ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Awatar użytkownika
Eru
Posty: 35
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Yellena

Post autor: Eru »

Yellena


Gdy tylko przekroczyła progi sali wraz ze swym świeżo poślubionym mężem, grzecznie, niemal odruchowo opuściła głowę i skryła rumieniące się jak za sprawą magicznego zaklęcia lico. Gwizdy i chrząknięcia kierowane w stronę jej małżonka były jednoznaczne, a ona swą reakcją dodatkowo wolała ich przekonać co do prawdziwości ich przekonań. Usiadła więc grzecznie obok swego małżonka, płaszcz niebieski poprawiając na swych ramionach, rozglądając się z ciekawością towarzystwu. Kiedy trafiła na rude niczym ogniki pukle, uśmiechnęła się ciepło do swej przyjaciółki najmilszej.

Odbierając od Hastena kielich, posłała mu delikatny uśmiech i od razu zamoczyła usta w piwie.... nie wiedzieć czemu spodziewała się słodkich miodów. Mimo to piła, chcąc jak najszybciej utopić w nim zawstydzenie wynikające z wymownych spojrzeń ludzi, ale przecież właśnie o to chodziło. Nie chciała, by ktokolwiek podważał ważność ich małżeństwa, a w obecnej sytuacji to ono dawało jej bezpieczeństwo. To za nim mogła się ukryć, unikając groźnych oskarżeń o bycie wiedźmą, albo co gorsza, stwierdzenia, że powinna wybrać innego męża. Jej pasowało bycie żoną młodego, właściwie chyba niewiele starszego od niej mężczyzny. Z tego, co zdążyła zauważyć, chociaż większość jeźdźców odznaczała się licem pięknym, to widać było, że wiek odcisnął na nich swe piętno, ryjąc w tychże licach bruzdy w postaci zmarszczek i blizn, czasem siwych pasm w ich gęstych czuprynach.

Te ich opowiastki budziły w niej zawstydzenie mieszające się z jednoczesnym zniesmaczeniem. Przywykła do tego, że w towarzystwie opowieści raczej innych treści padały. O walkach, polowaniach, czasem anegdotki zabawne, lecz zawsze były one cnotliwe, a przynajmniej pozornie. Tu wszystko było zupełnie inne, tak różne. Nawet żarty wydawały się dziwne, dlatego z takim zaskoczeniem przyglądała się, jak pewien mężczyzna odsuwa kielich jej męża i stawia tam połowę skorupki orzecha. Człowiek ten puścił jej oczko i odsunął się, czekając, aż Hasten zorientuje się, co zaszło. Ona zaś zamrugała kilkukrotnie, wszak jasnooki mógł w jej opinii uznać to za zniewagę, on jednak zareagował zupełnie inaczej. Zaśmiał się i wzniósł toast.

Jednak jej uwaga skupiona została już na kimś innym. Na kobiecie, a właściwie imieniu, które usłyszała. Znajomych, chociaż niesłyszanym od lat. Źrenice jej zwęziły się, a ślina nagle zebrała się w ustach w takiej ilości, że musiała ją przełknąć. Dokładnie w chwili, gdy podała imię swego męża, ona już wiedziała i tylko szok nie pozwolił jej wstać i podbiec do kobiety, którą od tak dawna przecież uznano za martwą. Teraz jednak była tu żywa i piękna jak ją zapamiętała. Chociaż historia jej była jedną z tych, którymi Yellena powinna gardzić, to mimo wszystko zaśmiała się, ocierając łzę, nie rozbawienia, lecz wzruszenia. Właściwie chyba nie były na tyle blisko, by mogła sobie na to pozwolić, ale jakaś część Yelleny, zapewne Karsteńskiej krwi tak jak u Alay'i zmusiła ją do tego. Nagle poczuła się mniej samotna i opuszczona niż chwilę temu, obserwując jak kobieta poślubiona kuzynowi jej ojca siedzi tu wygodnie, na kolanach jakiegoś jegomościa i kompletnie nie przejmuje się niuansami i konwenansami tego świata.

Kolejne historie docierały do niej, ale już jakby przez mgłę, ledwo się na nich skupiała, próbując wyłapać spojrzenie kobiety, zwrócić jej uwagę jednocześnie nie wzbudzając niczyjej ciekawości. Jednak pragnęła z nią porozmawiać, odejść, chociaż na chwilę od stołu, lecz gdy jej mąż wstał, ona jakby wyrwała się z szoku i spojrzała na niego zaskoczona i zamrugała. Chwilę zajęło jej zorientowanie się, że opowiada swoją historię i z grzeczności skupiła uwagę na jego słowach, chociaż oczy ciągle uciekały w stronę znajomej damskiej twarzy, a całe jej skupienie znów wróciło na ciemnowłosą w chwili, gdy Hasten skończył przemawiać.

Z zamyślenia wyrwał ją głos kobiety, dzięki któremu zorientowała się, że opowieści się skończyły, a przynajmniej te opowiadane przez towarzyszących im przy stole mężczyzn. Blondyna o pięknej twarzy, bystrych oczach i ustach jakby ciosanych przez największych artystów zagadnęła ją, wcześniej przedstawiając się mianem żony jeźdźca, którego nie znała. W pierwszej chwili pomyślała, że może jest nim ten złotooki siedzący obok, ale jego płaszcz był czerwony, nie szary. Zaskoczona zbierała przez chwilę myśli.

— Powiedzmy, że nie byłam sobą — skwitowała pewnie, nie chcąc opowiadać tej historii nowo poznanej pannie. Zdążyła się nauczyć, że większość panien jest dość gadatliwa, a języki skrywane w pięknych usteczkach zazwyczaj są równie jadowite i cięte co miecze ich braci i ojców.— Jestem Yellena... — przedstawiła się, chwilę wahając się przy podaniu nazwiska. Właściwie jak powinna się teraz tytułować. Yellena, żona Hastena z klanu Niebieskich Płaszczy? Chyba tak przedstawiał się każdy jeździec. Dość osobliwe, patrząc na to, że chowała się w otoczeniu tytułów rodowych i rosła w przekonaniu, że kiedyś zmieni nazwisko, lecz co jeśli mąż go nie miał? — Jestem żoną pana Hastena z klanu Niebieskich Płaszczy — powiedziała, idąc za przykładem blondynki. Czemu więc czuła się tak, jakby traciła część siebie? Bardziej przeraziła ją ulga, którą czuła porzucając tą właśnie cześć siebie. Jakby na nowo mogła rozwinąć skrzydła i porzucić sztywne niczym gorset ramy Krainy Dolin, oczekiwań, jakie w niej pokładano. Właściwie nie wiedziała czego oczekiwać może od niej małżonek, ale jako młoda i nieco naiwna dziewczyna nie wierzyła w nic złego. Nie przewidywała, że mogą zrobić im coś złego, chociaż myśl, że mogą potrzebować panien, tylko do jakichś magicznych rytuałów wywoływała nieprzyjemne ciarki biegnące po karku, bardziej przerażała ją myśl, że kiedyś będzie musiała urodzić mu dzieci. Wszak w swym ślubnym nie widziała drania, któremu zależało wyłącznie na jego przyjemności, a wręcz przeciwnie, jawił się jej młody, ale odpowiedzialny człowiek. Nie bała się go, może to naiwność z jej strony, ale wolała myśleć, że zależy mu na żonie, że im wszystkim zależy.

— Z którego rodu pochodzisz? — zagadnęła kobietę, przysuwając się bliżej Hastena, nie chcąc przypadkiem nie usłyszeć kobiety. Nie kojarzyła jej twarzy, więc całkiem możliwe, że ta pochodziła z dalszych, nieznanych jej części kraju.

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Hyron + Alaya

Post autor: Einsamkeit »

HYRON

Radosny, kolorowy gwar w niczym nie przypominał świata, w którym pogrążyłem samego siebie. Jedynie kolejne sączone kielichy stopniowo poprawiały mi nastrój; od lekkiego, przyjemnego szumu w głowie po całkowite wyłączenie myśli. Rozluźniłem się… ale nawet aż za bardzo.
I chociaż wiedziałem, że nie powinienem, miałem wrażenie że moja ręka nadal, nieprzerwanie, samoistnie unosi się do ust bez mojej kontroli. Usta spijały tym żarliwiej słodycz i piwa, i miodu, wciąż pragnąc więcej.
A może moje własne ciało wiedziało, co jest dla mnie najlepsze? Czyżby - wierząc medykom - leczyło się samo, pragnąc uśmierzyć ból duszy i znużenie przyjemną językowi i umysłowi goryczą? Coraz większe otumanienie, jakie we mnie narastało, sprawiło, że po jakimś czasie - po którym to już kielichu? - coraz trudniej było mi odłożyć naczynie, a przyjemny szum i łagodne kołysanie poprawiało coraz bardziej nastrój. Po dłuższej chwili oparłem głowę o rękę, nadal przysłuchując się opowieściom. A te - zwłaszcza po procentach - bawiły tym niezmierniej. Przywoływały na myśl dawne, szczęśliwe dni, kiedy to nie było tylu problemów. Uśmiechnąłem się krótko, oszczędnie na opowieść tura i mojej małżonki; przypominając sobie zaś historię Helliona, jedynie westchnąłem wymownie, przewróciwszy oczyma. Cóż mogłem rzec? Większość kompanii była nieskomplikowana i nie wymagała od życia niczego więcej ponad pełnego żołądka, piwa i chętnej w łożu dziewki. Ale czyż można było im się dziwić?
Wojna, do której przywykliśmy, tak jak nasze nadmiernie długie życie, nauczyły nas istotnych rzeczy: człowiek był niewiele więcej niż przedmiotem, który można było przehandlować. Czyż sami tego nie robiliśmy? Sprzedawaliśmy nasze umiejętności, wrodzony dar, w imię wojen szlachty z Dolin czy państw równie nieistotnych; każdego Jeźdźca można było zastąpić, od Halse'a poczynając, po Helliona, Hastena bądź mnie samego. To samo było z kobietami: jeśli nie ta, to inna. Chociaż kobiety w tej fortecy były już wolne, żyły tak, jak tego chciały, nadal były towarem - jeśli nie dziś, to kiedyś. Czyż właśnie nie dokonaliśmy umowy handlowej z High Hallackiem? Żony były niczym kwiaty - piękne, przyjemne oku, warte uwagi, lecz stanowiły rzecz. I chociaż większość Jeźdźców traktowała je jako kogoś więcej, nie zaś jak mebel czy przedmiot - czego nie można było powiedzieć o pannie da Siena - nie wątpiłem, że w całokształcie ich opinia była równie… podobna.
Życie, trwające ponad i tysiąc lat, skutecznie uczyło, że nic nie trwa wiecznie. Za każdą z nich zamknie się prędzej czy później gruba kamienna płyta. Niektóre z nich zostaną uwiecznione w marmurze; ich puste oczy, bez życia, wpatrzą się w swojego Jeźdźca, a usta, niegdyś darzące najpiękniejszym w świecie uśmiechem, wygną się w ledwie widocznym grymasie żalu i smutku.
Vonreg; Irisviel; Tenuel… każda była wspaniałą na swój sposób towarzyszką życia, lecz - jak to ludzie - żyły krótko. Ich sto lat mijało jak jeden dzień; w ludziach, kobietach czy mężczyznach, najpiękniejsza i zarazem najsmutniejsza była ich ulotność. Oni wszyscy - Alizończycy, Ludzie z Dolin, Karsteńczycy, Sulkarczycy walczyli o coś, czego my, Jeźdźcy, nie mogliśmy pojąć. Pragnęli bogactw, wpływów, przestrzeni życiowej; czegoś, czego nie mogliby ze sobą zabrać na drugą stronę. Czyż umarłemu potrzebne było złoto, srebro, klejnoty, marmury, portrety, obrazy, posągi czy najdroższe, najbardziej kosztowne tkaniny?
A jednak to było dla nich ważniejsze ponad wszystko inne. Jednocześnie potrafili cieszyć się, bawić, łapać ulotny moment, żyć chwilą i cieszyć się z tego wszystkiego, co tylko mieli. Nawet, jeśli ich życie nie było łatwe.
I nie oglądali się za siebie. Nie patrzyli sto, dwieście, trzysta lat wstecz, we wspomnieniach wglądając w oczy dawno już umarłych i tęskniąc za nimi. Z ich perspektywy dwadzieścia lub trzydzieści lat wydarzyło się już “dawno temu”, podczas gdy dla nas było to ledwie mgnienie dnia. Wszystko zacierało się w ludzkiej pamięci, wymazując imiona, nazwiska, wydarzenia i twarze. Historia ludzkości toczyła się od nowa, powielając każde kolejne błędy. Wąż pożerał własny ogon.
Tymczasem ja sam miałem wrażenie, że moje - nasze, Jeźdźców - żywota były wyciągnięte niczym niekończący się strumień rzeki wieczności, nie mający końca. Ludzie zaś, kołyszący się w swoich łódkach i łódeczkach, bezimienni i nieznajomi, przepływali przez niego z prądem, by w końcu zaniknąć na horyzoncie. A my pamiętaliśmy wszystko. Kim byli, jak ich spotkaliśmy, co się wydarzyło dalej… mógłbym jak żywo odmalować w pamięci szczupłą, trójkątną twarz Vonreg; do dziś pamiętałem jej śmiech, lekki i żwawy niczym srebro. Krzyk naszego dziecka; mgłę, zachodzącą w ciemnozielonych - ni to niebieskawych - oczach i huk zamykanej płyty nagrobnej, oddzielającej świat żywych od umarłych; zaciętość w ciemnoszarych oczach…
Dziecko, a później młody chłopiec o oczach barwy burzy z czasem stał się gniewnym mężczyzną i odszedł gdzieś przed siebie w świat. Nie podążyłem za nim, tak jak za Vonreg ani Herwigiem, Herwynem czy Sol. Oni wszyscy rozpierzchli się w świecie jak kropla deszczu wśród ulewy; być może gdzieś żyli ich - moi - potomkowie. Nie było sensu gonić przeszłości ani próbować dorównywać jej kroku. Oglądanie się za siebie również nie miało sensu.
Jeźdźcy byli kompanią, a kompania była Jeźdźcami; i chociaż my wszyscy byliśmy od siebie skrajnie różni, inni, kompletnie odmienni, nadal byliśmy jednością nie tylko w naszej naturze, ale także sercu. Zwierzołacy przypominali niekiedy zielonkawe ogniki wśród mgieł i ciemności - wskazywały drogę, były obok ciebie, sycąc ciepłym, przyjemnym ogniem, a gdy podmuch śmierci gasił płomień, na zawsze pozostawała tam pustka, niezastapiona niczym innym. Z ludźmi było tak samo. Ale tak samo, jak za umarłymi, za ludźmi nie mogliśmy podążyć; Zwierzołacza krew wiązała nas wzajemnie niczym sznur wisielca na szubienicy. I chociaż oczy mogły patrzeć za odchodzącym, nie mogliśmy zrobić ani kroku… dopóki byliśmy kompanią.
Na wieki wieków.
Na swój sposób to było piękne. Widzieliśmy narodziny i upadek królestw, nawet jeśli dla nas to nigdy nie było nową historią. Wszystko to już widzieliśmy, znaliśmy, przeżyliśmy… ale kto by się tym przejmował? Pewne historie, nieważne jak bardzo zmęczone i przewałkowane, wciąż były dobre. Uszy nadal słuchały chciwie opowieści, spijając każde słowo, nawet jeśli umysł znał je na pamięć, a serce znało zakończenie.
Widzieliśmy na własne oczy narodziny Karstenu; była to wszakże stosunkowo młoda nacja. Alizończycy dopiero w ciągu ostatnich trzystu lat zaczęli się rozwijać, inwestować w szkło, metale, wydobywstwo. High Hallack nadal trzymał się tradycji, rolnictwa, przemysłu bardziej prymitywnego od fabryk Alizonu. Jednocześnie w tym wszystkim pojawili się znikąd piraci z Sulkaru, gdy przeszli przez jedną z Bram, prowadzących do naszego świata; widzieliśmy początki ich wszystkich i ujrzymy ich koniec… wszystko to upadnie w blasku wschodzącego słońca, przeminie jak blask o zmierzchu.
Nadal mimo wszystko zazdrościłem ludziom tej niepamięci. Bo mimo, że i nawet my, Jeźdźcy, zapadaliśmy w mgliste otchłanie przeszłości, ta wciąż pojawiała się pewnymi przebłyskami nawet po pięciuset, ośmiuset i więcej latach.
Ech, Hyron, znowu smęcisz i filozofujesz. Dawnoś nie miał ponurego momentu, co?
- Ej, ej! Hyron! Twoja kolej! - zakrzyknął ktoś; w następnej chwili szturchnął mnie Hugin, kruk i jeden z dawnych podwładnych. Spojrzawszy w jego oczy miałem wrażenie, że skryło się w nich coś podstępnego, fałszywego; jak gdyby wiedział coś, czego nie powinien. Odebrałem od niego mój kielich, napełniony lekkim ale, zanim zerknąłem i na Airannę, i na ognistowłosego Jeźdźca, i na swojego własnego krewniaka, siedzącego obok Hastena przy stole. Jednocześnie szatański pomysł wpadł mi do głowy.
Hyronie, spicie dwóch największych flirciarzy w tej sali sprawia, że z automatu stajesz się podwójnie złym człowiekiem.
Cóż, o wdzięki i spokojną noc żony należy zadbać, prawda?

