A oni znowu to robią, dobry boże [HP, przygodowe, 2os]

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 98
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

A oni znowu to robią, dobry boże [HP, przygodowe, 2os]

Post autor: Einsamkeit »

Obrazek


Zaczyna się kolejny rok w Hogwarcie. Rok nieskończonych (przynajmniej aż do wakacji) możliwości, których ani Cerys Braithwaite, ani Adrian McAvoy nie zawahają się wykorzystać. Jak zresztą zwykle. Na dokładkę do tego wszystkiego do szkoły przybywają uczniowie z Durmstrangu w ramach wymiany międzyuczniowskiej. Cóż, integracja i wzajemne zrozumienie są, yhm, podwalinami do skutecznej nauki... czy coś. Tak czy owak, nie zapowiada się na to, by był to spokojny rok - nie z tą dwójką na pokładzie.

~~ POSTACI ~~
Cerys Braithwaite - ta wredna jędza - 7 rok - Slytherin - Einsamkeit
Adrian McAvoy - ten taki wysoki, niemiły okularnik - 7 rok - Ravenclaw - Methrylis
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 98
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: A oni znowu to robią, dobry boże [HP, przygodowe, 2os]

Post autor: Einsamkeit »

Obrazek


Cerys Braithwaite || 17 lat || jedynaczka || zna się na żartach, w odróżnieniu od Adriana || złośliwuch || uwielbia ploteczki || no i Miodowe Królestwo || leniwiec || lubi wyręczać się innymi ||
Methrylis
Posty: 23
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

KARTA POSTACI: ADIX

Post autor: Methrylis »



Obrazek
ADRIAN          MCAVOY
21 października         17 lat
R  A   V  E   N   C   L   A  W

dumny     ambitny      zawistny      wybuchowy
nieufny      naiwny     punktualny    sumienny
nie        zna       się       na      żartach
[/center]
Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 98
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: A oni znowu to robią, dobry boże [HP, przygodowe, 2os]

Post autor: Einsamkeit »

Wieczór pomału zaczynał wkradać się do Hogwartu. Księżyc wspinał się powoli, oświetlając kolejno wszystkie wieże: sowiarnię, wieżę dyrektora i w końcu zajrzał do pokoju wspólnego Krukonów. Na kamiennych korytarzach zapłonęły pochodnie, rzucając wokoło złocisty blask. Lekki wietrzyk targał drzewa i trawy, rozpościerające się wokół murów szkoły; okręt Durmstrangu kołysał się leniwie na wodzie.
Ale Cerys tego nie widziała. To znaczy widziałaby, gdyby tylko poświęciła trochę więcej uwagi otoczeniu. Niestety jednak dla niej (albo i dobrze dla otoczenia), skupiła się aktualnie na tym, by podążyć w stronę wieży Ravenclawu. W końcu ploteczki same się nie powtórzą. Co prawda było to trochę utrudnione przez liść mandragory, żuty nieprzerwanie przez jakieś kilka godzin, ale czego to się nie robiło dla drogiego przyjaciela, niewątpliwie spragnionego nowinek.
W końcu Braithwaite stanęła przed kołatką. Na szczęście ta nie próbowała wymyślać jakiejś kolejnej bezsensownej zagadki, wręcz przeciwnie - udawała chyba, że śpi. Jakiś naiwny Krukon właśnie wdrapał się za nią po schodach na wieżę.
- Czy mógłbyś, kochanieńki, poprosić Adriana McAvoya o wyjście z Pokoju Wspólnego? - zagadnęła Braithwaite życzliwie, co jak na nią było dość niecodzienne. W końcu dość rzadko bywała miła i Krukon chyba o tym wiedział, bo wytrzeszczył oczy. Albo wytrzeszczył je dlatego, że…
- A który to Adrian McAvoy?
- No taki wysoki, chudy, niemiły, nosi okulary, włosy… włosy chyba ma ciemne. No tak myślę - Cerys musiała zastanowić się na chwilę. - I wygląda jak urzędnik z Ministerstwa, o! Zaraz go rozpoznasz. Taki ma ten krawacik ciasny, że zaraz się nim udusi. Jak prawdziwy urzędnik. Nawet mówi jak urzędnik.
- Taaaa, z pewnością go znajdę… - mruknął posępnie randomowy Krukon, zanim zastukał w kołatkę. Ta zaś wymamrotała sennie jakąś zagadkę.
- Wstaję rano, rozkwitam koło południa, ukrywam się wieczorem. Czym jestem?
- Słońcem - odparła Cerys.
- Kwiatem - odpowiedział Krukon. Kołatka westchnęła.
- Niestety, to nie jest prawidłowa odpowiedź.
- Ja pierdolę, tu nie da się żyć - jęknął chłopak. - To już kolejny raz, kiedy wymyśla jakąś pojebaną zagadkę i idzie spać.
- Cóż, możesz potraktować to jako trening cierpliwości
- odrzekła Braithwaite, odrobinę zniecierpliwiona. Zaklaskała językiem, zastanawiając się, czy iść jednak do sowiarni (i nadkładać kilometrów, kiedy tak naprawdę dzieliły ją od Adriana tylko cienkie drzwi!), czy jednak poczekać na jakiegoś kolejnego naiwniaka, tylko trochę mądrzejszego.
- A gdybyś powiedział, że to jest jednak słońce?
- No przecież kołatka powiedziała, że to nie jest prawidłowa odpowiedź.
- Ale nie powiedziała, że obie są nieprawidłowe
- burknęła Braithwaite, zanim kopnęła w drzwi. To nie był jednak dobry pomysł. Duży palec dobitnie przypomniał, że pantofelki, noszone przez Cerys, były obuwiem cieniutkim. Rozdrażnienie Braithwaite powoli narastało. Przecież za dziesięć minut te plotki mogą okazać się już przestarzałe! Albo co gorsza, Adrian miałby jakieś nowsze!! To było nie do pomyślenia, to przecież byłby skandal!
- Muszę to przemyśleć - jęknął Krukon. Braithwaite westchnęła ciężko, zanim usiadła we wnęce, otoczonej książkami. Cóż, koleś mógł sobie myśleć, ale za to na stojąco. Wzrok dziewczyny błądził po schodach, poszukując jakiegoś kolejnego Krukona na swojej drodze. A nuż któryś z nich okazałby się Adrianem? To nie byłoby takie złe, naprawdę. Odpadłby przynajmniej problem z rozwiązywaniem zagadki.

