AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]
ODPIS DRACO
No i procedura smarowania się rozpoczęła. Etapem pierwszym było zdjęcie z siebie zbędnych ubrań, nie był na tyle powalony, by jak kosmita swój rytuał odprawiać nago, choć niewiele pozostawiał, jednak gacie zostawały na jego biodrach.
W pokoju jak przewidywał było tłoczno. Jeden na balkonie drugi w śpiworze, a trzeci w drzwiach. Nie zwrócił zbyt wielkiej uwagi na żadnego z nich. W pełni był poświęcony smarowaniu swego ciała kremem ochronnym. Odruchowo odpowiedział Simowi ze śpiwora jednak nawet na niego nie spojrzał. Wzrok Draco przyciągnął dopiero krzyk i trzask. Było to coś tak nagłego i niespodziewanego, że procesy pod kopułą pokrytą śnieżnobiałymi włosami zostały zatrzymane. A raczej uległy zacięciu. Oczy rejestrowały wszystkie dalsze wydarzenia, jednak ciało kompletnie na nie, nie reagowało. A frustracja wampira rosła z każdą chwilą.
Był świadkiem pokracznej reanimacji nieprzytomnego, wypadnięcia rudej ofiary przez balkon i zmartwychwstania tego samego Sima. To chyba trochę za wiele jak na jeden poranek.
Kiedy rudzielec z całym arsenałem batonów stanął ponownie w drzwiach, a kosmita wydarł się w niebogłosy niczym na widok ducha procesy myślowe wampira powróciły do sprawności.
- NOSZ KURWA JA PIERDOLE!! ZNOWU TO SAMO !! – wydarł się wampir patrząc na swoje ciało. Dwa minusy pojawiły się nad jego głową. Czuł się jakby przegrał bitwę na jedzenie na stołówce, a głównym daniem w menu był budyń.
Blade spojrzenie wampira spoczęło na jego współlokatorach, a kąciki jego ust się uniosły. W tym momencie powinna nad jego głową pojawić się taka żaróweczka. Jednak pomysł ten nie był na tyle genialny by miał zasłużyć na takie oznaczenie.
Kroki Draco skierowały się w kierunku kosmity, niewiele myśląc zamknął go w lepkim uścisku. Cóż musiał coś zrobić z nadmiarem kremu, więc uznał, że się ze swoimi kolegami podzieli. Co jak co, ale samolubności nikt mu nie zarzuci.
Po wysmarowaniu sporą częścią kremu Trutnia skierował się do drugiego Sima. Rudzielec był mocno poobijany i nie miał szans na ucieczkę, przez co szybko został pochwycony w ramiona i po odpowiednim wysmarowaniu puszczony.
- Obaj będziecie żyć, nasmarowane zawiasy zawsze chodzą lepiej! - stwierdził zadowolony i przyjrzał się swojemu ciału. Nadal była tragedia. Cóż był przyzwyczajony do takich wypadków, sięgnął więc po ręcznik i poszedł wziąć najzwyklejszy prysznic, musiał pozbyć się nadmiaru, a raczej całości po to by ponownie nałożyć krem w racjonalnej ilości na swoją skórę. Żaden wampir nie lubił robić za kremówkę.
Miał wiele szczęścia, o tej godzinie łaźnia była wolna, sprawa więc szybko poszła i w mgnieniu oka powrócił do pokoju. Ręcznik rzucił na oparcie od jednego z krzeseł i sięgnął do swojej szafki, w której znajdował się pokaźny zapas kremów przeciwsłonecznych.
- W ogóle jak się rudy zwiesz? – zapytał ponownie rozpoczynając swój codzienny rytuał nasmarowania ciała. Tym razem robił to z takim skupieniem, by nie przesadzić z ilością.
Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]
-Nie wiem jak doszedłeś do podobnej konkluzji, ale zaręczam, że wszystko jest możliwe jeśli się wystarczająco kocha ziemię pod swoimi stopami. – gdy to mówił przechylił głowę na bok, nadal uśmiechając się bardzo uprzejmie. Przynajmniej nie skłamał.
-Hiacynt. – Rzucił jeszcze, nim jego rozmówca zniknął w swoim pokoju. Potem jeszcze przez krótką chwilę obserwował jak Bakiet gramoli się z ziemi w stronę bodaj pokoju wspólnego i niewiele myśląc, postanowił za nim pójść. Chłop mógł się znowu wywalić, a Hiacynt musiał koniecznie to zobaczyć. Uśmiechnął się pod nosem, czując zapach zdobycznego skręta. Nie cierpiał palić biernie tytoniu, ale z ziołami była już zupełnie inna rozmowa. Zwłaszcza, że prawdopodobnie były to jego własne.
Szybko zrównał krok z Baketem i zauważył, że ten zapłacił za batoniki, ale jakoś niespecjalnie się kwapił żeby je zabrać z automatu.
-Jak za darmo to bierę.- I to powiedziawszy, perfidnie wziął jeden i się nawet w niego wgryzł. Przynajmniej Żakin nie był stratny, bo w zamian otrzymał kwiatową koronę, którą Hiacynt ściągnął ze swojej głowy. Sprawiedliwy barter, nie ma się do czego przyczepić.
-Odprowadzę cię. I hej, ruchy, bo następnym razem możesz nie mieć takiego szczęścia do tych kolesi.
Gdy już odeskortował Żakina, Hiacynt przez dobrą chwilę nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, przytłoczony ilością frapujących widoków i detali. Najbardziej jednak wstrząsnęła nim herezja jaką była tuba kremu ochronnego.
-Nigdy nie rozumiałem czemu zwykli simowie w ogóle chcielby się chronić przed słońcem. – wypalił.
- Einsamkeit
- Posty: 94
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]
Poniewczasie, gdy byłem już przy automacie, zaczęły docierać do mnie wydarzenia sprzed paru chwil. Pytania Trutnia o wysokość ubezpieczenia, simbulans, uwaga tego-jak-mu-tam na temat tego, że nie wie, kim jestem… ha, pewnie że nie wiedział, skoro dopiero co pojawiłem się w akademiku!
Jednocześnie czas jakby zwolnił - z czwórki przełączyłem się na jedynkę i aktualnie machałem rękami i tupałem w miejscu, denerwując się na głupi automat i moje palce. A gdybym spróbował odchylić klapę na dole nogą? Ewentualnie znów zaczął się drzeć? Poprosić o pomoc dziadka ze stołówki. Rozłożyłem bezradnie ręce, a nad moją głową najpewniej pojawił się dymek z przekreślonym automatem. Tak właśnie! Ten pomiot szatana z lat 90. był już dla mnie kompletnie, całkowicie skreślony!
- Za darmo to i ocet słodki - westchnąłem, zanim zamrugałem nerwowo, czując wianek na mojej głowie. W okamgnieniu poczułem się, jakbym znalazł się w piekle.
Pyłki były małe, żółte i potwornie drażniące. Wpadały do oczu, kręciły się w nosie, drapały w gardle. W okamgnieniu (nomen omen!!) moje oczy zrobiły się czerwone jak u królika i potwornie szczypiące. Kichnąłem niemalże jak z automatu. I znowu. I jeszcze raz. I kolejny. Papieros, otrzymany od przyjaznego Buntownika, wystrzelił z moich ust jak z procy i wylądował gdzieś pod automatem. I tylko smużka dymu sączyła się spod niego. Miałem tylko nadzieję, że nic się nie zapali, zwłaszcza że nikt by tam nie dosięgnął.
