Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

LadyFlower
Posty: 12
Rejestracja: sob kwie 06, 2024 6:59 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: LadyFlower »

Stella Celestia Hayes



W pewnym momencie, kiedy wydawało się, że wszystko powoli wraca do normy, nagle coś solidnie huknęło, przerywając chwilową ciszę i spokojną atmosferę, która zapanowała na wystawie. Dźwięk był głęboki, metaliczny, jakby ktoś z pełną siłą uderzył młotem w stalową płytę, a echo tego dźwięku rozniosło się po całej auli, powodując, że każdy obecny w pobliżu momentalnie znieruchomiał.
Cała scena wyglądała jak zwolnione tempo w filmie akcji. Najpierw zapanowała cisza, niemal nienaturalna, a potem nastąpiła eksplozja hałasu i ruchu. Powietrze zgęstniało, jakby samo miejsce wypełniło się nagłym napięciem, które można było wręcz wyczuć na skórze. Ludzie krzyknęli, niektórzy rzucili się do ucieczki, inni zamarli w miejscu, patrząc w kierunku, skąd dochodził dźwięk.
Lavrence i Stella odwrócili głowy, szukając źródła zamieszania. Chris, stojący blisko epicentrum tego chaosu, wyglądał na lekko oszołomionego, jakby nie do końca rozumiał, co się właśnie stało. Jego twarz wyrażała mieszaninę zdziwienia i przerażenia. Wokół niego leżało kilka osób. W tym momencie w powietrzu zawisła napięta cisza, przerywana jedynie odgłosami kroków i cichymi szeptami ludzi, którzy powoli zaczynali dochodzić do siebie. Gdzieś w tym tłumie ujrzała Toni. Chciała sprawdzić czy wszystko w porządku, ale liczba gapiów była zbyt duża, więc koniec końców zrezygnowała z tego pomysłu i podążyła za Lavem w kierunku trybun.
Wspięli się po schodkach, kierując się do miejsca, gdzie wcześniej zostawili Eli oraz D, ale ku jej zaskoczeniu nigdzie nie widać było tej drugiej, a Eli znajdowała się w towarzystwie trzech innych osób. Rodzeństwo kilkukrotnie mignęło jej na Uniwersytecie, choć nigdy nie miała okazji, aby zamienić z nimi jakiekolwiek zdanie. Mimo wszystko co nieco o nich słyszała. Nie wiedziała czy były to jedynie plotki, czy też nie, ale niektórzy nie mówili o nich zbyt przychylnie. Zwłaszcza o siedzącym obok Eli chłopaku.
Zajęła miejsce obok Lavrence’a witając się z pozostałymi jedynie nikłym uśmiechem. Nie chciała za bardzo wychodzić przed szereg, więc postanowiła nie odzywać się pierwsza. Chwilę potem dołączył do nich Nicholas Weston. Z nim jednak miała już okazję porozmawiać. Czuła od niego dziwną, nieprzyjemną energię, która sprawiała, że miało się ochotę po prostu uciekać. No… Mieli niezłe towarzystwo, nie ma co.

Corinne Harrington

Cori zerknęła na przyjaciółkę z wyraźną troską w oczach widząc jej przybity nastrój. Absolutnie nie chciała, aby dziewczyna poczuła się źle. Słysząc słowa chłopaka miała ochotę zwymiotować. Kogo on chciał oszukać tą swoją gadką?
-Hej, Eli – zwróciła się do białowłosej i lekko chwyciła ją za rękę -Przepraszam, że popsułam ci nastrój. Zapomnijmy o tym nieporozumieniu i cieszmy się spektaklem, zgoda?
Uśmiechnęła się w jej kierunku. Stwierdziła, że po prostu będzie ignorować tego typa spod ciemnej gwiazdy. Nie chciała jeszcze bardziej dołować dziewczyny, a podejrzewała, że im bardziej, by sobie dogryzali tym bardziej Eli zatracałaby się w poczuciu winy i wstydu. Dobrze ją znała. Wiedziała, że jest bardzo emocjonalna i dużo rzeczy bierze do siebie, dlatego nie zamierzała już wracać do tematu. Chociaż mimo wszystko nadal nie traciła czujności.
Ich grono niespodziewanie powiększyło się o jeszcze trzy osoby. Najpierw dołączył do nich Lavrence w towarzystwie jakiejś blondynki. Posłała mu lekki uśmiech, ale i nieco ostrzegawcze spojrzenie. Dobrze, że widziała jakąś znajomą twarz, która w razie co nie da zrobić krzywdy Eli.
-Lav, nie wiesz może gdzie jest Chris? Mam do niego sprawę, a nigdzie nie widzę go w tym tłumie – zapytała zaciekawiona. W sumie dziwiło ją trochę, że nie siedzi obok swojej siostry. Zazwyczaj byli nierozłączni.
-O, właśnie. To mi przypomina, że mam coś dla ciebie Eli. Taki… prezent niespodziankę. Może w wolnej chwili skoczymy razem do dormitorium? Jestem pewna, że ci się spodoba – powiedziała uprzejmie. Miała nadzieję, że chociaż to poprawi trochę białowłosej humor.
Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Amazi »

ELI



Bycie powodem sprzeczki nie było niczym przyjemnym, zwłaszcza, że Eli nie do końca rozumiała sens i motywy tej kłótni. A raczej wymiany złośliwości. Czuła się nie swojo i próbowała doszukać się swojego błędu, który miał rzekomo wpłynąć na tą "reputację". Chciała w końcu załagodzić spór, jednak ciężko było podjąć te próbę bez zrozumienia sedna sprawy.
Kiedy rektor zaczął nareszcie swoją przemowę Eli natychmiast zwróciła ku niemu swoje spojrzenie, jednak wtedy została lekko szturchnięta przez Drakona, a jego słowa i posłany dziewczynie uśmiech zmotywowały córkę Zeusa do odwzajemnienia się tym samym. Choć nie wypowiedziała ani słowa, posłała mu ciepły uśmiech i dopiero po nim zwróciła się ku rektorowi, by wysłuchać jego jak i trenera, który przejął głos chwilę później. Otrzymane informacje były ciekawe, choć trochę martwiące. Eli nigdy nie należała do orłów w zakresie zajęć z trenerem, a praca w duecie oznaczała, że będzie komuś zawadzać w tej konkurencji, jednak miała nadzieję, że miło spędzi ten czas. W końcu liczyła się tu też zabawa prawda?
Ich grono zaczęło poszerzać się o kolejne osoby. Najpierw wrócił Lavrence ze Stellą, a następnie dosiadł się Nicholas. Eli przywitała go uśmiechem rzuconym przez ramię i wtedy zobaczyła jego pocałunek z Leną. Jakie to było urocze! I kochane! Dziewczyna ogromnie się ucieszyła. Nie miała pojęcia, że kolega jej brata miał dziewczynę i to jeszcze tak przepiękną! Była oczarowana tym jak ślicznie ze soba wyglądali i mogłaby się na nich tak patrzeć całymi godzinami, jednak wiedziała, że było to niegrzeczne.
- Jeju! Wybaczcie, ale nie mogę sie napatrzeć! Tak pięknie razem wyglądacie! Nie wiedziałam, że Nicholas jest takim szczęściarzem! I ogromnie się cieszę! - powiedziała w pełni podekscytowana już zupełnie zapominając o wszystkich przykrościach z przed chwili. Nie chciała być jednak nahalna i dlatego szybko powróciła spojrzeniem na schodzącego ze sceny trenera, była ogromnie ciekawa, kto zacznie dziś występy i jakie one będą. Dla Eli było to niezwykłe wydarzenie, w końcu pierwszy raz brała udział w takim festiwalu! A wszystko tu było tak cudownie przygotowane.
Jej wzrok wodził po scenie i szukał miejsca, z którego zaczna wychodzić aktorzy. Wtedy jednak poczuła drobną wibrację w swojej kieszeni, z zaciekawieniem wyjęła telefon. W końcu mógł to być Chris. Zastanawiało ja, czemu jej brat nie wrócił ze Stellą i Lavrencem.
Kiedy zobaczyła nadawcę otrzymanej wiadomości odrobinę uniosła zaskoczona brwi. Była to jakaś pomyłka? Przecież Lav siedział tuż obok niej. Już chciała go o to zapytać, jednak wtedy pomyślała, że może być to zdjęcie odratowanej wystawy, którą chłopak chciał się pochwalić. Uniosła telefon trochę wyżej, by rażące słońce nie odbijało się tak od ekranu, a jej nieokrzesane włosy rozsypane po ramionach przyjęły formę zasłony zarówno przed promieniami słonecznymi jak i spojrzeniami sąsiadów.
Czytając te wiadomość poczuła sie dziwnie, więc i Lavrence widział, że było coś nie tak? Co ona takiego robiła? Może tak źle dzisiaj wyglądała? Może powinna zacząć układać te włosy? Mimo, że była to syzyfowa praca, to może przestałaby wyglądać jak chodzące nieszczeście, które wzbudzało niepokój i zmartwienie u innych? Chwilkę zastanawiała się nad tym co odpisać, jednak w końcu zaczęła skrobać chaotyczna jak to ona wiadomość. Jej włosy zasłaniały cały ekran komórki, więc czuła się w tym dość swobodnie.

"Nie wiem czy to kłopoty, podobno popsułam sobie reputację. A to Drakon chce być moim przyjacielem! Będę mieć przyjaciela! Ale Cori na niego nakrzyczała, chyba go nie lubi i się pokłócili. Mam wrażenie, że przeze mnie, ale nie wiem o co chodziło, jakieś plotki? Cori mówiła, że Drakon ma małego.. wiesz "ptaszka" i że jest niedojrzały, może ze sobą spali? I to kłótnia kochanków? Bo nie znam się, ale no nie wygląda na "małego". Jak myślisz? Nie o ptaszku, a sytuacji? "

Machcała swobodnie nogami i pisała treść esemesa, którego od razu wysłała do kolegi z klasy. Choć przejęła się tym co powiedziała Corinne, dzień był zbyt piękny, by móc się tak dołować. Będzie musiała po prostu poprawić to co popsuła i tyle. Zawsze było rozwiązanie problemu jaki by on nie był.
Podczas tego w milczeniu słuchała dyskusji jakie były dookoła niej prowadzone, nie miała podzielnej uwagi, dlatego dopiero po odłozeniu telefonu zaczęła myśleć o tym co usłyszała. Ciekawił ja temat poruszony przez Lene dotyczący Lavrence'a i D. Widząc go na zdjęciu Stelli pomyślała, że ta dwójka może zaczęła sie spotykać, a tu informacja o nocy z D? Więc to ona bardziej wpadła w oko albinosa? Był on miłym i przystojnym mężczyzną nic dziwnego, że podobał się kobietom ze starszych klas. I choć Eli myślała, że spędziła z nim dużo czasu okazywało się, że ledwie go znała. Oj słaba była w tych sprawach, a że nie należała do atrakcyjnych kobiet tym bardziej było jej ciężko dostrzec te flirciarskie natury kolegów, którzy jak widać nie próżnowali.
Jej rozmyślania przerwała Corinne. Złociste oczy zwróciły się na dziewczynę o pięknych wielobarwnych włosach, którą wysłuchała w pełnym skupieniu. Bowiem jej słowa ogromnie uradowały Eli.
- Naprawde!? Dla mnie?! Oczywiście! Z ogromną radością z tobą pójdę! - była niebywale podekscytowana,a jej oczy wręcz się roziskrzyły co zaraz naelektryzowało bardziej jej włosy, które zaczęły jeszcze bardziej fruwać, po jej ramionach i musiała odgarnąć je z twarzy. Cori sprawiła jej ogromną radość, jednak swoimi słowami zwróciła też uwagę na coś co martwiło ją już wcześniej. Gdzie był jej brat?
Podniosła sie energicznie i zwinnie przeszła przed Drakonem.
- Ja tu na chwilkę! - poinformowała tylko mężczyznę i wcisnęła się w lukę między panami. Cóż ci nie siedzieli zbyt blisko siebie, więc taka drobinka jak Eli bez trudu wślizgnęła się między nich nawet nie musząc się specjalnie rozpychać.
- A nie wolisz na kolana? - zapytał rozbawiony tym Drakon i bardzo nikle się przesunął, skoro dziewczyna i tak się mieściła po co miał tworzyć te przerwę między nimi.
- Przecież byłoby ci nie wygodnie! I wszystko bym ci zasłaniała! - roześmiała się Eli, nie widząc najmniejszego sensu w takim siedzeniu.
- No tak... cały świat byś mi przesłoniła.... ale nie wiem czy na to już nie za późno... - jego ton choć był miły miał w sobie te nutę trucizny, a spojrzenie czarnych oczu mimowolnie powiodło w stronę albinosa jakby z drobym wyzwaniem.
Za to Eli niewiele w tym wyczytała.
- Przecież już usiadłam! I ci nie zasłaniam! - podkreśliła, by mieli to wyjaśnione, a potem przeniosła złociste spojrzenie na Lavrence'a.
- I jak udało sie uratować pozostałe zdjęcia? - od razu przeszła do nurtujących ją rzeczy. - I gdzie Chris? Czemu z wami nie wrócił? - kontynuowała w przejęciu lekko oparła dłonie o nogę kolegi podczas patrzenia na niego i oczekiwania na odpowiedź jakby ten gest miał wpłynąć na przyspieszenie uzyskanai odpowiedzi. Coraz bardziej martwiła się o brata, choć zdawała sobie sprawę, że mógł po prostu z kimś się zagadać, ale czuła w sobie coś dziwnego. Silnie elektryzujący niepokój, który nieco wpływał na jej reakcje i tutaj.
Methrylis
Posty: 20
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Methrylis »

LAVRENCE

Trochę nie bardzo wiedział, co się wokół działo, a robiło się coraz dziwniej. Choć wydawać się mogło, że dziwniej nie będzie, skoro jeszcze przed chwileczką był prawie-świadkiem małego wybuchu, a kilka minut wcześniej cudacznymi, kolorowymi sposobami naprawiał cudze zdjęcia — zwłaszcza że znajdował się na jednym z nich. Autorka tych fotografii siedziała tuż obok niego i niespodziewanie, kiedy tuż obok rozkręcała się dziwna dyskusja, której nie rozumiał, Lavrence zaczął żałować, że przytargał tu Stellę. Otoczona była praktycznie nowymi znajomymi, więc mogła czuć się dość nieswojo. Lav zamierzał jakoś ją zabawiać, ale te plany znowu popsuła poniekąd Eli, wpadłszy w paszczę lwa. Zwłaszcza że SMS, który dostał od niej w odpowiedzi, był co najmniej... osobliwy. Co trzy słowa marszczył brwi, próbując rozwiązać ten dziwny rebus i wejść w głowę koleżanki, aby zrozumieć, co autor miał na myśli. Popsuła sobie reputację? Co za bzdura! Cóż tak potwornego musiałaby Eli uczynić, by zerwać z opinią osoby uroczej, przesłodkiej i zawsze chętnej do pomocy? Lav podejrzewał, że musiała coś źle zrozumieć, ale czytał dalej.


