Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Amazi
Posty: 50
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Amazi »

ELI



Dziewczyna była jednocześnie podekscytowana, przejęta i zestresowana. Nie chciała zawieść towarzyszki swoim brakiem doświadczenia, zapewne każdy heros chciał wygrać taką konkurencję. Widać było zawzięcie na twarzach bardzo wielu z nich.
Z początku niepewny uśmiech zaraz zaczął przeradzać się w czystą emocję, kiedy Eli usłyszała pierwsze słowa swojej partnerki. A więc ta już godziła się z ewentualną wizją porażki i miała zamiar śmiać się z tego niż rozpaczać? To była bardzo dobra wiadomość, która od razu poprawiła nastrój młodszej, jednak nie ekscytowała się zgodnie z tym jak Azalea przystopowała jej entuzjazm.
- Tak... dopiero zaczęłam tu naukę - potwierdziła ze skinieniem głowy słuchając dalszych słów kobiety. Nie czuła się rozczarowana wyjaśnieniem o grze i hydrze, a nawet bardziej ją to zaciekawiło. - To są tutaj gry, które pomagają poćwiczyć takie spotkania? - zapytała naprawdę zainteresowana zaciskając małe dłonie na pasie kołczanu, który szedł przez jej pierś. - Spiżowe? Nie widziałam jeszcze takich- przyznała, białowłosa nie widziała sensu udawania bardziej doświadczonej wolała raczej skorzystać z wiedzy starszej koleżanki. - O! Czyli razem spróbujemy dziś czegoś nowego - uśmiechnęła się szerzej na wieść, że bieg o trzech nogach był zupełną nowością, jaką zdecydował się zaserwować im trener.
Kiedy Azalea odezwała się do Chrisa na twarzy Eli pojawiło się drobne zakłopotanie, nie chciała być ciężarem, którego było trzeba pilnować, jednak zaraz zrozumiała, że ona sama martwiła się o brata, a więc było to jak najbardziej naturalne i bardzo miłe ze strony zawodniczki, że zechciała uspokoić jej krewniaka.
Już miały odchodzić, a w głowie Eli zaczynały pojawiać się liczne analizy tego jak chodziła, jednak kątem oka dostrzegła Megarę, która podeszła do ich grona, a więc od razu obróciła się w jej stronę podchodząc i chwytając dłoń kobiety.
- Cieszę się, że wyglądasz dużo lepiej! Mam nadzieję, że również tak się czujesz. Nie bądź proszę zła na Chrisa, on naprawdę nie chciał... No i powodzenia! Na pewno pójdzie wam świetnie! - emocje na twarzy młodszej skakały bardzo szybko. Co często przytłaczało inne osoby nadmiarem informacji, dlatego, by nie przesadzić dziewczyna po poslaniu szerokiego uśmiechu pożegnała się z całym tym gronem zaraz powracając do swojej partnerki. Razem ruszyły do satyra, który miał związać ich kostki.
Eli wykonywała kilka kroków i stawała po to by zrobić kolejne dwa kroki i stanąć. Powtarzała to, aż do momentu, w którym stanęły w kolejce.
- Ja chyba zaczynam z lewej... to źle? Chyba powinno zaczynać się z prawej? Może jak się skupię to mi się to uda? Bo wolałabym zaczynać od tych związanych nóg. Pomogłoby mi to określić odległość przy kroku, bo jeśli zacznę od tej wolnej is tanę za daleko? To stracę równowagę, a jeśli stanę za blisko, to zmarnuję krok...- próbowała to przeanalizować, jednak przy jej chaotycznym bardzo szybkim myśleniu nie było to takie proste. Dlatego stała i wpatrywała się w swoje stopy z miną, która wskazywała na bardzo intensywne procesy mózgowe jakie zachodziły w jej łebku. Dziewczyna była tak na tym skupiona, że niezbyt zwróciła uwagę, na stających za nimi kolegów.
Stojąc przy satyrze pozostawiła towarzyszce decyzje o tym, z której strony powinna stanąć, a gdy ich nogi były już związane podziękowała z szerokim uśmiechem satyrowi i ruszyła wedle wskazówek Azalei. Te okazały się bardzo przydatne, i faktycznie pomysł jaki miała starsza studentka okazał się trafiony w dziesiątkę. Zaczynały krok od związanych ze sobą nóg, a tu trafiła lewa noga Eli i prawa Azalei, dzięki czemu dla ich obu było to dość naturalne, jedynie musiały dopasować długość kroku, by znaleźć odpowiedni, do wysokości, któa je dzieliła.
Stojąc na arenie podekscytowane złote oczy wędrowały po całym otoczeniu. Dziewczyna była coraz bardziej podekscytowana. Nie widziała wcześniej niczego podobnego, dlatego z uwagą słuchała wyjaśnień trenera, by niczego nie przeoczyć. Choć gdy tylko spojrzenie córki Zeusa padało na jakąś znajomą twarz musiała pomachać takiej osobie, by w tn sposób wyrazić swoją ekscytację i podopingować znajomych.
Wraz z ogłoszonym startem dziewczyny mogły ruszyć. Azalea pokierowała je pod odpowiednie wejście z numerem 2.
- Jeny... myślałam, że będziemy biegać między jakimiś krzaczkami... jak ogromne to może być? - zapytała choć wiedziała, że i jej towarzyszka zapewne wcześniej nie widziała tego tworu. Eli bardzo niepewnie weszła na schody, które prowadziły w dół, ciemność jaka tam czekała, nie była ani trochę zachęcająca, przez co dłonie białowłosej zacisnęły się na pasie kołczanu. Starała się skupić na odliczaniu w myślach rytmu kroków, na jakich powinna teraz się skupić. Upadek ze schodów byłby czymś bardzo nieprzyjemnym.
Nagle zmieniające się podłoże na tyle wystraszyło Eli, że ta po prostu wkleiła się w bok kompanki mocno jej chwytając, to jednak nie pomogło im obu w niczym. Schody zmieniły się w rampę, po której zawodniczki zaczęły zjeżdżać, Eli w tym wszystkim nawet nie zarejestrowała zamykających się drzwi, była zbyt zajęta swoimi krzykami.
Amazi
Posty: 50
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Amazi »

EKIPA UDUCHOWIONYCH



- No chodź.... tak grzeczna.. pięknie... chodź do mnie...- Marco spokojnie i z zaangażowaniem próbował zachęcić Zmorę, by ta za nim weszła na arenę opuszczając dużo ciekawsze dla niej drzewa poza nią. - Cudnie... jeszcze troszkę... jeszcze o i kroczek... tak piękna - podprowadzał pegaza już do towarzystwa, Frank i Syfron popatrzyli na to wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.
- Ale ty wiesz, że jak się starać nie będziesz ona i tak cię skubnie przy pierwszej możliwej okazji? - uświadomił go delikatnie Frank.
- Jak na moje to ona idzie tylko dlatego, że już szuka jak obejść te twoje łapy i dziabnąć cię w zad - prychnął rozbawiony naiwnością chłopaka.
- Cicho tam, zazdrośni jesteście, bo to mi udało się nawiązać z nią cudowną wieź. Prawda piękna? Lubimy się? - obruszył się stając przy reszcie i patrząc na klacz, mówiąc do niej czule, ta naprawdę zbliżyła się, by zobaczyć gdzie ją przyprowadzono i co takiego się tu działo.
- Nie muszę ci ufać, by wiedzieć, że tak jak i ja, nie chcesz oberwać żadną z niespodzianek trenera. Widząc jego świetny nastrój jest oczywistym, że się napracował... nic go tak nie cieszy jak przeszkody, którym nie jesteśmy w stanie podołać...- stwierdził wyjątkowo się rozwijając, by odpowiednio wyczerpać ten temat i go zakończyć. - Ty władasz bilokacją, jeśli umiesz coś jeszcze to nie używasz tego bądź nie wpływa na otoczenie w sposób jaki, nam się teraz przyda. A ty widziałaś co ja umiem, by wiedzieć jak z tego skorzystać - naświetlił i te kwestię. Nie zamierzał wchodzić z kobietą w jej gierki słowne, czuł, że ta próbowała go w coś wciągnąć. Mężczyzna wiedział jak ciężka przeprawa go czekała i nie miał tu na myśli labiryntu. Ten był na pewno mniej niebezpieczny od sideł jakie szykowała na niego córka Eris.
Kątem oka zarejestrował gotowość towarzyszących mu duchów, uśmiechnął się subtelnie widząc Zmorę, choć normalnie poświęciłby jej kilka chwil, tu nie musiał klaczy wystarczyło to spojrzenie, by się zbliżyć i spróbować trącić łbem jego ramię, w obecnej chwili jednak nie przyniosło to żadnego rezultatu, dlatego zwierzę odpuściło stając obok i zaczynając obserwować zebranych studentów. Dopiero teraz Al. dostrzegł śpiącą, zwiniętą w kłębek kocice ulokowaną na grzbiecie pegaza.
W tym miejscu nie mógł jednak na to reagować, dlatego sam skupił się na trenerze, który pojawił się przed nimi i zaczął tłumaczyć istotne zasady. Oczywiście trochę ich było. Mimo swojej lekko znudzonej miny słuchał uważnie, od tego w końcu mogło zależeć ich zdrowie, może nawet życie? Kto wie co miało tam na nich czekać. To miejsce już nie raz udowodniło mu, że nie żartowali, chodziło o przygotowanie ich do przetrwania poza barierą, a tam nie było lekko o czym syn Hadesa przekonał się bardzo dotkliwie. Nie dziwiły go więc tak ostre metody, musieli potrafić zmierzyć się z realnymi przeszkodami, realnymi zagrożeniami, by nauczyć się z nimi radzić.
Nie był z tych, którzy czekali do końca gwizdka, od razu skinął na swoją partnerkę i ruszył wraz z pierwszym sygnałem sprawnie namierzyli przypisane im zejście do labiryntu. Al., ani trochę nie wahał się z wejściem, nie przerażała go ciemność na dole, stopy jednak stawiał bardzo ostrożnie, dobrze wiedząc jak pomysłowy był trener. Jego błękitne spojrzenie od razu zaczęło wodzić po ścianach, suficie, nie czekał, aż coś dojrzy, od razu chwycił w dłoń krótki nóż, który miał na boku łydki, tak, by móc odpowiednio szybko zareagować.
Pierwszy stopień, drugi, trzeci... wtedy przystanął miał wrażenie, że coś usłyszał i się nie mylił. Jak strzała przebiegła tuż obok niego Zmora, za którą biegł Marco.
- Poczekaj kochana! Nie tak prędko! - krzyczał za klaczą, zbiegając na dół, zaraz w jego ślady poszli pozostali.
- Pójdziemy przodem, mechanizmów nie odpalimy, a jednak damy ci znać co tam jest! - poinformował, a brunet, zszedł ostrożnie na czwarty stopień, potem na piąty i szósty. Prawie odetchnął z ulgą uznając to za zwykłe schody, kiedy drzwi za nimi zaczęły się zamykać. Spojrzał kątem oka w tamtą stronę.
- Przygotuj się - przestrzegł choć sam jeszcze nie wiedział przed czym. Ta niewiadoma nie była długo tajemnicą. Schody pod ich nogami przeobraziły się w płaską powierzchnię, zbyt pochyłą, by na niej ustać. Od razu zaczęli się zsuwać, wtedy też Al. objął towarzyszkę ramieniem nim upadli na bok. Chwycił ją mocno w talii i kiedy zsunęli się pewien fragment w dół, wbił trzymany nóż w rampę, by zhamować ich upadek, poleciało kilka iskier, ale ostatecznie udało im się zawisnąć na ostrzu.
Nie było tu nad czym się zastanawiać, pojedynczy niebieski płomień ruszył w dół, by oświetlić im dno tego pochyłego korytarza. Al uchylał już usta, by zawołać jednego z duchów, wtedy też na oświetlanym dole stanęła postać eterycznego satyra, który nic nie mówiąc machnął ręką, zachęcając ich do zejścia na dół, po tym geście od razu się wycofał z zasięgu światła. Płomień zgasł, a Al po prostu puścił nóż, ten wystarczająco się stępił i uszkodził, by mógł się jeszcze na coś przydać. Brunet wciągnął towarzyszkę na siebie, by tylko jego plecy tarły o szorstką powierzchnię. Ta znacząco zmniejszona wysokość zjazdu sprawiła, że na dole wylądowali bez nieprzyjemnego upadku.
Adelai
Posty: 37
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Adelai »

