroi. I dopiero w tym momencie uderzył mnie całkowity surrealizm całej tej sytuacji: siedzieliśmy sobie tutaj, przy ognisku, gawędząc sobie o wszystkim i niczym, nosząc stroje “po domowemu” - czyli nie w zbrojach - na całkowicie niegościnnym kawałku ziemi. Wybrzeże Sztormów było przecież, przynajmniej takie było moje zdanie, zapomnianym przez boga miejscem. A niedaleko nas znajdowali się Czerwoni Templariusze, wydobywając coraz to mroczniejsze odmiany czerwonego lyrium na powierzchnię.
- Wraz z doświadczeniem przychodzi realizm. Ale czasami… czasami, tak myślę, warto jednak uwierzyć w pewne rzeczy, nawet jeśli nasze przeżycia mówią inaczej - odparłam z lekkim uśmiechem. A słysząc to podchwytliwe pytanie i widząc jego rozbawiony uśmiech, tylko potrząsnęłam głową, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Chyba bardzo chcesz poznać szczegóły moich doświadczeń, skoro tak mówisz - odwzajemniłam mu się z uśmiechem, sięgając po spinki. Musiałam wszystko utrzymać w jednym miejscu. Zręcznym ruchem palców ułożyłam warkocz, splatając go w koronę, umieszczając spinki tam, gdzie powinny były być od samego początku.
Cicho zachichotałam, słysząc o myleniu uprzejmości z miłością. Czyżby?
- Ach, ależ takie pomyłki to jest domena mężczyzn, Javierze. - odparłam z rozbawieniem, zerkając na niego, zanim lekko się wzdrygnęłam, czując zimny podmuch wiatru na odsłoniętym karku. Długie włosy, luźno rozpuszczone, chroniły całkiem nieźle przed wiatrem.
A słysząc kolejne słowa, tylko pokiwałam głową w milczeniu, zanim na ramiona narzuciłam sobie ten lichy koc, przywleczony z konia; mimowolnie może trochę posmutniałam, bo jednak - jakby nie spojrzeć - sporo miał racji.
- My i tak nie powinniśmy mieć kogoś na dłużej, chyba, że między sobą - odparłam cicho. - My, Strażnicy… prawda jest taka, że i tak nikt inny nas tak dobrze nie zrozumie, jak my wszyscy siebie nawzajem.
Czyż nie miałam racji? Wiele kobiet, mężczyzn, oczekiwało od swojego partnera lub partnerki ustatkowania się. Pewnej lojalności. A jednak my nie mogliśmy tego zaoferować. Byliśmy w ciągłej, wiecznej wędrówce, a gdy zaczynał nas wzywać Zew - także ucieczce. Bowiem z czasem zaczynały ścigać nas demony i koszmary rodem z najgłębszych piekieł. Tego nie potrafił zrozumieć prosty chłopak z Ferelden, czy skromna karczmarka z gospody w Antivie, nie mówiąc już o arystokracie rodem z Orlais. Dla nich nasze problemy były zbyt inne, zbyt odległe. Tylko Strażnik, widzący innego Strażnika, pojmował, przez co przeszedł i wiedział, co go czekało.
Na chwilę pogrążyłam się w myślach - dość ponurych, znacznie bardziej, niż wcześniej, zanim rozpogodziłam się na wzmiankę o poezji z Antivy. Czyżby? Mógł dostrzec w moich oczach przebłysk rozbawienia. Najwyraźniej trafiłam na przystojnego patriotę, miłośnika swoich rodzinnych stron. A takich bardzo lubiłam denerwować swoją opinią na temat ich poezji. Która była rodem z piekła, swoją drogą.
- Ja nie lubię. Nie, kiedy musisz siedzieć i słuchać niekończącego się poematu, który wydany w formie książki ma około trzydziestu stron. - życie dworskie było dla mnie koszmarem. Gdy nie musiałam uczestniczyć w tym wszystkim, oddychałam z ulgą - w końcu w domu mogłam usiąść przy oknie, zaczytana w książce, pogrążona w całkiem innym świecie, gdzie kłamstwa, półprawdy i intrygi mnie nie dotyczyły.
- Ach… twe oczy lśnią jak języki ognia,
lecz to tylko cień żaru, który naprawdę skrywasz.
Rozpalasz mnie – cicho, stopniowo –
aż staję się płomieniem gotowym spalić się dla ciebie.
Moje pragnienia biją o brzeg twego milczenia,
niczym fale sztormowe – niespokojne, głodne,
a ty…
jesteś jak skała pośrodku morza:
zimny, doskonały, nieosiągalny,
jakby wykuty z samego snu o sile i obojętności.
