ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

Opowiadanie zainspirowane twórczością A.Norton.
Zawiera miejscami treści przeznaczone dla osób dorosłych. Czytasz na własną odpowiedzialność.


Obrazek

Fabuła


Dla High Hallacku, zwanego też Krainą Dolin, nadszedł czas zmian. Wojna dobiegła końca. Wrogie armie Ogarów z Alizonu, dzięki pomocy Jeźdźców Zwierzołaków z Wielkiego Pustkowia, zostały wyparte i nareszcie zapanował pokój. Dzielni mężowie powrócili do swych żon, sióstr i córek. Nastał sezon ślubów i zdawać by się mogło, że radości i dziękczynieniu nie będzie końca.

Jednak schyłek starego roku nie dla każdej panny był powodem do radości. Wielkimi Krokami zbliżał się bowiem Rok Jednorożca. Chwila wypełnienia Wielkiego Paktu z Jeźdźcami Zwierzołakami. Umowy, na mocy której ci zgodzili się pomóc High Hallackowi w walce z najeźdźcą. I zarazem przyrzeczenia na honor, którego nie wolno było złamać.

Czegóż dotyczyła ta strona układu, tajemna zapłata, którą z nadejściem nowego świtu trzeba było uiścić? Skąd jej tak wielka moc, by odebrać radość części panien z Krainy Dolin? Otóż nic prostszego: za pomoc Jeźdźców Zwierzołaków wielmoże z High Hallacku musieli oddać własne córki. Dwanaście i jedną dziewkę, które miały zostać żonami dzielnych wojów i wyruszyć wraz z nimi w nieznane. Wkroczyć na równie tajemne ścieżki losu, co sami mający im towarzyszyć mężowie. Bohaterowie legend, których lękano się, gdyż chodziły słuchy, iż to czarownicy, zdolni zmieniać swą postać, a nawet i znacznie więcej...


Jak było naprawdę? Nikt z High Hallacku tego nie wiedział. Pewne jednak było, że pierwszy dzień Roku Jednorożca miał uchylić rąbka tej tajemnicy trzynastu pannom. Dziewczętom mającym nie mniej niż osiemnaście lat i nie więcej niż dwadzieścia. Zdrowym, pochodzącym ze szlachetnych rodów i niemającym wyboru. Zaręczono je w końcu i miały pojechać na wesele. Taki już był los kobiety od niepamiętnych czasów.

A może jednak istniało inne wyjście? Może, zamiast zostawać żonami, paniami serc (i sporych majątków) Jeźdźców Zwierzołaków panny mogły uciec? Wybrać bardziej odpowiadające im role i ten jeden raz zdecydować za siebie, miast znów pozostawiać swe przeznaczenie w rękach Czary i Ognia? Tym bardziej że ponoć wśród nich ukrywała się ta, która również tajemną mocą władała. Nawet jeśli jeszcze do końca sobie z tego sprawy nie zdawała…

Chcecie poznać dalszy ciąg tej opowieści? Przekonać się, dokąd panny zaprowadziła? Czy były gotowe na długą podróż, pełną trosk i utrapień?
Jeśli tak, to podążcie za zieloną poświatą. Wybierzcie jeden z dwudziestu sześciu porzuconych płaszczy. Zanurzcie się wraz z nim w gęstą mgłę. I usiądźcie z nami przy trzaskającym ogniu.


Streszczenie

Po ucieczce z zaklętego Wiedźmiego Targu, na którym czyhały piekielne pokusy, część zarówno Panien, jak i ich małżonków dotarła do fortecy Jeźdźców Zwierzołaków. Jeźdźców, którzy zdecydowali się zostać wygnańcami na obcych ziemiach raz na zawsze. Jeźdźców, którzy podjęli najtrudniejszy w ich życiu wybór...

To tam, w murach fortecy, ważą się teraz losy i Panien, i ich Jeźdźców; i tej, która została niesłusznie wybrana, nie za jej zgodą ani świadomością, i tej, której mąż właśnie odszedł — być może na zawsze — w krainy wiecznych łowów. Kilka z nich wtopiło się w swobodny, cieszący się życiem tłum i zdecydowało się wybrać życie wolnych kobiet — bez zasad, bez reguł, bez sztywnych tytułów szlacheckich. I chociaż nadchodzi wielkimi krokami uczta, mająca być zakrapiana miodem, winem i ale, wszyscy uczestniczą w swoistym teatrze złudzeń.



Autorzy

JEŹDŹCY
Einsamkeit Hyron
Sofja Hasten
Eru Hellion
Adelai Hektor
Methrylis Halse
Amazi Hassan


PANNY
Amazi Airanna
Eru Yellena
Einsamkeit Alaya
Methrylis Dagian
Adelai Shadan
Sofja Kellie
Valeriane Callista
Rissie Nerina
Yuka Lilith
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 5os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

Hyron

O zmierzchu forteca rozjaśniła się setkami świateł i wypełniła ludźmi, jak dotąd niewidocznymi w ciągu dnia; tu i ówdzie przechodzili Jeźdźcy, zapalając kolejne pochodnie, przez korytarze przemykały się wstydliwie młode, nieśmiałe panny, dumnie kroczyły stateczne wdowy i matrony, obserwując wszystko to władczym wzrokiem i poganiając co poniektórych Jeźdźców. To teraz padały pierwsze nieśmiałe spojrzenia, uśmiechy, wstępy do rozmów lub wręcz przeciwnie - powietrze było przesycone obietnicami, zaś dotyk ręki, szelest sukni czy pozorna obojętność mówiły o tym, że dla niektórych wstęp przekształcił się w koniec; chociaż sala, w której odbywała się uczta, była już gwarna i tłoczna, to na korytarzach toczyła się zupełnie inna gra - odwieczny taniec obu płci, prowadzący nigdzie indziej, jak tylko do komnat, obecnie po części zamkniętych. Pod niektórymi drzwiami widać było swoisty taniec cieni i rozedrgane płomienie. Dla niektórych noc, nasycona przyjemnością, blaskiem płomienia i smakiem wina w czarze zaczęła się już teraz.

Sama sala była zaś jeszcze bardziej rozświetlona, w niczym nie przypominając tajemniczo, obiecująco rozjaśnionych blaskiem płomieni korytarzy; nie było tu miejsca na cień, podobnie jak na niepogodę ducha i ponure myśli bądź troski. W pewien sposób atmosfera zdała się równie hipnotyzująca, niczym na targu wiedźm - kusząca, zapraszająca do zabawy, a jednocześnie jak gdyby podszyta pewną nicią fałszu. Przynajmniej takie odczucie żywiłem, ilekroć moje spojrzenie padało na roześmiany tłum.
Niektóre damy krzątały się po sali, rozwieszając lampy, dolewając wina czy dostawiając talerz lub drugi na stół. W powietrzu czuć było ciężki, przyjemny, niekiedy rozgrzewający zapach pachnideł, woń wina i niewypowiedzianych na głos obietnic; a jednak też miałem wrażenie, że w oczach niektórych Jeźdźców nie kryła się żądza, lecz coś zimnego, nieuchwytnego, jak gdyby chłód stali bądź cień zwierzęcia, którymi sami byli. A może było to jednak złudzenie? Czyż nie była to w pewien sposób ocena swoją własną miarą?

A może jesteś zanadto podejrzliwy? Wciąż jesteś niczym dzikie zwierzę, wszędzie czujące podstęp i pułapkę, nawet jeśli jesteś wśród swoich.
Może jestem.

Rozejrzałem się dyskretnie wokoło, notując detale. Zewsząd lśniły setki świateł, odbijane od roziskrzonych klejnotów, pierścieni, brosz i oczu panien. Zdałoby się, że tym piękniejsze są wszystkie kobiety, które właśnie zajmowały swoje miejsca. Przyjemny rumieniec krasił blade lica, szczupłe dłonie ujmowały kielichy, wznosząc je w górę w toaście, zaś w oczach lśniły filuterne błyski. Całokształt przypominał roześmianą maskaradę, gdzie wszyscy nosili swoje maski pod ujmującym uśmiechem lub kokieteryjnym mrugnięciem.
Wiedźmi targ byłby idealnym określeniem.

- ...to właśnie teraz rozkwitają najbardziej wstydliwe kwiaty, ujawniając światu swoją urodę, a tyś najpiękniejsza z nich wszystkich… - wśród gwaru dało się wychwycić głos jednego z Jeźdźców z mojej własnej kompanii; nie wdawałem się w rozmowy, jedynie wskazałem swojej ognistowłosej małżonce miejsce, zanim głos Horazona przebił się przez hałas. Najwyraźniej były przywódca kompanii, mimo wypicia sporej ilości alkoholu, nadal doskonale odnajdował się w obecnej rzeczywistości. Aż nadmiernie dobrze. Wystarczyło krótkie spojrzenie na niego, jego wyluzowaną postawę i na dwie kobiety tuż przy jego boku, które właśnie obejmował swoimi ramionami, by pojąć, że bawił się prześwietnie i nie zamierzał odpuścić reszty nocy. Tu i ówdzie słychać było śmiechy co bardziej podpitych Jeźdźców, gdzieniegdzie przeplatały się głosy kobiet, łącząc się z muzyką - od lutni po szałamaję czy fidel.

Nietrudno było nie zauważyć, że ludziom od dawien dawna brakowało dobrej zabawy. Najwyraźniej takie wydarzenia niekoniecznie były codziennością - raczej czymś, co ubarwiało nową, szarą, nieciekawą rzeczywistość. Bo wolność, mimo że była na swój sposób kuszącym afrodyzjakiem, bardzo szybko stawała się nużącą, przykrą codziennością, w której trzeba było się odnaleźć.
Ale kimże byłem, by oceniać to odwieczne pragnienie większości ludzi tutaj? Oni wszyscy znaleźli się w tej fortecy, by żyć po swojemu, na swoich własnych zasadach, nie niepokojeni przez sztywne zasady społeczne i ustalone już od dawien dawna reguły. Panny tutaj same wybierały sobie męża, tak jak matrony decydowały się ich porzucić; Jeźdźcy mogli dokonywać mariaży ze szlachetnymi panienkami, które dawno temu podjęły inną decyzję niż reszta ich rodzin i uciekły, znajdując tutaj swoje schronienie. Chociaż w ten sposób same się wykluczyły z nader wygodnego życia, nie wydawały się żałować porzucenia swojej złotej klatki.
Ciekawe, czy te, które nie przetrwały życia na wolności, żałowały równie mocno, co żyjące? Czy koniec stanowił dla nich ulgę i wybawienie, a może raczej był niechcianą przeszkodą na drodze do dalszej przygody? Kto wie?

Gdyby forteca Horazona istniała te dwieście - trzysta lat temu… gdyby to wszystko mogło się jeszcze raz wydarzyć… być może i ja znajdowałbym się wśród nich, żyjąc z moją Królową u mego boku. Może byłbym szczęśliwszy… ale kto wie, jak potoczyłyby się losy moich Jeźdźców. To wszystko toczy się w taki, a nie inny sposób, nie bez powodu…

- Hyronie!
Westchnąłem z nieukrywaną irytacją, zanim przysiadłem się do Horazona, kierując się jego gestem. Dobrze, że nie objął jeszcze i mnie ramieniem! Zamiast tego usiadłem swobodnie obok, poza zasięgiem rąk Horazona; w następnej chwili w mojej dłoni pojawił się równie ciężki od miodu kielich. Airanna przebywała równie blisko dowódcy fortecy - najwyraźniej któryś z Jeźdźców polecił jej się przesiąść na prośbę samego zainteresowanego. Aczkolwiek musiałem przyznać, że nadmiernie interesował się moją własną żoną.

- No dalejże, chłopcze! Sztywny jesteś jak noga umarlaka, wystająca z grobu - tubalny śmiech Horazona wpasował się w gwar. Jedynie przymrużyłem oczy, upijając łyk. Szczerze mówiąc, mimo że ze snu wybudziłem się dość szybko, to nadal nie miałem takiej ochoty z nimi wszystkimi rozmawiać. Zazwyczaj zresztą tak wyglądały wszystkie uczty - inni śmiali się, pili, jedli, przekomarzali, opowiadali historie, podczas gdy ja milczałem.
Było to najbezpieczniejsze wyjście. Nic nie mówisz, nic nie powiesz.

- Niegodnym jest upijanie kobiet bądź wyzywanie ich na pojedynek, jednak twoja małżonka zdaje się mieć równie mocną głowę, co wszyscy mężczyźni zebrani tutaj! - starszy Zwierzołak tęgim haustem upił ze swojego kielicha, ignorując moje spojrzenie.

- Chcesz, to ją wyzwij na pojedynek picia - odrzekłem z kamienną twarzą; trudno powiedzieć, czy mnie to rozbawiło, czy może rozdrażniło, czy zwyczajnie pozostałem obojętny. Aczkolwiek przez mój umysł sekundy później przepłynęła zabawna myśl, gdyż na ułamek sekundy mój kącik ust uniósł się w górę.

Gdyby ją upił, może przez sen przestałaby wierzgać. Uwaliłaby się jak kłoda i spokój byłby do rana… mógłbym odpocząć.

- Czyżbyś honorował zasady swobody i równości? Patrzcie państwo! Mamy tu człowieka postępowego! No, sztywnego jak kij w dupie starej baby, ale postępowego.

- Czyż nie ty mnie tego nauczyłeś? - odrzekłem z uniesioną brwią; w następnej chwili upiłem znów łyk miodu, pospołu z Horazonem, zanim odłożyłem kielich. Nigdy nie piłem zbyt wiele - trudno byłoby przewidzieć, kiedy mogło nadejść zagrożenie, zaś w momencie nieprzewidzianych wydarzeń zawsze należało być trzeźwiejszym niż inni. Ewentualnie całkowicie trzeźwym. Rzuciłem jedynie krótkie spojrzenie Airannie. Ciekaw byłem reakcji małżonki.

- A więc, zacna panno, zechcesz uraczyć nas swoim uczestnictwem w tej konkurencji picia i pokazem swojej mocnej głowy? A może tylko mi się tak wydaje i przeceniam twoje możliwości? - zapytał podchwytliwym tonem Horazon, zanim uśmiechnął się do kobiety rubasznie. Sam rozejrzałem się dyskretnie po stole, szukając wzrokiem swoich Jeźdźców - od Hastena po Helliona poczynając, aż do ich małżonek. Byłem równie ciekaw, czy Callista przyjdzie; ta chłodna, wyniosła kobieta, przypominająca wręcz lodowy posąg zdawała się ubolewać nad utratą swojego małżonka - ale czy cierpiała aż tak, by przeżywać swój los w samotności? I jak skończyła się sprawa Hastena z tą jego panną?

Właśnie… co uczynisz w sprawie De Clarka?

Trzeba będzie to omówić w gronie Jeźdźców, podobnie jak kwestię małżonki Halse’a.

Niewątpliwie następnego dnia część mężczyzn poruszy tę kwestię, wszakże jest młoda, nienaruszona… czyż nie stanowi wymarzonego kąska dla większości z nich? Piękna, chłodna, wyniosła, bez męża… każdy mężczyzna chciałby taką zdobyć.

Wiem. Mimo to moje stanowisko jest jasne: powinna pozostać wolna. Powinno dać się jej wybór… może odejść w swoje strony. Może zostać tutaj, tak jak część kobiet. Może także pozostać w kompanii. Najważniejsze jest to, żeby jej wybór pozostał jej wyborem…

A co z niezadowoleniem reszty kompanii? Już i tak są wściekli. Część z nich nie zdobyła kobiet, jak zamierzało. Szczęściem żaden z nich nie zdecydował się odebrać żon swoim braciom… ale nie masz gwarancji że teraz, kiedy Halse jest w śpiączce, któryś z nich nie przedsięweźmie takiego kroku.

Właśnie dlatego liczyłem, że Horazon urządzi ucztę. Być może zadowolą się, chociaż na kilka dni, kobietami z fortecy… a kiedy dotrzemy do bram Arvonu i zostaną wpuszczeni do domu, to już nie będzie mój problem. Wyjdą spod jurysdykcji kompanii, a więc i nie będą dotyczyć ich moje decyzje. Pozostaną w pełni wolnymi ludźmi. W Arvonie będą mogli poszukać sobie żon.

Oczywiście. A ten De Clark… część Jeźdźców nie zauważyła zmiany… ale jeśli tylko to odkryją, to co wtedy? Furia Jeźdźców eskaluje. I ja ich rozumiem. Jutro wszystko wybuchnie ze zdwojoną siłą.