H E L E N K A


__Interesującym było to jak Al potrafił przeanalizować wszelkie fakty. Na pierwszy rzut oka miało się go za mięśniaka z ładną buźką, który jest tak zafiksowany na swoich codziennych treningach, że wiele poświęcał czasu na rozwój mózgu, a nieużywane organy zanikały... A tu proszę, za każdym razem kiedy otwierał te swoje usteczka wychodziło z nich coś sensownego. Być może nie bez powodu był na kierunku humanistycznym?
__-Jedyne co wiem, to że przyzywasz wściekłego satyra. A szczerze wątpię, by do tego miała się ograniczyć twoją zdolność. Przyznaję miło wspominam moment, w którym ten wyrośnięty kozioł wpadł w Drakona, ale nie zamydlisz mi tym oczu. Fajna sztuczka, ale na pewno kryję się za nią więcej - powiedziała bez ogródek. Skoro mężczyzna tak bardzo lubił konkrety, nie było sensu się czaić i tak nie mógł jej uciec.
__Zamilkła po tym, skupiając się jak większość studentów na przemowie trenera. Dobrze było poznać wszystkie szczegóły, jakie wspaniałomyślnie postanowił im ujawnić, choć nie było tego za wiele. Lena wodziła spojrzeniem po aurach, które rozdawały broń zapominalskim zawodnikom. Sama odruchowo położyła dłoń na swoim pasie gdzie spoczywały dwa rewolwery, zawsze wolała trzymać wrogów na dystans, a Smith & Wesson Model 500 bardzo jej to ułatwiał. Kiedy inni odbierali broń, ona zaczęła już namierzać drzwi, które były przeznaczone dla niej i Ala. Razem z mężczyzną wymieniła porozumiewawcze spojrzenia, tu słowa nie były potrzebne. Dla wygody ponownie objęła bruneta ramieniem w pasie, zaczepiła sobie wygodnie palec o szlufkę jego spodni. Nie bez powodu przywiązała się do niego swoją prawą nogą. Było to pewne ustępstwo z jej strony, jednak dużo korzystniejsze wydawało jej się, by to on miał swobodę ruchów swojego prawego ramienia. Ona ze swoimi rewolwerami sobie poradzi, jednak nie zamierzała ryzykować, by zbyt blisko niej machał tymi szablami.
__Kobieta uśmiechnęła się pod nosem kiedy rozbrzmiał gwizdek, a Al ruszył natychmiast. Był jak spuszczony pies gończy, a może raczej te wyścigowe psiaki, które biegły bez opamiętania kiedy tylko boks był otwierany. Nie miała nawet chwili, by się zastanowić czy aby na pewno chce schodzić w dół tych ciemnych schodów, bo mężczyzna ruszył od razu, nakłaniając i ją do tego. No cóż miało to co chciała... a chciała zwyciężyć... no to dostała maszynę, którą sama zaprogramowała na ustawienia "zwycięstwo". No więc nie mogła narzekać. Dostrzegła jednak pewne zawahanie i ostrożność w ruchach mężczyzny. Sama wodziła spojrzeniem po ścianach korytarza. Lekko wzdrygnęła się kiedy drzwi za nimi zaczęły się otwierać, a więc zaczęło się, nie było odwrotu. Zdążyła tylko westchnąć cicho, by odrzucić od siebie wszelkie zbędne myśli i skupić się na celu, a wtedy usłyszała ostrzeżenie. Tylko spojrzała na twarz Ala, a jego dłoń spoczęła na jej talii mocno ja przyciągając. Szybko szukała po ścianach mechanizmu, czegoś co zacznie w nich strzelać, rzucać, atakować, nawet ona nie spodziewała się, że zagrożenie będzie czymś tak niepozornie oczywistym jak odebranie im schodów... na coś takiego mógł wpaść jedynie trener. Na pewno oglądał ich teraz i zacierał rączki dumny z siebie. Fakty były takie, że gdyby nie interwencja jej partnera solidnie uderzyłaby plecami o podłoże, a najpewniej łokciami, które w odruchu by wystawiła, by zamortyzować upadek. Nie miała pojęcia co mogło czekać na dole, nie zamierzała jednak krzyczeć, nie widziała w tym sensu, dłońmi jakby w odruchu chwyciła za koszulkę Ala zaciskając na niej mocno palce, choć cała się spięła wypatrywała tego co czekało na nich na dole, może czegoś co będzie po drodze, pomoże im wyratować się przed upadkiem. Czy mogły być tu ukryte zapadnie? Kolejne mechanizmy, do których mieli sięgnąć? Czy zwyczajnie wpadną w dół z jakimś kompostem? Wszystko to pasowało to kreatywności ich kadry nauczycielskiej...
__W pełni skupiona była na upadku, który zaraz miał nastąpić, dlatego mocno zdziwiła się, kiedy ich ciała nagle wyhamowały i zatrzymały się na tej zjeżdżalni. Zaraz jej spojrzenie przeniosło się na bruneta i dostrzegła to co zrobił. Nawet nie zarejestrowała kiedy mężczyzna wyjął nóż, a on zdążył go już użyć. Uśmiechnęła się kącikiem ust, rzadko kiedy faceci byli tak użyteczni. Zwykle jeśli nie powiedziało im się wprost co mają zrobić, nie potrafili samodzielnie pomyśleć. A ten tu? W milczeniu obserwowała jego skupioną twarz, jak w błękitnych oczach zatańczył płomień, oświetlając ciemność, w którą spadali. Uważnie przyjrzała się postaci rosłego satyra, który patrząc na nich wykonał bardzo wymowny gest, zaraz znikając. Nie dziwiło ją, że znów zaczęli spadać, dziwił jednak fakt, że została całkiem przed tym osłonięta. Jej ciało nie tarło o powierzchnie, a lądowanie było całkiem znośne.
__Choć przyjemnie byłoby sobie posiedzieć na tym wspaniale zbudowanym mężczyźnie to Lena podniosła się kiedy wylądowali już na dole.
__- Dzięki... Herosie, prawdziwy Książę Podziemia z ciebie tak jak mówią. Powiedź czujesz się tu jak na wakacjach u tatusia? Czy brakuje ujadania Cerberka? - musiała przyznać, że brunet zrobił na niej wrażenie, zdecydowanie poprawiając jej nastrój. Teraz była naprawdę dobrej myśli co do powodzenia tego zadania. - Ale tak szczerze, karze ci go wyprowadzać na spacery? - ciągnęła temat, by nieco rozluźnić atmosferę i może zobaczyć jakąś emocję na twarzy tego niewzruszonego idealnego posągu. Trzeba było przyznać, że Al wzbudzał coraz większe zainteresowanie, a co za tym szło i ciekawość.
__Lena poczekała, aż mężczyzna podniesie się z ziemi, po czym pobieżnie na niego spojrzała, by zarejestrować, czy nie uszkodził się podczas tego upadku, nie wyglądał jednak na wzruszonego tym, dlatego śmiało chwyciła jego pas jak wcześniej i obaj ruszyli głąb labiryntu. Korytarz nie miał zbyt wybitnego oświetlenia, jednak dobrze, że miał jakiekolwiek. Mieli dość dobre tempo, problem pojawił się kiedy natrafili na rozejście się dróg. Kobieta zmarszczyła lekko brwi patrząc w lewo i prawo. Już uchylała usta kiedy odezwał się Al.
__- Lewo - poinformował ją tylko, a ona uniosła lekko jedną brew, jednak nie zamierzała z tym dyskutować. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, było to interesujące. Cóż posuwali się stale do przodu, tego była pewna, nie natrafiali na ślepe zaułki. Jednak jak on ich kierował?
__- Niech zgadnę, trener na tobie testował tę swoją nową zabawkę? To tu cię zamykał w ramach kar? - spytała żartobliwie, choć nawet to pytanie miało swój cel.
Adelai
Posty: 37
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Adelai »