- Jestem - apsik! - Bu-bu-PSIK!-ntownikiem, tylko że z innego u-PSI!-niwerka - pociągnąłem nosem. Nie wytrę go przecież w batoniki, nawet jeśli realnie były gównem. Ale w obecnej chwili to aktualnie one były jedynym stałym punktem wszechświata. Wiedziałem, że w jakimkolwiek miejscu na ziemi, w jakiejkolwiek alternatywnej rzeczywistości - czy to w The Sims 1, The Sims 2, The Sims 3 lub nawet 4 - byłyby do dupy, doprowadzając swoje ofiary do rozstroju żołądka, odwiedzin Mrocznego Kosiarza lub nawet wizyty Terapeuty. W świecie studentów te batoniki pełniły rolę fasolkowego drzewka - tyle tylko, że w ich przypadku wszystko było boleśnie, brutalnie wręcz oczywiste. Umrzesz.
I w tej chwili ta świadomość mnie uspokajała. W sensie ta niezachwiana równowaga we wszechświecie, nie świadomość, że umrę.
- Ale doceniam - PSIK! - troskę, kolego którego imienia chyba nie znam - wyrzęziłem po chwili, zaś nad moją głową pojawiły się dwa plusiki. Gardło zaczynało mnie już boleć. Zapomniałem, że o ile bardzo lubiłem podróże, o tyle okoliczne gatunki roślin niekoniecznie mnie lubiły - albo mnie kłuły, gryzły, szczypały, próbowały odgryźć mi głowę (Krowokwiat), albo skarżyły się na mnie swoim opiekunom, fanatycznym ogrodnikom. No i musiałem się na nie szczepić co roku.
Tym razem jednak zapomniałem. W ferworze wypełniania studenckich dokumentów, przeprowadzki, wykonywania zleceń na murale i sesje zdjęciowe… wszystko to gdzieś uleciało. I miałem za swoje.
Posłusznie ruszyłem za uczynną Simoroślą, powstrzymując się od kichnięć. Niestety, wstrzymywanie zemściło się okrutnie - potężne kichnięcie na schodach sprawiło, że z automatu pochyliłem się do przodu i przydzwoniłem łbem w schodek przede mną.
Chwilę później wylądowałem w lepkich, gorących objęciach; zamrugałem, obserwując wampira, który aktualnie swoją temperaturą topił moje batoniki, jednocześnie deformując je w swoim mocnym uścisku. Mnie przy okazji zresztą też. Ktoś w tle krzyczał.
- Stary, nadawałbyś się na maskotkę uniwersytecką - wychrypiałem, zanim wylądowałem obok Trutnia, który trzymał się za serce.
- Potrzebujesz reanimacji? Albo batonika? - zapytałem, przypatrując się współlokatorowi. Nie wyglądał zbyt zdrowo po oblepieniu kremem przeciwsłonecznym - przymrużyłem załzawione, czerwone jak u wampira oczy, nie będąc pewnym, czy na pewno widzę to, co widzę. Na Trutniu zaczęły rosnąć… grzyby…?
- Kolego, chyba zaczynasz… bo ja wiem… gnić? - zapytałem niepewnie, szturchając palcem jednego grzyba, wystającego z jego ramienia. Był przezroczysty, w białawym odcieniu i bardzo miękki. Normalnie pomyślałbym, że mi się to przywidziało, gdyby nie fakt, że raczej nie przywidziało mi się to w żadnym stopniu. Chyba. Kichnąłem znowu, raz i drugi - pyłki nadal były koszmarem.
- Łakin BAKET jestem, nie Bagiet, Bakiet, Żakiet ani Bukiet. A - AAAAAAA - ty? - odrzekłem na pytanie wampira. Odwróciłem głowę w stronę Simorośli, słuchając jej wymiany zdań. Profanacja? Krem do opalania i profanacja? A, no tak. To było dziecię słońca, człowiek - kwiat.
- To nie jest normalny Sim, tylko wampir - wyjaśniłem uprzejmie. No co? Był dla mnie uprzejmy, nawet jeśli zeżarł mojego batona. - A swoją drogą, jeśli dziś poczujesz jakieś sensacje żołądkowe, to biegnij natychmiast do łazienki. Te batony albo leczą, albo wywołują rzygi, albo sraczkę. Czasami jedno i drugie. Ważniacy czasami ich używali po imprezach.
Jednocześnie zapadła cisza. Rozejrzałem się zdziwiony; Truteń niepokojąco ucichł, albo mi się wydawało… równocześnie zaczęły pojawiać się na nim plamy.
- Eee… chłopaki… tak powinno być? - zapytałem niepewnie. Nie znałem się na kosmitach! Jedyny, jakiego kiedykolwiek miałem okazję poznać, znajdował się w Muzeum Landgraaba w sekcji zatytułowanej "prosektorium" i miał wszystko na wierzchu. Może gdybym czytał uważniej tabliczki… jedno wiedziałem na pewno - ten w muzeum nie świecił się w radioaktywnym zielonym kolorze.
siostro, basen!
Truteń nie zdążył sensownie ochłonąć po pojawieniu się Joaquina – i Hiacynta – w drzwiach, bo oto Draco zamknął go w wampirzym, gorącym, terapeutycznym uścisku. I może nawet zrobiłoby mu się miło, przyjemnie i bezpiecznie, gdyby nie to, że w momencie zarejestrowania przez jego ciało obecności niepożądanego kremu do opalania zaczął płonąć. Prawie dosłownie…
Technik kwiknął jak popsuta, gumowa kaczuszka i zestresował się jeszcze bardziej – wszystkie jego paski potrzeb zrobiły się podejrzanie czerwone, a jego głowa i ręce cięższe i cięższe… Wielkie nieba! Właśnie działo się z nim to, przed czym ostrzegano wszystkie kosmiczne dzieci!
- Nic się nie stało – jęknął w stronę wampira, rozgrzeszając go ruchem ręki. Podpatrzył w jednej telenoweli, że robiło się tak na łożu śmierci. Czyli poniekąd rychło w czas.
Jednocześnie ktoś nagle przy nim usiadł. Policzek spuchł mu tak, że nawet, gdyby grzecznie go poprosił, nie byłby w stanie dojrzeć – wnioskując po głosie – Baketa… Spróbował zatem obrócić głowę w drugą stronę – nadaremno, bowiem w tamtym momencie obaj panowie, Żakiet i Truteń, posiadali tak wspaniale spuchnięte powieki, że o patrzeniu na siebie mogli jedynie pomarzyć. Na wzmiankę o reanimacji albo batoniku zamarł – prawdę mówiąc, nie mógł się zdecydować – a potem zatrząsnął się tak potężnie, że prawie zrzucił Joaquina z sofy, na której obaj siedzieli. Istotnie, Truteń zaczął grzybieć – poziom przypału, jaki w tamtym momencie osiągnął, przyćmił wszystkie inne… Pociągnął żałośnie nosem.
