What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]

Awatar użytkownika
goblin1
Posty: 8
Rejestracja: pt maja 16, 2025 7:00 pm

Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]

Post autor: goblin1 »

A żeby cię cholera jasna.

Nie powiedział, oczywiście, Remus ‒ na jego twarz wstąpił nikły, blady uśmieszek, choć spojrzenie pozostało nieruchome, nie opuszczając twarzy Dunkana. Ekspresja chłopaka dobitnie oznajmiała, co sądzi o takim pesymizmie. No, przynajmniej dla postronnego obserwatora ‒ gdyby Cassius nie ścisnął mu trzewi jak dobrze odleżany bigos, zapewne nie drgnęłaby mu nawet powieka. A tak…
Naraz jego uwagę i myśli zajęła Maria ‒ pożegnał Dunkana nieobecnym skinieniem głowy, przesuwając na kobietę zmartwione nieco spojrzenie. Linia jego ramion widocznie się napięła ‒ pamięć mięśniowa wchodziła w automat, kiedy miał do czynienia z poddenerwowanym templariuszem.

Porozmawiamy o tym na górze.
Jak chcesz ‒ mruknął, zaskoczonym spojrzeniem odprowadzając templariuszkę spojrzeniem. Pod ladą jego dłonie zacisnęły się kurczowo na ławie, jakby bał się, że samo napięcie zaległe między kobietą a karczmarzem zdmuchnie go z siedzenia.

Mimo to przewidywany wpierdol nie nadszedł. Skinął jej sennie głową i rozpoczął wdrapywanie się po schodach.
*
Silił się na brak reakcji zewnętrznej na wściekłe szamotanie Marii. Miał tyle oleju w głowie, żeby zająć łóżko w pewnej odległości od templariuszki, gdyby tej na rychłym haju zachciało się, dajmy na to, rozmontowywać łóżko i rzucać szczeblami w przypadkowych nieszczęśników. Obserwował ją jednak kątem oka, nawet obrócony ‒ nie zamierzał przecież spuszczać gardy, uwięziony z tygrysem w jednej klatce. Nigdy nie widział tygrysa, tylko w książkach. Wystarczała mu jednak wiedza, że był ludożerny. I elfożerny też na pewno.

Nie ukrywał jednak, że sam proces zażywania lyrium budził w nim wścibską ciekawość ‒ widział templariuszy przed i po, ale nigdy w trakcie. Z jakiegoś powodu robili to po cichu, w zapyziałych komnatach. Narkomańska wiedza tajemna ‒ prawie zachichotał, ale język utknął mu między zębami.
Miał nadzieję, że trzask płomieni zagłuszył empatyczny syk bólu, który wyrwał mu się spomiędzy górnych jedynek na widok ostrza zatapiającego się w nadgarstku. Nie mrugał, wpatrzony w ten dziwaczny rytuał, który w swojej ogólnej obrzydliwości był nagle, w tej ciemności i przy tym ogniu, całkiem… magiczny. Och, przebiłaby mu się pięścią przez czaszkę, gdyby teraz wypowiedział swoje myśli na głos.

Zakryty kołdrą po uszy zacisnął powieki, kiedy Maria przesunęła spojrzenie na niego. Nie miał wątpliwości, że wiedziała, że nie śpi. Niepewnie otworzył jedno oko, potem drugie.
Cassius gdzieś poszedł. Mimo odwołanej burzy serce Remusa pozostawało zaciśnięte. Demon jak demon, ale jego obecność była czasami… cóż. Teraz, Remku, musisz być dzielnym chłopcem.

Jestem całkiem niezły w zasklepianiu ran ciętych i tępych ‒ wymamrotał sennie Remus, wychylając głowę ze swojego pierzynkowego kokonu ‒ nie musisz cierpieć bez sensu. Mogę ci ulżyć. Będzie swędziało, ale to mała cena.

Jego trwała i nieustająca uraza do templariuszy pukała się w głowę. Bądź co bądź jakiś procent bólu jej się należał, mówiła. Remus przeklinał czasem swoje miękkie serce. I miększą dupę.

evil cousin of @goblin
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 136
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]

Post autor: Einsamkeit »

My Creator, judge me whole:
Find me well within Your grace.
Touch me with fire that I be cleansed.
Tell me I have sung to Your approval.

O Maker, hear my cry:
Seat me by Your side in death.
Make me one within Your glory.
And let the world once more see Your favor.

For You are the fire at the heart of the world,
And comfort is only Yours to give.