D R A K O N



__Był to cholernie irytujący dzień. Najpierw jazgocząca kolorowa chihuahua, potem nastroszony kogucik, a teraz mądrujący się szczur na degustacji serów. Dlatego po prostu stanął w tej kolejce i poczekał. Elegancik jak należało grzecznie przyszedł do nogi. Drakon ustawił go po swojej lewej stronie, nie zamierzał uziemić sobie prawej ręki, więc mało go obchodziło czy facetowi będzie to odpowiadać czy nie. Nadstawił swoją lewą nogę kiedy jeden z pomagających trenerowi satyrów przystąpił do umieszczenia liny na ich kończynach. Drugi facet ku temu nie oponował, a więc miał jakiekolwiek plusy.
__Nie ułatwiło to jednak ich zadania, pierwsze problemy pojawiły się już przy odejściu od satyra. Musieli przejść pewien kawałek na arenę, a zrobienie tego bez zaliczenia wywrotki było celem najwyższej wagi nikt przecież nie mógł zobaczyć jak upada. To byłaby dopiero zniewaga! Z początku wsunął lewą dłoń w kieszeń, by mu nie przeszkadzała, miał jednak szerokie barki i wyraźnie przepychał się przez to z drugim zawodnikiem. Ten zaproponował, by odliczali kroki na tradycyjne "raz i dwa". Choć brzmiało to żenująco, od czegoś musieli zacząć. Odliczanie Drakona jednak ograniczyło sie do samych myśli. Fakt pomogło, ale dalej nie było idealnie. W momencie kiedy trącił elegencika ramieniem zbyt mocno, że ten się zachwiał musieli przystanąć. Syn Eris w odruchu wyjął dłoń z kieszeni i chwycił bruneta, by ten nie upadł. Nie mogli upaść! Nie tu przy wszystkich, nawet takie zachwianie było niedopuszczalne!
Uniknęli wywrotki, a momo to Drakon nie zabrał dłoni z barku bruneta.
- No to kolego pójdziemy sobie tak...- poinformował go i poklepał znacząco jego bark, by pongalić mężczyznę do ruszenia w dalszą drogę. Jak się okazało już po chwili była to zdecydowanie dobra decyzja, przestali objać się o siebie jak bańki wstańki, a i nawet uzyskali jakiś rodzaj stabilności.
__Kiedy stanęli na arenie Drakon nie zabrał swojego ramienia, zmienił jedynie rodzaj jego ułożenie i najzwyczajniej w świecie zaczął sie podpierać o niższego mężczyznę podczas wysłuchiwania tego co miał im do powiedzienia trener. Nie był tym zbyt zainteresowany, cudem wyłapał, motyw o otwieranych drzwiach i numeracji nad nimi. Potrzebował chwili na zastanowienie się nad kwestią nujmeracji, Bo jaki numer był mu przydzielony? Niezbyt zwrócił na to uwagę przy wyczytywaniu, cudem udało mu się to przypomnieć. Dlatego od razu namierzył spojrzeniem wejscie z numerem siedem. No oby ta siódemka okazała się tą szczęśliwą. Uśmiechnął się parszywie i na nowo objął "partnera" tak jak należało. Nie czekał na nic kiedy tylko gwizd ogłuszył zebranych, Drakon ruszył. Nic go nie mogło zatrzymać. Kątem oka tylko zarejestrował jak jego siostra szła z tym parszywcem. Zdążył zarejestrować jak ten dobywał krótkiego noża. Cholera była przygotowana i to całkiem nieźle. Niestety bliżej swojej strony miał siostrzyczkę. Dlatego w mgnieniu oka skupił swój wzrok na jednym z jej pistoletów. Ledwo zdążył... jednak był pewien, że kobieta weszła do labiryntu tylko z jednym rewolwerem. Czy zdążył chociaż uszkodzić drugi? Nie był pewien. Uśmiechnął się parszywie i wszedł swoim wejściem. Nie wahał się ani chwili, co by tam an dole na nich nie czekało zamierzał to zmiażdżyć. Niech ktoś tylko spróbuje stanąć na jego drodze do celu.
__Schodził dość szybko, na tyle ile pozwalało uwiązanie nóg. Od razu pozwolił swoim skrzydłom na uzbrojenie swych pleców. Te pokryte były mocna łuską, a więc często osłaniał się nimi przed czymś co bez trudu uszkodziłoby jego skórę, a mogło ślizgnąć się po łusce.
- Wczepiaj się - poinformował jedynie i nie dając mężczyźnie zbyt wiele czasu przełożył swoją rękę z jego barku na pas. Chwycił go pod pachę i wzbił się w powietrze, choć musiał być bardzo ostrożny przez ograniczoną ilość miejsca. korytarz nie był zbyt ogromny, jednak większy od standardowego przejścia. Jak nic trener chciał zrobić na nich wrażenie. Pewnie teraz sadzał swoją kudłatą dupę przed monitorkiem jakiegoś ustrojstwa, przez które bedzie ich podglądać i gnębić.
__Ledwie stopy zawodników oderwały się od podłoża, a to przemieniło się w zjeżdżalnię, co trochę zaskoczyło Drakona, ale ułatwiło im zlatywanie. nie musiał uważać na nieprzyjemne krawędzie, a więc mógł wręcz podziękować trenerowi za takie ułatwienia. Uśmiechnął się parszywie pod nosem, a więc tylko ich chciał tak zrzucić? Czy każdemu zafundował taki zjazd? To było całkiem ciekawe. Teraz tym bardziej zadowolony był ze swojego pomysłu, w dodatku obserwujący to "widzowie" mogli uznać, że tak świetnie przewidział posunięcie trenera albo wyczuł pułapkę jeszcze przed jej aktywacją. Musiał przyznać, że zainponował sam sobie tym błyskotliwym pomysłem. Zleciał na sam dół niezbyt się przejmując wszelkim ryzykiem, dopiero po dotarciu na sam dół wylądował, na prostej drodze szło się zdecydowanie łatwiej, no i jednak musieli wypatrywać ewentualnych pułapek. Na pewno nie był to taki sobie zwykły labirynt. A skrzydlaty nie chciał oberwać lecącym nagle na nich toporem czy innym ustrojstwem. W dodatku już stąd widział, że korytarz miał wiele rozgałęzień, a więc przelot nie wchodził w grę. Musiał czujniej wszystko obserwować.
- Dobra, tu możemy przejść do konkretów. czy kolego potrafisz coś, czym da się zaszkodzić innym zespołom? - nie owijał w bawełnę, od razu kiedy zmusił cih dwójkę do ruszenia chciałustalić najistotniejsze kwestie.
Amazi
Posty: 50
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Amazi »

CHRIS



Oczekiwanie na wybaczenie nie było niczym komfortowym, tym bardziej ogromna ulga spłynęła na Chrisa, zrzucając spory ciężar z jego barków. Uśmiechnął się łagodnie słysząc odpowiedź Xarisa. Nie znał za dobrze tego studenta, mężczyzna był znacznie starszy, a przez to tym bardziej martwił się o tę znajomość. Nie dobrze było robić sobie wrogów na samym początku edukacji i to jeszcze u kogoś tak wszystkim znanego. W sumie można by rzec, że naraził się tutejszemu celebrycie. Xar zdecydowanie należał do śmietanki towarzyskiej, był w końcu znany wszystkim, nawet taki pierwszak jak Chris słyszał już wielokrotnie o handlarzu informacjami.
Białowłosy nie wahał się uścisnąć dłoni Xara, choć czuł się trochę jakby podpisywał cyrograf sprzedając swoją duszę. Trzy przysługi... brzmiało to równie niewinnie co katastrofalnie. Wszystko zależało od tego jak Xar postanowi z tej możliwości skorzystać. Nie mógł jednak wybrzydzać, był wdzięczny, że mężczyzna postanowił mu dać jakąkolwiek szansę na odkupienie za swoje przewinienie.
- Taki trochę bardziej węgorz elektryczny ze mnie, ale będzie jak mówisz. Zobowiązuje się do tych trzech przysług - potwierdził z życzliwym uśmiechem, by nie było żadnych wątpliwości co do jego decyzji i tego jak ją zrozumiał.
Kiedy naprawdę silne emocje z niego zeszły zwrócił większa uwagę na swoje otoczenie, które bardzo mocno się poszerzało. Najpierw partnerka z duetu Eli zapewniła go o tym, że zadba o jego siostrę, co ogromnie urzekło Chrisa. Posłał jej szeroki uśmiech, który miał być wyrazem wdzięczności.
- Dziękuję, nie zapomnij jedynie w tym wszystkim zadbać i o siebie - odparł obserwując jak obie panny odchodziły. Obok Xara pojawił się Octavio, syn Zeusa zdążył jedynie skinąć mu głową, bo jego uwaga została przejęta przez inne wydarzenia. Poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Złote tęczówki spojrzały w tamtym kierunku, a rejestrując osobę, która go dotknęła przeszył go zimny dreszcz. Była to Megara, a przed tą rozmową stresował się znacznie bardziej niż przed tą z Xarisem.
- Wybacz, że sam do ciebie nie podszedłem.. trochę się tutaj dzieje... Jak się czujesz? Wiem, że już cię przepraszałem, ale naprawdę mi przykro - mówił dość nerwowo, przez co zaczynał przypominać siostrę w tempie wypowiadanych słów, jednak szybko się zreflektował i uspokoił. - Z której strony będziesz wolała iść?- dopytał dając kobiecie wybrać.
-Jesteś prawo czy lewo ręczny? Mi to w zasadzie obojętne bo potrafię i jedna i druga się posługiwać - odparła rzeczowo Meg. - Co do przeprosin to kawka przez miesiąc albo dwa i będziemy kwita. -odpowiedziała, wyraźnie nie mając żadnych problemów z dotykaniem go, bo znów stuknęła go w ramię, tym razem przyjaźniej. Ten gest odrobinę stresował chłopaka, jednak nie uciekał, nie reagował nerwowo, poranek był wypadkiem, w końcu nigdy wcześniej nic podobnego mu się nie przydarzyło. Nie chciał więc i teraz poddawać się paranoi i unikać wszystkich ludzi stojących zbyt blisko. Najwięcej zawsze siedziało w głowie, dlatego musiał to opanować.
- Jakieś konkretne sobie pani życzy? - odparł z uśmiechem, który w końcu zaczął powracać na jego twarz. - Jestem szczęśliwym, dumnym mańkutem.- wyznał spokojnie, większość osób była praworęczna, więc mogło im to wiele ułatwić.
- Czarna i gorzka jak nasze życie - odparła z nutką wesołej ironii w głosie, na co Chris się zaśmiał. Meg ustawiła się po jego prawej stronie. - Świetnie, mamy więc element zaskoczenia w razie czego. - zaśmiała się.
- Postaram się nieco ci to osłodzić - zapewnił nie określając czy mówił o kawie czy o życiu.
Oboje udali się do jednej z kolejek, mimo, że ta przy trenerze była najkrótsza, stanęli u jednego z jego pomocników. Cierpliwie poczekali i pozwolili związać swoje kostki tak jak Meg wybrała. Jemu nie robiło to większej różnicy. Jedyne co było problemem to ich bliskość, z początku syn Zausa bardzo się tym stresował. Bał się dotknąć znajomej, by nie skrzywdzić jej ponownie. Szybko jednak pojął, że nerwy w niczym mu nie pomagały, a wręcz przeciwnie pogarszały stan. Był znacznie wyższy od kobiety, choć ta była wysoka musieli trzymać się blisko, by zachować równowagę i odpowiedni balans.
Już po pierwszych krokach w kierunku areny zobaczył jak trudne to będzie, nie miał pojęcia co zrobić z szerokim ramieniem, by nie spychać nim partnerki tej katorgi.
- Mogę cię objąć? Wiesz, by było łatwiej iść. - spytał odrobinę się pesząc czy nie zabrzmiało to źle. Od razu podniósł ramię i otoczył nim kobietę na wysokości jej ramion, tak by pokazać o co mu chodziło, jednak trzymał rękę w powietrzu, nie miał na tyle śmiałości, by dotknąć jej bez uzyskania zgody.
Megara nie czekała z odpowiedzią na pytanie chłopaka. Bez słowa owinęła swoją dłoń w jego talii i przysunęła się do niego.
- Szkoda że taki młokos z ciebie - zaśmiała się lekko, ukrywając zdenerwowanie w głosie wynikające bardziej z faktu niebezpieczeństw labiryntu a nie bliskości Chrisa, bo wtuliła się w niego lekko. Chłopak nieco się wyprostował kiedy został objęty, jednak nie oponował zaraz sam kładąc naszykowaną rękę na ramieniu kobiety.
- Wiesz w przypadku mężczyzn wiek nie ma znaczenia, my rozwijamy się do czwartego roku życia, a potem już tylko rośniemy... a młodszy model, po prostu dłużej będzie przynosić ci kawy - odparł żartobliwie z łagodnym uśmiechem. Choć przy pierwszych krokach był trochę spięty, tak kiedy dotarli na arenę zdecydowanie się uspokoił. Nie zabierając ramienia nawet kiedy przystanęli, by wysłuchać trenera.
- A sobie reklamę zrobiłeś, wiesz jak zaimponić kobiecie - zaśmiała się po drodze Meg, Chris posłał jej urokliwy uśmiech, jednak nie ciągnął tematu dalej, nie chcąc być zbyt nachalnym. - Jak myślisz dokopią nam po całości czy nieco się zlitują? - zapytała cicho, rozglądając się podejrzliwie.
- Nie mam doświadczenia w tym temacie niestety, ale widząc dobry nastrój trenera trochę się obawiam tego co możemy tam zastać... mam całkiem niezłą orientację w terenie, ale labirynt? No to może być ciekawe - stwierdził zerkając na trenera, który szykował się do przemowy. Wysłuchał go dość uważnie, podniósł dłoń i podrapał się po karku nieco speszony faktem, że należał do grona nieprzygotowanych studentów. Dlatego z wdzięcznością przyjął młot, który ofiarowała mu piękna aura. Pochylił uprzejmie głowę dziękując i zaraz umieścił na swoich plecach pasy, na których mógł wygodnie zaczepić młot na swoich plecach, by stale mu nie przeszkadzał.
- Wiem, że jestem pierwszakiem bez większego doświadczenia, ale bez obaw potrafię walczyć, nie musisz wszystkiego brać na siebie, jesteśmy w tym razem - powiedział z łagodnym uśmiechem lekko dociskając kobietę do swojego boku, by się nieco rozluźniła. - Pamiętasz nasz numerek? - dopytał zaraz szukając spojrzeniem tego odpowiedniego wejścia. Nie miał zamiaru udawać, że on to bezbłędnie pamiętał, jedynie coś świtało mu z tyłu głowy, wolał mimo wszystko nie wchodzić w przejście przeznaczone dla innego duetu.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 145
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Einsamkeit »