‒ Grulowo Madko, jag to gżyby? Jagi filtr miał ten grem? – wybełkotał, bowiem głowa spuchła mu już jak balon. Po częstotliwości pieczenia i swędzenia wnioskował na jakąś pięćdziesiątkę… chociaż wampiry prawdopodobnie posiadały niebotycznie wysokie turbo-filtry wyciskane na zamówienie.
‒ Gżyba dżeba wydziznonć. – uprzytomnił sobie nagle, ściskając palcem jeden z mięciutkich muchomorków zdobiących teraz znaczną część jego barku. Dość powiedzieć, że narobił huku – muchomor dosłownie eksplodował niczym uciążliwy pryszcz, żrącym strumieniem opryskując przeciwległą ścianę. Niedługo potem kwas pozostawił w niej dziurę, a fantastyczna czwórka, Avengersi pierdołowatości, mieli szansę podziwiać teraz pokój sąsiada. Ponętna aktorka z kanału zablokowanego dla dzieci zerkała lubieżnie z plakatu. Truteń zerkał – próbował zerkać ‒ na aktorkę. Z bólem.
‒ Puka się, kurwa – skonstatował z kwaśną miną sąsiad z pokoju obok.
Truteń porzucił dalsze wyciskanie, nie chcąc zabrać swoich towarzyszy niedoli ze sobą do grobu, i podjął się ciężkiego milczenia. Wykonał dogłębny rachunek sumienia trzy razy, spuchł jak balon dwa razy tyle (słowo daję, niedługo będą go ciągnąć podwieszonego za nogę w powietrzu jak ciotkę Marge…) i podrapał się w grzyba. Jednocześnie zabłysnął jak latarka w natrętnej, wściekle zielonej barwie – tak, jakby mieli kulę disco w pokoju…
Tak. To był bez wątpienia jego koniec.
‒ Na zdłowie. – skomentował uprzejmie kichanie Baketa, samemu powstrzymując się od jakichkolwiek działań kataropodobnych. Kto wie, co mógł zrobić jego kich, jeśli w tym momencie był chodzącym Czarnobylem… ‒ Chyba podżebuję do żbidala.
Jakiś taki senny się robił – przymknął podpuchnięte gały, uważając, żeby nie rozmaślić na Joaquinie żadnego grzyba. Och, towarzysze – dobrze było was znać.
- Albo nie do żbidala. Zadzwońdzie po grabarza.
Draco
- Czy naprawdę myślisz, że to ciało należałoby do zwykłego sima? - prychnął odpowiadając na pytanie Simorośli, który wpadł w odwiedziny, by pooglądać tę komedię.
- Widzisz te nieskalaną słońcem skórę? Oczywiście, że to filtr najwyższej jakości istny cud nauki czysta okrągła setunia - wyjawił pokazując tubkę po kremie, który faktycznie nie był marną pięćdziesiątką a najprawdziwszą setką.
Chronił wampirzą skórę w sposób perfekcyjny.
- O KURWA! - wrzasnął odskakując, kiedy jeden z grzybów po prostu eksplodował i zeżarł ścianę. Złapał się za głowę, nad którą pojawił się przekreślony grzybek. Draco od tej pory nienawidzi wszelkich grzybów stał się ich wrogiem numer jeden. Tępić to zabójcze gówno.
- Może więcej kremu mu pomoże? - spytał zerkając na trzymaną tubkę.
Jednak kiedy usłyszał o szpitalu i grabarzu po prostu sięgnął po telefon. Wolał nie mieć na sumieniu Trutnia, a rudzielec też nie wyglądał najlepiej. A on do udzielania pierwszej pomocy się nie nadawał, ani pierwszej ani drugiej czy jakiejkolwiek innej. Niech tym się zajmą specjaliści.
- Dzień dobry ja chciałem zgłosić, że mój współlokator zmienił się w grzyba i wybuchł zżerając ścianę do sąsiada. A a drugi wypadł przez balkon i wrócił po obrabowaniu automatu z batonami. Przyślecie kogoś do nich? - zaczął spokojnie rozglądając się za swoimi ciuchami czas najwyższy założyć coś na siebie.
- Nie, nie robię sobie żartów. Jakbym mógł robić sobie żarty z posiadaczki tak anielskiego głosu - kobieta niczym harpia podczas żeru zaśmiała się do telefonu. A nad głową Draco pojawił się plusik. Miał ją.
- Wyślij mi swój numer Syreno - dodałem czarująco i po chwili się rozłączyłem.
- Nie przyślą nikogo, wy może spróbujcie. Ta sytuacja jest tak niedorzeczna, ze sam w nią nie wierzę, jak więc mam kogoś do tego przekonać - zaśmiałem się spoglądając na Trutnia, który aktualnie był grzybnią. Bombową grzybnią.
Zacząłem się ubierać jakby wszystko było normalnie. Na telefon przyszedł esemes, który wywołał na mojej twarzy uśmiech. Czyżby pani z telefonu przysłała swój numer? Tak, aż podskoczył podekscytowany i nieco szybciej się ubrał. Dopiero w spodenkach i koszulce wrócił do całego zamieszania.
- To jak dołożyć więcej kremu?- zapytał, nie mając pojęcia jak inaczej zareagować na umierającego kosmitę.
Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]
-Wyglądasz paskudnie, ale spokojnie jestem doświadczonym ogrodnikiem! – i bohatersko wyciągnął z wyposażenia wiaderko i szczypce. Nigdy nie pracował w rękawicach, więc teraz będzie tego żałował. Miał nadzieję powyciągać grzyby razem z trzonkiem, tak jak tego nigdy nie powinno się robić na grzybobraniu.
Chciał zrobić to jak najszybciej bo nowonarodzony fungus stwierdził, że przywita świat przerażającą liturgią śpiewaną piskliwymi głosami dzieci. Najgorsze jest to, że skoro to w pełni autonomiczne grzyby to ich śpiew wcale nie cichł i nie słabł zaraz po zerwaniu.
Gdzieś przez myśl Hiacynta przebiegła myśl, czy może nie spróbować ich ususzyć i sprzedać któremuś z Ważniaków. Ciekawe czy mógłby kogoś przez to zabić.
Co jakiś czas spoglądał z nadzieją na Draco, który jako jedyny bohatersko miał na tyle oleju w głowie, żeby w ogóle pomyśleć o przyzwaniu karetki. Mina mu zrzedła, gdy powiedział, że mu się nie udało. Draco jako jedyny z całego towarzystwa zdawał się nie być do reszty nieszczęśliwy więc Hiacynt postanowił to szybko naprawić i z dziką furią wyrzucił jego tubkę z kremem przez balkon.
-Ja się tym zajmę – jęknął i wyciągnął telefon. Zadzwonił do zaprzyjaźnionego studenta medycyny z innego akademika i naprędce wyjaśnił mu sprawę, w dalszym ciągu starając się powyjmować grzyby z Trutnia.
-Jest ktoś, kto może nam pomóc, tylko musimy sami do niego podejść. Ma ktoś z was samochód? – myśl wejścia do bezdusznej maszyny była dla niego wstrząsająca, ale był w stanie się poświęcić, by móc w dalszym ciągu rozkoszować się aurą cierpienia. Oraz upewnić się że wszystko z jego współlokatorami było okej. Nie był końcu potworem.