Głosy braci i sióstr z Zakonu, śpiewających pieśń w Katedrze podczas wieczornych modłów, wzbijał się w jej umyśle, im bardziej palący, głęboki i nieznośny był ból. Nie mógł równać się z tym, który jej towarzyszył podczas wypalania rany na plecach - jedna był na tyle drażniący, że utrzymywał umysł w stanie pobudzenia i wyjątkowo klarownej czystości.
Kobieta uniosła wzrok, słysząc cichy syk bólu, niemal stapiający się z trzaskiem płomieni. Lyrium wyostrzało zmysły i zdolności Templariuszy; nie czuła co prawda tego poczucia siły, potęgi, wrażenia, że mogłaby przenosić góry - jednak teraz, pod wpływem bólu i tej nagłej jasności umysłu, rejestrowała znacznie więcej. Niejeden człowiek czułby się przytłoczony nadmiarem wrażeń, jednak ona przywykła. Tak jak zresztą każdy członek Zakonu.
Czy to dlatego ich umysły tępiły się tak szybko? Jak wysłużone, wyszczerbione ostrze, znużone latami walk?
- Nie. - głos kobiety był opanowany i spokojny. Odetchnęła głęboko; przez moment drżący oddech wisiał w powietrzu, zawieszony, drgający, podczas, gdy ona wpatrywała się w płomienie, zbierając myśli. - To ból utrzymuje mnie na powierzchni. Komfort stępia umysł.
Z tymi słowy przeniosła wzrok na młodego maga. Remus, leżący na swoim łóżku i wpatrujący się w nią wielkimi oczami, przypominał jej w tej chwili wystraszone dziecko, pragnące przytulić swojego pluszowego misia.
Kobieta odsunęła się od kominka, nie bez wysiłku. Rana się zamknęła. Nie będzie ładnie się goiła, to wiedziała już teraz. Ale nie będzie się też paprać. Podniosła się po chwili i przysiadła ciężko na krześle, bokiem do Remusa. Sięgnęła do pasa, chcąc wyczyścić swój nóż. Krew i błękit lyrium mieszały się ze sobą na ostrzu.
- Czego szuka twój demon i kim jest? - zapytała krótko, rzucając mu ostre spojrzenie. Służyła w Zakonie od lat. Widziała najróżniejszą gamę tych piekielnych stworzeń. Od próżnych, podstępnych jak żmije demonów namiętności i pożądania, gotowych opleść ofiarę siecią słodkich słówek i odurzyć ją w najbardziej dogodnym momencie, usypiając jej czujność, po demonów zazdrości, noszących twarze innych niczym maski. Demonów dumy i nieopanowanego, nieokiełznanego gniewu, nie tak prymitywnego jak zwykły demon furii; chciwość była wyjątkowo rzadka. Lub wiedziała, jak się maskować. Wszakże Templariusze nie byli wszechwiedzący - a demony, szczególnie te stare, były biegłe w sztuce ukrywania się przed ich oczyma. Nieraz przybierały tak przekonujące maski, że nawet najbardziej doświadczeni żołnierze Zakonu mieli problem, by je rozróżnić.
Większość jednak nie miała swojej tożsamości. Pamiętały, co je tworzyło - gniew, nienawiść, żal, smutek. Pamiętały swój narzędny cel. Rzadkością był demon, który pamiętał, kim jest. Imshael był pod tym względem cholernie wyjątkowy, odnotowała machinalnie, odrywając wzrok od noża i znów zerkając na Remusa.
A najprościej było, tak naprawdę, zabić ich wszystkich, westchnęła do siebie. Niestety, Dowódca Velen nie chciał nigdy zastosować Unieważnienia, niezależnie od okoliczności. I zawsze trzeba było się bujać z tradycynymi… sposobami.
- Lub, inaczej: demonem czego jest? - dodała krótko. Sądząc po tym, co miała okazję zobaczyć, demon był wyjątkowo dumny - z siebie lub swoich umiejętności, skoro nie pozwalał się zdominować swojemu nosicielowi. Nie współpracował. Nie ukrywał się - nawet mimo tego, że mogło to zabić Remusa, gdyby trafiło na bardziej krewkiego lub tchórzliwego Templariusza.
Sama mogłaby się teraz pozbyć tego dzieciaka. Jaki miałaby kłopot? Teraz wydawał się być sam, na tyle, na ile potrafiła to ocenić. Acz nie mogła mieć absolutnie stu procent pewności, zwłaszcza że demon wydawał się być przebiegły - jak zresztą wszystkie te cholerstwa - i mógł się nieźle ukrywać.
Ale nie zamierzała go zabijać. Póki co chłopak był użyteczny i pomocny, a demon nie podniósł na nich ręki… jeszcze. Działał w samoobronie. Co wcale nie oznaczało, że któregoś dnia nie obudzą się w rzeźni. W momencie, w którym będzie za późno.
Musiała zdobyć czerwone lyrium. Za wszelką cenę. Być może gdyby udało się wpaść na trakcie na Czerwonych…
- I, na boga, co ci uderzyło do głowy, zapraszać demona do swojego ciała? Aż tak źle było ci w twoim Kręgu, chłopie? Młody chłopak z ciebie. Miałeś całe życie przed sobą - dodała ciszej, zmęczonym tonem głosu. Nóż zamigotał w blasku płomieni, rzucając jasny błysk na ścianę. Nie pytała o to wszystko po to, by się zaznajomić z Remusem, czy żeby okazać mu troskę. To było jej obce. Szukała rozwiązania problemu.
Nie opłacało się zostawiać go samego. Gdyby trafił w niepowołane ręce, Czerwoni Templariusze mogliby napotkać wkrótce dwa razy większy problem, niż cholerni żołnierze Inkwizycji, którzy powoli zaczynali pojawiać się na coraz większej ilości traktów.