Czy nie czujesz, co się we mnie tli?
Czy naprawdę nie widzisz, że już od dawna płonę?
Dla ciebie zrobiłabym wszystko.
Jednym szeptem mógłbyś poprowadzić mnie
aż po koniec świata…
albo jednym spojrzeniem strącić mnie w bezkresne głębiny.
Spójrz.
Tylko spójrz na mnie i powiedz:
czy jestem dla ciebie kimś…
czy tylko powietrzem, które cię otula, a ty go nie dostrzegasz?
Byłam twoją gwiazdą,
bliską, jasną, wierną,
a teraz, bez twego spojrzenia,
jestem tylko spadającym światłem –
gasnącym, lecz wciąż pragnącym cię oświetlić.
- wyszeptałam, wpatrując się w Javiera. - I teraz wyobraź sobie, że ten poemat ma kolejne trzydzieści stron, a ty musisz słuchać samouwielbiających się poetów przez kilka godzin. Nie, jestem święcie przekonana, że Antivańscy poeci przede wszystkim uwielbiali słyszeć dźwięk swojego własnego głosu, rymy i sens zostawiając na później. Chyba że uważasz, że jednak to, co usłyszałeś, to jest majstersztyk? - zapytałam przekornie, nie mogąc się oprzeć, by wbić mu tę szpileczkę; jednocześnie roztarłam dłonią chłodny kark. Ech. Po chwili pomacałam dłonią materiał koszuli, który na mnie sechł. Nadal był wilgotny. Musiałam poczekać.
- Wierzę w miłość, bo miałam okazji jej doznać, nawet jeśli trwało to krótko - odparłam szczerze. - I zarazem współczuję ci, że ty nie miałeś okazji się przekonać, jak bardzo piękna ona potrafi być.
Słysząc jego kolejne pytania, potrząsnęłam głową i posmutniałam, tym razem już bardziej widocznie, niż chciałam to okazać; chociaż pogodziłam się z nieobecnością Otto, świadoma, że już dawno nie żyje, nadal mimo wszystko łapałam się niekiedy na myślach, jak bardzo mi go brakowało. O, nie miałam wątpliwości, że gdybym tylko zechciała dołączyć do Szarych Strażników i tak, i tak, on by za mną podążył - dosłownie, właśnie, na koniec świata… cóż za ironia losu: zawsze byłam przekonana, że to on byłby prędzej Szarym Strażnikiem. Zawsze chciał do nich dołączyć. A teraz, zamiast niego, siedziałam tutaj ja, rozmawiając z wyjątkowo wygadanym Antivańczykiem. Kto wie? Ciekawe, jak by się dogadał z Javierem?
- Powiedzmy, że mam uraz do Templariuszy. A odnośnie tego uciszania… obiecujesz czy straszysz? - zerknęłam na Javiera z delikatnym, filuternym uśmiechem, chcąc zamaskować smutek. Przekomarzanie się i rozmawianie o takich błahostkach skutecznie odciągało moje myśli od Otto i rzeczywistości, która nas otaczała.
Jednak po dłuższej chwili nachyliłam się do jego ucha. Pokusa dokuczenia mu była silniejsza, znacznie silniejsza. Poniekąd byłam wdzięczna losowi: przynajmniej teraz nie myślałam o Otto, odciągając swoje myśli od niego, a skupiając się na teraźniejszości. Wiedziałam, że powinnam była to zrobić, że powinnam była myśleć o czymś innym - a jednak umysł i serce rządziły się swoimi sprawami, wcześniej pogrążając mnie w większym smutku.
- Te vi de lejos, piano, sin querer.
Ma il corpo sabe lo que l’anima finge dimenticare.
Tu aroma non ha llegado aún,
pero ya hay un rincón in me che lo espera.
Quedate.
Anche sin decir parola.
Porque a volte… il silenzio anche arde. - szepnęłam mu do ucha. Nie mogłam się powstrzymać.