- Einsamkeit
- Posty: 94
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]
Sytuacja z sekundy na sekundę stawała się coraz gorsza i mimo, że byłem z natury optymistą, nawet ja musiałem przyznać, że w tej chwili przydałaby nam się jakaś interwencja. Najlepiej boska.
-Po pierwsze, nie panikuj. Oddychaj, oddychaj… oddychasz, koleś? Nie wiem, bo nie mogę cię zobaczyć - oznajmiłem, próbując dojrzeć Trutnia. Było to wyjątkowo trudne; miałem wrażenie, że moje gałki oczne powiększały się coraz bardziej, jak gdyby ktoś w międzyczasie bawił się mną w CASie i robił mi operację plastyczną. Powieki wydawały się jednocześnie wyjątkowo ciężkie, napięte i napęczniałe; znałem ten stan i niestety zazwyczaj dotyczył on moich rejonów zwisająco - dolnych. Bez zastrzyku ani rusz.
Jednocześnie poczułem ruch obok siebie; w następnej sekundzie wytrzeszczyłem oczy na tyle, ile mogłem, by móc zobaczyć, co zniszczyło ścianę. Tego niestety nie zdążyłem zarejestrować, ale ten plakat… tak jest! Te krągłości! Te napompowane w CASie i modami balony! Wszędzie bym je poznał. Nawet będąc aktualnie półślepym.
-Ej, chłopaki, te zdjęcia to ja robiłem. To był Gorący Pierożek, ja ją znam! - rzuciłem, celując palcem w plakat. - I wideo też nagrywałem, jak tylko pojawiły się te, no, kamery. Takie na kasety… chwila, jak to do żbitala? Szpitala? - dopytałem. Nie ryzykowałem szturchania Trutnia - wolałem nie skończyć jak ściana albo w Muzeum Landgraaba obok tego kosmity. Jak by mnie zresztą podpisali? "Ofiara postrzału toksycznym grzybem"? "Toxic - Britney Spears"?
Normalnie w myślach słyszałem już tę upierdliwą muzyczkę z reklam "Lino-lino-linoleum!". Leciały zawsze w godzinach śniadaniowych. Wyobraźcie sobie nastoletniego Sima, oglądającego wykwity grzybów na podłodze i magiczną psikawkę w rękach idealnej pani domu, która neutralizowała je w ciągu sekundy. Dom przy okazji również - psikawka zżerała tapety i robiła dziury w rękawiczkach. Ale czego się nie robiło dla pokazania skuteczności produktu…
Sama myśl o użyciu tego na Trutniu wzbudzała moje obawy; po pierwsze, mój lokalny kosmita nie był podłogą, a po drugie, zneutralizowalibyśmy tym nie tylko jego, ale również siebie nawzajem. A gdyby wcierać płyn z psikawki w chusteczkę i polerować grzyby, licząc, że nie tylko staną się mniej błyszczące, ale także trochę bardziej martwe niż Truteń?
To brzmiało obiecująco i kusząco niebezpiecznie. Prawie zupełnie jak stanie się eksponatem.
Stłumiłem chichot, słysząc zgłoszenie w wykonaniu wampira. Jednocześnie poczułem przerażenie - sama forma brzmiała tak niewiarygodnie, że i ja sam chyba bym siebie nie przyjął. A poza tym co, jeśli przyjedzie do mnie policja? Zdarzało się, że reagowali na najbardziej durne wezwania. Dwóch Simów w Monte Vista biło się o używanie ananasa na pizzie? Bagiety już jadą! Ktoś malował w środku nocy mural na budynku ratusza? ŁEŁOŁEŁOŁEŁO!!! Najebani studenci ukradli wózki sklepowe sprzed nocnego 'U Marka'? CYK MANDACIK. O ile oczywiście udało się dogonić studentów, którzy byli już idealnie wyćwiczeni w pijackim slalomie i uciekaniu przed policją, zaprawioną na smalcu, kawie z tłuszczem i pączkach. Ktoś poprawiał sobie oceny po sesji, kiedy wszystko było już wystawione? PRZYJEŻDŻAMY NATYCHMIAST I REKWIRUJEMY KOMPUTER!! Wolałem nie myśleć, jaką grzywnę by mi wlepili za okradanie automatu. No i jak bym udowodnił, że uczciwie zapłaciłem, skoro automat był jak ten dziadek ze stołówki i też nie wydawał paragonu? Sam fakt, że miałem złamane kciuki, nie pomagał. No bo wyobraźcie to sobie - 'a jak pan zapłacił, mając połamane oba kciuki?'. 'To było oszołomienie, nie czułem bólu'. 'Aha. Nie przekonał pan. Niniejszym naraził pan Akademię Klasyczną na straty w wysokości 21 simoleonów i 37 simcentów. Płatność gotówką, kartą czy blikiem?'.
Z ponurych i przerażających wizji rzeczywistości wybudził mnie metaliczny brzęk i chrzęst wiaderka; widząc obcęgi - a może to były szczypce?! Sekator?! - momentalnie skurczyłem się w sobie do rozmiarów żółwia. Nawet moje powieki spróbowały się zmniejszyć, niestety bezskutecznie. Jednocześnie miałem wrażenie, że obtaczały moje gałki oczne tak ciasno, jak za mała prezerwatywa naciągnięta aż na jajka.
Bolało.
- Słabo mi - jęknąłem, obserwując - a raczej nasłuchując - próby wyrwania grzybów z Trutnia. I ten chrzęst miękkiej tkanki, uderzający o dno wiaderka. Brrr. Jakby to było coś mięsistego, rozłażącego się z niemrawym 'mlask' albo 'plask'. Kosmici byli obrzydliwi! Jednocześnie ten cały śpiew… nie byłem pewien, czy to grzyby, czy to kolega Simorośl nucił sobie pod nosem przy tej… ee… pielęgnacji.
- Ja mam tylko motocykl, pasuje do mojej Buntowniczości - dodałem ponuro. - Ale widziałem gdzieś kilka rowerów na dole koło akademika. Chyba przy słupie ogłoszeniowym. Można byłoby je ukraść, Trutnia przywiązać do hamaka albo desek albo… no nie wiem… oszaleję zaraz!
Śpiew narastał. I śpiewał coraz dziwniejsze rzeczy.
"A one były już wszędzie,
a one były już,
a one były już wszędzie, już wszędzie,
a one były tu
aha, a one były tu, o nie,
a one były tu wszędzie pełno szkód,
i kto tu posprząta szkoda mi słów, a one były tu widzi papa Smerf,
o rety o rety to sen,
o nie, aaaaa".
Zamrugałem średnio przytomnie, słysząc Smerfne Hity na zmianę z Fasolkami i… Motorhead? "God was never on your side"? Naprawdę?
Oszaleję - wymamrotałem do siebie, ukrywając twarz w dłoniach. Kolejna fala bólu wybudziła mnie z tego na kolejne parę sekund - gwiazdy przed moimi oczami wskazały mi drogę.
- Tego już za wiele! Za co im się płaci? - zapytałem gniewnie, sięgając po telefon. Szczęście że robili je ostatnio cienkimi jak krakers.
Całość rozmowy niestety można było streścić tak:
- JOAQUIN BAKET Z TEJ STRONY! SŁYSZĘ ŚPIEWAJĄCE GŁOSY!