Awatar użytkownika
goblin1
Posty: 8
Rejestracja: pt maja 16, 2025 7:00 pm

Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]

Post autor: goblin1 »

Remus westchnął i usiadł na łóżku, owijając się kołdrą. Włóknina drapała nieco, ale to dobrze ‒ stanowiła pewien gwarant, że nie zaśnie w pół słowa.

Komfort stępia umysł ‒ spuścił wzrok, marszcząc lekko brwi. A ból odcinał od zmysłów, stopniowo zabierając poczucie życia. Nie zamierzał się jednak kłócić. Wszakże Cassius zawsze powtarzał, że wszystkiego trzeba po trochu.
Skoro tak sądzisz ‒ odparł dyplomatycznie, miękkim tonem. Zapatrzył się w migoczący w świetle płomienia błękit na ostrzu. Zdawał się z trudem łączyć z krwią ‒ upragniony fiolet, którego spodziewał się Remus w wyniku mieszanin cieczy, nie nadszedł.

Ależ to lyrium to jest jednak świństwo.

Chwilę mu zajęło zarejestrowanie pytania. Drgnął zaskoczony, odruchowo szczelniej owijając się kołdrą. Och, cholera jasna.
Jednocześnie, czego spodziewał się po wytrawnej templariuszce?
Z tyłu głowy wiązała mu się urwana myśl: Cassius… Mimo to urwał wpół wątku. Poradzi sobie sam. Był zmęczony uciekaniem, choć jego ucieczka trwała stosunkowo krótko.

Miałem, tak. Całe piękne życie w wysokiej wieży, znając na pamięć każdą jedną cegłę ‒ wysyczał z większą drwiną, niż chciał. Mimo starań zdarzało mu się być porywczym, zbyt szybko wpadać w gniew, który potem rozpaczliwie tłamsił. Czasami zdawało mu się, że z serca i żołądka wylewa mu się gorycz i parzy, a w środku mu coś gnije. Młodych magów kontroli nad emocjami uczyli starsi magowie ‒ jeszcze bardziej stłamszeni, ich niechęć i nienawiść upakowana jeszcze szczelniej. Hodujecie nas jak świnie na rzeź, od dziecka ‒ odbił mu się echem czyjś wrzask, kiedy wydarzyło się nieuniknione. W Kręgu wieść o zamachu w Kirkwall została przyjęta dwojako: jedni, z nadzieją ‒ koniec męki. Drudzy, wśród nich Remus, ze ściśniętym sercem ‒ koniec nas. Mało spał w tamtym czasie, z palcami zaciśniętymi na włożonej pod materac różdżce. Panowała pewna nerwowa rezygnacja. Oczekiwanie na Prawo Unieważnienia.

And so is the Golden City blackened
with each step you take in my Hall.
Marvel at perfection, for it is fleeting.
You have brought Sin to Heaven
and doom upon all the world.

Odetchnął, rozwierając zaciśnięte palce. Źle zaczął. Mimo to nie mógł już zahamować kolejnych słów.
Nie musisz udawać, że widzisz nas jako istoty rozumne. Ja sam uważam was za bezmyślne narzędzia ‒ piękne to będzie epitafium. Młody mag ze zmiażdżoną czaszką, poległy w bitwie pod karczmą…

Zbladł, kiedy dotarło do niego co powiedział. Jego ręce drżały, ale nie spuszczał ciemnych oczu z Marii. Wyglądał trochę tak, jakby pogodził się z perspektywą niechybnej śmierci.

A najbardziej byłem szczęśliwy ‒ ciągnął cicho, prawie szeptem ‒ kiedy wybiegłem z wieży i poczułem pod stopami trawę. Kiedy mogłem włożyć dłoń do wody, która nie znajdowała się w misie ani balii. Kiedy nie musiałem już wspinać się w górę i w dół, tylko biec przed siebie albo iść do tyłu.