Methrylis
Posty: 23
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Re: A oni znowu to robią, dobry boże [HP, przygodowe, 2os]

Post autor: Methrylis »

— A tamten, mówię ci on mu tak przypier… przypierdzielił, że tamten się prawie kopytami przykrył!

— Nakrył.

— Co?

— No, mówi się „nakryć się kopytami”.

Nastała chwila ciszy.

— Co ty mi tu pierdolisz? I co się tak dziwnie gapisz?! Ja ci mówię, że tamten pierwszy tak mu przyjebał… no dobra!, przywalił w ryj, że tamten prawie się wyje… wywalił! No, ale nie dziwię mu się wcale, bo ten typ mu podobno dziewczynę obracał…

— Cooo?!

— No!, mówię ci, i…

Adrian nie mógł już słuchać tych podekscytowanych, plotkarskich szeptów jakichś dwóch troglodytów. Było to o tyle dziwne, że sam, jako szkolna dziennikarzyna, miał za zadanie wyławianie wszystkich możliwych plotek. I tak też robił, ale jeszcze ważniejsze od samego gromadzenia było przesiewanie ich przez bardzo gęste sito, aby zostało tylko to, co było warte uwagi.

Zdrada jakiejś panny owszem, mogła być interesująca i Adrian, choć dość niechętnie, nawet nadstawił ucha — ale zaraz się wyłączył, gdy wyszło na jaw, że mówili o jakimś harlekinie. McAvoy zmierzył ich ukradkowym, choć do głębi duszy zdegustowanym spojrzeniem, po czym raz jeszcze spróbował się skupić na tekście, który właśnie pisał. A mówiło się w Hogwarcie, że do Ravenclawu trafiały tylko najtęższe głowy! Niestety była to duża przesada i ostatnimi czasy coraz więcej spaczonych elementów potwierdzało tę bardzo smutną tezę. Doszło bowiem do takiego absurdu, że nie mógł usiedzieć nawet w pokoju wspólnym, w którym dotychczas czuł się najlepiej. Mógł oczywiście uciec do dormitorium, ale nie chciał: nie lubił i już. W grę wchodziła jeszcze biblioteka i była to myśl nawet kusząca, ale oznaczało to, że musiałby targać ze sobą wszystkie swoje notatki, a na to wielkiej ochoty nie miał — nie ufał sobie i przypuszczał, że po drodze miałby szansę trochę papierków pogubić. W tym wszystkim odnalazłby wówczas tylko jedną zaletę: mógłby oskarżyć o wszystko niejaką Cerys Braithwaite i wrzeszczeć na nią, że pewnie znowu mu coś dla żartu pokradła. A takie wrzeszczenie i wściekanie się zawsze było przyjemne.