Nie powinniśmy się mieszać w sprawy High Hallacku, oczywiście, zwłaszcza że wciąż próbują odbudować swój kraj po wojnie… ale nie wykonali paktu. Oszukali nas. Wprowadzając Hastena w błąd, wywiedli w pole nas wszystkich. Nie uhonorowali umowy i powinni ponieść karę.

Wszyscy? Więc spalisz tym kobietom rodzinne domy? Ich niedoszłe posiadłości, zniszczysz ich rodziny, ich linie rodowe? Żyzne pola High Hallacku staną w szmaragdowym płomieniu, podobnie jak mury fortec? Znów wpleciesz cały kraj w wojnę z powodu jednej osoby wiedząc, że jesteś wygnańcem na wieki i możesz sobie na to pozwolić. Czy naprawdę chcesz tego? Za oszustwo De Clarka nie powinni płacić wszyscy. Bo tę cenę zapłacą również te kobiety.

Zadecyduje o tym Kompania. Każdy z nas ma prawo równego głosu. Jeśli będą chcieli wojny, będę musiał im ją dać. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

- Hyronie! Słowo daję, przysiągłbym, że znów pogrążyłeś się w swoich czarnych myślach. Co za człowiek! Nawet teraz, w towarzystwie tak pięknych pań, swojej żony i morza alkoholu, wciąż myśli. I myśli. I myśli. Przestałbyś choć raz myśleć, to lepiej byś się poczuł. - jedna z kobiet szturchnęła mnie sekundy później, ledwie padły kolejne słowa Horazona; zamrugałem nieco nieprzytomnie, niejako z automatu unosząc kielich w dłoni na słowa Horazona.

- Trochę myślenia jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

- No jak nie! Myślenie szkodzi! Mam ci przypomnieć, chłopie, jak kiedyś zamyśliłeś się tak głęboko, że zamiast pójść się odlać, stałeś z fiutem na wierzchu i tak głęboko myślałeś i myślałeś, że nie zauważyłeś zwiadowców Karsteńczyków w krzakach przed tobą? - rubaszny śmiech potoczył się po stole; co ciekawsi Jeźdźcy wychylili głowy, czekając na dalszą część historii. Horazon był w swoim żywiole. Oczywiście, nie mogłoby być inaczej. - Toż gdyby jeden z naszych rozćwierkanych ptaszków nie zaplątał się w krzakach i ich nie zauważył, najpewniej straciłbyś swój flet! A któraż dama byłaby w stanie grać na tak krótkim flecie, że nawet palec byłby dłuższy?

- Cóż, poznali nową definicję deszczu - mruknąłem ponuro. - Oczywiście, mógłbym przypomnieć jeszcze, jak to ty zostałeś zakładnikiem piratów, tylko i wyłącznie ze swojej własnej winy? - rozejrzałem się po stole. Moja kompania nie znała tej opowieści. Pora się zrewanżować, nieprawdaż? - Oczywiście, jak wszyscy wiemy, Horazona od dawna ciągnie do miodu… a odgonić go od alkoholu to rzecz wręcz niemożliwa, wszyscy to wiemy…

- Tak jest! I właśnie dlatego pijemy kolejną kolejkę! - huknął dowódca fortecy, wznosząc swój kielich; puścił żartobliwie oko do reszty Jeźdźców, zanim wszystkie kielichy wzniosły się w górę. - Opowiadaj dalej! To było całkiem zabawne.

- Więc oczywiście którejś nocy zakradł się na statki Sulkarczyków. Oni wszyscy mieszkają na okrętach, połączonych jeden z drugim - kontynuowałem niespiesznie; blade słońce na moim sygnecie odbijało światło pochodni. - Nad ranem ich okręt odłączył się od pozostałych. Sulkarczycy zamierzali zasadzić się na karawanę handlową statków, należących do kupców z Karstenu. A teraz wyobraźcie sobie, piraci przymierzali się do abordażu, a tymczasem z ładowni wychodzi mocno nietrzeźwy, zalatujący miodem Horazon… jak zaczął się miotać po pokładzie w pijackim widzie, to urwał koło sterowe.

- Żałujcie, żeście tego nie widzieli! Ci wszyscy piraci to dosłownie do morza powpadali jak śliwki. Szkoda tylko że nie wiedzieli, że potrafię pływać - gromki rechot Horazona wpasował się w śmiechy. - Oczywiście ta skisła dupa narzekała dalej, że nie powinienem się nigdzie oddalać! Ale powiedzmy sobie, jakie wtedy byśmy przeżyli przygody?

Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 5os., hetero, bn]

Post autor: Amazi »

Obrazek


Wieści o zabawie rozchodziły się dość szybko, jednak ciężko było przeoczyć masę krzątających się w przygotowaniach ludzi. Kobiety z tacami oraz najróżniejszymi ozdobami i Jeźdźców ze stołami, krzesłami i charakterystycznie brzęczącymi skrzyniami.
Jak było można oprzeć się takiemu wydarzeniu? Po tym jak Airanna nasłuchała się ostrzeżeń dotyczących zewsząd czyhających na nich niebezpieczeństw po prostu marzyła o chwili rozluźnienia. Nie błądziła po fortecy zapachy wydobywające się z Sali przeznaczonej na tę ucztę same przyciągały, prowadziły zbłąkane dusze niczym po sznurku wprost do kolorowego wnętrza. Liczba wiszących tu lampionów przyćmiwała, światełka wyglądały niczym gwiazdy na niebie, te jednak miały rozmaite kształty i kolory, a ich blask skrzył odbijając się w roześmianych oczach zgromadzonych. Ich ciepło otulało zmarzniętą i wymęczona podróżą duszę. Te migoczące płomyczki wraz z zapachami kadzideł przynosiły ukojenie i skutecznie rozluźniały dając złudne poczucie bezpieczeństwa.
Ognistowłosa nie oparła się tym urokom, chciała odpocząć wśród biesiadników. Odrzucić od siebie wszelkie troski i oddać się w wir rozmów i barwnych historii. Takie właśnie miejsca były ich pełne, mocne trunki skutecznie wpływały na otwartość innych oraz pobudzały wspomnienia i wyobraźnię.
Kobieta przechadzała się wśród obecnych swym soczyście zielonym spojrzeniem dostrzec chciała znajome twarze, kogoś w kogo kierunku warto byłoby skierować swe kroki. Okazało się, że niewielu znajomych tu było. Choć czy znajomym można określić kogoś poznanego zaledwie dzień wcześniej? Tyle już się wydarzyło, a minęła zaledwie doba. Kiedy wschodziło wczorajsze słońce nie miała nawet partnera, a dzisiejszego wieczoru miała już męża.
Na zbyt długo pogrążyła się w swych myślach zahipnotyzowana płomykami lampionów i dźwiękami biesiady. Z opóźnieniem dostrzegała swojego małżonka, który gestem wskazywał jej miejsce, które powinna zająć. Nieśpiesznie ruszyła w tamtym kierunku, a po zajęciu wyznaczonego miejsca omiotła spojrzeniem swoje najbliższe otoczenie. Czy aby na pewno będzie się tu dobrze bawić? Lubiła przybywać wśród mężczyzn, a raczej do tego przywykła, dlatego głośne wybuchy śmiechu czy krzyki Jeźdźców nawołujących się wzajemnie nie robiły na niej wrażenia. W opanowaniu i spokoju przyjrzała się potrawom znajdującym się na stole. Szukała czegoś odpowiedniego dla siebie. Jej małżonek wyglądał na pogrążonego w myślach, nie zamierzała mu więc przerywać tych rozmyślań. Potrafiła zająć się sama sobą.
Nie unikała alkoholu, a wręcz miała na niego ochotę, głupi więc byłby wybór sałaty czy mizernej przystawki, zadowolić mógł ją jedynie smakowicie wyglądający kawałek mięsa i nawet udało się jej go namierzyć, jednak kiedy sięgnąć chciała po odpowiednie naczynie podszedł do niej nieznany Jeździec. Zmierzyła go spojrzeniem jak to miała w swym zwyczaju. Lubiła uważnie i dokładnie przyjrzeć się swojemu rozmówcy i nie zważała na to, że niektórych osobników mogłoby to skrępować. Jeździec nie przybył na pogawędkę, nawet się nie przedstawił przekazał jedynie wolę swojego dowódcy, który chciał bym zajęła inne miejsce przy stole. Cóż kim była, by dyskutować z odgórnymi rozkazami?
Zgodnie z wolą Horazona podniosła się z miejsca i udała za Jeźdźcem, który wskazał jej nowe siedzisko. Znajdowało się ono w bardzo bliskim sąsiedztwie tutejszego dowódcy. Ognistowłosa uśmiechnęła się nikle pod nosem odrobinę rozbawiona posunięciem mężczyzny. Nie miała w zwyczaju milczenia i pomijania tematu, dlatego od razu do niego nawiązała.
- Rozumiem, że moje poprzednie miejsce było nieodpowiednie przez zdecydowaną odległość od ciebie? – spytała swobodnie nie przejmując się obsiadającymi go pannami. Podparła swój łokieć na blacie dłoń zawieszając nad kielichem i opuszkiem palca przesuwając po jego obwódce.
Horazon zaniósł się gromkim śmiechem.
- Uznałem, że przyda mi się towarzystwo wśród tylu smętnych dup! – krzyknął wesoło, a ja prychnęłam pod nosem nieco tym rozbawiona. W zielonych oczach zatańczyły iskierki psotliwości, a usta wygięły się w figlarnym, subtelnym uśmieszku, po to by po chwili się uchylić w odpowiedzi.
- Napełnij więc mój i swój kielich czymś odpowiednim, bym nie mogła powiedzieć, że siadłam wśród takowych "smętnych dup"- odparłam dłoń układając na kuflu pod nią.
- Takich słów oczekiwałem! – oznajmił z zadowoleniem, zanim polał jej szczodrze miodu.
- Do dna, zacna panienko! Pokaż, jak pije High Hallack!
- A ty pokaż mi jak piją Jeźdźcy z Pustkowi! Do dna!
- Z najwyższą przyjemnością! – odrzekł, upijając sążnisty łyk.
- Nie miejże do mnie pretensji, pani, jeśli rano obudzisz się z bólem głowy, ani i oby Hyron żalu do mnie nie miał...
- Ręczyć mogę jedynie za siebie, a więc i zapewniam, że pretensji w twoim kierunku nie wytoczę – oznajmiła rozbawiona. Obcowanie z tym mężczyzną zdecydowanie poprawiało humor zmartwionej kobiety. Aira chwyciła kielich przysuwając go do ust.
- I to jest, panie i panowie, odpowiednia postawa! – dodał mężczyzna i oboje przechylili swoje kufle, odstawiając je dopiero wtedy, gdy zawartość ich opustoszała.
- Hyronie! Abyś i ty nie miał do mnie rano pretensji, bo nie będziesz miał nawet siły na narzekanie, zapraszam: wypij z nami kolejkę lub dwie lub nawet dziesięć! – znów szczodrze polał się miód.
- Nie chcesz chyba być gorszy ode mnie ani swojej szanownej żonki, co? - Horazon skierował swoje słowa do męża Airanny, przez co spojrzenie kobiety wbiło się w podchodzącą do nich sylwetkę. Hyron wyglądał jej na nieobecnego, jakby stale odpływał gdzieś swoimi myślami, dlatego nie próbowała nawet zabiegać o jego uwagę. Jeśli mężczyzna wolał być jedynie ciałem w tym miejscu, a ciałem i umysłem daleko stąd był to jego wybór. Aira nie potrzebowała atencji, potrafiła zadbać sama o siebie, wystarczało jej, że miała męża w zasięgu wzroku.
Między Jeźdźcami, a nawet dowódcami nawiązała się dość ciekawa dyskusja, której kobieta z zainteresowaniem się przyglądała wykorzystując chwilę ich rozmowy na spróbowanie wcześniej upatrzonej potrawy. Panowie od pomysłu pojedynku na picie przeszli do historyjek ze swoich przeszłości. Cóż wybitnie barwnie je opowiadali oddając każdy istotny szczegół wydarzenia, przez co zyskiwało ono na realizmie. W końcu opowieści idealnie pasowały do poznanych osób. Przez co ciężko było powstrzymać śmiech i oznaki rozbawienia.
Mężczyźni wznieśli kolejny toast, na który wypiło całe towarzystwo, a po opróżnieniu kufli zaczęto je ponownie napełniać. Aira z zaintrygowaniem spojrzała na polewany trunek, na jego złocistą barwę, musiała przyznać, że zaciekawili ją tym pojedynkiem. Jednak nie znała tutejszego trunku i nie miała pojęcia jak jej organizm sobie z nim poradzi. To właśnie ryzyko kusiło ją najbardziej. Lubiła się sprawdzać w wszelakich konkurencjach, jednak to nie był turniej strzelecki, a pijacki tutaj chwila nieuwagi i pecha, a mogło się to dla niej źle skończyć. Więc czy podjąć to ryzyko?
- Panowie, podpuszczacie i kusicie, a może polejecie i wypijemy? – odparła w końcu na te wszystkie zaczepki z subtelnym i tajemniczym uśmieszkiem.
- A mooooże... – odrzekł niezobowiązującym tonem Horazon, upijając łyk.
- Z tą propozycją ty to dopiero kusisz!- dodał żywiołowo.
- Być może, bo jak tu się oprzeć takiej propozycji. A więc? Dasz się skusić? – odparła niewinnie spoglądając i wodząc palcem po obwódce pustego kufla.
- Mnie się jeszcze pytasz, młoda damo? – odrzekł ze śmiechem, zanim jej dolał.
- Opowiedz nam coś!- Kobieta podsunęła swoje naczynie i chwilę jakby rozważała jego słowa.
- Jeśli oczekujesz salonowej bajeczki to z moich ust jej nie uraczysz. Jakimś dziwnym trafem podczas dworskich bankietów nigdy nie było mnie w posiadłości – ton i uśmiech kobiety jasno dawały do zrozumienia, że celowo opuszczała planowane zabawy. Jednym z jej ulubionych zajęć było rozczarowywanie swojej macochy. Albo zwyczajnie towarzystwo stajennego, piekarza czy wiekowego dębu były dla niej atrakcyjniejsze od szlachciców.
- Jestem zwykłą młódką, która świata nie widziała, to wyście wiele przeżyli, więc to wy opowiadajcie – zachęciła mężczyzn uśmiechem. Kobiety miały talent do odwracania kota ogonem, a Aira była jedną z nich. Sama nie wiedziała jak swobodnie mogła się czuć w tym towarzystwie, a więc i zdradzać za wiele o sobie nie chciała w tak otwartym gronie.
- Ooo nie, panienko. Tak się nie bawimy – odrzekł rozbawiony Horazon.
- Opowieść za opowieść, inaczej będzie niesprawiedliwie, a my, Jeźdźcy, niesprawiedliwości bardzo nie lubimy - objaśnił, a ognistowłosa przewróciła swymi oczyma. Ich zieleń wydawała się figlarna w tak licznym blasku lampionów tańczących nad naszymi głowami.
- No niech wam będzie – westchnęła zrezygnowana, ale się uśmiechnęła. Niebywale krótką chwile się zastanawiała, by wykopać coś z zakamarków pamięci.
- Zawsze uwielbiałam sprawdzać możliwości zwierząt, czasami zdarzało mi się wpuścić stadko kóz do sypialni i garderoby mojej macochy...- mówiła spokojnie, niespiesznie.
- Morał z tego taki, że koza zeżre nawet usztywniany gorset, a jego właścicielka przybiera wtedy buraczaną barwę – wyznała podnosząc już napełniony kufel i czekając aż pozostali do niej dołączą, po to by następnie upić sporego łyka złocistego trunku, który niebywale jej zasmakował.
Po stole potoczyły się śmiechy. Koza, rzeczywiście!
- Szczęściem żadnej nie mamy. Chociaż gdyby zeżarła zawartość szaf tutejszych dam, nawet bym nie narzekał. - Aira uśmiechnęła się na słowa brodatego Jeźdźca.
- Gdyby ruszyły szafy i Jeźdźców też bym nie narzekała – dodała z tajemniczym uśmiechem.
- No to wypijmy i teraz wy coś opowiedzcie – stwierdziła oczekując aż i oni w końcu chwycą za swoje kufle, a by ich do tego zachęcić ponownie upiła nieco zawartości ze swojego.
- Sądzę, że panowie narzekaliby mniej niż panie – tutejszy dowódca odrzekł ze śmiechem, zanim się zamyślił.
- Zróbmy tak! Każda panna, każdy Jeździec opowiada swoją historię. Im bardziej sprośna i nieprzyzwoita, tym więcej opowiadający wygrywa! W zamian można wygrać cokolwiek z naszego skarbca, ogrodu bądź napchać się do nudności. Zgoda? – Horazon przedstawił wszystkim zasady, które właśnie wymyślił, a szlachciance wręcz zatańczyły chochliki w oczach. Uwielbiała tego typu zabawy, wszystko co miało w sobie nutkę hazardu było dla niej interesujące.
- Onegdaj Hyron, który wówczas był naszym przewodnikiem po szlaku gwiazd – innymi słowy, w nocy na podstawie konstelacji wytyczał nam trasę - poprowadził nas w stronę jednej z fortec. Sam nie mógł ruszyć z nami, więc narysował nam mapę na pierwsze dni trasy. Nie uwzględnił tylko jednego... że pójdziemy w całkowicie przeciwną stronę! – z tymi słowy Horazon upił kolejny łyk.
- Gwiazdy to gwiazdy, wszystkie wyglądają tak samo! Chociaż jestem pewien, że ten człowiek by dostrzegł konstelację w układzie pieprzyków na damskich piersiach i tłumaczyłby, że nawet jeśli są tak samo okrągłe, duże i miękkie, to nie są takie same...
- Tymczasem ja czekałem na nich od kilku dni w ustalonym miejscu i zastanawiałem się, gdzie oni wszyscy są – mruknął Hyron.
- Tak jest! Zamiast w głąb alizońskich traktów zaszliśmy w stronę Sulkaru. Cóż, nabraliśmy podejrzeń dopiero wtedy, gdyśmy wpadli na nagie dziewki w morzu, a wokoło nas zamiast lasów rozpościerały się statki i plaże. Nie, żebyśmy narzekali, dziewki też nie!
- Dobra wchodzę w to – zaśmiała się po czym wysłuchała historyjki, która tak pasowała do tej dwójki, że nie dało się powstrzymać fali szczerego śmiechu. Poprawiła ona kosmyk rudych włosów i upiła solidny łyk ze swojego kufla. Przeniosła spojrzenie na Hyrona oczekując historii teraz od niego. Słuchanie o tej dwójce było niebywale ciekawą rozrywką.
Hyron zamyślił się na chwilę. Jaka opowieść byłaby odpowiednia?
- Swojego czasu Horazon słynął w pobliskich wsiach Karstenu i Sulkaru jako pogromca dziewic – rzekł wreszcie z lekkim uśmieszkiem.
- Kiedy ruszyliśmy w głąb kraju i przybyliśmy do kolejnej wioski, nie zastaliśmy w niej żadnych kobiet, jeno samych mężczyzn. Od chłopaczków ledwo od ziemi wyrosłych, po młodych w sile wieku i dziadeczków, którzy już powinni tylko drzemać na ławce. Ale kobiety - żadnej! Ruszyliśmy do kolejnej wioski i następnej i nic. Żadnych dziewczyn. Najwyraźniej wieści szybko się niosły, bo do końca naszej wyprawy po Karstenie już nie napotkał żadnej.
- Tylko staruchy jakieś, takie co nawet najbardziej napalony by nie spojrzał! Co to za sprawiedliwość? – pożalił się Horazon.
- Kiedyśmy wrócili na Pustkowia, okazało się, że to okoliczne wiedźmy rzuciły na naszą kompanię czar ślepoty. Cóż, sądzę, że jednak dobrze się nam przysłużyły, inaczej pewnie byśmy w końcu nie uciekli od wideł w...
- Dupie – zakończył radośnie Horazon.
- Chociaż zdarzył się u nas taki! Biegnie, biegnie, gacie trzyma, a w poślady miał widły wbite. Chłop leci, a widły w górę, dół, górę, dół lecą. Tak mocno się trzymały, że z dwóch chłopa musiało go trzymać, a trzeci wyciągać. Jeszcze chłopaków trzeba było od niego odganiać, bo już chcieli z niego żywą pochodnię na rozjuszonych wieśniaków zrobić. Reszta dosłownie leżała i beczała.
- W końcu zanim by ogień przysmażył mu tyłek, to by trochę czasu minęło, nie? – wtrącił się inny Jeździec.
- A chciałbyś, żeby puścił bąka i zrobił z siebie miotacz ognia? Bo ja nie – odrzekł Horazon, zanim wskazał palcem Hastena. Albo Helliona, trudno byłoby to ocenić.
- Mości panowie, podzielcie się historią! – polecił tuż po wskazaniu.
Podczas opowieści wzrok Airy utkwiony był w jej mężu. Mężczyzna jeszcze nie miał okazji, by kobieta go tak uważnie słuchała. No cóż, historia, którą opowiedział była tego warta. Gromki śmiech poniósł się po stołach rozpoczynając twórczą dyskusje na temat ich wioskowych podboi. Dobrze, że na tym smętnym i okrutnym świecie potrafili się dobrze bawić, może panie pojęte przez nich za żony będą mieć kiedyś okazję ujrzeć coś podobnego? Oby, bo z tego co mówili było warto. Zielone tęczówki przeniosły się z sylwetki męża na dwójkę wskazanych przez Horazona Jeźdźców, a usta uch właścicielki przybrały zadziornego wyrazu. Kojarzyła tę dwójkę i naprawdę ciekaw była, co oni mogli opowiedzieć.
Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Hektor