Gdy ktoś się boi, jest samolubny. Kiedy prowadzili mnie na mój Harrowing, już źle się działo. Byłem pewien, że kiedy tylko wrócę do siebie, niezależnie od wyniku rytuału, wszyscy nadzieją mnie na swoje ostrza. Ogarnęła mnie panika. ‒ pamiętał swoje myśli, odczucia. Dziecinne, zapętlone to niesprawiedliwe!

Chciałem żyć. Chciałem mieć się jak obronić. Chciałem zachować godność i nie być traktowany jak coś roznoszącego zarazę. Chciałem wielu rzeczy na raz i prawie się tym zadławiłem.

Uśmiechnął się gorzko. Cóż, przynajmniej Maria dostała swoją odpowiedź odnośnie natury demona.

Postąpiłem wyjątkowo głupio, tak. Ale on szukał swojej poprzedniej towarzyszki, od której został oddzielony siłą. Zrobiło mi się go szkoda. Prawdopodobnie naiwnie nabrałem się na starą sztuczkę. Mimo to… dobrze jest nie czuć się samotnym.

Otulony kołdrą Remus wyglądał naprawdę żałośnie. Mimo to rozbłysła mu w oku jakaś iskierka złośliwości.

Jeżeli podejmiesz decyzję o mojej egzekucji, przynajmniej zobaczyłem trochę Fereldenu. Dobrze jest doświadczyć widoków innych, niż ogromne jezioro za oknem.

evil cousin of @goblin
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 136
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: What lies beneath [Dragon Age, 3, fantasy]

Post autor: Einsamkeit »

Kobieta również przypatrywała się lyrium, leniwie spływającemu w dół ostrza. Powoli, powoli… lyrium nie mieszało się z krwią - zamiast tego wydawało się żłobić swoją własną ścieżkę. Oboje mogli dostrzec, jak wędrowało na boki, rozprzestrzeniając się niczym żyły. Ciche, delikatne mruczenie w tyle głowy relaksowało, uspokajało, niemalże kołysało - aż do momentu, gdy padły pierwsze słowa Remusa. W następnej sekundzie napłynęła furia - gwałtowna, nadchodząca w zaledwie jednej chwili, paląca niemal aż do kości.
Jakim prawem taki pierd, żyjący bezpiecznie w czterech ścianach, śmiał jęczeć o swoim życiu?
Jej twarz stężała, a brew jedynie drgnęła, gdy dosłyszała ten jadowity syk - acz bogowie jej mogli być świadkami, jak bardzo powstrzymywała się w tym momencie, by zwyczajnie mu nie wcisnąć twarzy w kamienną ścianę za nim. To lyrium nie dodawało jej tyle siły, co czerwone: czaszka nieszczęsnego maga nie pękłaby na wpół pod wpływem zmiażdżenia. Ale sama myśl o tym była kojąca - tak jak wyobrażanie sobie nieszczęsnego Remusa, padającego ofiarą morderstwa. O, ileż tu było możliwości…!
Nikt nawet by go nie szukał. Nikt nie zadawałby żadnych pytań. Jak zresztą zawsze…
Ze sporym wysiłkiem powstrzymała się, by na twarzy nie wykwitł uśmieszek. Co najwyżej kącik ust drgnął w ni to rozbawionym, ni to pogardliwym grymasie. Wzrok opuściła na nóż, czyszcząc go automatycznymi, wyćwiczonymi ruchami.
Tak było łatwiej, niż patrzeć na tego małego zasrańca, jęczącego nad swoim własnym życiem. I chociaż korciło ją przerwać mu, powiedzieć “życie nie jest, kurwa, sprawiedliwe, i to dotyczy nie tylko ciebie”, nie zrobiła tego. Jedynie rzuciła mu krótkie, rozdrażnione spojrzenie, wciąż słuchając tego, co miał do powiedzenia. Ostrze połyskiwało błękitem, czerwienią i złotem odbijających się płomieni. Jednak stopniowo przeważało złoto, wędrując nieubłaganie, ścierając bladobłękitne żyły, nawet teraz lśniące jasno w półmroku.
Uniosła wzrok dopiero słysząc jego kolejne słowa o “bezrozumnych narzędziach”. Z jej ust wyrwało się parsknięcie, tym głośniejsze i bardziej rozbawione, gdy dostrzegła, jak bardzo blady jest Remus. W tym momencie wyglądał, jakby zobaczył co najmniej demona w tym pomieszczeniu - albo ducha. Ręce młodego maga latały, jakby miał nie 20 lat, ale co najmniej 70. Bał się. I dobrze. Miał się bać.
Paradoksalnie, szanowała jego szczerość: chociaż zakładała, że palnął to wszystko nieopatrznie, pod wpływem odruchu, nie bacząc na to, z kim rozmawia, szanowała fakt, że nadal podtrzymywał swoje zdanie i wciąż w nie brnął, mimo świadomości wysokiej ceny, jaką mogło przyjść mu za to zapłacić.
Mimo to nadal słuchała. Kiwnęła ledwie słyszalnie głową, rozumiejąc, jak bardzo mogły go cieszyć te chwile na wolności. Pierwsze chwile - niewinne, nie grożące mu rychłą śmiercią z rąk Templariuszy, nieumarłych czy wieśniaków. Mimo to jednak wciąż nie mogła - nie potrafiła - nie odczuwać pogardy. Bo dobrze wiedziała, jak to by się skończyło w przypadku Remusa.
Nawet teraz potrafiłaby przewidzieć jego przyszłość - i nie potrzebowała do tego żadnej cholernej szklanej kuli. Gówniarz mógł sobie syczeć, prychać i mamrać coś o “wolności” i “pięknym życiu w wysokiej wieży”, a ona mogła go rozumieć - jego szczęście, gdy mógł biec przed siebie dokądkolwiek, bez obaw, bez konieczności oglądania się za siebie - ale…
- Magowie tak bardzo pragną wolności, że nie zdają sobie sprawy, że nie przetrwaliby nawet pięciu minut - odparła oschle. - Twoje dzisiejsze losy są zresztą idealnym tego przykładem. Idealizujecie życie za murami.
Nóż obrócił się w jej dłoniach, rozsyłając wokoło promienne, złociste błyski. Kobieta pochyliła głowę, uważnie lustrując powierzchnię ostrza. Dłoń wciąż pulsowała głębokim, tępym bólem - w regularnych odstępach, jak gdyby jej własne ciało żyło w swoim rytmie. A może to lyrium je wyznaczało? Cholera wie. Lepiej się nie zastanawiać.
Templariusze, zwłaszcza młodsi, nieraz zastanawiali się, co to jest za kurestwo. Starsi nauczyli się już nie zadawać pytań. Tutaj, wśród grubych kamiennych murów, zarówno oni, jak i magowie, nauczyli się trzymać dzioby zamknięte na kłódkę.