Byczek, zdawało się, przegadywał się z paniami i towarzyszami; Hellion zaś, z twarzą ściągniętą i pobladłą, przez moment wpatrywał się w przestrzeń, zanim został wybudzony ze swojego stanu umysłu przez swoją towarzyszkę.
- Cóż rzec? Opowiem - westchnąłem tylko. - Ale zanim moją opowieść zacznę, ci obaj panowie - wskazałem Hectora i Helliona - wygrają lub przegrają ze sobą w turnieju picia. Zaskoczony jestem, że Horazon nie przypomniał o tej tradycji. Tutaj, co prawda, nagrodą jest Złoty Płaszcz, nie zaś bogactwa, jednak możecie być pewni, że następnego dnia przypomnę o obu nagrodach Horazonowi. Dar za opowieść i dar za zwycięstwo w piciu będzie dany zwycięzcy, zgodnie z obietnicą. A zatem, panowie - czy będziecie w stanie oddać honor obu kompanii Jeźdźców? - uśmiechnąłem się krótko, przebiegle do obu mężczyzn. Na ich partnerki pomiędzy nimi nie zwróciłem większej uwagi; kobiety, kobiety.
Za sto lat nie ta, to inna.
Nie odrywałem spojrzenia ni od lwa, ni od nieznajomego mi formą Jeźdźca, ciekaw będąc, czy przyjmą wyzwanie.
- Dla tych, którzy nie znają tej tradycji, przypominam: wybranie obu Jeźdźców, stających do wyzwania, to mój przywilej jako dowódcy kompanii - wtrąciłem mimochodem. - Przypominam, że według zasad kto odmówi, ten oddaje wygraną walkowerem. A wiedzcie, panowie - zwróciłem się do pozostałych Jeźdźców, wznosząc swój kielich - że historia, którą planuję opowiedzieć, zapamiętana przez Helliona być nie może. Może jutro będzie ją jeszcze pamiętał, ale kto powiedział, że my ją zapamiętamy? - dokończyłem do wtórów śmiechu. Rozejrzałem się dyskretnie, obserwując przebywające osoby w sali. Niektóre z dziewcząt już przysypiały; inni Jeźdźcy również spoglądali dość szkliście i mgliwie. Co poniektórzy wychodzili z pomieszczenia chwiejnym krokiem bądź podtrzymywani przez swoje partnerki. Część jednak została, ba, wręcz wyciągała ciekawie szyje, obserwując reakcje obu wybranych panów. I wcale mnie to nie dziwiło! Wydarzenie to, polegające na - cóż, dość prymitywnym - chlaniu w umór i opór, zawsze wzbudzało wielkie emocje. Liczył się przecież honor i to, u kogo zostaje nagroda Złotego Płaszcza.
- Przez kogo to zostało wymyślone? - wtrąciła Karstenka od opowieści o lubieżnym Prospero.
- Horazon - odrzekłem bez mrugnięcia oka. - Pochodził z klanu Złotych Płaszczy i stawką był jego płaszcz, ówcześnie przetykany prawdziwym złotem. Już wtedy nie znał umiaru, brzęczał i błyszczał przy każdym kroku… ale za to stanowił wspaniałą przynętę dla naszych wrogów! - dodałem rozbawiony. Czyż nie było to prawdą? Kto nie zwróciłby uwagi na brzęczenie, szeleszczenie i mamrotane pod nosem “uchowajcie mnie od takich głupich pomysłów następnym razem… chłopaki, możecie przytrzymać mi szatę?”. Nie bylibyśmy sobą, oczywiście, gdybyśmy tego nie wykorzystywali.

ALAYA DA SIENA


Widziałam spojrzenia tych nowo przybyłych mężczyzn i kobiet; nie przejmowałam się nimi, wiedząc, że współczują mi zupełnie niesłusznie. Czyż żałowałam minionych lat życia, martwiąc się, że przeciekły mi między palcami? Skądże! Życie z Prospero było zabawne, a tym lżej było mi to wszystko przeżywać, bo bez miłości; serce moje było puste i obojętne i na jego wdzięki, i zabiegi. Nigdy nie kochało nikogo innego poza mną samą i, powiadam wam, to najlepszy rodzaj miłości, jakiej mogła zaznać jakakolwiek kobieta!
Uroda męska mogła być miła oku i przyjemna do obserwowania w łożu, jednak męska miłość była czymś skrajnie zupełnie innym i odmiennym od tego, czegośmy my pragnęły i szukały. Uczucia rozumieli w zgoła inny, odmienny i obcy sposób.
Nie żałowałam tamtego życia, nieważne jakkolwiek by mnie żałowali ci, co mnie słuchali; a ci, co mnie znali, wiedzieli że byłam niewiele lepsza charakterkiem od Prospero, nawet jeśli moralnie stałam wyżej.
Rozglądając się ciekawie po stole, nie mogłam ominąć wzrokiem ognistowłosej panny, flirtującej urokliwie ze swoim mężem. Oboje różnili się od siebie jak ogień i woda, życie i śmierć. On spokojny i opanowany i wybitnie pijany, ona zaś figlarna, urokliwa i trzpiotliwa niczym mały kociak, szturchającego łapką starego, styranego życiem kocura. No i - a jakże! - znacznie bardziej trzeźwa od swojegog małżonka.
Mój wzrok potoczył się dalej; puściłam figlarnie oczko do lubieżnego tura, uśmiechając się do niego lekko. Wszakże kim bym była, mieszkając tu, a nie wiedząc, kim każdy w tej fortecy był? Tuż po tym podążyłam spojrzeniem dalej, w stronę kolejnych Jeźdźców. Zimna, wyniosła blondynka deklasowała dosłownie każdą pannę tutaj, rozsiewając mroźną atmosferę; zaprawdę, byłam pewna, że jeszcze sporo Zwierzołaków na jej punkcie oszaleje, zwłaszcza tego chłodu i wyniosłości. Mężczyźni kochali kobiety zdecydowane, oschłe i wręcz niemożliwe do zdobycia; w grę wchodziły wówczas ich łowieckie instynkty, nakazujące im gonić zwierzynę. A nie wątpiłam, że jeden z bohaterów, uczestniczący w tym konkursie picia, ciemnowłosy Jeździec, sam stanie się jedną z nich.
To ona polowała na mężczyzn, nie odwrotnie. Ach, zimna Amazonka… jej towarzyszka przy stole była wręcz jej przeciwieństwem - słodka i urokliwa, przypominała okraszoną karmelem słodką pralinkę. I takie kobiety też mężczyźni kochali, uważając, że trzeba je chronić i bronić przed całym światem; jednak widząc jej pozorną nieśmiałość, wiedziałam już, z kim miałam do czynienia.
Panowie, panowie… wszyscy żeście jak śliwki w kompot powpadali.
Jednocześnie przymrużyłam oczy w kocim uśmiechu, przyglądając się dziewczynie dalej; nasłuchiwałam, niby to obojętnie, ale ciekawie, czekając, aż padnie jej imię.
Yellena.
Odwróciłam głowę, ukrywając wyraz zaskoczenia; od kiedy Reyalis von Meerstieg oddałaby swoją ukochaną córkę Jeźdźcom? Wydawało mi się to nie tylko dziwaczne, ale także podejrzane. Na ile znałam swoją krewniaczkę, nigdy by nie postąpiła w tak nieroztropny, nierozważny sposób; Yellena była piękną dziewczyną, przykuwającą męski wzrok nie tylko swoją urodą, ale również charakterem i wychowaniem. Była jedną z najlepszych partii.
I była tutaj. Darowana Jeźdźcom.
Niezwykłe. Dziwne. Podejrzane.
Nie wydawało mi się to w żaden sposób normalne. I chociaż Reyalis, jaką znałam, była hojną, dobrą kobietą, nie była też głupia ni ślepa.
Odwróciłam głowę, podpierając ją dłonią i słuchając rozmowy obu kobiet, jednocześnie pozornie nie zwracając na nie uwagi; mogło im się to nie spodobać, ale nie byłyśmy już na żadnym dworze, by przejmować się takimi konwenansami. Mężczyznom odpowiadałam półsłówkiem, czasem trzepnęłam jednego czy drugiego dłonią za ich sprośne żarty z kiełbasą czy innym mięsiwem; dopiero po dłuższej chwili zdecydowałam się wstać z kolan mojego towarzysza i ruszyłam naprzód, w stronę obu kobiet. Rękaw mojej sukni musnął Yellenę, rozsiewając głęboki zapach korzennych perfum, które z pewnością przypominały jej o domu rodzinnym. To były wszakże bądź karsteńskie mazidła, darowane niegdyś przez Horazona. I chociaż więcej sprośnego mogłam powiedzieć o tym człowieku, niż dobrego, to nie mogłam zaprzeczyć jednego - miał łeb do interesów i potrafił stworzyć coś z niczego. Z opustoszałej fortecy, nadgryzionej przez ząb czasu, zdołał stworzyć tętniącą życiem społeczność, w której ludzie byli w stanie znaleźć spokój, ukojenie duszy i mogli pozostawić dawne życie za progiem. Tu nikt nie musiał czuć się już więźniem ani uciekinierem. Sama forteca przekształciła się z ruin w miejsce, gdzie kontrolowano szlaki kupieckie, zaś bogactwo rozkwitało.
Zresztą to tutaj w trakcie wojny przemycano dziewczęta do klasztoru Norstead; niektóre znalazły nie tylko miłość, ale także rodzinę, dawno zaginione siostry, kuzynki, ciotki, braci… Horazon i Reyalis zaś znikali w komnatach rozświetlonych blaskiem świec, zaś rozmowy stawały się przyciszone, pełne powagi. To już nie był biznes ni interes, jakie oboje prowadzili, lecz współpraca w walce o przetrwanie. Kto wie, jak potoczyłby się los większości kobiet, które nie zdążyłyby przybyć ani tutaj, ani do Norstead, skrytego na odległych wzgórzach? Wolałam sobie tego nie wyobrażać.
- Panowie, rozsunąć się, no już, już. Pora na damskie rozmowy. Reszta mężczyzn jest przy drugim końcu stołu! Proszę tam sobie iść - oświadczyłam bezceremonialnie, rozganiając gestem i Helliona, i Hastena. Niechże sobie pójdą do swoich kolegów! No, kto to widział, żeby kobiety nie mogły sobie spokojnie porozmawiać, tylko do wtóru męskich uszu. Gdzie tu prywatność, gdzie tu jakieś możliwości na pikantne ploteczki! Skandal, powiadam. Skandal.
- Jeśli będziecie grzeczni, może wam coś później z tych ploteczek o was opowiem, o ile jakieś padną - zażartowałam, zanim rozsiadłam się obok Yelleny.
- Raczcie wybaczyć przerwanie tej rozmowy, drogie panie, ale mężczyzn trzeba było i odgonić, i z dawno niewidzianą krewniaczką się przywitać - oświadczyłam, uśmiechając się szelmowsko do obu panien, zanim objęłam Yellenę ramieniem, przytulając ją do siebie. Odrobinę zaskoczyła mnie jej reakcja; dziewczyna wtuliła się we mnie mocno, niczym zagubione, wystraszone kocię. Wobec tego objęłam ją i drugim ramieniem, kołysząc delikatnie w objęciach niczym matka. Nos wtuliłam w jej włosy, chłonąc ten doskonale sobie znajomy zapach - korzennych perfum, delikatnie kwiatowych, i domu rodzinnego, zostawionego za sobą dawno, dawno temu… przez chwilę nie odzywałam się ani słowem, nie komentowałam; niechżeby milczenie rozpełzło się przyjemnym ciepłem pomiędzy nami, jak ciepło rozlewało się po ciele. Żyjąc przez tyle lat tutaj, nie uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi kogoś bliskiego i milszego bardziej, niż druga, obca mi kobieta w rodzaju szwaczki czy zagubionej arystokratki z innej rodziny…
- Co tutaj robicie? Oczywiście, Jeźdźcy Horazona już coś gadali dawno, że podwładni Hyrona mieli sobie przydybać żony. Czyżbyście to wy obie były tymi szczęściarami lub nieszczęśnicami? - zapytałam po dłuższej chwili, zanim przyjrzałam się ciekawie obu dziewczynom. Panny młode wspaniale krasiły oko, nawet jeśli niektóre kandydatury były… co najmniej niespotykane. Na przykład Rella, którą widziałam w odległym kącie sali; co Słońce High Hallacku miało robić tutaj? Czyżby jej rodzina już całkiem wymarła? A może zaszły tu jakieś czarcie sztuczki, wiedźmie czary?
- Opowiedzcie mi, drogie panie, co się wydarzyło. Części twarzy, jakie tu poznaję, nigdy bym nie posądziła o oddanie Jeźdźcom - poprosiłam, odsuwając się od Yelleny. - I wybaczcie, że przerwałam wam rozmowę.

Sofja
Posty: 38
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Hasten

Post autor: Sofja »

Hasten


Jasne, równie złociste, co kłosy czekającego zbiorów zboża, płomienie rozświetlających salę świec zakołysały się niespodziewanie. Swym migotaniem jeszcze piękniej podkreślając barwę wręcz miodowych pukli niektórych z darowanych Jeźdźcom panien. Tak różnych zazwyczaj od kolorów ich tęczówek, a jednocześnie i tak pięknie harmonizujących z nimi, niczym blask słońca łączący się z błękitem nieba. Tworząc z palety tych barw iście niezwykły, godny z pewnością uwiecznienia na niejednym obrazie i niezapomniany widok.

Choć jednak, zwłaszcza w tamtej chwili, pod wpływem tak ochoczo opróżnianych z wszelakich trunków kolejnych kielichów, niejednemu mężczyźnie uroda cór Krainy Dolin była w stanie zawrócić w głowie. Zapierając dech w piersiach, zmuszając serce, czy inną część ciała do drgnięcia, jak dłoń kładziona pod wpływem tego czaru na nieśmiało rumieniącym się licu, serce i umysł Hastena pozostawały na ich wdzięki obojętne. Skłaniając go do kolejnych ukradkowych spojrzeń, kierowanych nie ku zwierciadłom duszy o barwie niebios, lecz dorzucanych w zimną noc do ognia drew. Łupin czasem z wręcz nabożną czcią zbieranych orzechów, czy piór skrywającego się w koronach drzew słowika. Ku oczom, które jak Zwierzołak zauważył, wcale nie uciekały ku jego sylwetce, lecz gdzieś dalej, w głąb sali, w tylko sobie znanym kierunku. Wypatrując tam czegoś lub też kogoś innego, nawet gdy to on opowiadał swą historię, a i znacznie później, kiedy już znów przyszło mu usiąść i do ust swych wypełniony wodą kielich przytknąć.

Niemniej, mimo iż nie uszło to jego uwadze, pomimo że to spostrzeżenie ku jego zaskoczeniu pewien cień zawodu ze sobą przyniosło, nie skomentował go ni gestem, ni słowem. Nawet zwykłym westchnieniem ani wówczas, ani też, gdy to Hellion rolę bajarza przejął, tłum ciągnąc w krainę innej opowieści. W inne lata ich wspólnej podróży i zupełnie inne przygody.

Och jakże ciemnowłosy wspaniale potrafił je zaanonsować. Tak świetnie uwagę na siebie zwrócić i rozbawiony, zdecydowanie nie w pełni trzeźwy tłum już pierwszymi zdaniami do komentarzy skłonić, że i Hastenowi nastrój ten się szybko udzielił. Myśli jego odciągając od trudnego do przeoczenia zamyślenia Yelleny i wręcz jej obecności jedynie ciałem, lecz nie duchem na tej biesiadzie. Dając mu tym samym szansę uwierzyć – a wiarę w to swoją pokładać chciał ze wszelkich sił – że żona jego wśród tłumu musiała ujrzeć kogoś naprawdę sobie bliskiego. Jakąś przyjaciółkę, z którą od dawna niedane jej było się spotkać. Osobę mogącą być jej w tej jakże ciężkiej dla niej chwili powiernikiem i oparciem. Nie zaś woja mogącego jawić się jej lepszym mężem, pod jakimkolwiek względem, niźli ten, z którym ślubną czarę na osobności opróżniła.

A ta myśl starczyła, aby czarownik z tym większą czułością na nią spojrzał. Do bogów modlitwę nieśmiałą wznosząc, by może po tej nocy, albo za kilkanaście kolejnych, dzięki towarzystwu, choć tej jednej bliskiej jej onegdaj osoby, ciemnowłosa poczuła się przynajmniej odrobinę pewniej wśród ich Kompanii.

Tuż po tym odwrócił się ku Hellionowi. Wsłuchując się w wygłaszany przez niego, jakże kwiecisty opis niezapomnianego wyglądu jego niewieściego. I przypominając sobie te wszelkie kierowane wówczas ku Zwierzołakowi, pożądliwe spojrzenia Harana, nie będąc w stanie powstrzymać rozbawienia swojego. Wręcz musząc mu dać wyraz przez choć krótkie parsknięcie, póki opowieść się nie skończyła, a potem i szczery wybuch śmiechu, gdy ostatnie słowa historii wybrzmiały.

Wtedy też właśnie odszukał w tłumie i skinieniem swej głowy i krótkim toastem pozdrowił obydwu wspomnianych w ostatnich opowieściach mężczyzn. Wyczekując z ich strony odpowiedzi. Jednak nie w formie gestu, lecz choćby i krótkiej historyjki. Jednej z pewnie tak wielu mogących pogrążyć Hastena lub brata jego w oczach panien.

Ta jednak ku zdziwieniu szatyna nie nadeszła. Miast niej przez wypełniający salę gwar przebił się zbyt cichy komentarz siedzącej obok Helliona blondynki, by młodzik mógł go dosłyszeć. W przeciwieństwie do jej późniejszego pytania.