Re: The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
Najwidoczniej nie tylko ja jej się przyglądałem. Choć Constantia robiła to o wiele dyskretniej ode mnie i tak czułem na sobie jej spojrzenie przemykające po twarzy, karku i znikające pod skrawkami koszuli osłaniającej tors. Cóż, po prawdzie trochę jej się dziwiłem - w końcu nie byłem jakiś specjalny. Od innych strażników właściwie różniłem się tym, że nie miałem metrowego zarostu, w miarę regularnie się kąpałem i czasem zdarzyło mi się ubrać coś innego niż kawał zbroi. Cała reszta zostawała praktycznie taka sama - byłem wyrzutkiem, kimś kto nie miał ani imienia ani przeszłości. Włóczyłem się to tu to tam bez celu. Nie byłem też jakimś wyszukanym szermierzem, a moja sylwetka była dość przeciętna. Tak samo jak i uroda. Wyglądałem jak typowy obywatel Antivi. Nic dodać nic ująć. Nic specjalnego tak ogólnie.
A jednak Constantia najwidoczniej znalazła w tym wszystkim coś, na czym dało się na chwilę zawiesić wzrok. Cholera, musiała mieć naprawdę niskie standardy skoro zainteresowała się kimś takim jak ja.
Posłałem jej przelotny uśmiech gdy przysunęła się do mnie i poczęstowała kawałkiem mięsa. Cóż, wyraz jej twarzy raczej nie wskazywał na to, by zajadała się nim ze smakiem. Prawda, mi też ciężko przychodziło przełknąć to paskudztwo, niestety nic lepszego nie miałem. Pech chciał, że tych pokrytych zaroślami skał nie zamieszkiwało zbyt wiele zwierzyny, a i o jakieś jagody czy owoce było szalenie trudno. Zostawały algi i wodorosty, których chyba było tu aż na pęczki. Tylko problematyczne było to, że z tego nie dało się na dłuższą metę wyżyć. Nie, jeśli chciało się mieć siłę by dźwigać zbroję i czasem jeszcze pomachać mieczem od tak dla rozgrzania mięśni.
-Lubisz jego książki?- zagadnąłem, w zaciekawieniu wpatrując się w misterną fryzurę, która powstawała na jej głowie. To tłumaczyło dlaczego wcześniej nie zorientowałem się, że ma długie włosy. Skrzętnie skrywała je w plątaninie skomplikowanych kształtów i form, które najwyraźniej miały dodatkowo pomóc upchnąć burzę loków pod chroniącym głowę hełmem. W zasadzie zastanawiałem się czy to w gruncie rzeczy nie było niewygodne; włosy miały przecież tą niemiłą tendencję do plątania się i wpadania w oczy w najmniej odpowiedniej okazji. Nie mnie to było jednak oceniać, a skoro tak się nosiła oznaczało to, że raczej jej to nie przeszkadzało.
-Mówisz jak kapłanki w świątyniach, które opiewają dobroduszność Andraste- odpowiedziałem z przekąsem. One też mówiły o tym, że trzeba wierzyć. Tylko, że z tej wiary bardzo często nic nie wychodziło. Albo raczej - przydawała się jedynie im, gdy trzeba było oferować rozgrzeszenie w zamian za wygrzebanie z mieszka kilku monet na jałmużnę. Oj nie, z tym całym Stwórcą nie było mi po kolei. Pokłóciliśmy się dawno temu i jak dotąd świetnie szło mi udawanie, że wcale go nie ma.
-To ty zaczęłaś temat- dodałem, mimo wszystko nie dając za wygraną. Choć spodziewałem się, że tego typu tematy raczej pozostaną niewysłowione. Mogliśmy się przekomarzać ale prawda była taka, że takie rzeczy były sprawą iście prywatną i żadnemu z nas nic do tego nie było, co druga osoba robiła w swojej alkowie.
-Hah, święta prawda- dodałem zaraz, chichocząc cicho na jej celną uwagę. -Kobiety są dla nas czasami zbyt skomplikowane. Ale to nadaje wam uroku, czyniąc z was zawiłą zagadkę.- dodałem.
Ah żałowałem, że nie miałem przy sobie żadnego cieplejszego odzienia. Gdy tylko Constantia zadrżała, rozejrzałem się wkoło, jednak poza brudnym materacem na którym spałem i materiałem służącym mi za ochronę przed deszczem, nie miałem zbytnio niczego czym mógłbym ją okryć. Mokra koszula susząca się na krzaku raczej by nie pomogła, nie mówiąc o lodowatej zbroi z kutego metalu. Aż było mi głupio, że nie mogę pomóc jej w tej kwestii… na szczęście dziewczyna znalazła kawałek materiału, którym mogła się okryć. Ja mogłem jedynie dorzucić drwa do ogniska i postarać się by ogień jeszcze bardziej wystrzelił w górę, oferując kojący żar.