Z ciężkim westchnieniem powrócił do notatek, bo dwóch idiotów na szczęście zaczęło nieco ciszej mówić. Z tyłu głowy McAvoy miał jeszcze naukę na nadchodzący test z transmutacji, ale że czuł się w tym przedmiocie względnie dobrze, postanowił odłożyć to na później — gazetka zawsze miała pierwszeństwo. I gdy już wszystko miało się ku lepszemu, gdzieś kawałek dalej usłyszał charakterystyczny dźwięk otwierającego się przejścia do pokoju wspólnego Ravenclawu, a następnie gwałtowne… tupanie? Adrian potrzebował ułamka sekundy, by zrozumieć, co ten dźwięk oznaczał, więc gdy tylko się odwrócił w tamtą stronę, od razu ujrzał pędzącą w jego kierunku Cerys. Adrian zdążył jeszcze z wyrzutem spojrzeć na Ethana, małego złośliwca, który wpuszczał tę wariatkę ilekroć tylko ją widział, bo uważał, że była „śmieszna”.

I o ile Adrian się z nim zgadzał, to niekoniecznie w tonie tego określenia, bo Ethan raczej miał na myśli sam pozytyw. McAvoy niekoniecznie.

O, jeszcze tej mi tu brakowało! — jęknął żałośnie, zaraz odwracając wzrok od przyjaciółki i skupiając go ponownie na swoich zapiskach. — Mam nadzieję, że masz coś pilnego, bo siedzę teraz nad papierami, jakbyś nie wiedziała… A! — McAviy nagle sobie coś przypomniał, co kazało mu z zainteresowaniem spojrzeć na Cerys. — Mam ci przekazać, że jak jeszcze raz zwiejesz z eliksirów, to… w sumie nie wiem, co — mruknął ze wzruszeniem ramion — bo nie zostało to za bardzo sprecyzowane. Ale miałem ci przekazać pogróżki. Właśnie ja — podkreślił, kładąc sobie uroczyście dłoń na piersi — ponieważ, jak usłyszałem, jestem „tym ogarniętym w naszym duecie”.

Adrian był z tego komplementu dumny i ani myślał tego ukrywać.

A tak w ogóle po co przylazłaś? Jak to coś nieinteresującego — zagroził — to cię Prefektem poszczuję!

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 98
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: A oni znowu to robią, dobry boże [HP, przygodowe, 2os]

Post autor: Einsamkeit »

