Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Sofja
Posty: 38
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Azalea

Post autor: Sofja »

Azalea Tallulah Brooks


Srebrna stalówka ślizgała się po fakturze papieru, malując czarnym tuszem w rogu strony kolejną gwiazdkę. Powoli kończąc zapełniać nimi cały margines i z pomocą jednej z połączonych z nią kresek, tworząc następny gwiazdozbiór — Oriona. Tuż obok wcześniej naszkicowanych Bliźniąt, Byka, Wielkiego Psa i Zająca. Zmieniając tak przypadkowy zbiór symboli nocnego nieba w jego niewielką mapę. Zdolną skłonić przyglądającą się swemu dziełu artystkę do lekkiego uśmiechu. Trzykrotnego stuknięcia piórem w brzeg oprawionego czarną skórą, trzymanego notatnika. I wreszcie do wzięcia głębokiego oddechu, po którym spojrzała znów na zdania zapisane na ozdobionych gwiazdozbiorami stronach.

Zawierały starannie sporządzane przez długie tygodnie, drobiazgowe notatki na temat życzeń kolejnych grup teatralnych, co do oprawy świetlnej ich przedstawień. Znane Tallu na pamięć teksty, które mimo to, od dobrej godziny, raz za razem kartkowała i bezgłośnie recytowała, chcąc zyskać absolutną pewność, że jako członek ekipy oświetleniowców należycie wypełnił powierzoną jej pracę. Dając z siebie sto procent przy każdej ze sztuk i sprawiedliwie traktując występujących w nich aktorów. Tak, aby wszystkie przedstawienia miały równą szansę na zwycięstwo.

Lubiła tę odpowiedzialność. Mimo iż przysparzała jej wiele stresu, wręcz niezmierzoną radość przynosiły jej efekty dobrze wykonanego zdania. Kolejne zapadające w pamięć sceny. Zachwyt widoczny w oczach widzów. A przede wszystkim szerokie uśmiechy goszczące na twarzach aktorów, gdy ci kłaniali się w akompaniamencie głośnych wiwatów i oklasków. To właśnie one dawały jej poczucie, że podjęte przez nią wysiłki były w pełni warte poświęconego im czasu. I nanoszonych po dziesiątki razy w notesie poprawek, gdy z dnia na dzień dowiadywała się o nagłej zmianie, co do wizji danej sceny, czy wręcz całego przedstawienia.

Nawet w to przedpołudnie zdążyli zwrócić się do niej już przedstawiciele dwóch teatralnych grup, chcący dokonać na ostatni moment takich poprawek. Prosząc o rzeczy, których oświetleniowcy nie mieli już czasu przetrenować. A to, gdyby się zgodziła, mogłoby wbrew dobrym intencjom doprowadzić do straszliwych pomyłek. Zdolnych niechcący zaprzepaścić efekty długich tygodni lub wręcz i miesięcy przygotowań. Czyniąc z chwili zasłużonego triumfu aktorów, moment ich porażki.

Z tego właśnie powodu mimo próśb Azalea pozostała nieugięta, wspominając wielokrotnie podawany przez jej ekipę termin zgłaszania wszelkich zmian. Starając się, jak najspokojniej wytłumaczyć, jak wprowadzane tak na gwałt poprawki mogą bardziej zaszkodzić niż pomóc przestawieniu. A nawet próbując przekonać jednego z aktorów, że ich dzieło już jest doskonałe i potrzeba uczynienia go jeszcze lepszym wynika wyłącznie z tremy.

I choć obydwie te rozmowy zakończyły się po jej myśli, nie wywołując niepotrzebnej awantury, były dość męczące i miała szczerą nadzieję, że nie czeka jej już kolejna. Obawiała się bowiem, że wbrew woli, przy następnej może nie udać się jej już pozostać wystarczająco asertywną.

Wiesz, że jak tak marszczysz brwi, to przypominasz trochę jastrzębia?

Niespodziewany, wypowiedziany męskim głosem komentarz, wyrwał Brooks z nieprzyjemnych myśli. Zmuszając ją nie tylko do lekkiego westchnienia, lecz też oderwania wzroku od trzymanego notesu i zerknięcia na upstrzoną licznymi piegami twarz siedzącego obok niej od dobrej godziny, rudowłosego chłopaka. Niejakiego Patricka Palmera.

Tak. Już mi to kiedyś mówiłeś — stwierdziła spokojnie, choć owo „kiedyś” było naprawdę łagodnym określeniem nawyku chłopaka do rzucania podobnych komentarzy. Wręcz więcej niż niedopowiedzeniem. W przypadku Patricka oznaczało bowiem dosłownie „za każdym razem, gdy ten miał ku temu okazję”. Czyli jak wynikało z wyliczeń Tallu, średnio przynajmniej raz na tydzień.

Już od dzieciństwa miała nawyk marszczenia w ten konkretny sposób swych brwi, gdy tylko się nad czymś głębiej zastanawiała lub na czymś bardziej skupiała. A Palmer, był nie tylko jej kolegą z roku, ale i jednym z oświetleniowców. Od dobrych trzech lat odpowiedzialnym za odpędzanie z otaczającego amfiteatr nieba nieproszonych obłoków. Lub też ich sprowadzenie, gdy te były potrzebne, by nadać odpowiednio mroczny charakter danej scenie. Był wszak synem Eola — pana wiatrów i odziedziczył po swym ojcu pewną władzę nad tymiż.

Aha — odparł i najpewniej na tym, jak zazwyczaj ta krótka wymiana zdań, by się zakończyła, gdyby Patrick nie pociągnął akurat głośno z trzymanej puszki kolejnego łyku pitej przez słomkę, ukochanej oranżady. Wyraźnie docierając tak do samego dna opakowania, które zaraz zresztą zgniótł z niewiele cichszym trzaskiem. I wrzuciwszy je do torby, sięgnął doń dłonią po kolejną część swych topniejących w oczach zapasów.

Hej, przystopuj trochę. — Widząc to, zwróciła mu uwagę Azalea, doliczając się już piątej porcji opróżnionej w ciągu niespełna godziny. — Jeśli dalej będziesz zerować te puszki w takim tempie, zabraknie ci ich, nim skończy się pierwszy spektakl — dodała i odłożywszy do kieszeni pióro, z głośnym hukiem zamknęła notatnik.

Spokojnie, zrobiłem spore zapasy. A jeśli mi się skończą, po prostu poproszę kogoś o dostawę — odrzekł, zerkając na chwilę ku niebu. Dokładnie w chwili, gdy ciemnowłosej mignęła w pobliskim tłumie twarz Tylera Davisa, syna Posejdona. Tym razem ku jej zdziwieniu przyozdobiona wyraźnie puchnącym okiem.

A temu, co się stało? — spytała odruchowo, wskazując dłonią w stronę chłopaka.

Nie mam pojęcia. Ale wygląda na dość świeży ślad. A skoro tak, chłop najpewniej sobie na niego zasłużył — podsumował jej towarzysz, poprawiając się na wyłożonej miękką poduszką, kamiennej ławie. — Zdecydowanie bardziej od tamtej dziewczyny — dodał, nawiązując do niezbyt przyjemnej i zdecydowanie o wiele za głośnej sytuacji, która rozegrała się chwilę wcześniej kilka rzędów dalej. Kiedy to spokojny przebieg święta postanowiła zakłócić jakaś zazdrosna o swego chłopaka dziewczyna, robiąc aferę innej przedstawicielce płci pięknej.

Tallu co prawda znajdowała się wówczas za daleko, by rozpoznać tożsamość biorących udział w awanturze osób. Niemniej strzępki docierających do jej uszu krzyków w pełni wystarczyły, aby wysnuć tezę, że głośno rzucane oskarżenia były bezpodstawne. I Palmer najwyraźniej podzielał jej opinię w tej sprawie.

Chciała mu o tym napomknąć. Ba, podzielić się nawet krótkim komentarzem na temat swoich podejrzeń, jednak nim zdążyła, na najbliższych z położonych między siedziskami, co równym kawałek i prowadzącym ku górnym rzędom schodów, dojrzała jeszcze jedną znajomą postać. Wysoką, należącą do jednej z grup teatralnych i wyraźnie w pośpiechu kogoś poszukującą.

Och, tylko znowu nie to — mruknęła, pospiesznie rozglądając się wokół za jakąś dogodną kryjówką. Czymkolwiek mogącym ją skutecznie zasłonić przed wzrokiem Octavia. Zakładała bowiem, że podobnie, jak dwójka wcześniejszych aktorów i on został wysłany przez swą grupę w roli posła. A może wręcz łowcy mającego ją nie tylko wytropić, ale i za wszelką cenę przekonać do dokonania jeszcze jakichś zmian w oprawie wizualnej spektaklu.

Nie dostrzegając żadnej lepszej osłony, otworzyła szybko notes na pierwszej lepszej stronie i ukryła w nim twarz.

Kryj mnie — szepnęła tuż po tym do Patricka, kuląc się za jego plecami na tyle, na ile tylko była w stanie. Uznała to bowiem za lepszą opcję od próby schowania się w przeznaczonej na nogi przestrzeni między kamiennymi siedziskami. Nawet jeśli szanse na to, że jakimś cudem nie zostanie dostrzeżona, nadal były porównywalne z wygraniem fortuny w loterii prowadzonej przez Oizys — boginię smutku i nieszczęścia.

A jednak jakimś cudem, ku jej radości, ta licha osłona zdawała się zadziałać, bo jak odkryła po chwili, opuszczając notes, Laveau przeszedł dalej, najwyraźniej jej nie zauważając. Albo też, co było o wiele bardziej prawdopodobne, wcale nie jej szukając. Nie planowała jednak narzekać. Wręcz przeciwnie, pozwoliła nawet, by z jej ust wyrwało się krótkie westchnienie ulgi, gdy sylwetka chłopaka zniknęła jej z zasięgu wzroku.

Nie czekając ani chwili dłużej, odsunęła się od Patricka, nie chcąc nadużywać jego cierpliwości. I podziękowawszy mu, poprawiła się na ławce, tak aby móc znów dobrze widzieć całą scenę.

Jak dostrzegła, dotąd kłusujący po niej centaur stał już spokojnie w miejscu. Wyraźnie śledząc wzrokiem kolejne grupy studentów, którzy niespodziewanie, na kilka minut przed jego zapowiadaną przemową, postanowili opuścić swe miejsca. Sądząc po postawie rektora, wyraźnie nie sprawiając mu tym radości. Miast tego zmuszając go raczej do zakwestionowania swych życiowych wyborów. A także i wieku. Sposób, w jaki garbił ramiona i pocierał palcami czoło, zdawał się bowiem wręcz krzyczeć „chyba jestem już na to za stary”.

Mimo to mężczyzna powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza. Czekając cierpliwie na nadejście wyznaczonej godziny i skłaniając swą postawą ciemnowłosą do zerknięcia na zegarek. Zwyczajny, wyposażony w owalną tarczę ze wskazówkami, zdolny pomóc nie tylko w ocenie czasu, ale i z pomocą zręcznej sztuczki w wyznaczeniu północy, jeśli pod ręką nie miałaby kompasu.

W tamtej chwili zaś pozwolił on jej ustalić, iż od rozpoczęcia pokazów dzieliły ich już niespełna dwie minuty. I ten właśnie wniosek, skłonił ją do zmrużenia oczu. Lekkiego uniesienia lewej dłoni i skupienia się na sierści centaura. Przyjrzenia się pasmom odbijającego się od niej światła i delikatnym ruchem palców, lekkiego rozproszenia go. Tworząc bijącą wokół rektora jasną poświatę. Jak miała nadzieję, zdolną zwrócić uwagę chociaż części wciąż krzątających się na schodach lub rozmawiających głośno studentów na osobę Chejrona i naprawdę kończący się już czas.