-To dużo zależy od tego, czy szukasz tego zrozumienia- odparłem nieco pokrętnie. Rozumiałem co miała na myśli i zgadzałem się z tym; jednak jej wyraz twarzy sprawił, że mimowolnie spróbowałem jakoś ją pocieszyć. -Nie ma nic złego w chwili zapomnienia. To chyba jedyne, na co możemy liczyć. Ale nawet taka drobna chwila bliskości potrafi zapełniać tą pustkę, którą nosi się wewnątrz.- nie mówiłem do końca o sobie. Ja takie miłostki traktowałem jako czystą rozrywkę - raczej nie byłem zdolny do kochania kogokolwiek i wolałem nie brnąć w takie zależności. Rozstania były trudne i cholernie komplikowały wiele spraw. Lepiej było więc jasno postawić granicę i obwieścić, że nie jestem dobrym materiałem na partnera - co najwyżej chwilowego kochanka. Ale pewnie z Constantią było inaczej. To jak posmutniała, dało mi do zrozumienia, że temat najwidoczniej był dla niej ważny. Inaczej patrzyła na to wszystko niż ja, a ja jedyne co mogłem zrobić to to uszanować i spróbować jakoś podnieść ją na duchu.
-No i jest też sporo Strażników, którzy są całkiem w porządku. Jasne, niektórych można by wrzucić do bali z wodą i mydłem, innych potraktować nożycami do strzyżenia owiec, a jeszcze innych nauczyć dobrych manier, ale jestem pewien, że po takiej kuracji byliby niczego sobie.- zażartowałem -Na pewno wśród nich znajdzie się ktoś, kto będzie podzielał twoje zdanie. Życzę ci tego.- dodałem ze szczerością.
Na szczęście Constantia rozpogodziła się gdy podjęliśmy temat Antivskiej poezji. Ah, całe szczęście! Dla tego delikatnego uśmiechu, byłem w stanie przełknąć tą narodową dumę i zawtórować jej śmiechem, gdy recytowała jeden z utworów.
-Ten poemat nie jest wcale taki zły! Ma w sobie prawdziwą głębię!- żachnąłem się, podtrzymując swoje zdanie. -Z resztą co jest złego w słuchaniu własnego głosu, jeśli prawi on o rzeczach ważnych i pięknych?- powiedziałem, przybierając pompatyczny ton i nadymając dumnie pierś… tylko po to, żeby zaraz wybuchnąć śmiechem. -No dobrze, tu mnie masz. Przestałem słuchać w połowie i nie wiem co było na końcu. A trzydzieści stron to czysta mordęga. Ale! Jestem prawie pewny, że dałoby się znaleźć coś o wiele lepszego.- odpowiedziałem, zastanawiając się przez chwilę. Zaraz potem wyprostowałem się jak struna, układając jedną z dłoni na piersi, a drugą wysunąłem w przód w stronę gwiazd. Chciałem wyglądać komicznie, jak przerysowana karykatura poety, który dostawał ekstazy na dźwięk proklamowanych słów.
-Stokrotka — imię niby z łąki,
lekkie jak śmiech, bez wielkiej wagi,
a jednak miesza mi w głowie z wdziękiem,
jakby znała czar od pierwszej magii.
Spotkaliśmy się ledwie dzisiaj,
gdy słońce ślizgało się po jej głosie —
a wciąż jej obraz wciąż mnie goni
i rośnie we mnie jak kwiat w rosie.
Nie byłem mistrzem w tworzeniu wierszy, w zasadzie były to słowa, które przypłynęły do mnie pod wpływem chwili, a rymy i rytm nie grały tak jak powinny. Nie mniej miałem nadzieję, że to ją trochę udobrucha. -To dzieło wielkiego mistrza. Javiera Maraveza- dodałem zanim skłoniłem się nisko i zaśmiałem cicho. -I co powiesz na to, moja pani?- dopytałem, ciekaw czy wciąż będzie miała ochotę trochę się podroczyć.
Westchnąłem jednak, gdy na powrót powrócił temat miłości. Wierzyłem jej, że mimo wszystko poczuła współczucie względem mnie - jednak było ono w zupełności zbyteczne. Nie potrzebowałem litości, świetnie radziłem sobie samemu i czasem, tylko czasem, nachodziła mnie jakaś dziwna, obca tęsknota za czymś, czego nie rozumiałem.
-Nie musisz mnie żałować. Jestem człowiekiem, który nie ma serca. Gdy było się tam gdzie byłem, gdy robiło się to, co robiłem - musiało się go pozbyć.- zasępiłem się lekko.