SOFRONIA

- Jeśli nas nic nie zje, to jestem za - zgodziła się Sofronia po dłuższej chwili zastanowienia. Musiała bądź co bądź wszystko przeanalizować: czy zdążą na 12310241 odcinek “Sióstr Wyrodnych”? Czy najdziwniejsze ciastko (pewnie z miętą i malinami) będzie odpowiednio dziwne do wspomnianego serialu? Po chwili jednak skupiła się na słowach Uriela i jego planie spędzenia wieczoru. Był… zgoła inny, odmienny od tego, co zwykle czekało ją w życiu. To nie były spokojne wieczory w dyżurce z Octaviem ani Megarą. To było… szalone. I nawet przykuł tym jej uwagę, pomijając oczywiście fakt, że zainteresowanie Vlassis zdobył sobie już wcześniej. A nawet więcej - mógł dostrzec jej rozpromienioną twarz, która może nie wyrażała zbytnio emocji (trzeba było dbać o zmarszczki, a raczej ich brak), ale gdyby mogła świecić, to by świeciła radością, satysfakcją i zadowoleniem.
Wizja śmierci Apolla, nawet w książkach, była czymś wspaniałym. Nawet jeśli jej upierdliwy, egocentrycznie namolny stary uznałby to za potwarz. Po chwili twarz Sofronii drgnęła, ujawniając światu - a przede wszystkim Urielowi - uśmiech, który po chwili zniknął, gdy tylko stanęli przed obliczem jednego z satyrów.
W tym momencie pomysł spędzenia czasu na wcinaniu najdziwniejszych deserów i szukaniu najbardziej absurdalnych fragmentów mitologii był wyjątkowy. Wyjątkowo… dobry. Tak więc fakt, że wkrótce ich nogi zostały ściśnięte magiczną liną Hefajstosa nie mógł zepsuć jej nastroju.

Podobnie zresztą było z pierwszą pułapką, w którą wpadli - stroma zjeżdżalnia wyrwała z piersi Vlassis tylko krótki, zaskoczony okrzyk, odbierający jej dech, gdy tylko pośladki zderzyły się ze śliską powierzchnią, posyłając ich prosto do najgłębszych czeluści piekła. Tam było ciemno! To znaczy może nie było ciemno, ale jakby miało być, to by było!
Dobry nastrój zniknął po chwili, gdy uświadomiła sobie, że lecieli - a raczej zjeżdżali - w stronę czegoś, co wyglądało jak… przepaść…? Czy to była przepaść???
Sofronia nawet nie zauważyła, że odruchowo mocniej zacisnęła palce na dłoni Uriela, który w odróżnieniu od niej cieszył się jak dziecko z tej pierwszej przeszkody. Poza tym, czy trener wspominał coś o śmiertelnych pułapkach? Jeśli tak, to co napotkają po wylądowaniu?
Twarz Sofronii wyjątkowo pobladła, gdy wytężała wzrok przed siebie, obserwując czujnie otoczenie.
Słodki Jezu, dopomóż, pomyślała, widząc platformę - do której doskoczenie wydawało się być cudem. W tym momencie wydawała się być ona wyjątkowo odległa. Daleka. Bardzo daleka. I jednocześnie mieli skoczyć? Jak to technicznie możliwe? Vlassis poczuła, jak miękną pod nią nogi - albo to jednak kolana same przymierzyły się do skoku. W tym momencie ciężko jej było ocenić. Miała wrażenie, że w tej chwili jej dusza oderwała się od ciała - a to ostatnie działało samo, bez jej woli, bez jakiegokolwiek przebłysku trzeźwej, przytomnej myśli. O czym mógł świadczyć fakt, że w tym momencie wzywała Jezusa, a nie nawet swojego boskiego rodzica, który był niewątpliwie bardziej prawdziwy niż sam Jezus.
Ciekawe, czy istniał naprawdę, pomyślała, zanim znaleźli się nad przepaścią. Ciemną. Ziejącą bezdenną czernią. Mrokiem. Byłaby skłonna nawet uwierzyć, że Hades mógłby wywiesić tutaj znak drogowy, wskazujący w dół i z napisem “Przedsionek Tartaru. Zapraszamy”.

Sofronia zamajtała nogami, gotowa do skoku - ale ten nie nadszedł. Zamiast tego wylądowała z głuchym sapnięciem na Urielu, który był dość miękki i, o dziwo, nawet wcale nie zły z tego powodu. Nadal… to znaczy, chyba wylądowali (chyba, bo nie otwierała w tym czasie oczu), a później wylądowali jeszcze raz, tylko że na kamiennej podłodze. Ostry ból w stłuczonym kolanie sprawił, że uchyliła powieki.
- Nic ci nie jest? - zapytała niemal natychmiast, poprawiając okulary, które przekrzywiły się na jej nosie. Sykes śmiał się tylko, wyraźnie zadowolony z całej sytuacji. Sofronia przesunęła okulary na czoło, a następnie włosy, przyglądając mu się podejrzliwie.
Zwykle nikt się tak nie cieszył, mogąc - albo mając - skoczyć w bezdenne czeluści. Ale nie Uriel, który jak zawsze był uroczy. I był blisko. Niemal stykali się nosami! Mogła spojrzeć mu w oczy - po raz pierwszy z tak bardzo bliska - i nie wiedziała, co robić. To nie były bądź co bądź filmy romantyczne, ani hinduskie czy tureckie seriale. I chyba była blada jak trup w tym momencie, tym razem dla odmiany tym razem to ona będąc gotowa zemdleć od nadmiaru wrażeń. Albo to była ta słabość, wywołana bliskością Uriela. Albo przepaścią. Albo świadomością, że mogli w tym momencie zginąć. Albo wszystko naraz.
- Zdecydowanie nie będziemy tego powtarzać - oświadczyła słabo, opierając policzek o ramię Uriela i biorąc powoli jeden, drugi, trzeci głęboki wdech. - Miej na uwadze, że zanim dotrzemy do końca labiryntu, możemy dostać zawału przy czynnym udziale trenera Phila, więc musimy raczej uważać na nasze zdrowie. Bo jeśli już teraz mierzyliśmy się ze skokiem w głęboką przepaść, to co jeszcze napotkamy? - dodała, przymykając na moment oczy. Błogosławiona ciemność w tym momencie współgrała z biciem serca Uriela, uspokajając ją tym rytmem. Ręce przestały niekontrolowanie drżeć. Powoli. Powoli…
Bolało tylko stłuczone kolano. Przynajmniej nie łokieć, pomyślała, nie mając nawet siły puścić ręki Uriela. Uchyliła tylko powieki, nieco podnosząc ich rękę i obserwując, czy wszystko było w porządku. Czy jego dłoń nie była już sina od mocnego uścisku, jakim go obdarzyła? Czy nie zostawiła mu siniaków? Bo miała wrażenie, że gdyby mogła, to by mu niechcący urwała rękę.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jeśli wylądowali - a później, najwyraźniej, upadli, to znaczyło, że Uriel zamortyzował sobą cały upadek. Czyli mógł sobie coś uszkodzić. A jednocześnie to stworzyło idealną okazję, by zająć się jego nogą, na której wcześniej skakał jak pijany zając.
- Nic mi nie jest, czego chyba nie można powiedzieć o tobie, jak zakładam - stwierdziła, skupiając się na użyciu swojej mocy. Po chwili poczuła przyjemne, mrowiące ciepło, wędrujące pomiędzy jej chłodną dłonią a ciepłą ręką Uriela. Moc sączyła się delikatnie, niemal pieszczotliwie, zmierzając w stronę jego obolałych miejsc, kojąc - ale nie lecząc. Równie dobrze moglibyśmy wypić pyralginę albo apap, pomyślała z lekkim znużeniem. I w tym momencie zaczęła żałować, że nie wpadła na ten pomysł. Mogła przecież w tych dresowych spodniach, najprawdopodobniej zrobionych z jakiegoś ortalionowego spadochronu, upchać tyle paczek leków przeciwbólowych, ile się dało. Trener Phil nawet by nie zauważył! No, co najwyżej Upsik by poczuł wszystkie te kanciaste pudełka, wbijające mu się w ciało, ale nie byłoby to raczej wielką ceną…

