AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Awatar użytkownika
Eru
Posty: 35
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Post autor: Eru »

Obrazek
|| Calliope Swatka aka. Wiedźma || wiek młoda dorosła - 3 dni || 31.10. || czarne włosy || grupy społecznej brak || dorabia sobie sprzedając miksturki babci - Cygańskiej Swatki najczęściej klientom Prażonego Ziarna, gdzie czasem dorabia jako kelnerka|| Ojciec : Nerwus Jakiś, matka zmarła. Babki Cygańska Swatka oraz Oliwka Widmo || pochodzi z Dziwnowa || Biologia ||

|| Czarne, długie włosy || Szczupła sylwetka|| Heterochromia || Mulatka ||

|| Aspiracja Popularność - Sąsiedzki powiernik (TS4) ||
|| Wygadana || Fanka nadnaturalnych || Dusza towarzystwa || Pasożyt || Spostrzegawcza ||
|| Kręci ją wysportowana sylwetka oraz likantropia || Odrzuca smród ||
|| ogrodnictwo — max || alchemia 8 || złośliwość 6 || charyzma 7 ||
|| gotowanie 3 || zielarstwo 4 || wampirologia 2 || umiejętności aktorskie 2 ||
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: AKADEMIA KLASYCZNA [The Sims, przygodowe, 3os. i więcej, mieszane, wieczny nabór]

Post autor: Einsamkeit »

W zadziwieniu wpatrywałem się w wampira, radośnie piłującego kraty. A później czas jakby przyspieszył - nawet nie zdążyłem mrugać, gdyż sekundy mijały szybciej, niż w okamgnieniu. Nawet mój zegarek nagle wskazywał godzinę pierwszą, drugą, trzecią… nic pomiędzy. Tyle chociaż, że zaczynałem się równie szybko znacznie lepiej czuć. Z drugiej strony minusem był fakt, że siedzieliśmy w areszcie dość długo - z przyjemnego, rześkiego wrześniowego poranka szybko nastała noc.
A w nocy czas złośliwie się zatrzymał. Znów płynął normalnie, sekunda po sekundzie. Przylgnąłem do krat, obserwując w milczeniu kolejne pochody studentów - ten został oskarżony za wandalizm, ten za granie disco polo pod Centrum Akademickim Jana, tamten za puszczanie pornoli na rzutniku pod oknami Siminarium… procesja oburzonych przyszłych kleryków była doprawdy porywająca - na komisariacie nagle zrobiło się ciemno, czarno i ponuro, gdyż zewsząd pojawili się smutni panowie w czerni, domagając się zakratowania śmieszka. Cóż, pewne zwyczaje nie giną, Sanhedryn przemówił i tak dalej. Jednocześnie z oddali dobiegały do mnie dźwięki z pobliskiego stadionu.
- A TERAZ, PROSZĘ PAŃSTWA, GRACZ JACQUES BOGACZ Z EKIPY WAŻNIAKÓW PRZY ASYŚCIE KOLEGI WŁADYSŁAWA INWESTORA WYKONUJE SKOK Z PÓŁOBROTU I DOKONUJE WSADU. MASKOTKI WAŻNIAKÓW ROZPOCZYNAJĄ SWÓJ TANIEC POŁAMANIEC TOPLESS, ROZPRASZAJĄC SĘDZIEGO I POŁOWĘ GRACZY W EKIPIE NERDÓW. PROOOOSZĘ PAŃSTWA, BARDZO PROSIMY O ODWRÓCENIE WZROKU…
To doprowadziło mnie do ciekawego wniosku. Po co chodzić do knajp, płacić za drinka i pchać się do baru, by obejrzeć sobie mecz w telewizji? Albo jaki jest sens w kupowaniu telewizora, jeśli równie dobrze możesz pójść do więzienia i tam sobie posłuchać meczu? W zasadzie więzienie tutaj działało jak radio - tanio i skutecznie. I człowiek przy okazji wiedział o wszystkim, co się działo na terenie kampusu.
Wciągnąłem głęboko w płuca zastały zapach soku z beczki, wody kolońskiej, w skrajnych przypadkach używanej jako alkohol w typie denaturatu, i zwiędłych warzyw, woniejących od strony sklepu “Nocny Marek”. I w tym samym momencie - mimo dzisiejszych niepowodzeń - poczułem, jak bardzo jestem szczęśliwy.
- Panie władzo, a kiedy byście nas wypuścili? - zagadałem przez kraty jednego z policjantów. - Bo wie pan co, chciałbym rano pójść na zajęcia…
- Już ty się nie wykręcaj, Bukiet - burknął jeden z nich. - Nagle taki pilny jesteś? Myślałeś, że cię nie zapamiętamy, co? Gdzie schowałeś wózek, który ukradłeś z “Nocnego Marka” cztery lata temu?
- No co pan? Myśli pan, że Marek pamięta? - oburzyłem się. Tutejszy właściciel sklepu był wiecznie upalony skrętami, które przynosili mu Buntownicy w zamian za zakupy “na zeszyt”. Nawet, gdybym się przyznał, to na nim nie zrobiłoby to wrażenia. Nie takie rzeczy już widział i słyszał. Zresztą byłem zdania, że i tak nikt nie zdołałby przebić poczynań jednego z buntowników - nasrał do ukradzionego wózka i wystawił go pod Akademią Sztuki Tomasza, twierdząc, że to instalacja artystyczna, mająca na celu ośmieszyć współczesny konsumpcjonizm. Moje wyczyny to był pikuś, doprawdy! A oni się tu oburzali, jakbym co najmniej ja to zrobił! To znaczy mógłbym, ale byłem przecież artystą z klasą i smakiem. Bzdurne tagi na ścianach, które malowali początkujący i artystyczne prymitywy, nie należały do mojego stylu życia i bycia. O nie - ja zostawiałem po sobie bardzo starannie wykaligrafowany podpis, a później twierdziłem, że ktoś go sfałszował i próbuje mnie narazić na koszta.
- Marek nie musi pamiętać, ale my owszem - odparł jeden z nich. - Wandalizm to wandalizm. Wy, studenci… zawsze i wszędzie jesteście tacy sami, wszyscy…
- A czy na statystyce panu mówili, że nie wolno generalizować? - zapytałem szybciej, niż zdążyłem się ugryźć w język. - W ten sposób wszyscy to przestępcy, nawet ci niewinni, no bo przecież statystyka…
- Na miłość boską, Bukiet! - twarz mojego rozmówcy poczerwieniała. Uśmiechnąłem się do niego z satysfakcją, a następnie z jeszcze większą satysfakcją, gdy usłyszałem brzęk otwieranej celi. No i proszę, odrobina nauki, proszę zobaczyć, a jak to skutecznie działa. Tuż po tym zgarnąłem ze sobą Trutnia i ruszyłem w stronę kampusu, ku przygodzie.