Ile to już lat minęło odkąd zabiłem pierwszego człowieka? Był to mag, który stracił panowanie nad swoimi własnymi zaklęciami. Wprawdzie podejrzewam, że dałoby się obejść bez przelewania krwi ale to… był mój pierwszy instynkt, pierwsza myśl, pierwsza pieśń szeptana przez lyrium płonące w żyłach. Ratować się, nie ważne co. A potem gdy krew przylgnęła do rąk… nie było potrzeby już jej zmywać. To było nawet w pewien sposób elektryzujące - czuć przewagę i być panem czyjegoś losu, widzieć przerażenie w oczach i słuchać błagalnych łkań zanim ostrze wbiło się w ciepłe tkanki, rozlewając przy tym czerwoną posokę. Serce nie było do tego potrzebne.
-Tak, ja też ich nienawidzę- odpowiedziałem zdawkowo na jej słowa. Mówiłem wszakże także i o samym sobie.
Wbiłem spojrzenie w płomienie migoczące w ognisku. Drewno powoli się dopalało, zmieniając w popiół pachnący żywicą. Gdzieś w oddali dało się słyszeć poszczekiwanie dzikich mabari. I ten spokój, pełen melancholii przerwało nagle ciepło, które poczułem tuż przy lewym uchu. Przymknąłem oczy, wsłuchując się w dobrze znane mi słowa. W język, którego… nie słyszałem już od tak dawna.
-Restare? E se já sto—
como sombra sotto l’occhiello?
Silêncio... io posso calar
com un fuego que toca senza tocar.
E il profumo... forse sei tú que lo lleva,
solo que aún no sabes.
Odparłem niczym zahipnotyzowany, podążając za kolejnymi strofami. I nim się spostrzegłem, zwróciłem się w jej stronę, zpatrując w ten cudowny kolor miodu odbijający w jej spojrzeniu. Teraz, gdy była tak blisko, znów poczułem jej przyjemny zapach, a także ciepło, tak delikatne i ulotne. I nim sam się spostrzegłem, jeden ruch wystarczył by Constantia znalazła się na trawie. A ja zawisłem nad nią, jedną dłonią dociskając do ziemi jej nadgarstek. W milczeniu wpatrzyłem się w cienie, które rysowały się na jej twarzy, chłonąc tą chwilę zupełnie tak, jakby czas nagle się zatrzymał. Z początku chciałem ją trochę nastraszyć, spełnić swoją “groźbę”, ale gdy tak się w nią wpatrywałem, jakieś dziwne pragnienie rozlało się w mojej duszy. A ja nie potrafiąc mu się sprzeciwić, nachyliłem się nad dziewczyną, składając krótki pocałunek na jej skroni. Jej skóra była taka delikatna… taka ciepła… Ach! Javier, co ty wyrabiasz?!
-Groźba spełniona- odpowiedziałem, zaraz posyłając jej rozbawiony uśmiech. Choć wewnętrzny głos klął na mnie i wyzywał mnie od najgorszych zwyroli. No bo to się nie godziło! Co mi w ogóle strzeliło do łba!
-A teraz jeśli pozwolisz, pójdę się trochę przespać. Zmienię cię za kilka godzin. Gdyby coś się działo, wiesz gdzie mnie szukać- dodałem, odsuwając się od niej i nim zdążyła coś powiedzieć, podniosłem się i skierowałem w stronę posłania. Nie chciałem by dostrzegła, że po tym nagłym pocałunku, moje niesforne policzki zaróżowiły się jak u jakiegoś chłystka.
- Einsamkeit
- Posty: 116
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: The Shadow of the Calling [2os, fantasy]
Nawet nie zauważyłam, że czas mijał tak szybko przy rozmowie z Javierem; miałam wrażenie, że zaledwie parę chwil temu przybyłam do jego obozowiska. Obserwowałam go z filuternymi ognikami w oczach, ciekawa jego reakcji. Kobiety były czasami zbyt skomplikowane? O, tu niestety musiałam się z nim zgodzić, jakkolwiek bardzo bym nie chciała. Ale jednak nie mogłam zaprzeczyć, że trochę racji miał.