LadyFlower
Posty: 12
Rejestracja: sob kwie 06, 2024 6:59 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: LadyFlower »

Stella Celestia Hayes


Westchnęła cicho zrezygnowana, że jej żałosne odwrócenie uwagi nic nie dało. No nic… Będzie musiała się wytłumaczyć. Może była jakakolwiek szansa, że Lavrence się nie rozpozna. Jakiś cień szansy, że skupi się bardziej na tym, aby jakkolwiek odratować jej prace, niż na tym, aby podziwiać wystawę. Tak! Musiała zacząć myśleć pozytywnie!
Dostrzegła to jak białowłosy się przejął. Uznała, że to nawet całkiem urocze, kiedy był tak zaangażowany w naprawę zdjęć osoby, której tak naprawdę w ogóle nie znał. Stanęła niedaleko i znad jego ramienia obserwowała jego poczynania z niemałą ciekawością. Pochylał się nad zdjęciem, a jego oczy wydawały się zamknięte. Plama po farbie rzeczywiście zaczynała zanikać, ale razem z nią i wszystkie kolory z fotografii. Stella obserwowała to z widocznym zdumieniem. Przeniosła wzrok na chłopaka, który był równie zaskoczony co ona i wyraźnie zakłopotany i speszony tym co się właśnie stało.
-Lav… - chciała go w jakiś sposób uspokoić. Nie chciała, aby to całe zamieszanie wywoływało u niego takie emocje. I tak była mu wdzięczna za to, że starał się jej pomóc. W końcu nie nastawiała się jakoś za bardzo, że to wszystko będzie miało super szczęśliwe zakończenie, a jej wszystkie zdjęcia magicznie się naprawią. Jednak nie dał jej dojść do słowa, bo znów wpadł w wir odkręcania wszystkiego. Sztywny papier znów pokryły kolory, nie tylko tuszu, ale i również wróciła czerwona farba.
Ponowna próba była dla Stelli jak strzała szczęścia. Nieszczęsna czerwona farba wsiąknęła w zdjęcie i nie było po niej śladu. Blondynka wpatrywała się w niego czując mieszankę zdumienia i radości.
-Ojejku, Lav! Dziękuję, jesteś prawdziwym geniuszem! – powiedziała wesoło przyjmując od niego naprawioną fotografię. Co prawda nadal pod pewnym kątem można było dostrzec pewne zgrubienie po farbie, ale dziewczyna stwierdziła, że nadawało to mu jeszcze lepszego uroku. Jakby faktycznie zdjęcie było malowane akrylami niczym prawdziwy obraz, a nie zrobione aparatem. Od razu zawiesiła go obok pozostałych prac.
Chłopak zabrał się za jeszcze jedno zdjęcie, przy którym nie pokładała zbyt dużo nadziei. W końcu było w kilku miejscach przypalone niedopałkiem. Nie wiedziała czy warto było tracić na to jego cenny czas i wysiłek, ale po chwili coś się zmieniło. Dziwna mgiełka otoczyła zniszczone miejsca, zupełnie je zasłaniając. Teraz zdjęcie miało w sobie jeszcze więcej uroku niż wcześniej. Dziwna, emanująca delikatnym światłem mgiełka, idealnie wpasowała się w tło pola lawendy rozciągającej się poza horyzont dodając jej jeszcze głębszego fioletu, idealnie kontrastując z soczystą zielenią łodyg i liści.
-Raju… Jakie to jest piękne! Lav, stworzyłeś coś naprawdę niesamowitego! – uśmiechnęła się szeroko i uraczyła chłopaka swoim wdzięcznym i przyjaznym uściskiem.
-Chyba będę musiała zmienić nazwę z „Wystawa Stelli” na „Wystawa Lavrence’a i Stelli” – zachichotała z zachwytem przyglądając się odratowanej pracy.
-Jest pięknie! Jest naprawdę…. – urwała i zacisnęła usta w wąską linię czując łzy pod powiekami. Naprawdę nie chciała się wzruszać, ale to wszystko co ci ludzie dla niej zrobili było wręcz nie do opisania! Ha! Wypchaj się Tylerze Daviesie! Możesz pocałować mnie w tyłek!
Przetarła szybko skrawkiem rękawa swoje policzki, które zdążyły zrobić się mokre. Nie sądziła, że od samego rana będzie miała taki rollercoaster emocji.
-Jesteś niesamowity. Jeszcze raz dziękuję – uśmiechnęła się w jego stronę i zawiesiła ostatnie zdjęcie ze swojej wystawy. Jeszcze przez kilkanaście sekund się im przyglądała, aż w końcu uświadomiła sobie jak bardzo jest późno.
-Um… Chyba powinniśmy wracać na trybuny. Pewnie niedługo rektor zacznie swoje przemówienie – rzuciła.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Einsamkeit »

SOFRONIA

W milczeniu wpatrywałam się w Uriela, podążającego drogą własnej samozagłady. Mimo to żaden mięsień na mojej twarzy nie drgnął ani na milimetr, gdy chłopak sięgnął do swoich własnych oprawek, ściągając je i wręczając mnie. Przełożyłam tacę do drugiej ręki, nim odebrałam jego okulary. Dziwne. Nie wiedzieć czemu, byłam przekonana, że są fioletowe niczym winogrona z bajek dla dzieci. Pasowałyby mu takie.
Nie znałam się za bardzo na modzie, urodzie i stylu - biorąc pod uwagę fakt, że musiały mnie przebierać Sophie i Megara - ale nadal pozostawałam przy opinii, że jasnofioletowe szkła dodałyby mu tego całego… listonoszowego sznytu. Luzactwa. Czy jakoś tak.
Mówiłoby “hej, jestem twoim wyluzowanym listonoszem, który wita cię słowami “siema, mordo, dziś bez awiza” i wozi się po okolicy listonoszowym lamborghini”.
- Ostrzegałam cię - poinformowałam go spokojnie, zanim - poniekąd odruchowo - rozłożyłam i założyłam jego własne okulary na swój nos. Dopiero po chwili zorientowałam się, co zrobiłam.
Ale już nie było sensu ich zdejmować. Zamiast tego wyprostowałam się i upiłam łyk swojej kawy, starając się wyglądać na tyle pewnie, jakbym zrobiła to celowo i z rozmysłem. Tak. Zdecydowanie tak. Trzymaj tak dalej, Laeti. Ale przy okazji może jednak miej pod ręką telefon do najbliższego terapeuty.
Właściwie poniekąd mi ulżyło, gdy w pobliżu pojawił się Octavio. Z nas obojga to on miał lepsze zadatki na bycie terapeutą, a nie miałam złudzeń - ten okaże się za chwilę Urielowi bardzo potrzebny. Chłopak już na dzień dobry zainteresował się kawą. Właściwie nie dziwiłam mu się. Pachniała apetycznie i wyglądała bardzo estetycznie.
- To kawusia Uriela. Kup sobie swoją. Przy okazji, zostań tu jeszcze, bo za chwilę twoje usługi terapeutyczne będą potrzebne - poprawiłam okulary, zjeżdżające mi z nosa, zanim spojrzałam na Octavia, rzucając mu długie, nieruchome spojrzenie, gdy tylko chłopak wyjawił swój prawdziwy powód przybycia.
Okulary zjechały z nosa powoli, powolutku, podczas gdy ja zamieniałam go wzrokiem w kamień.

Jak na złość, wszędzie mnie dopadało przekleństwo spokrewnienia z Apollem.
Sofronio, zaśpiewaj coś tatusiowi. No, nie krzycz, przecież wiadomo że mówimy o tatusiu numer dwa!
Sofronio, zatańcz dla dziadziusia, zobacz jaki będzie zadowolony.
Sofronio, dlaczego nie chcesz grać przewróconego drzewa?
Sofronio, przecież to tylko sto lat. Nie ma naprawdę nic prostszego. Stooo lat, stooo lat, niech żyje nam…


Jednak psie spojrzenie Octavia w rodzaju zagubionego szczeniaczka sprawiało, że nie miałam serca odmówić. I już - już bym była skłonna się zgodzić, gdyby Jethro, który teleportował się przy nas tak nagle, nie wspomniał o tatusiu.
Nieruchomy wzrok meduzy zamienił się w spojrzenie zdziwionego bazyliszka, wbijającego nieistniejące, wyimaginowane kły w Jethro. I w dosłownie jednej, jedynej chwili zrobiłam się wściekle czerwona na słowa “uszczęśliwisz tatę”. W okamgnieniu zrobiło mi się potwornie gorąco, jak gdyby ta sukienka próbowała mnie zadusić na śmierć. Albo były to macki mojego “kochającego tatusia”, który nawet w tym momencie potrafił zepsuć tę chwilę samą tylko wzmianką o sobie.
Cały Apollo. Nawet w tej chwili musiał być gwiazdą sceny, nawet jeśli go tu nie było!
Nienawidziłam go!
Jak ja go nienawidziłam!!!
NAWET TERAZ MUSIAŁ SIĘ POJAWIĆ!
Krew szumiała mi w żyłach tak głośno, że przypominała wzburzone morze.
Wdech. Wydech. Wdech. Oddychaj, Laeti. Wdech, wydech. Wdech, wydech.
- Panowie wybaczą… muszę się uspokoić… to Uriel miał potrzebować terapeuty, ale chyba to mi będzie potrzebny…
Drżąca tacka z oboma kubkami kawy powędrowała w ręce Octavia, podczas gdy ja oparłam chłodne dłonie o własne policzki, wyobrażając sobie Apolla, miotanego falami furii niczym liścia na wietrze. Albo jak połamaną łódkę, podrzucaną przez coraz gwałtowniejsze fale. I zanurzającą się po raz ostatni pod wodą… ooo tak…
Lekko poklepałam się po policzkach, chcąc rozgonić tę wściekłą czerwień i się uspokoić. Ale to nie pomagało. Dlaczego to JA miałam uszczęśliwiać Apolla!? Tego nadętego, przebrzydłego bufona, narcyza, protoplasty klauna cyrkowego!? To on powinien uszczęśliwiać mnie!