“Drakon chce być moim przyjacielem”.


Aż go zatkało. Ponuro, acz ostrożnie zerknął w stronę terminatora, aby pogłębić swoje bardzo złe przeczucia w stosunku do tego byka. Najpierw chciał się wyrwać, sięgnąć po telefon, aby od razu napisać jej odpowiedź, ale ostatecznie się wstrzymał, postanawiając przeczytać wiadomość do końca.


Eli, jak długo go znasz? Przyjaźń to termin bardzo długoterminowy i znacznie głębszy od pierwszej-lepszej znajomości. Jeśli Drakon chce być twoim przyjacielem, to wspaniale, naprawdę się cieszę, ale niech najpierw sobie na to zasłuży, okej? Niech Ci pokaże, że naprawdę jego przyjaźń jest cokolwiek warta.


Zdawał sobie sprawę, że jego opinia dotycząca Drakona powinna być znacznie surowsza, ale po prostu tak nie potrafił, zwłaszcza wobec Eli. Poza tym raczej nie należał do osób, które z góry kogoś oceniały i niewykluczone, że ten wiśniowy terminator naprawdę był w porządku człowiekiem i wcale nie miał wobec Eli aż tak złych zamiarów, jak początkowo zakładał. I tak zamierzał mieć na nią oko, ale jednocześnie nie miał żadnego prawa czegokolwiek jej nakazywać lub zakazywać.


I nie, nie mam żadnych plotek, ale jak znajdę Xara, to od razu go podpytam.


Prychnął na głos, kiedy przeczytał o “ptaszku” Drakona, tym samym zwracając na siebie uwagę okolicznych. Zupełnie się tym jednak nie przejął.


O ptaszku nic nie myślę, ale o jego właścicielu już mam kilka przemyśleń. Bądź czujna, okej? Nie daj się od razu zwieść i dla bezpieczeństwa załóż, że nie każdy ma tak samo dobre intencje, jak to próbuje pokazać. Po prostu uważaj, Eli.


Czy posłucha jego rady? Szczerze wątpił, dlatego i tak zamierzał jej dyskretnie przypilnować. Tylko — jak miał to niby zrobić, skoro dawała mu sprzeczne informacje? Napisał jej w poprzedniej wiadomości, żeby stuknęła nogą o oparcie krzesła przed nią i choć faktycznie zaczęła machać nogami, niezupełnie wykonała polecenie, a przynajmniej niezbyt dokładnie. I co to, do diabła, miało niby oznaczać? Miał ją stąd wydostać czy nie? Chyba powinien, ale teraz raczej nie mógł zrobić tego w dosłowny sposób, bo natychmiast rzuciłby się tym na pożarcie rektorowi. Należało to więc rozegrać w jakiś inny sposób. Jaki? Przez konfrontację. Ale tym musiał zająć się później, bo zagadała go... Eli. I Cori, tak przy okazji.


I... jeszcze ktoś.


Lavrence z zaskoczeniem odwrócił głowę, słysząc za sobą zupełnie nieznany głos. Jego oczom ukazała się rudowłosa kobieta o niezwykle pewnym siebie, zadziornym, ale i z pewnością inteligentnym spojrzeniu. Lava nieco zelektryzowała ta mieszanka, bo o ile nie nazwałby jej wybuchowej, tak na pewno mogła stanowić pewne... niebezpieczeństwo. To ten typ osoby, przynajmniej zdaniem albinosa, która nie potrzebowała oręża, by poważnie zranić: spryt, którym zapewne się jawiła, siekał setnie mocniej. Dlatego Lav nieco się spłoszył, bo nie wiedział, czego ta dziewczyna mogła od niego chcieć — choć uśmiechała się całkiem sympatycznie.


Ale to mogły być tylko pozory.


Emm — wyjąkał, jak zwykle, gdy był zaskoczony — tak. Ja to Lavrence.


O mały włos by nie dodał "chyba Lavrence", ale od zawsze był mocno wrażliwy na element zaskoczenia.


Kolejny element zaskoczenia nadszedł wręcz piorunująco szybko, bo Lav momentalnie wybałuszył oczy, doskonale rozumiejąc każdą dwuznaczność, jaka wybrzmiewała w wypowiedzi rudowłosej — a było ich, jak na takie krótkie zdanie, dość sporo. Albinos poluzował sobie nieco kołnierzyk, bo nagle zrobiło mu się nieco gorąco, ale spróbował się opanować, dlatego odchrząknął cicho i odparł:


Em, tak, znamy się z D. Tak, z kółka teatralnego. I tak, mieliśmy kiedyś prywatne zajęcia. Miło mi, że mnie chwaliła — odparł kurtuazyjnie, starając się nie zdradzać ani cienia emocji — i muszę ten komplement odwzajemnić, choć zapewne jest go świadoma. Ale nie — zaprzeczył twardo — na scenie mnie dzisiaj nie zobaczysz. Tego typu sztuki są tylko na specjalne zamówienie.


Czy podobało mu się, że D rozpowiadała o ich jednonocnym romansie na prawo i lewo? Nie, ani trochę. Ale czy się tym przejmował? Też średnio. Byli studentami, młodymi dorosłymi, toć wiadomo było, że mieli pstro w głowach. I póki czas, należało z tego skorzystać, bo nadejdzie dzień, gdy nagle aż przesadnie spoważnieją i nie będą dostrzegać rozrywki w rzeczach, które jeszcze niegdyś tak ich bawiły. Lavrence więc uważał, że o ile nie przesadzał, to od czasu do czasu mógł sobie poszaleć.


D chyba też nie narzekała.


Nieco rozstrojony tą krótką rozmową, próbował wrócić na właściwe tory i ponownie skupić się na Eli, bo to był teraz najbardziej paląca kwestia. Więc kiedy Eli zaczęła zadawać mu pytania, z największą przyjemnością skupił się już wyłącznie na nich.


Zdjęcia... cóż, chyba nie poszło tak źle. Ale to chyba lepiej niech Stella oceni. Naprawdę nie poszło tak źle? — zapytał siedzącej obok nowej znajomej. — Jeśli nie jesteś zadowolona, nie bój się mi przyznać, nie pogniewam się w żaden sposób. A naprawa była dziwna — zwrócił się ponownie do Eli — bo stworzyłem przypadkiem jakieś dziwne, kolorowe chmurki, które z punkt honoru obrały sobie ukrycie wszelkich niedoskonałości na zdjęciu. W gruncie rzeczy o to właśnie chodziło, choć mi... nie za bardzo. Te chmurki chyba mnie nie lubią — dodał z kwaśną miną, czując się zupełnie jak Frankenstein, szczerze niezadowolony ze stworzenia swego żywego, kłopotliwego tworu.


Wyjaśnienie powodu zniknięcia Chrisa było bardziej kłopotliwe, ale jakoś musiał wziąć to na swoje barki.


Emmm... Chris... cóż... Meg go lekko wystraszyła, przez co trochę nad swoim prądem nie zapanował. Zrobiło się zamieszanie, ale już chyba jest okej. Tak... może do niego zajrzyj... ale nie teraz! — ostrzegł cicho. — Lepiej teraz chyba nie wstawać, bo rektor nas zje. Chociaż... — Lav zamyślił się na moment — do toalety każdemu wolno, więc chyba nie będzie tak źle, jak się na chwilę wymkniesz.


Jak znał Eli, od razu tam poleci, ale naprawdę nie sądził, by była tam potrzebna jej interwencja, jako że Chris najadł się tylko szoku i była to jedyna szkoda, jakiej doznał. Jednak informacja o jakimkolwiek zagrożeniu wystarczyła, by postawić Eli w stan alarmowy, bo ta, nie czekając na więcej szczegółowych wyjaśnień i mając w poważaniu rektora, od razu jak strzała wystrzeliła w stronę wskazanym przez Lava. Ten natomiast nie zamierzał jej na siłę zatrzymywać, sam chcąc w tym czasie zapoznać się bliżej z niejakim Drakonem.


Znam się z Eli od początku naszego wspólnego studiowania tutaj — zaczął dość bezpardonowo, wpatrując się w Drakona — a jednak nie widziałem ani razu, byś z nią rozmawiał. Skąd ta zmiana rzeczy, jeśli mogę spytać? Fakt, że Eli jest bardzo urocza i łatwo ujmuje innych swoją słodyczą, ale jest też troszeczkę... nieżyciowa — dodał, czując się odrobinę nieswojo, że tak ją w pewnym sensie obgadywał, zwłaszcza że użyty przez niego przymiotnik raczej nie był atutem. — Ale przecież nie chcesz jej w żaden sposób wykorzystać ani skrzywdzić, prawda?


Nie zamierzał mu w żaden sposób grozić, bo cóż on by mógł zrobić przeciwko takiemu bykowi? Owszem, lubił coś tam sobie potrenować, ale bardziej w ramach ciekawostki niż jakiejś palącej potrzeby zamienienia się w czołowego zawodnika zawodów strongmanów. Drakon zaś miał łapska całkiem mocno umięśnione i prawdopodobnie gdyby pacnął go jak muchę, podobnie jak z rzeczonej muchy zostałaby z niego mokra plama. Zamierzał więc troszkę powojować słowem, ciekaw wielce, czy zdoła cokolwiek wyszpiegować.


Trzymał się tym samym nadziei, że wielkie mięśnie szły w parze z małym mózgiem.

Awatar użytkownika
Eru
Posty: 35
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Eru »

MEG

Czasem należało się zastanowić nad zbędnym otwieraniem ust. To zazwyczaj wychodziło Megarze, ale nie tym razem. Zapewne jakby rzekła Tallu - “Los zdecydował. Wyrzuciłaś krytycznego pecha”. Po czym otworzyłaby podręcznik do gry i zasadziła taką karę, na jaką tylko pozwalają zasady. Kara od życia bolała jednak dużo bardziej, tysiące, jeśli nie miliony impulsów przeszło przez jej ciało, wywołując bolesne skurcze, ciarki i rozgrzewając biżuterię na jej ciele do takiej temperatury, że ta wywołała oparzenia na jej bladej skórze. Na szczęście srebrny diadem, pełniący funkcję wianka spadł przy upadku, nie czyniąc więcej szkód. Chociaż sama Meg ujęłaby to inaczej — oczywiście, gdyby zachowała świadomość. Więcej szkód tej głowie i tak już nie da się zrobić.

Tak więc po elektryzującym powitaniu Chrisa, leżała niczym kłoda jeszcze kilka minut na ziemi. Głosy odpływały i przypływały, niczym morskie fale, a może to nie głosy, a jej świadomość. Powoli wracająca z wakacji do świata żywych. Nie wiedziała co się z nią dzieje, wiedziała jedno. Wolałaby zostać jeszcze przez jakiś czas nieprzytomna, a najlepiej tak z tydzień poleżeć sobie w łóżku. Ból również napływał falami, ten jednak nie oddalał się jak głosy, a potęgował, sprawiając, że miała ochotę pomodlić się do swojego brata Hypnosa o przynajmniej trzydniową śpiączkę. No brat! Nie bądź żyła!

Pojękiwała żałośnie przez kilka chwil, gdy poczuła dotyk na swojej skórze, jednak była na tyle zszokowana, że nie ogarniała całej tej sytuacji, ani tego, co dokładnie się stało. Dlatego pozwalała sterować sobą jak lalką. Usiądź — siedzę. Zdejmij biżuterię — czemu do cholery ma zdejmować swoje ukochane srebro? Jednak ciało reagowało automatycznie. Uwalniała poparzoną skórę, na której w kilku miejscach wykwitały pęcherzyki. Obrazy jednak zlewały się w jedno i nie dostrzegała skali swoich obrażeń. Za to słyszała bardzo donośny głos Demosa, który niemal krzyczał jej nad uchem. To właśnie jemu podawała swoją biżuterię. Zaczęła poruszać zesztywniałe palce, które nadal lekko mrowiły. Następne były łańcuszki, a przy nich jej irytacja wzrosła.
— Wyluzuj. Przecież nie zrobił tego specjalnie — warknęła, przecierając oczy opuszkami palców, po czym powoli odsunęła się od Dema. Obserwowała całą tę sytuację z lekkim szokiem na twarzy.