No i jest też sporo Strażników, którzy są całkiem w porządku. Jasne, niektórych można by wrzucić do balii z wodą i mydłem, innych potraktować nożycami do strzyżenia owiec, a jeszcze innych nauczyć dobrych manier, ale jestem pewien, że po takiej kuracji byliby niczego sobie. - już miałam się do tego odnieść, ale zaskoczył mnie w następnej chwili tym wierszem. Wsłuchiwałam się w niego jak urzeczona, to było… urocze. Naprawdę, niesamowicie urocze, i… chyba znów policzki powlekały się rumieńcem. Reagowałam jak jakaś narwana nastolatka; o, nie miałam już absolutnie żadnych wątpliwości, że Javier mógłby każdą pannę owinąć sobie wokół palca. A jak pozował! Aż się zaśmiałam cicho, widząc jak Javier uniósł dłoń do piersi, a drugą do gwiazd, niejako jakby parodiując tych wszystkich nadętych nadwornych poetów od siedmiu boleści. Musiałam przyznać, że efekt komediowy wyszedł mu perfekcyjnie.
Pokręciłam głową jedynie, słysząc że “nie ma serca”. Nie zgadzałam się z tą opinią; widziałam przecież, jak mnie pocieszał. Jak podzielił się ze mną swoim jedzeniem, chociaż sam niewiele miał. Jak zaoferował pierwszą wartę. Jak zauważył, że marznę, i dorzucił drwa do ogniska, nic nie mówiąc. Javier miał serce, tylko uparcie nie chciał tego przyznać. Tak nie zachowywał się człowiek, któremu był obojętny los drugiej osoby.
Jednocześnie wsłuchiwałam się jak urzeczona w jego głos, gdy odpowiedział mi również po antivańsku; chociaż moja znajomość języka była już nieco przykurzona - w końcu nie byłam w Antivie ani Orlais już od kilku lat - to jednak zrozumiałam, co chciał powiedzieć. Aż otworzyłam szerzej oczy, czując ten leciutki dreszcz, przebiegający przez moje ciało, gdy Javier mówił dalej.
Cisza? Ja umiem milczeć tak, że w niej drży wszystko, czego nie wypada dotknąć. - miałam wrażenie, że wcale nie kłamał, a wraz z tymi słowami pojawiło się między nami to delikatne, drżące napięcie, przypominające nitkę pajęczyny, rozwieszoną pomiędzy dwiema gałęziami; gdyby spadła na nią kropla deszczu, ta pajęczyna mogłaby zadrżeć i, kto wie - przerwać się na wpół. Nie miałam wątpliwości, że gdyby to zadziało się między nami, mogłoby wydarzyć się między nami coś więcej, coś, czego oboje byśmy się nie spodziewali. Bo nie miałam wątpliwości, że oboje nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw tego wieczoru.
Wpatrywałam się w jego oczy, tak jasne, rozświetlone przez płomienie - i, czyżby, coś jeszcze? - niczym zahipnotyzowana mysz, wpatrująca się w oczy kota. Otulał nas orzeźwiający, delikatny zapach moich perfum, słodka woń żywicy, stapiająca się z ogniskiem, i woń morza, niosąc ze sobą zapach soli. Nawet nie zauważyłam, że pochyliłam się do niego, słuchając go z zafascynowaniem; nigdy nie lubiłam antivańskiego, a jednak w jego ustach brzmiał niczym ichniejsze wino - słodki, pełen pokusy i niewypowiedzianej obietnicy. I pragnęło się słyszeć - spijać, czuć - więcej i więcej… teraz pojęłam, czemu dworskie panny niemal mdlały na widok Antivańczyków, mających ten czar Javiera.
W następnej chwili to napięcie między nami pękło; poczułam pod plecami, przyszpiloną dłonią chłodną ziemię i przyjemny ciężar Javiera na sobie. Aż wstyd to przyznać mi było, jednak moje ciało nie pozostało obojętne, odzywając się rozkosznym mrowieniem tu i ówdzie, przyjemnym gorącem i pragnieniem - tym dziwacznym, nieodgadnionym. Jego jasne włosy łaskotały moją twarz, gdy opadły luźno między nami. Moja dłoń, którą odruchowo uniosłam do góry pod wpływem tego nagłego ruchu, zaskoczona jego szybkim działaniem, wylądowała na jego przedramieniu. Cóż, skurkowaniec był bardzo szybki. Teraz dotarło do mnie, jak wiele miałam szczęścia. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to bez wysiłku. Nie mogłam równać się z jego refleksem.