- Tak? A to zabawne, wiesz, bo gdybyś był ogarnięty, to byś chociaż został Prefektem - odgryzła się Braithwaite, zasiadając przy stole Adriana. Uniosła jedną z notatek, przyglądając jej się krytycznie, zanim wymownie upuściła papierek z lekkim obrzydzeniem. Jakieś nudziarstwo. Z jakiegoś wyjątkowo nudnego przedmiotu. Ale to Adrian był tutaj tym ambitnym (nie mylić z inteligentnym) i to jemu się bardziej chciało uczyć i myśleć, a przynajmniej ku myśleniu podejmować jakiekolwiek próby. Braithwaite wolała zdawać OWUTEMy z wróżbiarstwa, będąc zdania, że wystarczy tylko wcisnąć jakiś odpowiednio dramatyczny kit egzaminatorom. Z runami czy mugoloznawstwem to nie działało. Chociaż mugoloznawstwo uznawała za całkiem ciekawe - szczególnie że mugole uwielbiali komplikować sobie życie. Po co było im tyle rurek i kabelków i jeszcze czasem spirytus lub ziemniaki?
- Aczkolwiek, umówmy się, profesor Slughorn nie ma zbyt wysokich standardów względem inteligencji ludzkiej, co jego słowa o twoim byciu “bardziej ogarniętym” potwierdzają, nie mówiąc już o tym, kogo na te swoje spotkania towarzyskie zaprasza - dodała, machając lekko nogami. Cóż, stół był wyższy niż ona, więc mogła się tak bujać.
- A przyszłam, bo chciałam ci powiedzieć, że będą robić jakieś międzyszkolne zawody jakoś niedługo. Ponoć niezbyt bezpieczne, no bo kto by się bezpieczeństwem nastolatków przejmował - kontynuowała, rozglądając się ze znudzeniem po Pokoju Wspólnym. Rozmowa jej i McAvoya znikała w ogólnym gwarze - wiedziała, że i tak nikt inny by tego nie słuchał. Zwykle przecież uchodzili za parę nudziarzy i ludzi znacznie bardziej interesowały romanse i plotki, niż głębokie dysputy teologiczne pod tytułem “czy prawdziwe zło istnieje i dlaczego Voldemort potwierdza, że tak”.
- Tak przynajmniej zrozumiałam z rozmowy profesorów, kiedy PRZYPADKIEM mijałam pokój nauczycielski. Wszystkiego dowiemy się na kolacji wkrótce - dodała nieco niewyraźnie, nadal żując ten cholerny liść mandragory. Kto normalny wymyślił, że trzeba trzymać go w dziobie przez trzydzieści dni? A co z jedzeniem? Przecież to się nie trzymało kupy. Trudno było jeść i jednocześnie nie zjeść tego liścia zarazem. Cholera, może jednak trzeba było ogarnąć to w wakacje, pomyślała smętnie. Przynajmniej nie wzbudzałabym podejrzeń.
To znaczy wykładowcy się nie gapili. Zawsze byli przyzwyczajeni, że Braithwaite ciągle trzymała coś w dziobie lub żuła: a to balonową gumę do żucia Drooblesa, a to cukrowe pióro. Sama właścicielka upierała się, że jej usta po prostu czuły się samotne, gdy nie mogły mówić do Adriana. A raczej, jak to egzaltowanie ujmowała: przemawiać.
- A tak w ogóle to jestem przekonana, że profesor Willis po cichu kręci z profesor Velasquez. Świat czarownic najwyraźniej robi się trochę bardziej postępowy. Nareszcie, w końcu mamy XXI wiek. - dodała, wzruszając ramionami. Nic ciekawego. Ale te międzyszkolne zawody… brzmiały diabelnie interesująco. I Braithwaite sama nie wiedziała, co o tym myśleć.
Methrylis
Posty: 23
Rejestracja: sob paź 08, 2022 8:18 pm

Re: A oni znowu to robią, dobry boże [HP, przygodowe, 2os]

Post autor: Methrylis »

Niespodziewanie w pomieszczeniu zrobiło się potwornie duszno, a ściany zaczęły się kurczyć i napierać na niego, jakby chciały go zamknąć w czymś nie większym niż kostka do gier planszowych. Ale nawet gdyby tak się stało, to Adrian nie zwróciłby na to jakiejś większej uwagi, ponieważ ból, z jakim właśnie się zmagał, przyćmiewał mu wszystko. Nóż wbity w serce utrudniał swobodny oddech, a sztylet sterczący między łopatkami niepokojąco chrupał przy każdym ruchu, najpewniej gruchocząc mu kręgosłup. Bolało, oj wściekle bolało.

A co takiego właściwie tak bolało?

Wypomnienie mu, że nie został Prefektem.

Jak to się mogło stać? Adrian nie wiedział i nie mógł sobie tego wydarować. Zwłaszcza że już na czwartym roku delikatnie sugerował opiekunowi Ravenclawu, że byłby najlepszym wyborem. Potem, gdy to nie przynosiło widocznych reakcji, zaczynał stawiać na bardziej dosadne znaki, że żaden inny kandydat nie liczył się w stawce. Opiekun go zlewał albo przeganiał, ale McAvoy desperacko dopatrywał się w tym ukrytej niespodzianki — bo przecież nie zdradziłby mu tak po prostu, że tak, uczyni go Prefektem? Ale gdy nastał piąty rok, a Prefektem został jakiś debil, McAvoy nie mógł znieść hańby i przez dwa miesiące traktował opiekuna domu i debilnego Prefekta jak powietrze. I o ile debila można było olać, o tyle wyraźnie złośliwa ignorancja wobec nauczyciela skończyła się kilkoma szlabanami. I nieskończoną radością oraz satysfakcją Cerys.