Wstań. Ogarnij się. Załóż zbroję. Wypij swoją dawkę. Zamelduj się na służbie. Służ wiernie. Postępuj zgodnie z kodeksem moralnym, a zostaniesz wynagrodzony. Złam zasady, a nie będzie już odwrotu. Nie mów nic. Nie pytaj o nic. Wypij swoją dawkę. Zdaj służbę. Wróć do siebie. Zdejmij zbroję. Ogarnij się. Idź spać. Wstań. Ogarnij się. Załóż zbroję. Wypij swoją dawkę. Zamelduj się…

- Strach ma wiele oczu i niezliczoną ilość rąk, którymi nas próbuje dosięgnąć - przyznała niechętnie, kiwając głową na wzmiankę o jego Harrowingu. Wielu magów bało się tego rytuału. Tych, którzy przeszli przez tę próbę, proszono, by nie mówili innym o swoich przeżyciach. Niektórzy z nich - szczególnie ci słabi, nieutalentowani, wybrakowani, sami zgłaszali się do rytuału Wyciszenia.
Nigdy nie lubiła Tranquili. Nie dlatego, że ich martwe spojrzenie i pusta, obojętna mimika przypominały ożywione przez Maleficarów kukły czy lalki. Nie dlatego, że nie miały już żadnych uczuć, emocji, snów, niczego. Nie znosiła ich dlatego, że nie mogły się bronić. Człowiek mógł z nimi zrobić to, co chciał - uderzyć, zeszmacić, upokorzyć, skrzywdzić do najgorszego stopnia - a one tylko kiwały głowami, obserwowały świat ze stoickim spokojem i wycierały krew ze swojej twarzy bez słowa skargi. Cierpliwie kurowały swoje własne rany - wypalone, wytrawione, wyżłobione.
Tranquile wzbudzały w wielu Templariuszach najgorsze instynkty, ujawniając, jak bardzo brakowało im kontroli nad swoimi własnymi skłonnościami. Chociaż ani ona, ani Samson nigdy nie podnieśli na żadnego ręki - bądź co bądź, Samson nadal przyjaźnił się z Maddoxem, nawet teraz - to jednego nie tolerowała: braku kontroli. Dlatego mimo swojej własnej niechęci do nich, nie pozwalała na znęcanie się nad Tranquilami.
Byli zbyt słabi, by unieść swoje brzemię jako maga, ale nie zasługiwali na traktowanie jak nie-ludzi. Ale magowie, sami w sobie…
- Chciałeś wielu rzeczy na raz i prawie się tym zadławiłeś - powtórzyła bezwiednie, obracając w dłoni nóż. - W tym jednym zdaniu perfekcyjnie wyjaśniłeś, dlaczego ludzie tak bardzo boją się ludzi takich, jak ty.
Nie “magów”. Ludzi “takich, jak ty”. Bo oni - ludzie tacy jak Remus - byli najbardziej nieprzewidywalni.
Kącik ust powędrował w dół, gdy dosłyszała ostatnią szpileczkę, wbitą jej przez młodego maga. Jedno musiała przyznać: w pasywnej agresji był całkiem niezły. Potrafiła sobie wyobrazić, jak bardzo musiał wkurwiać innych Templariuszy.
Ci, którzy otwarcie wrzeszczeli, wyklinali i narzekali, nie byli tak denerwujący. Ale ci, którzy po cichu wbijali szpile, zwykle kończyli z siniakami na twarzy. A zwłaszcza śliskie, małe kurwie.