Post autor: Adelai »

Forteca wręcz wykrzykiwała wieści o wyprawianej przez Horazona zabawie. Podekscytowanie ludzi było można wyczuć na kilometry i ujrzeć gołym okiem. Zarówno kobiety jak i mężczyźni chodzili niczym w zegarku podczas wszelakich przygotowań. Hektor odgrywał w nich ogromną rolę, praktycznie większość dnia nie opuszczał kuchni. Był perfekcjonistą i nie mógł zlecić zadań i zostawić z nimi ludzi. O nie! A co jeśli by coś spaprali? Nie dodali odpowiednich ziół w odpowiednim czasie. Wszystko musiał mieć pod kontrolą! Taki zwyczajnie już był, ostatnie stulecia szlifował swoje umiejętności w tych murach, ta kuchnia była jego królestwem, w którym czuł się wspaniale, choć doskwierała mu rutyna. Oczywiście nie przyznałby się do tego, wolał to od codziennych partoli czy wart.
Mrok pokrył powierzchnię ziemi, a ludzie niczym ćmy kierowali się do najjaśniejszego miejsca w całej fortecy Sali biesiadnej. To właśnie tutaj wszystko miało się odbyć. Potrawy były gotowe i zdobiły już stoły uginając je swoimi ciężarami. Tutaj mieli dobrze zjeść i solidnie się napić! Tak na tą drugą opcję Hektor miał ogromną chrapkę.
Był jednym z pierwszych przy stołach. Zwarty i gotowy do uczty, z kuflem naszykowanym w dłoni. Nie odmawiał żadnej kolejki, kompletnie by mu się to nie opłacało. Chciał się wyluzować, gdyby dawał ciału odpocząć co kolejkę to niczego by nie poczuł! Jaki wtedy sens miało by picie? Byłoby to najzwyklejsze marnowanie wyśmienitego trunku.
Pił więc przyglądając się przy tym przybywającym kobietom. Warto było zawiesić oko na tych, które przybyły rankiem. Powiadano, że wszystkie zajęte, że mężów już mają. Jednak Hektor nie dostrzegał wśród nich jakiś wylewnych relacji, chodzili osobno, niektórzy nawet siadali osobno. Czemu więc miał nie skorzystać? Z resztą co mu szkodzi dosiąść się i dotrzymać towarzystwa jakiejś damie. Rozmowa w końcu to nie zbrodnia. A ogromnie ciekaw był, co panny kryły w sobie. Były to dla niego zagadki, piękne sekrety, które czekały na kogoś kto się nimi zainteresuje, może odkryje?
Dostrzegł jak ognistowłosa piękność po krótkiej namowie jednego z Jeźdźców zmienia swoje miejsce. Bez wahania przesiadła się z dala swojego męża. Hektor widział w tym szansę. Ta Ptaszyna nie bała się wyfrunąć z gniazda. Więc była dobrą kandydatką na początek wieczoru. Te bardziej skryte będą zapewne kryć się pod płaszczami swych mężów.
Niestety kilka chwil później ewidentnie nieobecny umysłem małżonek upatrzonej przez Hektora panny przesiadł się w jej okolicę. Czyli pilnuję. A to z niego pies ogrodnika, sam ledwie zainteresowany, ale innym broni. Czy więc podjąć to ryzyko?
Kilka kolejek później atmosfera mocno się ożywiła. Dowódcy zaczęli przekomarzać się między sobą. Od debaty na temat udziału małżonki jednego w konkurencji picia po historyjki z ich przygód. Warto było tego posłuchać. Nawet nie powstrzymywał szczerego śmiechu kiedy opowiadali o swoich podróżach. Hektor dostrzegł tu również szansę dla siebie. Dowódcy byli tak zaaferowani sobą, że panna jedynie się im przysłuchiwała. A może by tak teraz się dosiąść? Miejsce było szkoda więc nie skorzystać.
Drodzy państwo tur wyrusza na polowania.
Hektor sięgnął po wolny talerz i nałożył na niego kilka rodzajów mięs, po czym ruszył w kierunku ognistowłosej. Siadł pewnie zajmując miejscu tuż obok niej.
Od razu został zmierzony zielenią jej oczu, nie speszyło go to, wręcz odwzajemnił się tym samym. Następnie bez wahania podniósł jej talerz i zamienił z tym przez siebie przyniesionym.
- Skosztuj pani tego, gwarantuję, że będzie to idealna podkładka pod trunek i na pewno ci zasmakuję - oznajmił swobodnie odstawiając na bok zabrany talerz.
- A skąd ta pewność? - spytała opierając swe przedramiona na krawędzi stołu i wpatrując się w twarz mężczyzny.
- Widziałem po co chętnie sięgasz pani - odparł napełniając swój kufel trunkiem.
- Obserwowałeś mnie? Dobrze wiedzieć. Zakradasz się również pod okna i kradniesz bieliznę? Wolę wiedzieć, by jakoś sprytniej ją schować - dopytała chwytając za swój kufel i upijając z niego łyka.
- Spokojnie, ja jedynie ucinam pukle rudych włosów śpiącym pannom, po to by uzupełnić braki w swojej czuprynie. Wiesz nad taką bujną fryzurą trzeba wiecznie pracować - wyznał bez zawahania i przeczesał swoje kosmyki. W odpowiedzi usłyszał śmiech panny, na co się uśmiechnął.
- Hektor - przedstawił się sięgając po swój kufel.
- Aira - odparła równie konkretnie, a uśmiech Jeźdźca się poszerzył.
- A więc wypijmy Airo za to byś tej nocy nie osiwiała, bo mój plan pryśnie niczym mydlana bańka - wzniósł toast, po którym kobieta się zaśmiała i razem z nim wypiła. Hektor od razu uzupełnił braki w ich naczyniach, a podczas tej czynności dyskretnie spojrzał na Hyrona. Miał dziś wyjątkowe szczęście, mężczyzna jakby kompletnie nie interesował się ich rozmową, co dobrze wróżyło. Chyba, że była to jedynie cisza przed burzą. Jednak Hektor zbyt dobrze się już bawił, by tak po prostu odpuścić.
Zabawa trwała w najlepsze i podpite już towarzystwo zdradzało coraz sprośniejsze i ciekawsze historyjki ze swojego życia. Poprzeczka wisiała wysoko, a obiecana nagroda przez Horazona kusiła coraz bardziej.
- A co ty nam opowiesz Hektorze? - spytała Aira. A liczne spojrzenia skierowały się ku turowi. Upił on solidny łyk z kufla, chwilę się zastanowił i uśmiechnął się szarmancko.
- Będzie to historia z życia rudzielca, więc słuchaj uważnie - polecił kobiecie po czym zaczął opowiadać.
- Sytuacja zmusiła nas, by zatrzymać się w niewielkiej wiosce na kilka dni. Jej mieszkańcy nie mieli wśród swoich rudego osobnika więc wzbudzałem spore zainteresowanie - zaczął powoli dawkując słuchaczom informacje.
- Marzeniem każdego mężczyzny jest, by zostać zaproszonym do łoża przez piękną kobietę. A wyobraźcie sobie teraz, że proszą o to was trzy panny jednocześnie. Podają nawet miejsce i godzinę schadzki - uniósł jedną dłoń, by pomóc sobie w gestykulacji, dzięki niej jego wypowiedzi nabierały mocy.
- Stety bądź niestety doszły mnie słuchy, że ów trzy panny założyły się między sobą. A celem ich zakładu była barwa moich włosów oczywiście tych z gaci. Jedna stawiała, że będą one równie rude co na głowie, druga, że jednak będą czarne, bo nie dociera do nich słońce, które je rozjaśni, a trzecia, że będzie to pół na pół. Więc zrobiłem im takiego psikusa i tuż przed spotkaniem się ogoliłem. Panowie strasznie upierdliwe, nie polecam - machnął przy tym wyznaniu ręką, by żaden z tu obecnych nigdy nie podjął się tak okropnego czynu.
- No i tak przygotowany stawiłem się na spotkanie. Trzy pannice rzuciły się na mnie niczym kotki w rui i w mgnieniu oka pozbawiły mnie spodni i gaci. A jakie miały miny! Szok, zaskoczenie, rozczarowanie, aż w końcu spytały ”a czemu nie ma tu włosów?”. I co ja na to? Opowiedziałem im historię, że my rudzi jesteśmy trochę innym gatunkiem podobnym do roślin i by włosy wyrosły nam na kroczu trzeba o nie zadbać i je wyhodować. No i muszę przyznać, że były niezwykle zdeterminowane i cały tydzień skrupulatnie i starannie pielęgnowały moje krocze - wyznał szczerze i opróżnił zawartość swojego kufla wysłuchując licznych śmiechów.
- I co która wygrała? – padło pytanie od kobiety gdzieś z tłumu.
- Jeśli chcesz sprawdzić to zapraszam, po zabawie będę wolny - odparł i sam się zaśmiał ze zgromadzonymi.
- No to kto teraz? - spytał polewając trunku swoim sąsiadom i sąsiadce.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Alaya Da Siena

Post autor: Einsamkeit »