DEMOS

- Nikt nie będzie umierać - oświadczył stanowczo Demos, starając się ze wszystkich sił zignorować obłąkańczy uśmiech Tosi, który w tym momencie wyglądał bez mała niepokojąco. Dziewczyna w tym momencie przypominała mu szatańsko uśmiechniętego szopa pracza. Sam nie wiedział, dlaczego. Gdyby ktoś go zapytał “ale dlaczego”, nie umiałby odpowiedzieć na to pytanie. Tak po prostu było i już.
- Ja tam mógłbym wyrabiać jeden i ten sam młotek przez całe życie… - dodał, drapiąc się po brodzie. Przecież czyż nie robił tego samego na okrągło? Wielu uczniów pragnęło się wyróżnić, jednocześnie nie zdając sobie sprawy z tego, że właściwie z ich preferencji Thalis mógł stworzyć gotowy katalog. Srebrny miecz ze skórzaną rękojeścią, srebrny miecz ze żłobioną rękojeścią z jakiegoś kamienia (najlepiej onyks, a co), czarny miecz z rękojeścią z onyksu, czarna tarcza krzycząca z daleka “syn Hadesa, przyszły niedoszły władca ciemności, 2000 - 2024” i tak dalej. No ale w jednym musiał przyznać Tosi rację: to nadal nie był jeden i ten sam przedmiot wyrabiany na okrągło, bo jednak detale się zmieniały. Mimo wszystko fakt, że robił przez 90% swojego czasu to samo, nie zmieniało faktu, że to absolutnie mu nie przeszkadzało.
Ciekawa śmierć… ja bym wolał jednak umrzeć w trochę późniejszym wieku, pomyślał Thalis, człapiąc wraz z Antoinette w stronę wyjścia. A raczej wejścia. Wjazdu, jak zorientował się poniewczasie Demos, tym mocniej przygarniając do siebie dziewczynę, a dłonią osłaniając jej policzek i skroń. Zdecydowanie nie zamierzał dopuścić, by coś jej się stało. Gdyby się uderzyła w głowę - bądź co bądź tu miało być niebezpiecznie! - to nawet nie miałby możliwości się nią zaopiekować bardziej, niż w podstawowym stopniu.
Dopiero po chwili wylądowali na kamiennej, twardej posadzce - i wówczas Thalis odetchnął z ulgą. A nawet się zaśmiał, nie kryjąc swojej ulgi. Kamień! Twardy, zimny kamień! Cóż, nie była to lawa, woda, czy nawet melasa (młodsze roczniki wpadały na wyjątkowo głupie pomysły) ani też inne dziwne, niekoniecznie stałe substancje. To był stary, dobry, porządny kamień. A Tosi nic się nie stało, sądząc po tym, że go poganiała - tak więc Demos szybko podniósł się na nogi, pomagając jej wstać.
- Trochę cierpliwości, dziecino - zaśmiał się, przecierając wolną ręką twarz. Drugą osunął na jej ramię, gotów w każdej chwili osłonić jej głowę. Cały kompleks, z tego co zdążył zaobserwować, wyglądał jak mokry sen miłośnika steampunku. I… Thalis musiał przyznać, że trafiała do niego ta estetyka. Mimo ciemnych, wąskich korytarzy, w których - jak miał wrażenie - zaklinowałby się już ramionami, a sama nieszczęsna Tosia zostałaby zgnieciona jego nogą.
- Też tak myślałem - przyznał szczerze, nie przerywając rozglądania się. Wprawne oko rzemieślnika obserwowało metalowe elementy, szukając czegoś dlań charakterystycznego. A może rdzy? Jak bardzo stary musiał to być labirynt? A może został nowo wzniesiony?
- Wyobraź sobie trenera Phila w kombinezonie spawacza i ze spawarką - palnął nagle, zanim zaśmiał się rubasznie i pokręcił głową. - Szczury? Nie, coś ty. One są dość powszechne na naszej uczelni. To znaczy tak przypuszczam. W końcu gdzie są ludzie, tam są szczury, i sądzę że nawet bogowie nie mogą się ich pozbyć - podsumował, zanim się uśmiechnął. Gadatliwość Tosi w tym momencie była wyjątkowym atutem - chociaż skupiał się na obserwacji otoczenia, to jednocześnie jej słowotok sprawiał, że metalowy labirynt był odrobinę mniej lodowaty i bardziej przyjazny.
- Boisz się zombie? - zapytał, zanim delikatnie, żartobliwie posmyrał jej obojczyk, udając jakiegoś robaczka. Znali się już dość dobrze, więc wiedział, że Tosia nie odczyta źle jego gestu. Co najwyżej na niego nakrzyczy.
- Byty astralne byłyby niezłe, a jak długo one… - nie dokończył. Niemal natychmiast zastygł w miejscu, znów odruchowo mocniej przygarniając dziewczynę do siebie, zanim oboje zrobili krok do tyłu. Drugi, trzeci, następny. Tuż przed ich twarzami śmignęły ostrza. Wyjątkowo ostre ostrza. Którym Demos nie mógł odmówić wyjątkowego piękna, niemniej jednak były to bardzo śmiercionośne ostrza. Idealnie naostrzone.
Krew w ciele Demosa niemal zamieniła się w lód, acz tylko na moment; chwilę później synem Hefajstosa zawładnęła ciekawość blabradora.
- Żeby tylko - mruknął Thalis, przyglądając się pomieszczeniu, do którego trafili. Piły. Siekiery. Noże. Topory. Trener Phil musiał wykupić chyba co najmniej kilka sklepów budowlanych w okolicy, pomyślał, zanim poczuł współczucie na myśl o Upsiku, który miał najpewniej nieprzyjemność staremu satyrowi to dostarczać. Bądź co bądź może jedno ostrze do piły tarczowej samo w sobie nie ważyło dużo, ale tak z trzydzieści sztuk już jednak jak najbardziej. - Trochę tego jest. Bardziej mnie dziwi, że trener Phil nie dostał wezwania do prokuratury po tych zakupach - dodał, licząc pod nosem te wszystkie narzędzia. I niemal westchnął zawiedziony. Niektóre narzędzia były naprawdę świetnej jakości! W duszy Thalisa pojawiła się niewielka igiełka zazdrości: wypatrywał tego modelu siekiery już od dawna, ale zawsze, gdy tylko pojawiała się na stanie w jakimś sklepie, zaraz zostawała wyprzedawana na - co za ironia - pniu.
- Myślisz, że będziemy mogli później coś zabrać? - zagadnął, wciąż licząc siekiery. Wydawały się mieć jakiś swój wzorzec.
- Policzymy i przebiegniemy - stwierdził po chwili.
- Wujek… - głos Tosi przypominał w tym momencie jęk. Upiorny jęk.
- Słucham?
- CZY TY NIE UMIESZ PRZYPADKIEM STWORZYĆ CZEGOŚ Z NICZEGO? - pisk Tosi niemal świdrował mu w uszach.
- W zasadzie umiem - przyznał Thalis, nadal nie odrywając wzroku od siekier. I ostrzy. I noży. O, ten kuchenny był dobry. Przydałby mi się w kuchni, pomyślał z lekkim zawodem. Ciekawe, jaka marka.
Cóż, był, bądź co bądź, facetem.
- TO DLACZEGO TEGO NIE ZROBISZ!? - to proste, na pozór, pytanie Tosi sprawiło, że Demos oderwał wzrok od tych wszystkich stalowych piękności, przestając je liczyć. Bo przecież miała rację.
- Nie pomyślałem o tym - odparł szczerze, przyglądając się dziewczynie. Któar była równie biała jak mozzarella. Którą idealnie by pokroił ten nóż, lecący z prawej strony do lewej.
Na samą myśl o mozzarelli Demos poczuł, jak zrobił się głodny.
- No dobra, możemy tak to zrobić - stwierdził. - Chodź do ściany. Przy okazji nie wiem jak ty, ale ja chętnie bym zjadł jakąś pizzę. Ciekawe, czy będzie jakieś wyzwanie kulinarne?
Zrobił powoli krok, by nie wywrócić Antoinette ze sobą. I jeszcze raz, i kolejny. Mówił w zasadzie głupoty, o czym sam doskonale wiedział, ale też chciał jakoś przekierować uwagę Tosi na coś innego od wyjątkowo ostrych ostrzy, lecących nie tak daleko od nich.
Chwilę później dłoń Thalisa spoczęła na metalowej ścianie. Chłopak przymknął oczy, skupiając się na otoczeniu.

Metal był zimny, twardy, nie ustępujący sile jego dłoni. Nie dawał się łatwo wygiąć tępą siłą fizyczną. Ale łączył się - na głębokim, bardzo pierwotnym poziomie - z czymś innym. Z każdą kolejną parą atomów, łącząc się w kolejne związki, w kolejne struktury, kolejne elementy misternego labiryntu, prowadząc go głębiej, dalej, w stronę pułapek - misternie wykonanych mechanizmów, stworzonych przy użyciu zręcznie splecionych ze sobą kół zębatych, łańcuchów, taśm, sprężyn…
Umysł Thalisa był niemal pochłonięty tym, co odczuwał: a czuł w tym momencie istotę metalu, jego sploty, pozwalające mu iść dalej, prześlizgiwać się jak złodziej, docierając do sedna - do samych pułapek. Czuł pod dłonią zimno metalu, jego smak, jego chropowatość, jego esencję - łatwo formowalną nie siłą dłoni, ale umysłu. Darem, który został mu dany przez ojca.
Hefajstos jako boski kowal potrafił z łatwością tworzyć rzeczy z niczego; giął najtwardsze, najbardziej oporne metale, które w jego dłoniach stawały się przykładem wyjątkowo misternej inżynierii i artyzmu. Rzeczy, nieznane jeszcze ludzkości, a które zostałyby uznane za co najmniej nie z tej ziemi, w jego kuźni były rzadkością, jako że wymagały wyjątkowej siły woli.
Siła woli. Tak. Metal był oporny. Nie myślał. Nie funkcjonował tak, jak człowiek. Był tylko materiałem, strukturą, tworzącą narzędzie. A Demos nie chciał w tym momencie, by te narzędzia były w stanie wydostać się na zewnątrz, przez szpary z pułapek.
Czuł w tym momencie każdy element tej machinerii. Każde koło zębate, które mógł zatrzymać i unieruchomić. Powiedzieć stali węglowej, że nie jest stalą. Że jej ząbki są za krótkie i nie są w stanie dosięgnąć pozostałych siostrzanych kół zębatych. Że ich misterne piękno jest wspaniałe, lecz nie jest im w tej chwili potrzebne.
Unieruchomić je samą myślą, stapiając je ze sobą. I w tym momencie Demos czuł prawdziwy żal, że musiał to zrobić. Bo to, co widział, słyszał i czuł, było wspaniałym przykładem niezrównanej inżynierii. Może nie godną Hefajstosa, bowiem jego boski rodzic spojrzałby tylko pobłażliwym okiem na całą tę konstrukcję i zaśmiał się życzliwie, gratulując postępów w nauce, ale godną - przynajmniej - jego samego.
A rzemieślnicy, o ile nie byli swoimi wrogami, niezmiernie rzadko sabotowali inne prace, nieraz odmawiając pracy nad cudzym mechanizmem, odmawiając modyfikacji, zniszczenia go czy stworzenia kopii.
Metal stawał się coraz cieplejszy…
I w tę stronę poszedł - bo to było najłatwiejsze. Czuł, jak pod jego dłonią ściana staje się rozżarzona - nie dosłownie, lecz na głębszym poziomie. Jak daleko przed nimi topią się łańcuchy, zlepiają się z zębatkami, jak rwą się pod wpływem gorąca taśmy, jak metal topnieje, zasłaniając kolejne szczeliny, przez które wydostawały się śmiercionośne ostrza. Jak stopniowo wszystko unieruchamia się, stając w miejscu, blokując mechanizmy od dalszego działania. Niektóre narzędzia stopiły się - i widząc tak dobry, ostry nóż do cięcia warzyw, który teraz przypominał nóż do masła, serce Demosa zapłakało.

DOMENICO

Franzese zmarszczył brwi, czując to klepnięcie w swoje ramię ze strony nie-Włocha. Cafone, pomyślał z chłodną pogardą, zanim spojrzał na naręcze broni, trzymanej przez jednego z satyrów. No tak. Przez czoło Domenica przebiegła cienka zmarszczka, gdy sięgnął po pistolet. Te zawsze były jego bronią pierwszego wyboru… wolałby mieć co prawda dwa, ale był ograniczony w tej sytuacji do jednego.
Pierwszy wybór, co?

Dopóki oblepione krwią i resztkami mózgu palce nie chwyciły za lepką rękojeść sztyletów, wyszarpanych z uścisku martwych palców. Magazynek przecież był już dawno pusty. Mógłby co najwyżej rzucić pistoletami w chimerę czy minotaura, wzbudzając co najwyżej grymas politowania.
Te sztylety były… wkurwiające. Doprowadzały go do szału. Nie pasowały do jego dłoni. I nawet mimo stania w głębokim cieniu, gdzie nie był widoczny dla kogokolwiek, wydawały się przykuwać czyjąś uwagę. Błyszczeć nawet w mroku. Ale nie były złe. Były lepsze niż cokolwiek innego w tej sytuacji.