Agresywny Dem, Xar uciekający jakby poparzyło go również w tyłek. Gdzie on do cholery miał kolczyki?! Szok powoli mijał, a ona rozejrzała się po otoczeniu. O! Dem bez koszulki. Terapia zaczyna się dobrze. Czy Xar próbował zdjąć spodnie? Meg pomyślała, że musi się uszczypnąć, bo chyba Hypnos jednak spłatał jej psikusa i zesłał jakiś dziwny rodzaj snu. Niekoniecznie złego, ale po co występował w nim Domenico? Meh. Następnie rozpięła sandałki i zdjęła je ze stóp. Powoli podniosła się i zerknęła na Chrisa.
— Miesiąc — rzuciła cicho, grożąc mu palcem wskazującym. — Miesiąc zajmujesz się moimi pegazami — szare oczy bacznie przyglądały się jasnowłosemu. — Zrozumiano pokutę? — zdobyła się na lekki, blady uśmieszek i westchnęła ciężko, przejeżdżając dłonią po czole.
— Gdzie mój diadem? — zapytała, rozglądając się w koło. Dostrzegła go leżącego niedaleko miejsca jej upadku. Podeszła, wzięła go i otrzepała z kurzu.
— No to teraz muszę, poprawić koronę i iść dalej. — zaśmiała się, chcąc zmniejszyć rangę publicznego upokorzenia. — Widział ktoś Eti? — zapytała jeszcze.


Octavio


Aromat świeżo parzonej kawy unosił się w powietrzu niczym leniwy obłoczek, drażniąc zmysły i jednocześnie kojący umysł. Kuszący jak Helena i jej diabelski uśmieszek rzucany, gdy wchodziła wieczorem do przychodni, gdy akurat przypadkiem miał samotny dyżur. No cóż. Chyba obejdzie się smakiem, sądząc po słowach tej, która uważał za swoją koleżankę. Jednak jak widać, nie była tak dobrą kumpelą, skoro żałowała mu nawet małego łyczka kawki. Wstęciuszka — pomyślał.
Zazwyczaj lubił słuchać Sofronii. Prowadzić z nią żywe dysputy na temat etyczności hodowania organów w warunkach laboratoryjnych, eutanazji czy też kwestii równie znaczących — a nawet bardziej! Jak na przykład to czy Marina z “W imię miłości” (które oglądali nagminnie w trakcie wspólnych dyżurów) powinna być z Pedro czy też z Armano albo czy związek Juana i Roberty ma sens. Jednak nie lubił słuchać, tego jak zabrania mu kawy! W dodatku połączyła dwie rzeczy zakazane w jednym zdaniu. Zakaz i namiastkę czegoś, co można było nazwać rozkazem. Czy ona nie przeanalizowała, że to się nie klei?

Jeśli pomyśleć by bardziej nad tym tematem, to Octavio nienawidził szczerze, gdy zabraniało mu się czegokolwiek, a zwłaszcza gdy chciało się czegoś od niego. Osz ty bezczelna różowa chmurko! Pomyślał, marszcząc nos, patrząc na jej twarz. Słysząc zaś Upsika, mlasnął niezadowolony.
— Lenajow, lenajow. Szczęśliwe to by były, jakby w moich żyłach mogła, płynąc kawa i Tyche łaskawiej zerknęła na mnie dzisiejszego dnia, a nie tylko namiętnie wpatrywała się w twoją stronę przystojniaczku. Ale ale! I ty przeciwko mnie! Jam niegodzien?! Pfff — zaśmiał się głośno i wesoło. — Poza tym. Terapeuta kosztuje. Mój czas kosztuje. Prawda Roni? — dodał jeszcze, zerkając na córkę Apolla. Z ostrzeżeniem malującym się na jego twarzy, rozsiadł się na schodku i opierając wygodnie o stopień wyżej łokciami, zerknął na jasne niebo powleczone może kilkoma ledwie chmurkami i pięknymi promieniami słońca. Przyjemnie grzejącymi jego skórę, tworząc na niej pierzynkę ciepłą, która zaczynała rozleniwiać jego umysł. Zaciągnął się zapachem bryzy niesionej z oceanu, a może to tylko jego wyobraźnia tak działała, podsyłając mu pomysł na spędzenie reszty dnia na plaży.
— Widzisz. Nie dość, że śliczny to jeszcze utalentowany i on dałby mi kawy! — przerwał swoje rozmyślanie, wytknął język, podkreślając żarcik tym gestem. — A nie. Nie da, bom niegodny, ale żarcia dla sam wiesz kogo, byś mógł mi przytaszczyć. On ma nosa do tych spraw i wie, że żarełko się kończy. — rzucił jeszcze tajemniczym kluczem w stronę Hermesowego dziedzica.

Wiedział doskonale, że pociągnął, za ten wrażliwy sznureczek w życiu Sofronii, ale miał też coś, co pomagało mu ułaskawić dziewczynę. Żarcie, oczy szczekaczka i asa w rękawie w postaci - “wezmę za ciebie dyżur. Idź oglądać filmy z Meg”. Jednak w chwili, gdy dołączył Jethro i rzucił swoją uwagę, to nawet ultra szczeniaczkowy wzrok stracił na mocy. i Temat tatusia działał na Leti niczym czerwona płachta na byka, niczym chłop na Artemidę. Ba! Niczym on sam na Tallu. Chociaż w jego mniemaniu ona go lubiła, tylko miała tak słodko urocze usposobienie małego dzikiego koteczka! Tak! To o to chodziło. Nie o to, że bywał upierdliwy niczym mucha koło ucha. Nic z tych rzeczy.
— To oferta limitowana. Trzy zdania albo nic. No i wesołych. — zaśmiał się do Jethro, obserwując małego delfina, którego ten dostał. Następnie obserwował wkurzona medyczkę i zerknął na Uriela, który zajął się pocieszaniem kobiety.

Gdy zaczął żartować na temat wybuchania, on zasłonił przedramionami twarz.
— Lae nie pękaj! — zaśmiał się cicho, wiedząc, że sobie grabi, ale miał pełna świadomość tego, że można obłaskawić ja przekąskami, więc czemu miał tego nie robić?
— Daj jej coś słodkiego na czkawkę. — poradził, mając na końcu języka zwrot: siebie najlepiej. — O widzisz, chyba dało rade to twoje gilanie.
Gdy zaś usłyszał, że Upsik zgodził się zagrać w przedstawieniu uśmiechnął się od ucha do ucha i wstał ze schodków.
— słyszysz Jet! Zgodził się! Show must gołomp! — zaśpiewał radośnie, unosząc dłonie w górę. Ruszył radośnie za Urielem, kręcąc młynki rękami i podśpiewując wesoło, kiedy to stała się rzecz niesłychana. I to nie pani zabiła pana, a sam książę podziemi, władca świata zmarłych, dawny władca flaszek i imperator imprez. Wysłuchał więc Ala dokładnie, nie wnikając, skąd ma takie informacje i kto jest ofiarą. Zresztą sam mówił, z nie wie wiele.
— Ekipo! — zwrócił się do wszystkich, którzy z nim byli. Ala obejmując czułym, nieznoszącym sprzeciwu iście braterskim gestem. Chcoaiz z bokiu może bardziej wygladało to jak owinięcie ramienia w koło szyi ofiary, ale kto by się tym przjemował? Dziś? Ludzie mieli w głowie wino, zabawę i ...wino. — Idziemy! Ktoś może potrzebować pomocy. Ruszyć zadki, ale już — krzyknął i ruszył w stronę wskazaną przez Ala.

Dobrze, że Octavio był aktualnie w trybie, który Sofronia nazywa “Pan Doktorek”, bo sama obecność Tośki sprawiała, że czuł się lekko niezręcznie. Wszak podejrzewał, a raczej doskonale wiedział, że ten jej wręcz szczenięcy entuzjazm na jego widok to nie radość płynąca z faktu, że jest medykiem. Oczywiste było, że przyświecała jej zupełnie inna gama odczuć. Uczuć, które szczerze niepokoiły Laveau, a raczej jego niezdrowe unikanie wszelkich zobowiązań, bo w sumie miłość była takim zobowiązaniem. Samo zakochanie się w nim było dla niego igiełką, nieprzyjemnie dźgając go w tył głowy i wymuszającą poczucie odpowiedzialności za osobę, która skierowała w jego stronę swoje uczucia, a przecież o to nie prosił. W trybie lekarskim na szczęście odcinał się od swoich emocji, dlatego tylko machnął jej przecząco głową i rozejrzał się w poszukiwaniu poszkodowanych.
— Nie trzeba Tosiu. — westchnął, spoglądając na Xara i zaraz później odnajdując Dema i Meg, która usiadła sobie na na ziemi. — Dziękuje za informacje, sam ocenił stan poszkodowanych na kategorię zieloną — odparł i podszedł do Meg, sprawdzając bez słowa jej dłonie i głowę, a następnie uważając, by nie podrażnić skóry, sprawdził puls. Tyle mógł zrobić w tych polowych warunkach. Następnie to samo zrobił, podchodząc do Xara.
— Nie wyciągałbym tego tutaj i tymi poparzonymi łapkami. — mruknął, jego również oceniając. — Daj rękę — polecił. — I nie próbuj uciekać, masz do wyboru mnie, albo Eti która nie będzie zadowolona. — Nie chciał mówić mu, że i tak czeka go pewnie spotkanie z Sofronią w sprawie tych poparzeń. W sumie powinien oddać ich pod jej kuratelę, ale najpierw.
— Coś na wzmocnienie wam dam. — stwierdził i przyklęknął, kreśląc palcem znaki na ziemi i mrucząc coś pod nosem. — Leti! Weź się nimi zajmij, zrobię im po przedstawieniu ekg, chociaż nie wiem, czy będzie konieczne po twojej opiece. — mruknął, pocierając dłonie i sam zorientował się, że jest późno. Bardzo późno i powinni już się z Upsikiem zwijać za kulisy i przywdziewać chłopakowi blond perukę.
— Urielu. Pora na nas — skwitował i zostawił resztę, ciągnąc Upsa ponownie za kulisy.

Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Adelai »

DRAKON



Choć z początku nie podzielał entuzjazmu Heleny, tak teraz kiedy siedział obok Eli, w centrum zamieszania jakie tworzyło się wokół niej, musiałby zwrócić honor siostrze. Jej decyzje były precyzyjniejsze od skalpela w ręku doświadczonego chirurga. Idealnie trafiała w interesujące jednostki dostarczając bratu wiele ciekawych wrażeń. Dopiero co tu usiadł, a już tyle zdołali namącić. Białowłosa musiała być dażona naprawdę opiekuńczymi i przewrażliwonymi odruchami skoro tak huczny odzew wywołała jego obecność przy niej. Widział te liczne spojrzenia, a reakcje tych, którzy ośmielili się odezwać? Wyborna zabawa, choć kolorowe muszysko było mocno irytujące, tak trzeba było przyznać, że jakiejś rozrywki mu dostarczyło. W końcu o to mu chodziło, wiec nie mógł wybrzydzać.
Powrót jednej ze Śnieżynek przyjął z zaciekawieniem, tylko omiótł chłopaka wzrokiem, jednak nie trwało to długo, na towarzyszącą mu blondynkę nawet nie raczył spojrzeć. W milczeniu wysłuchał wymiany zdań między niejakim Lavrencem, a Heleną. A następnie skinął głową na przywitanie Nicholasowi. Odpuścił sobie komentarz ich pocałunku, choć trochę ciekawiła go reakcja jego siostry. Taka śmiałość była dość ciekawa, więc zastanawiał się co gościowi chodziło po głowie, że porwał się na taki gest. Niestety on nie mógł tego sprawdzić.
Nie było to jednak odpowiednie miejsce na takie rozmowy, bardziej zaciekawiła go Eli, a raczej to, że zajeła sie swoim telefonem. Chciał spojrzeć jej przez ramię i podejrzeć ekran, był znacznie wyższy i nie musiał się wielce silić, niestety liczne białe kosmyki były zbyt gęsto rozrzucone i tworzyły idealną zasłonę dla ekranu, który go interesował. Zmarszczył lekko brwi, jednak nic nie mógł na to poradzić. Zaciekawił go jednak fakt, że kiedy tylko Eli odłożyła swój telefon, to Lavrence wyjął swój. No proszę jaki gagatek. Ciekawe cóż takiego miał do przekazania, że nie mógł tego powiedzieć na głos. Niebezpieczny uśmieszek wkradł się na jego twarz kiedy spojrzał na białowłosego. Jednak wtedy Eli postanowiła wcisnąć się między ich dwójkę. Rozbawiło go to jej wciskanie się, nie zamierzał sie przesunąć, zrobił to w minimalnym stopniu. Kontynuował również swoje zagadywanie córki Zeusa, używajac do tego jednych z najbardziej tandetnych tekstów, doskonale wiedziac jak te drażniły innych facetów, nieomieszkał również spojrzeć przy tym na pierwszaka z wyzwaniem w oczach.
Mlasnął pod nosem mało zadowolony kiedy obiekt jego zabawy postanowił gdzieś uciec. Patrzył się za oddalającą dziewczyną, jednak wtedy okazało się, że i bez głównej atrakcji może być ciekawie.
Czarne jak smoła oczy Drakona zwróciły się na Lavrence'a, wysłuchał go do końca z dość nieokreśloną mimiką. A kiedy ten skończył jedna z brwi mężczyzny lekko się uniosła.
- Dziewczyna nawet nie zdążyła zejść nam z oczu, a ty już ją obgadujesz? Niezłe z ciebie ziółko... - mruknął niedowierzając, choć nie oczekiwał odpowiedzi na rzucone pytanie. Prychnął rozbawiony z tego faktu. - Urocza, słodka i nieżyciowa, no ładne masz o niej zdanie. Opisujesz koleżankę z rocznika? Czy młodszą siostrzyczkę? Nic dziwnego, że jest tak zakompleksiona, by nieogarniać, że ktoś może sie nią interesować - stwierdził. - Ale bez obaw, dopilnuję, by poczuła się jak atrakcyjna, chciana kobieta, którą w końcu jes, a wtedy ja zobaczę jakie ziółko z niej jest...a mam przeczucie, że będzie to istny wulkan energii...który wdzięcznie zadowoli kogoś kto ją docenił...- na jego ustach wykwitł szelmowski dość chytry uśmiech, nie zwiastujący nic dobrego. Spojrzeniem na moment uciekł w miejsce, w którym zniknęła Eli, po czym to powróciło na pierwszaka. - Więc nie baw się w psa ogrdnika, jak nie zamierzasz korzystać to się nie wtrącaj... - podniósł ramię i objął nim po przyjacielsku Lavrence'a, tym samym przyciągając go bliżej siebie i zciszył ton. - W końcu sam nie jesteś świętoszkiem, by mnie umoralniać, co nie? Więc Lavrence lepiej skup się na swoim nowym Dymadełku... - skinął znacząco w stronę Stelli, by białowłosy załapał o kim była mowa, mówił tylko do niego, a mimika jego była dość sympatyczna, tak jakby opowiadał coś kumplowi jedynie nieco ciszej, by inni nie usłyszeli. - Tylko uważaj ta blondyneczka wygląda na wrażliwe dziewczę... na pewno nie da ci spokoju po jednej nocy jak wyrozumiała D...- jego ton zaczął być kąśliwy i jadowity. - Wyglądasz na rozgarniętego gościa Lavrence, więc tak cię tylko uświadomię, bo przecież możesz tego nie wiedzieć, a że tak dobrze nam się gawędzi i pomocny jestem facet to ci powiem, że jeśli zabawisz się D i zranisz... to życie da ci baaardzo bolesną lekcje tego jak dba się o wartościowe i ważne dla nas osoby... - mówiąc to spojrzał wymownie w jasne oczy chłopaka. - Zrozumiałeś Lavrence? Bo myślę, że tak... czy się mylę? - patrzył na niego bardzo wymownie oczekując konkretnej odpowiedzi, wiadomym było, że nei przeyjmował odmowy, a jasno sugerowało to jego spojrzenie jak i mocno spoczywająca na ramieniu chłopaka ręka Drakona, która jakby sugestywnie mocniej się zacisnęła.
Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Amazi »