ALAYA DA SIENA

Im bardziej czas upływał, tym wyśmieniciej bawili się ludzie; ich oczy błyszczały iskierkami, zaś kąciki ust były uniesione w szczerym uśmiechu. Większość twarzy już poróżowiała i poczerwieniała niby dorodne wiśnie w sadzie - a przecież mieliśmy zimę, początek Roku Jednorożca. Patrząc zaś na te wszystkie panny, nieśmiałe i jeszcze zdystansowane od mężów, nie miałam żadnych wątpliwości, że w ich przypadku nadchodzący rok był nader adekwatny.
Wszakże Jednorożec według legend tolerował jedynie dziewice, nieprawdaż?
Sądząc zaś po pikantnych opowieściach i przechwałkach co bardziej butnych i jurnych mężczyzn, byłam pewna bardziej niż kiedykolwiek, że część Jeźdźców w przyszłym roku będzie przypatrywać się swoim nowo narodzonym dzieciom z podejrzliwością. Wszyscy przecież wiedzieli, że trudno w ogóle rozpoznać wygląd dzieciaka po narodzinach. Zwykle przypominało wtedy najbardziej spieczonego na ogniu ziemniaka.
Jedynie w nielicznych przypadkach było wiadomo, do kogo maluch był podobny i nikt nie miał wątpliwości. Najczęściej wtedy, gdy ojciec sam przypominał warzywo, niekoniecznie tylko z wyglądu, ale również sposobu bycia i charakteru. Kto nigdy nie spotkał w życiu człowieka nudnego jak brokuł, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Kąciki moich ust uniosły się do góry, gdy obserwowałam Jeźdźców Hyrona; chociaż w fortecy Horazona pojawiłam się dość niedawno, bo jakieś kilka dni przed zakończeniem wojny, jak dotąd nie widziałam równie wesołej kompanii. Być może dlatego, że życie tutaj może i było łatwiejsze, bez narzuconych z góry zasad, ale i równie trudne. Nie zliczę kobiet, które przybyły tutaj w poszukiwaniu lepszego losu, a które niedługo później spoczęły w pobliskim Ogrodzie Pamięci, nierzadko ze swoimi dziećmi; rzeczywistość potrafiła być tu i piękna, i okrutna zarazem. A dla nich wszystkich, zwłaszcza mężczyzn, spotkanie swoich braci krwi było prawdziwym świętem.
- Alaya, a co z tobą? - jeden z Jeźdźców porwał mnie na swoje kolana; trzepnęłam go po ramieniu, chcąc go skarcić, jednak nie zeszłam stąd, skądże. Wygodniejsze było to od prostej, drewnianej ławy. - Opowiedzże nam jakąś sprośną historię. No, nie daj się prosić!
- Popieram! - huknął Horazon; odwróciłam głowę, zerkając na inne stoły. Ten mężczyzna miał dosłownie słuch nietoperza; jego zamiłowanie do sprośności przewyższało wszelakie gorące opowieści, powtarzane między sobą w kobiecym gronie. Nie ma się co łudzić, nieprawdaż? Życie bywało proste i nieprzyzwoite jak mężczyźni sami w sobie.
- Jak wszyscy powszechnie wiedzą, mój mąż, Prospero Da Siena, będący wielmożą z High Hallacku z krwi i kości, był miłośnikiem damskich wdzięków - zaczęłam niespiesznie. Obserwowałam stół spod rzęs, notując, kto był trzeźwy, kto się jeszcze trzymał, a kto był bliski zgonu; najbliżej temu był Horazon. Jego spojrzenie nie było już nawet przytomne. Przystojny rudzielec, który ledwie przed chwilą pojawił się na scenie, był najtrzeźwiejszy z nich wszystkich, czego o ognistowłosej piękności, małżonce ponurego Jeźdźca, trudno było powiedzieć. Ich kolor włosów perfekcyjnie pasował do siebie.
- Któregoś wieczoru osobiście wymieniłam prześcieradła na tanią, najpodlejszą satynę z Sulkaru; ilekroć ktokolwiek próbował się przewrócić na bok czy choćby wstać, materiał skrzypiał, piszczał i bardzo obcierał. Wyobraźcie więc sobie spokojny wieczór; przechadzam się po ogrodach, podczas gdy z otwartych okien mojej sypialni słychać tylko świst… świst… świst… - zagwizdałam, odzwierciedlając dźwięk. - Udawałam, że nic nie słyszałam i o niczym nie wiem. Następnego dnia mój małżonek uskarżał się na obrzęknięte i obtarte jądra.
Rozejrzałam się ciekawie po stole, obserwując zebranych; upiłam łyk wina z podsuniętego mi kielicha.
- Nasz lekarz zamkowy był osobą o wielkim poczuciu humoru. Połapał się natychmiast w moim żarcie. Powiedział Prospero, że powinien nosić przez czas rekonwalescencji luźne, przewiewne szaty, zaś same jądra należy masować, nacierać oliwą i przyprawą do mięs. Chociaż małżonek mój był sceptyczny, bo przecież aż tak głupim chłopem mnie nie pokarało, to lekarz przekonał go, że to stara mądrość ludowa. Cóż, wszystko przez parę tygodni pachniało dość apetycznie, chociaż bóg mi świadkiem, że nie tknęłam żadnego mięsa, ilekroć leżało na stole.
Parsknęłam śmiechem, widząc wyciągnięte dłonie Jeźdźców, przesuwające się wzdłuż stołu i przekazujące jedną z mis; panowie jak zwykle nie omieszkali powstrzymać się od żartu. Rzuciłam im tylko pełne politowania spojrzenie, zanim odsunęłam podsunięte mi pod nos naczynie z apetycznie zarumienionymi kiełbasami. Poczucie humoru tutejszych mężczyzn było bardzo proste i niewyrafinowane, co nie oznaczało, że było wadą.
- Parę dni później przyjechał do nas pan Blackwood z rodziną, możny szlachcic z pobliskich stron. Pech chciał, że tego dnia wiatr był nader silny, a małżonek mój nadal uparcie kontynuował kurację. Nie wymieniłam prześcieradeł na żadne lepsze, bo po co? Stała się rzecz oczywista: w momencie, gdy Blackwood podszedł do nas w towarzystwie swojej żony i córki, chcąc przywitać się z nami, dmuchnął wiatr, rozwiewając szaty mojego męża. Służba śmiała się później, że naoliwione i przyprawione jajca Prospero oślepiły panie Blackwood w blasku słońca, gdyż obie nie mogły odwrócić od niego wzroku do końca wizyty. Nie wspominając już o tym, że pani Blackwood kilka dni później zaczęła się skarżyć na obtarte pośladki, sądząc, że przyczyniły się do tego niewygodne siodła w podróży. Córka zaś twierdziła, że wytarła swoje kolana, klęcząc godzinami w pobliskiej kaplicy…
Tuż po tym usłyszałam głośny huk, świadczący o tym, że Horazon spadł razem ze swoim krzesłem i doznał nokautu alkoholowego; uśmiechnęłam się półgębkiem, przysuwając do siebie kiełbaski. Słowo się rzekło, należało odpowiednio uczcić historię zacnym mięsiwem i winem.
- A wiecie, co jest najbardziej zabawne? To, że nasz miejscowy kapłan zakupił po ich skargach wygodne dywany, wprost stworzone do klęczenia bądź leżenia na nich krzyżem. Własnymi słowami mogę potwierdzić i głową za to ręczyć. Jednak problem z obtartymi kolanami i pośladkami nadal trwał i nikt nie rozwikłał tej zagadki do końca pobytu. Najzabawniejsze, że nie tylko nasz lokalny kapłan był bardzo oburzony, ale także nasza kaplicowa jaskółka i jej sąsiad, rudzik. Ilekroć obie panie przybywały do kaplicy, witały je pełnym potępienia ćwierkaniem - szepnęłam w stronę Jeźdźców, przy których siedziałam. Rozległy się gromkie śmiechy, sama opowieść zaś potoczyła się po stole dalej.
Tuż po tym rzuciłam ciekawskie spojrzenie naszemu miejscowemu kucharzowi i jego towarzyszce. Chociaż tutejsi Jeźdźcy byli naturalnie ciekawi nowych panien, trofeum kompanii Hyrona, nieczęsto widziało się tak oczywistą próbę odbicia komuś żony. Kąciki ust same uniosły się w górę. Byłam ciekawa, kto wygra rywalizację o ognistowłosą pannę. Zażywny, zwalisty rudzielec, samą posturą mogący powalić rosłego konia, czy ponury Jeździec, który wyglądał jakby dopiero co wstał z grobu po stu latach i się nie wyspał, mimo snu rzekomo wiecznego?
- Ale, ale! - zaczęłam z ożywieniem, unosząc kielich. - Chętnie usłyszałabym inne opowieści. Nie wątpię, że jeszcze parę ich macie jeszcze w zanadrzu, tak jak i ja byłabym w stanie opowiedzieć coś więcej.
Czasami nawet żałowałam, że porzuciłam tamto życie; chociaż będąc u boku Da Sieny nie mogłabym liczyć na nic więcej, jak tylko byciem czymś w rodzaju mebla, bo przecież nie jego żony, to przynajmniej bywało zabawnie. Ten poczciwy głupiec nawet nie orientował się zanadto, że padał ofiarą mniej lub bardziej wytrawnych kawałów. Na swój sposób był dobrym człowiekiem… lojalnym, odważnym i uczciwym, nawet jeśli nie można było tego powiedzieć o przysiędze małżeńskiej. Być może kiedyś wrócę, robiąc wielkie wejście i szokując jego kolejną żonę. Bo kto nie chciałby podzielić się tortem - opuszczonym, opustoszałym majątkiem po zmarłych szlachcicach, wygasłych rodach - i kobietami, których w kraju zostało teraz już więcej, niż mężczyzn?
No, nie bądźmy naiwni… oczekiwać wstrzemięźliwości od Prospero? Wyświadczyłam mu tylko przysługę.
Odprowadziłam spojrzeniem kilku Jeźdźców, którzy właśnie zaczęli wyprowadzać nieprzytomnego Horazona z sali; najwyraźniej uznali, że dowódca przelewałby im się w palcach, gdyby tylko go wziąć pod ramiona, skoro wyciągnęli go z sali za nogi. Dobre i to.

HYRON


Nie byłem w stanie już zliczyć, która to była kolejka. Ósma? Dziewiąta? Chociaż starałem się pić oszczędnie, odciągając od siebie widmo schlania się w trzy dupy, sam nawet nie byłem w stanie zwrócić uwagi na to, jak wiele piję. Szczęście w nieszczęściu, że ale, które nam proponowano, było dość lekkie. Jakkolwiek mówiono - wszystko z umiarem… moja ręka jednak najwyraźniej żyła własnym życiem i robiła to, co uważała za słuszne, do spółki z ustami.
Gdy skończyłem opowiadać historię, napotkałem wzrok Airanny, ciekawski, jak zawsze ożywiony; wygiąłem usta w bladym uśmieszku, obserwując ją neutralnym spojrzeniem. Dopiero teraz, wśród tylu ludzi i przy takiej okazji, rozkwitła. Interesujące. Chociaż wojna i ukrywanie się w klasztorze Norstead - czyżby? - przygasiły jej blask, teraz mogłem przekonać się, jak bardzo towarzyskim stworzeniem była moja żona.
Czy życie w Arvonie byłoby dla niej odpowiednie? Przy tylu “smętnych dupach”, jak określiłby to Horazon? Chociaż pamięć i wspomnienia z życia w Szarych Wieżach, siedziby Jeźdźców, już mi się zacierała, wciąż miałem jakieś przebłyski. Większość mieszkańców Starych Krain omijała szerokim łukiem nasze tereny, poza ciekawskimi dziewkami, pragnącymi zakosztować zakazanej przyjemności, jaka nigdy by im się w życiu nie trafiła. Sami dworacy z Klanów byli zmanierowanymi szlachetkami, patrzącymi na nas z wyższością; byliśmy przecież zmutowaną rasą, stworzoną z czarnej magii, nie istniejącą w naturze nigdy wcześniej. Stanowiliśmy jawne zaprzeczenie idei życia i z czasem staliśmy się pariasami społeczeństwa, żyjącymi w oddali, byleby tylko nie wchodzić w oczy innym.
Trudno było nie czuć do nich pogardy… byli lepsi, ponieważ urodzili się w normalnej rodzinie, nie skrzywionej magią; nie tak to wszystko powinno wyglądać.
Prawda jest taka, że gdybyśmy kiedykolwiek zechcieli, rozgromilibyśmy tych ludzi w pył i popiół. Nie byliby w stanie oprzeć się ani magii, ani nieprzewidywalności naszej formy zwierząt. Patrzyliby nieufnie nawet na wróbla pod oknem, psa w sieni czy dzika, ryjącego za truflami, a i tak nigdy nie mieliby pewności, że ich przeczucia są trafne. A to właśnie niepewność niszczy i zabija najbardziej.
Co musiała myśleć o nas samych Aira czy inne kobiety? Oderwałem wzrok od mojej małżonki, zerkając dyskretnie po stole; część panien była nieobecna i w żaden sposób mnie to nie zaskakiwało. Arystokratki z High Hallacku, dopieszczone podczas życia w klasztorze, nie wyrobiły sobie nawyku bycia na nogach od rana do wieczora. Ewentualnie nie rzucały się w oczy, co również nie wzbudzało zaskoczenia.
Tuż po tym mój wzrok wrócił znów do Airanny i jej sąsiada. Chociaż nie miałem żadnej wiedzy ani pewności, która mogłaby potwierdzić moje podejrzenia i przypuszczenia, często pewne wnioski można było wyciągnąć nawet na podstawie naszego wyglądu. Jeźdźcy najczęściej mieli czarne włosy i szare oczy, byli wysocy i raczej nie zbudowani aż tak dobrze, jak na ten przykład Karsteńczycy lub Sulkarczycy; ten zaś był wysoki, rosły, zwalisty, jak gdyby był w stanie już w samej swojej ludzkiej formie powalić niedźwiedzia. Rude włosy i inna budowa sugerowały zaś domieszki innej rasy, być może w starszym pokoleniu. Czy byłoby to naganne? Skądże. Przecież my też zamierzaliśmy się zmieszać z arystokratkami z Krainy Dolin. A gdybym miał zgadywać jego formę, postawiłbym najprędzej na byka lub woła. Nie wydawał się być drapieżny i złośliwy jak niedźwiedź; był też zbyt rosły na jakiekolwiek drobniejsze zwierzę pokroju lisa lub wilka. Chociaż najpewniej nie powinienem sądzić po rozmiarach - wszakże Hasten był tego największym dowodem, nieprawdaż?
Nie mogłem jednak nie rzucić mu dłuższego, uważnego spojrzenia, nie oceniającego w każdym calu; chociaż nie zależało mi na tym, by jakakolwiek panna wybrała mój płaszcz i nie miałbym do niej żalu, gdyby wybrała innego, pozostali Jeźdźcy nadal obserwowali sytuację bardziej lub mniej dyskretnie. Wszystko miało wpływ na autorytet.
- Hyron, a ty?
Stopniowo alkohol przyjemnie zaczynał szumieć w głowie, wywołując pewne rozluźnienie w spiętych, zmęczonych mięśniach. Nie wyspałem się nadmiernie, nie ma co ukrywać - sen w moim przypadku nigdy nie miał być ukojeniem. Nie służył, by zregenerować nerwy i napięcie, nie miał odganiać trosk i zmartwień, nie łagodził rzeczywistości, przedstawiając ją nieco znośniej. Miał być tylko przystankiem na drodze do koszmarów.
- Onegdaj ja i pewien Jeździec, nawet nie wiem czy nie ojciec któregoś z was, zalecaliśmy się do pewnej panny w gospodzie - zacząłem, upijając łyk. - To były wesołe czasy. Przyzwoitość? Wstrzemięźliwość? Któż by te słowa znał? Przy tym, co wtedy się działo, nawet Horazon byłby świętoszkiem i rad jestem, że tego nie jest już w stanie usłyszeć, bo niewątpliwie śmiertelnie by się obraził i oburzył.
Uśmiechnąłem się półgębkiem; co prawda, większość tych przygód mnie nie dotyczyła, gdyż nie marnotrawiłem czasu na zbytnie romanse, ale pozostali? Na wygnaniu cieszyli się tym, co mieli i na co mogli sobie pozwolić. Zerknąłem w stronę krzesła, gdzie wcześniej siedział Horazon; najwyraźniej musiał już mieć sporo w czubie, gdy ruszył zapraszać nas wszystkich na ucztę, skoro tak szybko odpadł. Sam wolałem nie myśleć, jak skończę - moje ręce i usta coraz bardziej przestawały być mi posłuszne.
- Odpuściłem w myśl zasady “gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. Do walki o pannę przystąpił jeszcze inny Jeździec. Panienka zaś, bardzo przewrotna i złośliwa, ukartowała schadzkę w nocy, po ciemku, twierdząc, że jest nieśmiała i wstydliwa. - po stole potoczył się gromki śmiech. Niektórzy starsi Jeźdźcy Horazona jedynie uśmiechali się do siebie; wspomnienia dzisiejszej nocy ożywały, nawet bardziej malownicze niż zazwyczaj.
- Nasza kompania siedziała na dole. Po jakimś czasie panienka zeszła z góry i dołączyła do naszej zabawy. Jeźdźcy zeszli później. Ten, który podrywał pannę pierwszy, pospołu ze mną, złapał drugiego za fraki, spojrzał mu w oczy i zapowiedział mu “jeśli jeszcze raz mi przeszkodzisz, ty będziesz następny”. Myślałem, że ryk, jaki się poniósł w gospodzie, dosłownie zerwie dach lub wytłucze okna.
- Aż się zapaliły światła w pobliskich domach! - zaśmiał się gromko jeden ze starszych Jeźdźców. Kielichy znów wzniosły się w górę, po raz kolejny chlupnęło nalewane ale, piwo, miód.
- Dla odmiany wróćmy do mojej szanownej małżonki - oświadczyłem w bladym uśmieszku, znów wracając spojrzeniem do Airanny. Uniosłem dłoń z kielichem w jej stronę, jak gdyby w toaście, zanim upiłem kolejny łyk. Dostrzegłem jej zaskoczone spojrzenie; chwilę później płomiennowłosa również wychyliła swoją porcję miodu.
- Takie armaty tu wytaczacie, że moja przy waszych to jak dziecięca igraszka, a więc niech będzie. Nieco śmielszą opowiem - odrzekła. Uniosłem jedynie brwi, zaintrygowany; cóż jeszcze miała w zanadrzu?
- Ale dopiero za twój uśmiech, mężu… - dodała łobuzersko. Początkowo moje zaintrygowanie przekształciło się w zdziwienie, zanim przeobraziło się w śmiech - szczery, rozbawiony, który równie szybko zniknął, jak szybko się pojawił.
- Wysoko się cenisz, pani - oświadczyłem, podsuwając komuś kielich, by mi dolał jeszcze. - Jednocześnie przeraża mnie i intryguje, co byś jeszcze mogła uczynić za buziaka.
- Jeśli ja się nie docenię, nikt tego nie zrobi - odparła, przyglądając mi się uważnie. - Ależ mężu, nie mówimy teraz o mnie, a o twoim uśmiechu dla mnie - dodała. Mruknąłem coś tylko rozbawiony; najwyraźniej próbowała odwrócić moją uwagę od tematów okołomałżeńskich. Nie, żebym był w stanie teraz w ogóle pocałować jakąkolwiek pannę, nie mówiąc o jakichkolwiek innych czynnościach okołodamsko-męskich. Aktualnie potrafiłem jedynie podnosić rękę w górę i dół i przechylać ją do swoich ust.
- Chcę usłyszeć dobrą historię. A poza tym jutro nie będziesz tego pamiętać - oświadczyłem z niezachwianą pewnością siebie, zanim wychyliłem haustem resztkę alkoholu w swoim kielichu. Po tym odstawiłem go z głośniejszym stukiem na stolik i posłałem małżonce mojej uśmiech - lekki, szczery, na taki, na jaki mnie było stać.
- Nie licz na nic więcej - dodałem spokojniej. - Już i tak mnie mięśnie twarzy bolą.
- Ależ bym nie śmiała, kochany, doskonale wiem jaki to dla ciebie wysiłek - rzekła kobieta, nie kryjąc swojego rozbawienia, zanim pospołu ze mną wypiła. Kiwnąłem jedynie głową, zanim sięgnąłem po jedną z mis, czekając na opowieść.

Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Airanna

Post autor: Amazi »

Obrazek


Zabawa trwała w najlepsze. Trunki lały się już litrami, a towarzystwo coraz wyraźniej było rozweselone. Ich oczy aż się śmiały, a buzie były wyraźnie zaczerwienione. Wpływało to również na opowiadane historie, które nabierały żywych barw pobudzając wyobraźnię podczas opowiadania. Jakby widziało się to przed własnymi oczyma.
Aira uważnie słuchała każdego po kolei, historię tak pasowały do opowiadających, że nawet nie wątpiła w ich realność.
Jej uwaga skutecznie została przyciągnięta przez rosłego Jeźdźca o rudych bujnych włosach. Nieco podejrzliwie spojrzała na podstawiony talerz. Jednak gdyby chciano ją otruć, zrobiono by to już dawno temu. Zamieniła więc kilka słów z mężczyzną, a ten okazał się wyjątkowo sympatycznym towarzyszem do picia. Po jego opowieści kobieta nie miała już cienia wątpliwości, że zabawa w jego towarzystwie będzie przednia. Podjęła się więc spróbowania mięs przez niego przyniesionych i nie zawiódł jej oczekiwań. Oczywiście mu tego nie powiedziała, ale pewnie zdradzał ją jej apetyt.
Kąciki ust ognistowłosej wyraźnie się uniosły, kiedy głos zabrała inna kobieta. Nareszcie panna warta zainteresowania. Aira uwielbiała męskie towarzystwo, całe życie przebywała wśród mężczyzn, dlatego też doceniała kobiety radzące sobie w takim gronie.
Uważnie wysłuchała historii, jednak nie podzielała entuzjazmu pozostałych. Było jej żal panny, która udawała ślepą i głuchą na zdrady męża. Pewnie ten miał ją za pustą idiotkę, a ona jawnie nic z tym nie zrobiła. Może dowodziło to o jej sile i wytrzymałości, może. Aira zwyczajnie tego nie rozumiała i nie podzielała entuzjazmu kobiety. Sama ognistowłosa ukryła by pod tym prześcieradłem mrowisko, czy inne tałatajstwo, by mąż był świadom jej opinii. Bo niech sobie ciupcia, ale w ich sypialni pod jej nosem, są pewne granice.
Drgnęła kiedy coś w jej sąsiedztwie runęło niczym ścięte drzewo. Spojrzała w tamtym kierunku, a widząc leżącego na podłodze Horazona nieco się zdziwiła. Czy trunek ten jest aż tak zdradliwy? Rozejrzała się po obecnych jakby upewniając, że nie tylko ona widzi to zjawisko. Czyżby właśnie wygrała wyzwanie, które rzucił jej mężczyzna podczas rozpoczęcia zabawy? Czuła, że alkohol przyjemnie rozluźniał jej ciało, jednak była pewna, że może wypić jeszcze kilka kolejek. Może mylnie? Przyglądała się temu jak rosły dowódca fortecy jest wynoszony przez swoich ludzi. Kto by się spodziewał, że też nie ustalili ceny wyzwania.
Z zamyślenia wyrwały ją słowa Hyrona skierowane wprost do niej. Nieco to ją zaskoczyło, w końcu nie spodziewała się ani krzty uwagi od swojego męża. Nadal zaskoczona uniosła swój kielich i wypiła wraz z nim. Następnie odchrząknęła i przywróciła sobie swój spokój i swobodę wchodząc z nim w krótki dialog. Skoro już poświęcił jej tę chwile uwagi.
Upiła jeszcze kilka łyków trunku, by nawilżyć gardło przed opowieścią. Czuła się już przyjemnie rozluźniona.
- Chwile przed wojną ojciec zabrał mnie na polowanie. Było nas około dwudziestu, wyruszyliśmy daleko od dworu, który znałam. Po kilku dniach drogi zrobiliśmy postój na łąkach tuż przy rzece - zaczęła spokojnie dokładnie opisując całe okoliczności zdarzenia.
- Kilku myśliwych założyło się i wyceniło zdobycze z wyprawy. Cóż najwyżej wycenionym trofeum były moje majtki..- powiedziała pobłażliwie. W końcu jak tu mieć żal do przewidywalnych mężczyzn.
- Jeszcze tego samego wieczoru się tego dowiedziałam, jednak poczekałam. Rankiem dręczeni kacem myśliwi udali się do rzeki, by schłodzić ciała. Poszłam za nimi, poczekałam cierpliwie i zabrałam wszystkie ubrania tych biorących udział w zakładzie - uśmiechnęła się na to wspomnienie. Rozejrzała po części słuchaczy.
- Następnie wzięłam najszybszego rumaka i przywiązałam do jego siodła wszystkie te ciuchy. Konia puściłam na okoliczne łąki - zaśmiała się pod nosem sięgając po kufel.
- Sama nie wiem czy ukarałam ich czy siebie. Bo po dziś dzień prześladuje mnie widok stada golasów ganiających po pastwisku za ogierem - w końcu pozwoliła sobie na śmiech, a potem upiła sporego łyka ze swojego kufla, po czym podsunęła już puste naczynie do rudego sąsiada by jej je napełnił.
- Mam nadzieję, że opowieść sprostała twym wymaganiom - zaśmiała się spoglądając na męża. W końcu otrzymała zapłatę za tę historię. Następnie jej spojrzenie spoczęło na Hektorze.
- Kolejka znów wróciła do ciebie - posłała mężczyźnie zadziorny uśmiech i upiła łyk ze świeżo napełnionego kufla.
Sofja
Posty: 38
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Hasten

Post autor: Sofja »

Hasten


Spokojny czas minął nieubłaganie. Kojące ciepło zimowego słońca znów ustąpiło miejsca na nieboskłonie chłodnemu blaskowi gwiazd. Wypełniającą korytarze ciszę zastąpił głośny gwar rozmów. Przebijający się przez nie gdzieniegdzie cichy śmiech panien, rubaszny chichot mężczyzn, a także i wielce znaczące skrzypnięcia drewnianych mebli i ciche jęki, dobiegające spod drzwi niektórych komnat. Jakże wymowne dźwięki, których Hasten udawał, że nie zauważa, powoli przeciskając się przez coraz liczniej zmierzający na ucztę tłum.

Nie spieszył się wcale. Nie raz przystanął, by rozejrzeć się lub pozdrowić gestem kolejną znajomą twarz, która mignęła mu wśród tak wielu mu nieznanych. Głównie kobiecych, z których część z zainteresowaniem przyglądała się mijającym je Jeźdźcom. Wyraźnie ich oceniając, co zdaniem młodzika tylko potwierdzały goszczące często na licach owych niewiast znaczące uśmieszki.
Jednakże chcąc nie chcąc szatyn musiał przyznać, że sami Zwierzołacy wcale nie pozostawali damom pod tym względem dłużni. Wręcz nadrabiając z nawiązką w ilości wielce znaczących, rzucanych nie tylko pod adresem niewiast, podobnych komentarzy. Szturchnięć, chrząknięć, gwizdnięć, czy spojrzeń, których wkroczywszy w końcu do sali biesiadnej, sam zwiadowca również padł ofiarą. Najwyraźniej w konsekwencji tego, jak wiele czasu potrzebował, aby opuścić swą komnatę i dołączyć do ucztujących.

Wbrew jednak temu, co najpewniej owi Jeźdźcy sobie wyobrażali, powody spóźnienia Hastena były o wiele bardziej błahe i znacznie mniej lubieżne. Związane jedynie ze zwyczajną chęcią spokojnego odpoczynku, w ramach którego, w towarzystwie swej małżonki, oddałby się niczemu więcej niż czystemu lenistwu. Sprawom tak przyziemnym, jak policzenie migoczących w blasku ognia, rozwieszonych przez gospodarzy po całej przeznaczonej mu komnacie srebrnych ozdób.

Te plany na spędzenie wieczoru prysły jednak równie szybko, jak bańka mydlana, za sprawą głośnych zaproszeń na ucztę, których mimo usilnych starań Hasten nie mógł zignorować. A udawanie, że śpi, nie istnieje lub też zdążył w międzyczasie skonać, nijak nie działały na gwar ogólnej zabawy. Tak głośnej i tak nachalnej, że koniec końców i młodzik zdecydował się na krótką chwilę dołączyć do świętowania.

A jakież to zakrapiana alkoholem biesiada była! Już patrząc po samych stołach w poszukiwaniu miejsca, szatyn dostrzegł na blatach wręcz morze, jeśli i nie cały ocean alkoholu. Z cichą dezaprobatą uznając go jednak głównie za piwo, gdzieniegdzie spływające ciężkimi strumieniami z ław na podłogę. Tworzące tam spore, kleiste i ciemne plamy, z których niejedną przyszło mu ominąć, gdy dostrzegłszy wśród biesiadników Helliona, właśnie ku niemu swe kroki skierował.

— Głośniej tu niż na niejednym weselichu — zagadnął, zajmując upatrzone przez siebie miejsce tak, aby obok, gdyby tylko zechciała, i Yellena mogła zasiąść. — Strawy i trunków też wcale niemniej... Wiesz bracie, założyć się mogę, że nim noc na dobre rozpocząć się zdoła, kogoś stąd wyniosą!

Wypowiedziawszy ten krótki żart, uśmiechnął się szeroko, tak zęby swe szerząc, jak gdyby samym ich obrazem, wszelkie smutki i trwogi chciał zdala odegnać, gdyż miał nieodparte wrażenie, iż coś złego druha jego spotkało. Coś równie nieprzyjemnego, co i wcześniejsza rozmowa ze starą Wiedźmą, czy konsekwencje przekleństwa, które na nich rzucono. A także coś na tyle w lód serce zdolnego zmienić, by i blask wspomnień o Królowej Słońca nie mógł go rozgrzać.

A jednak nie śmiał o to pytać. Z szacunku do towarzysza swego, chciał miast tego dać mu szansę samemu zdecydować, czy i kiedy zechce się zwierzyć. Obalając lub potwierdzając obawy młodzika. Mimo swych przeczuć chcącego wierzyć, iż wszystko niezależnie, jak wielkich znojów i trudów los nie zechciałby na ścieżce Helliona ustawić, on da radę pomóc mu przez nie przebrnąć. I w konsekwencji wszystko będzie dobrze.

Z tego właśnie względu Hasten zaraz też rękę swą uniósł. Po jeden z kielichów sięgając i oferując go swej małżonce. A gdy i po drugi, dla samego siebie, już dłoń już swą wyciągał, wyraźnie kierowane w swą stronę słowa usłyszał. Tak doskonale przebijające się przez gwar polecenie, że nie mógł go zignorować i odruchowo głową swej nie unieść, poszukując swego rozmówcy.

Jak bardzo zdziwił się, gdy dostrzegł wyraźnie doskonale bawiącego się Horazona. Jakże wyczekująco odpowiedzi, która jak na złość wcale nie chciała przyjść zwiadowcy do głowy. Pozostawiając mu w niej kompletną pustkę zamiast jakże ciekawej opowieści, których przecie zawsze tak wiele miał w swym zanadrzu.

Na szczęście, nim zdążył zrobić z siebie głupka, a niezręczna cisza wypełniła salę, los zdecydował się tym razem szatynowi oszczędzić. Zsyłając mu wybawcę w postaci rosłego woja. Jeźdźca o równie rudej czuprynie, co włosy lady Airanny, obok której zresztą ów jegomość zasiadł. I z którą – jak i całą salą – historią ze swego życia się podzielił.

Och jakże zdaniem niektórych panien – jak Hasten dostrzegł, rozglądając się po sali – niestosowna opowieść to była. Jakże ich lica rumieńcami okrasiła, a i u kilku z nich, grymas dezaprobaty przywołała. Choć być może to nie sama opowieść, co też liczne śmiechy mężczyzn historii towarzyszące, były winne temu jakże oczywistemu wyrazowi niezadowolenia.

Po części właśnie z tego powodu on sam się wtenczas nie śmiał, aby nie gorszyć swojej małżonki. Jednakże w głównej mierze, dołączywszy tak późno, był zwyczajnie i zbyt trzeźwy, by czymkolwiek więcej niż lekkim drgnięciem kącików ust na ową bajędę zareagować. I to właśnie, gdy ponownie wszyscy toast wznieśli, przyszło mu zmienić.

Z tym że nie do końca. Kiedy bowiem dłoń swą po trunek wyciągnął, zaskoczony odkrył, iż w miejscu, w którym jeszcze chwilę wcześniej stał kielich, go nie ma, lecz zamiast niego spoczywa tam napełniona piwem łupina orzecha. Stara, wyschnięta i jakże doskonale Hastenowi znana. W końcu wśród długiej tułaczki nieraz wszelkie dostępne Kompanii trunki znalazły się na wykończeniu. A kto, jak kto, ale właśnie on i z pomocą kilku tak małych kielichów mógł się porządnie upić. Wystarczyło wszak tylko zmienić postać. Formę dymówki przybrać, by podobny efekt do innych znacznie mniejszą ilością trunku osiągnąć. I fakt, że Hasten czasem z tej sztuczki korzystał, ktoś najwyraźniej uznał za doskonały powód do dowcipu.

Czy ten był śmieszny? Najwyraźniej dla kilku Jeźdźców, którzy dostrzegli z zaskoczoną miną, podnoszącego ów kieliszek szatyna i owszem, gdyż swe rozbawienia wyrazili oni nadwyraz głośno. A choć samego zainteresowanego początkowo ów żart nie rozbawił, złości też w nim nie wywołał. Pozwalając mu zachować na twarzy lekki uśmiech, gdy nie sięgając po żadne inne naczynie, właśnie z pomocą owej łupiny dołączył do toastu. I uświadomiwszy sobie, jak bardzo absurdalnie musiało to wyglądać, w końcu i sam szczerze się roześmiał.

— Polejcie więcej panowie mili! — poprosił chwilę potem, z nadmierną powagą jeszcze dwa lub trzy toasty tak wznosząc. I choć gotów był pić tak i do końca zabawy, kiedy jedna z mieszkających w twierdzy niewiast opowieść podjęła, najwyraźniej z szacunku do niej wręczono mu już normalny kielich, pełen po brzegi nie piwa, a najlepszego miodu.