- ALE CO ŚPIEWA?
- JA NIE WIEM, ALE ŚPIEWA!
- ALE CO?
- NO GRZYBY!
- JAKIE GRZYBY?
- NIE WIEM, JAKIEŚ GRZYBY, PANIE JA OCZY MAM SPUCHNIĘTE TAK ŻE MI ZARAZ Z JAJAMI WYJDĄ!!
- PAN ŻEŚ SIĘ UPALIŁ, PAN JESTEŚ NARKOMAN JEDEN! CZEGO DO NAS DZWONI!- wykrzyczała w końcu dyspozytorka. Przewróciłem tylko oczami (pytanie, czy ktokolwiek był w stanie to zauważyć?).
- NO A PANI MYSLI ŻE CZEMU DO PAŃSTWA DZWONIĘ!!! - krzyknąłem w skrajnej desperacji. Jednocześnie usłyszałem jej komentarz w tle:
- Znowu ci cholerni studenci, jaja sobie robią.
- Nie wyślesz do nich ambulansu?
- Po co? To studenci. Za rok przyjdą nowi.
- A to spoko. Idziesz na kawusię?
- CHWILA, PROSZĘ SIĘ NIE ROZŁĄCZAĆ!!! SŁYSZY PANI TE GRZYBY? SŁYSZY PANI?
- NIC NIE SŁYSZĘ, A W OGÓLE PROSZĘ PANA TO JEST DZIEKANAT.
- BEEEP BEEEEP BEEEEEP
- Ja jestem znanym artystą i ja państwa zgłoszę! - burknąłem do telefonu, zanim wzruszyłem ramionami do nie wiadomo kogo. - No co? Trzeba było spróbować. To jak, idziemy?
Z tymi słowy spróbowałem wstać z łóżka. Ruszyłem z wyciągniętymi przed siebie rękami, powoli robiąc każdy krok. Wciąż miałem w pamięci Błotniaka i Powolniaka; normalnie rozejrzałbym się za nimi, ale w chwili obecnej nie zauważyłbym chyba niczego.
Jednocześnie usłyszałem muzykę z Hawajów i Twikkii; wszędzie poznałbym te cholerne instrumenty po tym, jak co roku musiałem jeździć na wakacje i oglądać mojego własnego ojca w spódniczce palmowej i naszyjniku z kwiatów, wykręcającego sobie biodra przed dzianymi turystkami. Upokorzenie stulecia, zwłaszcza kiedy brało mu się na sentymenty i ze sceny pozdrawiał mnie. To jednocześnie skutecznie zniechęcało niektóre babki…
Cholera, skubany miał taktykę - olśniło mnie. Ale co tu robił mój ojciec? Chyba nie przyjechał mnie odwiedzić bez zapowiedzi, jak to czasem robił?
Sekundy później usłyszałem krzyki, które wyjaśniły całokształt sytuacji.
- Co tu robi ten cholerny żółw?!
- Spadl mu na głowę, sam widziałem! Rozbił Johanowi łeb. O boże, on chyba nie żyje!
- Nie panikuj. O, tutaj jest ten żółw... chodź do tatusia. Widzicie go? Skubany musi sporo ważyć… jest dobrze odżywiony. Widział ktoś, z którego balkonu on spadł?
- Ta, z pierwszego, skąd spadł ten Żakiet. Idziemy! - zakomenderował gromko przywódca Buntowników.
- A co zrobimy z Johanem? Nie możemy go tak tu zostawić, szefie!
- Eee, ty to uczuciowy jakiś jesteś. Pan poczeka - przewodniczący Buntownik zwrócił się najwyraźniej do Mrocznego Kosiarza. - Dorwiemy tych kolesi, będzie miał pan kilku zamiast jednego. Po co sobie dodatkowe kilometry robić.
- Zawsze możecie zagrać ze mną w szachy o życie kolegi - zabrzęczał Kosiarz w odpowiedzi. - Poczekam tu dziesięć minut. Przygotuję szachownicę.
- Słyszycie? Nie zabijać ich, pytać, który ma poziom logiki! - krzyknął dowódca Buntowników, zanim na schodach zabrzmiał łomot kilku par butów, kierujący się prosto do nas.
Jedno musiałem przyznać - w końcu robiło się ciekawie.
- Chłopaki... który z was umie grać w szachy? - zapytałem, czując ożywienie. No co? Działo się! Jednocześnie miałem wrażenie, że właśnie pojawiła się przed nami karta kariery albo karta okazji.
"Jednego z Buntowników zabił żółw, spadający z balkonu. Jednocześnie musicie szybko kierować się do szpitala! Być może udałoby wam się przekonać tych uczelnianych renegatów do udzielenia pomocy w zamian za zagranie o życie ich kolegi. Co wybierzesz?
Kliknij: UCIEKAJ
Kliknij: POMÓŻ BUNTOWNIKOM".
Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]
Absurd sytuacji udzielił się również Trutniowi, który z braku laku włączył się do wesołego repertuaru grzybów – smerfne hity Fasolek przeplatał z wysoce erotycznymi odgłosami, które u niejednego mogłyby wywołać natychmiastową reakcję trzech piorunów. Najwidoczniej kosmici posiadali kink zwany szerzej grzybobraniem…
To było jak sen. To było jak prywatne SPA. Był gotów całować Simorośl po rękach i nogach, choć zdrowy rozsądek podpowiadał mu inaczej – nie chciał bowiem, żeby jego wybawca zwiędnął. Nie był gotowy na poniesienie konsekwencji swoich czynów – to tak, jakby z premedytacją zabił ulubionego kaktusa.
Jednocześnie nie mógł się zdecydować, czy zielenieć, czy blednąć – na pytanie o więcej kremu zawył boleściwe NIEEEEEEEE…! i próbował uciec z pola widzenia wampira. Nadaremno – spuchnięte powieki odmawiały mu bowiem możliwości weryfikacji położenia Draco… No, ale jak to mówią – jak nie widzisz problemu, to problemu nie ma. Spróbował więc na oślep rzucić wampirowi gniewne spojrzenie (za co po chwili namysłu od razu przeprosił), a w obliczu nieuniknionej klęski (piorunował bowiem wzrokiem plakat z ponętną lejdi) porzucił próby jakiegokolwiek oglądania świata. Zatracił się zatem w fantastycznym uczuciu pozbywania się grzybów – o tak, maleńki, wyciskaj mi te grzybnie… Na Bellę Ćwir! To chyba nie była forma aborcji?!
- Panowie – odezwał się umierającym głosem, nagle zmartwiały ze stresu. Cóż to był z niego za kolonizator, jeśli w bólach i pocie czoła wyhodowane grzyby rzucał na pewną śmierć…?
- Chyba nie mają mi za złe, że je wycinam? – nie próbował sięgać do wiaderka; dopiero by było, gdyby zginął od własnych toksyn. Takiż to chwilowy kryzys tacierzyński.
Po pozbyciu się znacznej części grzybów Trutniowi nieco odpuściło – nastała cudowna, wolna od świądu i pieczenia ulga. Nie można było tego jednak powiedzieć o oczach – mimo trudów, jedyne co widział to własne, zielone powieki. Mógł jednak ruszać głową, nogami, szyją – uznawał to za absolutny sukces.