CHRIS


Tak szybki bieg wydarzeń, w dodatku fatalnych wydarzeń zupełnie skołował zaskoczonego Chrisa. Białowłosy ledwie dowierzał w to, że wylądował na ziemi, a jeszcze mniej, że upadł nie sam. Obecność Megary była zbyt zaskakująca. Choć co go dziwiło, stał przy jej wystawie, tej jednej konkretnej próbując ją podejrzeć za wczasu. Złociste oczy wpatrywały się w nieprzytomną z narastajacym przerażeniem, ciało zupełnie zamarło. Czuł wyładowanie, które opuściło jego ciało, a Meg i jeden z jej towarzyszy leżeli bez ruchu, nie próbowali się podnieść po upadku jakiego doświadczyli. Strach narastał w synu Zeusa z każdą sekundą. Bał się drgnąć, bał się zrobić cokolwiek, mimo, że wiedział, że ta dwójka potrzebowała pomocy, lęk przed ponownym dotknięciem ich był z byt silny. Naprawdę uczynił im taką krzywdę?
Dopiero karcący go krzyk Demosa rozłupał skorupę bezczynności.
Cofnął się zgodnie z poleceniem. Choć czuł się z tym paskudnie rozumiał, że jego obecność przy poszkodowanych może być dodatkowym ryzykiem. Choć ciało tak bardzo chciało ruszyć, pomóc tym, których skrzywdził. W końcu dalej cierpieli, doskonale wiedział jakie skutki niosło za sobą porażenie prądem. Złociste oczy szybko odnajdywały na ciałach swoich ofiar elementy dalej im zagrażające. Łańcuszki, pierścionki, srebro, metale... wszystko co było doskonałym nośnikiem ipulsów elektrycznych. Z trudem stłumił chęć ruszenia do pomocy. A bezsilność jaka go ogarniała na nowo targała rozchwiane nerwy. Czuł drobne wyładowania na powierzchni skóry, a te aż zjeżyły mu włos na karku i ramionach.
Mógł tylko obserwować. Zaciskał mocno dłonie w pięści i zniecierpliwony czekał, niczym na zbawienie. A kiedy srebrnowłosy mężczyzna wstał i choć mocno skołowany zaczął się podnosić. Chrisowi tak ulżyło. Ogromny głaz spadł z jego barków. Bez trudu się podniósł kiedy Dem kazał mu sprowadzić medyków, jednak wtedy zakaz poszkodowanego wprowadził go w zmieszanie. Nie wiedział, którego z nich powinien się posłuchać. Była to dość trudna decyzja, jednak pojął, że zdrowie jest ważniejsze od jakiegoś tam zakazu i chciał ruszyć w stronę trybun. Wtedy jednak w zamieszaniu zaczęło dziać się coraz więcej. Uciekajacy i próbujący zdjąć spodnie srebrnowłosy, zasłaniający go nieudolnie marynarką facet. Antonette i Megara, która wstała, a przez to ciało Chrisa zamarło w pół kroku. Miał iść po medyka, ale musiał zobaczyć czy było z nią w porządku. Prowadził w sobie tak sprzeczną walkę, że jeszcze bardziej się stresował. A kiedy otrzeźwił się na tyle by ruszyć wykonać zlecone mu zadanie, zdążył zrobić dwa kolejne kroki i zobaczył jak Antonette zagduję Octavia. Ktoś inny go zawiadomił przed nim? Nawet tak prostego zadania nie był w stanie wykonać, by zrekompensować poszkodowanym krzywdę jaką im uczynił. Miał kwaśną minę, jednak przede wszystkim był przejęty i zwyczajnie bał się o ich stan. To, że się podnieśli nie oznaczało, że było wszystko dobrze. Demos pomagał Megarze w pozbyciu się wszystkiego nadal mogło wyrządzać jej krzywdę, w takim szoku pewnie nawet jeszcze nie do końca prawidłowo odczuwali parzące ich przedmioty. Z większym zmartwieniem spojrzał w stronę srebrnowłosego, ten sam mocował się ze wszystkimi zapieciami, a nie potrafił poradzić sobie nawet ze spodniami? Swoją drogą Chris nawet nie pojmował czemu ten rozpinał właśnie je, przecież mieli zdjąć biżuterię. A kolczyk, łańcuszek czy bransoletka dalej czyniły szkody na skórze, kiedy facet mocował się ze spodniami. Co mogło być ważniejsze od tego na wierzchu? Sprzączka? Może miał kolczyk w pępku? Albo.. i wtedy dotarło do Chrisa o co mogło tu chodzić. Cóż przy takim kolczyku też olałby ten na uchu. Są w końcu rzeczy ważne i ważniejsze. Jednak nie wyobrażał sobie jaki bój mężczyzna będzie musiał stoczyć, skoro zesztywniałe palce nie radziły sobie nawet z rozporkiem i paskiem, a co dopiero z małymi zapięciami od biżuterii.
Frustracja w nim narastała, denerwujace było samo patrzenie, chciał podejść i pomóc facetowi, ale nie chciał jeszcze bardziej mu zaszkodzić. Upominanie innych też nie było na miejscu, w momencie kiedy było się sprawcą wypadku, ale tak silna irytacja w nim narastała kiedy widział jak pozostali ignorowali zajście zajmując się pierdołami. Tyle osób, a tylko Demos starał się pomóc i robił ogrom, w końcu ocucił obie ofiary i pomógł Meg w zdjęciu metali z ciała. A reszta! Lavrence ze Stellą po prostu sobie wyszli! Antonette poleciała ślinić się do Octavia! Tylko gość z marynarką pomagał siwemu facetowi, ale też bardziej skupiony był na dogryzaniu poszkodowanemu niż czynnej pomocy, a patrząc jak ten sie męczy sam w Chrisie narastała irytacja. Taka frustracja nie odbijała sie na nim dobrze czuł iskierki biegajace po skórze, a to sprawiło, że zaczął jeszcze bardziej panikować. Zrobił krok w tył i po prostu usiadł na podłodze próbując się uspokoić.
Kara nadana mu przez Meg ledwie do niego dotarła, niesamowitym było jak kobieta była opanowana po tym co się stało.
Wtedy też dotarł Octavio z posiłkami, a Chris siedział jak na szpilkach licząc, że dwójce jego ofiar nic nie będzie.



AL


Niewiarygodnie niekomfortowo się czuł podchodząc do Octavia wiedział, że liczne spojrzenia za nim podążały. Co jak co, ale zwracał uwagę studentów, czuł to i widział. Kiedyś mu to niezwykle schlebiało, dziś jedynie peszyło.
Po dotarciu przekazał znajomemu medykowi ważną informację i już chciał się oddalić jednak wtedy został przez niego zagarnięty pod ramię. Idealnie został tu wykorzystany element zaskoczenia, gdyż Al komletnie pogubił się w sytuacji, a kiedy ją pojął, był już ciągnięty w stronę wystaw. Nie zamierzał szarpać się ze znacznie większym od siebie mężczyzną, po to by ściągnąć dodatkowe spojrzenia, dlatego z kwaśną miną, ale szedł wedle sugesti masywnego ramienia Octavia. Idąc tam minęli Lavrence'a i Stellę wychodzących z tamtąd, dodatkowo na wejściu stała Antonette, więc czy naprawdę konieczne było, by tam szedł? Skoro był tam aż nadmiar ludzi? Frank za to był bardzo zadowlony faktem, że Al był zaciągany do centrum wydarzeń, że w mniej bądź bardziej pośredni sposób będzie mógł mieć wpływ na sytuację.
Na miejscu Al nie do końca wiedział czego się spodziewać, dlatego na wiele był przygotowany, a mimo to się zdziwił.
Megarze pomagał toples Demos, Antonette zagadywała od wejścia Octavia, na boku siedział białowłosy mocno wystraszony chłopak, a kawałek dalej stał Xaris z Domenico i może nie było to tak dziwaczne, gdyby nie fakt, że pierwszy grzebał sobie przy spodniach, a drugi go zasłaniał marynarką.
Octavio w pierwszej kolejności ruszył do Meg, co było naturalne. Frank od razu wisiał nad nimi, cały w przejęciu oczekując werdyktu medyka.
- I co panie doktorze! Będzie dobrze!? PANIE DOKTORZE! - krzyczał Frank, a oczywistym było, że nie uzyskiwał odpowiedzi na swoje pytania. - AL! Zapytaj go czy będzie dobrze z Meg! - był ogromnie przejęty. Obejrzał się za swoim przyjacielem, który podchodził właśnie do srebrnowłosego. Xar po ujrzeniu Octavia porzucił szarpanie się ze spodniami i ruszył w dalszą drogę.
- Poczekaj, zaraz Octavio ci pomoże! - rzucił jakby w odruchu w stronę mężczyzny, ale ten kompletnie na to nie zareagował i po prostu się od nich oddalał, pewnie był w szoku po tym wypadku. Al nie zamierzał się z nim ganiać, a jednak uważał, że pomoc medyka była tu niezbędna, dlatego by zatrzymać uciekiniera postawił przed nim ścianę ze swoich niebieskich płomieni. Oszołomiony mężczyzna musiał się zatrzymać, dzięki czemu go dogonił.
- Poczekaj, zaraz podejdą. Daj pomogę ci z tym - choć nie dostrzegł ulgi na twarzy Xara, a wręcz przeciwnie ten jakby bardziej sie spiął na wieści o przybyciu medyków pozwolił sobie pomóc z biżuterią. Sam Al lubił takie dodatki, więc sprawnie radził sobie z wszelkimi zapięciami. Jego płomienie od razu zostały ugaszone, a on chwycił za zapięcie naszyjnika. Zdjął go i upuścił na ziemie zaskoczony tym, jak ten faktycznie był rozgrzany. Gdyby dłużej potrzymał go na pewno poparzyłoby mu palce. Aż szerzej otworzył oczy, na skórze Xara były widoczne ślady od poparzenia mimo, że te ukrywać próbował tatuaż. Od razu chwycił za bransoletkę, przerywając mu grzebanie przy spodniach.
- Kuźwa! Ściągaj resztę! Zostaw ten pase...- aż warknął nie pojmując czemu mężczyzna tak zwleka robiąc sobie krzywdę i wtedy do niego dotarł motyw Xara.
- Żartujesz, że tam też masz? - nawet nie musiał odpowiadać, jego oczy zdradziły wszystko, Al odruchowo spojrzał na Domenico z marynarką. - Daj tu te marynarkę - polecił już pojmując czemu Dom po prostu stał. Wybitnie niekomfortowa sytuacja, bo jak tu pomóc komuś w czymś takim?
Podczas tej małej dyskusji na ziemi zdążyła wylądować bransoletka i kolczyk. Wtedy też Domenico rzucił im swoją marynarkę, Al w odruchu ją złapał.
- Oddajcie ją później do pralni, na twój koszt Xar. - powiedział do nich Domenico woląc już nie brać w tym udziału.
- Cholera! Obyś dał radę go sam zdjąć - w jego głosie była ta nadzieja. Xar stał plecami do wszystkich innych, a Al przed nim, by odgradzać mu drogę ucieczki. Niewiarygodnym było to jak los uwielbiał płatać mu figle, teraz nawet nie wiedział czy bardziej chciał udusić Syfrona za to, że wyciągnął go szantażem z pokoju, Franka, że w to wpakował czy może Octavia, że tu przyciągnął. Dzień wolny od zajęć! A on zamiast poświęcić się odprężającym ćwieczeniom rozpinał rozporek jakiegoś gościa, ściągając mu spodnie. Gdyby tego było mało po szarpnięciu w dół spodni załapały się i gustowne bokserki w sowy. Cóż bielizna zatrzymała się na udach kiedy to spodnie spadły jeszcze niżej.
- ZASLOŃ MNE! - zaseplenił Xar, a marynarka z dłoni Ala po prostu wyfrunęła i zawisła w powietrzu tuż za prezentowanym widowni tyłkiem telekinety, by go osłonić. Wtedy też mina Xarisa była co najmniej ciekawa. To jak w jego umyśle coś zatrybiło, jednocześnie niewiarygodnie go złoszcząc. Al w tej sytuacji wolał skupić się na tej twarzy, by czasem nie spojrzeć w dół, gdzie patrzył Xar. Srebrnowłosy chwilę później uchylił usta, a z nich po prostu wyfrunął kolczyk, no proszę czyli stąd brało się seplenienie, oberwał bezpośrednio po język, przez ramie mężczyzny Al zobaczył idącego wich stronę Octavia, dobrze, że ten wykorzystał moment zaskoczenia, bo Xar ledwie zdążył wciągnąć na tyłek bokserki, a został dorwany przez medyka.
Al zrobił jedynie krok w tył i patrzył jak medyk przeprowadza wstępne oględziny wykorzystując zaskoczenie swojego pacjenta, bo ten nawet mu na to pozwolił. Dopiero słysząc o jakiś wzmocnieniach znów chciał uciekać. Marynarka pofrunęła w stronę Domenico lądując na jego głowie, a Octavio zaczął odprawiać jakieś rytuały. Sofronia ruszyła w stronę Xara, a ten w panice zaczął uciekać, Al zagrodził mu drogę, jednak to nie przeszkadzało uciekinierowi, który po prostu w niego wpadł.
- O NIE! TEN PACJENT PLEFELUJE TELEWIZYTY!! - krzyknął w panice do Sofroni, a potem znów zaczął napierać na Ala, by się wyrwać.
- No puść mnie! Obiecuję, ze zadzwonię! - słychać było, że po wyjęciu kolczyka mniej seplenił, choć to dalej się przebijało. Al przytrzymywał go, choć miał problem, przy tak szarpiącej się osobie, nie chciał w końcu zrobić mu większej krzywdy. Oczywiście jeśli byłaby taka potrzeba mógł chwycić go bardziej "profesjonalnym" chwytem i utrzymać, jednak nie wiedział czy było to konieczne i tego potwierdzenia szukał u medyczki, która była tu od decydowania o takich sprawach.
Methrylis
Posty: 20
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Methrylis »