Mężczyzna bez wahania sięgnął po kaburę udową, zręcznym ruchem przypinając ją do siebie; chwilę później szczęknął magazynek, odsunięty wprawnym ruchem. Nabój przesunął się do komory. Zostało więc czternaście naboi i jeden w gotowości, odnotował machinalnie Franzese, zabezpieczając broń przed wsunięciem jej do kabury. Matowa Beretta 92FS przyjemnie ciążyła na udzie, przypominając mu o dawnych, dobrych czasach, spędzonych z Rodziną.
Cóż za ironia. Gdy zapytasz Włocha, jak spędził dzień, a on powie ci, że przyjemnie spędził dzień z rodziną… nasuwa się więcej pytań niż odpowiedzi.
Ta myśl sprawiła, że kącik ust mężczyzny drgnął w cynicznym grymasie. Po chwili jednak znikł równie szybko, nim się pojawił; Franzese nie odzywał się dalej, gdy tylko wraz z tym całym scemo weszli do labiryntu, a Drakon uznał, że stosownym będzie przemieszczenie swoich rączek w rejony pasa Domenica. Włoch w milczeniu uznawał zasadność jego działań; i zaraz też, zgodnie z tym, co zdążył już dojrzeć i wywnioskować, wznieśli się w powietrze.
- Minchia, non me lo aspettavo - mruknął, gdy tylko wylądowali obydwaj; Franzese spojrzał ze skrzywieniem w głąb korytarza, nasłuchując kroków innych osób. Czy ktoś tu był? Czy ktoś mógł tu przebywać? Odruchowo zrobił pół kroku w tył, chcąc trzymać się bliżej cienia.
A słysząc pytanie Drakona, tylko się uśmiechnął, bynajmniej niezbyt miło i uprzejmie. No proszę, proszę. Ktoś tu miał równie wątpliwy kodeks moralny. Jaka miła niespodzianka.
A już myślałem, że wszyscy na tej uczelni mają jakiś kręgosłup moralny. Banda di santarellini del cazzo.
- Może. Nie są to raczej umiejętności bezpośrednie, jeśli o takie ci chodzi. - odparł krótko. Niekoniecznie był skłonny poruszać temat swoich zdolności bardziej otwarcie, niż zamierzał. Bądź co bądź, on, jako syn Aresa, może i miał umiejętności uznawane za negatywne - ale bardziej opierały się na słowach. Na umiejętności wywoływania kłótni, wieloletnich uraz, czy wręcz - zwłaszcza w Rodzinie - wojen. Wystarczyło czasem tylko dobrze wybrane, położone słowo. Albo całe zdanie, jeśli już naprawdę musiał się wysilić.
Tamarro. Debole di merda. Ha detto che non vali un cazzo… Dicono che sei un codardo e che sei scappato come un topo. Non hanno ragione? Girano voci che non sei adatto a essere capo… Ti vedono come un pesce fuori dall’acqua. Sei solo un’ombra tra uomini veri.
To było niezwykłe, jak bardzo ludzką naturę mogło obnażyć parę słów. I choć wielu synów - bądź córki - Aresa uznałoby to za niewarty niczego dar, preferując bardziej bezpośrednie talenty, Domenico uznawał go za najlepszy. Bowiem kłótnie, których nikt nie potrafił okiełznać, żale i urazy, które raniły jak ciernie, ale nie pozwalały dać się nazwać i uleczyć, były najbardziej podatnym, żyznym gruntem pod kształtowanie przyszłości - i otwierające mu drogę na szczyt Rodziny na oścież. Ci, którzy lekceważyli siłę słów, kończyli zwykle jako szumowiny na powierzchni kwasu.
Wielu ludzi było bezpośrednich. Gorącokrwistych. Reagowało niemal natychmiast na urazę, na obelgę, na słowa prawdy - odsłaniając swoją naturę.
I bastardi silenziosi e subdoli, i coglioni scivolosi, fanno sempre i danni peggiori.
Z tą myślą nie poruszał tematu dalej, czekając na reakcję tego, jak mu tam… Danona? Nieważne. Stronzo.

Amazi
Posty: 50
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Amazi »

EKIPA UDUCHOWIONYCH


No i wylądowali. Całe szczęście kobieta zdecydowała się wstać od razu, jednak na jego nieszczęście uruchomił się jej otwór gębowy. Skinął jedynie głową na podziękowanie, nie musiał na to odpowiadać. Postanowił przemilczeć również kolejne kwestie, widać córka Eris uwielbiała wbijać drobne szpileczki albo była to świadoma i pełna premedytacji zaczepka. Być moża chciała go sprowokować? Wyprowadzić z równowagi? Nie musiał zgadywać, by wiedzieć, że była inteligentna, niestety używała tej błyskotliwości głównie do manipulacji innymi. Co od razu było czuć i widać.

- CERBERKA!!! A to dobre jest! - usłyszał rozbawiony śmiech Marco, do którego dołączył i Syfron. Frank był wyraźnie rozbawiony, ale próbował się opanować, by nie pokazać poparcia wobec jakichkolwiek działań kobiety.

- Al, my już pobiegniemy przodem, by sprawdzić dla ciebie trasę - poinformował Frank, od razu zaganiając do działania pozostałe duchy. Al kontrolnie spojrzał w ich stronę rejestrując jak ci rozbiegli się po rozgałęzieniu korytarza.

Choć kobieta dalej go zagadywała on nie odpowiedział. Nawet zabawne były jej zaczepki, uśmiechnął się w duchu, jednak jego twarz pozostała niewzruszona. Nie chciał reagować nawet na żarty, dobrze wiedząc, że i z nich kobietqa mogła sporo wyciągnąć. A nie miał pojęcia czego się probowała doszukać. Lepiej nie było dawać jej żadnego materiału, który mogłaby wykorzystać. Zwlaszcza kiedy chodziło o jego sprawy prywatne.

Ruszyli dalej, aż dotarli do rozgałęzienia korytarza. Jasne oczy mężczyzny skierowały się w lewo, a potem prawo. Wtedy też z prawej strony wybiegł Frank.

- Po prawej jest ślepy zaułek. Lewą odnogę sprawdza już Marco i Syfron - poinformował go.

- KOLEJNY W PRAWO!- krzyknął gdzieś z daleka Marco, co Al jedynie zarejestrował i zapamiętał.

- Lewo - powiedział krótko brunet spoglądając na swoją partnerkę w tej niedoli i ruszył właśnie w tym kierunku, co i kobieta zrobiła bez większych żadnych dyskusji, co wyjątkowo go ucieszyło. Nie zamierzał się tłumaczyć skąd miał te pewność. Skoro kobieta chciała wygrać musieli sprawnie posuwać się na przód.

- Teraz w prawo...- poinstruował kiedy natrafili na kolejne rozgałęzienie w korytarzu.

Mężczyzna dostrzegał rosnące zainteresowanie Leny, jednak nie reagował. Skupiał się na zadaniu, chodzenie na "trzech nogach", nie było niczym prostym i przyjemnym, a nikt nie chciał wylądować na ziemi. Rytm, który wypracowali był nienajgorszy, jednak czy byli wystarczająco szybcy? To go zastanawiało i przez to zajął swoje myśli właśnie szukaniem sposobu na to przemieszczanie się. Czy był sposób, by byli jeszcze wydajniejsi?

Niestety podał kierunek trzeciego rozgałęzienia i tu Helena nie wytrzymała rzucając swoim kąśliwym komentarzem.

- Jestem tu po raz pierwszy - wyjaśnił, rozwiewając wszelkie wątpliwości w to, jednak nie silił się na jakiekolwiek wyjaśnienia. Owszem mógł sobie zwyczajnie pożartować z kobietą, jednak nie czuł się swobodnie w jej obecności. Dawno z nikim nie rozmawiał w sposób swobodny, by żartować. Zwłaszcza z kimś żywym. Dlatego tym bardziej było mu ciężko przełamać taką swoja granicę wobec obcej mu i wrogiej corki Eris.
Przeszli jeszcze kilka kroków, kiedy Al spojrzał kątem oka na kobietę.

- Dobra ustalmy sobie, że nie musimy rozmawiać. Sytuacja nie podoba się ani tobie, ani mnie. Skupmy się na konkretach i szybkim ukończeniu tego - chciał wyjaśnić te kwestie, nie potrzebował wymuszonych prób rozmowy, na jakie siliła się kobieta tylko po to, by nie szli w ciszy. Ta absolutnie mu nie przeszkadzała.

Methrylis
Posty: 35
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Methrylis »

LAVRENCE

Rozmowa na temat odczytania kolorów nastroju D musiała poczekać. I może i dobrze, bo Lavrence w momencie usłyszenia tej prośby zaczął czuć delikatny stres. Objawiał się on, niestety, nie tylko psychicznie, ale i fizycznie: głównie delikatnym szczypaniem pod pachami. Jeszcze tego by mi brakowało, myślał z żałością, żebym się tu zaczął pocić! Wybawił go satyr, ogłaszając rozpoczęcie wyścigu, dzięki czemu Lav z ulgą skupił się na zadaniu. Jednak — czemuż on się tak zestresował? Czym, skoro sam zaczął temat? Ano tym, że był ledwie pierwszakiem; byle żółtodziobem, który nie wiedział nawet dokładnie, czego jeszcze nie wiedział. Mógł coś tam lekko umieć, czymś się lekko przechwalać — ale tak jawne sprawdzenie się przed kimś? Przecież na pewno by się zbłaźnił. A że lubił D, wolał tego nie robić i zachować przed nią twarz. I owszem, istniała jakaś tam szansa, że by coś tam słusznego wyskrobał z tych kolorów, ale Lavrence nie miał aż tyle wiary w siebie, by brać to za pewnik.

Sprawdzimy to innym razem, może po zawodach — wymamrotał tak szybko, że ledwie dało się go zrozumieć. — To co, ruszamy?

I ruszyli. Związani, zaczęli kuśtykać do odpowiedniej bramy, która miała ich wpuścić do labiryntu. Rytm kroków musieli jeszcze dopracować, ale jakoś to szło — dosłownie i w przenośni. Czego mógł się spodziewać, Lav nie wiedział, ale i wolał się nad tym za dużo nie zastanawiać. Po co się nakręcać i z góry siebie samego straszyć? Choć z drugiej strony, powinien być choć trochę przygotowany na ewentualne przeszkody. Tylko jakie? Jak mógł się choćby psychicznie nastawić, skoro...

Nie zdążył nawet dokończyć myśli, jak runęli w dół. Wrzask wyrwał się z jego gardła niczym równie przestraszone zwierzę. Myślał sobie, że jak nic za chwilę umrze, rozwalając sobie łeb o ziemię. Okazało się zupełnie inaczej, bo choć lądowanie mieli twarde i nieprzyjemne, byli względnie cali. Wystarczyło tylko wstać, otrzepać się i od nowa ustalić rytm kroków. Ze dwa razy się potknęli, kilka razy jedno prawie nie runęło na bok, ale w końcu zaczęli iść w głąb ciemnego korytarza.

Rzecz w tym, że bardzo długo się nic nie działo.

I o co tu chodzi? — myślał na głos, przyglądając się nieciekawym, kamiennym korytarzom, oświetlonym bardzo słabo palącymi się lampami. — Mamy tak po prostu chodzić i poszukać wejścia? Przecież tu nawet nie ma żadnych rozwidleń!

A jednak były, choć pojawiły się dopiero po kilkudziesięciu metrach i wiodły jedynie albo w prawo, albo w lewo. Padło na lewą stronę, więc i tam poszli. Niestety okazało się, że to ślepy zaułek. Chyba za karę za wybranie złej drogi coś nawet na nich wyskoczyło. Tym razem Lav powstrzymał się od krzyku, zwłaszcza jak okazało się, że to tylko worek z drobną ilością robactwa rozwiązał się nad ich głowami. Żadne z nich nie było tym jakoś bardziej poruszone, więc śmiało wrócili na skrzyżowanie, by skręcić w prawo.

Błyskawicznie spostrzegli, że oto właśnie trafili tam, gdzie mieli trafić: nagle niemal oślepiło ich bardzo jasne, białe światło, które dochodziło właściwie nie wiadomo skąd — bo nigdzie nie było widać żadnych lamp. Błyskawicznie jednak zaczęło słabnąć, sprawiając wrażenie na tyle przytłumionego, że aż ledwie istniejącego. Jednak nie to przykuwało ich uwagę, ponieważ to leciwe światło ujawniło coś znacznie ciekawszego.

Lustra.

Ale nie jedno, nie trzy lub pięć, a całe mnóstwo. Mówiąc wprost: trafili do sali, w której ściany, sufit, a nawet podłoga pokryte były lustrami. Efekt był co najmniej dziwny, bo wszedłszy do środka, powitał ich cały oddział ich samych. D i Lavrence zamrugali i machnęli lekko rękami, zadziwiony tym, ile osób odpowiedziało im tym samym.