DEMOS

Wszystko działo się tak szybko! To znaczy nie żebym narzekał, absolutnie nie zamierzałem narzekać, wręcz przeciwnie. Ale ledwie zdążyłem zarejestrować jeden temat, zaraz pojawiał się inny i następny! Uniosłem dłoń do Xara na powitanie, uśmiechając się szeroko. Syn Ateny był sympatycznym gościem i wyjątkowo niekłopotliwym klientem. Doceniałem zresztą przy okazji fakt, że nie próbował ukraść mi patentów ani nauczyć się, jak wyrabia się niektóre rzeczy. Nie przepadałem za konkurencją, z wiadomych względów. No i jak to każdy rzemieślnik.
Widząc, w którą stronę wpatruje się i Meg, i Xar, również odwróciłem głowę. Chociaż nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak wpatrują się w Stellę i Ala. Dla mnie rozmowa ich obojga była… cóż, normalna - ale ja nigdy nie wgłębiałem się w takie szczegóły. Po chwili oddaliliśmy się w stronę kolejnych wystaw. Jednym uchem wpuszczałem, a drugim wypuszczałem ich rozmowy. W końcu rozmawiali między sobą, nie ze mną, więc nie czułem potrzeby się wcinać.
Uniosłem brwi, wyraźnie zaskoczony gwałtowną reakcją Chrisa; zachowywał się, jakby przyszedł co najmniej ukraść ten obraz albo jak gdyby zaglądał jakiejś panience pod rąbek spódnicy, gdy tak ostrożnie i delikatnie prawie że podnosił płótno, by tylko zerknąć, co jest pod spodem. Bo nie podniósł, nawet nie zdążył, a już się wystraszył. I już - już byłbym się zaśmiał, gdyby nie to, że młody byczek przewrócił zarówno Meg, jak i Xara.
Zamrugałem, widząc błysk wyładowania elektrycznego, zanim zdecydowałem się ściągnąć pasek i zdjąć koszulkę.
Siłą rzeczy miałem zajęcia BHP, zwłaszcza że pracowałem w kuźni. A podstawowa zasada przy osobach porażonych prądem była dość prosta - nigdy nie dotykać ich gołymi rękami, inaczej impuls mógł porazić również nas. Trzeba było tę osobę odciągnąć od tego czegoś - kontaktu, słupa elektrycznego, instalacji - używając czegokolwiek, co nie przewodziło prądu. Pasem od turbanu. Szalikiem. Koszulką bawełnianą. Albo drewnianym kijem. Ewentualnie, jeśli miało się gumowe buty, można było kopnąć usztywnioną od porażenia prądu ofiarę, by ta siłą rzeczy pod wpływem uderzenia i grawitacji się oderwała. Niestety nie miałem butów z takimi podeszwami.
Martwiło mnie to, że Meg miała na sobie sporo metalowych elementów. Nie wiedziałem, jak Xar, ale przecież dziewczyna nosiła dużo biżuterii. Diadem, pierścienie, nawet jej okulary miały w sobie coś metalowego. A metal, pot, woda czy wilgotna skóra niestety doskonale przewodziły prąd… nawet niewielkie wyładowanie mogło doprowadzić do skurczu mięśni lub poczucia bólu. Wiedziałem z doświadczenia.
- Złaź z nich, chłopcze - warknąłem, przykucając przy niej i ostrożnie obejmując ją koszulką. Po tym oderwałem ją od Xara bez większego wysiłku - dla mnie ważyła tyle, co piórko. Młot kowalski wydawał się już znacznie cięższy, a przecież w porównaniu ważył około sześciu - siedmiu kilogramów. Ale hej, wiecie o co mi chodzi, nie?
- I nie dotykaj żadnego z nich! - ostrzegłem wystraszonego chłopaka. - Jeśli ich znowu porazisz prądem, to może się dla nich gorzej skończyć. Odsuń się na bezpieczną odległość!
Nie byłem przekonany, że to wyładowanie mogło zabić, ale mogło poważnie zaboleć. Tuż po tym skupiłem się na tej dwójce i oględzinach. Ten metal mnie martwił. Mógł zostawić ślady poparzeń na skórze; ująłem delikatnie Meg pod brodę, z wyraźnym zaniepokojeniem obserwując ślady po diademie, zanim ostrożnie sięgnąłem po jej dłonie. Sam diadem pod wpływem uderzenia z ziemią i miękkim - zakładałem, że miękkim - ciałem Xara potoczył się gdzieś w bok.
- Dasz radę się o mnie oprzeć i zdjąć tę biżuterię? Xar, ty również - stwierdziłem z niepokojem. Może trochę przesadzałem, ale nosiła dużo srebra. Przecież z jednej dłoni niemalże stworzyła sobie pierścionkowy kastet, gdy przywaliła tamtemu pyszałkowi. No i Xar też! Nie przyglądałem mu się specjalnie, w końcu facetowi nie wypadało się gapić na drugiego faceta, ale widziałem przebłysk bransoletki. A sądząc po jego braku reakcji, miał na sobie tego chyba jednak trochę więcej.
Tuż po tym spojrzałem na Xara, wciąż leżącego na ziemi i mocno zesztywniałego; albo był w szoku, albo w ustach też miał coś metalowego, skoro mu tak mowę odebrało. Delikatnie obróciłem nieszczęsnego syna Ateny w lewo i prawo, upewniając się, że z nim też wszystko jest w porządku. Niemal jęknąłem, widząc że też był obwieszony równie dużą ilością biżuterii. Bransoletka z rzemykami przeplatana srebrem, jakiś łańcuszek pod koszulą - na gołej skórze! tak przynajmniej zakładałem - i kolczyk, sówkowe spinki od mankietów… no i pasek, oczywiście.
- Idziemy - oświadczyłem zdecydowanie, zaciskając usta. Miałem na myśli “wstajemy”, ale i mi język się zaplątał. Przysiadłem między obojgiem, chcąc pomóc im delikatnie się podnieść i oprzeć o mnie - przynajmniej odrobinę. - Tfu. Przysiadamy, ściągamy biżuterię, no, a ty…
Tuż po tym mój wzrok powędrował znów z powrotem w stronę nieszczęsnego sprawcy całego zdarzenia. Przymrużyłem oczy, doskonale zapamiętując sobie jego wygląd. Zdecydowanie ten klient nie dostanie obniżek w moim warsztacie. Nawet najmniejszej, pięcioprocentowej promocji. To on będzie mi winien grosika.
Rzuciłem mu wyjątkowo złe spojrzenie. W tym momencie byłem tak wściekły, jakby sam Ares szepnął mi coś do ucha na temat powrotu Hefajstosa do Afrodyty. Jak można było się domyślić, nie byłem wtedy zadowolony!
- Powinieneś lepiej się kontrolować i zwracać uwagę na otoczenie, mając taką moc! - warknąłem, zwracając się w jego stronę. Byłem przewrażliwiony na kwestii BHP! - I biegnij po Octavia albo Laeti w try miga, jakby cię sam Eol w dupę kopał! Albo, jeśli się nie pospieszysz, ja to zrobię osobiście!
Rzadko bywałem tak agresywny, ale w tej sytuacji byłem tak rozeźlony, jak jeszcze nigdy. Wszakże ta biedna dwójka niczym sobie nie zasłużyła. A to oni zostali skopani prądem. I chociaż było to przypadkiem, to byłem zdania, że użytkownik posiadający tak niebezpieczną moc powinien się starać ją podwójnie kontrolować. Może i to był lekki przebłysk, ale sam przecież widział, co nosili na sobie!

Dem
Dem na co dzień i Dem w tym momencie xD
Obrazek
Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Adelai »

XARIS



Rozmowy z Megarą były tym co syn Ateny bardzo lubił i doceniał. Dziewczyna była bardzo elokwętna i błyskotliwa co już w pierwszych odpowiedziach zaprezentowała śląc mu miły komplement zwrotny. Xar doceniał takie drobne uprzejmości, bowiem jaki mężczyzna nie lubił usłyszeć kilku miłych słów od tak pięknej kobiety? Nic tylko obrastać w piórka.
Zauważalnym było chwilowe przygaśnięcie towarzyszki po spojrzeniu na syna Hadesa(Al). Był ciekawski i choć sporo wiedział kobieta cały czas nie chciała mu wyjawić co tak do końca zaszło między nią, a Alem, świadomy jedynie był, że sprawa była dotkliwa, delikatna i mocno w nich zakorzeniona. Musiał jednak odpuścić próby dokopania się do tych tajemnic, okoliczności temu nie sprzyjały. A rozsądek kazał mu zostawić to na później.
Choć z początku nie był chętny na podróż na wystawy zachęcony uroczym pohukiwaniem Meg przystał na te propozycję. Trudno jego lektura zaczeka te kilka kolejnych minut.
Na miejscu przysłuchiwał się chwilę wymianie zdań między Meg a Demem.
- Przy tych wystawach wystarczy zgłosić chęci i inicjatywę, a i mamuta pozwolą ci postawić o ile się wciśnie. - Stwierdził wodząc spojrzeniem po pozasłanianych wystawach. Pewnie dopiero po oficjalnym rozpoczęciu rektora pozwolą to wszystko odsłonić. Czy więc dał się tu wprowadzić nielegalnie? Jakby nie spojrzeć poniekąd tak. Ich obecność tu nie miała adekwatnego usprawiedliwienia podobnie jak obecność ciekawskiego chłopaka przy wystawie, do której kierowała ich Meg.
Zadziorny, nonszalancki uśmieszek wkroczył na usta Xarisa, kiedy to Megara krzyknęła i tym samym spłoszyła albinosa(Chris). Zabawna scena, pierwszoroczniak zerwał się niczym gimnazjalista podglądający starsze koleżanki w szatni. Ah ile pięknych komentarzy tworzył już umysł syna Ateny, analizując, by wybrać ten najwyborniejszy. Bowiem nie byle co mogło opuścić jego usta.
I już uchylił wargi, jednak wtedy odskakujący od zasłoniętego obrazu Chris okazał się dużo bardziej niezdarny niż mogliby przypuszczać. I czemu ciało Xara postanowiło zareagować? Normalnie pozwoliłby chłopakowi po prostu runąć albo telekinetycznie by go przytrzymał. Problemem jednak była Meg stojąca na drodze ściętego drzewa(Chrisa). A kiedy w odruchu zrobił ten krok, a nawet dwa i przytrzymał ciało upadającego, okazało się, że proporcje ich masy nie są równe. A syn Ateny przegrał to starcie siły i runął razem z młodszym herosem. Nie zdołał nawet dopełnić zamierzonego celu i uchronić Meg przed upadkiem. Ta runęła razem z nimi lądując na podłodze. I nawet wtedy żarciki, by się go trzymały gdyby nie nagły impuls, który przeszył jego ciało. Ktoś nagle wyłączył słońce. Czemu tu było tak ciemno?
Zmarszczył brwi, a miał wrażenie jakby grymas objął całą twarz. Nie podobało mu się to, mrugał, a nie widział nawet czubka swojego nosa. Czyżby upadek był tak silny? Jak nic będzie musiał zalecić pierwszakowi rygorystyczną dietę po tym jak go staranował swoją wagą... hmm a więc skoro to od upadku, to czemu nie widział sówek? Gdzie te latające sówki, synonim tradycyjnych gwiazdek! Nawet w takiej chwili los ich mu poskąpił?
I wtedy ujrzał to malutkie światełko w tunelu. Bardzo malutkie i daleko. Czy powinien iść w jego kierunku? Zastanowił się chwilę. Jeśli tam czekać będzie na niego sowa, to warto.
A więc spróbował znów zmarszczyć brwi, wyostrzyć spojrzenie, a wtedy to niewyraźne rozmyte światełko nabrało żywszych kolorów. No i ujrzał, śniady dobrze rozbudowany męski tors... może nie była to sowa, ani ponętny damski biust, jednak czy mógł wybrzydzać?
W tle padały jakieś słowa, jakby polecenia, ale nie wiele docierało do Xara teraz, on maksymalnie skupiał wszystkie swoje zmysły na tym jedynym miłym widoku przed sobą. Uśmiechnął się szelmowsko choć uśmiech ten był bliższy pijanego dostępującego błogosławionego wniebowstąpienia aniżeli zadziornego. Choć czuł się rozluźniony jego ciało było zesztywniałe.
- El lapki psy so-bie...? - upomniał kogoś kto zaczął go dotykać i zmusił do siadu. Zmarszczył brwi i zamilkł skonsternowany, czy on seplenił? Jego język był tak zdrętwiały, że aż ledwie go czuł. No tak biżuteria. Dlatego Dem tak podkreślał, by ją zdjęli. A Xar posiadał jej sporo jak na mężczyznę. Naszyjnik, bransoleta, spinki od mankietów, pasek i trzy kolczyki, jeden w uchu, drugi języku, a trzeci pokazywał tylko uprzywilejowanym. Naprawdę miał je tu i teraz zdejmować? Jego zmysły zaczynały powracać do normalnego odbierania otoczenia, a do niego jakby powoli docierało co się wydarzyło. Oczywiście, że kojarzył Chrisa, on kojarzył wszystkich, a więc i wiedział co chłopak potrafił. Mlasnął niezadowolony pojmując, że padł ofiarą niezwykłej zdolności syna Zeusa(Chris) i zaczął niezdarnie odpinać rzemień na swoim nadgarstku, ale nie było to takie proste, jego palce były tak sztywne, że miały problem ze złapaniem małego zapięcia. Choć wszystkie zmysły i dwieście procent swojego skupienia Xar w to wkładał nie udawało mu się osiągnąć tak pozornie prostego celu.
No i wtedy padły te szatańskie słowa wypowiedziane przez Dema. Syn Ateny spojrzał na niego przez ramię niczym na bluźniercę, a następnie energicznie obrócił twarz w stronę wysłanego po medyków chłopaka.
- ANI SĘ WAŹ!! MLODY! SIAT! - krzyknął ostrzegawczo i pokiwał tym groźnym, najgroźniejszym palcem w stronę Chrisa, by ten wiedział, że Xris nie żartował. Mężczyzna natychmiast zaczął zbierać się z podłogi. Wieści o sprowadzeniu lekarzy działały na niego uskrzydlająco. Podparł się ręką o Dema i niezgrabnie stanął na nogi. Od razu spróbował oddalić się od towarzystwa, jednak jego kończyny były tak zesztywniałe, że runął jak długi. To jednak nie wpłynęło na zmianę jego decyzji.
- ANI WAŹ SE RUSYĆ! - krzyknął ponownie tym razem z poziomu podłogi i zaczął na nowo się podnosić. Tym razem był dużo szybszy i po osiągnięciu pionu wziął poprawkę na zesztywniałe nogi i zaczął się kierować do drugiego z wyjść. Cóż chód jego był mocno zaburzony, przez co bujął się niezgrabnie na boki robiąc małe, ale uważne kroczki. Wszystko byle nie trafić pod opiekę służby zdrowia. Szok po porażeniu spotęgował jego niechęć, lęki i nieufność wobec lekarzy, których teraz chciał uniknąć za wszelką cenę. Dlatego wytrwale i ostrożnie człapał ku wyjściu próbując pozbyć się naszyjnika, który naprawdę parzył podobnie jak pozostałe srebrne elementy jego stylizacji. Nic sobie nie zrobił ze stojących obok dwóch osób, po prostu zaczął ich mijać. Wytrwale i sukcesywnie do wyjścia.
Zawsze marzyło zostaniu sową, a został pingwinem. To są właśnie marzenia, a realia rzeczywistości. .
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Einsamkeit »