LAVRENCE

Bał się. Bał się tej rozmowy jak cholera, chociaż nie żałował, że zaczepił Drakona. Wyglądał porażająco; koszulka opinała się jego ciele jak na jakimś modelu, ale bynajmniej to Lavrence’a nie podniecało, a niepokoiło: masa mięśniowa swojego rywala dyskusyjnego była znacznie większa od tej jego, dzięki czemu wystarczyłoby, że pstryknąłby go pieszczotliwie w nos, a prawdopodobnie by go złamał. Lav wątpił jednak, by jakiekolwiek uprzejmości, a w tym i pieszczoty, wystąpiły ze strony tego wielkiego byka, którego uśmiech był równie szeroki, co fałszywy. Był jak kobra, która naprędce, choć precyzyjnie ustalała, w jaki sposób zaatakować swoją ofiarę, aby zadać jej najboleśniejszą śmierć. Terminator był tą kobrą, a on był... cóż, tym biednym czymś, czym żywią się kobry. Cokolwiek to było.

Naprawdę spodziewał się ataku, który zmiecie go z planszy, pogruchocze wszystkie mentalne kości, a język z gęby wyrwie z korzeniami, aby głos odzyskał dopiero za około tydzień. Jednak gdy słuchał pierwszych słów Drakona, poczuł, że... głupieje. Nie za bardzo wiedział, jak zareagować, bo to zupełnie nie było to, czego się spodziewał. Nie było w tym żadnej zawoalowanej groźby, tylko... no właśnie, sam nie widział co. Ale było to na tyle głupie, że faktycznie przyniosło swój efekt — i Lavrence nie miał pojęcia, co powiedzieć. Ten Drakon opowiadał przedziwne głupoty, ma które trudno było znaleźć właściwą odpowiedź. Jakie obgadywanie? Jakie kompleksy i jakie ziółko? Lavrence nie umiał ocenić, z kogo ten terminator robił głupka: z niego, z Eli czy z samego siebie?

Emmm… ta — mruknął nieco zniesmaczony, przeczuwając bardzo niski poziom tej dyskusji. — Nie nazwałbym tego obgadywaniem. Z nas dwojga to ty jesteś tym, który chce sobie z nią okrutnie pograć — rzekł pozornie obojętnym tonem, wpatrując się w Drakona niemal bojowo. Choć to spojrzenie kompletnie do niego nie pasowało. — Znam Eli na tyle, by wiedzieć, jakie ma wady, a naiwność jest u niej niestety bardzo odsłonięta. To z kolei każe jej bliskim, w tym mnie — położył sobie dłonie na piersi w sugestywnym geście — chronić Eli przed kłopotami, w które wpycha ją owa naiwność. Naiwnością z pewnością jest fakt — Lav cały czas wpatrywał się w swojego rozmówcę nieco buntowniczo — że uznała cię za swojego przyjaciela po jednej rozmowie. Taką samą naiwnością byłoby uwierzenie, że tak po prostu obudziłeś się dziś z zamiarem poznania nowego przyjaciela. Jeśli tak jest — Lav rozłożył ramiona — to proszę! Oferuję się jako kandydat. Co ze mną jest nie tak? Poza tym, że nie mam cycków i waginy, w którą pewnie chciałbyś coś szybko wepchnąć, niczego mi nie brakuje. To co? Best friends forever?

Jego glos, choć pozornie brzmiał poważnie, ociekał kpiną, która była banalnie prosta do rozszyfrowania. Ale skoro Drakon chciał robić z niego idiotę, to Lav postanowił odegrać się pięknym za nadobne i dołączyć do tego dziwnego klubu sprytnych inaczej.

Natomiast sama Eli — powrócił do jej tematu, choć być może nie powinien — owszem, jest bardzo energiczna… choć nie tak, jak ty byś tego chciał. I nie jest zakompleksiona, tylko nieśmiała w relacjach damsko-męskich. Gdyby był ci znany termin szacunku do kobiet… ale tak, no wiesz, w praktyce — uzupełnił pospiesznie — to wiedziałbyś, że to różnica. I ja wiem, co ty zaraz powiesz — uprzedził go szybko — że ty ją ośmielisz, że ty wypalisz z niej tę nieśmiałość „żarem swojego uczucia” — ostatnie słowa wypowiedział iście dramatycznym tonem, którego nie powstydziliby się aktorzy przygotowujący się do spektaklu — czy tam inne bzdury. Ale na to — prychnął — to chyba nawet Eli się nie nabierze.

Zarobi w pysk, jak nic zarobi w pysk. Ale przynajmniej niech ten wielki mięśniak wie, że jeśli chciał kogoś wykorzystać, powinien być bardziej dyskretny. Poza tym śmiał sądzić, że jeśli już zbierze po zębach, Eli bardziej skupi się na nim niż na tym wiśniowym dryblasie. Jednak potrzebował więcej broni przeciwko terminatorowi, ale wiedział, że opcji miał niewiele. Coś jednak powiedzieć musiał, jakoś musiał tę swoją uroczą towarzyszkę wielu przerw uratować.

Poza tym, kto ci powiedział, że nie jestem nią zainteresowany? — spytał, uśmiechając się na moment dość cwaniacko. — Nie widzisz, że razem spędzamy czas? Że dużo rozmawiamy? Nic ci to nie daje do myślenia?

Owszem, Lavrence traktował Eli jak swoją dobrą koleżankę i jeszcze nie nadszedł ten czas, w którym zacząłby myśleć o niej jakoś inaczej. Ale nikt nie twierdził, że to kwestia niezmienna i kto wie, może coś go kiedyś trzaśnie po głowie, a wtem Lav uzna, że ma tuż obok siebie najwspanialszą kobietę na świecie. Póki co jednak robił wszystko, żeby odsunąć tego rudego draba jak najdalej od Eli, bo wystarczyła mu ta bardzo krótka pogawędka, by wiedzieć, że z typem jest coś mocno nie tak i absolutnie nie należało mu ufać.

Drgnął przestraszony, gdy Drakon niespodziewanie się do niego zbliżył. Już myślał, że właśnie nadchodził moment, w którym pieść sprawiedliwości spotka się z jego zbyt wyszczekaną gębą. Na szczęście tylko go objął, co Lav przyjął z niesmakiem. Kiedy zaś usłyszał, jak Drakon nazywa Stellę, najpierw mocno się zdziwił, a potem aż zapowietrzył z oburzenia. Po co wciągał ją do tej dyskusji? I do czego on niby zmierzał? To ostatnie jednak zaraz się rozwiązało, kiedy jego rozmówca wspomniał o D. Lav westchnął w duchu ze zmęczeniem; który to już raz tego dnia, kiedy ktoś wypominał mu jego niedawny i przelotny romans? Najwyraźniej wiedziała o nim cała uczelnia i jeszcze pół kadry.

Sam jesteś jak to dymadełko — fuknął oburzony — i, co śmieszne, w ogóle się z tym nie kryjesz, a nawet przejawiasz z tego powodu jakąś dziwną dumę. Hm, ciekawe.

Temat D, o dziwo, był kontynuowany, ale Lav nie zamierzał się przed nim uchylić — terminatorowe niedoczekanie! Zresztą, on wcale nie był mu tak niewygodny, jak większość zakładała. Ba!, wielu najwyraźniej zakładało, że jako siedemnastolatek dopiero co się dowiadywał, że chłopcy mają siusaki, a dziewczynki pusie, przez co nie mogą sikać na stojąco. Dlatego fakt, że już się z kimś przespał, aż tak ich bulwersował.

Choć maleńką dumą napawał go fakt, że D — co by nie było, sporo od niego starsza — raczej nie sprawiała wrażenia, jakby była rozczarowana.

Cieszę się — mruknął lodowato — że jednak bliski ci jest los jakiejkolwiek kobiety; po tym, co mi tu powiedziałeś, nie pomyślałbym, że którąkolwiek traktujesz jak człowieka a nie jak... dymadełko. Ale o D nie musisz się martwić. Jeśli ją znasz, to wiesz, że doskonale potrafi poradzić sobie sama. Wiem, do czego pijesz — mruknął obojętnie — ale nasza przelotna znajomość była... przelotna. D jest super dziewczyną i wie, jak sięgać po to, co chce. I to prędzej ona zraniłaby mnie, niż ja ją.

Nie wiedział, jak dobitniej, choć nadal nie aż tak oczywiście powiedzieć, że to on tamtej nocy czuł się bardziej uwiedziony przez D niż ona przez niego.

Podczas całej tej bardzo absurdalnej rozmowy Lav patrzył na Drakona pewnie, starając się nie odwracać wzroku. Lecz domyślał się, że wyglądał jak struś swoimi wyłupiastymi oczami gapiący się durnie się ryczącego lwa. Efekt był więc raczej marny, ale Lav nie był w stanie przestać ryzykować i pchać się w gips. Milczenie byłoby znacznie lepsze dla jego zdrowia, ale naprawdę zależało mu, by odsunąć Eli od tego obślizgłego typa. Przypatrując mu się z głupią hardością, spojrzenie prześlizgnęło mu się po dość charakterystycznym odcieniu jego włosów: czarno-czerwonym, z czego czerwień wpadała w ciemną wiśnię. Lav mimowolnie wyobraził sobie Drakona w czarno-czerwonej zbroi terminatora... czemu? Diabli wiedzieli. Ale to z pewnością podkręcało jego diaboliczny wizerunek. Pewnie byś tak groźnie nie wyglądał, myślał buntowniczo, jakby ci te refleksy we włosach jaśniutkim różem świeciły!

Możesz się ode mnie odsunąć? Proszę? — mruknął z jawną niechęcią. — Mnie w przyjaźń nie wrobisz, więc się ode mnie odklej. No chyba że — dodał żywiej, uśmiechając się do niego bardzo szeroko i jeszcze bardziej fałszywie — odpowiada ci moja oferta! Możemy zacząć od zaraz!

Mimowolnie się wzdrygnął, gdy zdołał odzyskać przestrzeń osobistą. To było straszne doświadczenie i Lav już nigdy nie chciał się znaleźć w objęciach tego rudego tura. Najchętniej w ogóle by na niego nie patrzył, ale był ciekaw, czy zamierzał coś odpowiedzieć. I gdy tak na niego zerknął, od razu wychwycił katem oka jakaś zmianę, choć w pierwszej sekundzie nie wiedział jaką.

A potem ją znalazł. Na samej górze, a więc na głowie terminatora. Na głowie, która jeszcze niedawno ozdobiona była koroną ciemno-wiśniowych włosów, a teraz... teraz...

Teraz wyglądała co najwyżej jak diadem księżniczki barbie. Bo włosy owszem, pozostały ciemne, ale bez trudu można było dostrzec w nich refleksy, które miały wściekle różowy kolor.

Lavrence wpatrywał się w to z najszczerszym przerażeniem, a gdy się ocknął, zrozumiał, że zbyt podejrzanie długo przyglądał się fryzurze swojego rozmówcy. Pospiesznie odwrócił więc wzrok, odchrząknął, po czym podjął w głowie rozpaczliwe próby rozwiązania tej niespodziewanej katastrofy, której to właśnie on, nie było żadnych wątpliwości, był makabryczną przyczyną.

Eeee... yyyy... eee... A czemu akurat Eli? — zagadnął z zainteresowaniem, w którego udawanie włożył cały wysiłek. Musiał jakoś odciągnąć uwagę tego bydlaka, żeby dać sobie trochę czasu na odczarowanie zaczarowanego. — Jak... jak chcesz, to mogę ci o niej coś poopowiadać... Yyyy, albo nie. Nie. Sam się dowiedz. A z D... yyyy... eee... to... yyy... To, yy, to wy się przyjaźnicie? Tak? Czy jak? Bo tak się o nią zatroszczyłeś... To tak jak ja o Eli! — wykrzyknął z rozpaczliwym entuzjazmem. — Więc powinieneś mnie zrozumieć! Prawda?!

