Niespodziewanie w pomieszczeniu zrobiło się potwornie duszno, a ściany zaczęły się kurczyć i napierać na niego, jakby chciały go zamknąć w czymś nie większym niż kostka do gier planszowych. Ale nawet gdyby tak się stało, to Adrian nie zwróciłby na to jakiejś większej uwagi, ponieważ ból, z jakim właśnie się zmagał, przyćmiewał mu wszystko. Nóż wbity w serce utrudniał swobodny oddech, a sztylet sterczący między łopatkami niepokojąco chrupał przy każdym ruchu, najpewniej gruchocząc mu kręgosłup. Bolało, oj wściekle bolało.
A co takiego właściwie tak bolało?
Wypomnienie mu, że nie został Prefektem.
Jak to się mogło stać? Adrian nie wiedział i nie mógł sobie tego wydarować. Zwłaszcza że już na czwartym roku delikatnie sugerował opiekunowi Ravenclawu, że byłby najlepszym wyborem. Potem, gdy to nie przynosiło widocznych reakcji, zaczynał stawiać na bardziej dosadne znaki, że żaden inny kandydat nie liczył się w stawce. Opiekun go zlewał albo przeganiał, ale McAvoy desperacko dopatrywał się w tym ukrytej niespodzianki — bo przecież nie zdradziłby mu tak po prostu, że tak, uczyni go Prefektem? Ale gdy nastał piąty rok, a Prefektem został jakiś debil, McAvoy nie mógł znieść hańby i przez dwa miesiące traktował opiekuna domu i debilnego Prefekta jak powietrze. I o ile debila można było olać, o tyle wyraźnie złośliwa ignorancja wobec nauczyciela skończyła się kilkoma szlabanami. I nieskończoną radością oraz satysfakcją Cerys.
— Nie wiem, czemu mnie nie wybrali — wysyczał przez bardzo mocno zaciśnięte zęby — ale to był najgorszy wybór w ich szkolnej karierze. A ten debil — Adrian rozejrzał się po pokoju z mordem w oczach, chcąc namierzyć swoją ofiarę — to taki debil skończony, że z niczym sobie debil nie radzi! No debil — podsumował, westchnąwszy wściekle, przez co zabrzmiał trochę jak rozwścieczony byk.
Już nawet nie przejął się tym, że Cerys specjalnie wyciągnęła tę kartę — smak hańby i rozczarowania, jaki osiadł mu się na języku, przykrył wszystkie inne odczucia.
— Jeśli standardy Slughorna są niskie — odgryzł się, gdy już z trudem wyrwał się z czarnych myśli — to aż strach pomyśleć, jak dramatycznie tępa musisz być, skoro uważa cię, siłą rzeczy, za tą „mniej ogarniętą”.
Adrian zaraz jednak zapomniał o docinaniu sobie, który był codziennym i obowiązkowym elementem ich spotkań. Jak się okazało — o dziwo! — Cerys naprawdę przyniosła bardzo ciekawe wieści. A sądząc po jej lekceważącym tonie, który aż Adriana oburzał, nie miała pojęcia, z jakiej wagi wiadomością się właśnie zetknęła.
— SKĄD TY TO WIESZ?!
Ten wrzask, jak się prędko okazało, nie był najlepszym pomysłem, bo zaraz poczuł na sobie mnóstwo obcych i absolutnie niepożądanych spojrzeń. Zaraz więc bardziej przysunął się do Cerys, przez co prawie stykali się kolanami. I o ile z boku mogłoby to wyglądać podejrzanie romantycznie, tym też się Adrian nie przejmował.
— Kobieto, czy ty wiesz, o czym oni mówili?! — wysyczał, aż wściekły na przyjaciółkę, że albo udawała, albo naprawdę miała tak ograniczoną wiedzę. — To TÓRNIEJ TRÓJMAGICZNY! — wyszeptał tak głośno, na ile pozwalała mu definicja szeptu. — To jest magiczne wydarzenie na skalę światową! Kobieto! Przecież my podczas tej imprezy będziemy mieli tyle roboty, że my spać nie będziemy! O nie — bąknął nagle, przejęty tym, co sam właśnie powiedział. — No tak… A OWUTEMy? Kiedy ja na to wszystko będę miał czas? Cerys — zwrócił się do przyjaciółki z największą, śmiertelną wręcz powagą — musimy zatrudnić jakiegoś stażystę. Aha, zanim zapomnę — przerwa nagle — opowiedz mi natychmiast wszystko, co usłyszałaś! Bo coś jeszcze musiałaś usłyszeć; nie po to cię bożki wścibstwem obdarowały, byś się ochłapami zadowalała. A teraz wracając, musimy kogoś zatrudnić. Wiesz, jakiegoś frajera, ale takiego wiesz, sprytnego, który będzie chodził nam na podsłuchy i tworzył jakieś podstawowe notatki. Bo ty to sobie wyobrażasz, kobieto?! Tu się zniosą inne szkoły! Ile to będzie plotek i romansów! Nie mówiąc o samych zawodach. Ile tu będzie zawodowych dziennikarzy! Przecież — mówił z coraz szybciej narastającą ekscytacją — to może być nasza przepustka do wielkiej kariery! Gdyby ktoś pracujący w Proroku dowiedział się o naszej pracy, obejrzał ją, pochwalił… może nawet zaproponował współpracę… CERYS — zawołał — my się musimy do tego cholernie porządnie przygotować! A zacząć musimy od znalezienia frajera-pomocnika, bo trzeba go wyszkolić.
McAvoy był w siódmym niebie, wyobrażając sobie, jak z uwielbieniem odmawia sobie snu, aby tylko wyrobić się z pisaniem do szkolnej gazety i łączyć to z nauką do egzaminów. Jako człowiek nadambitny, bardzo lubił takie wyzwania i był pewien, że jakoś sobie z tym poradzi. Jakoś.
— Czy ty rozumiesz, co ja do ciebie powiedziałem, czy nie rozumiesz, co ja do ciebie powiedziałem?