Kampus nocą był… niezwykły. Po prostu niezwykły. Okna Akademii Naukowej Barbary niekiedy jarzyły się jadowicie niebieskim i białym blaskiem; przysiągłbym, że gdy mijaliśmy ten budynek z bliska, doszedł nas szaleńczy śmiech z górnego piętra. Początkowo było to głośne HAHAHAHA, przekształcające się w bolesne AAAAAAAAARGH po kolejnym biało-błękitnym rozbłysku…
- Ciekawe, czy pieczony Nerd smakuje jak kurczak? - rzuciłem w ciemność. - No co? Naukowcy, takie mądre głowy jak oni, już dawno doszli do wniosku, że wszystko, co nie jest dziczyzną, wieprzowiną ani niczym innym, smakuje jak kurczak.
- Jesteś dziwny, Bukiet - odpowiedziała ciemność. Gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że był to po prostu jeden z Buntowników. - Wszyscy wiedzą, że pieczony Nerd smakuje jak… jak… - powietrze wypełniła woń palonego cynamonu i tymianku. Tuż po tym zabrzęczały butelki, wymieniane między studentami. Ktoś puścił muzykę - mieszankę dziwacznego trzeszczenia i brzęczenia. Parę wychudzonych studentek, bladych jak po wyjściu z prosektorium, wiło się w spazmatycznym tańcu, jakby rażone paralizatorem.
- Jak co? - zagadnąłem ciekawie. Nawet przysiadłem obok na ławce. Ciekaw byłem odpowiedzi. Skręta przyjąłem nader chętnie; sam z przyjemnością otuliłem się cynamonowo-tymiankową mgiełką. Ktoś podał mi kubek z buntowniczą prytą - był to zwyczajnie sok z beczki ze sfermentowanych truskawek, wymieszany z kawą ze spirytusem. Najwyżej nie przeżyję, a co tam. Ale za to poznam bardzo ważną życiowo odpowiedź.
- Jak kurczak.