Przez całą tę idiotyczną przemowę Lav próbował wymyślić coś mądrego, powtarzając, a wręcz krzycząc w głowie: NIECH WŁOSY ZROBIĄ SIĘ WIŚNIOWE! Zaraz to zresztą w przestrachu skorygował, żeby nie wyszło, że z czerni już nic nie zostanie, a włosy zrobią się wiśniowo-różowe. Próbował więc wyobrazić sobie, jak wyglądał poprzedni odcień i przenieść jakoś te myśli na czuprynę Drakona, ale nic z tego — róż za cholerę nie chciał zniknąć. Policzki Lava płonęły żarem, a serce waliło tak mocno, że zapewne słyszeli to aktorzy przygotowujący się do nadchodzących spektakli. Rozejrzał się panicznie dookoła, ale szybko zrozumiał, że to zły pomysł — bo wokół było aż nadto świadków jego zbrodni. Więc co miał zrobić? Uciec? Tak — chyba tylko po to, żeby w spokoju znaleźć odpowiednie miejsce do powieszenia się, coby umrzeć na własnych warunkach.

Bo umrzeć umrze na pewno.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Einsamkeit »

SOFRONIA

Przymknęłam oczy, oddając się przyjemności wyobrażania sobie, jak Apollo umiera na tysiąc sposobów. Stratowanie przez pegazy. Rozgniecenie na kowadle Hefajstosa. Przemiana w kwiatka, którego mogłabym zerwać i rozdeptać… tak, to była najpiękniejsza opcja. Z przyjemnością rozgniotłabym Apolla na proch i popiół w swoim moździerzu, a później zaaplikowałabym go na czyjeś rany. Jednocześnie czkawka narastała, dopóki Uriel nie zaczął mnie łaskotać delikatnie. Rączki sio, Upsik, pomyślałam tylko, zanim lekko go trzepnęłam po łapach. Wiedziałam, że tylko się droczył. Ale łaskotki sprawiły, że zaczęłam się śmiać, tak jak zresztą z jego inkantacji. Mimo rozdrażnienia trudno było nie uznać, że mimo wszystko to było urocze.
A guligu, wstrętna czkawko. Z cichym chichotem odsunęłam się, jednocześnie wachlując się dłońmi. Nadal miałam czerwone policzki. Ale jedno trzeba było przyznać - w końcu nie podrygiwałam niczym nadmuchana żaba. Nawet jeśli w moich myślach Apollo wciąż leniwie dryfował niczym rozbitek na resztkach drzwi na środku oceanu. A żeby się te drzwi pod nim załamały i się chłop utopił jak ten Titanic.
W następnej chwili poczułam, jak na moje policzki wypełza rumieniec, gdy tylko usłyszałam, jak Uriel mnie nazwał. Promyczek. Nazwał mnie promyczkiem. Znów klepnęłam się lekko dłońmi w policzki, zanim spojrzałam na Octavia, rzucając mu długie spojrzenie. Pewnie przypominałam nadal rozżarzone do czerwoności atomowe słoneczko. Ale on dobrze znał to spojrzenie.
Roni.
PROMYCZEK. NAZWAŁ MNIE PROMYCZKIEM. CZAISZ TO?? CZAISZ?

Niewiele zdążyłam na to odpowiedzieć, bowiem w następnej chwili przyszedł Al. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, nie wnikając, skąd to wszystko wiedział. W następnej chwili mój wzrok powędrował w stronę bandy nieszczęsnych wypadkowiczów. No tak, ledwie zaczynało się lato, zaczynał się sezon na wszelakiej maści wypadki, obrażenia, stłuczenia, złamania, zmiażdżenia… i tak dalej, i tak dalej. A dziś mieliśmy pierwszy dzień Lenajów. I zimę.
- Sezon się wcześnie zaczął - mruknęłam grobowym tonem, człapiąc za całą gromadką. W milczeniu wpatrzyłam się w Antoinette i Octavia, przedzierając się przez trawę. Dlaczego nikt mi nie powiedział, jak bardzo niewygodne są obcasy? Dlaczego nie mogłam znów założyć gumiaków?
Ależ SOFROOOOOONIO, Lenaje to wyjątkowe święto! Zupełnie nie rozumiem, dlaczego go nie lubisz. No, ja wiem że nie lubisz mnie, ale przecież to nie święto na moją cześć, więc mimo wszystko powinnaś się cieszyć - z mroków wspomnień znów napłynął głos Apolla, sprawiając że po raz kolejny poczułam irytację.
Lenaje są UROCZYSTE. To znaczy że nie można zakładać na nie starego wyleniałego swetra. I tych okropnych butów. Co by powiedział Dionizos?
Na miejscu ściągnęłam okulary z nosa, żałując, że nie mam teraz przy sobie swoich. Szybki rentgen pomógłby znacznie bardziej niż szkła przeciwsłoneczne. Wplątałam je jakoś we swoje włosy, zanim spojrzałam na poszkodowanych. Megara, Xaris i Chris. Chociaż on chyba nie wyglądał, jakby coś mu się stało.
Cóż, nie krzyczał, niczego mu też nie urwało, więc chyba jednak był na samym końcu na liście priorytetów. Natomiast Meg… pokręciłam głową do siebie. Szczęście, że Octavio sam zajął się wszystkim, przynajmniej tak wstępnie.
- Dzięki - doceniłam fakt, że użył tego swojego voodoo. Dzięki temu nie miałam aż tyle roboty z leczeniem; co najwyżej tylko przyłożyć ręce, wymamrotać coś uspokajającego (nie w przypadku tych, którzy mi zaleźli za skórę) i dać im jakiś zastrzyk energii niczym jakaś ludzka wersja amfetaminy. Tylko że zmiksowana z witaminą lewoskrętną.
- Idź spokojnie. Powodzenia na występie, panowie - dodałam, kiwając do Octavia, zanim spojrzałam w stronę Xarisa.
- Spokojnie, złotko. Oboje wiemy, że nigdy nie zadzwonisz, bo nie jestem w twoim typie, więc muszę wziąć sprawy - tu spojrzałam wymownie na jego rozporek, który nadal próbował rozpiąć - w swoje ręce. Nie martw się, będę delikatna… jeśli nie będziesz próbował uciekać.
Inaczej zostanę z twoimi jajami w ręce, brzmiała niewypowiedziana groźba.
Po tym skierowałam się do Megary. Spokojnie, bratku, z tobą jeszcze się policzę, pomyślałam o Xarisie, zanim skupiłam się na niej.
- Elektryzujące masz to popołudnie, złotko - zwróciłam się do niej. - Demosie, siedź tu i się nie ruszaj.
- A co?
- Najnowsze badania wykazują, że widok gołej klaty skutecznie wspomaga proces leczenia, więc stój za moimi plecami i świeć tymi cycami, dopóki nie powiemy ci żebyś przestał
- skwitowałam ze znudzeniem, zanim sięgnęłam po dłonie Meg.
- Standardowa procedura leczenia, proszę powiedzieć “aaaaaaa” - zaraz puściłam jej oczko. Miałam ochotę troszkę nastraszyć naszego wykolczykowanego kolegę za marynarką. - Możesz trochę pokrzyczeć, jeśli chcesz - szepnęłam, żartując i wzrokiem wskazując nadal panikującego Xarisa. Miałam ochotę urządzić mu mały żarcik.

DEM

Ja tam byłem zdezorientowany - ale nadal podążyłem za dziewczynami, stojąc jak idiota z koszulką w łapach. Nie bardzo miałem ochotę przebywać w pobliżu Sofronii, tylko co ja miałem zrobić? Przecież nie mogłem uciec. Zwłaszcza że wciąż bałem się, że ten elektryk od siedmiu boleści jeszcze znów ją pokopie przy kolejnej próbie kontaktu. Spojrzałem na niego, rzucając mu długie, uważne spojrzenie; a gdyby zamontować jakieś bransoletki-izolatory? Dzięki temu chociaż człowiek nie miałby obaw podać mu ręki… chociaż…
Gdyby życie było kreskówką, nad moją głową pojawiłaby się niechybnie jakaś mała rozświetlona żaróweczka. Eureka! Przecież to było to! Bransoletki - izolatory, albo na tego gościa, albo na potencjalnych rozmówców. I gdyby nie fakt, że dziś był dzień święty, a w dzień święty przecież nie należało pracować, już bym pobiegł do kuźni. Ale… ale… mały szkic nie zaszkodzi, prawda?
- Tak mam stać? - zapytałem Sofronii niepewnie, zanim zerknąłem zaniepokojony na Meg. Wiedziałem, że była w dobrych rękach, ale tak było mi jej szkoda. Chociaż nie wątpiłem, że Sofronia usunie wszystkie te poparzenia, wciąż żałowałem dziewczyny. Wyglądała teraz jak smutny, oszołomiony chomik.
Apropos smutnych chomików, sięgnąłem po telefon.
Okazywanie uczuć było… trudne. Wymagało przecież tej całej językowej sprawności (hej! Wiem, o czym teraz właśnie pomyślałeś!). No i może ewentualnie jakiegoś przepracowanego strachu przed potencjalnym odrzuceniem. Łatwiej było to zrobić czynem, niż słowami, zwłaszcza że te ostatnie nie miały większej wartości. Ludzie lubili rzucać je na wiatr, sądząc, że inni i tak o nich zapomną. Albo, że z czasem stracą na znaczeniu - i tu mieli akurat rację.
Aż przymrużyłem oczy, przykładając palec do małego ekraniku smartfona. Rysowanie szkiców na tym było trudne. Czasami zastanawiałem się, czy nie stworzyć sobie jakiegoś kieszonkowego tabletu składanego na cztery części, ale po obejrzeniu najnowszych technologii w rodzaju składanych smartfonów zmieniłem zdanie.
Ludzkość nie była na to gotowa. A skoro oni nie byli, to ja też nie. Poza tym nie byłem wynalazcą, tylko twórcą ładnych rzeczy. No i gdzie ja bym znalazł jakiegoś chińczyka na tym kampusie…? To znaczy chińczyka pewnie bym znalazł, ale chyba niekoniecznie takiego mającego jakieś koneksje w ichniejszej wersji Samsunga.
Od czasu do czasu kontrolnie zerkałem na dziewczyny; nadal zastanawiałem się, po co była Sofronii potrzebna moja klata. Ech, dziewczyny. Zawsze miały jakieś dziwaczne pomysły, a ich ofiarą najczęściej padałem ja. Nie żeby mi to przeszkadzało, ostatecznie bez koszulki było nawet przewiewniej, ale nadal - po co?

Sofja
Posty: 38
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Uriel

Post autor: Sofja »

Uriel Panos Sykes


Podskakiwanie ze stłuczoną kostką nie było wcale tak genialnym pomysłem, jak początkowo sądził. Już po kilku wybiciach, ustępujący ból powrócił ze zdwojoną siłą, sprawiając, iż przy najbliższym lądowaniu chłopak nie tylko odruchowo zacisnął mocno zęby, ale i lekko się zachwiał. Na szczęście, jak szybko ocenił, przystanąwszy i z nie sięgającym oczu uśmiechem, rozejrzawszy się po twarzach towarzyszy, ci zdawali się tego nie zauważyć. Byli na to zbyt zajęci nagłym pojawieniem się niespodziewanego przybysza. Samego księcia Podziemi! Syna władcy krain, których praktycznie nikt przedwcześnie nie chciał zwiedzać. I po części to właśnie już od dawna czyniło w oczach Uriela ich odwiedzenie niezwykle kuszącym.

Jego zainteresowanie krainami umarłych nie było jednak powodowane chęcią zwiedzenia pałacu Hadesa, przejrzenia się w rzece, na którą przypadkiem zmusił spokrewnionego z nim boga do złożenia przyrzeczenia, czy choćby zobaczenia przewoźnika Charona. O wiele większą ciekawość budziła w synu Hermesa zupełnie inna kwestia. Związana ze wspomnianym olimpijczykiem i jego dziedzictwem. Według mitów ów posłaniec posiadał bowiem jedną dość szczególną wśród bogów cechę. Był opiekunem wszelkich podróżnych. I to tyczyło się nie tylko tych zmierzających codziennymi ścieżkami śmiertelników, lecz i tych z nich, którzy kierowali się w swą ostatnią podróż. Wprost do Hadesu, gdzie osadzeni mieli spocząć na Polach Elizejskich (a co bardziej zasłużeni i na Wyspach Szczęśliwych), snuć się przez wieczność po Łąkach Asfodelowych, lub cierpieć po wsze czasy męki na Polach Kary.

Pełniącemu funkcję psychopompa Hermesowi przypadało zaś w udziale doprowadzenie ich dusz pod łódź przewoźnika. I z tego właśnie powodu herold mógł poruszać się do woli między Olimpem, światem ludzi i Podziemiem, podczas gdy to ostatnie pozostawało poza zasięgiem większości pozostałych bogów. A jego syna ciekawiło, więc czy i on, odziedziczywszy moce poniekąd związane właśnie z tą opiekuńczo-drogową cząstką swego ojca, mógłby teoretycznie wedle woli dostać się i wydostać z Podziemia w inny sposób niż naśladując czyny Orfeusza. Konkretnie mówiąc: przy użyciu swej nadprzyrodzonej zdolności.

Chciał, wręcz potrzebował, wierzyć, że ta opcja jest co najmniej prawdopodobną. Tym mocniej, im dłużej przyglądał się zdolnościom innych półbogów. Potrafili oni sterować wiatrem, latać, przesuwać lub niszczyć przedmioty siłą woli, władać światłem, czy cieniem (i ponadto się jeszcze przez tenże przemieszczać!).
Nawet spoglądając na dopiero rozpoczynającego poznawanie swego daru Lavrence’a, dostrzegał kryjący się w nim niezwykły potencjał. Był szczerze pewien, że chłopak nie odkrył jeszcze choćby wierzchołka ogromu czekających na niego możliwości wykorzystania swych półboskich zdolności. A skoro wszelkie znaki z Olimpu wskazywały, że albinos był jego przyrodnim, młodszym bratem, i moc młodego Sykesa w jego odczuciu musiała skrywać jakieś ukryte fajne funkcje, których dotąd po prostu zwyczajnie nie znalazł. Inne niż podanie koordynatorów swojego położenia, czy przemieszczenie się do miejsca, które w dodatku jeszcze musiał w jakiś sposób widzieć. Byłby w stanie nawet zaakceptować konieczność skorzystania do teleportacji z pocztówki z Olimpu lub Hadesu. I gdyby miał tylko szansę, z pewnością by swą pełną nadziei teorię sprawdził. Hermes nie kwapił się jednak, by mu jakąkolwiek pocztówkę wysłać. Najpewniej, ponieważ sam musiałby ją potem jeszcze dostarczyć.