Chociaż czuła tę nieokiełznaną pokusę, by wpakować do kominka tego irytującego gówniarza - wraz z jego zapchloną kołdrą - nie zrobiła tego. Ból nadal pulsował tępo w wypalonej ranie. Odruchowo poruszyła palcami, zanim wbiła nóż w blat stołu i uniosła głowę, przyglądając się Remusowi przez dłuższą chwilę.
Naprawdę potrafiła go zrozumieć. Ale jednocześnie dzieciak sam nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo wielkim był zagrożeniem. Nie tylko dla innych - ale przede wszystkim dla samego siebie.
Teraz nieszczególnie dziwiła się, że przyciągnął do siebie Chciwość.
Chciałem wielu rzeczy na raz… a Chciwość mogła ci to zaoferować. Zachęciła cię, byś szedł do przodu i zaczął czerpać z życia pełnymi garściami. Jak to Chciwość. Zaoferowała ci złudną wolność w zamian za swoją własną swobodę.
- Dzięki Chciwości znalazłeś odwagę, by zacząć żyć, nawet jeśli krótko, czyż nie? - mruknęła ledwie słyszalnie. - Coś ci opowiem. A ta historia ci się cholernie nie spodoba. Ale zanim do niej przejdę, pozwól, że powiem tylko tyle: magowie tak bardzo marzą o wolności, że gdy tylko jej zaznają, czerpią ze swoich umiejętności pełnymi garściami, nie bacząc na potwory, które budzą. W innych, a przede wszystkim w sobie. A gdy sytuacja staje się zbyt poważna, większość ucieka się do magii krwi jako ostatniej linii obrony. Zwykli ludzie się ich boją… ale oczywiście to my, Templariusze, jesteśmy winni sytuacji, w jakiej wy jesteście. Nigdy wy sami.
Czyż to nie magowie preferowali zamiatać sprawy pod dywan? Jeśli dochodziło do zabójstwa ze strony maga, proszono o łaskawość w wykonaniu wyroku; co bardziej radykalni oskarżali Templariuszy o prowokacje lub umyślne doprowadzenie do takiej sytuacji. A z drugiej strony…
Kobieta zaczesała włosy do tyłu, wyraźnie zbierając myśli. Musiała cofnąć się pamięcią do wydarzeń sprzed siedmiu lat. Chociaż bohaterowie tej historii już dawno nie żyli, pogrzebani głęboko pod ziemią, spaleni i złączeni z wiatrem, czy też odesłani do świata koszmarów - wciąż pozostawali doskonale żywi w jej pamięci. Ciekawe, co z Morvaynem i Nymeriel? Czy byli na Konklawe? A może ginęli właśnie w Therinfal Redoubts? Chyba, że dołączyli już do szeregów Czerwonych. Choć to było wątpliwe. Jej własny oddział mógł dołączyć ze względu na lojalność wobec swojego dawnego kapitana, ale ta dwójka… posiadała żelazne zasady moralne. A wydarzenia w Bruneval tylko je ugruntowały. Tylko utwierdziły ich poglądy wobec magów.
Cóż, co do jednego nie miała wątpliwości: obie strony w tym konflikcie jeszcze nieraz gorzko się rozczarują.

Templars! Raise your heads and your hands!
Let the red storm rise and become your cry!
March through fire and ash - for glory, or to die!
Let them kneel, let them beg, let! them! fall!

You will clash your steel with your brothers,
You will look into their fading eyes.
But you must remain strong and unfallen
And forget their names!