— Wyniku naszych zmagań? — zapytał odruchowo w odpowiedzi na nie, nie kierując tego pytania do nikogo konkretnego i samych wyjaśnień również szczególnie nie oczekując. Jedynie wyrażając swe zaskoczenie toczącym się konkursem, o którego istnieniu nie wiedział. Spóźniając się bowiem na biesiadę zarówno rozpoczęcie zmagań na opowieści, jak i wzmiankę o wyraźnie czekającej na zwycięzcę nagrodzie przypadkiem przegapił.

Sama ta kwestia nie zaprzątała jednak zbyt długo jego myśli, gdyż nie trudno było mu się domyśleć, jakiż to rodzaj opowieści zdaniem Horazona zasługiwał na miano najwyborniejszej. A i późniejsze słowa Hyrona te wnioski Hastena potwierdziły. I jego brata do turnieju picia wezwały.

Kiedy temat rozmowy zmienił się zaś, pozwalając szatynowi poznać miano tajemniczej, urodziwej niewiasty, skłonił swą głowę z szacunkiem, zarówno do niej samej, jak i jego zdaniem należnej jej z tytułu zaślubin pozycji.

— Witaj pani, jestem Hasten z klanu Niebieskich Płaszczy. Przykro mi, iż los okrutny odebrał twemu małżonkowi możliwość dołączenia do naszego grona. Mam nadzieję, że bogowie okażą mu łaskę i pozwolą niebawem odzyskać pełnię sił — rzekł, przypominając sobie krążące już przed wieczorem po korytarzach twierdzy plotki na temat stanu Halse’a. Jedne bardziej nierealne od kolejnych. Wszystkie zgodne jednak co do tego, iż zastępca Hyrona – lub dotychczasowy zastępca, o czym niektórzy zapewne przez zawiść, czy z uwagi na stan blondyna szeptali po kątach – zaniemógł. I jego nieobecność na wieczerzy była tego najlepszym dowodem.

W tamtej chwili i tą kwestią Hasten wolał jednak za długo nie zaprzątać sobie głowy. A i choć zdradził Calliście swe miano, nie przedstawiał Yelleny. Miast tego jedynie w spokoju czekał, aż ciemnowłosa się odezwie, uważając, iż to ona ma pełne prawo zadecydować o tym, w jaki sposób chce być tytułowana. A gdy przysłuchując się jej wypowiedzi, wychwycił jej wyraźne wahanie, spojrzał na nią z troską. Odruchowo przypominając sobie o jej wcześniejszym zamyśleniu.

— Wiesz, choć możesz pani, jeśli wolisz nie musisz mnie tytułować panem. Nigdy bowiem żadnym panem czegokolwiek nie byłem i zapewne nigdy nim nie będę — wyszeptał, tak by wyłącznie małżonka jego słowa te słyszała, gdy tylko ta przysunęła się bardziej i pytanie swe zadała. Nie chciał bowiem wtrącać się w prowadzoną rozmowę ni tematu jej zmieniać. A jednocześnie czuł, iż właśnie te słowa, w tamtej chwili powiedzieć powinien. — I na wypadek, gdybyś zechciała pani, wiedz, że przesiąść się do woli mo…

Nie było mu dane dokończyć tej wypowiedzi. Ani nawet słowa, gdyż niespodziewanie i bez jakiejkolwiek zapowiedzi, którą Hasten mógłby dostrzec, tuż obok nich, niczym spod ziemi wyrosła niewiasta. Ta sama, której opowieść o niewiernym małżonku nie tak dawno wysłuchał. Ta sama, za która wznosił toast. A mimo to wcale mu – i jak przypuszczał i rozmawiającym pannom – nieznana.

Słysząc zaś jej słowa, będące zdecydowanie bardziej rozkazem niźli prośbą i to nawet nie przyjacielskim, co wręcz zakrapianym odrobiną wyrzutu, a i nieco pogardliwym gestem, usta swe w cienką linię zacisnął. Brwi ściągnął i ku reszcie sali zerknął, upewniając się, iż niczego nie przegapił i nie tylko jemu obok małżonki swej miejsce przyszło zajmować. I wcale, ależ to wcale, mężczyźni nie zajmują wyłącznie drugiego końca stołu.

— Wybacz mi pani, jednak miejsce swe zmienię wyłącznie nie jeno za zgodą pani mojej, lecz i wyrazem jej aprobaty na ten pomysł, gdyż to jej dobra przysięgałem strzec i o nie zabiegać — odpowiedział tuż po tym, ku Yellenie się odwracając i choćby w jej spojrzeniu szukając potwierdzenia, iż ta dłużej towarzystwa jego sobie nie życzy. — Czy wolą twą jest więc pani, abym miejsce swe zmienił?

I choć pytanie to zadał, prawdziwą pewność zyskał dopiero, gdy wstawszy i oddaliwszy się kawałek od stołu, dostrzegł, jak niczym przerażone dziecię żona jego wtula się w ramiona drugiej ciemnowłosej. Tak bardzo szukając w jej uścisku pocieszenia. Bezpiecznej przystani, czy azylu zdolnego ochronić ją przed wszelkim złem. Przed tym wszystkim, co ją spotkało. Wiedźmami, spiskami, oszustwami, porwaniem, czy czarami. A koniec końców – choć nie chciał i choć starał się tak o tym nie myśleć – i nim samym.

Z cichym westchnieniem, odwrócił się od obrazu tego. Czując, iż wręcz nie wolno mu się zbyt długo mu przypatrywać, gdyż narusza tak prywatność panien. A to ich i wyłącznie do nich należała ta wyjątkowa i pełna czułości chwila.

Gdy zrobił zaś kilka kroków przed siebie, domyślając się, że Hellionowi przyjdzie zająć miejsce w pobliżu przeciwnika swego, przystanął i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu miejsca, na którym on mógłby spocząć. Na którym wszelkie niepotrzebne wątpliwości w słodkim miodzie mógłby utopić i głośną rozmową rozgonić. Jednak gdy tylko dostrzegł je u boku Harla, niespodziewanie poczuł czyjąś ciężką dłoń na swoim ramieniu. Tak łatwo zdolną go zmusić, aby odwrócił się i spojrzał za siebie. Na jak się okazało, swego kolejnego, choć zdecydowanie niespodziewanego rozmówcę: Hectara.

— Zrobione. Masz teraz wartę — rzucił ten, jak zawsze krótko i zwięźle, nie siląc się choćby na jedno więcej, niepotrzebne słowo. Nie wyjaśniając, iż to jemu przypadło w gestii pełnienie nocnej warty, ani też, że w zapłacie za wcześniejszą przysługę żąda teraz od Hastena zastępstwa. Doskonale wiedział, że nie musi, tak jak i młodzik zdawał sobie sprawę, iż długi trzeba było spłacać. A ten był szczególnie duży. Wszak nie jeno o dostarczenie obiecanego pani Airannie bukłaka Jeźdźca wcześniej prosił, lecz i o opiekę nad swą żoną. Nad Yelleną, nawet jeśli wtedy jeszcze, oszukany przez wiedźmy nazywał ją Lilith. To akurat bowiem, zwłaszcza dla szatyna, niczego nie zmieniało.

— Dobrze, tylko pójdę się pożegnać i przygotować — odparł, więc jedynie i pospiesznie rozejrzał się, szukając wśród tak licznych twarzy tej jednej należącej do Helliona. Chcąc jeszcze przed opuszczeniem biesiady móc życzyć mu szczęścia. I głowy znacznie mocniejszej od jego przeciwnika.

A gdy tę udało mu się dostrzec, usłyszał już ostatnie, stanowiące zarazem podpowiedź gdzie dokładnie ma się na wartę udać, ponaglenie, jak i instrukcję, słowa Hectara:

— Hisirdoux już czeka na blankach.

W odpowiedzi na nie szatyn skinął jedynie głową, dając do zrozumienia, iż przyjął do wiadomości tę informację. I zarazem pozwalając, aby oboje rozeszli się w swoje strony. Pierwszy kierując swe kroki ku bratu swemu, drugi zaś ku swej żonie. Mocno rumianej już niewieście, w której ramionach starszy czarownik zapewne chciał spędzić całą, najpewniej upojną noc. I wraz z którą, wzorem wielu wcześniejszych par, niedługo potem opuścił biesiadę.

Hasten tymczasem, dotarłszy do ciemnowłosego, posłał mu przepraszający uśmiech, tak jasno zdolny niejednemu zdradzić, iż przyjaciela swego chciałby móc dopingować. Imię jego wraz z innymi Jeźdźcami głośno raz za razem wykrzykiwać. W zmaganiach o Złoty Płaszcz sił próbując mu dodać i poprowadzić do zdeklasowania nieznanego mu Jeźdźca. Zdecydowanie wyglądającego na godnego rywala, zapewne niejednemu trunkowi niechętnego się pokłonić.

— Wybacz bracie, na wartę przyszło mi się udać, więc kibicować ci nie mogę. Ni ujrzeć zwycięskiej chwili tego wielkiego i zdecydowanie godnego zapamiętania pojedynku. Mimo to powodzenia ci życzę, choć wierzę, że dasz z siebie wszystko i honor naszej Kompanii obronisz — wyznał, przy wypowiadaniu ostatnich słów uśmiechając się szeroko. I w pełni szczerze.


Niedługo potem kroki swe skierował jeszcze raz ku zajmowanym przez innych biesiadników miejscom. Chcąc załatwić tę ostatnią sprawę, mogącą zaprzątać na warcie jego myśli. Tak łatwo mogącą zmniejszyć jego czujność czy koncentrację. A na to przecież nie mógł sobie pozwolić.

Z tego właśnie powodu, choć przerywać prywatnej rozmowy nie chciał, niźli tym bardziej podsłuchiwać, powoli zbliżył się ku Yellenie. Nie skradając się, wręcz przeciwnie, nieco głośniej ostatnie kroki stawiając, choć przypuszczał, iż głośny gwar i je zagłuszył. A gdy stanął sążeń za jej plecami, nie ważąc się zbliżyć choćby o ćwierć, głośno odchrząknął, starając się dać wyraźny znak swojej obecności.

— Raczcie wybaczyć drogie panie, że w rozmowie przerywam. Wtrącać się bym nie chciał ani podsłuchiwać, lecz pożegnać się z mą panią pragnę — wyznał, skłaniając w wyrazie skruchy głowę i w pierś się bijąc na potwierdzenie swych słów. — Swe przeprosiny pani ci składam, gdyż opuścić towarzystwo już muszę. Obowiązki mnie wzywają, na warcie bowiem stanąć tej nocy mi przyszło — kontynuował, starając się wyjaśnić wszystko, tak by nie pozostało między nimi żadnych niedopowiedzeń.

Te mogłyby bowiem prowadzić do niepotrzebnych pytań i wątpliwości. Tak łatwo mogących zasiać ziarno zwątpienia w niejednym niewieścim sercu. A tego nie chciał, gdyż w tamtym momencie nie pragnął niczego więcej niż, by żona jego mu zaufała. Chociaż odrobinę. Była wszak jego darem od losu. Podarunkiem, na który musiał udowodnić, że zasługuje, nie tylko jej, bogom, lecz i samemu sobie.

— Spokojnej nocy ci życzę pani — dodał jeszcze, skłaniając się dwornie i w myślach swych na pożegnanie całując ją w wierzch dłoni, nawet jeśli w rzeczywistości nie odważył się uczynić nic więcej niż wyprostowawszy się, delikatnie musnąć jej ramię i na towarzyszki ciemnowłosej spojrzeć. — Was zaś drogie panie o wybaczenie raz jeszcze błagam, jak i o opiekę nad panią moją.

To mówiąc, kolejny raz dłoń do swej piersi przyłożył, chcąc wierzyć, iż nikt, lepiej od owych niewiast ciemnowłosą się nie zajmie. Zwłaszcza nie gdy, jak zdawało mu się, jedna z nich tak bliską jej była.

A kiedy ostatnie już spojrzenie Yellenie rzucił, z przepraszającym uśmiechem odwrócił się na pięcie. I nie mitrężąc dłużej w ślad kilku wyraźnie kołyszących się par, ruszył ku wyjściu, wypełnić swój obowiązek.

Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Hektor

Post autor: Adelai »

Biesiadowy nastrój zagościł w sercach wielu ludzi. W końcu kto nie lubił takiej zabawy? Hektor zdecydowanie nie należał do takiego grona. Alkohol lał się litrami, a on miał coraz bardziej wyśmienity nastrój, który zdecydowanie poprawiało towarzystwo pięknych kobiet.
Airanna była wyśmienitą towarzyszką wieczoru, cieszyła męskie oko swoim olśniewającym wyglądem, a do tego dotrzymywała mu kroku w wypijanych kolejkach. Takiej zawodniczki jeszcze nie miał okazji poznać, no skarb nie kobieta! Tur wybornie bawił się razem z nią i ogromnie doceniał jej towarzystwo. Jej otwartość i bezpośredniość zwyczajnie go ujmowała, poznał ją zaledwie na początku wieczoru, a ich rozmowy przyrównałby do dobrych, starych kompanów. Jeśli taki kwiat zwiędnie przy Hyronie, tur będzie zmuszony podjąć drastyczne kroki.
Towarzystwo robiło się coraz weselsze, a pikanterii bądź rozrywki przynosiły coraz barwniejsze historię. Hektor świetnie się bawił, rzadko kiedy Jeźdźcy mają okazję być beztroscy, a tutaj w tej chwili było to możliwe, a przynajmniej do momentu, w którym chłodnooka blondynka nie uświadomiła wszystkim, że opowiadane historię nie mają sensu, gdyż prowodyr rywalizacji odpadł już jakiś czas temu. No tak więc wszyscy wyjawiają swoje sekrety na marne, naprawdę nie mogła zachować tych przemyśleń dla siebie? Mężczyzna mlasnął z niezadowoleniem pod nosem przyglądając się jak do ludzi dociera smutna prawda i chęci do opowieści gasną.
Według tura był to koniec etapu z historiami i nawet się nie mylił. Towarzystwo zajęło się prywatnymi rozmowami ze swoimi sąsiadami. Cóż miał począć Hektor? Też musiał skupić swoją uwagę na sąsiadce, ognistowłosej pięknej sąsiadce. Chyba jakoś to przeżyję.
- Jak się bawisz pani? – zagadnął napełniając ich kufle słodkim miodem.
- O dziwo całkiem dobrze…- odparła jakby zaskoczona tym faktem.
- A skąd ta dziwota? – dopytał robiąc sporego łyka.
- Cóż… podróż z kompanią do najciekawszych nie należała. Same nakazy i zakazy, dobrze więc wiedzieć, że w obliczu zabawy wyjmujecie kije z tyłków – rzekła z subtelnym uśmieszkiem, a Hektor nie potrafił powstrzymać szczerego śmiechu. Jego spojrzenie mimowolnie uciekło w kierunku męża ognistowłosej. Dowódca faktycznie do rozrywkowych dusz towarzystwa nie należał, a przynajmniej nie odsłonił jeszcze tej karty.
No i jakby spojrzeniem wywołał wilka z lasu, gdyż mężczyzna rozchylił usta i zwrócił się do zgromadzonych. Tur wysłuchał tego nie zdradzając swoich odczuć czy myśli. Pojedynek pijacki, czy to przypadek, że na przedstawiciela fortecy został wybrany właśnie on? Czy jego sąsiadka miała na to wpływ? Tak czy inaczej Hyron zagrał dobrą kartę, bo nijak tur nie mógł się wycofać z takiej rywalizacji. Jasne tęczówki spoczęły na wybranym mu rywalu. Ciemnowłosy mężczyzna może i nie dorównywał mu masą, ale Hektor dobrze wiedział, że to nie w niej leżał klucz do sukcesu. A złociste oczy przeciwnika iskrzyły się wolą walki, co rudzielcowi ogromnie się podobało.
- A więc wypijmy i sprawdźmy, kto złoty płaszcz otrzyma – rzekł. W jego spojrzeniu widniała determinacja i podekscytowanie.
Przy stołach nastąpiły drobne roszady i jakby jego część zrobiła się jakaś męska, a druga jakaś piękna. Kilka panien zdecydowało się zdominować drugą część stołu i przegonić z niej wszelki ślad męski. A widząc wśród nich znajomą twarz, nie miał najmniejszych wątpliwości, kto mężczyzn przegonił. Ta kobieta miała swój temperament i na głowę nie dawała sobie wleźć.
Czas na rozglądanie się dobiegł końca. Skupienie tura spoczęło na jego rywalu, który żegnał się właśnie ze swoim kompanem. Ahh warta paskudny wytwór ludzkiej kreatywności. Był to najzwyklejszy sposób na dyskretne torturowanie swoich ludzi.
Tur ze współczuciem odprowadził wzrokiem wychodzącego, po czym zwrócił się do ciemnowłosego przeciwnika.
- Hektor z Zielonych Płaszczy, życzę powodzenia – uśmiechnął się szelmowsko i wyciągnął dłoń w kierunku mężczyzny, drugą dłoń zajęta miał czekającym na rywalizację kuflem pełnym trunku. To mogło być ciekawe, zwłaszcza, że widział to zainteresowanie wśród zgromadzonych. Oboje mogli być pewni, że na dobry doping będą mogli liczyć.
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 94
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Alaya [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Einsamkeit »

