Czerwona Templariuszka obserwowała sceny przed sobą z nieukrywanym zainteresowaniem. Sama aktualnie przekwalifikowała się z tropienia i ścigania magów na pozbywanie się niewygodnych arystokratów i byłych Templariuszy, którzy odmówili przyłączenia się do Sprawy - co nie oznaczało, że dawne pasje zostały stłumione. Nie, była bardzo ciekawa, czy wydarzenia zakończą się efektowną kulą ognia, czy raczej usmażonymi w swoich zbrojach kretynów, którzy zapomnieli, co oznaczają słowa ich przysięgi.
Przez chwilę przemknęła jej przez głowę myśl, czy ich nie zwerbować, ale szybko zarzuciła ten zamiar. Idioci tylko by zaszkodzili całej sprawie. Armia, złożona z Czerwonych Templariuszy, nadal była budowana - powoli, acz uparcie do celu.
Polecenie Generała Samsona było jasne. Nie wychylać się. Nie ściągać niepotrzebnie uwagi. Realizować przydzielone zadania bez dyskusji.
I, na cycki Andraste, jeśli już uwaga zostanie ściągnięta, to pozbyć się chociaż połowy świadków.
Ledwie widocznie pokręciła głową, widząc pytające spojrzenie Templariusza, z którym siedziała przy stole. Ci tutaj, dręczący właśnie tego nieszczęsnego dzieciaka, nadawali się co najwyżej na pożywkę pod lyrium.
Jej tymczasowi towarzysze również byli Czerwonymi Templariuszami. Czerwoni bez większego trudu rozpoznawali swoich; to inne lyrium, natchnione odległym śpiewem Zarazy, krążące w ich żyłach, wydawało wyjątkowy zaśpiew.
Ciche nucenie było z nimi cały czas. Początkowo nie mogła się przyzwyczaić, ale z czasem stało się ono tylko tłem, dźwięczącym gdzieś cicho z tyłu umysłu. Jak ledwie słyszalny głos minstrela, grającego cicho gdzieś z tyłu izby. Jeszcze nie wzywało, nie wołało, nie piało triumfalnie, wzywając do walki. Ale już teraz budziło się, nawołując do przemocy. A przemoc była czymś przyjemnym. Krew buzowała żwawiej w żyłach. Piękna pieśń powoli wzrastała, jak gdyby zło podnosiło swój łeb. Kłująca czerwień płonęła w żyłach, jak gdyby pragnąc przebić się na powierzchnię.
- Znikajcie. - mruknęła kobieta do swoich towarzyszy, zanim podniosła się zza stołu. Cała czwórka spotkała się przypadkiem; ona akurat wracała z misji w Lydes. Pierwotny plan zakładał bezpośredni powrót do obozu Czerwonych Templariuszy nieopodal Montfort, jednak nadmiernie gorliwa ochrona - która i tak nie zapobiegła śmierci swojego pracodawcy - zdecydowała się pokrzyżować jej plany i ścigać ją aż tutaj.
Cóż, jak to mawiali, nadgorliwość bywała gorsza od lenistwa. I pomyśleć, że gdyby zostali w domu, mogliby co najwyżej opowiadać swoim wnukom o dziwnej kobiecie z płonącymi czerwienią oczach i czerwonym, dźwięczącym kryształem zawieszonym na złotym łańcuszku. Teraz nie opowiedzą niczego, nawet swoim dzieciom.
Nieszczególnie miała ochotę na dyskusje z Templariuszami, ale zdecydowanie jeszcze bardziej nie chciała zostać usmażona, zamrożona na śmierć czy skopana prądem. A nie przepadała nawet za magami, na miłość Andraste. Ale jednak śmierć gdzieś tak na początku wojny - i to w tak durny sposób - była wyjątkowo absurdalna. Zwłaszcza z rąk elfa. To było prawie jak obelga.
I tylko to sprawiło, że zareagowała; machinalnym gestem zgarnęła drobne ze stołu, zanim zważyła je w pięści. Łącznie ważyły sporo.
Zawsze miała obciążone rękawice i buty. Łatwiej było uderzać i kopać. Nikt się nie spodziewał mocnego uderzenia od kobiety, szczególnie takiego, które przywoływały gwiazdy, a nawet widok Stwórcy siedzącego na tronie. A z monetami w ręce… awww, to będzie niezła zabawa. Ciemnoczerwone oczy przymrużyły się w uśmiechu zadowolenia, gdy zrobiła pierwszy krok, drugi, trzeci, zbliżając się do grupki.
Kobieta uniosła brwi, słysząc głos Szarego Strażnika, który zdecydował się zareagować na całą sytuację; kącik ust uniósł się w górę. Była odrobinę rozbawiona jego słowami. Ale sam mężczyzna - na pierwszy rzut oka - był uroczy. Dzieciak jeszcze bardziej. Przypominał dziesięcioletniego chłopczyka, który włożył za duże szaty starszego brata i człapał po domu, udając, że jest magiem.
- Pierwszy raz spotykam Szarego Strażnika o naturze filozofa i elfa z językiem ostrzejszym niż jego uszy. Urocze. - cichy głos był niewiele głośniejszy niż trzask płomieni w pobliskim kominku. Wzrok powoli przeniósł się na Templariuszy, z pewną dozą pogardy mierząc spojrzeniem ich od stóp do głów. Czuć było tę różnicę między nią, a nimi. Oni byli nikim. Ona była kimś. Było czuć tę atmosferę - władzy, tak jak gdyby to przełożony rozmawiał z podwładnymi. Kapitan i zieloni rekruci.
Czerwone lyrium, zamknięte w złocie i spoczywające na łańcuchu, zadźwięczało triumfalnie, zagrzewając do walki. Przyjemny, duszny zapach krwi i czerwieni zdawał się pogłębiać. Odruchowo oblizała wargi, jak gdyby chcąc poczuć na ustach ciepłą, słoną krew.
Właściwie, to chciała. Szybko stygnące krople przypominały o ulotności życia. I kto był tu filozofem?
Zimne, obojętne spojrzenie powoli przetoczyło się po twarzach pozostałych mężczyzn, notując każdy jej szczegół, zanim wróciła do prowodyra. Maria lubiła patrzeć w oczy tych, którzy za chwilę umrą, widzieć ostatnie jeszcze przebłyski życia.
Nadal pozostawała spokojna - ale w ten dziwaczny, nieprzyjemny sposób, gdy drapieżnik obserwował ofiarę i czekał na jej pierwszy ruch.
Nie wychylać się. Nie ściągać niepotrzebnie uwagi. Realizować przydzielone zadania bez dyskusji.
I, na cycki Andraste, jeśli już uwaga zostanie ściągnięta, to pozbyć się chociaż połowy świadków.
- Zanim zrobicie następny ruch, chętnie usłyszę, jak się nazywacie - głos nadal był spokojny. - Grabarz będzie wiedział, co napisać na nagrobkach. Chyba, że zmienicie zdanie… chociaż wolałabym nie. Nie lubię, jak ludzie zmieniają zdanie.
Czerwone lyrium wrzeszczało triumfalnie, tłumiąc pozostałe zmysły. Teraz jedyne, co czuła, to żwawą woń żywo krążącej krwi. Źrenice rozszerzyły się. Na twarzy powoli pojawił się wygłodniały uśmiech. O, tak. To będzie dobry dzień. Nawet jeśli ci Templariusze wyjdą z gospody, to nie ujdą zbyt daleko.
Nie, to nie będzie dobry dzień. To będzie cudowny dzień. Łowy można było już uznać za rozpoczęte.