Miałam wrażenie, że serce bije mi głośno jak dzwon, a galopuje jeszcze szybciej, niżby jakiś nieszczęsny kapłan nadążał ciągnąć za sznurek; palce delikatnie zacisnęły się na jego bicepsie, wędrując powoli w górę, na ramię, do obojczyka. Nie czułam się zagrożona, nie… nadal wpatrywałam się w jego oczy, twarz, z przyjemnością obserwując teraz te wszystkie szczegóły z bliska. Delikatny zarost, ładnie wykrojone usta, znajdujące się tak blisko…
-Se mi tocas así,
quizá… - wyszeptałam ledwie słyszalnie. Przymknęłam oczy, czując ten delikatny, krótki pocałunek na mojej skroni. Przypominał raczej delikatne muśnięcie niczym powiew wiatru, niż pełnoprawnego buziaka. Aż zaczerpnęłam głęboki oddech, czując, jak policzki, nie - całe moje ciało powleka się żarem. Javier odczytywał moje myśli szybciej, niż nadążały moje słowa.
- Cóż, przynajmniej mam teraz gwarancję, że faktycznie spełniasz swoje groźby. Będę mieć to na uwadze - zaśmiałam się cicho, ledwie słyszalnie. Jego słowa przerwały ten magiczny moment, znów przywracając mnie do stanu rzeczywistości. Jego, najwyraźniej, również. Ale… musieliśmy wrócić do rzeczywistości, nawet jeśli… nawet jeśli chciałam, by ten moment potrwał odrobinę dłużej. Miałam wrażenie, że wypiłam aż za dużo antivańskiego wina… słowa Javiera wciąż buzowały przyjemnym ciepłem, pozostawiając swój ślad - tak, jak gdyby nie pocałował jedynie mojej skroni, ale jego usta zawędrowały dalej. I sama ta myśl wystarczała, żeby mnie zawstydzić, a moje ciało zostawić na pastwę pełzającego wewnątrz żaru.
Podniosłam się po chwili z ziemi, obserwując, jak szybko zerwał się w stronę swojego posłania. Uśmiechnęłam się lekko do jego pleców. Czyżby pan wygadany się zmieszał swoją reakcją? Jednocześnie odetchnęłam, czując zimny podmuch powietrza na moich policzkach. Były rozpalone…
- Dobrej nocy. Aha, Javier… odnośnie twoich słów wcześniej… nie myl determinacji z brakiem serca - dodałam cicho, otrzepując się. Koszulę miałam już bardziej niż mniej suchą, więc mogłam wciągnąć na siebie tę drugą, grubszą, i zbroję. Odwróciłam się do niego, sięgając po mój rynsztunek. Arystokraci, tacy jak ja - a raczej, głównie dziewczyny - zwykle skupiali się na walce nożami lub strzelaniu z łuku. Szermierki uczyli się głównie panowie, którzy byli zresztą przygotowywani do służby w wojsku - tak jak moi kuzynowie.
Toteż gdy tylko uporałam się wreszcie z mocowaniem wszystkich tych pasków i elementów zbroi, sięgnęłam po swój łuk. Wyprostowałam się odruchowo, czując pod palcami ciepłe drewno. Nie był mój - nigdy nie należał do mnie, ale do jakiegoś nieostrożnego Templariusza, przypadkiem napotkanego nieopodal zakładu Grantów, produkujących strzały - ale nie wyobrażałam sobie bez niego wędrować przez te wszystkie ziemie. Po tylu latach znałam każdy jego szczegół na pamięć, także wydrapane w drewnie imię i nazwisko mężczyzny. Matthias Brenks. Czasem zastanawiałam się, co się z nim stało i jakie były jego losy. Czy dostał nowy łuk? A może został splamiony czerwienią? Miałam tylko nadzieję, że biedny pan Grant, który wytwarzał strzały na zamówienie dla Zakonu w Kirkwall, nie poniósł konsekwencji ze strony Brenksa.
Gdy Javier w końcu poszedł spać, przyczaiłam się w mroku, pozwalając ognisku przygasnąć. Gdyby ktokolwiek przyszedł, zauważyłabym go szybciej niż on mnie. Niekiedy tylko kontrolnie, przelotnie zerkałam na śpiącego mężczyznę, jak gdyby chcąc się upewnić, że nadal oddycha - że nadal jego klatka piersiowa się porusza - i że wszystko jest w porządku.
Paradoksalnie odetchnęłam, gdy wtedy, te kilka chwil temu, postanowił się odsunąć: miałam nieodparte wrażenie, że gdyby tylko jego usta zawędrowały niżej i napotkały moje, ta delikatna nić między nami zostałaby gwałtownie rozdarta, nie mówiąc już o innych rzeczach. Javier wykazał się wyjątkową przytomnością umysłu i rozsądkiem. Szanowałam fakt, że umiał zachować tę kontrolę. Teraz, gdy byłam sama z tym wszystkim, było mi łatwiej to wszystko poukładać, mimo mętliku w głowie.
Czy nie słyszysz nas?