Znów obrzuciła wzrokiem Remusa - wciąż okutanego w drapiącą kołdrę. Gdyby dzieciak wiedział, jak bardzo był bezpieczny za murami wież… gdyby tylko zdawał sobie sprawę, jakie koszmary jeszcze przyjdzie mu zobaczyć, albo, co gorsza, przeżyć… niemal mu współczuła. Chciwość mogła dodawać mu odwagi, ale równie wiele mogła mu odebrać.
- Zacznę od tego, że jako łowca magów miałam okazję zwiedzić sporo Kręgów. Płaczesz za tą wolnością, jakbyś żył w co najmniej Kirkwall. Możesz mi uwierzyć, że w porównaniu do Kirkwall twoje życie to była pieprzona bajka. Tam, gdy mag wylatywał przez okno, nikt nie zadawał żadnych pytań. Co najwyżej tylko, ile ma mierzyć trumna. I nikt, nawet Templariusze, nie chcieli transferu do tego piekła. - zaczęła oschle.
Nikt, poza mną, pomyślała gorzko, wpatrując się w płomienie. Okaleczona dłoń odruchowo zawędrowała do kryształu lyrium, zawieszonego na szyi i wiszącego na rękojeści wygrawerowanego na napierśniku miecza.
- Przerażeni mieszkańcy pobliskiej wioski, nieopodal Val Firmin, zgłosili, że do ich wioski przybłąkał się Maleficar. Oczywiście, zakładam, że wiesz czym ta abominacja jest. - z tymi słowy zerknęła na Remusa. Czerwony kryształ lyrium obracał się w jej palcach, płonął pod jej dotykiem, przyjemnie pulsując - a niemalże wręcz bijąc, niczym serce.
- Wieśniacy byli przerażeni, tak bardzo przerażeni, że bali się nam zdradzić źródło tych koszmarów. I wiesz, co się okazało?
Na twarzy kobiety wykwitł gorzki, cyniczny uśmiech. Palce niecierpliwie zatańczyły na blacie.
- Gdy pojawiłam się we wiosce wraz z dwójką innych Templariuszy, zorientowaliśmy się, że Maleficar miał niewiele więcej niż kilka lat. Może siedem, osiem. Jego rodzice, tak jak inni zbiegli magowie z pobliskich Kręgów, trafili do pobliskiej wioski zwanej Bruneval. Mieszkańcy, żywieni współczuciem, udzielili im pomocy. Pozwolili zamieszkać im w opuszczonym budynku Katedry poza wioską. Ale stopniowo, z czasem, zaczęli zauważać dziwne światła w budynku Katedry. Na obrzeżach wioski pojawiały się demony. A magowie zaczynali żądać coraz więcej.
Kobieta przeniosła wzrok z ogniska na Remusa - wpatrując się nieruchomo w jego wielkie, czarne oczy.. Chociaż poruszały się jej usta, oczy - jak i cała reszta twarzy - pozostawały nieruchome, jak u porcelanowej lalki. Twarz nie wyrażała nic.
- Z czasem skala zjawisk zaczęła obejmować kolejne wioski. Tarnacel, Aubrenoir, Serres-d’en-Bas, Bruneval… mieszkańcy byli pożywką dla demonów. W końcu jeden z wieśniaków zdołał uciec, jak złodziej, pod osłoną nocy. Dotarł do Val Firmin i zgłosił to wszystko.
Kobieta przetarła w zamyśleniu twarz. Cóż, sprawa z małym Maleficarem była… specyficzna.
- Doszliśmy do tego, że rodzice młodego Maleficara obrócili się w abominacje, tak jak część ich towarzyszy - kontynuowała spokojnym głosem. - Niewiele lepiej było z pozostałymi magami, którzy praktykowali najczarniejsze sztuki. Stopniowo zaczęłam rozpoznawać znajome twarze wśród pojmanych magów. To byli ci, ponoć zmarli, zaginieni, zbiegli… i tak dalej. Większość była powiązana z naczelnym magiem Val Firmin. Sami byli Maleficarami. A to, jak wiesz, jest bezlitośnie tępione, nie tylko przez nas, ale też Seekerów. Na marginesie, domyślasz się, jak zareagowali na te wieści magowie z Val Firmin? - dodała z ledwie słyszalną kpiną w głosie. Oczywiście, rezultatu wszyscy mogli się spodziewać.

Wnętrze Katedry było całkowicie zrujnowane. Nie było już w najlepszym stanie nawet przed przybyciem magów - to było oczywiste dla każdego, kto tylko przekraczał próg tego budynku. Mimo to wieśniacy wykazali się sporą dozą dobrej woli.
Przewrócone ławy. Figura Andraste została zbezczeszczona - splamiona krwią. Maferath nadal spoglądał na wszystkich z góry srogo, surowo, uważnie. Gdzieś u jego stóp kotłował się Gniew - dziki, szaleńczy, niepowstrzymany, czekający na uwolnienie. I nie był jedynym z demonów. Tylko Chciwość była gdzieś ukryta.
Morvayne zacisnął dłonie mocniej na rękojeści swojego miecza. Nymeriel rozejrzała się wokoło - zanim pod ich stopami rozpostarły się narysowane krwią znaki, jarzące się dziką czerwienią. Templariusze znieruchomieli. Nawet ona nie była w stanie podnieść swojej tarczy. Chociaż furia kotłowała się w niej i płonęła, jarząc się niemal białym żarem - co wyraźnie intrygowało Gniew, snujący się nieopodal - to nie mogła zrobić z tym nic. Nawet jeśli ciało rwało się do walki, magia była silniejsza.
- Jak to jest, być uwięzionym? Jak to jest być teraz zwierzyną? - z półmroku dobiegł ich cichy szept.
- Nie widzę szczególnie większej różnicy, a ty? - drwiący śmiech odbił się echem od ścian Katedry. Zza kolumny obserwowały ją ciekawskie oczy dziecka. Demony ignorowały go od samego początku; teraz jednak Gniew zakołysał się, wędrując w jego stronę, jak gdyby chcąc osłonić go przed wzrokiem Templariuszy. Cóż, nikt nie powiedział, że Demony Wyższe nie miały uczuć…