DOMENICO

Udawanie konesera sztuki szło mi całkiem nieźle - by podkreślić ten wizerunek, zgarnąłem jeszcze kolejny kieliszek wina, wręczony mi przez inną osobę ze swojego grona znajomych. I tak doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że było to moje wino - i tylko i wyłącznie dlatego je przyjąłem. Wiedziałem, że Arvoitte i Demara otwierali je po cichu i konsumowali w naszym gronie. Jednakże nie wtrącałem się, uznając to za naturalny profit znajomości ze mną. Coś za coś, to było dla mnie oczywiste. Znajomości bezinteresowne uważałem za szkodliwe - ponieważ wtedy pojawiały się nierealistyczne oczekiwania w imię “przyjaźni”.
Zresztą bezinteresowność była cechą naiwnych. Myślenie, że ktoś może się z kimś zadawać bez powodu… ma che scherzo! Światem rządził pieniądz, a to pieniądz wyznaczał granicę realizmu w cudzych oczekiwaniach. Nikt nigdy nie prosił o pomoc w budowie domu, zatrudnieniu w firmie czy czymkolwiek dużym, chyba, że w ramach “bezinteresownej znajomości”, za którą normalnie musiałby zapłacić. A większości z tych ludzi nie było stać na takie opłaty.
Ludzie bywali niezwykłymi głupcami w relacjach międzyludzkich. A jednak niekiedy potrafili dostarczyć niezłej rozrywki. Jak choćby banda idiotów, turlająca się właśnie po trawie. Odwróciłem się od serii wybitnie przeciętnej fotografii w momencie, gdy usłyszałem czyjś krzyk; w następnej chwili szerzej otworzyłem oczy, dostrzegając błysk wyładowania i furię uczelnianego pieska do nogi. Pani została porażona prądem, więc trzeba poszczekać.
Już miałem upić łyk wina, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem; najwyraźniej ręka boża mnie broniła, bowiem Demos odsłonił mi widok Xarisa. A widok Xarisa, porażonego prądem, przyprawiłby mnie o zadławienie. Samo obserwowanie go jak leżał, nie mogąc nic nawet powiedzieć, było komiczne. Gadatliwy syn Ateny nie czuł języka w gębie. Wyśmienite. Nie spodziewałbym się takiego poczucia humoru nawet w komediach Terencjusza.
- Świetna robota! Dwóch pokopanych prądem na trzech to niezły wynik. Il vostro potere supera il vostro quoziente di intelligenza! - roześmiałem się szczerze, widząc zmieszanego i spanikowanego nastolatka. Wręczyłem Demarze kieliszek z powrotem i podszedłem bliżej, ignorując chłopaczka, Demosa i jego dziewczynę; niespiesznie skierowałem się w stronę uciekającego i sepleniącego coś Xara.
Obserwowanie go w takim stanie było zarówno i zabawne, i żałosne, z większą przewagą tego drugiego. A dotrzymanie mu kroku było banalnie łatwe. Byłbym równie szybki co on, nawet gdybym założył buty z cementu, tak ulubione przez niektórych kapitanów Rodziny.
- Powinieneś przestać być taki biedny - zwróciłem się do niego z kpiną w głosie. Uwielbiałem tych wszystkich coachów biznesu. “Nie bądź smutny, idź pobiegać. Przestań być biedny. Nie kupuj sobie awokado, ogranicz kawę do jednej dziennie i zacznij jeździć ferrari, więcej zaoszczędzisz paliwa niż jeżdżąc swoim dwudziestoletnim gratem”. Czasem, żeby zdenerwować Xara, puszczałem mu zapętloną sklejkę złożoną z tych rad.
Nikt nie mówił, że nie mam poczucia humoru.
Miałem, ale tylko dla wybranych.
- I posłuchaj Demosa. Wyjątkowo dobrze mówi. Usuń sobie te kolczyki, zanim pobiegniesz dalej - wtrąciłem, przytrzymując go za tył koszuli.
Po chwili uniosłem brwi, widząc Xarisa, jak zatrzymuje się i niezdarnie rozpina sobie spodnie po wzmiance o usunięciu kolczyków; z zaintrygowaniem przypatrywałem się, jak stara się odpiąć guzik.
- Ale tak publicznie…? - dosłyszałem w tle głos Dema.
- Ty se cies, ze ty go nie sciągas! - zaseplenił zdenerwowany Xar.
- Nawet bym go nie dotknął! - odkrzyknął Dem.
- Co, to zbyt gejowe dla potężnego heteroseksualisty? - wtrąciłem z chłodną kpiną, zakładając ręce na piersi. Sytuacja robiła się coraz lepsza z każdą sekundą. Gdyby ktokolwiek mi powiedział, że tak się skończy to południe, posłałbym go do psychiatry. A jednak… życie lubiło pisać swoje scenariusze. Ewentualnie lubiło Terencjusza lub Plauta.
- No wlasnie, cykas se? - zawtórował Xar.
- Niiiiiiieeeeeeeeeeeeeee… ale wolę nie dotykać cudzych kolczyków w dziwnych miejscach - Demos był wyraźnie zmieszany; odwrócił głowę, starając się nie patrzeć w naszą stronę.
- Wyoblaź sobe, ze tez wole inne lozlywki! - skwitował Xar. Po tym zapadła błoga cisza; w milczeniu ściągnąłem marynarkę, zasłaniając tego biedackiego idiotę z jednej strony. Z drugiej, cóż - będzie świecił tyłkiem. O ile tam też nie miał jeszcze jakiegoś kolejnego kolczyka. Nie zdziwiłbym się. Lecz patrząc po tym, co się działo, już chyba prawie nic nie mogło mnie zaskoczyć.
- Ale zwracasz mi za pranie - zastrzegłem. Chociaż żadna część mojej marynarki nie dotykała żadnej części jego ciała, czułem się w obowiązku to nadmienić. Uczciwe warunki oznaczały uczciwą transakcję. - No co? Nie ma nic za darmo, nawet dobrych i uczynnych gestów - dodałem, widząc jego spojrzenie.
- F tfoim fykonaniu nafet te ucynne są jadofite! - zaseplenił Xaris.
- Nieczęsto prawisz komplementy heteroseksualnym mężczyznom - zakpiłem, odwracając wzrok i wpatrując się w czyjąś wystawę. Jak na ironię losu, wszędzie świeciły jakieś męskie części ciała. Gołe plecy na zdjęciu. Goły tors Demosa. Goły tyłek Xarisa. Ci wszyscy mężczyźni w pobliżu zdecydowanie mieli zbyt luźne podejście w zakresie mody i przyzwoitości. Wszakże wszyscy wiedzieli, że jeśli już nie nosiło się koszulki, to z pewnością nie do wytartych, spłowiałych dżinsów. Nie mówiąc o świeceniu pośladkami w miejscach publicznych. Nie żebym wiedział, czy Xaris rzeczywiście nimi świecił - wzrok miałem twardo wbity w czyjąś kolekcję fotografii. I bynajmniej nie wpatrywałem się w plecy jakiegoś innego człowieka na zdjęciu. Miałem swoje standardy. Oglądanie męskich pleców nie było jednym z nich.
- Niskoroslym tez niecęsto, robie dla ciebe malenki fyjątek - wyseplenił Xar.
- Myślę, że ten maleńki wyjątek dotyczy też ciebie… zakładam, że kolczyk jest od niego już większy - skwitowałem z cieniem ironii w głosie.
- Kolcyk? Fięksy? Lozumiem, ze tfoje plopolcje są jakie są, ale gustuję f mniejsych bisuteriach by jednak nie uskodzić odzenia… - rozdrażnienie Xarisa narastało, co można było bez większego trudu wyczytać w jego głosie. Co nie oznaczało, że zamierzałem mu odpuścić. Absolutnie nie. Nigdy.
- Dziwne, że wolałeś nie uszkodzić ubrań, ale jakoś nie wahałeś się uszkodzić swoich klejnotów. Masz bardzo specyficzne priorytety - skwitowałem z pogardą i rozbawieniem w głosie, podkreślając wymownie ostatnie słowo. Priorytety… cóż, bieda miała je bardzo jasno określone. Zazwyczaj wiążące się ze szkodzeniem samym sobie. Tusz pod skórą był przecież rakotwórczy, a uchodził za modny. I ludzie jeszcze za to płacili. Nie mówiąc o przekłuwaniu sobie różnych części ciała, ryzykując infekcję i płacenie za pomoc medyczną.
Lub nie, ale zwykle jednak kończyło się to jeszcze gorzej, a taki człowiek wtedy potrzebował trumny, a nie kolczyka.
Cóż, stwierdzenie że ludzie bywali głupi i wydawali pieniądze na głupoty, nie było dla mnie niczym odkrywczym.
- Albo stalofe klejnoty - dobiegł do moich uszu głos Xarisa.
- Chyba powinieneś zrobić sobie skan MRI. Wiesz… tak dla zdrowotności - mruknąłem, uśmiechając się złośliwie. A może powinienem był mu zaproponować jeszcze dodatkowy kolczyk, tym razem na poważnie w pośladkach?
Pozostawiłem to sobie do rozważenia. To byłby doskonały pomysł na żart. Spreparować badania… i przekonać Xarisa, że kolczyk w dupie jest szczytem mody i urody i nawet pomaga stymulować jakąś tam część ciała. Ciekawe, czy by mi uwierzył.
Przeniosłem tę myśl z kategorii “do rozważenia” na “do zrobienia”.
- Skończyłeś już? - dodałem z lekkim zniecierpliwieniem, potrząsając wymownie marynarką tak, jakbym chciał ją odsunąć i odsłonić całemu światu jego klejnoty. Nie, żebym zamierzał. Ale mogłem pozwolić Xarisowi w to uwierzyć…

Sofja
Posty: 38
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Uriel

Post autor: Sofja »

Uriel Panos Sykes


Miał rację. Ciemne szkła i czarne oprawki zdecydowanie lepiej komponowały się z wybraną tego dnia przez Sofronię kreacją od jej zwyczajnych, różowych okularów. Ich kolor i kształt nadawały jej delikatnej nuty tajemnicy i gwiazdorskiego szyku, kojarzących się Urielowi nieodparcie z Hollywood i wielkimi celebrytami. Prawdziwymi VIP-ami, niemal nieustannie jaśniejącym w świetle reflektorów. I jego zdaniem córa Apollina w pełni zasługiwała, by zabłysnąć równie jasno, jak one. Zwłaszcza w dniu święta swego ojca. Nawet jeśli przyglądając się jej, uświadomił sobie, że jego drobna część tęskni za noszonymi przez nią tak chętnie, starym swetrem i ozdobnymi muchomorami kaloszami.

Nie dał tego jednak po sobie poznać. Miast tego, przeniósł spojrzenie na trzymaną w ręce parę okularów i już, już miał je włożyć, gdy wtem dotarł do jego uszu znajomy, męski głos. Zdolny w jednej chwili odwrócić jego uwagę od oprawek i przenieść ją w pełni na trzymaną przez dziewczynę tacę. Zawierającą poza hiacyntem odpowiednio nabyte dla jasnowłosej karmelowe latte, jego mochaccino i nieposiadające jeszcze właściciela, zakupione głównie przez intrygująco brzmiącą nazwę rose petal beetroot latte. W założeniu mające trafić w ręce pierwszego, gotowego je skosztować śmiałka. I logika ta wskazywałaby na Apsika, jak zwykł czasem zwać Octavia, gdyby medyczka dzielnie nie stanęła w obronie napoju. Zupełnie zaskakując tym blondyna. Zmuszając go kolejno do zamrugania, zmrużenia oczu i złapania szybko za ramię Laveau.

Ktokolwiek okaże się godzien, tę kawę posiądzie — stwierdził poważnym tonem, zamaszystym ruchem wskazując na nieoznakowany jeszcze markerem kubek. — Ale słyszałeś panią. Nie jesteś godzien. Kup sobie swoją. Niemniej szczęśliwych Lenajów — dodał, puszczając chłopaka i wzruszywszy ramionami, jak gdyby nigdy nic odsunął się. Wyciągając przed siebie, wysoko w górę rękę z oprawkami i zerkając przez ich szkła na lekko zaróżowiony przez nie fragment nieba.