Dlaczego odwracasz od nas wzrok?
Jesteśmy tu. Czekamy na ciebie.
Podążaj tylko za naszym światłem,
Za pochodniami, które zapaliliśmy dla ciebie,
Czekając, aż do nas dołączysz.
Usłysz nas. Dołącz do nas. Bądź z nami.
Stań się jedną z nas. Wypełnij ten krąg życia i śmierci.
Dlaczego odwracasz od nas wzrok?
I ty też taka będziesz, już nie tak piękna i młoda,
Twa skóra popęka i skruszy się.
Odsłoni kości i ścięgna,
Oczy pokryją się białym welonem śmierci,
Lecz staniesz się nieśmiertelna.
Dołącz do nas, a ujrzysz swoich upadłych braci,
Którzy odpowiedzieli na nasz Zew.
Jesteśmy tu. Czekamy na ciebie.
Musiałam ochłonąć i przemyśleć to wszystko. Jeszcze nigdy mi się coś podobnego nie zdarzyło; nawet Otto był… spokojniejszy, żeby tak to ująć. A może nigdy nie czułam przy nim tego samego, co teraz? Co za bałagan! Pierwszy raz miałam w głowie taki kajfasz. Wcześniej wszystko wydawało się być proste. Ot… po prostu… napotkać Strażnika, pogadać, odhaczyć na liście i to wszystko. Ale co później? Znajdę ich i co? Wrócę do kryjówki Strouda? A co, jeśli dopadnie mnie też Zew, zanim zdołam wykonać swoje zadanie? I ja go słyszałam - był co prawda jeszcze cichy i spokojny, ale nie miałam złudzeń że wkrótce zacznie wołać głośniej, wzywając mnie do spełnienia obowiązku. I co wtedy…?
Dlaczego odwracasz od nas wzrok?
Będziesz i tak, taka jak my.
Możesz od nas uciekać choćby na koniec świata,
Lecz nie odmienisz swojej przyszłości.
Nie brałam pod uwagę porażki. I chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że z Javierem u boku będzie łatwiej podróżować, to jednak przerażał mnie ten Zew. Bo teraz, w mroku i ciszy nocy, był bardziej słyszalny, prowadząc mięśnie do napięcia, palców do odruchowego zaciśnięcia się na łuku, zmuszający do wypatrywania wokoło nie tyle Czerwonych Templariuszy, co Hurlocków…
Palce mimowolnie przesuwały się po delikatnie rzeźbionym łuku, gdy księżyc wznosił się pomału w górę i opadał w dół. Nocne Wybrzeże Sztormów było równie spokojne jak za dnia - może nawet spokojniejsze. Nie przeskakiwał tu żaden fennec, nie przemykał tu ani jeden nug. Jedyne co szeleściło, to tylko trawy. Nie słyszałam żadnych ciężkich kroków w oddali, szczęku zbroi czy przytłumionych rozmów w języku z piekieł. Zerknęłam znów na Javiera, zazdroszcząc mu tego spokoju ducha. Zdawał się spać jak zabity. Ale kto wie? Może nawet przez sen był takim aktorem i właśnie przeżywał koszmary, które pokazywał mu Zew?
W tym wszystkim to właśnie koszmary były najgorsze. Nie ciągły zaśpiew i szepty, które niósł wiatr i mrok. Nie przypadkowe, chwilowe wizje, będące zaburzeniem umysłu - ale właśnie to dziwaczne uczucie silnego przyciągania czegoś znacznie gorszego i starszego od nas wszystkich. I świadomość, że te koszmary polowały na nas nie tylko na jawie, ale też we śnie. Stroud oszczędził mi wielu szczegółów, ale słyszałam już rozmowy starszych Strażników, którzy we snach dołączali do Hordy. Niektórzy nawet potrafili zrozumieć ich plugawy język. Brrrr… nie znajdowałam się jeszcze na tym etapie, by śniły mi się sny o dołączeniu do legionu koszmarów, jednak już sam początek tego wszystkiego, w którym byłam sama ze swoimi myślami, był mocno niekomfortowy. Dlatego tym bardziej cieszyłam się, że w końcu trafiłam na jakąś żywą, przyjazną duszę, i że mój towarzysz był tak bardzo wygadany. Chrząknięcia i mruknięcia nie zagłuszały Wołania tak skutecznie jak rozmowa.
Znów zerknęłam na Javiera, zanim skupiłam się na otoczeniu. Nie zamierzałam go budzić. Zasługiwał na jak najdłuższy odpoczynek.