Czuję się chyba trochę niezręcznie — mruknął Lav z krzywą miną, nie mogąc oderwać wzroku od swojej krzywej miny odbijanej dosłownie wszędzie. — No dooobra... ale o co tu chodzi?

Odpowiedź zapewne stała na środku tej sali, choć para jeszcze jej nie rozumiała. Przed sobą widzieli bowiem niewielki, kamienny postument, na którym leżał jedyny obiekt, który nie był odbiciem: kryształ, wielkości ludzkiej pięści, matowy i szary, nie emitujący ani nie przyjmujący żadnego światła. Obok niego znajdował się mały, mosiężny grawerunek. D poprowadziła ich bliżej, aby mogli się temu lepiej przyjrzeć i odczytać napis. Brzmiał on: “Z szarości wydobądź blask”.

Aha — mruknął głupio, jeszcze nie bardzo wiedząc, o co może chodzić.

Rozglądali się więc dalej, mając nadzieję, że odszukają więcej wskazówek. I po chwili być może coś znaleźli, bo na wysokości około dwóch metrów, w jednym z narożników sufitu, znajdował się maleńki otwór, z której wydobywał się cieniutki, niemal niewidoczny, pojedynczy promień światła. Był tak słaby, że tonął w blasku luster.

Wtedy zarówno D, jak i Lavrence odkryli cel swojej misji: musieli rozjaśnić całą salę światłem odbitym, a narzędzia mieli przed sobą: lustra, kryształ i ten maleńki lufcik, przez który wpadała jedyna wiązka światła. A kiedy już to rozgryźli, łatwo odkryli, że poszczególne lustra były przesuwalne i można było zmieniać ich kąt nachylenia. To dobra wiadomość, przynajmniej teoretycznie. Zła była taka, że lufcik znajdował się na wysokości około dwóch metrów, więc żeby to światło jakkolwiek „poruszyć”, musieli się nieźle nakombinować — i naskakać. To z kolei kończyło się kilkukrotnie mniej lub bardziej bolesnymi upadkami.

Nie cierpię tej liny! — wkurzał się Lavrence, marudząc głównie dla samego marudzenia. Bo oczywiście, najłatwiej byłoby ten uporczywy sznur zerwać, ale to nie wchodziło w grę — dosłownie i w przenośni. — Dobra, to jeszcze raz skaczemy i próbujemy jakoś to lustro przesunąć. Raz… dwa… trzy!

W końcu udało się sięgnąć to lusterko, które znajdowało się najbliżej lufciku. Niestety, sięgnąć do niego to jedno — a drugie to ustawić je tak, by wiązka światła padła na kolejne lustro. Czekało więc ich kolejnych szesnaście prób, nim jakoś udało im się tę wiązkę stworzyć — zupełnie ich przy tym wykańczając.

Zostało im więc jeszcze tylko jakieś milion luster. Łatwizna.

Z czasem szło im coraz sprawniej, zwłaszcza gdy zaczęli rozumieć cały układ luster, tym samym łatwiej dostrzegając najlepsze kombinacje. Brzmi łatwo — ale nim się z tym uporali, stracili zdecydowanie za dużo czasu. Tym bardziej, że od czasu do czasu zbyt nieostrożnie przesunęli jedno z luster, przez co wiązka światła uciekała im gdzieś w kosmos, każąc im zaczynać zabawę od nowa. Więc całość polegała głównie na okrzykach radości, gdy wytwarzali kolejne wiązki, i przekleństwach, gdy im ta wiązka zwiewała.

A gdy szary kamień wreszcie eksplodował jasnym, rozproszonym światłem, D i Lavrence nie krzyknęli z radości ani nie zatańczyli lambady. Po prostu odetchnęli z ulgą, mając nadzieję, że zdążą zregenerować siły do kolejnego zadania.

Bo kto by pomyślał, że aż tak ich zmęczą byle lusterka?

Chyba wyszło nieźle, co? — zagadnął, całkiem z siebie zadowolony. Z siebie i z D. — Takie zagadki logiczne to fajna rzecz. Gdzieś słyszałem, że osoby uzdolnione magicznie są w te klocki słabsze, ale uważam, że to bzdura. Ciekawe — dumał dalej — czy w tym labiryncie będą tylko takie? Czy to jakiś wyjątek i zaraz wyskoczy na nas jakiś smok ziejący ogniem?

Po chwili zmarszczył czoło, czując lekkie mdłości — latania to on miał już po dziurki w nosie.

Żadnych smoków, proszę — ni to burknął gniewnie, ni jęknął żałośnie.



ANTONETTE

Mówiąc w bardzo dużym, olbrzymim wręcz i monumentalnym uproszczeniu: Tosia się bała.

Strach, oczywiście, był czymś żałosnym, śmiesznym i niegodnym, a już na pewno niegodnym jej małej, szalonej osóbki. Tak, tak, Antonette znała te wszystkie bzdurne mądrości, że przecież nikt nie jest idealny, że każdy ma jakieś swoje wady i słabości oraz że każdy się czegoś boi. Ale cała rzecz nie leży w tym, czego ten strach dotyczy — ale kogo. Bo jeśli boi się jakaś zupełna sierota boża, no to nie ma w tym nic dziwnego — nikt się po sierotach bożych niczego innego nie spodziewa. Ale jeśli zacznie się bać jakiś napakowany tuz, to już był bardzo poważny znak, że i cała reszta powinna się rzeczonego strachu bać. A idąc tym tokiem rozumowania, Tosia też nie powinna się bać, bo uchodziła za osobę zbyt wesołą i szaloną, by strachom ulegać. Ba!, niejednokrotnie to jej się bano, zwłaszcza gdy wybuchała niekontrolowaną radością, nierozerwalnie związaną z gadulstwem. Tym bardziej więc jak ona mogła się bać, skoro to jej się bano?

Niedorzeczność.

A jednak — bała się.

Niech to szlag! — jęknęła, zupełnie już zła na siebie.

I złość tak mocno ją rozpaliła, że aż zaczęła wbijać mordercze spojrzenie w te wszystkie piły i inne siekiery.

CHOLERNE ŻELASTWO! — wrzasnęła tak gwałtownie, że aż lekko zachrypła. — KAŻECIE MI SIĘ BAĆ! A NIC INO WAS DO OGNIA WŁOŻYĆ I JUŻ!, SOCZEK Z WAS TYLKO ZOSTANIE!

Wtem Tosia popatrzyła z największą uwagą na swojego towarzysza. Dalej potoczyła się rozmowa o tym, że Wujek zdecydowanie za często zapominał, do czego był zdolny — a w tym akurat momencie była to kwestia fundamentalna. Więc kiedy już Tosia uprzejmie uświadomiła Demosa w tym, co potrafi, mogli się za to żelastwo zabrać — a Tosia mogła przestać się bać.

No, przynajmniej tak prawie całkiem. Prawie.

Natomiast temat pizzy o tyle ją zaskoczył, że postanowiła go podjąć. W końcu jedzenie było znacznie, znacznie lepsze od siekier. W ogóle, jedzenie wygrywało ze znaczną większością rzeczy na świecie.

Pomyślałeś o pizzy, bo jest przygotowywana w piekarniku, a ty sam jesteś jak żywy piekarnik? — spytała najzupełniej poważnym tonem. — Podobno najlepsze są robione na… kamieniu? Nie jestem pewna, czy dobrze zapamiętałam. Czy ty, Wujek, byłbyś jednocześnie dobrym piekarzem, czy tam inną kuchtą, skoro znasz się na… yyy… odgrzewaniu?

Paplała trzy po trzy, bo to jej pozwalało zniwelować strach… no, a przynajmniej trochę go osłabić. A skoro już Wujek sam o tym wspomniał, Antonette bardzo chętnie tę gadkę kontynuowała nawet jeśli jej w ogóle się jeść nie chciało.

I pewnie nie będzie chciało aż do końca dnia.

No, chyba że z Octaviem. Na kolacji. Romantycznej takiej. To wtedy tak.

Chociaż — wtedy też nie. Bo będzie za bardzo zajęta Octaviem. Poza tym, podczas jedzenia można się ubrudzić; jedzenie w ogóle może być przyczyną wielu katastrof, absolutnie niewskazanych podczas wymarzonej randki. Więc też by nie jadła! Octavio oczywiście by mógł, więc coś by zamówili, ale ona może wymigała się dietą — specjalnie dla niego, rzecz jasna. Albo nie!, skarciła się zaraz w myślach, bo uznała, że specjalne głodzenie się może być uznane za płytkie, a Octavio, jako medyk, na pewno by tego nie pochwalał. Więc znalazłaby inny powód niejedzenia — cóż, zawsze mogła powiedzieć, że po prostu nie była głodna. Ale to byłoby niegrzeczne, pomyślała strapiona. No to może zamówiłaby po prostu coś małego, lekkiego? Wszak ona przecież drobnej budowy, to i je jak wróbelek.

Tak! — zakrzyknęła dziarsko w myślach. — Tak zrobię!

— Jak?

Antonette zamrugała ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, dlaczego ktoś jej odpowiada na jej myśli. Chwilę jej to zajęło, ale w końcu doszła do dość wstydliwego wniosku, że chyba coś jej się wymsknęło na głos.

Nic, nic — wymamrotała, tracąc rezon. — A ty, Wujek, może być się tym żelastwem zajął, zamiast moje myśli podsłuchiwać?! — ochrzaniła Demosa, zaraz rzeczony rezon odzyskując.

Na szczęście Wujek był chyba przyzwyczajony do wybuchów Tosi, bo posłusznie skupił się na swoim zadaniu. A ona nie przeszkadzała — o ile tak można było powiedzieć, bo cały czas przecież byli do siebie przywiązani linami. Tak czy siak, siedziała cichutko i przyglądała się pracy Wujka. Problem w tym, że kompletnie nic nie widziała, co było bardzo rozczarowujące. Tościk marszczył się na twarzy, jednocześnie czasem mocniej naciskając dłonią na metalową ścianę, a czasem lżej. Ale to tyle, jeśli chodziło o jakieś działania. I owszem, czasami coś gdzieś zgrzytało, jęczało i syczało, co z pewnością było efektem pracy Wujka. Ale na własne oczy tego nie widziała, co mocno ją zasmuciło.

Ale w końcu Demos się odsunął. Zabójczy świst ustał, ale on zamiast się cieszyć, miał jakąś niewyraźną minę. Przez myśl jej przeszło, że może jako kowalowi było mu szkoda tych wszystkich zardzewiałych obrzydlistw, ale zaraz to od siebie odrzuciła, uznając to za scenariusz zdecydowanie zbyt nieprawdopodobny. I, co ważniejsze, nienormalny.

Tak czy siak, nic już nie latało. Antonette podejrzliwie zmarszczyła brwi, wpatrując się w puste otwory, przez które jeszcze niedawną śmigały śmiercionośne narzędzia szalonego drwala. Skąd ta nieufność?, przecież ufała Wujkowi! Jemu — owszem. Ale żelastwu absolutnie nie. Ale Tosia już raz dała się pokonać strachowi i ani myślała poddać się tej cholerze ponownie, dlatego, udając pewną siebie, zrobiła nieco koślawy „krok” do przodu. Najpierw jeden, potem drugi. Tościk cierpliwie czekał i podążał za nią, bo i nie miał innego wyjścia. Przy trzecim zakicaniu nieco się zawahała, ale czwarty, piąty i reszta poszły już całkiem sprawnie — zwłaszcza że jak dotąd nic jej nie poszatkowało.