Obracając je ostrożnie pod różnymi kątami i bawiąc się tak nimi, większości wypowiedzi dotyczącej niedysponowanej artystki wysłuchał jedynie połowicznie. Na tyle by uważanie, by móc szybko zrozumieć, że nie jest całą sprawą szczególnie zainteresowany. Dotyczyła wszak, jak to Octavio już na wstępie podkreślił, przede wszystkim Sofronii. No i pracy w święto. Dzień, który zdaniem młodego Sykesa powinno się raczej poświęcić na odpoczynek lub spędzenie miło czasu z rodziną bądź znajomymi.

Kiedy jednak z ust Laveau padł tak niezwykle oryginalny i mile łechcący jego ego komplement, blondyn natychmiast porzucił swe zajęcie. I zaczepiwszy jeden z nauszników oprawek o kołnierz swej ubranej pod marynarkę koszulki, z szerokim uśmiechem przysunął się ku jasnowłosej.

Słyszałaś? Powiedział, że jestem śliczny — pochwalił się wyraźnie uradowany, szturchając ją lekko łokciem. Starając się to zrobić bardzo delikatnie. Ledwo ją musnąć, by na pewno nie rozlać trzymanej przez dziewczynę kawy i niechcący nie ubrudzić jej kreacji. A jednocześnie w pełni móc wyrazić, jak wielką radość sprawiły mu miłe słowa i z jak ogromną przyjemnością wysłuchałby jeszcze kilku. W końcu kto nie lubił być chwalony? Nawet ich boscy rodzice czuli przecież potrzebę zostania docenionymi przez śmiertelników. Posiadania wielkich i pięknych świątyń. Sławiących ich czyny opowieści. A przede wszystkim składanych im próśb i ofiar. Jeśli tylko było trzeba, bez mrugnięcia okiem, w okrutny sposób, będąc gotowymi się o nie upomnieć. Wszak kto gotów był poświęcić więcej: człowiek szczęśliwy, czy w wielkiej potrzebie, wręcz przyparty do muru?

Pamiętał to pytanie. Doskonale znał też na nie odpowiedź. Wypowiedziane nader przekonującym głosem słowa, o których nie chciał myśleć. Zwłaszcza nie w Lenaje. I z tego powodu, pojawienie się Jethro okazało się dla Uriela wybawieniem. Wpierw skłaniając go do zaklaskania, gdy usłyszał radosne pozdrowienie. Życzenia, które sam tak chętnie tego dnia składał. A gdy te już padły, do szybkiego sięgnięcia do kieszeni swej marynarki i wyciągnąwszy stamtąd pluszowy breloczek, do wciśnięcia go do rąk Mauclaira.

Dzięki! Wesołych Lenajów — odparł przy tym, uśmiechając się szeroko, wyraźnie z siebie dumny. I byłby zapewne dodał coś jeszcze. Rzucił jakimś komentarzem, że jeśli prezent się nie spodoba, to Jethro zawsze może go ofiarować innemu bogu, by wkurzyć tatę, ale ledwo zdążył otworzyć usta, a kątem oka dostrzegł znaczną zmianę w zachowaniu Sofronii. To jak łatwo zniknęło jej zwyczajowe opanowanie. Nie tylko skłaniając ją do wręcz mordowania wzrokiem starszego z blondynów znad zjeżdżających okularów, lecz i barwiąc jej twarz czerwienią rumieńców. Jak się po znaczącym spojrzeniu domyślał, wypieków targającej nią wściekłości, z którymi mimo starań, dziewczyna wyraźnie nie potrafiła sobie poradzić. I której powodu mógł się tylko domyślać. Doszukując się go w propozycji wystąpienia przed całym uniwersytetem jako zastępstwo w przedstawieniu.

Ten właśnie wniosek, skłonił go do lekkiego skulenia się, cofnięcia i powolnego, zbliżenia się bokiem, kroczek po kroczku, ku Apsikowi. A gdy znalazł się już na tyle blisko, by móc się oprzeć ramieniem o bark chłopaka, zrobił to, jednocześnie, wyraźnie nadwyraz, niepewnie wskazując palcem na zielonooką.

To chyba znaczy „nie” — szepnął mu konspiracyjnie. — A gdy kobieta mówi nie, to znaczy to, no wiesz: NIE. Przykro mi stary. Musisz znaleźć kogoś innego.

To dodawszy, rozłożył bezradnie ręce. Odliczył w myślach do trzech, dając jeszcze szansę Sofronii na samodzielne ochłonięcie, lecz widząc, że to nadal nie wystarcza, zbliżył się ku niej, gotów może nie tyle zostać jej terapeutą, co pomóc jej na tyle, na ile był w stanie. I nie dając jej szansy na reakcję, stanąwszy tuż obok, objął ją ramieniem. A potem delikatnie zaczął kołysać.

Szzyy, szzyy — wypuszczał przy tym przez zęby spokojnie powietrze, zupełnie tak, jak robiła to jego matka, gdy był małym dzieckiem i nie potrafił jeszcze poradzić sobie ze swoimi emocjami. Kiedy drobne skaleczenie wydawało się śmiertelną raną, a cień parasola groźnym potworem.

W tamtej chwili znał już prawdziwe monstra. Nie tylko z zajęć potworologii, ale i własnych doświadczeń. Nosił nawet na plecach bliznę, ślad po ranie zadanej przez jednego z nich. A jednak nadal, tak drobny gest był w stanie go uspokoić. I miał szczerą nadzieję, że pomoże i on dziewczynie.

Jak przekonał się już po krótkiej chwili, ku jego radości: faktycznie zadziałało. Niestety miało i skutki uboczne. Zupełnie nieoczekiwane, dość gwałtowne i co najgorsze objawiające się naprawdę perfidną czkawką. Targająca jasnowłosą tak mocno, że przy każdym czknięciu aż podskakiwała. Wpierw sprawiając, że odebrał jej niekontrolowane ruchy, jako próbę wyplątania się z jego uścisku. Dopiero zaś gdy ją puścił i odsunął się dwa kroki, by dać jej trochę przestrzeni, dostrzegł jak raz za razem, podrywa się niczym mała żabka. I zrozumiał, z czym dziewczyna się mierzy. Jedną z największych zmór jego dzieciństwa, na którą na całe szczęście jego rodzicielka miała też lekarstwo. Jak mawiała, prawdziwie magiczne, wystarczyło przywołać jedno, proste zaklęcie. Nawet jeśli jedyną prawdziwą magią w nim była jej miłość. Agape, jak mawiali dawni Grecy. Bezinteresowne uczucie, którym rodzice obdarzali swe dzieci. A jego urodziła naprawdę pełna agape kobieta. Zdolna obdarzyć go tym uczuciem za dwoje, tak, aby nigdy mu go nie brakowało.

Nie dając po sobie poznać, jak bardzo za nią tęskni, z nadwyraz wyraźnie udawanym przerażeniem, odsunął się jeszcze o krok od jasnowłosej.

O nie, chyba ją popsułem. Zaraz wybuchnie, wszyscy kryć się! — zażartował, machając rękami. I chcąc mieć pewność, że jego kolejne działania będą zupełnie niespodziewane dla targanej czkawką, odliczył znów w myślach do trzech. Z doświadczenia wiedział bowiem, że zaskoczenie było niezwykle kluczowym elementem zaklęcia. Tak, jak i tajemna inkantacja.

Kiedy w końcu nabrał pewności, że jego intencje są niemożliwe do przewidzenia, na wpół susem pokonał dzielącą go od dziewczyny, niewielką odległość. Dopadając ją tylko po to, by szybko zacząć ją łaskotać po bokach, na wysokości żeber.

A guliguliguligu, wstrętna czkawko odejdź już — rzucił przy tym, nie przerywając delikatnie giglać Sofronii i samemu na te słowa zaczynając szczerze chichotać. Będąc wyraźnie rozbawionym całą tą sytuacją. Nie myśląc o konsekwencjach i nie przestając, póki nie nabrał przekonania, że zaklęcie zrobiło, co tylko mogło. I jeśli nie było w stanie dotąd zadziałać, dalsze łaskotanie już nic nie da.

I jak, pomogło? — zapytał, puszczając jasnowłosą i mierząc wzrokiem Octavio. U niego, jako studenta medycyny szukając fachowej opinii. W końcu kto lepiej od lekarza zdoła ocenić stan chorej.

Nim jednak poznał odpowiedź na to pytanie, dostrzegł tuż obok niego dziwny błysk. Zdolny zaciekawić młodego Sykesa na tyle, by skłonić go do wspięcia się na palce i z wyraźnym trudem, podjęcia się próby wypatrzenia za chłopakiem źródła owego światła. Jasnej poświaty, która jak zrozumiał, okazała się otaczać postać rektora. Aż nader dobitnie uświadamiając chłopakowi, że na uniwersytecie pełnym władających nadprzyrodzonymi mocami studentów, to nie może być zwyczajny przypadek.

Ta właśnie myśl skłoniła go do pospiesznego sięgnięcia po telefon. Wydobycia go z kieszeni i odkrycia, że nie tylko nie wyłączył swojej nadal odtwarzającej kolejne utwory playlisty, ale, co gorsza, Laveau skończył się czas na poszukiwania dublera. I jeśli niczym prawdziwy heros, nie stawi mu się na pomoc nagle jakiś bohater, przez jedną osobę wszystkie mozolne i długie przygotowania reszty aktorów, a także i współpracujących z nimi zespołów pójdą na marne. Sam Octavio będzie zaś przynajmniej przez kilka dni wyglądał jak zbity szczeniaczek. W końcu wygrana łączyła się z radosnym brzękiem złotych drachm.

Ooo bogowie mi świadkiem, choć jestem pewien, że w peplosie będzie mi równie do twarzy, co w chitonie, będzie cię to słono kosztować Apsik — zagroził, po czym ze zbolałą miną odwrócił się w stronę Sofronii. — Wybacz Promyczku, ale jak mawiają, przedstawienie musi trwać. Jeśli uznasz, że zbyt długo mnie nie ma, możesz wypić moją kawę — wyjaśnił, sięgając do zawieszonych na koszulce okularów.

Powoli przenosząc spojrzenie na prowadzącą ku kulisom drogę, ostrożnie rozłożył je i wsunął na nos. Po tych wszystkich ostrzeżeniach zielonookiej, dając sobie jakiś jeden procent szans, że nagle ugodzi go strzała Apollina w karze za zabieranie rzeczy jego córki, albo przynajmniej rozstąpi się ocean i wyjdzie z niego Posejdon tańczący taniec hula.

Ku jego lekkiemu rozczarowaniu, nic takiego się jednak nie stało. A różowe szkła jedynie odrobinę zabarwiły kolor posadzki, na którą spoglądał. Ale przynajmniej, jak wierzył, wyglądał w nich doskonale. Niczym Hermes z disneyowskiego Herkulesa, który w prawdziwym życiu wcale nie był niebieski. Cóż, świat był pełen rozczarowań.

Idę przynosić wstyd tatusiowi. Za mną, w sukurs! — rzucił, klaszcząc w dłonie i rozradowany, zaczął podskakiwać w stronę kulis. Zupełnie, jak małe dziecko lub – jak sam wolał o tym myśleć – niczym kucyk z krainy tęczy.

Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Amazi »

EKIPA UDUCHOWIONYCH


- Kiedy się to zacznie? - dopytał Frank dobrze wiedząc, że może jedynie liczyć na odpowiedź ze strony wiekowego nauczyciela.
- Naprawdę dwóch minut na dupie nie umiesz spokojnie wysiedzieć? - odparł Syfron przewracając oczami.
- Nie, że nie mogę, zwyczajnie taka bezczynność jest czystą stratą czasu
- To jedyne czego mamy pod dostatkiem i jeszcze skąpisz na wydarzenia kluturowe? - było widać, że nastarszy z grona zaczyna się irytować.
- Ci-ci-ci-ci! Bo zagłuszasz! - Frank uciszył rozmócę.
- To po cholerę zadajesz pytania?! - warknął już mocno zdenerwowany, jednak podążył wzrokiem na tych, którym przysłuchiwał się Frank. - Ale ma dziewczyna powodzenie, jeden za drugim się przy niej kręci. - od razu całe ciśnienie z niego zeszło, choć nigdy by się do tego nie przyznał lubił sobie poplotkować z pozostałymi, w końcu co im pozostało, jak życie cudzym życiem?
- I co się dziwisz. Wspaniała dziewczyna. Nie rozumiem jedynie czemu tak uparła się na tego gościa. Facet na rękach powinien ja nosić, a on ledwie zainteresowany o ile w ogóle! - teraz to najmłodszy z duchów zaczął sie irytować.
- Jeśli taka bystra jak mówisz, to nie da sie tak traktować. O zobacz jakie uśmieszki śle temu z książeczką. Gość ma plusa za te książkę, bo to znaczy, że ambitny! Więc niech się rudzielec ruszy, bo mu ją elegancik sprzątnie i tyle. - Syfron nawet trochę się rozgadał. Oboje stali obok Ala i przyglądali się rozmawiajacym kawałek dalej.
- Mając do wyboru wykwintne kolacje przy świecach i elokwętne komplementy, a wypacanie się do ostatniej suchej nitki w kuźni przy nadgodzinach, też bym wybrał elegancika - przyznał Frank, a Syfron zmierzył go ostro spojrzeniem.
- No co? - dopytał speszony.
- Ale ty jesteś kurwa płytki! Tak spłyciłeś ich osoby, że aż rogi mi się prostują - powiedział z kamienną twarzą Syfron.
- No weź! Wcele nie! - zaczął sie bronić młodszy z duchów, a kącik ust Ala minimalnie drgnął ku górze kiedy spojrzał na nich kątem oka.
- Ha! Widziałem to! Ty się pilnuj! Bo tyle spojrzeń przyciągasz, że jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś w dobrym nastroju! - od razu uwaga duchów przerzuciła sie na jedynego żywego w tym gronie.
- Ale faktycznie sporo osób tu zerka. I Meg z towarzyszami, o i ci też, tamten też, o i ci tu też. Nawet po takim czasie sensację wzbudzasz - zaczął wymieniać Syfron patrzac po siedzących niedaleko nich osobach.
- Sensacja to dobre słowo. Wszyscy pewnie w szoku, że przyszedł. - wzrok Ala siłą rzeczy przemknął po wskazywanych osobach, a to wywołało falę dość nieprzyjemnych emocji. Wiedział, że sporo osób skrzywdził swoim wycofaniem, że wielu miało do niego żal, jednak on nie potrafił udawać, że nic się nie stało. Zwłaszcza kiedy napotkał swym spojrzeniem twarz Meg. W głowie od razu rozbrzmiał jej głos. Te kilka słów, które powinny być prawdą. Wiedział, że miała rację, a przez to czuł jeszcze większy wstyd i bezradność, bo nie była to prawda, a on już tego nie zmieni, na to było za późno. Mimowolnie zacisnął mocniej dłonie na skrzyżowanych ramionach.
- O idą gdzieś... idziecie? Ja sie przejdę - stwierdził Frank i tylko krótko popatrzył na Ala, nawet nie chciało mu się go namawiać, a po odmowie i Syfrona młody duch ruszył sam. Szybko dogonił odchodzące ku wystawom towarzystwo i z pierwszej ręki mógł posłuchać ich rozmów.
Zarechotał słysząc tekst o wystawianiu mamuta.
- O kurwa dobre! Dawaj Dem, teraz ty! Bo zostajesz w tyle! - dopingował rudzielca choć jego spojrzenie było wbite w jedyną w tym gronie kobietę. Uśmiechał się łagodnie.
- Ha ha ha! Nie ma podglądania młody! Ta kobieta ma radar na takie numery! - zaśmiał sie widząc jak Meg przyłapuje Chrisa na podglądaniu jej wystawy. Jednak rozbawienie szybko zniknęło z jego twarzy. Pojawiła się bezsilność i niemoc. Mógł jedynie patrzeć jak ukochana mu kobieta ląduje na ziemi wraz z dwójką mężczyzn, a wyładowanie elektryczne jakie ujrzał wywołało lodowaty dreszcz nawet w duchu. Krótko patrzył jak dwójka z trójki leżących traci przytomność, może tylko na chwilę i zaraz wstaną? Był ogromnie wdzięczny Demowi za tak szybką reakcję, dlatego i sam postanowił zadziałać, w jedyny możliwy sposób. Ruszył biegiem na trybuny.
- ALLL! ALLL SZYBKO!! - zaczął się wydzierać na całą okolicę co oczywiście ściągnęło uwagę syna Hadea, jednak nie zmotywowało go, do jakiejś reakcji. Mężczyzna czuł sie dziwnie jako jedyny słysząc takie krzyki. Dla innych w końcu panował tu spokój i w znudzeniu oczekiwali przemowy.
- AL KURWA! LEKARZA TRZEBA! - Frank wydzierał się dalej przebiegając przez trybuny.
- Co się stało?! - krzyknął Marco podnosząc się gdzieś z tłumu, dalej siedział przy swojej ofierze.
- MEG! WYPADEK BYŁ! PORAZIŁO JĄ PRĄDEM! KURWA PRĄDEM! WOŁAJ LEKARZA! - dopiero na to spojrzenie Ala powiodło w stronę ducha.
- O KURWA! Ej tam D siedzi! - odkrzyknął Marco pokazując na dziewczynę.
- Debilu ona jest weterynarzem! A my chcemy pomóc Meg nie Syfronowi! - odkrzyknął mu Frank.
- O ty złośliwa mendo tak rykoszetem we mnie?! - odwarknął Syfron.
- Nie mogłem nie wykorzystać takiej okazji!- odparł dopiegając, prostymi złośliwościami próbował się uspokoić.
- OCTAVIO! O tam! - odkrzyknął im Marco wypatrując medyka w tłumie.
- Rusz dupę! Tylko powiedź mu, by tam poszedł! I to szybko! Bo obiecuję, że jak tylko postawisz te swoje płomienie to ci takie manto spuszczę! - nawet nie musiał kończyć swych gróźb, Al odbił się ramieniem od filara i ruszył we wskazaną przez Marco stronę. Nieswojo sie czuł mijając tyle ludzi, jednak dość szybko i sprawnie dotarł do stojącego przy małej grupce osób Octavio.
- Wybaczcie, że się wtrącę... doszło do wypadku - zaczął dość mocno skrępowany. Wzrokiem omiótł podskakującego Uriela, a następnie wściekłą medyczkę i Jethro, po czym skupił się na twarzy Octavia. Zorientował się, że nawet nie wie, gdzie pokierować medyka, dlatego ukradkiem spojrzał na Franka, który nie odstąpił go nawet na krok.
- A! No! Ten! Na wystawie, dwie osoby poraziło! - szybko mu podał niezbędne informacje.
- Na wystawach...są dwie osoby porażone prądem. Więcej nie wiem, mógłbyś tam zajrzeć? Byłbym spokojniejszy - poprosił spokojnie. Nie chciał im przeszkadzać zwłaszcza, że Frank mógł przesadzić, jednak wolał nie ryzykować.

Dialogi:
Dialogi Ala
Dialogi Franka
Dialogi Syfrona
Dialogi Marco
Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Adelai »

LENA I DRAKON


Czarne jak węgle oczy wertowały siedzących na trybunach studentów powoli i uważnie. Z samej góry mieli dobry widok na całe to zgromadzenie.
- Wybrałaś już? - zapytał Drakon, a Lena jedynie skinęła przecząco głową.
- Nie.... jeszcze szukam... - odmruknęła lekko marszcząc brwi jakby miało jej to pomóc w wyborze. Na trybunach dziś sporo się działo co przyniosło tej dwójce sporo rozrywki, jednak nie zakłóciło ich zajęcia. Najpierw obserowali jakąś kłótnię o zniszczoną wystawę, następnie cudowny sierpowy, jednak po nim znów zrobiło sie nudno, dlatego musieli urozmaicić sobie ten dzień i wiele przyszłych.
- Dobra mam. Ona. - mruknęła Lena wskazując dyskretnie palcem na drobniutką białowłosą dziewczynę siedzącą w towarzystwie dwóch mężczyzn o równie białych włosach i ich dobrej znajomej.
- Żartujesz? A ona legalna jest? Chcesz, żebym robił za pedofila? - wręcz warknął krzyżując ramiona na piersi.
- To pierwszak musi być legalna, a to tylko pięć lat różnicy, więc już nie rób takiego emeryta z siebie - prychnęła rozbawiona i dumna z siebie poprawiła kosmyk, który spadł jej na twarz, jej włosy stale spadały i wszędzie się plątały, jednak ona cierpliwie odgarniała te najbardziej przeszkadzające.
- Ty nie żartujesz? - popatrzył na nią i przewrócił oczami, wziął głęboki wdech i powolutku wypuścił powietrze, na koniec czego się roześmiał i odbił plecy od filara prostując ramiona i wsuwając dłonie do kieszeni podartych jeansów.
- Nie. Spójrz na tych dwóch białych siedzących z nią. Ten byczek wygląda na jej brata, stawiam po oczach, ale ten drugi? To na pewno kolega i wygląda na to, że to jej kolega. A więc aż kusi wpuścić między te Śnieżynki czerń i szkarłat. Już wiesz o co mi chodzi? - sama odsunęła sie od filara i w ten sam sposób co jej brat zachaczyła dwa kciuki o kieszenie spodni.
- Hmmm na pewno się troszczą o tę dziecinkę... - na jego usta wkroczył dość paskudny uśmieszek.
- Otóż to... otóż to bracie... -
- Ahh tak to sobie wymyśliłaś... Ale za ten numer wybiorę ci tego Nieruchliwego albo Smerfa Ważniaka... przyklepię to później... - odparł z niebywale złośliwym uśmiechem ukazując część zębów z kłem na czele. W odpowiedzi spiorunowało go ostre kobiece spojrzenie, na co tylko prychnął rozbawiony.
- O odchodzą... i zostały same...chyba i mateczce podoba się ten wybór i nam sprzyja... - mruknęła niczym łasy kot do pełnej miski. Po czym oboje ruszyli w stronę upatrzonej dwójki kobiet. Bez problemu przeszli przez siedzących ciasno studentów, by dostać sie na pozostawione wolne miejsca, sława Drakona sprawiała, że ludzie woleli przesunąć się mu z drogi kiedy szedł.
- A kogo moje piękne oczy widzą.. można? - powiedziała Lena kładąc dłonie na ramionach D, po to by zaraz zająć miejsce obok niej. Drakon w tym czasie siadł okrakiem na ławeczce przed nimi tuż obok Eli.
- Jakoś tak cieplej się tu zrobiło, czujecie? - powiedziała z szerokim uśmieszkiem D podrzucając lekko krawędź dekoltu bluzki, by się ochłodzić. Na jej słowa Lena zaśmiała się krótko.
- Eli zmuszona jestem ci przedstawić... choć niechętnie, bo nie lubię się dzielić...- ostatnie słowa dodała ciszej i z żartem - Lenę i Drakona.- kobieta szybko załatwiła za nich wszelkie formalności. Eli zamrugała zaciekawiona kiedy nowa dwójka się do nich przysiadła, po czym w skupieniu wysłuchała starszej koleżanki i następnie omiotła spojrzeniem dwójkę nowych już znajomych.
-O! Jakie ty masz piękne włosy! - powiedziała zarówno oczarowana jak i zachwycona Eli w stronę nowej koleżanki, na co uśmieszek Leny jedynie się poszerzył.
- Jakie to urocze. Jesteś tak słodka, że ma sie ochotę założyć ci czerwony kapturek i cię schrupać ze smakiem - Drakon od razu dostrzegł futkę dla siebie. Dobrze panował nad swoim tonem, by ten pozbył się barwy kpiny, mężczyzna brał bardzo na poważnie rywalizację jakich się podejmował z siostrą.
- Czyli masz wilczy apetyt? Cudownie! Szukam chętnego na jutrzeszy eksperyment, ale bez obaw coś podobnego już piekłam, jednak mam ochotę trochę zaszaleć z podmianą składników! I do końca nie wiem jak to wyjdzie, dlatego potrzebuję kogoś obiektywnego do oceny! - Eli wpadła w mały słowotok nie dając mężczyźnie nawet milisekundy na dodanie czegoś. Kątem oka spojrzał on na Lenę, która tylko poszerzyła swój uśmiech i dumna z siebie poprawiła kosmyk, który ponownie spadł jej na twarz.
- No dobra... więc wpadnę na tę łakocię. A w rekompensacie za taki raj na podniebieniu może zafunduje tobie jakiś rajski odlot - zaproponował kuszaco kiedy już udało mu się dojść do słowa.
- Rajski odlot? To jakaś tutejsza knajpka? A! Odlot! Ty latać umiesz tak?! - spytała lekko podekscytowana, a on już całkiem zdębiał.
- Knajpa? Nie. Odlot w sensie.. że... A w sumie to umiem, a co chciałabyś się przelecieć? - mężczyzna był odrobinę zbity z tropu, jednak szybko podjął go ponownie.
- Naprawdę! Cudownie! I masz wtedy skrzydełka? Jak taki bardzo duży bocian?! - mówiła podekscytowana Eli zapatrzona w mężczyznę niczym w obrazek. A Lena z trudem powstrzymała parsknięcie śmiechem podobnie jak i D, obie zasłoniły się dłońmi widząc oburzoną minę Drakona.
- Bocian?! Żaden bocian. Orzeł jak już. Ale nawet nie. Bo ja piór nie gubię, zamiast nich mam łuski. - Odpowiadał z początku z grymasem oburzenia jednak widząc te wielkie złote oczyska wpatrzone w niego nieco złagodniał. Zaczynało do niego docierać jak trudne zadanie go czekało.
- Niby powinnam ją uświadomić, że jemu nie chodzi o polatanie z nią, a przelecenie jej, ale jeszcze trochę z tym zaczekam... - powiedziała szeptem D do Leny lekko przechylając głowę w jej stronę jednak spojrzenia nie spuszczała z siedzącej przed nimi rząd niżej dwójki.
- Zdecydowanie apeluję byś z tym zaczekała...- odparła Lena i obie dalej obserwowały tę ogromnie fascynującą rozmowę o rodzajach skrzydeł.
Methrylis
Posty: 20
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Methrylis »

ANTONETTE

Obudziła się z uczuciem pobolewającej odrobinę powieki.