Alaya Da Siena

- Dobrego masz męża - odrzekłam, patrząc na ściągniętą w chłodnym wyrazie sprzeciwu twarz Hastena. Zdążyłam usłyszeć jego imię wśród plotek współtowarzyszy. - Dobry i godny to mąż, który potrafi powiedzieć 'nie’ kobiecie, gdyż nic go nie zaślepi.
Z tymi słowy kiwnęłam uprzejmie Hastenowi, zanim bezceremonialnie zajęłam jego miejsce, poruszyłam się to w lewo, to w prawo…
- Dobrze wygrzane - mruknęłam do siebie, kiedy tylko skończyłam kołysać Yellenę; uniosłam wzrok w stronę partnera Yell, tego samego Jeźdźca, którego przegoniłam z należnego mu miejsca, nim odwróciłam głowę udając, że nie słucham. O, ileż bym dała, by nie słuchać jego słów! Nie były przeznaczone dla mnie; zamiast tego więc pochyliłam się do swojego sąsiada, szepcząc mu żartobliwe sprośności na ucho. Któż powiedział, że panny z fortecy winne być niewinnym kwieciem, nieświadomym tego, co mężczyźni mają między nogami i w jak prosty, niebanalny sposób działają? Kobiety tutaj były świadome, co życie im przynosi. Najczęściej, zamiast słodkiego miodu, gorzką kiełbasę.
Odczekałam dłuższą chwilę, zanim zwróciłam się znów ku Yellenie i jej towarzyszkom; już na pierwszy rzut oka widać było, że wybrano najpiękniejsze kwiaty z Krainy Dolin. Po trosze mnie to dziwiło; czyżby nowi panowie z odrodzonego High Hallacku byli aż tak wdzięczni, czy może łasi na bogactwa swoich sióstr, córek i kuzynek?
Nie komentowałam tego jednak; zamiast tego nalałam im słodkiego wina, miodu, czegokolwiek wedle życzenia.
- Dziś powinnyście cieszyć się nowym życiem, jakkolwiek gorzki wydawałby wam się początek - dodałam.
Dalszy wieczór upłynął dość mgliście; wśród śmiechów, plotek i żartobliwych kawałów, robionych przez Jeźdźców swoim towarzyszom i panienkom, snuły się wciąż opowieści. Coraz bardziej zatopione w alkoholowej malignie, z czasem stały się jedynie tłem. W oczach części Jeźdźców widniała już pustka - tak bardzo byli zamroczeni alkoholem.
Ale nie wszyscy. Bystre oczy porannych wartowników przeczesywały tłum, gotowe wynieść nietrzymających się już ławy kolegów. Ten i ów najwyraźniej wydawał się nieskory do picia; niektórzy, mimo iż wieczór zapadał coraz głębszy, lali sobie jedynie lekkie trunki, niezdolne zamącić myśli i zaszumić wesoło głowy.
- …i wtedy, wiecie, i wtedy - i wtedy - ojciec panienki nadepnął na futrzany dywanik, który okazał się rozciągniętym lwem. Lew a-ani słowa nie pis… bis… pisnął - zakończył Hyron, dość niewyraźnie, zanim przechylił się niebezpiecznie w stronę podłogi za swoimi plecami. Jednocześnie turniej picia zdawał dochodzić powoli do końca - zarówno rosły tur, jak i jego niewiele mniejszy rywal już z lekka byli omroczeni. Nie pomnę, jak bardzo już straciłam rachubę; czyżby wypili dwadzieścia piw? A może dwadzieścia dwa - dwadzieścia trzy? Sama się zgubiłam.
- Póki panowie nie widzą, nie słyszą i nie myślą, możemy same poświętować w naszym gronie - wtrąciłam z lekkim, szelmowskim uśmiechem, zanim podniosłam się z miejsca. Wiedziałam, kto ma klucze do piwniczki; oczywiście nasz Hector, omroczony alkoholem. Minęłam go, dyskretnie odpinając klucze od jego paska; na moment pochyliłam się do niego, opuszkami palców muskając jego kark, bardziej po to, by zwrócić na siebie jego uwagę. Jednocześnie za plecami przekazałam klucz jednej z dziewcząt, cobym nie była tak bardzo oczywiście winna. A w miejscu, gdzie nikt nie był już nawet trzeźwy - któżby zauważył srebrny błysk pomiędzy dłońmi, skryty między palcami?
Widziałam, że ciemnowłosy Jeździec o szarych oczach odwrócił głowę w bok, jak gdyby ptasim ruchem, przechylając ją nieco; niezwykły był to odruch. Jednak byłam spokojna, wiedząc, że nie był już zbyt przytomny i działał bardziej instynktem, aniżeli zmysłami. Był na tyle blady i zielony, że nietrudnym było przewidzieć, co następnego się stanie. Już biegli co przemyślniejsi towarzysze Horazona, niosąc wiadro.
- Kiedy wytrzeźwiejesz, będziesz musiał urządzić co chętniejszym pannom pokaz swojego prawego ramienia, Hectorze - zwróciłam się do Hectora. - Idę o zakład, że mięśnie ci urosły dzisiaj od podnoszenia tego kufla w górę i dół, górę i dół…
- O, niewątpliwie dziś pokażemy pannom, co jeszcze można robić w górę i dół! - jego sąsiad zaśmiał się rubasznie. Nie mogłam powstrzymać śmiechu: ach, ci naiwni mężczyźni! Podziwiałam ich bezgraniczną wiarę w swoje klejnoty rodowe i siły młodzieńcze. Jakże wielkie będzie ich rozczarowanie, gdy późną nocą, po uczcie, opuszczą ich siły i nic ani drgnie! Kto będzie się z rana śmiał, kto się będzie śmiał ostatni?
Po tym podążyłam za dziewczętami; korytarze były już puste i ciche, światła pochodni rzucały niezwykłe blaski. Tu i ówdzie któraś panna rzuciła lekki żart, przypominający subtelnością szampana, gdzieniegdzie prześlizgiwał się cichy chichot. I ja dołączyłam do nich, nie mogąc się powstrzymać. Świat po tych kilku kieliszkach - a może kilkunastu? Nie, chyba nie, jednak byłam trzeźwiejsza bardziej, niż panowie - stał się piękniejszy i weselszy.
Nie wątpiłam już, czemu mężczyźni tak lubili zaglądać do butelki! Nigdy nie było to, rzecz jasna, dla mnie tajemnicą; jednak nie mniejszą tajemnicą był fakt, że kobiety aż tyle nie piły, a dziś wręcz sobie pofolgowałyśmy, a zamierzałyśmy nawet bardziej - gdyż byłyśmy coraz bliżej piwniczki z winami.
O, nie zliczę, jak bardzo weselszy i radosny stał się świat, gdyśmy odkręciły kurki; jak bardzo opustoszały dzbany i pozostawione kielichy.
- Ale… pamiętajcie, kochane, my nic nie wiemy! - rzuciłam nieco niewyraźnie. Tu i ówdzie lica rumieniły się krasnym kolorem, rozjaśnione i zaczerwienione winem i śmiechem. - Gdyby ktoś nas pytał, to klucz był tu już, a myśmy się zaopiekowały tą piwniczką, aby nikt niepowołany tu nie wszedł i nie obrabował fortecy z tego dobra… no, nalej mi jeszcze, kochanieńka!
Dalszego wieczoru nie pomnę, gdyż wszystko przeobraziło się w rozkoszną mgiełkę; nie pamiętałam nawet, na czyim ramieniu się wspierałam, czy Lodowej Królowej zwanej Callistą, czy może raczej na ramieniu Ognistowłosej Podlotki, a może szłam sama? Nie, chyba nie, nie przypominałam sobie zimnego dotyku ścian ni przaśnych arrasów, drapiących i haczących o skórę przy ledwie muśnięciu; ktoś musiał mnie trzymać. Najpewniej dotarłyśmy do pokoju Yelleny, gdzieśmy wszystkie padły w zmęczeniu - bo jakżeby inaczej to wszystko wytłumaczyć?

Następny dzień nie był ani gorszy, ani lepszy; forteca pogrążyła się w ciszy, gdyż wszystko było dosłownie zbyt głośne; gdy jakiś Jeździec upuścił przypadkiem łyżkę, która upadła z brzękiem na posadzkę - a dźwięk ten przypominał łomot dzwona - wszyscy zgromili go spojrzeniem, aż biedny zdawał się skurczyć w sobie. Rozmowy były przyciszone; ten i ów spoglądał na wino czy miód do obiadu z nieskrywanym wstrętem, woląc pić wodę z pobliskiego źródła.
Niewiele mniej ponurzy byli Jeźdźcy z kompanii Hyrona; dzisiejszego dnia jedna z opiekunek cierpiących przybyła do nich, niosąc ponure wieści. Halse’a nie udało się obudzić ni choćby poprawić jego stanu.
Po tym trwała narada; jak dotąd nie zdawałam sobie sprawy z faktu, że można krzyczeć prawie szeptem. Tu i ówdzie huknęła pięść, uderzająca w stół, tam podniósł się głos, zanim nastała żwawa kłótnia, przerywana gdzieniegdzie innym, nie odzywającym się jak dotąd głosem.
- Jeśli jedna dziewka, z której żaden nie może skorzystać, ma być utrzymywana przez kompanię, to jaka ma być jej wartość? Co sobą do kompanii wniesie? Pozostałe mogą powić swoim mężom dziedzica…
- Marnowanie młodości i jej sił to, jak niejeden zamorski kapłan by rzekł, grzech - wtrącił uprzejmym, wręcz znudzonym tonem głosu inny Jeździec. Spojrzawszy przez dziurkę od klucza dostrzegłam gniewne twarze; sam Hyron był nieporuszony, siedząc w swobodnej, luźnej pozie, podpierając głowę dłonią. Słońce na sygnecie lśniło w bladym blasku świec, jak gdyby promień zszedł z niebios, igrając z nami tutaj, w tym pomieszczeniu.
- Na szczęście nie ma tu żadnych zamorskich kapłanów, więc o tym, co jest grzechem lub nie jest, my decydujemy - odrzekł oschle Hyron.
- To kobieta! Od kiedy kobiety mają prawo decydować o sobie samych? - zakrzyknął gniewnie inny Jeździec, zanim zamilkł, uciszony gniewnymi posykiwaniami towarzyszy. - Stworzycie niebezpieczny precedens!
- Jednakże należy zauważyć, że wdowy miały prawo decydować o sobie i swoim losie - odrzekł ten sam znudzony Jeździec, niewiele mniej poruszony od swojego dowódcy. - Nie łudźmy się, jest wdową.
- Ale małżeństwo nie zostało skonsumowane…
- Nie musiało - znudzony głos był… uspokajający. Oleisty. Gdyby nie fakt, że byłam tu na przeszpiegach, zagwizdałabym z podziwem; nie spodziewałabym się wśród Jeźdźców obecności takiego nudziarza prawnika. - Wybrała płaszcz. Wypiła z czary. Dawne zwyczaje Jeźdźców traktują to jako przypieczętowanie paktu, przymierza. Od tego momentu została żoną Halse’a.
- Mimo to jakim prawem miałaby o sobie decydować? - gniew w głosie innego Jeźdźca mieszał się z goryczą. - Ich rolą nie jest decydować o sobie, lecz być naszymi towarzyszkami, nałożnicami… ale nie powinny same podejmować wyborów, gdyż są zbyt niezrozumne, zbyt naiwne, nieświadome niebezpieczeństw tego świata.
Ostatnie stwierdzenie wzbudziło w dowódcy krótkie parsknięcie - ni to śmiechu, ni to pogardy. Słońce nadal igrało na palcu Hyrona, gdy ten bawił się kielichem; bystre, ciemnoszare oczy obserwowały uważnie swoich podwładnych, jak gdyby badając ich nastroje.
- Śmiem sądzić, Hoff, że te kobiety są dalece bardziej życiowo doświadczone, niżbyś kiedykolwiek przypuszczał - odrzekł z lekką ni to drwiną, ni to pogardą Hyron. - Nie należy ich winić za to, lecz głupców z High Hallacku.
- Tamtejsze kobiety są zbyt głupie, młode i rozpuszczone… racz, panie, wybaczyć, ale wystarczy spojrzeć na twoją żonę… - rozsierdzony Jeździec najwyraźniej wstał ze swojego miejsca; zakotłowało się za stołem, gdy jego koledzy - najprawdopodobniej - zmusili go, by usiadł z powrotem.
- Jeśli pragnąłeś pojąć starszą kobietę za żonę, wystarczyło nam o tym powiedzieć. A i tak nie miałbyś gwarancji, że takowa by ci się dostała. Zasady były jasne - odrzekł beznamiętnym tonem Hyron. Przez moment zdawało mi się, że patrzy wprost na mnie - znów tym samym pustym, ptasim spojrzeniem drapieżnika.
- To od samego początku był błąd! - wrzasnął jego rozmówca. - Każdy winien był dostać po jednej kobiecie!
- I mielibyśmy się spowalniać? Pójdźże wreszcie po rozum do głowy, Hoff! - z irytacją wtrącił się inny Jeździec. - Jeśli to życie ci nie odpowiada, zostań tutaj!
- A zostanę! - warknął wściekle Hoff.
- Skoro tę kwestię mamy już omówioną, wróćmy do meritum - odrzekł Hyron z cichym, ledwie słyszalnym westchnieniem.
- Najłatwiej byłoby, panie, przeprowadzić głosowanie… - Jeździec od oleistego, nudnego głosu uśmiechnął się przebiegle niby wąż, rozdziawiający swoją paszczę.
- Nie - ostry ton głosu sprawił, że ten i ów uniósł głowę, patrząc na dowódcę. - Nie. Tym razem ja zadecyduję, nie Kompania.
- To złamanie naszych praw! - krzyknął inny. Znów rozległ się chór potaknięć, mniej lub bardziej ochoczych; niektórzy odwrócili głowy, jak gdyby patrząc w ściany. Znów zachlupotały lane trunki.
- Wręcz przeciwnie - nudziarz prawnik znów się odezwał. Tym razem jego ton nie był znudzony, wręcz przeciwnie - raczej kąśliwy i ironiczny. Gdyby był zwierzęciem, dosłownie strzykałby teraz jadem. - Zdarzały się już takie przypadki. Najczęściej w sytuacji, gdy kompania była zbyt podzielona, by jednoznacznie podjąć decyzję. Najwyraźniej nasz drogi, wspaniały dowódca doszedł do podobnego wniosku, dlatego…
- Dlatego zdecydował się zignorować prawo naszej kompanii. Wiemy, lizodupie - warknął Hoff.
- Zamknijże się wreszcie! - jego sąsiad, nieźle rozeźlony, najwyraźniej przydzwonił mu w głowę; zewsząd rozległ się głuchy dźwięk. - Więc jaka jest decyzja?
W tej ciszy, jaka zapadła, zabrzęczała nieśmiało mucha; głośne klaśnięcie przegoniło brzęczenie na chwilę.
- Co za cholerstwo… ja się pytam, po co Bogowie stworzyli muchy i pszczoły…
- To, że użądliła cię kiedyś pszczoła, nie znaczy że…
- Cicho!
- Pozwolimy jej zadecydować o sobie samej - odrzekł po dłuższej chwili milczenia Hyron, gdy ustały głosy; nie przebrzmiał nawet najmniejszy szmer. - Jest wdową. Również w naszym społeczeństwie, społeczeństwie Jeźdźców, także w Arvonie, małżonki po śmierci męża miały prawo samodzielnie decydować o swojej przyszłości. Małżeństwo zostało przypieczętowane, tak jak rzekł Hassin. Nie zostało skonsumowane, oczywiście, nie zmienia to jednak jej statusu. Miała męża i już go nie ma, co oznacza że jest wdową i po śmierci męża nabyła nowych praw.
- Ale, panie, Halse nie umarł… - stwierdził z pewną dozą wahania inny Jeździec. - Jeszcze.
- A czy to coś zmienia? - Hyron ptasim ruchem przechylił głowę, wbijając w niego spojrzenie. - Nie możemy go zabrać ze sobą. Stanowiłby dla nas zbyt duże obciążenie, tak jak dwadzieścia innych kobiet. Nie należy już do kompanii. Jeśli kiedyś do nas dołączy ponownie, oczywiście zostanie przywitany z otwartymi ramionami. Póki co kompania nie może o niego zadbać ani doprowadzić go do Arvonu na czas. To nadal jest nasz największy priorytet. A przypominam, panowie, że dyskutujemy tu o losie tej kobiety tylko i wyłącznie na wasze własne żądanie.
- To była twoja wina!
- A czyż ja mu kazałem żywcem pożerać tych nieszczęśników? Winienem był mu powiedzieć, by tego nie robił? - brew szarookiego Jeźdźca uniosła się w górę. - Był moim wieloletnim zastępcą. Nie musiał tego czynić. Zaryzykował na swoje własne życzenie.
- Nie, nie, Hyron, to nie tak - głos Hoffa przypominał już warczenie. - Nie, ty masz gdzieś swoich podwładnych, ty… teraz się tylko wybielasz…
- Przemawia przez ciebie gorycz. Ochłoń.
- Gdzieś mam te rady!
Niedługo później musiałam czmychnąć jak najciszej, na czubkach paluszków; nie żartuję! Skradałam się po korytarzu niczym kruk na ruchanie, zanim zdążyłam skryć się za drzwiami, gdy drzwi do sali, w której zamknęli się Jeźdźcy, otworzyły się z głośnym trzaskiem. Wyraźnie rozgniewany, zaczerwieniony mężczyzna minął moje drzwi, mamrocząc coś do siebie gniewnie. Nie odezwałam się ni słowem, jedynie odprowadzając go spojrzeniem, zanim wróciłam do swoich własnych spraw.
Nie zamierzałam dzielić się z dziewczętami takimi informacjami; gdybyż któraś zaćwierkała, że zna nowiny, a decyzja dowódcy jest jej znana, byłabym spalona… prawda? Były zbyt nowe, zbyt nieznane, i jakkolwiek uprzejme i drogie mojemu sercu, nawet po tej wspólnie spędzonej nad beczką wina nocy, forteca udzielała jeszcze innej, równie ważnej lekcji: tutaj należało uważnie obserwować każdy swój następny krok, gdyż ludzie posiadali tu więcej niż dwie twarze.