A może ja już jestem martwa — dumała niepasująco beztroskim tonem — i tylko mi się wydaje, że przez to przeszłam?

Toni odwróciła się, zlustrowała podłogę uważnym spojrzeniem. Nope — tosiowych zwłok brak.

Oh — zawołała z radosnym zaskoczeniem. — Czyli się udało!

Lina nie za bardzo jej na to pozwalała, ale na tyle, na ile mogła, przytuliła się do przyjaciela, będąc z niego bardzo dumna i jednocześnie ciesząc się niesamowicie, że jej szanse na wyjście z tego żywo znacznie wzrosły.

Jesteś wspaniały! — zaćwierkała radośnie, zmierzając pewnie naprzód. — Mówił ci to ktoś? Jeśli nie, a to niemożliwe, to ja ci tak mówię. Ciekawe — zaczęła się zastanawiać ze złośliwym uśmieszkiem — czy Megara ci to mówiła. Mówiła, Wujek? Na pewno cię jakoś komplementowała. A ty ją komplementujesz? Powinieneś. Kobiety lubią, jak się je komplementuje. I nieważne, że to często kłamstwo. Liczy się, żeby było ładne.

I tak sobie wesoło kicali, czujnie rozglądając się dookoła. Przez dobrych kilka minut, a może i nawet całe dziesięć, nic się nie działo. Tyle tylko, że z czasem zaczęło się robić coraz chłodniej. Na początku w ogóle tego nie zauważyli; ot, nieświadomie pocierali się ramionami lub poruszali gwałtownie ramionami, aby strzepać z siebie lodowaty dreszcz. Ale kiedy zimno zaczęło szczypać ich w skórę tak mocno, że aż pojawiła się gęsia skórka, zaczęli się dziwić.

Po prostu schodzimy coraz niżej, czy to element zadania? — spytała Tosia.

Szybko poznała odpowiedź, bo równie prędko i raptownie temperatura zaczęła spadać. Białawe obłoczki wypływały z ich ust z każdym oddechem, a zęby postanowiły odśpiewać pieśń swojego ludu, szczękając o siebie jak szalone. Mimo to szli dalej, bo przecież nic innego im nie pozostawało. A gdy dotarli do wąskiej sali oświetlonej mdłym, białawym światłem, zauważyli kilka rzeczy. Pierwszą z nich był lód i śnieg, które znajdowały się dosłownie wszędzie. Drugą była długość owego pomieszczenia — bo sięgała chyba w jakąś przestrzenną nieskończoność. Nie dało się wypatrzyć jej końca, zasłonięty był bowiem upiornie ziejącą pustką. Nietrudno więc było domyślić się treści zadania: wygrasz, jeśli przejdziesz przez komnatę i nie zamarzniesz, pamiętając przy tym, że im dalej, tym zimniej. A przynajmniej tak domyślała się Tosia. Demos, jak się okazało, był podobnego zdania.

I o ile tego typu zadanie mogłoby wielu przerazić albo chociaż zmartwić, oni oboje byli… znudzeni. I rozczarowani. A przynajmniej rozczarowana — znowu! — była Tosia.

Dobra — mruknęła ze znużeniem — po prostu to roztop i idziemy dalej.


MIKA

Theo był konkretny i rzeczowy. Może i trochę flegmatyczny, zwłaszcza jak na jej gust, ale Mika ani myślała narzekać. W tej całej losowej, nijakiej plątaninie studentów mogła trafić na dosłownie każdego — i pewnie jeden byłby gorszy od drugiego. Dlatego Theo, który może nie miał w sobie genu zwycięzcy, ale za to wiedział, jaką robotę trzeba wykonać, był ostatecznie naprawdę dobrym wyborem.

Poza tym, jak na kogoś, kto ciągle sprawiał wrażenie, jakby całe życie spędzał w półśnie, był zdumiewająco żwawy. Gdy wystrzał ogłuszył ich na tyle, by stracili odrobinkę cennego czasu, zerwał się jak najlepszy biegacz, żeby tylko tę stratę nadrobić. Mika nie zamierzała go za to ochrzaniać — to nie była jego wina. Te kilka sekund zamierzała nadrobić w jakiś inny sposób.

Grunt, że ruszyli. W mało spodziewany sposób — zjeżdżając na tyłkach w dość przerażającą ciemność — ale dzięki temu najgorszą część, czyli oczekiwanie, mieli już za sobą. Mika bardzo lubiła to poczucie, że oto coś, co miało się wydarzyć, wreszcie się wydarzyło, bo dzięki temu wyskakiwało z uciążliwej kolejki wiszących nad głową zadań do ukończenia. To było już w trakcie, Można je było więc uznać za zamknięte.

Gdy wstali, otrzepali się i odzyskali rytm wspólnego chodzenia, mogli rozejrzeć się dookoła.

Spodziewałam się czegoś innego.

Mika rzadko wyrażała swoje myśli na głos, zwłaszcza tak beztrosko jak teraz — wszak ta informacja nie była nikomu potrzebna. Ale czuła, że Theo myślał to samo, dlatego kontynuowała.

Kiedy mówili o labiryncie, wyobrażałam sobie coś bardziej klasycznego. Ale plus za kreatywność — mruknęła, powoli ruszając razem ze swoim tymczasowym partnerem naprzód.

Miękkie, jasne światło elektrycznych lamp oświetlało ściany, przeplatane zwykle kamieniem i metalem. To jednak co jakiś czas migało, lecz jego zbyt równa częstotliwość wykluczała obecność demonów. Po co więc to migotanie? Czyżby dla zbudowania nastroju? Mika uważała to za zupełnie zbędne, ale nie skomentowała tego ani słowem.

Szli więc powoli, zastanawiając się, czego mogą się spodziewać, gdy nagle...

AACH! CHOLERA! Theo, żyjesz?!

Theo żył, ale nie miał najszczęśliwszej miny. Mika wcale mu się nie dziwiła: też by nie miała, gdyby o mało co nie wpadła do dziury, która chytrze ujawniła się pod jedną z płytek, na którą nadepnął chłopak. A skoro on prawie poleciał, to i ona, dlatego instynktownie szarpnęła nim w drugą stronę, powalając ich na ziemię, ale przynajmniej w ten sposób unikając nieprzyjemnej śmierci.

Zresztą, jaka śmierć jest przyjemna?

Oczywiście, komfortowo byłoby tak poleżeć jeszcze na zimnej posadzce i ochłonąć po tym, co miało miejsce jeszcze przed chwilą, ale nie było na to czasu. Mika więc podniosła się ostrożnie, tym samym zmuszając do tego Theo. Zaraz potem zbliżyli się do dziury, robiąc to bardzo ostrożnie, i uważnie się jej przyjrzeli.

To żaden przypadek — zawyrokowała ponuro Mika. — Zobacz, żadnych ostrych kantów wokół otworu, więc nie ma mowy o zwykłym uszkodzeniu podłogi. To zapadnia.

Blondynka podniosła wzrok, lustrując resztę posadzki. Wyglądała zupełnie normalnie, ale na pewno normalna nie była.

Widzę tu dwa problemy — oznajmiła chłodno. — Pierwszy jest oczywisty. Pod panelami ukryte są zapadnie, więc przejście tego korytarza na pewno mocno nas spowolni. Drugi jest taki — odwróciła głowę w stronę Theo, przeszywając go spojrzeniem — że nie wiem, czy właśnie nie wykorzystałam jednej ze swoich umiejętności. Bo nie wiem — tłumaczyła — czy wyciągając cię z tej dziury, zadziałał zwykły instynkt samozachowawczy, czy jednak maczały w tym palce boskie siły. Oby to pierwsze. Bo w przeciwnym razie już na starcie wykorzystaliśmy swoje koło ratunkowe.

A z tego Mika byłaby więcej niż niezadowolona.

Ale oto po chwili, gdy adrenalina zaczęła z niej schodzić, znalazła trzeci problem. A raczej go poczuła. Jęknęła pod nosem, krzywiąc się brzydko, gdy dotknęła nogi pod kolanem. Bandaż już nie spełniał swojej funkcji, będąc jedynie kawałkiem mokrej szmatki. Rana zaś ponownie zaczęła krwawić i pulsować bólem, najwyraźniej nie znosząc najlepiej niedawnego upadku. Trudno!, syknęła wściekle w myślach. Z bólem czy bez, i tak sobie poradzi. Choćby miała sobie tę nogę potem odciąć.

Pomyślmy nad opcjami. Ani twój dar do roślin, ani manipulowanie dźwiękami raczej tu nie pomoże. Można by spróbować wprawić poluzowane panele w jakieś mikrodrganie, ale są chyba zbyt dobrze przymocowane. I pewnie jakoś magicznie. Z tego samego powodu i moja umiejętność może się mało przydać, bo nie wiem, czy dostrzegę tu jakiekolwiek szczegóły. Ale mogę spróbować.

Podejście bliżej, aby dokładniej zlustrować podłogę, było zbyt ryzykowne, ale z drugiej strony, nic innego im nie zostało. Bardzo, ale to bardzo powoli i równie ostrożnie posuwali się do przodu, a Mika starała się skupić i dostrzec w posadzce jakiekolwiek anomalie. Początkowo wszystko wyglądało najzupełniej normalnie, co zaczynało Mikę poważnie irytować. Albo coś ją poważnie rozpraszało — jak chociażby dokuczliwy ból nogi. Zagryzła więc zęby i lekko tupnęła ranną nogą — jakby chciała przywołać ją do porządku — po czym raz jeszcze wbiła morderczy wzrok w kafelki. Czy one się jakoś różniły kolorem? Nie, nic takiego nie występowało. Czy krawędzie delikatnie wystawały ponad lub poniżej płaszczyzny? Nie. A może one jakoś delikatnie różniły się wzorami? Nie były niczym wymalowane, ale posiadały bardzo delikatne ozdobne wyżłobienia. Ciągnęły się głównie po lewej stronie i łagodną falą skręcały w prawo. Mika poszła tym tropem i, bardzo ostrożnie ciągnąc Theo za sobą, sprawdzała kolejne płytki. Dwie wyglądały zwyczajnie, ale po naciśnięciu na trzecią, ujawnili ziejącą w dole czerń. Mika podekscytowała się tym odkryciem, więc szukała dalej. A skoro już wiedziała, że musi się skupić na dekoracyjnych żłobieniach, wysiliła swoje bosko wzmocnione zmysły, aby dostrzec w nich choćby najmniejszą różnicę.

Wygląda na to — mamrotała bez podnoszenia głowy, ciągle wpatrzona w kafelki — że podejrzane są wszystkie te, które tę małą falkę skręcającą w prawo mają nieco bardziej zafalowaną. Inne są prostsze, łagodniej skręcają i one są chyba bezpieczne.

Zerknąwszy kątem oka na Theo, zastanawiała się, czy wiedział, o czym w ogóle mówiła. Możliwe, że dla innego oka, które nie jest tak wyostrzone na szczegóły, ta różnica była zupełnie niewidoczna. Grunt, że ona je widziała, a po kolejnych testach upewniła się, że miała rację.

Gdy już w miarę pewnie kroczyli naprzód, po jakimś czasie Mika zauważyła, że na posadzce nie było już żadnych wyżłobień, a powierzchnia stała się idealnie gładka. Odetchnęła, choć jednocześnie złapała się za nogę, która coraz bardziej dokuczała. Zaklęła w myślach, po czym wyprostowała się dumnie.

Idziemy.

ODPOWIEDZ