Starała się zamrugać, próbując zbadać dokładne miejsce i okoliczności bólu, ale oczy miała tak sklejone, że najchętniej wcale by ich nie otwierała, od razu z powrotem opadając na łóżko. Zasnęłaby w ciągu pół minuty — z tym akurat nigdy nie miała większego problemu. Czy związek z tym miał fakt, że jej ojcem był Hypnos, uosobienie snu? Być może, być może, nie było to tak całkiem wykluczone.

I być może też dlatego Antonette od zawsze była potwornym śpiochem.

Dziś jednak niczym się nie przejmowała i nawet lekko boląca z jakiegoś powodu powieka przestała jej przeszkadzać. Liczyło się tylko to, że mogła spać — bo chyba mogła, skoro nic ani nikt jej nie obudził. Nie zabrzmiał chyba żaden z miliona budzików, a ustawiona już o czwartej rano drzemka ani razu nie wybudziła jej ze snu — niestety, bez rozbudzających ją kilka godzin wcześniej drzemek, przez cały dzień byłaby chodzącym, na wpół śpiącym niczym. Więc, skoro nic z wymienionych nie przeszkadzało jej we śnie, powód był jeden: mieli dzień wolny od zajęć. Antonette mało była zainteresowana powodem odwołanych lekcji; grunt, że nie kazali jej zbyt wcześnie wstawać.

I może i by zasnęła w pół minuty.

Ale jednak, gdzieś pomiędzy jednym przyśnięciem a drugim, zaczęło ją to ciekawić. Co takiego się dzisiaj działo, że było wolne? Czyżby to weekend już tak szybko nadszedł? Nieee, coś kojarzyła, że jeszcze wczoraj fakt, że do soboty tak daleko, mocno ją zbulwersował. Zwłaszcza że wczoraj była niedziela. Więc wieczorem już można było śmiało powiedzieć, że do weekendu BARDZO daleko. Więc cóż jeszcze mogło być powodem jej błogosławionego daru, jakim był długi sen?

Wtedy przez pozlepiane śpiochami myśli przemknęło jej jedno słowo: Lenaje. Jakaś wielka uroczystość, jakieś wielkie świętowanie, coś tam coś. Jakieś wystawy, sztuki, wystąpienie rektora. Przy tej myśli na moment się zatrzymała, dochodząc do wniosku, że skoro sam rektor miał wystąpić, to chyba było ważne. Może jednak powinna wstać? Chociaż z drugiej strony, nie kochała go aż tak bardzo, by się dla niego poświęcać, więc mogła położyć się jeszcze na chociaż małe piętnaście minut.

Lenaje, srenaje, myślała sennie. Zresztą, pewnie były tam straszne tłumy, więc po co jej się tam pchać, skoro...

ZARAZ. ZARAZ, ZARAZ, ZARAZ.

Tłumy? Było tam dużo studentów? A może nawet wszyscy? No, prawie wszyscy. Ale znaczna większość! Więc czy to znaczyło, że był tam też...

O C T A V I O?

Wyskoczenie z łóżka i ubranie się zajęło jej trzy minuty. Kolejne cztery zajęło jej przebranie się, gdy uznała, że dla Octavia powinna jednak wyglądać bardziej schludnie. Z włosami nie robiła nic. Dziesięć minut zeszło na makijaż, ale żaden mocny — mocnego używały tylko prostytutki, a ona nią nie była. Zresztą, nie mogłaby; obcowanie z innymi mężczyznami Octavio mógłby uznać za zdradę, a tego by nie przeżyła. Poza tym, była pewna, że Octavio nie lubił kobiet z mocnym makijażem. Skąd to wiedziała? Nie wiedziała. Po prostu to czuła. Wierzyła, że istniała między nią a Octaviem silna więź, która pozwalała wyczuwać takie rzeczy. On jeszcze o tej więzi za bardzo nic nie wiedział, ale Antonette nie przejmowała się tym zbytnio.

Gdy pędem wbiegła na aulę — całkiem zadowolona ze swojej kondycji, bo wcale nie dyszała aż tak mocno — tak jak się spodziewała, przywitały ją tłumy. Znaczna większość zajmowała już trybuny i gdyby Toni miała zacząć się rozglądać za znajomymi twarzami, zajęłoby jej to wieki, więc sobie darowała. Tym bardziej zresztą, że w okolicach sceny działy się rzeczy znacznie ciekawsze. Podeszła w tamtym kierunku i tam już zobaczyła kilka znajomków, w tym jej ukochaną Stellę wpatrującą się w jakiegoś białowłosego śnieżynka z prawdziwym błyskiem radości, wdzięczności i chyba miłości. Uuuu, pomyślała zalotnie, czyżby mój kwiatuszek się zadurzył? Aww! Postanowiła prześwietlić Pana Śnieżynkę, ale nie teraz. I już chciała wskoczyć na scenę z radosnym przywitaniem, ale nie zdążyła się nawet zbliżyć, kiedy nagle rozległ się jakiś huk i kilka osób aż odrzuciło do tyłu. Sama Toni też odskoczyła, wystraszona tą gwałtownością, jaka niespodziewanie wystąpiła w jej zasięgu. A gdy już hałas umilkł, Antonette od razu pobiegła w tamtym kierunku. Na szczęście Stella była bezpieczna, choć z pewnością zszokowana. Toni też była w szoku, bo z tego wszystkiego nie znalazła nawet języka w gębie, żeby się przywitać. Na miejscu panował po prostu zbyt duży misz-masz: Chris, chyba sprawca wypadku, panikował, ciocia leżała na ziemi, trochę zszokowana, choć zaraz poratował ją wujek Demos, diablo wściekły na Chrisa. Toni zrobiło się żal chłopaka i chciała go pocieszyć, ale wujkowi też nie chciała się narażać, więc ostatecznie, nie wiedząc, co począć, stała jak wryta. Gdzieś kawałek dalej zauważyła jakiegoś bliżej jej nieznanego białowłosego, wytatuowanego chłopaka, obok którego stał Domenico. Toni nieco skuliła się w sobie na jego widok, choć jednocześnie nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Ależ było coś dziwnego w tym facecie! I coś... fascynującego. I coś strasznego, to na pewno. Niepokoił ją silnie, ale ciekawił tak samo mocno. Kątem oka wychwyciła jeszcze Ala oddalającego się ze swoją duchową ferajną. Antonette pomachała im radośnie, ale chyba żaden z nich jej nie zauważył.

Oj, oj, oj — mamrotała po cichu, zbliżając się do poszkodowanych. — Ciocia!, nic ci nie jest? Wujek, weź się do roboty i się nią zaopiekuj! Chris, co ci jest? Wyglądasz, jakby cię piorun trza... aaaaa — westchnęła z nagłą świadomością, która oblała jej umysł — już chyba rozuuumieeem... Proszę o uwagę — wyrecytowała tonem zawodowej pogodynki — dziś przez nasze niebo przejdą ciężkie chmury burzowe, powodujące porywisty wiatr, silne opady deszczu oraz miejscowe wyładowania. Jeśli możesz, pozostań w domu, bo inaczej — Toni zachichotała — Chris cię tak grzmotnie, że ci się zaraz pod kopułą nagle rozpogodzi! Chriiiiis — jęknęła z udawaną dezaprobatą — władania nad iskierkami uczy się na pierwszym ro... a, zapomniałam — znowu zachichotała — ty jesteś na pierwszym roku!

NIe za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, zaczęła rozglądać się dookoła i zauważyła, że przy Chrisie kogoś brakowało.

A gdzie w tym wszystkim jest Eli? — zastanawiała się na głos, uważając, że skoro jej bratu wydarzyło się coś tak strasznego, siostra powinna przy tym być.

Toni odeszła kawałek, wychyliła się i zaczęła rozglądać po trybunach, jednak gdy odnalazła zgubę, i to w towarzystwie Drakona uśmiechającego się w sposób, który Antonette aż za dobrze znała, zrezygnowała z nawołań. Zamiast tego radośnie pomachała w ich kierunku, choć nie wiedziała, czy ktokolwiek ją zauważył.

Biedna Eli — zachichotała, wracając na miejsce katastrofy.

I całe szczęście, że to zrobiła, bo gdy już przystanęła kawałek dalej, zauważyła wracającego Ala ze swoją bandą, a wraz z nim szedł

O C T A V I O.

No tak, przecież Octavio studiuje medycynę, pomyślałaby Toni, gdyby tylko była zdolna myśleć. Ale nie była, bo niespodziewanie zrobiło jej się bardzo gorąco, a tętno podskoczyło do trzystu. Uśmiechając się nienaturalnie szeroko, błyszczącymi oczyma obserwowała ten boski widok, gdy zmierzał ku niej, choć tak naprawdę nie zmierzał ku niej, a ku poszkodowanym przez porażenie Chrisa. I jaki on był w tym zmierzaniu doskonały! Jakże idealnie sprężysty był jego krok, jakże pewny i stanowczy! Szedł w taki sposób, jakby doskonale wiedział, jak to najlepiej robić; i szedł tak, jakby najlepiej na świecie wiedział, dokąd i po co ma iść. Twarz jego, tak przystojna, ze skórą w odcieniu płynnego karmelu i dużymi, zielonymi, jakże pięknymi oczami, zastygała w skupieniu i gotowości do niesienia pomocy. Toni z uwagą największą obserwowała każdy ruch jego licznych wisiorów, które kołysały się wraz z każdym krokiem, widziała każde zagniecenie koszuli, współpracujące wraz z ruchem wyrzeźbionego przez bogów ciała, dostrzegała każde jedno poruszenie się ciemno-blond kręconego włoska targanego pędem. Westchnęła z uwielbieniem, gdy podszedł tak blisko, że mogła wyczuć jego zapach, a przynajmniej coś, co wyobrażała sobie za jego zapach: a wyobrażała sobie, że pachniał przyjemnie ciepłą parą unoszącą się znad kubka gorącej czekolady przyrządzonej w zimowy, przedświąteczny wieczór. Dała sobie jeszcze chwilę, by napawać się tym cudownym widokiem, po czym zamachała ręką i zawołała:

CZEŚĆ OCTAVIO!!! Octavio! — zbliżyła się jeszcze bardziej — nie uwierzysz, co się tu stało! Chris przypadkiem ludzi prądem pokopał! Ale to było przypadkiem — podkreśliła stanowczo, choć nawet jej przy tym nie było. Chciała po prostu uchronić kolegę przed zbyt surowymi osądami, zwłaszcza że sam, biedaczyna, był w ciężkim szoku. — I jemu też się przyda pomoc — dodała z powagą — bo chyba trochę spanikował. I tam — wskazała na chłopaka, przy którym stał Domenico — temu jednemu też coś się stało. Octavio? — zagadnęła pytająco. — Pomóc ci tu w czymś? Czy mam stać z boku i siedzieć cicho? Mogę jedno i drugie!