- Mały Maleficar nie znał normalnej magii. Nie rozumiał jej. Przyzywał demony, bo tylko to widział. Tylko tego go nieświadomie nauczono. Tylko to znał. Nigdy nie byłby w stanie być zwykłym członkiem społeczności, tak jak większość istot twojego pokroju. Ty miałeś szczęście, że trafiłeś na Templariuszy.
Z tymi słowy Maria wstała. Czerwony kryształ zalśnił na jej piersi. Kobieta przykucnęła przy łóżku Remusa, wpatrując się w jego twarz - nadal pusto, nieruchomo.
- Magowie w Tarnacel i pobliskich wioskach zachłysnęli się wolnością do takiego stopnia, że zaczęli ją odbierać innym. Tym, którzy udzielili im schronienia i żywili do nich współczucie - kontynuowała cicho. - Jak myślisz, ilu mieszkańców Tarnacel, Aubrenoir i Bruneval przeżyło? Zastanów się. Jeden? Pięciu? Dziesięciu?
Z tymi słowy wstała; długi cień kobiety rzucił się na ścianę naprzeciwko kominka. Czerwień żarzyła się jasno w jej oczach i surowym kamieniu lyrium. Nie czekała na odpowiedź Remusa.
- W Bruneval nie przeżył ani jeden. Aubrenoir i Tarnacel zostały zdziesiątkowane. Przeżyło może dwudziestu mieszkańców. A pod koniec, gdy pozbyliśmy się demonów, musieliśmy pozbyć się też pozostałych Maleficarów. Wybiliśmy wszystkich co do jednego. Kontyngenty Templariuszy, ściągnięte z różnych części kraju, musiały stacjonować we wioskach, bo ludzie tak bardzo się bali, że magowie - czy też to, co z nich zostało - wrócą i dokonają na nich zemsty. Po ich odejściu Bruneval zostało nieodbudowane, jako pomnik tego, co robi zaufanie… czy współczucie. Do dziś pojawiają się tam niekiedy demony. Pozostałości koszmaru.
Cicho zaskrzypiały deski, gdy kobieta sięgnęła po swój nóż, wbity w stół, i skierowała się w stronę drzwi.
- Wy, magowie… dzierżycie ogromną moc i nie rozumiecie, że dla zwykłych ludzi, jak wieśniacy z Bruneval czy Tarnacel jesteście potworami, którzy mogą w okamgnieniu obrócić ich w proch. Ale przecież wolność jest najważniejsza. Kto by się przejmował jakąś tam abominacją czy magiem, który może przyzwać demona. Albo który może mieć inne zdolności, których nikt nie rozumie. Albo który dzieli ciało z demonem. To nic, że pewnego dnia ten demon przejmie kontrolę i zabije wszystkich, którzy ośmielą się stać na jego drodze. Biedni magowie, tacy uciśnieni i nieszczęśliwi. Dajmy im wolność, co złego może się stać, zwłaszcza gdy staną w obliczu potencjalnej utraty mocy lub powrotu do życia za kratami? - dodała z wyraźną pogardą. - Co złego może się stać, gdy po raz pierwszy od wielu lat będą mogli badać zabronione dotąd obszary magii? Gdy poczują, że nie mają nad sobą smyczy i kagańca? Gdy zechcą wielu rzeczy na raz i wiesz, że na pewno się tym zachłysną? A teraz zastanów się nad sobą: chciałeś żyć z godnością? Nie będąc traktowany jak coś, roznoszącego zarazę? A jednak udowodniłeś już, że potrafisz być bezwzględny. Oddałeś demonowi to, co miałeś najcenniejszego: swoją wolność w zamian za ułudę wolności w świecie na zewnątrz. Oddałeś mu swoje ciało i umysł. Jak ludzie mają nie bać się takich jak ty? Jak mają nie patrzeć przychylnie na takich jak my, skoro chronimy ich przed tymi, którzy są tak zdeterminowani, że aż bezwzględni? Oni to wszystko już widzieli. Do dziś wieśniacy w Tarnacel, widząc maga, odruchowo wyciągają już widły.

ODPOWIEDZ