LAVRENCE
Jak on się niby znalazł w tej sytuacji?! Przecież jedynie gawędził sobie z Eli! Potem pomógł nowopoznanej Stelli z jej uszkodzonymi wystawami — i na tym miały się skończyć rewelacje tego dnia! Potem miał już tylko oglądać przedstawienia, kręcić się ze znajomymi, pojeść trochę smacznych przystawek i korzystać radośnie z wolnego dnia! I być może tak właśnie by to wyglądało, gdyby na jego drodze — a raczej na drodze Eli — nie stanął niejaki Drakon. Wyjątkowo podejrzany, śliski typ już z daleka wyglądał na zagrożenie, ale Lavrence w życiu by nie pomyślał, że ów zagrożenie niebawem może się bardzo boleśnie zmaterializować, na przykład w postaci zaciśniętej pięści trafiającej w jego nos. Moment, w którym włosy tego potwora zaczęły się robić różowe, zupełnie wymknął mu się spod kontroli i choć próbował to odwrócić, nie dał rady. Swoją paplaniną też nie tylko niczego nie naprawił, ale wręcz zwrócił uwagę Drakona, przyspieszając nieuniknione.
Dlatego też, kiedy obok pojawiła się jakaś rudowłosa kobieta, Lavrence’owi zdawało się, że oto anioł zstąpił z niebios, aby stanąć w jego obronie. Gdyby Lav miał na to czas i okoliczności, zapewne w ciągu sekundy by się zakochał, ale teraz miłość musiała ustąpić rozpaczliwej walce o przetrwanie. Nie wyglądał niestety zbyt dumnie, a bardziej jak maleńka rybka rzucająca się na wędce tuż po wyjęciu z wody. I tak też się czuł, zwłaszcza jak jego anioł jednak zrezygnował z ratowania go, wysyłając wszystkich zamieszanych za trybuny. Tam, gdzie nikt nie będzie przeszkadzał w mordowaniu go powoli i możliwie jak najbardziej boleśnie.
Jak się czuł tak poza tym? Jak zmutowane zwłoki, którym organy niby jeszcze działały, ale tylko po to, by przeszkadzać. Gardło miał tak boleśnie ściśnięte, że nieustanne, nerwowe przełykanie śliny sprawiało mu ból. Serce waliło tak mocno, że aż go dławiło, a bardzo nieprzyjemne, niekomfortowe ciepło rozchodziło się od brzucha przez linię kręgosłupa, przypiekając go rozpaczą i paniką. Nogi miał jak z waty, mając wrażenie, że zupełnie nad nimi nie panował. Drżał cały jak osika, zdając sobie sprawę, że każdy kolejny krok skracał jego niezbyt długą ścieżkę życia. Dyszał ciężko i płytko i długo był to jedyny dźwięk, który z siebie wydawał, bo był zbyt przerażony, żeby się odezwać — choć powinien chociaż przeprosić.
A gdy już się zatrzymali i niejaki Nicholas zaczął mówić o połamanych rękach, panika Lavrence’a dosięgnęła samego szczytu, bo wreszcie wydobył z siebie głos, choć był on jękliwy, piskliwy i brzmiał naprawdę żałośnie.
— JAPRZEPRASZAMPANAJANIECHCIAŁEMJANIEWIEMJAKTOSIĘSTAŁOPRZREPRASZAMJAPRZEPRASZAMSPRÓBUJĘTONAPRAWIĆALE…
Zabrakło mu tchu na dalsze przepraszanie, co jeszcze bardziej go wystraszyło: patrząc z rozpaczą na Drakona i jego czarno-różowe włosy miał ochotę zapaść się pod ziemię, rozpłynąć się albo całkiem zniknąć.
— Ja… ja… — jęczał płaczliwie — ja… p-postaram się t-to… a-ale ja n-nie wiem — urwał swoją poprzednią wypowiedź na rzecz dodania innej, ważniejszej informacji — czy… czy j-ja… cz… czy ja t-tak… no, t-tak od… od razu t-to… ja n-nie wiem — jęknął, przymykając powieki — czy ja u-um-miem-m-m…
Zginie prawdopodobnie za samo wypowiedzenie tych słów, ale musiał to zrobić.
— To było przypadkiem! — zakwiczał rozpaczliwie. — J-jestem z pierwszej klasy… ja nie umiem wszystkiego! — krzyknął panicznie. — A w zasadzie… t-to ja… ja n-nic… nic nie u-umiem… A-ale… ale spróbuję — dodał pospiesznie, podnosząc lękliwie głowę i próbując skupić uwagę na włosach, które cały czas były dramatycznie różowe.
Ale znowu: co on miał niby zrobić? Jak? Podobnie jak w przypadku naprawiania zdjęć, zupełnie nie wiedział, od czego zacząć, jak i za co się zabrać. Wpatrywał się więc w różowe pasma, wymawiając w myślach najróżniejsze zaklęcia własnego autorstwa, które miałyby ten różowy skutek odwrócić. Niestety, kolor nie zmienił się nawet o jeden drobny odcień, co znacznie zmniejszało szansę na to, że Lav wyjdzie z tego starcia żywy.