Kolejny dzień stanowiło przygotowywanie zapasów pod wyprawy; składałyśmy świeżo wyprane szaty, dobrze zakonserwowane mięsiwo lądowało w jukach, tak jak woda i piwo. To był ten czas, gdy wszyscy biegali za swoimi sprawami. To dało mi możliwość, by pokręcić się wśród Jeźdźców i ich panien, porozmawiać.
Hoff odszedł z Kompanii, tak jak jego kilku wiernych towarzyszy; dołączyło natomiast kilku innych; co ciekawe, niektórzy witali się z częścią Jeźdźców jak ze starymi przyjaciółmi.
Aż nadszedł ten dzień; smutny, przygnębiający, i nawet pogoda zdawała się być równie nieprzyjemna i ponura. Mżył nieprzyjemny, drobny deszcz, siąpawica siekająca ostrymi igłami po twarzy; jakby niebo chciało nas ukarać za opuszczanie bram. Nas… “ich”. Bo sama nie byłam pewna, czy winnam zostać tutaj, żyć po swojemu, wedle swoich zasad, czy może raczej dołączyć do Jeźdźców. Z jednej strony serce się rwało ku nowemu, a z drugiej… czy warto?
Na pewnym etapie życia człowiek uczył się jednej rzeczy; uczył się wybierania pomiędzy znanym, stałym, pewnym, a czymś nowym i nieznanym. Uczył się, czy potrafi się dostosować do nowych warunków, nowego życia, czy może raczej tęsknił za tym, co niegdyś miał i posiadał; część panien, jak wiedziałam z doświadczenia, nie znosiła trudów życia w siodle, raczej preferując ciepłe piernaty.
Spojrzenie na dziedziniec wiele mówiło; Hector rozmawiał z Hyronem, również już w stroju do drogi. To mogłyśmy się pożegnać z dobrym jedzeniem… tu i ówdzie kręcił się małżonek Yelleny, gdzieniegdzie prześlizgiwał się Hellion, odganiając się - sama nie byłam pewna, od kogo, czy od kobiet, czy raczej od innych Jeźdźców. Same kobiety przebywały blisko siebie, jednocześnie dość od siebie oddalone. A może tylko mi się tak wydawało?
- Yellena! Panienki. - dogoniłam kobiety na dziedzińcu, nieco zadyszana. Szlachcianki nie były skore w biegach, nie uczono nas tego, raczej kroczyłyśmy z godnością i dumą, aniżeli skakałyśmy zewsząd jak podlotki czy górskie kozice. - Nie miałyśmy okazji porozmawiać o tym… ale… jak się czujecie z tym wszystkim? Wiecie, że tutaj, teraz, jest możliwość odwrotu - zwróciłam się do nich, zawieszając na nich długie, szczere spojrzenie. Tutaj mogłyśmy porozmawiać, nawet jeśli była to zaledwie chwila - krótka i ulotna.
Rozumiałam je przecież. Wszystkie znajdowałyśmy się na tym samym rozdrożu. Każda z nas pochodziła z innej części kraju, niekiedy niemalże dosłownie - a przecież łączyła nas właśnie ta niepewność, rozterki, wahanie czy warto zrobić krok w przód, czy w tył. Gdyby życie potoczyło się inaczej, gdyby czasy były spokojniejsze… być może poznałybyśmy się wszystkie i znajomość potoczyłaby się inaczej?
- Jakakolwiek wasza decyzja będzie, będę was w tym wspierać, nawet jeśli się nie znamy tak dobrze, jak mogłybyśmy - dodałam po dłuższej chwili. - Sama być może nie podążę za wami, jednakże będę z wami myślą i wspomnieniem… Hej! Patrz, jak łazisz! - krzyknęłam na jednego z Jeźdźców, który wpadł na mnie; gbur i cham jeden tylko burknął jakieś przeprosiny i zmył się jak niepyszny.

Amazi
Posty: 38
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: ROK JEDNOROŻCA [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Amazi »

Obrazek


Nigdy bym nie sądziła, że będę się tak dobrze bawić w towarzystwie Jeźdźców, tych których tak wielu się obawia, którzy w stanie są zasiać lęk w sercach zwykłego, a nawet szlacheckiego ludu. A tu proszę. Siedziałam sobie w biesiadnej Sali i popijałam z nimi piwo wysłuchując rozmaitych i najczęściej sprośnych historyjek z ich życia. Alkohol uderzał im do głowy nie mniej niż zwykłym ludziom, za sprawą czego humor wszystkim dopisywał. Nawet mój mąż jakby się ożywił co w jego przypadku było zdecydowaną odmianą i dla mnie nowością. Czyżby potrafił od czasu do czasu wyjąć ten długi, sztywny kij z dupy? Na to by właśnie wychodziło, bo historyjki jakie opuszczały jego usta bawiły mnie aż do boleści brzucha. Choć jedna z ostatnich historii może nie tyle mnie rozbawiła co zaintrygowała. Jak mężczyzna miał udawać rozciągniętego na ziemi lwa? Przecież każdy by się połapał, lecz historyjka jasno przekazywała, że chultaj ten nie został nakryty na gorącym uczynku. Ogniste brwi ściągnęły się ku sobie jakby miało mi to pomóc w zrozumieniu tej opowiastki, jednak bez szans. Zgoniłam swoje roztargnienie na procenty, które swobodnie dryfowały po całym ciele.
Panowie przystąpili do tradycyjnego pojedynku, wielu mężczyzn już odpuściło, jednak trzech śmiałków szło łeb w łeb, co zaskakujące wśród nich był mój mąż. Pokręciłam głową z politowaniem i drobnym rozbawieniem. Więc naprawdę potrafił się bawić, był to dobry znak, może jednak nie umrę przy nim z nudów? Choć lepiej nie dzielić skóry na niedźwiedziu.
Moje zainteresowanie spoczęło na grupce dziewcząt, była wśród nich Yellena i poznana już wcześniej Callista. Ostatniej kobiety nie znałam, jednak kojarzyłam ją z wcześniejszej historyjki, która została przez nią opowiedziana. Tak czy inaczej postanowiłam zmienić w końcu swoje siedzisko, otoczenie mężczyzn robiło się już męczące.
Moja decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę, panny uknuły przewspaniały plan wymknięcia się z zabawy i urządzenia sobie własnej, gdzieś na uboczu, w zaciszu i w towarzystwie rozmaitych trunków, które zamierzałyśmy wynieść z tutejszej piwniczki. Nasza nowa znajoma miała nawet plan jak się do niej dostać. Oczywiście, że przystałam na niego i pomogłam w realizacji, przejmując odebrany rudzielcowi klucz od kobiety, gdy ta go ukradkiem odpięła od jego pasa. Po tej współpracy dało się łatwo wnieść, że panowie nie mieli by z nami lekkiego życia. W końcu kto wie jaka nasza dwójka miałaby pomysły? A że nie brakowało nam kreatywności i odwagi do ich realizacji obficie by to zaowocowało.
No i zebrałyśmy solidne plony w postaci sporej beczułki wina, którą wystarczyło uszczuplić o zawartość. Część wypiłyśmy na miejscu, a część przemyciłyśmy do jednego z pokoi. Była to chyba sypialnia Yelleny, przynajmniej tak mi się zdawało, w końcu taki był plan. Po co miałyśmy pić gdzieś indziej, a potem w jeszcze gorszym stanie tu wracać? Bo oczywistym było, że odprowadzałabym Yell, by mieć pewność, że bezpiecznie dotrze do swego łoża, a tak? Dwie pieczenie na jednym ogniu. W dość ciekawy sposób dotarłyśmy do komnaty, a tam zaczęła się dalsza część zabawy. Wina szybko ubywało, a nasze historyjki dzięki temu nabierały pikanterii i śmiałości.
Jednak jak wszystko co dobre i to spotkanie w końcu dobiegło końca. Po prostu panny mi posnęły, z uśmiechem na ustach podjęłam próbę ułożenia ich na łożu i przykrycia kołdrą, choć nie było to proste, w końcu się udało. Cóż, aż szkoda, że nie ujrzę miny małżonka Yell, kiedy ten powróci do komnaty. Jednak nie obawiałam się gniewu z jego strony, mężczyzna wydawał się dość rozsądny, a taki prezent nie jeden facet chciałby zastać. Panny te były również na tyle zaradne by sobie poradzić z ewentualnymi problemami. Dlatego bez obaw opuściłam komnatę. Miałam drobny dylemat co dalej ze sobą poczynić. Mogłam grzecznie udać się do swojej sypialni, jednak dużo bardziej kuszący wydał mi się powrót do Sali biesiadnej i zorientowanie się w aktualnych wydarzeniach. Choć Hyron ostrzegał mnie bym się nigdzie sama nie oddzielała, to miałam w końcu nadzieje spotkać go na zabawie, choć minęło trochę czasu i z tym mogło być różnie.
Na miejscu nie zawiodłam się, obecna była trójka wojaków, którzy podjęli się rywalizacji zwanej piciem. Niestety ich stan był najróżniejszy, zwycięzcę tych zmagań było można łatwo rozpoznać, zwyczajnie siedział on przy stole… nie jak pozostała dwójka. Na domiar tego widokiem godnym pożałowania okazał się mój małżonek spoczywający na podłodze z głową w wiadrze. Byłam pewna, że lepiej do ów wiadra nie zaglądać.
Pozostało mi jedynie pogratulować zwycięskiemu rudzielcowi, w jakiś sposób czułam, że jest to swój chłop. Może to przez kolor jego bujnych loczków? Albo zwyczajnie wydawał się być w porządku. A przynajmniej miał teraz okazję się wykazać. Po krótkiej pogawędce Jeździec zgodził się odtransportować zwłoki mego męża do odpowiedniej sypialni, choć aktualnie pasowałby bardziej do chlewu niż łoża, to machnęłam ręką litując się nad nieszczęśnikiem. Dobrze wiedziałam, że los odpowiednio go pokara skutkami dnia następnego. Wspólnymi siłami odnieśliśmy również drugiego zawodnika, choć nie mieliśmy pojęcia, do której z komnat go odnieść, a sam zainteresowany nie był w stanie nam tego wytłumaczyć. Cóż najwyżej ktoś będzie mieć miłą bądź mniej miłą niespodziankę. W końcu wszystko zależy od punktu widzenia.
Kilka chwil spędziłam jeszcze na żartach z nowopoznanym Jeźdźcem, cóż przy takim upojeniu alkoholowym rozmowa szła nam wyśmienicie, choć nie mam bladego pojęcia o czym rozmawialiśmy. Chyba o kamiennych kornikach siejących spustoszenie w ścianach zamku, wszędzie były tam dziury, więc to na pewno robota kamieniożernych korników.
Nie miałam pojęcia ile czasu spędziliśmy na tych korytarzach, wszystkie zaczynały wyglądać tak samo, ale w końcu trafiliśmy pod drzwi mojej sypialni, gdzie podziękowałam Hektorowi za pomoc oraz miłą rozmowę, po czym weszłam do swojej komnaty, zapach w niej dominujący jasno dawał do zrozumienia, że nie pomyliłam pomieszczeń, bo coś ewidentnie tu zdychało. Nie myśląc wiele po prostu padłam na pościel. Byłam na tyle wyczerpana, by pominąć swoje wieczorne rytuały. Jedynie jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Zamglony wzrok spoczął na świecach znajdujących się na stoliku, Hyron coś mówił, że muszą się one palić. Nie miałam zielonego pojęcia w jakim celu, ale skoro powiedział mi coś takiego, musiało być to ważne i istotne. Nie był to w końcu rozmowny typ. Resztkami sił podniosłam się i podeszłam do blatu, rozpaliłam knoty obu świecy chwilę przyglądając się tańczącemu płomykowi. Hipnotyzował przez co robiłam się jeszcze bardziej senna. W ostatniej chwili udało mi się doczłapać do łoża i zakopać w pościeli nim zasnęłam.
Ranek nastał zaskakująco szybko i zdecydowanie za szybko… Czułam jak coś wylęga się z drugiej strony łoża, jednak nie miałam najmniejszej ochoty nawet uchylić powieki. On niech sobie idzie, ja tu zostanę. W końcu nie miałam nic do roboty, oczywiście mogłabym ją sobie znaleźć, ale po cóż mi to? Lepiej zregenerować swoje siły, na kolejne dni, nie wiadomo co nas czeka poza murami tej fortecy. A z tego co do tej pory zrozumiałam czekała nas jeszcze daleka podróż.
Przez cały dzień nie opuściłam komnaty, nie czułam najmniejszej potrzeby na to. Mój nietrzeźwy umysł w nocy przewidział taki scenariusz i przemyciłam do swojej komnaty kilka smakołyków z Sali biesiadnej, więc miałam coś do przegryzienia. Dopiero kiedy słońce na nowo zaszło postanowiłam wstać. Nie wiedziałam co nas czeka, ale czułam, że śmierdzę… koszmarnie walę. Musiałam coś z tym zrobić, a wizja tych cudownych źródeł, które odwiedziłam dzień wcześniej z małżonkiem kusiła. Wypełzłam więc ze swego kokona i wyruszyłam na poszukiwania swoich nocnych towarzyszek. Nie było łatwo je odnaleźć, ale w końcu zaproponowałam całej trójce ożywiającą kąpiel i z chętnymi udałam się do źródeł.
Mile spędzony wieczór i kolejny dzień za nami. Następny poranek nie miał być już tak przyjemny. Jeźdźcy jasno zarządzili opuszczenie fortecy. Papa gorące źródełka… papa piwniczko pełna przepysznych dojrzewających trunków… witajcie okropne pustkowia… Ze znikomym entuzjazmem pojawiłam się na placu, przygotowując swojego konia. Gotowa już rozsiadłam się w siodle i dołączyłam do pozostałych dziewcząt, wypatrując wśród nich te dwie, o które mi chodziło. W ich towarzystwie nawet ta podróż nabierała barw, rozmywając nieco te szarości.
Szerokim uśmiechem powitałam naszą tutejszą koleżankę, kiedy pojawiła się ona na dziedzińcu i obdarowała nas swoim towarzystwem i miłym słowem.
- A może skusisz się na tę podróż? W końcu cóż cię tu trzyma? - rzuciłam swobodnie opierając się o szeroki kark konia. Przez tak krótki czas zdążyłam polubić tę kobietę, szkoda więc było tracić tak rozgarniętych sojuszników.
Valeriane
Posty: 3
Rejestracja: pt cze 04, 2021 6:13 pm

Callista

Post autor: Valeriane »

Callista von Devivere

Pamiętała tylko fragmenty.

Poszarpane urywki rozmazanych na krawędziach obrazów i nakładające się na nie dźwięki, a wszystko razem pokracznie lepiące się w niezbyt logiczną całość. Urywki zdań, których nie pozwalał dokończyć szalony chichot wyrywający się gdzieś z głębi klatki piersiowej w zupełnie dziecięcy i niewinny sposób, choć jedynym źródłem rozbawienia było lejące się po palcach i po sukience wino, a za kompanki miała nie dziewczynki lecz kobiety w jej wieku, spętane tak jak ona niewidzialnymi więzami i wywiezione poza obszar lądu, który kartografowie w jej kraju zdolni byli nanieść na mapy. Ale nade wszystko pamiętała to dziwne, przejmujące do szpiku kości poczucie bezpieczeństwa. Choć nie mogło ono wynikać ze stanu faktycznego — nawet w tym uroczym stadku, do którego została wciągnięta chyba przypadkiem, a którego przewodnikiem była na spółkę z ognistowłosą Airą podziwiana przez Callistę już na uczcie kobieta zamieszkująca zamek z tymi potworami — a raczej dzięki zbawiennemu wpływowi alkoholu na jej umysł. Kontrola, na której punkcie Callista miała bzika, wymknęła się za sprawą wina spomiędzy jej palców, a wszelkie troski i instynkty samozachowawcze odpłynęły wraz z całym opanowaniem i chłodem, którymi uwielbiała się otaczać.

Wciąż na granicy świadomości, poruszyła się w pościeli i ten jeden ruch wyrwał ją ze świata snów przeplatających się ze wspomnieniami ubiegłej nocy.

Tępe i rytmiczne pulsowanie w czaszce zasugerowało, że wino nie powinno należeć do jej ulubionych trunków. Coś łaskotało ją po twarzy i dekolcie, ale wciąż kołysząc się na granicy snu oraz jawy, Callista nie miała siły podnieść ręki i sprawdzić co to takiego. Niezadowolona, mlasnęła tylko po to, żeby odkryć jak bardzo suche ma całe usta i całe gardło. Dopiero wtedy postanowiła otworzyć oczy w poszukiwaniu czegokolwiek mokrego, zdolnego ugasić suszę powodującą, że dziwnie spuchnięty język uporczywie lepił się do podniebienia. Wtedy do jej źrenic wdarło się natarczywe, ostre światło poranka wpadające do komnaty przez podłużne okno i zmusiło ją do natychmiastowego zaciśnięcia powiek w odruchu bezwarunkowym. Jęknęła i przewaliła się drugi bok ruchem nie mającym nic wspólnego z całym tym cyrkiem o delikatnych panienkach i damach. Kolejna próba spojrzenia na otoczenia okazała się bardziej pomyślna, aczkolwiek na zastany przed nosem widok Callista zamarła i zesztywniała w ciepłej pościeli.