Nie wiem, czemu mnie nie wybrali — wysyczał przez bardzo mocno zaciśnięte zęby — ale to był najgorszy wybór w ich szkolnej karierze. A ten debil — Adrian rozejrzał się po pokoju z mordem w oczach, chcąc namierzyć swoją ofiarę — to taki debil skończony, że z niczym sobie debil nie radzi! No debil — podsumował, westchnąwszy wściekle, przez co zabrzmiał trochę jak rozwścieczony byk.

Już nawet nie przejął się tym, że Cerys specjalnie wyciągnęła tę kartę — smak hańby i rozczarowania, jaki osiadł mu się na języku, przykrył wszystkie inne odczucia.

Jeśli standardy Slughorna są niskie — odgryzł się, gdy już z trudem wyrwał się z czarnych myśli — to aż strach pomyśleć, jak dramatycznie tępa musisz być, skoro uważa cię, siłą rzeczy, za tą „mniej ogarniętą”.

Adrian zaraz jednak zapomniał o docinaniu sobie, który był codziennym i obowiązkowym elementem ich spotkań. Jak się okazało — o dziwo! — Cerys naprawdę przyniosła bardzo ciekawe wieści. A sądząc po jej lekceważącym tonie, który aż Adriana oburzał, nie miała pojęcia, z jakiej wagi wiadomością się właśnie zetknęła.

SKĄD TY TO WIESZ?!

Ten wrzask, jak się prędko okazało, nie był najlepszym pomysłem, bo zaraz poczuł na sobie mnóstwo obcych i absolutnie niepożądanych spojrzeń. Zaraz więc bardziej przysunął się do Cerys, przez co prawie stykali się kolanami. I o ile z boku mogłoby to wyglądać podejrzanie romantycznie, tym też się Adrian nie przejmował.

Kobieto, czy ty wiesz, o czym oni mówili?! — wysyczał, aż wściekły na przyjaciółkę, że albo udawała, albo naprawdę miała tak ograniczoną wiedzę. — To TÓRNIEJ TRÓJMAGICZNY! — wyszeptał tak głośno, na ile pozwalała mu definicja szeptu. — To jest magiczne wydarzenie na skalę światową! Kobieto! Przecież my podczas tej imprezy będziemy mieli tyle roboty, że my spać nie będziemy! O nie — bąknął nagle, przejęty tym, co sam właśnie powiedział. — No tak… A OWUTEMy? Kiedy ja na to wszystko będę miał czas? Cerys — zwrócił się do przyjaciółki z największą, śmiertelną wręcz powagą — musimy zatrudnić jakiegoś stażystę. Aha, zanim zapomnę — przerwa nagle — opowiedz mi natychmiast wszystko, co usłyszałaś! Bo coś jeszcze musiałaś usłyszeć; nie po to cię bożki wścibstwem obdarowały, byś się ochłapami zadowalała. A teraz wracając, musimy kogoś zatrudnić. Wiesz, jakiegoś frajera, ale takiego wiesz, sprytnego, który będzie chodził nam na podsłuchy i tworzył jakieś podstawowe notatki. Bo ty to sobie wyobrażasz, kobieto?! Tu się zniosą inne szkoły! Ile to będzie plotek i romansów! Nie mówiąc o samych zawodach. Ile tu będzie zawodowych dziennikarzy! Przecież — mówił z coraz szybciej narastającą ekscytacją — to może być nasza przepustka do wielkiej kariery! Gdyby ktoś pracujący w Proroku dowiedział się o naszej pracy, obejrzał ją, pochwalił… może nawet zaproponował współpracę… CERYS — zawołał — my się musimy do tego cholernie porządnie przygotować! A zacząć musimy od znalezienia frajera-pomocnika, bo trzeba go wyszkolić.

McAvoy był w siódmym niebie, wyobrażając sobie, jak z uwielbieniem odmawia sobie snu, aby tylko wyrobić się z pisaniem do szkolnej gazety i łączyć to z nauką do egzaminów. Jako człowiek nadambitny, bardzo lubił takie wyzwania i był pewien, że jakoś sobie z tym poradzi. Jakoś.

— Czy ty rozumiesz, co ja do ciebie powiedziałem, czy nie rozumiesz, co ja do ciebie powiedziałem?

ODPOWIEDZ