To zresztą właśnie nim wzniósł toast nie za niewiernego męża damy – jak zapewne niektórzy – lecz nią samą. Lepszego losu jej życząc tam, gdzie ze swego wyboru dotarła i samego szczęścia. W końcu, choć silna się zdawała, mimo iż obojętna na czyny swego partnera, zdaniem młodzika te nie tylko niegodne, ale i w sporej mierze niegodziwe były. Pozbawione szacunku, którym mąż, jak i każdy mężczyzna powinien kobietę, a zawłaszcza swą żonę darzyć. Zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości skoro nie tylko zdrad tak licznie się podejmował, ale i do ich wspólnego łoża kolejne kochanki przyprowadzał. Nie tylko samemu śpiąc potem w tej samej pościeli, ale i dokładnie w te same pierzyny, swej małżonce wtulać się karząc.

Ta właśnie myśl skłoniła też Zwierzołaka, by dłoń swą wolną ku Yellenie wciągnąć. Niemal odruchowo chcąc nią jej drobne palce objąć w niemym zapewnieniu, iż on taki nie będzie. On tak jej nie skrzywdzi ani też zranić tak jej nie da. Nim jednak delikatną skórę jej zdążył choćby musnąć, głośny huk sprawił, iż zastygł. A potem się odwrócił, próbując odnaleźć źródło tego jakże niespodziewanego odgłosu. Będącego niczym więcej niż wyraźnie świadczącym o przedawkowaniu przez Horazona alkoholu upadkiem i utratą przytomności.

I choć być może powinien, Hasten nie wstał ze swego miejsca, by pomóc wyciągnąć i wywlec dowódcę twierdzy do jego komnaty. Miast tego, zszokowany tym kto, jako pierwszy na jego oczach poległ, odruchowo cicho bardziej zaćwierkał, niż zagwizdał.

— Chyba wygrałem — mruknął też, unosząc powoli kielich w niemym toaście za Horazona.


Sam nie wiedział, ile kolejek później wysłuchał kolejnej opowieści Hyrona, śmiejąc się szczerze i kielich swój wznosząc za pannę, która tak chytrze oszukała Jeźdźców. Czy piątym, czy już szóstym toastem przebiegłość lady Airanny świętował, po raz kolejny będąc pod wrażeniem jej mądrości. I mając szczerą nadzieję, iż ta nie zechce kiedyś w podobny sposób na ich Kompanii się zemścić.

Niemniej gdzieś właśnie wówczas poczuł, iż ilość spożytego trunku, powoli zaczyna na niego działać. Lekką mgłą jego umysł otulając. Nie na tyle by nad czynami swoimi nie mógł panować. Też nie na tyle, aby krok jego zachwiać lub język splątać. Niemniej wystarczająco, by młodzik się w pełni rozluźnił. Od wszelkich obaw, wątpliwości i trosk się odciął. A za sprawą ostatniej opowieści i sam pewną historię sobie przypomniał. Może nie tak ciekawą, jak ta opowiedziana przez małżonkę Hyrona. Może nie tak sprośną, jak ta rudowłosego Jeźdźca. I może nie tak bardzo wynikającą z czynów samego bajarza, jak ta drugiej niewiasty, lecz mimo to, zdaniem czarownika wartą zdradzenia.

Nie czekając więc na swoją kolej, lecz chcąc wykorzystać okazję, nim ktokolwiek inny zdąży, choć słowo powiedzieć, wyprostował się.

— Dobra, moja kolej! — rzucił, napełniony już nie miodem, lecz wodą kielich na stół odstawiając i miast niego sięgając po pustą łupinę orzecha.

A potem, gdy ta porzucona w powietrze, znów w jego dłoń wpadła, wstał ze swego miejsca. I zręcznym susem, zapominając, w jakiej postaci się znajduje i w związku z tym, jak wiele zajmie miejsca, wskoczył na stół. Jedynie dzięki reakcji jednej z siedzących w pobliżu osób nie rozlewając po blacie żadnego trunku.

— Drodzy panowie i drogie panie, może nie jest to historia mogąca konkurować z poprzednimi — zaczął, z szacunkiem skłaniając głowę ku stołowi, przy którym siedział Hyron wraz z żoną i potężnym Jeźdźcem. — Niemniej pozwólcie, że opowiem wam Legendę o Złotej Łani. Tak wiem, wiem, brzmi to bardzo niewinnie, jednak proszę, posłuchajcie sami.

Po tych słowach zamilkł na chwilę, wiodąc spojrzeniem po wszystkich zebranych i z tajemniczym uśmieszkiem znów niczym monetę, łupinę orzecha podrzucając.

— Otóż, jak zapewne wielu z was już wie, wielkim zamiłowaniem darzę wszelkie opowieści i legendy…

— I brzmienie swojego głosu! — przerwał mu jeden z Jeźdźców, na co inni zaśmiali się głośna. Sam Hasten zresztą też nie był im w tym dłużny, gdyż ów komentarz, pod wieloma względami musiał uznać za iście trafiony.

— To w sumie trochę też! — odparł, szczerze rozbawiony. — Niemniej w związku z tym, gdy w pobliżu jednej z wsi przyszło nam się zatrzymać, a mnie trafiła się okazja wysłuchać tamtejszego bajarza, nie omieszkałem się z niej skorzystać. Tak też dowiedziałem się, że w tamtejszych lasach ponoć od stuleci żyła nieśmiertelna, złota łania. Piękna i nawet najlepszego myśliwego zdolna wywieść w pole. A temu, komu wreszcie uda się ją upolować, jej mięso miało dać niesamowitą siłę. Brzmi jak zwyczajna bajka prawa? Też więc za taką początkowo opowieść tę wziąłem, jednak wszystko zmieniło się jeszcze tego samego wieczoru.

Wtem, dla większego efektu na chwilę przerwał. I rozejrzał się po sali tak, jakby coś, choćby właśnie omawiana łania, miało zaraz na niego wyskoczyć. Lecz gdy, co oczywiste, nic takiego się nie stało, on sam nie przejmując się niczym, zgrabnie przeskoczył nad jednym z dań.

— Widzicie, od wielu dni podróż była ciężka, więc gdy nadarzyła się tamtego wieczoru okazja, część z nas zdecydowała się rozluźnić i odpocząć. Przyznać trzeba, w wielu bukłakach dało się już dostrzec dno, gdy dwoje z naszych postanowiło się założyć o to, czy jeden z nich da radę upolować słynną złotą łanię. I tu też przyznaję, niechcący podsłuchałem i sam do zakładu postanowiłem się przyłączyć. Z tym że… ostatecznie wyszło na to, że skoro ponoć za tak przebiegłą owa łania uchodziła, to miałem pomóc w pierwszemu z nich w polowaniu — kontynuował spokojnie, nie przerywając przechadzania się po stole i ukradkiem zerkając na Yellenę, ciekaw jej reakcji. — I tak następnego dnia wyruszyliśmy na polowanie. Wiecie: w pełni przygotowani. Ja z łukiem, on z mieczem, ale ciepło i parno było niezmiernie, więc w obozie zostawiliśmy swe płaszcze. No i tak chodzimy po pobliskim lesie przez dłuższy czas, nic nie wskazuje, byśmy jakąkolwiek łanię znaleźć mieli, lecz wtem nagle dają się dostrzec charakterystyczne ślady. Wyraźnie jakiś nie za duży jeleń jak nic. No to idziemy dalej, aż docieramy w pobliże jakiejś polany. I wtedy mój towarzysz, dziwnie podekscytowany, jakby to miejsce już wcześniej widział, czy wręcz go poszukiwał, proponuje, by się rozdzielić. On pójdzie z prawej, ja z lewej, więc na pewno łania, jeśli to ona, nie ucieknie nam. Przyznaję, byłem trochę zdziwiony, ale plan nie wydawał się najgorszy.

Znów przerwał, gdyż w ustach mu zaschło, więc szybko sięgnąwszy po swój kielich, upił z niego porządny łyk. A potem jeszcze kolejny.

— No tośmy się rozdzielili. Ja poszedłem w lewo, on w prawo. Ale wiecie, nic na tej polanie nie znalazłem. Nawet towarzysza swego! Były za to ślady mówiące, że poszedł dalej, zresztą podobnie, jak ten tajemniczy jeleń, więc koniec końców i ja przed siebie ruszyłem… Szczerze? Do dziś nie wiem, ile czasu dokładnie tak idąc straciłem, w pewnej chwili po łuk swój dla bezpieczeństwa sięgając. Niemniej wtem, jak gdzieś tam coś złotego mi między drzewami nie mignie! Już miałem cięciwę naciągać, gdy gdzieś od prawej ni to krzyk, ni to ryk, ni to jęk do uszu mych dobiegł! Porzuciłem, więc swe łucznicze plany i w te pędy popędziłem szukać swego kompana. I słuchajcie teraz! — przerwał, nie potrafiąc w pełni powstrzymać, wywołanego rozbawieniem na myśl o dalszej części ataku śmiechu. — Co się okazało: otóż złota łania, o którą był zakład, wcale nie była tak naprawdę żadnym jeleniem z wioskowej opowiastki, lecz jasnowłosą panną o sarnim spojrzeniu, która niejednemu byłaby gotowa zawrócić w głowie. A jednocześnie ponoć niedostępna na tyle, że dotąd mimo masy adoratorów żadnemu mężczyźnie nie uległa. Mój towarzysz zaś tam właśnie miał z nią umówioną schadzkę. Z tym że wcale tak nie do końca! Bo może i jakaś schadzka była, ale zamiast widoku zajętej sobą pary, moje oczy ujrzały kompana mego przywiązanego do drzewa. Usadowionego, tak jak bogowie go stworzyli, na mrowisku, z wszystkim na wierzchu!

Wybuch głośnego śmiechu, który potoczył się po całej sali, zmusił Hastena do przerwania na moment opowieści. Umożliwiając mu dostrzeżenie wśród rozbawionych Jeźdźców Harla wraz z siedzącą obok niego Kildas, którym w pozdrowieniu skinął głową.

A gdy gwar trochę ucichł, chcąc kontynuować opowieść, młodzik znów powiódł spojrzeniem i po innych stołach. Nie zauważając przez to, jak wzrok blondynki jeszcze przez dłuższą chwilę, powoli prześlizguje się po jego sylwetce.

— I powiem wam, że nie tylko z adoratorami, ale i z supłami ta panna potrafiła sobie doskonale radzić, gdyż rozplątać ich się nie dało, a i ostrzem trudno je było przeciąć! Co więcej, podwędziła mojemu nieszczęsnemu towarzyszowi wszystkie ciuchy! Także no… Tamtego dnia zamiast złotej łani zobaczyłem pewnego, że to tak ujmę jelenia, którego poroża wcale oglądać nie chciałem, a nasza kompania musiała zadowolić się mięsiwem upolowanego naprędce zająca! — Tymi właśnie słowami i kolejnym głośnym wybuchem śmiechu Hasten zakończył swą opowieść. A potem wysoko uniósłszy trzymany kielich, zeskoczył ze stołu. Oddając głos kolejnej osobie.

Valeriane
Posty: 3
Rejestracja: pt cze 04, 2021 6:13 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Valeriane »

Callista i Hellion

Jego żałosne insynuacje oraz brak odpowiedzi na zadane wyraźnie pytanie pogłębiły jedynie irytację Callisty. Zmrużyła wściekle oczy i jeszcze przez chwilę tkwiła w bezruchu, ze spojrzeniem wbitym wprost w twarz Jeźdźca.
— Spać planuję, panie — odparła dobitnie na jego potok przypuszczeń, spokojnie cedząc słowa. Nie zamierzała tłumaczyć się z pomyłki młodzieńca spotkanego na korytarzu ani własnej nieuwagi spowodowanej zmęczeniem; dopiero teraz zauważyła ubrania odłożone gdzieś na boku. Wiedziała za to, że jeszcze się z młodym Jeźdźcem rozmówi.
Wreszcie mężczyzna się podniósł i wstał, zostawiając jej miejsce w łożu. Nie raził jej co prawda widok nagiego torsu, ale nie zamierzała pokazywać po sobie niczego, co mogłoby zasugerować brak szlacheckiego wychowania jak na prawdziwą damę z High Hallacku przystało. Jednak zamiast nieśmiało odwrócić wzrok w pełni zakłopotania i płochości, po prostu zajęła się pościelą, przez moment nie zwracając uwagi na mężczyznę.
Wątpiła, żeby mogła prawdziwie zasnąć, kiedy po komnacie kręcił się zupełnie obcy mężczyzna parający się czarami – nawet jeśli złotousty w swoich zamiarach, w które Callista ani trochę nie wierzyła – mimo to położyła się w miejscu, z którego wstał. Usilnie starając się ignorować pozostawione przez niego w pościeli ciepło.
— Nie masz lepszych zajęć, panie? — zapytała głosem miększym i odartym z wcześniejszych wyrzutów. Och, była pewna, że mnóstwo z nich tylko czeka na okazję do zabawienia się z którąś z nowoprzybyłych kobiet; przed kilkoma godzinami przekonała się o tym na własnej skórze. Callista zerknęła na ciemnowłosego kątem oka i niezrażona, że znalazł sobie lepsze zajęcie niż konwersacja z nią, kontynuowała: — Czyż twoja żona nie wypatruje cię gdzieś w komnatach tego zamku i nie oczekuje na okazję zaprezentowania ci swoich niewieścich wdzięków? — Lubiła parafrazować wypowiedzi.

— Żona moja wybrała wiedźmi targ, opuszczając mury tegoż zamku i zostawiając płaszcz mój na poszukiwanie tej, która godniejszą będzie go nosić — skwitował, wygodniej rozsiadając się w fotelu. Zerkając zmęczonym, niewyspanym wzrokiem na jasnowłosa.
— Więc nikt mnie nie wypatruje, chyba że są jakieś o których nie wiem jeszcze — skomentował zerkając na nią i przez chwilę wwiercając się wzrokiem w jej twarz i lodowato piękne oczy, niczym twierdza nie do zdobycia.
— Lepiej jeżeli tu zostanę pani. Pełno jest mężczyzn tutaj, którzy prawa płaszcza i przeznaczenia nie chcą uszanować, a marzy im się piękna kobieta. Chociaż by na jedną chwilę zapomnienia, chociażby niehonorowo siłą przymusić.
— Mnie obawiać się nie musisz, honor swój mam.

Calliście nie udało się skryć zaskoczenia na dźwięk takiego wytłumaczenia braku obecności Neriny w łożu, w którym właśnie się wygodnie rozłożyła. A więc ta pustka w jej oczach, te czarne wizje przyszłości i próby odnalezienia towarzystwa to była tylko gra; mogła się tego spodziewać. Ale teraz tylko ów uczucie zdumienia powstrzymało uśmieszek cisnący się na jej wargi na dźwięk kolejnych słów mężczyzny.
— Jakieś inne żony? Czyżbyś często składał nieświadomie obietnice, panie? — zapytała, nie chcąc zastanawiać się ani zrozumieć skąd nagle pośród całego zmęczenia wziął się w niej ten przekorny, skory do gierek słownych nastrój.
Zacisnęła usta w wąską kreskę. Czy nie zdawał sobie sprawy, że w jej oczach musiał być tym samym, podłym uzurpatorem co reszta i żadne słowa nie będą mogły tego zmienić?
— Dobrze więc — westchnęła, nawet jeśli nikt nie potrzebował jej pozwolenia na pozostanie w komnacie. Zwłaszcza on. Nie miała jednak sił na kłótnie, a z nim w pomieszczeniu marne szanse na głęboki sen.
— Każdy ma swój honor. Do momentu, w którym nadarzy się odpowiednia okazja — odparła, przenosząc spojrzenie na sufit. Bała się, że w jej oczach zbyt łatwo uda mu się wyczytać całą prawdę, którą skrywała przed światem.