Tuż przed oczami znajdowała się twarz jednej z kompanek wczorajszej wybornej zabawy, po której zostały tylko wyrzuty sumienia, poszarpane wspomnienia i łupiący ból w skroniach.

Nagle dopadło ją całkiem wyraźne i wyostrzone pragnienie z wczorajszego wieczora; przemożna ochota pocałowania nieznajomej piękności o egzotycznej urodzie. Choć Callista była niemal pewna, że ostatecznie wcale tego nie zrobiła i tylko przytulała się do niej, kiedy razem z całą bandą wracały ze szczególnej wizyty w piwniczce, to samo wspomnienie tak wyraźne w pamięci na tle szarego tła spowodowało, że blondynka zupełnie do siebie niepodobnie oblała się rumieńcem. Policzki zaszczypały pod dotykiem lodowatych palców, którymi w akcie desperacji zasłoniła twarz; ale w komnacie nie było nikogo, kto mógłby to zauważyć albo kogo mogłoby to w ogóle obchodzić.

Wreszcie wzięła się w garść, przezwyciężyła ból głowy i z trudem przełknęła ślinę. Tak, dziewczyna była śliczna, wczoraj Callista śmiała się z każdego jej słowa, a teraz spała kilka cali od jej twarzy... Tylko jak ona miała na imię?

Hej... Hej, Yellena? — Callista szepnęła tak cicho, że praktycznie wyłącznie poruszyła spierzchniętymi wargami bez wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku. — Yerena? Elena? — wyszeptała ponownie, nie do końca pewna które z nich było poprawne, ale i to zrobiła bez przekonania. Nie była pewna czy chce ją budzić. — Cholera — burknęła wreszcie, ale jeszcze się nie poruszyła w pościeli, zwłaszcza że z drugiej strony też czuła czyjeś ciepłe ciało.

Z nadzieją popartą obserwacjami — równomiernym podnoszeniem się i opadaniem klatki piersiowej — że dziewczyna żyje, Callista wzięła wdech i postanowiła taktownie uciekać. Bez dalszych prób nawiązania kontaktu wygrzebała się niezdarnie z łóżka i stanęła boso na kamiennej posadzce. W jednej chwili niczym imadło całe jej ciało objął przenikający do szpiku kości chłód. Zadrżała i odgarnęła zmierzwione blond włosy na plecy, po czym rozglądnęła się za jakimś płaszczem czy kocem, ale jedyne co znalazła to więcej śpiących kobiet.

Cholera — powtórzyła, znalazła swoje buty i pospiesznie je założywszy, wymknęła się z komnaty. Jeździec akurat idący korytarzem, wymijając ją obrzucił zdziwionym spojrzeniem z uniesionymi brwiami, jeszcze raz spojrzał na drzwi zupełnie jakby upewniając się co do lokalizacji, a następnie znów na nią, po czym gwizdnął przeciągle z wymownym uśmiechem. Nie mając pojęcia o co mu chodzi, Callista postanowiła go zignorować.

Wiedziała tylko, że musi odzyskać chociaż część kontroli; jej brak i poruszanie się po omacku wprowadzały ją w stan nie tyle podświadomego lęku, co wręcz paniki skrobiącej jej czaszkę od wewnątrz i piekącej głęboko w płucach z każdym wdechem. Właśnie dlatego, w próbie odzyskania panowania nad swoim losem — nie tego oczywistego, wszak jego nieodwracalnie zmuszona była się wyzbyć lata temu, gdy wuj powołał ją na dwór — postanowiła sprawdzić w jakim stanie jest Halse. A co za tym idzie, zorientować się w jakich barwach maluje się jej przyszłość; czy tylko w szarych niczym znoszony, podniesiony przez nią płaszcz, z krzykaczem-mężem przy boku, czy raczej w czarnych bez niego.

Ale nawet tego skrawka kontroli jej odmówiono. Choć cierpliwie tłumaczyła dwóm obcym Jeźdźcom stojącym na straży przed drzwiami do komnaty nieprzytomnego mężczyzny, że to ona wybrała jego płaszcz i podała mu wczoraj zioła, że, do ciężkiej cholery, ma prawo wiedzieć co dzieje się z jej mężem, ci nie ulegli i nie pozwolili jej nie tylko wejść, ale też odmówili podania jakichkolwiek informacji. Odprawiona z kwitkiem, wściekła i przerażona — nie zastanawiała się które z tych uczuć dominowało — odeszła do swojej komnaty, w której zaryglowała się na kolejne, długie godziny odpoczynku oraz spokojnego czasu dla siebie, w którym mogłaby zebrać się do kupy i pomyśleć.

Nie rozumiała tego, się zaszło. Przecież Halse wpychając jej te pieprzone ziółka w ręce wyraźnie powiedział jej, że mu pomogą. Miały mu pomóc — Callista poczuła kolejne ukłucie paniki w boku pod żebrami — a on nie miał żadnych podstaw do tego, żeby kłamać gdy jechali w jednym siodle. Chyba że to on został okrutnie okłamany.

Myśli Callisty galopowały, potworne łupanie w czaszce nasilało się jakby głowa miała jej pęknąć na pół, a obraz falował na peryferiach widzenia mocniej niż wczorajszego wieczoru, irytując i pogłębiając migrenę spowodowaną alkoholem. Drżąc, otuliła się pozostawionym na krześle wełnianym kocem i wślizgnęła pod pierzynę, ale i tak nie potrafiła się porządnie rozgrzać.

Dlaczego było jej tak przeraźliwie zimno?

Później tego dnia nie wskórała wiele więcej. Wciąż nie miała męża, ale też bynajmniej nie była wolna; więc zawieszona gdzieś pomiędzy, w napięciu wykańczającym umysł i ciało, Callista czekała na wyrok niczym skazany z pętlą na szyi. Czekała, aż kat zdecyduje się na pociągnięcie dźwigni i otwarcie klapy pod jej stopami.

Wiele z pozostałego jej wolnego czasu spędzała w łaźni, godzinami przesiadując w gorącej wodzie, która parząc skórę do czerwoności, jednocześnie dawała jej chociaż pozorne uczucie ciepła. Przesiadywała tam z Airanną, a jej żywiołowa obecność przynajmniej na chwilę pozwalała zapomnieć o problemach; czyli w głównej mierze o mężczyznach jacy wdarli się siłą w jej życie od kiedy skończyła dziesięć lat.

Dopiero następnego dnia zlitowano się nad nią, a litość ta przybrała postać dowódcy Hyrona stającego w progu jej komnaty. Jak zwykle opanowanego, oszczędnego w słowach i gestach, zdawałoby się ociężałego — gdyby nie fakt, że rozmowa z nim zaraz po trafieniu w mury zamku wciąż była żywa w umyśle Callisty. I wciąż pamiętała jego wzrok na sobie, ciężar jego pytań i spostrzeżeń, którymi dzielił się wtedy tak otwarcie, że nie mógł nie wzbudzić jej podejrzeń. Ale tym razem kilka lakonicznych słów informacji i niespodziewanego ostrzeżenia wzbudziło w jej umyśle większy huragan niż po ostatniej wymianie zdań, pozornie nieistotnych, a w rzeczywistości ciężkich od podwójnych i potrójnych den.

Dlaczego? Dlaczego pozwolili jej decydować o sobie? Nie potrafiła zrozumieć.

A przecież decyzję podjęła na długo przed jego wizytą.

Następnego dnia jeszcze przed świtem spakowała cały swój mizerny dobytek, przebrała się w spodnie pożyczone od Airanny pierwszego dnia podróży i z podejrzaną lekkością skierowała pewne, długie kroki w stronę dziedzińca. Nawet jeśli była świadoma, że wolność potrafiła być ciężarem; nawet, jeśli w każdym zacienionym zakamarku korytarza zdawało się czyhać niebezpieczeństwo, przed którym nikt jej nie ochroni. Mimo to idąc, nie potrafiła powstrzymać bezczelnego, pełnego wyższości uśmieszku i powracającej wciąż jednej, natrętnej myśli.

„Och tak, Hyronie. Oczywiście, że zamierzam skryć się za jakimś szerokim, bezpiecznym ramieniem.” A później, kiedy to w końcu się stanie —w całej jej pysze nie było miejsca na inną wizję przyszłości — kto na całym świecie byłby na tyle potężny, żeby móc ją powstrzymać przed tym, co musiało się wypełnić?

Chociaż przemożny chłód wnikający w trzewia i do szpiku kości wciąż jej nie opuszczał, a po wyjściu na dziedziniec na wskroś przeszył ją lodowaty podmuch wiatru i powitał nieprzyjemny, lodowaty deszcz, nie straciła rezonu. Przeziębienie i osłabienie nigdy nie byłoby dla niej wymówką zdolną przytrzymać w łóżku, a na takie wyjaśnienie zrzuciła nękające ją od uczty objawy. Spakowała juki podarowanego jej karego wierzchowca, a następnie spojrzeniem wyłowiła sylwetkę dowódcy. Starając nie rzucać się w oczy, cierpliwie poczekała na moment, aż wreszcie zostanie sam i dopiero wtedy skierowała swoje kroki przed niego. Nawet dygnęła niczym dama, zatrzymując się twarzą twarz wprost przed mężczyzną; wszystko by się zgrywało, gdyby nie ten jej tajemniczy uśmiech, na którego zdecydowanie nie było miejsca w etykiecie, a który nadawał pewnej karykatury całemu temu przerysowanemu dworskiemu teatrzykowi. Dłużej nie będzie jej to potrzebne.

Jestem wolna? — powtórzyła dwa słowa użyte przez Jeźdźca poprzedniego wieczora, które najmocniej wryły się w jej pamięć, choć nadała im lekko pytający ton kontrastujący z pewnością i gotowością do drogi wymalowaną w jej postawie oraz twarzy. — Zatem czy Halse nie żyje? Odmówiono mi prawa do informacji o stanie jego zdrowia — dodała, ale w jej głosie nie wybrzmiała ta nuta udawanego żalu ani przejęcia. Był spokojny i równy, wypłukany ze zbędnych emocji. — Jeśli twoja propozycja jest nadal aktualna, jadę z wami w dalszą drogę. Nic nie trzyma mnie w tym zamku, a samotnie i tak nie zdołam wrócić do High Hallacku. Nie będę was spowalniać ani sprawiać problemów — wtrąciła natychmiast, dość zapobiegawczo.

Nie, żeby zamierzała wrócić do tamtych czeluści piekła, które przygotowali jej nie tylko rodacy, ale przede wszystkim najbliżsi krewni. A przynamniej nie, dopóki nie będzie gotowa.

Zastanawiała się jeszcze czy spytać o rozmazujące się i nakładające na siebie dziwacznie obrazy, które początkowo zrzucała na karb halucynacji wywołanych zmęczeniem albo czymś dosypanym do jedzenia — ale ostatecznie ugryzła się w język i zdusiła ciekawość na dnie gardła. Dziwnie się czuła, była wyczerpana i przemarznięta, ale teraz nie mogła dać po sobie poznać nawet cienia słabości. Zamierzała z nimi jechać.

Chciała z nimi jechać.

Czy to nie będzie zbyt duża śmiałość z mojej strony... — zaczęła i zmełła gdzieś na końcu języka cisnące się na usta „panie”, choć nie miała jeszcze pojęcia jak ma się do niego zwracać. Jak w ogóle poruszać się po tym nowym, egzotycznym lądzie, na którym stanęły jej stopy wraz ze zmianą statusu z żony na wdowę. — Jeśli zapytam dokąd jedziecie? I na jakich warunkach mogę z wami podróżować?

Ustalenie tych kwestii wydało się jej dość istotne, a dodatkowej pewności siebie dodawało to jedno głupie słowo, w które wierzyła w całej swojej naiwności: wolna. Hyron wczorajszego wieczora nie był zbyt wylewny jeśli chodziło o szczegóły jej przyszłych losów, a sama Callista po usłyszeniu wiadomości dowódcy była w zbyt dużym szoku, żeby spróbować dowiedzieć się czegoś więcej.

Awatar użytkownika
Eru
Posty: 35
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Re: Hellion I Yellena [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Eru »

Ten ranek nie zaczął się przyjemnie ani dla Yelleny, której pierwsze spotkanie z większą ilością alkoholu niż tylko umoczenie warg w pierwszym toaście bankietowym zaowocowało okropnymi boleściami żołądka i głowy, oraz godności. Mizernie próbowała otworzyć oczy, ale sen i zmęczenie nie pozwalało na to, nawet w chwili, gdy słyszała swoje imię wypowiadane ledwie słyszalnym szeptem. Nie wiedząc czemu, przed oczami pojawił się obraz jej ukochanej mateczki, która czule budziła ją rankiem, przyuczając kolejnych obowiązków.
— Mamo jeszcze chwilę, proszę — sapnęła, właściwie tylko w swojej głowie. Nagle jednak ciepłą wizję przerwał chłodny powiew i uniesienie się piernata, jakby ktoś leżący obok niej wstał. Otworzyła oczy, właściwie nieco przerażona, przypominając sobie, gdzie się znajduje i kto powinien zająć miejsce obok. Ujrzała naprzeciw siebie spokojną twarz ciotki, pogrążoną w głębokim śnie. Przewróciła się gwałtownie, chcąc sprawdzić, kto wychodził z pomieszczenia, jednak dojrzała tylko zamykane drzwi. Poderwała się więc delikatnie, ignorując zawroty głowy, wyjrzała za drzwi, widząc burzę blond włosów i zgrabną sylwetkę oddalającą się pośpiesznie. Zaraz też przed drzwiami dostrzegła nieznajomego jegomościa, który przejechał wzrokiem od Yelleny po odchodzącą Cal i z powrotem. Nagle jakby zbladł, przełknął ślinę i mruknął coś o cichej wodzie, wspominał coś jeszcze o niedowierzaniu, ale ciemnowłosa pisnęła zawstydzona i zamknęła drzwi. Nieco mocniej niż planowała, co tylko zaostrzyło ból, już nie tylko głowy, ale całego ciała. Postanowiła więc powrócić do łóżka i nie wychodzić, nawet na jedzenie, bo jej żołądek na myśl nawet o cieniej zupie przewracał się niczym de Clark na schodach posiadłości, gdy matka spuściła ogary po jego niezbyt taktownych oświadczynach.
Wstała dopiero wieczorem, gdy jej ognista przyjaciółka wyciągnęła ją i resztę pięknego towarzystwa na gorące źródła, które przyniosły ukojenie zbolałym mięśniom.
W tym samym czasie Hellion już nie spał, właściwie to spał mało, jeśli utratę świadomości po alkoholu można nazwać snem. Przewracał się z boku na bok, prześladowany dobrze znaną twarzą pięknej niewiasty o włosach jasnych i oczach granatem wysadzanym. Kiedy tylko słońce nie dało mu już spokoju i jasno przedzierało się przez szybę, stwierdził, że pora zebrać się z łoża. Wstając, w odbiciu metalowej misy dostrzegł stojącą w kącie pokoju niewiastę, jednak gdy odwrócił tam głowę, nikogo nie było. Zgonił to przywidzenie na karb zmęczenia i złości na małżonkę, która porzuciła jego płaszcz na rzecz wiedźm, które wyprały biedny umysł delikatnej panienki i sprowadziły ja na manowce. Mógł opuścić twierdzę, pędzić za nią i siłą sprowadzić ponownie, tłumacząc tym, że kobieta padła ofiarą czarów, z drugiej jednak strony uraza bolała, to on porzucał, nie był porzucany. Mimo to zostawiła jego płaszcz, wybierając co? Śmierć na pustkowiu, życie wśród tych, które zapewne jeszcze tej samej nocy przerobiły ją na magiczne amulety i części niezbędne do rzucania zaklęć. Dopadł się do piwa, które stało na stoliku i wypił prawie całe naraz, prosto z dzbana, nie siląc się nawet na przelanie go do glinianej czarki. O tarł twarz, po której spłynęło nieco złocistego trunku, zarzucił płaszcz na ramiona i wyszedł. Kręcił się po zamku, udając, że szuka zajęcia, a jednocześnie znikając, kiedy jakieś się pojawiło. Boląca głowa nie pozwalała za bardzo na spoufalanie się z pracą, więc wiadomość o zebraniu przyjął z lekkim niesmakiem. Właściwie całe posiedzenie przesiedział z wrednym uśmieszkiem na ustach, obserwując, jak jego krewniak rozstawia całe rozsierdzone towarzystwo niczym pionki szachowe wedle swojej woli. Mogli myśleć, że coś ogrywają, że stanie się wedle ich wątłej woli, ale on nauczony obserwacją i znajomością charakteru wuja, był całkowicie pewien, że tańczą, tylko tak jak im zagra. Sam miał ochotę zastąpić pustkę w łożu piękną Callistą, ale zachował to dla siebie. Wszak każdy nieżonaty tutaj chciał zapewne tego samego, a wedle ustaleń była wolna. Więc mogła wybrać sama, chyba, że któryś planował rzucić na nią jakiś haniebny czar godowy.