Nad ranem wczołgałem się dopiero do łóżka; cud, że żaden inny student nie zajął w tym czasie mojego łóżka, nie grał na moim komputerze ani nie próbował używać moich sztalug. Być może dlatego, że ostatnim razem, gdy tylko jakiś naiwniak tego spróbował, wyleciał przez okno razem ze swoim płótnem i sam w sobie stał się instalacją artystyczną, gdyż wpadł do uczelnianego śmietnika, tego samego, który dziś zjadł jednego z Buntowników.
No, nieważne. Chociaż powinna powstać taka grupa społeczna. Zbyt nijacy na bycie Buntownikami, zbyt niepopularni na bycie Ważniakami ani nawet Nerdami, no i zbyt nijacy nawet dla Nerdów. Naiwniacy-Przeciętniacy. Idealnie.
Już miałem zamykać oczy i zasnąć snem spokojnym, jako że mój pasek senności był na pomarańczowym wyczerpaniu, gdy zauważyłem, że mój sufit… przecieka? Zamrugałem, wpatrując się w grobowe, czarne zacieki, zanim pociągnąłem podejrzliwie nosem. Nic, żadnego zapachu trupa. A taki bym umiał wyczuć, jako że w młodości często robiłem sobie wycieczki do miejskiego mauzoleum. Poza tym, poza pracą w jednym z zapadłych pubów w Bridgeport i graniem na stacjach metra, parałem się też pracą w tymże mauzoleum. Nie było to nudne, wręcz przeciwnie, nawet byłem ciekaw, kiedy zaatakuje mnie zombie-niedźwiedź, kiedy kopałem groby. Przydzwoniłeś takiemu łopatą i po sprawie… gorzej, jak któryś z sąsiadów wstawał ze swoich kwater na nocny spacerek i wcale nie mówiłem tu o duchach. Poza tym trzeba było wtedy odganiać okoliczne zombie od cmentarnych kwiatków.
- Nawet człowiekowi nie dadzą się wyspać - burknąłem pod nosem, zanim wygrzebałem się z łóżka. Przy okazji rozejrzałem się wokoło; wampira nigdzie nie było, nie mówiąc o kosmicie. Kurde, gdzie ich wcięło?
Długo się nad tym nie zastanawiałem, jedynie przymrużyłem oczy w blasku światła; wstawał piękny, złocisty poranek i normalnie bym się nim podelektował, gdyby nie fakt, że w chwili obecnej byłem wyjątkowo zaintrygowany zaciekami w kącie. Rozejrzałem się wokoło w poszukiwaniu… w zasadzie czegokolwiek - łopaty, pędzla czy grubego tomiszcza w stylu “Admirała Landgraaba” (kto zdołał przeczytać ponad 1000 stron, był uwieczniany w postaci posągu w ratuszu, też im. Landgraaba).
Ostatecznie padło na klawiaturę od uczelnianego komputera. Niektóre akademiki były na tyle luksusowe, że zapewniały podobne cuda. Ja sam zaś dziwiłem się naiwności władz uczelni. Czy ci ludzie serio wierzyli, że żaden Buntownik, szukający kasy na wódkę i skręty, albo Nerd, chcący kupić sobie kolejny komiks dla dorosłych, nie sprzeda nawet komputera pamiętającego okres naszych babć i dziadków z generacji Sims 1? Do dziś pamiętałem te rzęchy, włączające się przez ponad godzinę. Dzisiaj były reliktami, szczególnie poszukiwanymi na targach staroci. Komputery oczywiście, nie nasi dziadkowie, chociaż swojego również chętnie bym sprzedał.
A skoro o tym mówimy, będę musiał sprawdzić dziś tablicę uniwersytecką. Czasami studenci zawieszali na niej ciekawe zlecenia, chociaż gorzej, że po jednej z nich stałem się Simoroślą i nawet eliksiry Calliope nie zadziałały… nie od razu.

Po cichu podszedłem do schodów, zanim wszedłem na górę najciszej, jak potrafiłem. Czarny akademikowy kocur, zwany pieszczotliwie Bandytą, otworzył leniwie zielone oko i miauknął na powitanie, zanim przeciągnął się i ruszył za mną.
Od progu uderzył mnie w nozdrza charakterystyczny jadowity, ślimakowaty zapach eliksiru anty-wiedźmowego. Na ścianach i kartonach, porozkładanych wokoło, igrały zielone ogniki. Przy gigantycznym kotle, ułożonym praktycznie dokładnie nad moim łóżkiem, stała pochylona Swatka. Calliope, no nie inaczej. Podążała za mną wszędzie jak zły duch, jak Kosiarz za Oliwką Widmo… nie, żeby mi to przeszkadzało. Przecież przyjaźniliśmy się od dzieciństwa - ona wśród duchów i widm, ja wśród klientów, którzy przychodzili na tarota i wróżenie ze szklanej kuli. Nasze małe mieszkanko na ostatnim piętrze rozwalającego się bloku w Bridgeport (a będącego jednocześnie w ciągłym remoncie) odwiedzali tłumnie najróżniejszej maści ludzie - jak nie chytre baby, próbujące się skomunikować ze zmarłym mężem “gdzie polisa?”, to eleganccy biznesmeni, dopytujący o kolejne inwestycje. “Gdzie powinienem postawić swoją SimTower?”, “czy powinienem może stworzyć apkę datingSim tylko dla bogatych i wpływowych Ważniaków?”, “wykupić cmentarz czy nie wykupić, oto jest pytanie”. Coroczne wakacje u pań Widmo były czarujące - duch, wyskakujący z rana z mojego łóżka i krzyczący na mnie, że nie może się położyć, był częścią dnia, nieodzownym elementem rutyny.
- Wiedźmoprecz? - zajrzałem Calliope przez ramię. Wymownie pociągnąłem nosem, obserwując wściekle zielony napar. - Myślałem, że pójdziesz w Plantofinę. Podobno Ważńiacy podpuścili Nerdów, by spróbowali podrasować Simorośle. No wiesz, żywiły się tylko praną, ale nie potrzebowałyby już aż tyle tej energii słonecznej czy kundalini czy czegoś tam.

ODPOWIEDZ