LadyFlower
Posty: 12
Rejestracja: sob kwie 06, 2024 6:59 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: LadyFlower »

Corinne Harrington


Corinne obudziła się gwałtownie, cała zalana potem, drżąc na całym ciele. Jej oddech był szybki i nierówny, a serce waliło jak młot. Próbowała się uspokoić, ale obrazy z koszmaru nadal były zbyt świeże i realne.
Wróciła myślami do koszmaru, który dopiero co ją nawiedził. Była w starej, ciemnej i dobrze jej znanej piwnicy, której ściany były pokryte pleśnią, a sufit nisko wisiał, niemal przygniatając ją swoją ciężkością. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i stęchlizny, przywodząc na myśl zapomniane, zatęchłe miejsca. Corinne czuła, jak jej serce bije szybciej z każdą sekundą, a zimny pot spływa jej po plecach. W ciemności usłyszała skrzypienie drzwi. Powoli odwróciła głowę i zobaczyła sylwetkę swojego przyszywanego ojca, który stał w progu, trzymając w ręku coś błyszczącego. Dziewczyna od razu rozpoznała charakterystyczne ostrze noża myśliwskiego, które lśniło w słabym świetle migoczącej żarówki. Jego twarz była skryta w cieniu, ale Corinne mogła dostrzec złowrogi uśmiech, który przeszywał ją dreszczem przerażenia. Powoli zaczął iść w jej stronę zataczając się przy każdym pokonanym schodku. Jego krok odbijał się echem w zimnej piwnicy i dudnił nieprzyjemnie w jej uszach.
Dziewczyna próbowała się cofnąć, ale natrafiła na zimną, wilgotną ścianę. Była uwięziona, bez drogi ucieczki. Mogła jedynie wpatrywać się jak sylwetka postawnego mężczyzny z każdą kolejną sekundą coraz bardziej zbliżała się do niej. Uderzyła ja nieprzyjemna woń alkoholu, kiedy znalazł się niecały metr od niej.
-Byłaś dziś bardzo niegrzeczną dziewczynką, Corinne. Dobrze wiesz, że zasłużyłaś na karę – poczuła jego oddech na swojej skórze. Chciała krzyczeć. Chciała odepchnąć go od siebie i uciec, ale jej całe ciało zdawało się sparaliżowane. Dostrzegła w jego oczach nutę szaleństwa. Jego źrenice powiększyły się w nienaturalny sposób, dając wrażenie zupełnie czarnej tęczówki. Nienawidziła jak tak się na nią patrzył. Dreszcz przebiegł po jej ciele, gdy ujął kosmyk jej włosów i założył go za jej ucho, a ostrzem powoli przejechał po jej skórze na brzuchu okrytej jedynie przez bawełnianą koszulkę.
W ostatnim momencie, tuż przed tym, jak ostrze miało ją dosięgnąć, Corinne obudziła się z krzykiem, wyrwana z koszmaru. Już nie była w ciemnej piwnicy, a w swoim akademickim pokoju, oświetlonym promieniami słońca. Jej pokój był cichy, a jedynym dźwiękiem był jej przyspieszony oddech. Próbowała uspokoić się, ale obrazy z koszmaru nadal były zbyt żywe.
Przetarła dłonią twarz. Kto by pomyślał, że córka Morfeusza, potrafiąca kontrolować sny innych, nie mogła uporać się ze swoim koszmarem. Dzięki tatuśku za tą cudowną umiejętność, nie ma co.
Zsunęła stopy na chłodną podłogę, która nieco ją otrzeźwiła. Jej wzrok zatrzymał się na zegarku stojącym na jednej z szafek nocnych. Było późno. Bardzo późno.
-O ja pieeer…. – rzuciła podrywając się gwałtownie z materaca. Nie sądziła, że aż tak długo była pogrążona we śnie. Lenaje. Jak nic się spóźni!
Połowa jej szafy wylądowała na jej łóżku, bo jak na złość nie mogła znaleźć jasnego stanika, który nie prześwitywałby przez jej białą bluzkę. Nic nie mogła poradzić na to, że mało miała par jasnej bielizny i jak na złość, musiała ona się gdzieś zapodziać, wtedy kiedy się najbardziej spieszyła.
W końcu udało jej się znaleźć go leżącego na jednym z krzeseł. Ubrała się, starając się nie pomylić koloru skarpetek, a kiedy już była całkowicie gotowa, ruszyła w kierunku amfiteatru. Jeszcze nigdy nie było na kampusie tak cicho i spokojnie jak teraz. Mogłaby się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy.
Jednak kiedy tylko dotarła na miejsce, uderzył ją donośmy dźwięk rozmów i śmiechów. Nawet nie zdążyła dojść na trybuny, a już miała ochotę się wycofać. Rozejrzała się uważnie, z ulgą stwierdzając, że chyba rektor jeszcze nie zaczął swojego przemówienia. Czyli zdążyła. Chwała Bogom… A raczej chwała samej sobie za to, że tak szybko udało jej się wykonać wszystkie poranne czynności.
-Corinne! Jestem w szoku, że cię tu widzę! Myślałam, że raczej zaszyjesz się gdzieś w swojej jaskini osamotnienia – miała ochotę przewrócić oczami słysząc ten irytujący, piskliwy dźwięk Dhalii. Zwróciła swój wzrok w kierunku trójki dziewcząt, siedzących kilka ławek wyżej. Kojarzycie z filmów te irytujące złośliwe dziewczyny w szkole, co zawsze chodzą we trójkę w szeregu, jakby były niezdobytą fortecą i zaczepiają słownie nie potrafiące się obronić osoby? To właśnie one.
Dhalia – córka Nike była wysoka i szczupła, zawsze starannie uczesana i ubrana w najnowsze modowe trendy. Jej uśmiech, choć na pozór czarujący, często krył się za maską złośliwości. Dhalia była mistrzynią w subtelnych docinkach i ironicznym tonie, który sprawiał, że nawet zwykłe komentarze brzmiały jak drwina.
Wendy – córka Zefira zawsze starała się naśladować Dhalię, co czyniło ją jeszcze bardziej irytującą. Była nieco niższa i krąglejsza, zawsze miała perfekcyjny makijaż i długie, proste włosy. Wendy była ekspertką w plotkach i rozprzestrzenianiu fałszywych informacji. Często zaczynała zdanie od „Czy słyszałaś, że…”, co zawsze zwiastowało kłopoty dla osoby, która była tematem jej plotek.
No i Sara – druga córka Zefira i najstarsza z całej trójki, choć wcale nie mądrzejsza. Miała krótkie, rude włosy i zawsze nosiła duże kolczyki. Była cicha ale niepozorna. Jej jeszcze Corinne nie zdążyła rozszyfrować.
-A ja myślałam, że twoje życie jest na tyle interesujące, że nie musisz wtrącać się w moje, ale jak widać, każdy ma swoje złudzenia – odpowiedziała zaplatając ręce na piersi.
-Oj nie bądź już taka zgryźliwa. Wstałaś dzisiaj lewą nogą, czy co? – Wendy wtrąciła swój komentarz, a po plecach Cori przebiegł niekontrolowany dreszcz, bo przypomniała sobie to co się działo przed jej przebudzeniem. Wpatrywała się w nie w milczeniu, o kilka sekund za długo, bo obdarzyły ją cichym chichotem.
-Może to lewa noga, a może to po prostu moja naturalna reakcja na widok waszych żmijowatych twarzy – tym komentarzem sprawiła, że każda z twarzy dziewczyn poczerwieniała ze złości.
-No wiesz? Zdajesz sobie sprawę ile wkładamy pieniędzy i wysiłku, aby tak wyglądać? Kosmetyki, których używamy kosztują krocie! – Wendy uniosła głos, a Corinne odchyliła głowę do tyłu nie mogąc uwierzyć jakim cudem te laski mogą być tak płytkie. Zeusie dopomóż… Następnie obdarzyła swoim wzrokiem każdą z nich i wciągnęła powietrze przez zęby.
-Uuu… Chyba straciłyście na tym sporo pieniędzy skoro nawet kosmetyki wam nie pomagają –zaśmiała się. Widziała, że Wendy już otwierała usta, aby coś powiedzieć, ale Dhalia uciszyła ją gestem ręki.
-Może byśmy się przejęły, gdyby powiedział to ktoś na naszym poziomie, prawda dziewczyny? – rzuciła, a Cori ledwo powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.
-To istnieją jeszcze ludzie, którzy zniżają się tak nisko? –uniosła brew nie zamierzając dawać sobą pomiatać. Jej irytacja już sięgała zenitu, ale była zadowolona z tego jak bardzo udawało się jej wyprowadzić je z równowagi. Nie chciała dawać dziewczynom przewagi w zakończeniu tej rozmowy.
Poruszyła się niespokojnie, kiedy Dhalia podniosła się z ławki chcąc prawdopodobnie przejść do rękoczynów ale tym razem to Sara wtrąciła się w rozmowę.
-Wystarczy. Corinne lepiej zwróć uwagę na swoją koleżankę, która chyba znalazła się w nieodpowiednim towarzystwie – wzrok wszystkich czterech zwrócił się w kierunku trybun. Niemalże z oddali wypatrzyli znajome białe włosy. Eli jak zawsze była oblegana przez innych ludzi. Jedna z dziewczyn była dość znajoma. Często kręciła się przy białowłosej, natomiast pozostałej dwójki zupełnie nie kojarzyła. Nawet z widzenia. -Niby dlaczego jest nieodpowiednie? – spytała lekko zaniepokojona i kątem oka zerknęła na Sarę, która ze stoickim spokojem na twarzy wpatrywała się w Cori.
-Ten chłopak, Drakon, to podobno jeden z największych podrywaczy na kampusie. No wiesz on jest tym słynnym „poderwij, zalicz, porzuć i zapomnij”. Mało tego… - jej głos nieco przycichł, jakby bała się, że ktoś niepożądany może ją usłyszeć -Podobno kogoś zamordował. Kto wie… Może biedna Eli będzie kolejną z jego ofiar.
Dziewczyna zesztywniała i lekko zmarszczyła czoło.
-A ta druga to jego siostra. Ciągle chodzą razem więc przypuszczam, że też święta nie jest – dopowiedziała Wendy przytakując swojej starszej siostrze.
Corinne przejechała swoim wzrokiem po tłumie. Gdzie jest Chris? Czy on nie powinien jakoś zadziałać w tej sytuacji? Nigdzie jednak nie mogła go zlokalizować. Popatrzyła jeszcze na te trzy żmije nieco podejrzliwie. W końcu Wendy miała opinię plotkary. Może jednak próbowały ją nastraszyć i po prostu spławić, ale jednak kiedy tak sobie o tym myślała, to chyba faktycznie już raz obiło jej się o uszy imię „Drakon” i dałaby sobie uciąć paznokcia, że nie było to nic dobrego.
Westchnęła ciężko i ruszyła w tamtym kierunku. Może i nie powinna się wtrącać w rozmowę, ale jednak Eli i Chris byli jedynymi najbliższymi jej osobami na kampusie. Wiedziała, że gdyby zaszła taka potrzeba to dziewczyna zrobiłaby dla niej to samo.
Musiała pokonać kilkadziesiąt schodów i przecisnąć się przez parę rzędów ale w końcu dotarła na miejsce. Stanęła dosłownie przed nimi i ułożyła dłonie na biodrach starając się przy tym wyglądać nieco groźniej.
-Ej… A na twoim roku to skończyły się już dziewczyny do podrywania, że zabierasz się za siedemnastolatkę? Czy może już wszystkie ci odmówiły? Spadaj do swojego rocznika staruchu – powiedziała nie gryząc się w żaden sposób w język. Nie wiedziała czy było to z jej strony głupie czy odważne. Ale skoro już miała robić za ochroniarza Eli to nie zamierzała się w żaden sposób hamować. Nie chciała, aby stała się jej krzywda. Szczególnie, że doskonale wiedziała, że dziewczyna była naprawdę naiwna i łatwowierna co do nowych osób. No i to właśnie ona przylepiła się do niej jak rzep, kiedy Cori wielokrotnie starała się ją od siebie odsunąć. To ona była tą, która nie poddawała się w ich relacji i teraz dziewczyna była jej za to naprawdę wdzięczna.
Ostatnio zmieniony sob cze 08, 2024 8:12 am przez LadyFlower, łącznie zmieniany 3 razy.
ODPOWIEDZ