Wyjazd nastał ich jakby zaskakująco, chociaż wszyscy byli przygotowani i gotowi do drogi, chyba niemal każdy czuł się tak, jakby dopiero co przyjechali. Zamieszanie, pakowanie juk oraz sprawdzanie koni. Yellena stała razem ze swymi towarzyszkami i zauważyła, że z wytęsknieniem szuka nie tylko cioteczki, ale i twarzy mężczyzny, który został jej mężem. Wszak zapewne zawiodła go swoim zachowaniem po bankiecie, nie wypadało się upijać, tego uczyła ją matka i pierwszego dnia nowej drogi porzuciła jedną z ważnych nauk wbijanych jej do głowy.
Kiedy jednak dostrzegła krewniaczkę, wtórowała zaraz po Airze, łapiąc ciemnowłosą damę za dłonie.
— Cioteczko, jedź z nami. Zapewne pan Hasten nie będzie miał nic przeciwko, byś zamieszkała z nami. Czy trzyma cię tu coś lub ktoś? — zapytała, wpatrując się w ciemne oczy.
Adelai
Posty: 29
Rejestracja: wt maja 25, 2021 2:24 pm

Re: Hektor [fantasy, 6os., hetero, bn]

Post autor: Adelai »

Historie, które opuszczały usta rozluźnionych trunkami osób nabierały coraz ciekawszego kierunku. Bywały nieco pikantniejsze jak i zabawne, coraz więcej sekretów i dawnych wpadek wychodziło na światło dzienne. Hektor wybitnie odnajdywał się w takiej atmosferze, od dawna nie bawił się tak dobrze. Może była to zasługa ilości wypitego trunku? Nie… przywilej ten dopisałby nowemu towarzystwu. W kompanii Hyrona znalazło się wielu wspaniałych wojów, a ich kobiety? Te skradły serce Hektora w stu procentach zwłaszcza ognistowłosa, która idąc z mężczyznami łeb w łeb podczas pijackiej rywalizacji przepiła naszego Horazona. No to był wyczyn nad wyczynami! A to przecież tak drobniutka kobietka! Tur nie mógł się nadziwić potencjałem jaki drzemał w tej niepozornej piękności. Na pierwszy rzut oka delikatny kwiat, a po kilku piwach wulkan energii! Takie kobiety to złoto, skarb! Jeździec już nie mógł się doczekać możliwości poznania innych dam. Od razu jego uwagę przykuły dwie ślicznotki, do których po jakimś czasie przesiadła się ognistowłosa. Jeśli ona się z nimi dogadywała, to te dwie musiały być równie warte uwagi. Ich uroda zdecydowanie przyciągała, jednak Hektor dobrze wiedział, że ładne oczka to nie wszystko. Lubił pogawędzić, a co to za frajda rozmawiać z kimś równie interesującym co noga od krzesła. Niby prosta, idealnie wyrzeźbiona, spełnia swą rolę, ale jednak to tylko zwykła noga od krzesełka. Bez niej lipa, ale miałoby się chęć wymienić ja na coś ciekawszego. Tak właśnie Hektor miał z kobietami, lubił sobie poflirtować, jednak do komnaty nie szedł z pierwszą lepszą, by ta nie uśpiła go swym brakiem osobowości. Kobieta musiała oferować dobre towarzystwo, dobrą rozmowę, a nie jedynie dorodne cycki. Co prawda cyckiem się nie gardzi, jednak przez te wszystkie lata szuka się do tego cycka dobrej pogawędki.
Zabawa szła w najlepsze, trunki już mieszały wszystkim w głowach, a śmiechy praktycznie nieustannie niosły się po Sali. Sam tur ledwie łapał oddech zwłaszcza po historyjce z lwem robiącym za dywanik.
Już chciał towarzystwo historyjką ze swojego życia uraczyć, całkiem dobrą o tym jak pod postacią tura wieśniaczki go ganiały, jednak jego uwagę ściągnęła na siebie jedna z tutejszych kobiet. Szeroki uśmiech przyozdobił jego zarumienioną już od alkoholu twarz.
- Ahh Alayo… złota kobieta z ciebie, zawsze można na twe wsparcie liczyć, miłym słowem uraczysz, a i docenisz wszelkie starania. A i wiedź, że me prawe jak i lewe ramię są zawsze do twej dyspozycji! - oznajmił jak najbardziej szczerze, gdzieś z tyłu głowy przeczuwał, że kobieta być może robi sobie z niego żarty, ale tak otumaniony procentami umysł, nie był w stanie tego stwierdzić.
Grono pań, które tak go interesowało opuściło salę i tak jakimś cudem udało mu się to zarejestrować, kusiło go by podążyć za nimi, jednak toczył tu zacięty bój. Nareszcie po tak długim czasie ktoś mu dorównywał. A co lepsze szli łeb w łeb! Kufel opróżniali po kuflu i co najlepsze na nowo go napełniali! Coś pięknego!
Musiał poznać imiona swych rywali, Hyrona kojarzył siłą rzeczy, jednak Hellion, zacny Jeździec, o słowie dobrym żartem okraszonym i mocnej głowie! A to Hektor w ludziach ceni najbardziej.
Czas minął mu błyskawicznie, nim się obejrzał towarzystwo mocno się przerzedziło, a i jego rywale wyglądali coraz gorzej, co prawda on również był już mocno dziabnięty, jednak kolejny kufel był decydujący i no cóż… pozostał sam na polu bitwy. Zacna to bitwa była, więc gratulował dogorywającym rywalom, Helliona na nowo sadzając na dębowej ławie, a Hyrona wolał nie ruszać, biedaczyna toczył teraz swój własny bój, a dźwięki temu towarzyszące mówiły jasno, że cierpi… Chwała mu i innym poległym towarzyszom!
Kilka chwil później grono na nowo zasiliła ognistowłosa piękność! O jak jej widok uradował tura. Choć z początku nieco przycichł, zwykle kobiety widząc swych mężów po popijawie z jego udziałem wybuchają dość gorzkimi żalami, nie wiedząc czemu za nieszczęście swych małżonków obwiniając właśnie jego. Nie mogąc krzyczeć na nieprzytomnych to on zbierał pierwszą falę goryczy. Miłym więc zaskoczeniem był, nie gniew, a wybuch śmiechu ze strony Airanny. Kobieta siadła z nim odrobinę zjadła po czym poprosiła o pomoc w przeniesieniu swego męża. Cóż jak mógł odmówić i tak miał to w zamiarach, a że dodatkowo przysługę u damy zyskał to tylko dodatkowa korzyść.
No i niczym lalkę tur przerzucił wodza przybyłej do fortecy kompanii przez swoje masywne ramię. Chwilki potrzebował na złapanie równowagi, a kiedy to nastąpiło, ruszył przed siebie, jego stan był zdecydowanie na skraju, kto wie może kufel może dwa i sam by skończył podobnie do dwójki rywali. Cieszyć się mógł jednak zwycięstwem. Szedł w miarę prosto, a kierunek nadawała mu idąca przodem kobieta, cóż do własnej komnaty zawsze się trafi, ale do cudzej? No tu zdał się na ognistowłosą.
No i nawet tego nie pożałował. Dotarli bez dłuższego kluczenia po zawiłych korytarzach fortecy. Na miejscu rzucił bezwładne ciało prosto na łoże i myślał, że to już koniec, jednak nie… Kobiecinka widząc pełen ubiór małżonka zawzięła się i zaczęła się go pozbywać. Oj ile Hektor miał przy tym ubawu. Dowódca niczym laleczka dawał się przewracać, a Aira? Bez wahania, przewracała go z boku na bok, zdejmując płaszcz, buty i wszystko co za nadmiar uznała. Wprawę w tym miała ogromną! Skarb nie kobieta! By jeszcze tak o truchło męża zadbać, inna by zostawiła w tym wiadrze, by miał za swoje. Ahh… gdzie oni takie kobiety znaleźli? Sam Hektor by tam poszukał, a w sumie, po co tam szukać, skoro są one tutaj? Tajemniczy i zadziorny uśmieszek przyozdobił jego twarz, na krótki moment, całe szczęście Aira wzięła to za pijański wyszczerz niż coś bardziej znaczącego.
Gdy Hyron leżał już pod kołdrą powrócili oni do Sali biesiadnej by zająć się drugim z rywali. Sytuacja tu wyglądała podobnie, przez ramię i do komnaty, choć tej się naszukali i napotkanych osób o kierunek pytali. A ciężar Jeźdźca rósł i rósł nie dając turowi zapomnieć o swej obecności. Nareszcie znaleźli miejsce odpowiadające opisom kierujących ich osób. Komnata pusta, więc przeciwskazań, by Helliona tu zostawić nie widzieli.
No właśnie komnata pusta… po fortecy już krążyły plotki dotyczące uciekinierki, przykra sprawa… Jednak dzięki temu faktowi i temu biedakowi pomogliśmy w pozbyciu się choćby płaszcza i buciorów. Wszystko byle jakoś snu podnieść, ale prywatności jego nie naruszyć. Na koniec kołderka i mogli z czystym sumieniem opuścić komnatę.
W tym też momencie powinni rozejść się do swych komnat, jednak rozmowa tak dobrze im szła, że przeszli korytarze fortecy kilka razy, Hektor nie miał pojęcia gdzie byli, po prostu szli, a potem skręcali, oczywiście cały czas szukali komnaty panienki Airanny, jednak ta jakoś zawsze im umykała. Jakby swą lokalizację zmieniała. Ostatecznie powrócili na salę biesiadną skąd kilka smakołyków pochwycili i w końcu pod odpowiednią komnatę się udali. Mając pewność, że dama do siebie dotarła, tur mógł spokojnie udać się na spoczynek. Tak zasłużony spoczynek.
Ranek nie był łaskawy dla nikogo, tur po wyturlaniu się z łoża i szybkim ogarnięciu do porządku zajął swoje miejsce w kuchni. Cóż, na kacu czy nie posiłek było trzeba przygotować. Wielu gości mieli, a i w samej fortecy liczne gęby do wykarmienia były.
Rozbudził się dopiero przy dość ciekawej naradzie, jak odbyła się przy posiłku. Nosił jadło, więc i większość rozmów słyszał. Ciekawe decyzje zapadły, naprawdę kompania ta wydawała mu się coraz bardziej interesująca, a fakt, że kilku Jeźdźców pozostanie w fortecy i miejsca w niej się zwalniają mocno zaintrygowały tura. Już długie lata trzymał się Horazona i w sumie ustabilizował tu swoje życie, jednak czy nie zasiedział się przez to? Może była to właśnie idealna okazja do rozruszania starych kości? Wszystko wokół podpowiadało mu, że tą droga powinien ruszyć.
No więc ruszył, kolejnego poranka zebrał swoje rzeczy, oznajmił Horazonowi wiadomość o swoim odejściu, po czym stawił się na dziedzińcu w miejscu zbiórki, gdzie naszykował swego konia i chciał porozmawiać z Hyronem. Jednak ten był zajęty rozmową z blondwłosą pięknością. Kojarzył tę damę, Airanna wraz z nią, Alayą i jeszcze jedną podczas zabawy obcowała i zabawę razem opuściły. Była to chyba również żona tego nieszczęśnika co nieprzytomny w jednej z komnat leżał. Cóż… plotki tutaj rozchodziły się błyskawicznie, a te były specjalnością byłego kucharza.
- Proszę wybaczyć, że się wtrocę…- podszedł do rozmawiającej dwójki, nie chcąc zwlekać przeprosił w miarę kulturalnie posyłając kobiecie i dowódcy krótkie skruszone spojrzenie.
- Chciałem jedynie poinformować, że dołączę do twojej kompanii Hyronie, o ile to możliwe…- powiedział pewnie, nie było w nim wahania. Chciał opuścić to miejsce i spróbować czegoś nowego. A towarzystwo tylu rozmaitych osób zdecydowanie było idealne do tej podróży. W końcu dwóch Jeźdźców przetrwało bez większego szwanku pijacki pojedynek z nim, a jedna z kobiet przepiła jego dowódcę. To towarzystwo zdecydowanie było dla niego odpowiednie. Kwestią było, czy zostanie przyjęty.
Sofja
Posty: 38
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Hasten

Post autor: Sofja »

Hasten


Świt nastał szybciej, niż sądził. Niczym strzała puszczona w zasadzce, lekki poblask pierwszych promieni wschodzącego słońca, niespodziewanie przeszył upstrzoną gwiazdami czerń nocy. Powoli barwiąc swym złocistym światłem wpierw okraszone śniegiem wierzchołki drzew, a po nich i mury fortecy, gdy wraz z upływem kolejnej godziny słońce znalazło się nieco wyżej. Wszem wobec ogłaszając nadejście kolejnego dnia. Stojącym zaś na strzeleckim chodniku i obserwującym zza blanek z uwagą otoczenie Jeźdźcom, koniec ich powinności. Długiej nocnej warty, podczas której, choć nie doszło do żadnego incydentu, mimo iż nawet żaden niespodziewany szmer, czy ledwo dostrzegalny wśród leśnych gęstwiny ruch, nie wywołał ich niepokoju, ci ani na moment nie opuścili swego posterunku. Ni też nie ważyli się stracić czujności i opuścić gardy. Wiedzieli bowiem aż nadto dobrze, iż to w głównej mierze na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za życie i zdrowie każdej z obecnych w fortecy osób.

W tamtej chwili jednak, gdy ten jakże zapierający dech w piersi widok, zdejmował mu z ramion ten wielki ciężar powinności, Hasten nie był w stanie powstrzymać cichego westchnienia. A także brzmiącego bardziej jak ćwierk gwizdnięcia, wyrażającego pełnię jego podziwu dla tego niesamowitego zjawiska natury, jakim był wschód słońca. Pierwszy raz w życiu budzący w nim mimowolnie tak wielką radość i uwielbienie. Tak niezmierzoną błogość i lekkość serca, że choć wcale nie musiał. I mimo że logika i wychowanie podpowiadały mu, by nie zwlekał dłużej, lecz czym prędzej do swej pani się udał, szatyn pozostał na blankach jeszcze dłuższą chwilę. Samotnie przypatrując się, jak otaczający go i malujący się na horyzoncie świat, za sprawa tego ciepłego blasku, znów powoli budzi się do życia. I w ciszy, składając z nabożną czcią pokłon tej, która czyniła to możliwym, a której przecież sam zawdzięczał tak wiele. Pani Dnia i Władczyni Poranka. Królowej Słońca.

To właśnie ku jej czci, kolejny raz utkał też z iluzji pojedynczy kwiat słonecznika i złożył go na szczycie blanek. A potem, dostrzegając sylwetki gotowych do przejęcia posterunku wartowników, w rozbłysku zielonego światła zmienił swą postać. I rozłożywszy skrzydła, z całych sił machnął nimi, wzbijając się w powietrze.

A wszystko po to, by choć spróbować odzyskać kilka cennych minut, które wcześniej zmitrężył, podziwiając widoki. I znacznie szybciej niźli kierując się, choćby i biegiem, licznymi, kamiennymi schodami, dotrzeć do poślubionej mu damy. Jak szczerze wierzył, przebywającej o tej porze już w przydzielonej im komnacie. I pogrążonej w błogim i spokojnym śnie.

Chciał ujrzeć ten widok. Ten jeden raz zachować się nieco samolubnie i choćby przez sekundę, pozwolić swym oczom się nim cieszyć. Tak, by móc go na zawsze zapisać w pamięci. I trzymać w tajemnicy niczym największy skarb. Nie wiedział bowiem kiedy Yellena pozwoli sobie w jego towarzystwie na tak swobodny sen, jak w samotności.

Z tego też powodu nie otworzył, choćby i z największą ostrożnością drzwi ich komnaty, lecz bojąc się, iż niewiastę tę mógłby zbudzić nawet najcichszy szmer, odnalazł z zewnątrz, w locie, odpowiednie okno. A potem mając szczerą nadzieję, iż o tej porze, zwłaszcza po takiej nocy jak ostatnia, samotna jaskółka nie zwróci niczyich podejrzeń, zasiadł na grubej, drewnianej ramie. I zerknął do środka.

Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy odkrył, iż choć, zgodnie z jego wiarą, ciemnowłosa przebywa w wyznaczonym im pomieszczeniu, nie jest w nim – ani nawet w ich łożu – całkiem sama. A miast tego za swe towarzystwo ma dwie inne, śpiące kobiety. Najwyraźniej dotrzymujące jej tej nocy towarzystwa nie tylko przy wymianie poglądów, lecz i opróżnianiu tutejszych rezerw alkoholu, jak sądził po ich stanie i ułożeniu oraz – jak mu się zdawało – kilku nowych plamach na piernatach. Jednak nie był pewien, czy te ostatnie faktycznie istniały, czy też były jedynie wynikiem złudzenia, gdyż niedane mu było zbyt dokładnie się im przyjrzeć. Ledwo zdążył bowiem mimowolnie cicho ćwierknąć w wyrazie podziwu dla czynów niewiast, a jedna z nich zaczęła się budzić. Zaledwie drobnym, najpewniej jeszcze na wpół sennym ruchem, uświadamiając Hastenowi, jak bardzo ten widok nie jest przeznaczony dla jego oczu. Oraz że już i tak najpewniej widział stanowczo zbyt wiele.

I choć kusiło go, by zostać jeszcze chwile dłużej. Z ciekawością zwiadowcy przyjrzeć się lepiej twarzom towarzyszek swej lubej, aby móc je zapamiętać i z czasem poznać ich tożsamość. Dowiedzieć się kogo najpewniej ta o wsparcie w trudnych chwilach będzie prosić. Komu z trosk będzie się zwierzać nim on – o ile kiedykolwiek będzie mu to dane – zyska jej pełne zaufanie, odwrócił się. Znów rozpostarł niewielkie skrzydła i machając nimi, wzbił się do lotu, wykonując szybki, taktyczny odwrót. Pełnił wszak w Kompanii rolę zwiadowcy już wystarczająco długo, by wiedzieć, kiedy należy się wycofać. A także i rozumiał, iż podając się tej pokusie, utraciłby prawo do przynajmniej części szacunku, którym mogła obdarzyć go Yellena. A na który nie miał jeszcze przecież okazji w jej oczach zapracować.