Westchnął głęboko widząc jej reakcję i słysząc słowa o obietnicach. Przez chwilę zbierał myśli, lecz co miał jej powiedzieć?
— Nie składam obietnic, których pokryć nie potrafię pani — stwierdził spokojnym głosem — Nie mam zamiaru nikogo zmuszać do bycia ze mną, ale jeśli jest dama, która będzie pragnąć mego towarzystwa. Czemu miałbym nie skorzystać? — dodał obserwując jej chłodny styl bycia. Była typem kobiety, który jawił się zwykle jako klejnot koronny męskich zdobyczy. Chłodna i piękna niczym kryształ skuty lodem, którego zdobycie kosztuje tyle wyrzeczeń, że później odstawienie go wydawało się niemożliwe w narkotycznym transie posiadania.
— Owszem, zdarzają się wynaturzenia. Jednak honor to sprawa na tyle osobista, że jednemu nawet spojrzenie niewłaściwe rzucone na lico pięknej żony kompana będzie solą w oku i zadrą w sercu. Innemu zaś jeden uśmiech starczy, by w sercu rozgorzał ogień pragnienia nie do ugaszenia. — Przez chwilę podziwiał jej profil, prosty nosek i pełne usta. Przez myśl przewinął mu się nawet pomysł rzucenia czaru miłosnego. Lecz to właśnie było niehonorowe dla samego Helliona i jego męskiej dumy. Wszak nigdy nie uciekał się do sztuczek z zaklęciami by zdobyć kobietę, a Halse jeszcze żył, więc zapędy cielesne musiał powstrzymać, albo znaleźć inny obiekt chwilowych pragnień ciała. W cichym westchnięciem poprawił się w krześle.
— Śpij pani. — skwitował cicho i wyciągnął manierkę w której trzymał coś zgoła innego niż woda. Pociągając z niej zdrowy łyk i przez chwilę zastanawiając się, czy nie poczęstować towarzyszki. Podszedł do niej z wyciągniętą dłonią, oferując trunek. — To może pomóc zasnąć. Ostrzegam jest mocne.

Wynaturzenia.
Tym właśnie była, prawda? Za grosz honoru, dumy czy godności człowieka. A ileż pogardy dla innych, dla korzystających z nadarzającej się okazji mężczyzn przelewało się przez jej spojrzenie i sączyło z ust.
— W takim razie dobrze, że się nie uśmiecham wcale — odmruknęła być może na tyle cicho, że słowa te nie dosięgnęły uszu mężczyzny; choć nie miała przecież żadnego pojęcia o gatunku, którego był przedstawicielem. — Choć serce mojego męża zdaje się być niemożliwe do poruszenia.
Nie odpowiedziała na słowa o chęci towarzyszenia mu – była pewna, że niejedna kobieta została już skuszona z uwagi na jego muskulaturę, hipnotyzująco złote oczy okolone czarnymi rzęsami i przystojną twarz młodzieńca w połączeniu z nieskrywaną umiejętnością do pięknego wyrażania się. Zerknęła w bok dopiero, kiedy usłyszała jego ruch i przyglądała się jak podchodzi z wyciągniętą dłonią. Skoro on to pił, czy mogło jej zaszkodzić? Callista nie pamiętała kiedy miała w ustach jakąkolwiek ciecz i teraz nagle pragnienie wysuszyło jej gardło tak, że nie potrafiła nawet przełknąć śliny.
Dlatego przyjęła manierkę i pociągnęła z niej chciwy, długi łyk, nie bacząc na ostrzeżenie mężczyzny. Natychmiast się skrzywiła, z trudem przełknęła trunek i dopiero wtedy zaniosła się kaszlem.
— Cholernie mocne, panie — wychrypiała bez ogródek. — Obawiam się, że po tym mogę nie obudzić się już do rana — dodała, czując szczypanie w oczach od kaszlu. Po zawahaniu upiła jeszcze drobny łyczek i dopiero wtedy oddała Hellionowi manierkę. Nie ugasił pragnienia, ale przyjemne ciepło rozlało się w okolicy mostka i nagle różne rzeczy przestały mieć tak wielkie znaczenie.

— Nie zawsze trzeba uśmiechu pani. Są kobiety, które samą swą obecnością rozpalają pragnienie. Są niczym tajemnica niedościgniona. — zamykając książkę z lekkim trzaśnięciem uśmiechnął się z satysfakcją.
— Nie będę prawił o bryłach lodu, trudzie i nagrodzie. Szkoda jedynie tak pięknej niewiasty dla błazna, który jej nie doceni. — Mruknął popijając kolejny łyk i przyglądając się jej. Całej. Kusząco wąskiej talii, idealnie zaokrąglonej figurze. Twarzy niby jedwab gładkiej i włosach jak kaszmir o barwie pszenicy i oczach jakby tajemnicę kryjąca. Taką którą chce się rozwikłać, rozbierając kawałek po kawałku i to nie z odzienia, a z owej tajemnicy. — A są tu tacy co zapewne za bardzo doceniają — mruknął spoglądając na drzwi, nasłuchując czy nie zbliża się właśnie taki jegomość.
— Czasem taki trunek gasi myśli i pomaga zasnąć, czasem jednak wzmaga żale serca i nie pozwala nawet na chwilę przymknąć powieki — mruknął, popijając łyk i podając trunek swojej towarzyszce.
— Nie krępuj się pani, pij śmiało. Nie mam złego zamiaru w razie gdybyś obawiała się, że jestem bez honoru — mruknął, idąc do swej torby i wyciągając z niej lutnię. Przysiadł z nogach łóżka i zaczął przygrywać.
— I nie bój się o swe imię. Jeśli ktoś mnie tu zastanie, uzna, że zwyczajnie próbowałem cię uwieść, a ja zgodnie z prawdą odpowiem, że zostałem odrzucony — tu teatralnie chwycił się za pierś.

Poczuła na sobie jego wzrok w tej samej sekundzie, w której wypowiedział komplement. Choć Callista nimi gardziła, to jednak badawcze spojrzenie spowodowało, że zrobiło się jej ciepło. A ów wrażenie wyłącznie pogłębiło irytację. Podniosła głowę i wbiła ostre spojrzenie w rozmówcę, ale w jej oczach błyszczała raczej ciekawość. Oto kolejna osoba w tej kompanii wyrażała się negatywnie o Halsie – cóż za świetlana przyszłość czekała ich jako parę.
— Nie przepadasz za moim mężem? — zapytała głosem miękkim i wręcz niewinnym; oprócz tego, że nic w jej postawie i wyrazie twarzy takie nie było.
Prychnęła pod nosem na dźwięk jego kolejnych, teatralnych słów, ale było w tym dźwięku coś z rozbawienia. Odrzucony. Cóż, mężczyzna nie mógł jeszcze wiedzieć, że Callista nie przebierała w środkach i zwykła wyraźnie akcentować swoje zdanie.
— Obawiam się, że moje odrzucenie byłoby zdecydowanie bardziej oczywiste, panie — wypaliła, chwilę później tłumiąc uśmiech wciskający się na jej wargi na samą myśl, po czym opadła na poduszki i przewróciła się na plecy. — Moje dobre imię nie ma już żadnego znaczenia. — Z resztą ciężko byłoby stracić coś, czego nie posiadała nigdy. Tego Callista nie dodała na głos.
Wcześniej wydawało się jej, że nie zdoła zasnąć z zupełnie obcym mężczyzną w pomieszczeniu, ale być może nie brała poprawki na wagę oraz ogrom wydarzeń z ostatnich kilkudziesięciu godzin. Jej oddech już wkrótce później stał się równomierny i głęboki, wyraźnie wskazując Hellionowi na to, że kobieta zapadła w sen.
Awatar użytkownika
Eru
Posty: 35
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Hellion

Post autor: Eru »

Pod złotymi jakby słońce oczami rysowały się dwa ciemne półksiężyce. Nie mógł spać, nawet minuty na fotelu nie spędził na błądzeniu w krainie morfeusza, bo ciągle nawiedzał go obraz kobiety dawniej bliskiej jego sercu, teraz bliższej obsesji niż prawdziwej miłości. Miast tego myśli swe odpędzał, obserwując drzwi i nasłuchując zagrożenia niźli czytaniu, chociaż książkę miał w dłoni. Spodziewał się jednak, że ktoś może odwiedzić słomianą wdowę i chcieć umilić jej pobyt tutaj swym towarzystwem. Z początku czujny i bystry wzrok zaczął odbiegać na łoże, gdzie spała przez przeznaczenie związana z Halsem kobieta. Piękna była, musiał przyznać, lecz która z żon pięknem się nie odznaczała? Chcąc wrócić do lektury, zorientował się, że ktoś grzebie przy zamku, wstał więc i sprężystym krokiem ruszył do drzwi, otworzył je powoli, byle wyjrzeć przez nie i ujrzał zaskoczoną męską twarz.
- Czego – warknął cicho.
- Ja...emmm...- próbował zajrzeć do pokoju, na co Hellion zareagował warknięciem i zastąpieniem mu drzwi. - Czego? Pytam grzecznie.
- Szukam jednej takiej niewiasty – mężczyzna szedł w zaparte i wtedy lew ujrzał za osiłkiem chłopca, nieco przerażonego. - Podobno jest w tej komnacie. - Czarnowłosy zaśmiał się szpetnie i wwiercił się spojrzeniem w podłą twarz jeźdźca.
- Uwierz, jeśli byłaby tu jakaś, ja nie otwierałbym ci drzwi, a i z oddali byś usłyszał, że nie jestem tu sam. Była tu, ale zobaczyła, że komnata jest zajęta i poszła sobie – szepnął, przymykając drzwi i szelmowskim uśmiechem żegnając nieproszonego gościa.
Po jakimś czasie znów ktoś dobijał się do drzwi, zniecierpliwiony wstał i gotował się na kolejną walkę słowną, lecz tym razem zaskoczył go widok młodej dziewki o włosach czarnych i nosku zadartym. Oczy jej zaś były niecodziennie dwukolorowe.
- Dowódca prosiłby wszystkim przekazać zaproszenie na ucztę panie. Wieczorem po słońca zachodzie w sali biesiadnej. - powiedziała na wydechu. Co jeździec skwitował przytaknięciem.
- Zostaniesz z nią? - głową wskazał na okrytą piernatami postać, kręcącą się delikatnie. - Ktoś z waszych upatrzył ją sobie jako zdobycz. Jeśli znów się pojawi krzyk ile sił w płucach. - Opisał jej mężczyznę i na wychodne rzucił monetę złocona, pewien, że dziewczyna zaopiekuje się śpiącą Calistą. Nim wyszedł, zostawił przy cudzej żonie swoją książkę, jakby to był chroniący talizman.
Hellion postanowił w tym czasie pokręcić się po zamku, znów zażyć gorącej kąpieli, zajrzeć do kuchni, gdzie uśmiechem i słodkimi słowami udało mu się oczarować kucharki, które częstowały go najlepszymi kąskami szykowanymi na ucztę. Tłuste mięsiwa były tym, czego potrzebował przed ucztą i jak sądził zachłannymi kolejkami mocnych trunków. Najdał się ich więc nieco, czasem wręcz na siłę wciskając je w siebie, by nie urazić żadnej kuchennej, która ukradkiem wciskała mu w usta najlepsze kąski mięsa czy wybornych ciast.
Wieczór nadszedł szybko, więc wojownik skierował się do sali, o której mówiła kolorowooka dziewczyna. Było w niej już kilkadziesiąt osób, kobiet i mężczyzn i wśród nich dostrzegł Hellion znajomą sylwetkę, bujne włosy i z lekkim uśmiechem ruszył w jej stronę do czasu, aż nie zobaczył jednego z ludzi z Horazona zmierzających w jej stronę. Przyśpieszył więc krok i rozsiadł się obok, skłaniając się nieznajomemu.
- Witaj pani. Wypoczęłaś? - zaczął rozmowę spokojnie, unosząc kącik ust. Twarz jego jednak zmieniła się w kamień, albowiem dostrzegł w tłumie damę o JEJ obliczu, tych jasnych włosach i grymasie radosnym słanym w jego stronę. Minęła ona grupkę ludzi i znów była to obca osoba, wyglądająca zupełnie inaczej. Chwilę, sekundę później podeszła do nich inna panna z tacą pełną kielichów. Uniósł więc Hell wzrok i skamieniał.
Widział twarz. Znajomą, wyrytą we wspomnieniach niczym posąg marmurowy prześladujący go nocami Jednocześnie tak radosną z iskierkami znajomymi, w których zakochał się raz pierwszy i każdy kolejny, gdy je widział. Patrzyła na niego i wzrok powoli jej bielał, zmieniając się w pułapkę bez wyjścia, trupi wzrok pożerał go, a sine wargi wykrzywiały się w uśmiechu, ukazując złotookiemu widok okropnego robactwa wijącego się w jamie ustnej. Pisk wypełnił jego uszy, a słodko mdlący zapach zgnilizny dostał się do jego nozdrzy i dopiero ktoś obok biorący kielichy z trunkiem oderwał go od tej podłej zmory. Gdy wrócił wzrokiem do tego obrazu, jej już nie było, zamiast tego trafił na piwne oczy podkreślone łagodnymi bruzdami powstałymi od delikatnego uśmiechu.
- Piwa czy miodu panie? - zapytała kobieta. Bez słowa dla siebie wziął piwo, a przed Calistą postawił naczynie ze słodkim pszczelim nektarem.

Chwilę później pojawił się Hasten, na szczęśćie Hell opanował się już na tyle, by powitać go z chytrym i wymownym uśmieszkiem.
- Witaj moja czystego serca jaskółeczko – powitał przyjaciela. - Właściwie to wasze wesele – uniósł kielich, najpierw patrząc na dumnie niosącą się młodą kobietę, która niepewnie skryła się przed ciekawskimi spojrzeniami innych.
Zabawa trwała w najlepsze, przyjaznym skinieniem powitał rudowłosego siadającego naprzeciw i w równie towarzyskim geście uniósł kielich. Słuchając tych wszystkich historii, bawił się znakomicie, zapominając o zdenerwowaniu, właściwie to zganiając ten wcześniejszy miraż na zmęczenie wynikające z niedospania i podłego czaru wiedźmy. Czy jednak Słoneczna Pani, której symbol nosił od dziś na piersi, nie powinna go i przed tym ustrzec? Właściwie to nie pora na rozprawianie i rozmyślanie o tych sprawach. Tak więc szukając zapomnienia w alkoholu, zachęcony łupinkowym toastem, sam wychylił zawartość kielicha do dna.
Słuchał z uwagą historii wszelakich, ale w końcu sam znęcony atmosferą i procentami sam zechciał opowiedzieć swoją przygodę.
- Skoro przy jeleni temacie jesteśmy, historię opowiem ja swoją. Wszak każdy z nas miewał przygody szaleńcze zwieńczone raz wspomnieniami miłymi, innym razem supłami i mrowiskiem – w tej chwili uniósł kielich w stronę wcześniej wspomnianego przez przyjaciela towarzysza, który najpierw zmierzył ich obu zimnym spojrzeniem, a następnie uśmiechnął się, unosząc kielich.
- Byłem i ja kiedyś młody i głupi, chociaż młody jestem nadal. - zaśmiał się.
- Dziś głupszy jeszcze bardziej – dodał ktoś z tłumu rozbawionych i podchmielonych towarzyszy.
- Z grzeczności nie przyłożę – odparł Hellion, rozglądając się za cwaniaczkiem, jednak stwierdził, iż nie warto tracić energii.
- Jak więc wspomniałem, było to dawno, lecz nie na tyle by wiek zdarzył swe piętno odcisnąć na licu czy pamięci. Nowy byłem w szeregach wujowskiej kampanii, ciekawy świata wybrałem się na targowisko zamorskich podróżnych. Egotyczne tam były nie tylko towary, ale i panny urodą kuszące. Oczywiście nie tak jak piękne panie towarzyszące nam dziś – tu skłonił się lekko, wzrokiem podążając po kilku niewieścich licach.
- Urocze i kuszące, zwłaszcza dla młodzika, jakim byłem. Jedna z nich szczególnie miła i przyjazna zaproponowała mi schadzkę. Nie skończyło się na jednej nocy, lecz panowie któregoś razu nie czekała na mnie panna egzotyczna o cynamonowej skórze, lecz ojczulek tej niewiasty słodkiej niczym miód z malin. Przekleństwa rzucając. W języku całkiem mi wtedy nieznanym. Chyba nie wiedział z kim ma do czynienia, bo ni strachu, ni obrzydzenia. Myślałem, że zwyczajnie mnie złaja i pójdzie, ależ zdziwienie było większe, kiedy rano obudziłem się jako...panna. Piękna o licu gładkim.
- I wdzięki twoje cały oddział pamięta – skwitował Haran, który dociskał do siebie jakąś drobną piegowatą blondynkę niemającą więcej niż dziewiętnastu wiosen, która przymilnie tuliła się do swego męża barana. Hyron zaś się uśmiechnął. Krótko i oszczędnie.
- Większym problemem dla oddziału było pojęcie, że panna ta nie jest naiwnym podlotkiem, ale jednym z nas. Nieprędko się połapaliśmy albo połapać się nie chcieliśmy – wtrącił swoje przywódca. - Zwłaszcza ty Haranie byłeś uparty niczym baran. - Nawiązał jeszcze do zwierzęcej natury jeźdźca.
- Nie ma się co dziwić, w końcu nie byłem pierwszą lepszą dziewką wiejską. Włosy miałem gęste i długie, jak jedwab drogi i heban czarny, kibić smukłą, a oczy czarną rzęsą kraszone. Gdyby nie płaszcz czerwony, to byście nie uwierzyli. Na szczęście opatrzność boska i wujowskie wstawiennictwo pozwoliło mi uniknąć dalszej klątwy i nachalnego towarzystwa Harana. Tak oto przez dzień cały dane było mi być niewiastą, co pół oddziału zbajerowała i jednemu baranowi serce i żebra złamała. Nie przeproszę panowie, wyście się dali – uniósł kielich w stronę wuja i upił zawartość w geście toastu.
Radośnie klapnął pomiędzy Calistą a Hastenem i napełnił kielich kolejną porcją trunku.
Valeriane
Posty: 3
Rejestracja: pt cze 04, 2021 6:13 pm

Callista

Post autor: Valeriane »

Callista von Devivere

Sen przekształcał się w jawę stopniowo, za pośrednictwem obrazów. Tych istniejących na krawędzi obu stanów, w najpłytszej fazie snu tuż przed samym wybudzeniem – ale wciąż istniejących w niebycie, bez czasu, miejsca i świadomości własnego ciała. Przekształcał się chaotycznie.