Słysząc rozkaz Octavia, zbliżył się do grupy i pochwyciwszy w ręce tacę z kawą i hiacyntem, którym po prostu nie mógł pozwolić zaginąć lub się zmarnować, podążył posłusznie za resztą ku wystawom. Przez całą drogę nie spuszczajac wzorku z niesionego ładunku i jedynie, co jakiś czas zerkając kątem oka na znajdujące się przed nim podłoże. Tak, aby mieć pewność, że na nikogo nie wpadnie i go przypadkiem nie podepcze.

Zastanawiał się przy tym, ile czasu zajmie lekarzom sprawdzenie stanu ewentualnych poszkodowanych. I czy przypadkiem przez to, cenny napój nie ostygnie. Nim dotarł na miejsce, rozważył nawet scenariusz na wypadek, gdyby konieczne było jego podgrzanie. Wymagający jedynie drobnej przysługi od Dema. Przecież na pewno by się zgodził! Blondy byłby gotów mu nawet obiecać za to szybką dostawę wszelkich paczek do rąk własnych lub zagwarantować, że w ramach żartu nie wrzuci się z nim "przypadkiem" do oceanu… A przynajmniej przez najbliższy tydzień.

Jedyną luką w jego planie pozostawało nieokreślone położenie kowala. I tym samym możliwa konieczność jego poszukiwań. Dotarłszy na miejsce, jednak odkrył, że zupełnie niepotrzebnie zaprzątał sobie tym głowę.

Jak na zawołanie rudowłosy był właśnie tam. Świecąc gołą klatą w samym środku niezwykle niecodziennego zdarzenia, w którym brali udział jeszcze Tosia, Meg, Chris, Domenico i Xaris. I co dziwniejsze nie tylko Demos w tym wszystkim "świecił", bo w widocznym przez szkła Sofronii, lekko zaróżowionym świecie, dosłownie emitowały światłem pewne punkty na ciele Tzimas, Franzesa i Derta. Jak dostrzegł, koncentrując się na dziewczynie, gdyż miał na nią lepszy widok, kumulując się w między innymi na jej głowie, czy palcach. Od nich światło zdawało się bić najjaśniej, choć chłopak miał wrażenie, że całą brunetkę otacza lekka poświata.

Zupełnie zaskoczony tym odkryciem zamrugał, wpierw biorąc je za przewidzenie, a gdy to nie pomogło, przeniósł swój wzrok kolejno na Dema, pobliskie dzieła sztuki i znów na Meg. Utwierdzając się w przekonaniu, iż z całej tej grupy, ona jedna jest źródłem owego niezrozumiałego blasku. I stan jej jednej zdawał się wskazywać na możliwe zaliczanie się do grona wspomnianych przez Octavia poszkodowanych. A działania lekarza tylko ten wniosek potwierdzały.

Szczerze zaintrygowany, czując ogromną chęć rozwikłania owej zagadki, raz jeszcze dla pewności omiótł wzrokiem ową grupę, nim chcąc sprawdzić swą teorię, przeniósł spojrzenie na jedyne, aktualnie bolące go miejsce. Obitą kostkę, której dokładnie przyjrzał się z każdej strony. I od której, zgodnie ze swym przeczuciem, również dostrzegł bijącą ową tajemniczą poświatę. Znacznie słabszą niż ta, otaczająca palce Meg, jednak niemożliwą do przegapienia.

Odruchowo, z uśmiechem, zaciągając się powietrzem w wyrazie fascynacji, radości, a także niedowierzania związanego z tym odkryciem, poderwał głowę. Chcąc jak najszybciej odnaleźć właścicielkę szkieł, a potem dać jej wyraźnie do zrozumienia, że poznał jej tajemnicę. I nie odpuści jej, póki nie pozna jej wszelkich szczegółów. Choćby zmuszony był ją porwać i teleportować do malutkiej rupieciarni na strychu rektoratu, której nikt nie odwiedzał, a którą znalazł, przypadkiem szukając dobrej kryjówki dla jednej z paczek. Miejsca, w którym jej adresat łatwo by swej własności nie znalazł. I odkrywając tak mimochodem doskonałą lokację do obserwowania całego kampusu. Naprawdę pięknie prezentującego się w świetle zachodzącego słońca.

Niestety, bogowie nie byli w tamtej chwili Urielowi łaskawi, a nawet mógłby zgadywać, który z nieprzychylnych mu bogów maczał w tym palce, gdyż jego spojrzenie wcale nie odnalazło niebiesko-różowej czupryny. Miast tego zerkając w dalekim od tej kierunku. Wprost na księcia Podziemi wpatrującego się wysoko w górę. Xarisa grzebiącego z jakiegoś powodu przy swoim pasie, mającego opuszczone spodnie (i nie tylko!). Oraz stojącego obok, wyraźnie starającego się tego nie widzieć Domenica, którego klatka piersiowa miejscami mocno świeciła. I chociaż – Tyche niech będą dzięki – tył syna Ateny zasłaniała mu marynarka, miny obojga brunetów wskazywały wyraźnie na to, że wcale nie grają tam ukradkiem w kamień, papier, nożyce. Zwłaszcza że i tam coś się świeciło!

Zupełnie nie rozumiejąc dlaczego, cokolwiek robili, czynili to na widoku i wcale nie mając najmniejszej ochoty tego oglądać, pospiesznie odwrócił się w przeciwnym kierunku. Zastanawiając się w myślach, czyż właśnie nie to zdarzenie pani doktor miała na myśli, żartując o potrzebnym mu terapeucie. W ten sposób planując mu odpłacić za wszystkie drobne żarciki, które jej robił. I ledwo zdążył o tym pomyśleć, a serce mu zamarło.

Zdał sobie bowiem sprawę, jaką trójkę osób o przyłożenie cegiełki do głupiego żartu podejrzewał. I jak tym samym niewielką miało szansę owo zdarzenie nim być. Czyniąc fakt, iż miało miejsce i je ujrzał raczej przypadkiem niż zaplanowanym działaniem. A to w połączeniu z przekonaniem, z jakim Sofronia wspominała o terapeucie i jej wiecznie nieodgadnionym spojrzeniu, czyniło jej słowa dziwnie proroczymi.

Już kiedyś w podobny sposób otrzymał od niej nie mniej niepokojące oświadczenie. Słowa, których, chociaż bardzo chciał, zupełnie nie potrafił traktować jako żart. Zapowiedź, iż przyjdzie mu zginąć z ręki zakochanej w nim osoby. Co biorąc pod uwagę, że mocno podpadł jednemu z bogów miłości, samemu Erosowi, zdolnemu jedną strzałą rozpalić w kimś uczucie lub je zgasić, a lekarka była córką Apollina, boga przepowiedni, nie mogło być zwyczajnym zbiegiem okoliczności. Nie, szczególnie gdy już drugi raz, miał dziwną okazję podziwiać jej pokaz najwyraźniej ukrywanych umiejętności. A to czyniło pierwszy jeszcze straszniejszym.

A ludzie się dziwią, że nie cierpię Walentynek!, zakrzyknął w duchu, z coraz mocniej bijącym sercem i urywanym oddechem. Czuł, jak trzymające papierową tackę dłonie zaczynają mu drżeć i się pocić. Jak jego gardło robi się nieprzyjemnie suche i rośnie w nim potrzeba ucieczki. Najlepiej jak najdalej od wszystkich, a zwłaszcza swoich problemów. Tych nie mógł pozwolić nikomu zobaczyć. Gdyby tak się stało, przestałby być tym śmiesznym, głupim, wyluzowanym, zawsze radosnym Urielem, a stałby się kolejnym półbogiem dźwigającym brzemię. Ciężar, którego prawdziwej wagi zapewne nikt nie chciał poznawać, bo każdy nosił już przecież swój i swoich przyjaciół. A on nie czuł, by ktokolwiek na kampusie, czy nawet poza nim był z nim na tyle blisko, by móc określić go tym mianem. Już nie. Sam nazwałby ich raczej kumplami lub znajomymi. A najbliższej mu osobie, jego matce nie chciał dokładać problemów. Nie wybaczyłby sobie, gdyby ją zasmucił. Już wystarczyło, że, mimo iż miał moc pozwalającą mu ją odwiedzać, nie mógł tego robić, bo był zbyt słaby. I ściągnąwszy przypadkiem na nią jakiegoś potwora, nie dałby rady jej obronić. Wszak nie potrafił uchronić przed zniszczeniem przez jednego nawet głupiej strzały!

Właśnie dlatego wszystkie swe trudy trzymał za zamkniętymi drzwiami. Zostawiając je w swoim pokoju, gdy tylko z niego wychodził. Szukając od nich wytchnienia w pędzie życia. Rzucając się co chwilę w wir interesujących wydarzeń. Będąc gotowym sam takie wywołać, jeśli tylko było trzeba. I najlepszego i jedynego terapeutę znajdując w pluszowej owieczce, którą miał w zasadzie od zawsze i która mimo to nie wydawała się szczególnie zniszczona. Logika podpowiadała mu, że to najpewniej po prostu wskutek kilkukrotnego podmienienia ukradkiem pluszaka przez jego matkę na kolejne kopie, ale mimo to ją odrzucał. Dla niego obecna Marshmallow była tą samą, z którą w objęciach zasypiał w dzieciństwie. W identyczny sposób towarzyszyła mu i na kampusie i na nim również go słuchała, wspaniałomyślnie powstrzymując się od komentarza. Wszak trudno to było robić, gdy było się pluszową owcą.

Nie mając jej teraz nigdzie pod ręką, pospiesznie, półprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po otoczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek, na czym mógłby skupić całą swoją uwagę. Odcinając się tak od kotłujących mu się w głowie, niepokojących myśli. Znów im uciekając, tak daleko, jak tylko był w stanie. Pędząc przed siebie, będąc pewnym, że gdy tylko przystanie te znów go dopadną.

Jego wybawicielem okazał się Chris. Zatrzymując na chwilę na chłopaku spojrzenie, dostrzegł, iż ten też nie wygląda najlepiej. Postawa, w jakiej siedział, wskazywała, iż chłopak czuł się równie beznadziejnie, jeśli nawet nie gorzej od młodego Sykesa. I równie kiepsko wyglądał, choć mimo wciąż otoczonej różem przestrzeni, blondyn nie dostrzegał żadnego bijącego od niego świecenia. Czyżby więc nie był poszkodowanym w wypadku, a tylko jego świadkiem? Albo – co gorsza – sprawcą?

Nie próbując w to wnikać, oparł tackę o pierś, podtrzymując ją jedną ręką, a drugą, wciąż drżącą sięgnął do kieszeni. Z trudem, walcząc o uspokojenie oddechu, wydobywając z niej flamaster. I złapawszy jego zakrętkę w zęby, wymieniając w myślach powoli wszystkie prace Heraklesa, zaczął malować flamastrem po nieopisanym kubku kawy. Zdecydowanie nie popisując się talentem, który i tak zatrzymał się gdzieś na poziomie przeciętnego siedmioletniego, maksymalnie dziewięcioletniego dziecka. Mimo to jednak się nie poddając, póki na kubku nie powstała karykatura potwora i wraz z napisem „RYCZĘĘĘĘ”. A jego oddech się odrobinę nie uspokoił.

Dopiero wtedy, zamknąwszy marker, odłożył go, ściągnął z nosa okulary i znów tego dnia zaczepiwszy je o swą koszulkę, skierował się w stronę białowłosego. Kucając kawałek przed nim i szybkim ruchem stawiając przed sobą na ziemi kubek, odwróconą w stronę chłopaka "podobizną" monstrum.

Wraaaaaa — zaczął, powoli sunąc kubkiem ku niemu. — O nie! To kawowe monstrum! Musisz je wypić, zanim ono porze ciebie! — zakrzyknął z udawanym przejęciem. I uśmiechnąwszy się lekko, posłał chłopakowi oko.

Nadal nie poprzestał przy tym z przesuwaniem kubka coraz bliżej. Zrobił to dopiero, gdy ten znalazł się ledwie dwa cale od młodszego ze studentów.

Serio, małymi łyczkami i powoli. To teraz twoja kawa i nie możesz jej zmarnować, bo następną paczkę znajdziesz w jaskini ogra — zagroził, kiwając przy tym ostrzegawczo palcem. — No Wielki Elektro, nie mów mi, że to twoja sprawka! Myślałem, że tak traktujesz tylko irytujących kurierów i akwizytorów! — zaśmiał się, uśmiechając się szerzej, jakby nieplanowane porażenie prądem to była zwykła błahostka.

W duchu jednak skrzywił się na wspomnienie chwili, gdy Chris potraktował go niechcący swoją mocą. I z tego też powodu, w tamtej chwili przezornie wolał zachować pewną odległości od niego.

Słuchaj, cokolwiek się stało, są teraz w najlepszych rękach, w jakich mogliby się znaleźć. Raz-dwa staną na nogi, zobaczysz. Ale mam dla ciebie niezwykle ważną misję — kontynuował, ściszając konspiracyjnie głos i kładąc na ziemi ostrożnie na tacę z hiacyntem i kawą, w którą zaraz postukał palcem. — Ta kawa należy do tego tam kolorowłosego Promyczka — dodał, ukradkiem wskazując ruchem głowy w stronę Sofronii. — I może być jej bardzo potrzebna, jak już tu wszystkich opatrzy, więc pilnuj jej, dobrze? Nie daj zostać rozlaną ani zniszczoną. A jeśli wystygnie, uśmiechnij się uroczo do naszego topless kowala i powiedz mu, że to ja o to prosiłem — zakończył swe wyjaśnienia i zaklaskał w dłonie. — Ja tymczasem muszę iść siać chaos, gdzie indziej, póki mogę i nie każą mi jeszcze wbijać się w kieckę. To narka!