- Chyba mi lepiej, odwołajcie ten szpital – oznajmił rychło w czas, bowiem spuchnięte uszy skutecznie odgrodziły go od wrzeszczącego na komórkę Joaquina – tylko, że nic nie widzę.
Taktycznie obrócił się w stronę tego z chłopaków, któremu najbardziej śmierdziały giry.
Pech chciał, że akurat wtedy do pokoju wtarabaniło się jeszcze więcej śmierdzących nóg – co skołowało Trutnia na tyle, że jego błędnik udał się na przyspieszone wakacje. To jest jawna, kosmiczna dyskryminacja! Najpierw oślepiają, a potem utrudniają osobie czasowo niepełnosprytnej funkcjonowanie – powiem mamie, cisnęło się na usta, ale solennie obiecał przed udaniem się na uniwersytet, że z żadną pierdołą dzwonić nie będzie. No, chyba, że z propozycją dogodnego miejsca na kosmiczną inwazję. Wątpił jednakże w jakiekolwiek wartości tego miejsca mogące służyć inwazji – jedyne, co by jej się spodobało, to zjadające ludzi śmietniki. Ale tutaj z kolei tata nie byłby zadowolony – podobno straszliwie zanieczyszczały środowisko.
Chłopaki, który z was umie grać w szachy?
Truteń niepewnie podniósł rękę. Nie zdążył dodać, że nic nie widzi, bo oto kilkanaście par rąk porwało go w górę i usadziło na niewygodnym, plastikowym krzesełku znajdującym się na stołówce. Po szeleście i huku, jaki zapanował, wnioskował, że zlazło się co najmniej pół akademika.
- Dobra, zrobimy tak – wyszeptał słabo Truteń do zebranych ciasno wokół niego Buntowników – jak nie będzie patrzył, to zacznijcie mu zjadać pionki.
Zapadła pełna oczekiwania cisza. Ktoś kaszlnął. Ktoś kichnął. Ktoś zaczął robić lajwa na Simstagram. Jaszahira Rybeńka zapowietrzył się na widok dorsza w jadłospisie. Nad naszymi bohaterami zawisł suspens i sensacja.
- Ktoś musi mi mówić, gdzie są pionki – zauważył po chwili Technik, co spotkało się z głośnym protestem Kosiarza.
- Panie, grasz pan z niewidomym kosmitą. Nie bądź pan rasistą, dobra? – sparował gładko jeden z głosów.
Zaraz odezwał się i drugi :
- D2! POLE D2!
na co odpowiedział mu trzeci…
- Kretynie, to nie statki. Tylko szachy. Jego pionki stoją na białych i czarnych polach.
Truteń uczuł nadchodzącą migrenę. Truteń policzył do dziesięciu. Truteń igrał ze śmiercią.
- A ma pan może coś innego? Twistera chociaż? – zaproponował cierpiętniczym tonem.
- Einsamkeit
- Posty: 94
- Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm
Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]
Gdy Kosiarz wypowiedział swoją kwestię, świat zamarł. Dosłownie. Miałem wrażenie, że wszyscy doznali zbiorowego freeze’a - od dziadka w stołówce kręcącego w nieskończoność makaron, po Buntowników, którzy wpatrywali się w nas wszystkich martwym spojrzeniem sugerującym, że jeśli przegramy, sami będziemy w podobnym stanie. To znaczy martwym bardziej niż ich kumpel ze śmietnika, którego wessało w jakiś nieznany wymiar. Gdyby spojrzeć szerzej niż dalej, to każdy porządny Sim uświadomiłby sobie, że wszystkie te filmy o porwaniach kosmitów to było jedno wielkie kłamstwo. Wszystkie wrota i portale do innej rzeczywistości zawsze wyglądały zupełnie inaczej. Na przykład stały sobie w ogródku na pierwszej lepszej parceli i wydawały z siebie monotonne “bzzz”.
- Eeee… królowa na A5, chyba - przymrużyłem oczy. No, pionek wyglądał na królową, ale skąd miałem wiedzieć? Nie byłem specjalistą, tylko artystą. W ostateczności rozważałem opcję spuszczenia łomotu Kosiarzowi, ale przy moich jeszcze mikrych umiejętnościach napierdalania się najpewniej to on użyłby na mnie starożytnej sztuki walki, opatentowanej przez Chińczyków ze Shang Simla, a zwanej anatomią. Break & Crush. Uderzaj w rzepkę albo giń!
Rozejrzawszy się wokoło uświadomiłem sobie, że zarówno i Hiacynt, i Draco również ulegli zamrożeniu. Jedyne, co jeszcze się ruszało - oprócz Trutnia - to automat, migający co i rusz lampkami, ja i Kosiarz. A sam wyraz jego czaszki sugerował, że nasz nowy znajomy bynajmniej wcale nie jest zadowolony z obrotu spraw na szachownicy.
Cóż, głupi ma zawsze szczęście czy coś w tym stylu, bo Truteń… wygrywał.
- Oszukujesz - wybrzęczał w końcu Kosiarz. - Dam wam ostatnią szansę. Może być twister.
- Wygrane to wygrane, tak jak znalezione niekradzione - próbowałem się targować. - Teraz to się liczy!
- Nie. Oszukiwaliście.
- Ale… ale… nie mamy maty - kontynuowałem, rozglądając się wokoło. - Potrzebna jest mata! Jak inaczej sobie to wyobrażasz?
- Możecie narysować kółka kredą.
W następnej sekundzie mnie olśniło; no kto tu był geniuszem? No kto? No oczywiście, że ja! No jak nie, jak tak! Tuż po tym wystartowałem sprintem - w miarę, jak na moje możliwości, czyli bardzo powolnym, ostrożnym krokiem - na górę. Przecież miałem plecaczek - spierdalaczek, rozpoznawany już przez wszystkie gliny w mieście. A wiecie, czemu? Bo nigdy nie widzieli mojej twarzy, tylko mój tył! Na malowanie nielegalnych murali w środku nocy zawsze nosiłem maskę Towarzyskiego Króliczka albo Świnki Peppy.
- Zaczekajcie tu na mnie! Mam farby!
- Masz pięć minut, inaczej go zabieram - w głosie Kosiarza pojawił się cień groźby. I chociaż korciło mnie krzyknąć “cheater!” z balkonu, powstrzymałem się przed tym. Mimo jednak dobrze by było nie sprzątnąć jedynego ruszającego się i żyjącego (jeszcze) współlokatora. Nawet jeśli muzeum Landgraaba by mi wypełniło konto bankowe simoleonami.
- Oooo, simoleonum piergoglio bambino… - zacząłem nucić, schodząc po schodach. W plecaku pobrzękiwały spraye; chociaż nadal świat widziałem dość rozmazany, to wciąż miałem dość świadomości i przytomności, by wiedzieć, że przecież wystarczy, że będę po prostu rozpylał (hehe) farbę w odpowiedniej odległości od asfaltu…
- Proszę mi mówić, czy równo - zwróciłem się do kosiarza, zanim wyjąłem jedną z farb. Tuż po tym teatralnie podkasałem rękawy swojej kurtki i zabrałem się za psikanie. Sekundy później chodnik przed akademikiem wypełnił ostry, chemiczny zapach farby. A ja skasuję forsę od Centrum Akademickiego Jana za tę instalację artystyczną. Miałem już plan i to kurwa sprytny. Kto jak kto, ale w wyciąganiu hajsów od osób prywatnych, galerii i instytucji publicznych byłem lepszy niż Dina Caliente w zarabianiu hajsów na SimFans i naiwnych jeleniach liczących, że pokaże kiedyś cycki. Nie ta liga, po prostu.