Niemniej, pomimo że pokusie się oparł, gdy na dziedziniec skrzydła swe skierował i głowę swą oczyścił ze zbędnych myśli. Kiedy zasiadłszy na tamtejszym murku, zadrżał od podmuchu chłodnego wiatru, tak łatwo zdolnego go zmusić by napuszył swe pióra, zdał sobie sprawę, iż pozostała jedna ważna kwestia. A mianowicie miejsce, w którym poza wyraźnie zajętą komnatą i on błogiego snu mógłby zaznać. W którym przed mrozem mógłby się schronić, nie narzucając się niepotrzebnie nikomu.

W normalnych warunkach tym miejscem wydałaby mu się pewnie komnata Helliona, gdyby tylko wiedział, iż ten przebywa w niej zupełnie sam. Tam bowiem mógłby wówczas wczepić się swoimi niewielkimi pazurkami w okienną ramę. I z głową schowaną pod jednym ze skrzydeł, to na niej aż do zmierzchu senne krainy przemierzać.

Lecz tym razem przyjacielowi narzucać się nie chciał. Nie po tak ciężkiej zapewne dla Jeźdźca o lwim sercu nocy. Nie, kiedy i do uszu młodzika w czasie warty dotarło kilka jakże smutnych i niegodnych plotek, w które, mimo iż Hasten wierzyć nie chciał, nie do końca na nie głuchy pozostać potrafił. Wciąż wszak pamiętał, jak i sam jeszcze poprzedniego wieczoru wrażenie jednoznaczne odniósł, iż druha jego coś niezwykle złego spotkało. Coś, o co go wówczas pytać nie śmiał, a co jakże niezmiernie do porzucenia przez darowaną mu przez los damę pasowało.

Jakże Hasten mógłby się więc Hellionowi jeszcze z własnymi problemami pakować na głowę? Z taką drobną trudnością, jak brak miejsca w miękkim łożu, gdy przecie już nie raz i na twardej niczym skały, zmarzniętej gołej ziemi nocować mu przyszło? I kiedy rozwiązanie jego zmartwienia jawiło się tuż przed nim w postaci jakże jeszcze poprzedniego dnia kuszącej go stajni?

Czym prędzej więc to do niej się skierował. Na jednej z jej żerdzi zasiadł i pusząc nieco pióra, jak to miał zwyczaj z głową pod prawym skrzydłem, zasnął. Pozwalając sobie przez kolejne godziny śnić długi, spokojny sen o locie w przestworzach, który przerwało mu dopiero pojawienie się stajennego. Zbyt głośno gwiżdżącego, a także zbyt wielkie zamieszanie budzącego wśród dotąd spokojnych wierzchowców, aby go zignorować. I na domiar złego — zbyt ociągającego się, by go przeczekać.

Z cichym ćwierknięciem, będącym jednym wyrazem dezaprobaty dla hałaśliwości mężczyzny, wyczerpawszy swą cierpliwość i rozbudziwszy się na tyle, by móc wzbić się znów do lotu, czarownik opuścił więc w końcu stajnię. Mając zamiar, już na swych ludzkich nogach, odnaleźć inne, godne lokum na drzemkę. Nim jednak zdążył w jego sprawie, jakąś decyzję podjąć, za sprawą Harla dotarła i do jego uszu wieść o nagle zwołanym, spotkaniu Kompanii. A tym samym ważnej powinności jednego z jej członków, której nie wolno było Hastenowi zignorować. Zwłaszcza dla takiej błahostki, jak jeszcze odrobina snu, na który przecie czasu miał mieć jeszcze tego dnia wiele. Nawet jeśli nie przed zmrokiem, to tuż po nim, aż do następnego świtu, a może i jeszcze jedno popołudnie dłużej. Ale nie więcej, stanowczo nie, wszak czas ich naglił. Z każdą pojawiającą się przeszkodą, coraz bardziej. A młodzik wiedział, że Hyron, jak bardzo surowym dowódcą chwilami by się nie wydawał, lub wręcz nie był, wiedział o tym najlepiej. I mając głównie na celu ich dobro, nie zmitrężyłby w tej fortecy ani jednej, nadmiarowej sekundy. Wszystko, byle tylko na czas doprowadzić ich do celu.

Uśmiechnął się do tej wizji. Do obrazu chwili, gdy dotarłszy wreszcie do kresu swej tułaczki, znów na ziemiach swej ojczyzny pierwsze swe kroki stawia. Po raz kolejny słysząc dźwięki jej lasów i czując ich zapach. Tak charakterystyczny, tak dla niego cenny, że choć nie czuł go od tylu lat, wciąż potrafił go sobie przypomnieć. I to w zupełności wystarczyło, aby serce szatyna ścisnął smutek. A także tlący się gdzieś wraz z nim lekki żal i gniew na samego siebie, który nie opuścił go ani, gdy tym razem w swej ludzkiej postaci pozwolił cieszyć się swemu ciału kąpielą w tutejszych gorących źródłach. Ani też, gdy już czysty, ogolony i przebrany w swe, wyprane poprzedniego dnia rzeczy, zajął wskazane mu miejsce podczas narady. Dla wielu być może zbyt długiego posiedzenia, które przynajmniej zdaniem Hastena przyniosło o wiele za dużo złych wieści — od stanu Halse’a, po jakże pełną mocy zapowiedź uszczuplenia ich Kompanii. A przecie, przynajmniej jego zdaniem, silniejsi byli razem. Zwłaszcza w obliczu tylu mogących ich czekać jeszcze przeszkód.

Mimo to, jak z niekrytym zaskoczeniem zauważył, Hyron zdawał się tą deklaracją nie przejmować. I dlatego też, choć logika podpowiadała inaczej, pomimo że Hoff twierdził, iż starszy Zwierzołak o swych podwładnych w ogóle nie dba, szatyn zdecydował się w tej kwestii, kolejny raz, jak wcześniej i w wielu innych, zaufać dowódcy. Ten był wszak o wiele bardziej doświadczony w tułaczce od niego. A Hasten nie tylko dodatkowo szanował go za jego nieugiętość i podjętą przez niego decyzję w sprawie Callisty, ale i pamiętał doskonale, jak ten wiele trudu włożył w to, aby odnaleźć ratunek dla niego i Helliona. I był mu za to dozgonnie wdzięczny. Nie mógł więc do swych myśli dopuścić faktu, że Hyron mógłby celowo doprowadzić do stanu Halse’a, czy też nie podjąć się wszelkich możliwych sposobów, aby mu pomóc. Nie użyć wszystkich możliwości. Zwyczajnie, choć chciałby, aby było inaczej, niestety i te nie były nieskończone.


Resztę tego dnia, jedynie z krótkimi przerwami, by standardowe potrzeby ciała spełnić, jak posilenie się ciepłą strawą, Hasten spędził, starając się pomóc tam, gdzie tylko był w stanie i spłacić te z zaciągniętych długów przysług, na które pozwalały mu możliwości i siły. Złożył więc Kurnousowi, stosowną, choć w minimalnym stopniu ofiarę i odmówił do niego długie, dziękczynne modły. Spędził też przynajmniej godzinę, sprzątając dokładnie pomieszczenie, w którym przyszło im nocą biesiadować ze wszelkich śladów tej jakże hucznej zabawy, a potem i kolejną myjąc i inne z brudnych od roztopionego śniegu podłóg. Robił gorliwie to, co mu polecono, spełniając rozkazy zarówno mieszkających w fortecy Jeźdźców, jak i niewiast. I racząc miłym słowem lub uśmiechem każdą z nich, którą napotkał.

A choć wcale tego nie oczekiwał, ani też nie śmiał o to prosić, czy – chrońcie bogowie – tego żądać, w nagrodę za swój wysiłek, pod wieczór otrzymał od jednej z nich, o jakże przywołującym na myśl młode liście spojrzeniu, podarek. Dokładnie trzy, ususzone przez nią i związane cienką nicią kwiaty lawendy. „Na dobry sen przed długą tułaczką”, jak to powiedziała, uśmiechając się ciepło. I choć ten wyraz radości i dobrej woli, mógłby w niejednym wzbudzić masę podejrzeń, Hasten nie należał do tej grupy. Mimo iż nie znał się na magii ziół, nie wyczuł bowiem od nich nic niepokojącego. Sama niewiasta również wydawała się nie kryć żadnych złych intencji.

Z tych też powodów podarunek przyjął, odwzajemniając jej uśmiech i z wdzięcznością pochylając głowę. A potem, raz jeszcze podziękowawszy pannie, szybko swe kroki do wyznaczonej mu komnaty skierował. Chcąc wreszcie zobaczyć się ze swoją panią. I podzielić się z nią otrzymanym darem, tak by i ona spokojnego odpoczynku mogła zaznać.

Niestety, mimo iż oczami wyobraźni widział już jej odpoczywającą w komnacie sylwetkę. Mimo iż słyszał w myślach jej ciepłe przywitanie, gdy w końcu dotarł na miejsce, odkrył, iż Yelleny nie ma w komnacie. Ani też nigdzie w jej pobliżu, zupełnie tak, jakby chcąc uniknąć spędzenia w jego towarzystwie i tej nocy, do której z widzianych przez niego tego poranka niewiast się udała. Aby to rozmową właśnie z nią do snu ją otuliła. I by to życzeniem dobrego dnia ją, a nie męża swego powitać.

Mając w myślach właśnie tę wizję, początkowo westchnął zawiedziony, lecz zaraz potem szybko pokręcił głową, starając się ją odgonić. Uwierzyć, iż nawet jeśli z innymi kobietami przyszło Yellenie ten wieczór spędzać, na samą noc wróci do niego. I aby umocnić właśnie tę nadzieję i nie dopuścić, by niewiasta z poprzedniej wizji zmieniła się w niej w innego Jeźdźca, wszystkie zasuszone kwiaty umieścił pod poduszką ciemnowłosej. A potem zasiadł na ich wspólnym łożu i w spokoju czekał.

Nie wiedział, jak wiele czasu tak spędził, jednak choć starał się wytrwać, nagromadzone wciąż nieodespanymi w pełni, zarwanymi nocami oraz wypełnioną tego dnia pracą zmęczenie zaczęło z nim wygrywać. A on, nie mając wciąż pewności, czy żonie jego przyjdzie powrócić, ani też czy jego pani w ogóle życzy go sobie widzieć, w niewielkim rozbłysku zielonej poświaty, resztkami sił znów zmienił się w dymówkę. I w tej postaci, skrył się w rogu karnisza, znajdując na nim, aż do świtu miejsce swego odpoczynku.

Nawet następny poranek nie przyniósł mu żadnych odpowiedzi. Nie rozwiał pozostawionych przez wieczór wątpliwości, gdyż wyraźnie zbyt zmęczony ostatnimi wydarzeniami, zaspał. A tym samym wstał zbyt późno, aby móc dokładnie sprawdzić, czy małżonka jego opuściła już komnatę, szykując się z innymi damami i Jeźdźcami do drogi, czy też jednak wbrew jego nadziejom, nigdy do niej nie powróciła.

Jednak nadmiar koniecznych do wykonania przed opuszczeniem fortecy przygotowań wystarczył, aby choć przez swe wątpliwości Hasten zaczął dzień z dość nietęgim humorem, szybko zapomniał o sprawach tak niepewnych. I miast na nich, skupił się na tych obecnych, znów starając się w pełni cieszyć teraźniejszością.

Wczorajszy wieczór był już wszak przeszłością. Kolejna noc niepewną przyszłością. Czekającą na niego niespodzianką, mogącą być mu słodką jak miód lub gorzką, jak piołun. Czas, który miał zaś do dyspozycji w tamtej chwili był dla niego darem. Kolejnym stawianym przed nim przez bogów wyzwaniem, za które mogli mu odpłacić równie sowicie, jak za wcześniejsze trudy. A z jedną z tych właśnie prób przyszło się mu zmierzyć, gdy tylko spakowawszy się i trzykrotnie sprawdziwszy, czy zabrał wszystko, gotowy do dalszej podróży, trzymając w dłoni lejce osiodłanego Artusa, stanął na dziedzińcu obok innych członków Kompanii. Uważnie rozglądając się za Yelleną, jako że to Harlowi znów przypadło w udziale wstępne zbadanie czekającej ich drogi. I licząc przy okazji, odruchowo wszystkie przygotowane już drogi wierzchowce, aby zorientować się, jak wielu z ich Kompanii wraz z Hoffem zdecydowało się pozostać w twierdzy.

To właśnie wówczas, doliczywszy się zdecydowanie mniejszej ilości rumaków, niż liczba samych zgromadzonych w pobliżu kobiet i mężczyzn, przypomniał sobie, jakąż to ważną informację usłyszał jeszcze na Wiedźmim Targu od Kildas. W tamtej chwili jednak stanowiącą o wiele mniejszy problem, niźli wydostanie się z tego przeklętego miejsca. Część dam, zawiedziona podstępnymi sztuczkami wiedźm oddała im wszak niczego nieświadoma swe drogocenne rumaki. A Yellena, ukryta jeszcze wówczas pod obrazem Lilith, a tym samym nieświadoma zapewne swych czynów, była jedną z nich. I mimo że tym samym zdecydowanie nikt zdaniem Hastena, pod żadnym pozorem nie miał prawa jej za to winić, nie zmieniało to nijak faktu, iż brakowało dla niej wierzchowca. A choć wyraźnie część innych Jeźdźców miała zamiar, zaradzić podobnemu problemowi zwyczajnie siadając wraz z żonami na swych wierzchowcach, on nie mógł tego uczynić. Był wszak zwiadowcą. I niezależnie od sytuacji, tym samym w każdej chwili, musiał być gotowy, wypełnić swój obowiązek. I oddaliwszy się od Kompanii sprawdzić, czy na czekającej ich drodze nie czai się żadne niebezpieczeństwo.

Cóż miał, więc uczynić w tej sytuacji, zaczął myśleć gorączkowo, czując, jak powoli jego żołądek zaczyna zwijać się w coraz ciaśniejszy supeł. Jak miał zdobyć kolejnego rumaka, podczas gdy nie miał nic wystarczająco cennego, aby to na niego wymienić? U kogo mógłby zaciągnąć dług przysługi, jeśli nic innego mu nie pozostanie i zmuszony będzie prosić innego z Jeźdźców o użyczenie Yellenie miejsca na swym koniu, nawet jeśli ten pomysł zupełnie mu się nie podobał i budził w nim wewnętrzny sprzeciw?

Nie wiedząc, cóż powinien czynić, zaczął nerwowo się rozglądać i juki swe przetrząsać, nim w pewnej chwili, niczym za sprawą interwencji, któregoś z bogów, jego dłoń po omacku zacisnęła się na grubym kawałku drewna. Ukrytym bezpiecznie i chwilowo pozbawionym strun, tak by ten nie wydał żadnego dźwięku. Jedynej rzeczy ze wszystkich, które posiadał, która tu, w miejscu stanowiącym jednak przystanek dla dość licznych kupców, mogła mieć jakąkolwiek wartość, a o której zapomniał w nagłym przypływie paniki. O alizońskiej lutni zdobytej jako jeden z wojennych łupów.

I chociaż ta była niezwykle bliska jego sercu. Mimo że była od dawna już jego skarbem, na którym wolnymi wieczorami, mimo zupełnego braku talentu, ze wszystkich sił starał nauczyć się grać, w tamtej konkretnej chwili zdecydowanie straciła na znaczeniu. W końcu poświęcając ją, mógł przynajmniej spróbować zapewnić bezpieczeństwo, którego przecież obiecał strzec, prawdziwej egzotycznej perle. O wiele cenniejszej mu niż jakiś bezużyteczny w jego dłoniach instrument. Nawet jeśli wiedział, że trudno mu będzie się z nim rozstać.

Właśnie dlatego, westchnąwszy krótko, z ciężkim sercem wyjął lutnię. I spojrzawszy na nią i zważywszy ją w dłoniach, zaczął rozglądać się za kimś, kto mógłby mu doradzić, chociaż w kwestii tego, gdzie w jakikolwiek sposób może rozpocząć i ciąg długich wymian. Mający w jego może nader ambitnych planach zakończyć się przynajmniej miejscem na cudzym wierzchowcu.

Tą właśnie osobą, ponieważ nie potrafił nigdzie dostrzec brata swego, wydał mu się w końcu, stojący w tamtej chwili przy Hyronie, rudowłosy Jeździec o zdecydowanie budzącej respekt sylwetce. Teraz nawet bardziej niż podczas uczty, kiedy to, jak to przynajmniej zapamiętał Hasten, siedział gotowy do rozpoczęcia pojedynku na picie z Hellionem. I w którym to, zgodnie z usłyszanymi przez młodzika plotkami, zwyciężył. A to była kolejna rzecz budząca w szatynie nie tylko podziw, ale i szacunek, względem zapewne starszego od niego mężczyzny.

Z tego też powodu, choć ruszył w jego stronę pewnym krokiem, pozostawiwszy Artusa wśród innych wierzchowców i jeno z całych sił w prawej dłoni ściskając lutnię, nie podszedł bezpośrednio ani do niego, ani też do Hyrona, lecz zatrzymał się wcześniej. Na tyle spory od rozmawiających kawałek, aby nie podsłuchać niechcący szczegółów prowadzonego przez nich dialogu. I zagadnąć ognistowłosego dopiero wówczas, gdy ten skończy swą wcześniejszą wymianę zdań.

ODPOWIEDZ