Nagle poczuł, że robi mu się słabo, że niemal leciał z nóg. Zachwiał się niebezpiecznie, ale postarał się utrzymać w pionie, aby nie pogarszać swojej sytuacji. Ale serce tak mocno waliło mu w klatce piersiowej, że aż zaczynało go to boleć, oddechy zaś były już na tyle krótkie i płytkie, że nie dostarczały mu dostatecznie dużo powietrza. Wyraźnie słabł, pokonany przez panikę i bezbrzeżne przerażenie, przez co miał wrażenie, że sam nikł w oczach. Ogólnie czuł się dziwnie niewyraźnie, do tego całym jego ciałem wstrząsnęło podejrzane, nieco piekące mrowienie. Gdzieś czytał, że zbytnie napięcie i stres mogły powodować takie objawy, a że Lav znajdował się teraz w takiej, a nie innej sytu…
Umilkły nawet jego myśli, gdy kątem oka zerknął na swoją dłoń. Ta wyglądała zdecydowanie inaczej, bo była... cóż, powiedzieć “biała” to za dużo, bo ona robiła się... mleczno-przezroczysta. Owszem, Lavrence czuł, że był blady jak ściana, ale nie sądził, że aż tak. Coraz silniej spanikowany, na moment przestał bać się górującego nad nim Drakona, tylko tego, co się z nim działo...
...bo wyglądało na to, że pomaleńku znikał.
— AAAAAAAA! — wrzasnął przeraźliwie, panicznie i piskliwie, odskakując do tyłu, przy okazji o coś się potykając i upadając. Próbował się dźwignąć na rękach, ale jego percepcja zupełnie zwariowała, bo nie wiedział, gdzie miał ręce. To znaczy, gdzieś tam je miał, jakiś zarys wciąż był widoczny, ale był bardzo blady i mętny: zupełnie jakby wlać kilka małych kropel białej farby do kubka z wodą. Jednak ta narastająca, mleczna przezroczystość sprawiła, że jego umysł kompletnie zgłupiał — i chyba pomyślał, że Lav śnił, bo w głowie coraz silniej mu się kręciło.
To była jakaś tragedia! Istna tragedia!
Na szczęście jego oprawcy też wyglądali na zszokowanych, co Lav postanowił wykorzystać w tej genialnej milisekundzie odwagi, jaka chyba zupełnym przypadkiem przyplątała się wokół niego. Zdając sobie sprawę, że albo się uda, albo po prostu tam umrze, zerwał się nagle na nogi i, niewiele myśląc, rzucił się do ucieczki. Czy to był sprytny pomysł? Nie. Czy miał szansę powodzenia? Nie. Ale i tak biegł co sił w nogach, byle gdzie — byle przed siebie.
Jak można było się domyślić, nie trwało to specjalnie długo, bo już po chwili poczuł, jak ktoś szarpie go za ubranie, po czym przyciska mocno do ściany. Albo raczej: rzuca nim o ścianę, bo Lavrence tak mocno gruchnął w nią potylicą, że po raz któryś tego dnia zrobiło mu się słabo, o nieustających zawrotach głowy nie wspominając. Wszystko to sprawiło, że przez chwilowe otępienie nie zdążył się nawet solidnie przestraszyć, toteż z opóźnieniem wpadł w kolejną fazę paniki, gdy zobaczył przed sobą Drakona.
Umrę!, pisnął w myślach.
— Ty chyba kompletnie nie rozumiesz sytuacji, w jaką się wjebałeś — warknął, szarpiąc Lavrence’a za koszulkę tak mocno, że aż go podniósł, jeszcze mocniej dociskając do ściany. — Jeszcze raz coś odjebiesz, a zobaczymy, czy będziesz również przezroczystą plamą na chodniku — syknął i spojrzał kątem oka w stronę Nicholasa, który właśnie do nich podbiegał, zgodnie z obietnicą cały czas pilnując tego makabrycznego zajścia.
— N-nie odjebie, przysięgam! — krzyczał panicznie. — Błagam, puść mnie! Ja... ja spróbuję coś zrobić, a-ale... ale... Ale muszę się uspokoić i skupić, bo inaczej... nooo... nie dam rady...
— Wracaj Nicholas, to trochę potrwa jak widać... — rzucił w stronę kumpla, po czym zmarszczył brwi patrząc na Lavrence'a. — No dobra... może zmiana otoczenia korzystnie na ciebie wpłynie — dodał już do Lava ze złośliwym uśmieszkiem.
Co to miało oznaczać? Jeszcze nie wiedział, ale już w kolejnej poczuł silne szarpnięcie i upiorne, absolutnie uporne poczucie, że traci styczność z jakimkolwiek podłożem — nawet jeśli już jakiś czas temu je stracił, gdy Drakon go podniósł. Ale wtedy przynajmniej był przyszpilony do ściany, a teraz i ona zniknęła, dostarczając zamiast tego dziwne, bardzo nieprzyjemne uczucie w żołądku — jakby wszystkimi jego wnętrznościami nagle szarpnęło i solidnie je wymieszało.