- Ładnie to wygląda. Artystycznie.
- No ja myślę! - odparłem stanowczo, biorąc się pod boki i krytycznym wzrokiem oceniając swoje dzieło. Nie było takie złe. Nawet całkiem równo. Jedyne, co mi pozostało, to modlenie się, żeby Truteń nie połamał się do reszty. Ale może gdyby udało się rozmontować Kosiarza na kawałki…?
- To jest specjalna farba, szybkoschnąca - oznajmiłem po chwili milczenia. - Możecie próbować. O, widzicie? Przyłożyłem rękę i jest sucha. Możecie się nie obawiać. Ale uprzedzam, to wszystko na waszą własną odpowiedzialność!
W następnych chwilach uprzytomniłem sobie, że wszystko to, co widziałem na własne oczy, było tak niewiarygodnym, że nikt by mi nie uwierzył… gdyby nie fakt, że wszystko to nagrywałem! Modliłem się tylko, żeby po drodze do szpitala nie zabrakło mi baterii. Trochę nudno by było jechać w ambulansie i nie puścić sobie nawet marsza pogrzebowego po drodze. A słysząc charakterystyczny trzask łamanych kości i wściekłe brzęczenie Kosiarza, który aktualnie brzmiał jak skrzyżowanie agresywnej kosiarki z uległym kosmitą, uświadomiłem sobie, że ostatnie pożegnanie będzie bardzo potrzebne.
- TRUTEŃ WYGRAŁ! - obwieściłem uroczystym tonem, zanim złapałem swojego nowego towarzysza niedoli pod ramię. Tuż po tym zacząłem krzyczeć szeptem. Dosłownie. - UCIEKAMY, ZANIM SIĘ POZBIERA!
- Macie szczęście. Mam osteoporozę i mam was dość - zabrzęczał Kosiarz, próbując się pozbierać. Najwyraźniej nie szło mu to najlepiej - oprócz zaplątania się we swoje własne szaty zgubił swoje własne knykcie. Po tym kości poluzowały się do takiego stopnia, że rozbiegły się we wszystkie strony z cichym chrobotem. W następnej sekundzie, gdy nadepnąłem coś i zachrzęszczało pod moimi stopami, oblał mnie pot. Na szczęście to był tylko rzadki okaz jakiegoś chrabąszcza. Chyba. Przynajmniej tak wolałem myśleć.
- Złap nas, jeśli potrafisz! - wychrypiałem, wydobywając z siebie kichnięcie.
- O, jeszcze się zobaczymy… - złowróżbny głos został daleko za nami.
Nasza ucieczka była bez mała widowiskowa; dwóch kulejących, kichających i opuchniętych kolesi oddaliło się w trybie przyspieszonym za najbliższy płotek za rogiem. Tuż po tym oparłem się ciężko o jedną ze sztachet, dysząc ciężko. Uciekanie po Bridgeport, zwłaszcza w czasie deszczu, było o niebo przyjemniejsze i łatwiejsze! A poza tym nie miałem takiego stresu, bo gliny mogły mnie tylko aresztować, ale nigdy nie zabić.
- Jak tam twoja kondycja? - zagadnąłem Trutnia, zanim usłyszałem dźwięk syren. ŁEŁO ŁEŁO ŁEŁO ŁEŁO stawało się coraz bliższe i głośniejsze, co wcale nie było pozytywnym znakiem, ponieważ sugerowało, że ŁEŁOŁEŁO szuka nas.
- Udawajmy, że jesteśmy na spacerze albo w jakimś filmie sportowym - jęknąłem. I mimo, że podjęliśmy dalszą próbę oddalenia się, znów pod ramię jak jacyś bracia krwi, było to bezskuteczne. Policja, idąc szybkim krokiem, dogoniła nas po kilku sekundach.
- Panowie pokażą plecak - szczeknął jeden z nich.
- Panowie studenty? - zagadnął drugi.
- No tak, a co? To zakazane iść po miasteczku studenckim z plecakiem? - zagadnąłem, odwracając się do nich. Spojrzenie w ich oczy - na tyle, na ile widziałem, że to na pewno były oczy - sugerowało, że nie ma żadnej nadziei. Zostaniemy przyskrzynieni razem z Trutniem. Miło było cię poznać, przyjacielu.
Draco
Cóż zanim cokolwiek zdecydował całe towarzystwo wyszło, a on z braku laku ruszył za nimi. W końcu był ciekaw, co skłoniło tak liczna grupę Buntowników do porwania im Trutnia, który nie wyglądał zbyt ciekawie. I po ujrzeniu Kosiarza, Draco myślał, że Buntownicy robią Mrocznemu Panu przysługę, by ten nie chodził po schodach i przynieśli mu jego ofiarę.
W sumie podlizywanie się Kosiarzowi zawsze na propsie. Wydarzyło się jednak coś, czego mózg Draco nie był w stanie przetworzyć. Truteń siadł z Kosiarzem do partyjki szachów. Czy to może jemu ten żółw spadł na głowę? Co tu się kurwa wyprawiało?
Móżdżek Draco wykonał prosty error. Kompletnie się zawiesił nie ogarniając co się wyczyniało w tym miejscu. A przynajmniej myślał, że to był szczyt absurdu, nie, nie był o czym już po chwili zdołał się przekonać.
Po partii szachów Kosiarz i Truteń przystąpili do gry w twistera na namalowanym przez Rudzielca polu gry.
Przetarł dłonią twarz, bo niedowierzał, ale to była prawda. Ten zmasakrowany dopiero co zagrzybiały Grzyb właśnie pojedynkował się z Kosiarzem, który co jeszcze dziwniejsze radził sobie znacznie gorzej od Trutnia! Jak to możliwe, że mityczny Kosiarz, Pan Mroku i Ciemności, Władca Umarłych właśnie przegrywał z ledwie odratowanym zagrzybiałym kosmitą? Nie to, że nie dopingował kolegi, ale no, nie dopingował.
Draco zdecydowanie potrzebował chwili na ostudzenie przegrzanego móżdżka. Dlatego nawet się nie ruszył kiedy zwycięzca z artystą z gracją upośledzonych hipopotamów oddalili się i schowali za pobliskim płotem.
Draco popatrzył na rozsypanego Kosiarza, potem na Hiacynta i tak zastanawiał się co z tym fantem zrobić. A może złoży Hiacynta w ofierze dla Mrocznego Pana? Ku chwale kremu przeciwsłonecznego! W końcu musi pomścić swoją ukochaną tubkę. Ten pomysł był bardzo kuszący już nawet chwycił Hiacynta pod ramię, by ten czasem mu nie uciekł, ale wtedy po okolicy rozbrzmiały policyjne syreny. A cały tłum niczym opętany zaczął się rozbiegać, nawet Kosiarz spierdzielił i to tak szybko, że wampir nawet nie zarejestrował gdzie.