Niedługą chwilę po rzuceniu tych słów, pogwizdując cichutko, wstał i się oddalił. Dziękując w duchu, iż niezawodna taktyka skupienia się na czymś innym, znów podziałała. I szukając pospiesznie kolejnej intrygującej rzeczy lub osoby, na której mógłby się skupić, rozejrzał się znów po otoczeniu. Znajdując swój cel w osobie swej największej rywalki — Antonette, którą w tamtej chwili dostrzegł. I natychmiast wpadając na pomysł, jak ten fakt wykorzystać.

Kto na krócej zdoła wstrzymać oddech, stawia zwycięzcy naleśniki! Trzy, dwa, jeden, start! — wykrzyknął, podbiegając do dziewczyny i ledwo przy niej stanął, a od razu wziął głęboki oddech i niczym dziecko aż wydął policzki. Czuł, że dzięki przewadze zaskoczenia ma szansę wygrać to starcie. Tym razem nie będąc zmuszonym kupować słodkiej przekąski, a mogąc nacieszyć się nią za darmo.

Niestety, ledwie zdążył poczuć się, jak zwycięzca, a odczuł nagle lekkie szarpnięcie, zmuszające go niechcący do wypuszczenia powietrza z ust. I usłyszał towarzyszący mu przy tym, nieznoszący sprzeciwu ton Octavia.

Ejj! To nie fer! — rzucił z nadwyraz dającą się wyczytać w tonie głosu pretensją.

Wydął też przy tym niczym małe dziecko usta i skrzyżował ręce na piersi.

Spisek, oszustwo! Tak, to ja się nie bawię, to miała być uczciwa rywalizacja — kontynuował udawanie szczerze obrażonego. — Teraz nie mam wyboru, muszę zabrać cię Tosiu na najlepsze naleśniki, jakie znajdę. A pan oszust Apsik za karę idzie z nami! I nie wykręci się, zaciągnę go tam choćby siłą! — zawyrokował, dźgając lekko chłopaka w ramię palcem.

Nim pozwolił wrócić na miejsce swemu uśmiechowi, odczekał chwilę, chcąc mieć pewność, że jego groźba nabrała odpowiednio mocy.

No dobra, idę, idę — stwierdził, ruszając w stronę kulis — Ale mogłeś chociaż: „Albercie!”, wtedy mógłbym odpowiedzieć ci: „robi się Batmanie” — dodał, po czym klasnął w ręce. — Albo: „Jakubie”, a ja na to: „już się robi lordzie Arktosie!” — zaśmiał się, przypominając sobie, oglądaną w dzieciństwie bajkę o zielonym smoku, pingwinie kamerdynerze i żywiącym się lodami bałwanie.


Gdy znaleźli się za kulisami, niemal od razu dostrzegł towarzyszące niejednemu z aktorów zdenerwowanie. Jakaś pomalowana na zielono i ubrana w mającą przypominać korę suknię dziewczyna o włosach skrytych pod liśćmi, przechadzała się nerwowo wte i we wte. Ciemnowłosy chłopak nerwowo przerzucał trzymane w dłoniach kartki, najwyraźniej starając się znaleźć zapomnianą kwestię.

Gdzieś w tłumie mignęło mu też kilka bardziej znajomych twarzy, nim jednak zdążył je zawołać, lub choćby im pomachać, niczym spod ziemi, wyrósł przed nim dość rosły młodzieniec. Ubrany w nieco przykrótki chiton, złote karwasze i sandały. W dłoniach trzymał zaś wielki dzban, z którego nalewał ochoczo jakiś płyn do plastikowych kubków, które rozdawał kolejnym aktorom.

Spragniony? — zapytał, przypatrując się Urielowi, a ten, uświadomił sobie nagle, jak bardzo zaschło mu w gardle przez wcześniejsze zdenerwowanie. I jeśli miał cokolwiek śpiewać (a Apsik wyraźnie wspominał o śpiewaniu aż trzech zdań!), musiał je czymś nawilżyć.

Tak, bardzo — rzucił szczerze, na co student cicho się zaśmiał, po czym nalał do kubka tajemniczego płynu aż po brzegi i wcisnął go w dłonie blondyna.

No to do dna! — zawołał jeszcze i z szerokim, nieco figlarnym uśmiechem ruszył w stronę kolejnych aktorów.

Młody Sykes zaś, nie myśląc, ba nawet nie próbując powąchać, czy skosztować tajemniczego napoju, rzucił się na niego łapczywie. Wielkimi haustami pochłaniając jego kolejne łyki. Smakujące dosłownie nieziemsko. Jak podejrzewał, przez to, jak bardzo był spragniony. Nie przejmował się tym jednak, rozkoszując się słodkim nutami prażonego kokosa, które raz za razem wyczuwał na swym języku. Tak bardzo przywołującymi mu na myśl ciasteczka, które piekła mu matka. Nawet gdy był już dorosły, czasem wysyłając mu na uczelnię ich pudełko. W dzieciństwie zaś pozwalając mu je jeść prosto z blachy, gdy te już przestygły.

Odsuwając od ust plastikowy kubek, zdał sobie sprawę, że czuje się tak, jakby zjadł całą blachę zbyt ciepłych kokosowych ciastek. Albo wypił gorący kokosowy napój. Płyn w jego żołądku, choć gdy go pił był zimny, dosłownie rozgrzewał go całego. Sprawiając, że zrobiło mu się niezwykle gorąco. Miał też wrażenie, że kolejne jego żyły dosłownie rozpalają się od wewnątrz, jedna po drugiej. A w gardle, któremu tajemniczy płyn w pierwszej chwili przyniósł ulgę, zaczęło go nieprzyjemnie drapać, zmuszając tak do odkaszlnięcia.

Zgiął się wpół, przez chwilę walcząc z napadem kaszlu, a gdy ten wreszcie ustał, a jemu udało się wyprostować, w oczach miał łzy. Co gorsza ani trochę nie przestało mu być gorąco. Wręcz przeciwnie, marzył tylko o tym, by zanurzyć się w lodowatej wodzie lub chociaż ściągnąć z siebie ciuchy i w samej bieliźnie zalec na posadzce. Cokolwiek, byle tylko się ochłodzić.

Pospiesznie odepchnął jednak tę kuszącą myśl z głowy, traktując ją jako absolutną ostateczność i ograniczając się jedynie do ściągnięcia marynarki, zerknął w stronę Octavia.

Dobra Apsik, dawaj ten tekst i zdradź mi, na jaką melodię mam to śpiewać, bo bez tego nawet mój śliczny wygląd tego przedstawienia nie uratuje — rzucił, biorąc głębokie oddechy i wachlując się wolną dłonią. Czy mogłoby przestać być mu tak gorąco?

Kalsi
Posty: 5
Rejestracja: pn cze 10, 2024 7:15 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Kalsi »

Nicholas Weston


Nicholas obserwował otaczających go ludzi z lekkim zainteresowaniem, a czasem i przekąsem. Był pewien, że jego obecność nieco zdezorganizowała grono, ale to było dokładnie to, co lubił. Lubował się w poczuciu, że jest w centrum uwagi. Jego uśmiech poszerzył się, kiedy usłyszał komentarz o swoim łóżku. Faktycznie, ostatnio znów musiał prosić rektora o wymianę ramy. Na szczęście centaur tym razem nie zadawał zbędnych pytań. Chłopak nie miał pojęcia czy zdawał sobie sprawę z jego nocnych igraszek w dormitorium, czy naprawdę jego wymówki były na tyle dobre, że przystawał na jego prośby.
-Oj daj spokój. Musisz przyznać, że mina tego chłopaka ostatnio, kiedy wynosiliśmy jego łóżko z pokoju była wręcz bezcenna. Myślałem, że się zsika w majtki, kiedy zorientował się do kogo mówi – zaśmiał się na samą myśl o tym drugorocznym, który koniec końców oddał im jeszcze czystą wypraną pościel. Doprawdy, chyba w życiu nie widział czegoś tak żałosnego.
Jego wzrok powędrował w kierunku Eli, która zaciekle im się przyglądała. Na jej słowa jego brwi uniosły się mimowolnie do góry. Nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem.
-Słyszałaś, piękna? Dobrze razem wyglądamy – jego zęby błysnęły w uśmiechu i delikatnie nawinął sobie na palec kosmyk jej włosów. Doskonale wiedział jaki jest między nimi układ. Helena mówiła mu to nie raz, a on na to przystawał. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien się angażować emocjonalnie, ze nie powinien czuć tej sympatii do dziewczyny, ale tak właśnie się stało. To właśnie o niej myślał każdej nocy, kiedy kładł się spać, to ona zajmowała jego myśli, kiedy siedział na nudnych zajęciach. Nie potrafił tej dziewczyny wyrzucić z głowy. Nigdy jednak tego nie powie na głos. Musi się zadowolić tym co miał. Namiastką jej ciepła i zapachu.
-Zobaczymy co da się zrobić z tym łóżkiem – odparł prostując się.
Po chwili jego uwaga skupiła się na osobach siedzących niżej. Zauważył, że Eli oraz tajemniczy białowłosy… Lavrence? Chyba tak się nazywał. Obydwoje siedzieli z nosem w telefonach. Jego zainteresowanie wyraźnie wzrosło, kiedy spostrzegł wpatrującą się w ekran telefonu dziewczynę. Był przyzwyczajony do widoku energicznej i ekspresyjnej Eli, a teraz widział ją w zupełnie innej roli — poważnej i skupionej. Co za zmiana - pomyślał, starając się zrozumieć, co mogło ją tak bardzo zająć. Chciał zajrzeć jej przez ramię i odczytać o czym tak zaciekle pisze, ale jej naelektryzowane włosy skutecznie mu to uniemożliwiały. Odsunął się więc i mlasnął nieco poirytowany i znudzony. Wtem jednak jego wzrok przykuła inna osoba. Spójrzał na Stellę, która siedziała obok Lavrence'a. Zdawała się nie zwracać na nich zbytniej uwagi tylko obserwowała uważnie to co się działo przy scenie. Skoro Drakon świetnie się bawił, to dlaczego i on by nie mógł? Może w tym przypadku wzbudzi też trochę zazdrości w siedzącej obok niego Helenie. Przeczesał swoje włosy, po czym wstał i przeskoczył ławkę niżej, siadając zaraz obok blondynki, która najwyraźniej nie spodziewała się jego towarzystwa.
-No cześć ptaszynko – zaczął z figlarnym uśmiechem na ustach -Wyglądasz na nieco spiętą. Nie podoba ci się nasze towarzystwo?
Uniósł brew, a potem delikatnie odgarnął jej włosy z szyi. Dziewczyna popatrzyła na niego z lekkim zdziwieniem w oczach, ale dało się w nich również dostrzec pewien niepokój.
-Widzę, że chyba jesteś… zarezerwowana – zerknął przelotnie na jej towarzysza, który w tym momencie był zajęty pogawędką z Drakonem -Ale może warto otworzyć się na nowe możliwości?
Stella uniosła brwi i w końcu zdecydowała się odezwać.
-Nicholas… Nie masz nic lepszego do roboty? – rzuciła, na co chłopak roześmiał się.
-O, jestem pewien, że znalazłbym coś lepszego, gdybym miał twoją uwagę i towarzystwo – mruknął rozbawiony zakładając ramię za jej głową. Wyglądała tak niewinnie i przy tym naprawdę uroczo. No i co by nie mówić to dostrzegł tą wymianę spojrzeń i gestów pomiędzy Drakonem, a tym całym Lavrence’m. Doskonale wyłapał to, że jego przyjaciel nie był zbytnio zadowolony z jego towarzystwa. Postanowił więc zagrać w małą grę i sprawdzić jak daleko może się posunąć z dziewczyną, która przyszła z białowłosym.
-Co tam u Toni? Dalej wzdycha do Octavia? – zapytał z małym zaciekawieniem, ale wiedział, że może zapytanie o przyjaciółkę Stelli będzie jakąś iskrą do zagajenia rozmowy.
Blondynka popatrzyła na niego i jakby od niechcenia odpowiedziała.
-Jak chcesz wiedzieć to dlaczego sam jej o to nie zapytasz? – powiedziała zarzucając nogę na nogę i zaplotła ramiona na piersi. Niedostępna, co? No dobra, czas wyciągnąć inne działo.
-Słuchaj… A ten cały Tyler? Dalej tak ci zachodzi za skórę? – kiedy popatrzyła na niego tymi zdziwionymi niebieskimi oczami, lekko uniósł dłonie jakby właśnie ktoś celował do niego z broni -Nie patrz tak na mnie, ptaszynko. Wieści szybko się tu rozchodzą. Chcesz żebym z nim pogadał? Drakon pewnie chętnie wybierze się ze mną. Tylko go nastraszymy. Szkoda, żeby taki chujek dokuczał takiej słodkiej istotce.
Delikatnie przejechał kciukiem po jej policzku. Widział to coś w jej oczach. Kobiety leciały na takie rzeczy. Wystarczył jeden przebłysk ofiarowanej pomocy, a już w ich postawie coś się zmieniało. Były jak księżniczki z wieży strzegącej przez złego smoka i czekające, aż ktoś je uratuje.
-To jak będzie, ptaszynko? Jesteś zainteresowana moją pomocą? – kącik jego ust drgnął ku górze widząc jej zdezorientowanie. Przy okazji obserwował też reakcję Leny oraz jej białowłosego przyjaciela siedzącego zaraz obok niej.
Ostatnio zmieniony pt lip 26, 2024 3:18 pm przez Kalsi, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