Musiała więc minąć chwilka, by Lav zdał sobie sprawę, co się działo. A działo się tyle, że zaraz po tym, co Drakon powiedział do spanikowanego albinosa, ten chwycił go jeszcze mocniej, po czym… rozłożył skrzydła.
Rozłożył skrzydła.
W tym momencie Lavrence zaczął się drzeć w niebogłosy.
Nie mógł więc zobaczyć, jak w tym momencie Drakon spojrzał w stronę Nicholasa z lekko złośliwym uśmieszkiem, dobrze wiedząc, że mężczyzna nie miał szans dotrzymać dłużej prośby jego siostry. Nicholas należał do tych rozsądnych i Drakon doskonale wiedział, że nie będzie biegać za nimi po kampusie. Chyba, że jednak? Nie... z resztą to bez znaczenia. Drakon odsunął pierwszaka od ściany i poderwał się w nim w powietrze, co podbiło sporo kurzu i piachu.
— AAAAAAA! RATUUUNKUUUU! — wrzeszczał, ale nagle raptownie zamilkł, bojąc się, że ten irytujący krzyk sprawi, że Drakon zechce go po prostu puścić. Spiął się w sobie, ale na szczęście nim zdołał się na dobre wystraszyć, przelecieli nad jakimś dachem, nad którym to Drakon go puścił. Przez ten jeden ułamek sekundy serce mu stanęło, ale upadek, choć mało przyjemny, nie narobił mu szkód.
Przynajmniej fizycznych. Bo psychicznie był już znokautowany.
Gdy zobaczył, że Drakon się do niego zbliżał, natychmiast podniósł ręce w geście kapitulacji.
— JAK MNIE ZABIJESZ — ostrzegł panicznym, niemal płaczliwym tonem — TO NA PEWNO TEGO NIE NAPRAWIĘ!
Drakon nieustannie się do niego zbliżał i gdy Lav już nabrał pewności, że zaraz po prostu go z tego dachu zepchnie, on… buchnął śmiechem. Co, dość paradoksalnie, jeszcze bardziej Lavrence’a wystraszyło.
— Kurwa, że swojej mordy nie widzisz — chwile jeszcze się śmiał. — Dobra, stąd mi nie spierdolisz... odsapnij chwile i do roboty — nakazał.
Lav pokiwał gorliwie głową i wziął kilka głębokich oddechów, ale nie po to, by się uspokoić — bo to było mało prawdopodobne — ale po to, by zrealizować rozkaz Drakona i bardziej go nie zdenerwować. Jego śmiech dopiero po chwili nieco załagodził jego nerwy i pozwolił uwierzyć, że może jednak to przeżyje, ale nadal był spanikowany. Jednak naprawdę musiał się uspokoić, aby jakkolwiek spróbować naprawić to, co spartolił.
Więc zabrał się do roboty. Wpatrzył się w różowiutkie włosy Drakona, zacisnął powieki i próbował skupić się maksymalnie na tym, by róż zniknął, a zamiast tego wrócił poprzedni kolor. Pierwsza próba wprawdzie nie przyniosła efektu, ale Lav ucieszył się, gdy zobaczył, że jego ciało nabierało kolorów, jakkolwiek to brzmiało. Nie wyglądał już jak sprana koszulka po trzystu praniach, a już na pewno przestał robić się tak blady, że aż lekko prześwitujący, ale do naturalnego stanu jeszcze sporo mu brakowało.
Niesiony tą dobrą wiadomością, spróbował raz jeszcze, ale niewiele to dało. Podobnie zresztą jak trzecia i czwarta próba. Przy piątej róż wprawdzie zmienił nieco odcień, ale wciąż jednak pozostawał różem. Ta próba całkiem go wyczerpała, dlatego postanowił zaryzykować i spojrzał na Drakona błagalnie.
— Musimy iść do jakiegoś profesora — wyjęczał — żeby to odwrócić, żeby przywrócić ci kolor włosów i żebym ja przestał migać… bo ja nie umiem…
Tak jak mógł się tego spodziewać, te słowa bardzo nie spodobały się Drakonowi.
— Wkurwianie innych i spierdalanie dobrze ci wychodzi, dasz więc radę i z naprawą tego, co zjebałeś — podsumował krótko jego prośby.
Lav jęknął rozpaczliwie, doskonale wiedząc, że jeśli Drakon zmusi go do naprawiania błędu, to nic z tego nie wyjdzie. Próbował więc dalej, ale niewiele to dawało.
— A spróbuj spierdolić kolor na choćby jednej z moich łusek, a przestanie być tak milutko — dodał ostrzegawczo.
Zapłakał w duchu, cały czas usilnie i na wszelkie sposoby próbując naprawić zaczarowane włosy. Kiedy zauważył, że kolory na jego ciele znów robią się jeszcze bardziej sprane, już wiedział, że będzie źle, że będzie gorzej.
Umrę tu!, pomyślał rozpaczliwie po raz szesnasty w ciągu ostatniej godziny.