No nic, plan poszedł się jebać. Trudno… Krem pomści innym razem i w inny sposób.
No i został sam z Hiacyntem przy opustoszałym polu niedawnej twisterowej bitwy. Od niechcenia spojrzał na radiowozy, które otoczyły jakżeby kogoś innego jak jego współlokatorów. Podrapał się po karku i uznał, że nie ma co interweniować. Po co ma sobie robić problemy?
Stał tak więc i się patrzył jak dwóch poobijanych debili jest ładowanych na tył radiowozu. Westchnął sobie ciężko, bo co miał teraz czynić? Wrócić do pokoju? Kiedy oni pojechali sobie na przejażdżkę? I jeszcze samoluby nie pomyślały o nich i pojechały same. A może przeżyją właśnie niezapomnianą przygodę? No i po co on o tym myślał! Aż sam na siebie się zdenerwował i rozejrzał, no chciał teraz pojechać za nimi. Ale jak? Rozejrzał się po okolicy i namierzył piękniusi, zieloniusi, wypolerowany, rowerek. Taaak… Jakoś dadzą radę. Ani trochę nie zwracał uwagi na to czy Hiacynt ma ochotę z nim jechać, po prostu wsadził go do koszyczka na przodzie rowerku, sam wsiadł i ruszył za radiowozami. Te najpierw zaprowadziły ich pod szpital, gdzie spędzili kilka dłużących się chwil, jednak nie było sensu wchodzić do środka. Radiowozy nigdzie nie odjechały bez Trutnia i Żaklina, więc pewnie czekały na nich, a więc i chłopaki poczekali i się nareszcie doczekali. Już opatrzona dwójka ponownie wylądowała w radiowozie, a ten ruszył i skierował się prościutko na komisariat. Tak i Draco zaparkował swój skradziony rowerek i nawet pomógł Hiacyntowi wyjść z koszyka.
Wampir stanął przed wejściem i dłuższą chwilę zastanawiał się co ma uczynić. Jego koledzy tam byli i pewnie świetnie się bawili. Poczuł się trochę jak na jakimś filmie akcji, powinien teraz walczyć o swoich współlokatorów! Nie może przecież tak bezczynnie stać!
Draco był dobry w bezsensownym nakręcaniu samego siebie na durne pomysły. No i tchnięty własnym dopingiem wkroczył do komisariatu.
- ASFALT MI POMALOWALI!! – krzyknął w niebogłosy ściągając na siebie uwagę znacznej większości posterunku.
- Ale spokojnie co się stało?- podeszła do niego smika, którą określiłby mianem beczki na kiszonkę. No nie odpaliła w nim instynktu flirciarskiego, dlatego kontynuował swój bezsensowny wywód.
- No dwa chultaje asfalt mi pomalowały! Gdzie oni są! Ja wiem, że tu są! – zaczął wymachiwać rękami i wzrokiem szukać swoich współlokatorów, no i ich dojrzał, wyprowadzani właśnie byli na tyły komisariatu, zapewne mieli wylądować w jakiejś przytulnej celi z menelem Mietkiem.
- Tam są! Ja się nimi zajmę! – kobieta zastawiła wampirowi drogę, a ten choć zwinny z obejściem tak okazałego obiektu miał spory problem.
- Ale proszę się uspokoić, bo będę zmuszona pana wyprowadzić! – białowłosy popatrzył na nią z wyrzutem.
- Krem mi wyrzucają przez balkon! Asfalt mazają! A pani mnie wypraszać będzie! Co z pani za służba! Jam uciśniony w tej sytuacji! Serduszko moje zraniono! A pani jeszcze w nie szpile pcha! Co z pani za policjantka! – kontynuował swój teatrzyk. Sam nie wiedział na co liczył, skutecznie ściągnął na siebie uwagę wszystkich tu obecnych, myślał chyba, że Hiacyntowi uda się coś z tym fantem zrobić. Jednak ten nie uczynił nic. I kiedy Draco sobie to uświadomił stwierdził, że pora się wycofać.
- Nie trzeba mnie wyprowadzać, sam wyjdę! – warknął po raz ostatni na kobietę i zrobił krok w tył, by się od niej odsunąć. Dumnym krokiem opuścił skromne progi komisariatu, a tuż za drzwiami wyjął ze swojej kieszeni kilka fantów podwędzonych pani policjantce. Kto wie może się jeszcze przydadzą?
- Hiacynt idę na tyły, wiem gdzie ich zaprowadzili..- dał jedynie znać swojemu towarzyszowi niedoli i zgodnie z tym co powiedział ruszył na tył budynku. Następnie wdrapał się na jeden ze śmietników i dzięki temu sięgnął do okienka. Zajrzał do niego, jednak nie zastał tam swoich współlokatorów. Pokręcił nosem i z gracją przeskoczył na drugi śmietnik. Poczuł się jak Tarzan skaczący po drzewach! W tym była moc! On czuł moc, teraz to mógł podbić cały świat!
Jego entuzjazm był ogromny i jeszcze podbił go widok kolegów za kratami. No może nie było to nic wesołego, jednak on miał plan! Z rzeczy ukradzionych policjantce wyjął podręczny przybornik i czymś co wyglądało jak pilnik próbował przepiłować kraty.
- Zaraz was stąd wyciągnę, zobaczycie! – mówił pełen ekscytacji z całej akcji. Jednak po pięciu minutach towarzyszył mu jedynie smród piłowanego pilnika, a krata wyglądała na nienaruszoną
- Spokojnie! Mam to pod kontrolą! – zapewniał i piłował dalej. No i tak piłował i piłował, aż upiłował pilnik. Chuj krata miała na niego wywalone.
Zeskoczył ze śmietnika i by rozładować frustrację to w niego kopnął. Śmietnik aż się przesunął, a Draco stał niewzruszony, a raczej dalej zdenerwowany. No musiał wymyślić coś nowego. Coś genialnego. No i w tak bojowym nastroju wrócił przed posterunek. Popatrzył na Hiacynta i nie mówiąc nic wkroczył do środka.
- WYZYWAM CIĘ NA POJEDYNEK POKEMON! – krzyknął wskazując palcem na Olinkę Okrąglinkę, która wcześniej z nim rozmawiała.
- Wolność dwóch hultajów za twoje rzeczy! – dodał, a kobieta która wyglądała na rozbawioną nagle spoważniała.
- Pojedynek odbędzie się na parkingu, ale z tobą walczyć nie będę! – oznajmiła kierując się do wyjścia. Draco miał wrażenie że przy każdym jej kroku podłoga drżała. W milczeniu ruszył za nią na parking, a kiedy już byli przed budynkiem wampir podszedł do Hiacynta i pchnął go w kierunku policjantki.
- Skoro nie ze mną, więc to twój przeciwnik! A więc wszystkie chwyty dozwolone! – oznajmił i wycofał się pozostawiając los współlokatorów w rękach Hiacynta.
- Hiacynt! Dawaj łopatką ją! Mówię ci łopatką! – zacząłem dopingować kiedy tylko pojedynek się rozpoczął, a kobieta ruszyła na Hiacynta niczym rozpędzony kombajn.