Callista śniła o weselu, tym strachu mieszającym się z pewnością siebie; o szarym, znoszonym i surowym płaszczu oraz o szramie znaczącej twarz smukłego mężczyzny o wodnistych oczach, za którymi bez wątpienia skrywał się potwór; o cieniach przeobrażających się w realne kształty zwierząt, żywych, pulsujących w blasku zielonkawego światła jakiego nie widziała nigdy wcześniej; o ciasnych, dusznych alejkach targowiska i gnijącym ciele młodszej siostry, której słowa raniły dotkliwiej niż mógłby sztylet żywe tkanki; o niekończącej się, wyczerpującej jeździe przez obce krainy w niewygodnym siodle dzielonym z mężczyzną i jego zapachu; o krwi pokrywającej twarz męża i własnym przerażeniu; o złotych oczach błyszczących w świetle świec. Obrazy nakładały się na siebie i przenikały irracjonalnie, tym samym tworząc kompletnie niezrozumiałą całość, a miejsca i osoby zlewały się w jedno tylko po to, żeby zaraz rozpierzchnąć się w tysiące odrębnych bytów. Chciała się czegoś złapać, zatrzymać, wziąć oddech do zalepionych płuc i odpocząć, ale nie mogła nawet drgnąć. Nie miała żadnego wpływu na otaczający ją, falujący gwałtownie w kolejnych zmianach otoczenia świat.

Wreszcie niespodziewanie wyrwała się ze snu – a może raczej wyrwało ją coś ze świata zewnętrznego. Otworzyła oczy, ostrożnie, choć w komnacie panował przyjemny półmrok rozświetlany tylko wąską stróżką zachodzącego słońca przedostającego się przez niewielkie okno. I wtedy wszystko wrócił. Wyciskająca powietrze z płuc świadomość, że to nie był wyłącznie zły sen.

Natłok wydarzeń z ostatnich godzin – dni? – oraz związanych z nimi emocji przycisnął jej ciało niewidzialnym ciężarem do materaca. Jeszcze przez kilka dłużących się uderzeń serca leżała bez ruchu z niemożliwym do pozbycia się wrażeniem, że jest nawet bardziej zmęczona niż przed zaśnięciem i naraz niepokojącym odkryciem, że potrafi dokładnie wskazać każdy mięsień obolałego ciała; nawet takie, o których istnieniu nie miała dotychczas pojęcia. Przeciągłe jęknięcie wyrwało się z jej ust, kiedy wreszcie podjęła pierwszą próbę obrócenia się na drugi bok. Natychmiast zagryzła dolną wargę.

Nienawidziła siodła i optymizmem wcale nie napawał fakt, że jeszcze bóg wie ile kolejnych dni spędzi właśnie w nim.

Kiedy udało się jej podnieść na łokciach i omieść spojrzeniem komnatę, w której się znajdowała, Callista natychmiast wyłapała kilka istotnych szczegółów. Przede wszystkim zmieniła się osoba; zamiast ciemnowłosego Jeźdźca, z krzesła przystawionego do łóżka spoglądała na nią spokojnie i cierpliwie nieznajoma dziewczyna. Zniknęły wszystkie jego rzeczy z wyłączeniem książki, która leżała obok poduszki, a w pomieszczeniu robiło się ciemno, musiał więc zapadać zmierzch.

— Ile czasu spałam? — zapytała ochrypłym głosem i zdała sobie sprawę, jak bardzo jest spragniona.

— Musi być kilka dobrych godzin. Choć Jeździec z klanu Czerwonych Płaszczy wyszedł nie dalej jak trzydzieści minut temu — odparła bez grama maniery cechującej służki pracujące w dworze, w którym Callista wychowywała się na nowo w High Hallacku. Jeśli nieznajoma miała jakieś słowa komentarza co do spędzania nocy z mężczyzną, całkiem stosownie zachowała je dla siebie. A może po prostu wzięła ją za jego nowo przybraną małżonkę.

Callista mruknęła coś niezrozumiale w odpowiedzi i podniosła się z trudem do siadu. Od jazdy bolały ją całe wnętrza ud oraz kręgosłup i poza zwilżeniem gardła nie miała chęci na nic innego jak tylko na kolejną drzemkę.

— Wstań. Pomogę ci się umyć i ubrać na ucztę — dodała jej niezrażona towarzyszka, bez cienia służalczości, za to jakimś rodzajem nakazu kryjącym się w głosie. Zupełnie jakby składała propozycję nie do odmówienia, ale na dźwięk tych słów Callista zamarła.

— Na co? — powtórzyła tępo, przenosząc prosto na kobietę cały ciężar spojrzenia.

— Horazon wyprawia ucztę w sali biesiadnej, na którą zaprosił wszystkich gości — wyjaśniła wciąż tym samym, spokojnym tonem, przybierając jednocześnie minę pełną politowania, która nie spodobała się Calliście.

— Wspaniale. Obecność obowiązkowa, jak mniemam? — warknęła pod nosem i zwlekła się z łoża.

Dziewczyna nie odpowiedziała; uśmiechnęła się za to w jakże szczególny sposób, który Calliście spodobał się nawet mniej niż wcześniejszy, bardzo subtelny rozkaz czy traktowanie jej jak niezbyt rozgarniętej. Ostatecznie Callista nie mogła się jej szczególnie dziwić; nie zachowywała się dotychczas w jej obecności w sposób, który wskazywałby na istnienie mózgu pod blond włosami. Zamiast podejmować dyskusje, w które dziewczyna nie zamierzała dać się wciągnąć, ze zrezygnowaniem robiła wszystko, co ta jej kazała. W łaźni, do której ją zaprowadzono zrzuciła z ulgą podróżny strój i zanurzyła się w ciepłej wodzie. Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu musiała sama umyć włosy i ciało, ale okazało się to być przyjemną odmianą od nadskakujących z każdej strony, uległych służących, którymi swego czasu gardziła.

Wreszcie wykąpana, z wyszczotkowanymi i wciąż wilgotnymi włosami skręcającymi się na jej plecach w fale, stanęła nago pośrodku niewielkiej łaźni i wybrała jedną z prostych, bawełnianych sukien podsuniętych przez dziewczynę o dwukolorowych tęczówkach. Szerokim pasem zebrała ją w talii, choć pasowała na nią niemal idealnie, po czym dość bezwiednie przesunęła dłońmi po udach. Materiał sukienki był miękki pod palcami i zapewniał ciepło, poza tym przyjemnie pachniał czymś korzennym. Wychodząc z łaźni nie mogła odeprzeć myśli, że oto zaznała luksusu, który wiele lat temu uznawała za zbyteczny, a o którym marzyła w ostatnich dniach.

W lepszym humorze i z przyzwoitym samopoczuciem skierowała się w tą stronę, w którą zdążała zdecydowana większość mieszkańców i gości zamku. Idąc samotnie, nie mogła pozbyć się wrażenia dziwnego falowania gdzieś na peryferiach widzenia, ale ilekroć odwracała wzrok żeby przyjrzeć się dziwnemu zjawisku, wszystko okazywało się być zupełnie normalne. Zignorowała więc to wrażenie – zrzuciła je na karb zmęczenia – i tylko przyspieszyła kroku, żeby szybciej znaleźć się między ludźmi, których mogła określić mianem znajomych, chociaż nie przyjaznych. W sali biesiadnej przez chwilę rozglądała się po twarzach zgromadzonych, aż na dłużej zatrzymała się na Horazonie. Jak to mówił jej zacny małżonek? „Trzymaj się od niego z daleka?”

Z chytrym uśmieszkiem usiadła najbliżej jak się dało, ledwie trzy kobiety dalej niż gospodarz, a ponieważ tych kręciło się przy nim całe stado, wmieszała się w otoczenie idealnie. Chciała czegoś się o nim dowiedzieć, a taka uczta wydawała się perfekcyjną ku temu okazją. Z resztą zaraz przysiedli się do ich stołu dowódca ich kompanii oraz Aira. Siadający obok niej mężczyzna zaskoczył nieco Callistę – nie spodziewała się towarzystwa tutaj, wśród obcych ludzi. Zrozumiała lepiej, kiedy spojrzenie zatrzymało się na kruczoczarnych kosmykach swobodnie opadających na czoło i przysłaniających bursztynowe tęczówki. Słysząc jego grzecznościowe pytanie, Callista przypomniała sobie o każdej nitce mięśnia ciągnącej żywym bólem przy najdrobniejszym nawet ruchu. Odpowiedź mogła więc być tylko jedna.

— Tak. — Nie. — Ale dziewczyna, z którą mnie zostawiłeś, panie... — zmieniła temat i omiotła pobieżnym spojrzeniem twarze ludzi zgromadzonych na sali. Nie zauważyła nigdzie nieznajomej o charakterystycznych tęczówkach. — To chyba jedna z tych, które cię wypatrują choć jeszcze o tym nie wiesz — rzuciła swobodnie, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy o kobietach. Uśmiechnęła się wrednie pod nosem i zerknęła w bok, na mężczyznę, żeby zobaczyć jego reakcję i przekonać się czy rozumie co Callista miała na myśli wypowiadając właśnie takie słowa.

Dopiero kiedy jej wzrok zatrzymał się na złotych tęczówkach, zdała sobie sprawę, że Hellion w ogóle jej nie słucha. Wpatrzony gdzieś w dal ponad jej ramieniem z twarzą stężałą, zupełnie jakby zamarła na niej marmurowa maska, mężczyzna ani nie drgnął i nie zwracał już na nią najmniejszej uwagi. Natomiast Calista wręcz przeciwnie – widziała wszystko. Przyglądała się mu uważnie, kiedy podnosił wzrok na kobietę z tacą proponującą im picie niby służąca z High Hallacku. Hellion siedział blisko, tuż obok niej i właśnie dlatego nie umknął jej żaden detal, żaden rys twarzy i odbicie w źrenicach mężczyzny.

Zaintrygowało ją to, co w nich zobaczyła.

Tym większy żal spowodowało pojawienie się kolejnego Jeźdźca, który swoim przybyciem przedwcześnie wyrwał go ze stanu, w jakim znalazł się Hellion. Callista niechętnie przeniosła spojrzenie na chłopaka, a zaraz potem na stojącą u jego boku kobietę. Wtedy pomiędzy jej brwiami pojawiła się ledwie dostrzegalna zmarszczka; czy naprawdę mogłaby przegapić taką egzotyczną piękność w sznurze szarych, nudnych, pospolicie ładnych panien dołączających kompanii? Nie, była pewna, że jej nie widziała. Musiała więc pochodzić z tego zamku, choć takie założenie budziło kolejne pytania, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.

Dalsze rozmyślania w tym temacie przerwały jej gwałtowne wybuchy śmiechu przeplatane pijackimi, sprośnymi opowieściami, które rozlegały się teraz z każdej strony sali biesiadnej. Stłumiła ciężkie westchnienie i nieco zbyt szybko jak na swoje skromne możliwości wypiła zawartość postawionego przed nią kufla. A potem bezceremonialnie położyła łokieć na blacie lepiącym się od porozlewanego przez pijanych biesiadników alkoholu i wsparła brodę na wnętrzu dłoni, siedząc tak nieco przygarbiona nas stołem, z przekrzywioną głową, wciąż jednak czujnie obserwując otoczenie. Zdecydowanie nieelegancko, ale w dupie miała postawę i maniery, kiedy mało kto dookoła był na tyle trzeźwy, żeby w ogóle to odnotować.

Jakim cudem mężczyźni zdominowali ten świat skoro byli tak prymitywni?

Niestety jakakolwiek logiczna odpowiedź na tak postawione pytanie od zawsze wymykała się z palców Callisty. A jej myśli wciąż i wciąż wracały do nieprzytomnego Halse’a, do nowego pojęcia samotności i odrzucenia oraz do wizji przyszłości, jaka ją czeka następnego dnia jeśli jej mąż nie odzyska świadomości. Jaka czekała ją już tej nocy? Nie czuła się bezpiecznie na korytarzach, gdzie wodziły za nią wygłodniałe spojrzenia dzikich zwierząt kryjących się w człowieczej formie. Już raz jeden z nich próbował ją wziąć siłą i nie było powodów, dla których nie miałby zrobić to ponownie. A ona straciła jakąkolwiek formę ochrony.

Poza jednym, dość niepewnym oparciem, które trafiło się jej przypadkowo. Callista zerknęła z ukosa na siedzącego obok mężczyznę, który właśnie skończył swoją nierzeczywistą historię i wesoło napełnił swój kielich. Nie mogło być mowy o zaufaniu. Ale może uda jej się jakoś wykorzystać jego rzekomy honor i jego zainteresowanie? Stwierdziła, że jeśli tylko będzie dostatecznie ostrożna, nie wszystko musi malować się w ciemnych barwach.

Poza tym nigdy, nieważne ile kufli słodkiego nektaru później, nie zamierzała zapomnieć po co wciąż zmusza się do wstawania z łóżka każdego kolejnego poranka.

— Ileż bym dała za zamianę w mężczyznę na jeden dzień — skwitowała, uprzejmie nawiązując do wysłuchanej opowieści. Nie wyprostowała się jednak ani nie zadała sobie wysiłku jakiegokolwiek poprawienia pozycji na bardziej przynależną damie, skręciła tylko głowę w ten sposób, żeby móc spojrzeć na Helliona i siedzącą za nim parę. Leniwie sięgnęła po kolejny kufel, chcąc utrzymać przyjemne szumienie w głowie i ten znajomy stan błogości, który rozpościerał się nad jej myślami. — Ale kto przesądzi o wyniku waszych zmagań teraz, kiedy Horazon — urwała i uśmiechnęła się, a w tym grymasie kryło się coś złośliwego — tak okropnie zaniemógł? Słyszałam cudowne obietnice w zamian za najwyborniejszą opowieść — dodała, kierując to pytanie głównie do Helliona, po czym przesunęła spojrzenie w bok, na przystojnego, choć wyglądającego na wciąż bardzo młodego Jeźdźca i siedzącą z nim kobietę. — Nie mieliśmy przyjemności. Nazywam się Callista i zostałam żoną Halse’a z klanu Szarych Płaszczy — przestawiła się i nawet się nie zachłysnęła przy wypowiadaniu tych niesmacznych słów.

A przynajmniej jeszcze jest.

— Ciebie, zdaje się, nie widziałam wcześniej — dodała z bezpośredniością, na którą nie zdobyłaby się gdyby była trzeźwa, wreszcie utkwiwszy spojrzenie w ciemnowłosej piękności.

ODPOWIEDZ