Vlassis tylko ledwie drgnęła brew, słysząc wzmiankę o kąpaniu się w oceanie. Dziewczyna bez słowa wpatrywała się w oczy Uriela.
- Wesołe miasteczko mi pasuje, a to jest randka, czy wypad ze znajomymi? - zapytała spokojnie, zanim spojrzała na niego wyraźnie zdziwiona, gdy Upsik zaczął robić sobie okłady z jej dłoni.
Po chwili jednak pojęła, o co mu chodziło. No tak. Faktycznie. Vlassis zapominała, że miała zimne dłonie i stopy praktycznie cały czas, nie mówiąc o całej reszcie ciała. Rzeczywiście. Co najwyżej tylko Meg niekiedy narzekała, że Sofronia szturcha ją zimnymi nogami przez sen, jeśli zdarzało im się urządzać babskie nocowanie. Ale po tym Sofronia narzekała jeszcze bardziej - Meg miała jeszcze zimniejsze nogi.
- Nie mówiłam, bo nie miałam pojęcia, że to takie istotne - odparła, pozwalając mu kierować swoimi dłońmi. Było to właściwie na swój sposób przyjemne. Poza tym jej dłonie były w dłoniach Uriela. Może nie był to do końca tak romantyczny gest, jaki mogła sobie wymarzyć, ale jak to mawiała ciotka: jak dają, a nie biją, to bierz i korzystaj, póki nikt się nie upomniał.
Po chwili jednak z żalem musiała odsunąć ręce, gdy Upsik spojrzał na swój zegarek. W tym momencie przypominał zafrasowanego zająca z Alicji w Krainie Czarów. Jeszcze tylko by brakowało, by zakrzyknął “jesteśmy spóźnieni!”.
Jak długo trwa wieczność? Czasami tylko sekundę, odparł Królik.
Vlassis westchnęła. Czyż nie miał racji? Wszystkie te chwile przeminęły jak gdyby Apollo przegonił je machnięciem swojej dłoni. Po chwili - ledwie tylko zdążyła mrugnąć - znów znajdowali się z powrotem tam, gdzie byli wcześniej: nieopodal innych studentów, czekających na swoje słodkie chwile BDSM z trenerem Philem i jego pomocnikami.
- Tak, wszystko w porządku. Miło, że py… - twarz Vlassis stężała. Na trybunach z daleka świeciły się te jasne blond włosy. Sofronia znieruchomiała w objęciach Uriela, niczym złapana zwierzyna. Wiedziała, że zostali zauważeni. Była tego pewna bardziej niż pewna.
Zostali. Zauważeni. Równie dobrze mógł paść na nich jakiś reflektor z oślepiającym światłem.
- SOFRONIOOOOOOO KSAAAAAAANTYPOOOOOO! - głośny okrzyk dobiegł ich z trybun.
O. Nie.
Dziewczyna z cichym jękiem boleści oparła czoło o ramię Uriela, ukrywając swoją twarz w jego koszulce. Dłonie zacisnęła w pięści na jego ramionach, gniotąc fioletowy materiał jego dresu. I tak oto koszulka, która wcześniej była pięknie wyprasowana, teraz wyglądała jak psu z gardła wyjęta.
- Bogowie, jak ja go nienawidzę…
Dłonie Sofronii drżały - trudno powiedzieć, czy ze złości, czy próbowała się opanować, by nie wbić pięści w twarz Apolla, która wkrótce wykwitła przy nich niczym wyjątkowo dojrzałe, dorodne jabłko. Bóg uśmiechał się szeroko, oślepiając ich obojga bielą swoich nieskazitelnych zębów. Widać, kto był ostatnio w Turcji i zrobił sobie przeszczep włosów, nie mówiąc o wybielaniu, odnotowała ze złością Sofronia, zanim poczuła, jak jej własne okulary wbijają się w ramię Uriela. Sapnęła głośno, próbując zaczerpnąć oddech.
- Ach, tu jesteście, gołąbeczki. Nierozerwalnie związani ze sobą, jak zawsze. Papużki nierozłączki. Cieszę się, że znalazłaś w końcu swoją miłość! - po chwili zarówno Sofronia, jak i Uriel wylądowali w wyjątkowo mocnych objęciach Apolla, który - czy to wiedziony ojcowską miłością, czy chęcią niepłacenia boskich alimentów - ściskał ich tak mocno, jakby chciał ich udusić.
- Wystarczy już! - jęknęła dziewczyna po chwili. - Wprasujesz mnie w Uriela!
- Ach, nie narzekaj! Wszakże każdy pragnie być jak najbliżej obiektu swoich uczuć! - Apollo machnął nonszalancko dłonią, cofając się o krok. Przyjrzał się im obojgu z nieskrywanym zachwytem w oczach, zanim klasnął, wysoce usatysfakcjonowany z tego, co zobaczył. Czyli wyjątkowo wymiętego Uriela i wściekle czerwoną Sofronię, która właśnie ściągnęła sobie okulary z nosa i rozmasowywała sobie mostek nosa, obolały od wbitych nosków.
- Ale nie chodzi o dosłowne wprasowywanie człowieka w drugiego! Czy ty rozumiesz w ogóle koncept bezbolesnej bliskości? - zawarczała dziewczyna.
- A, więc jednak coś do niego czujesz! - zachichotał bóg, błyskając bielą swoich zębów. Zanim Sofronia zdążyła coś odpowiedzieć, błyskawicznie temu zapobiegł, rozciągając kąciki jej ust w uśmiechu. - Przepięknie wyglądasz, córeczko! Ten dres pasuje ci idealnie! Wiedziałem, co brać na tej promocji! No, uśmiechnij się!
- Nie. - ton głosu Vlassis był wyjątkowo oziębły. Dziewczyna rzuciła Apollionowi wyjątkowo jadowite, pełne nienawiści spojrzenie.
- No jak nie jesteś moim dzieckiem? Sam przecież przy tym byłem, widziałem! - Apollo potrząsnął głową. - Apropos konceptu bezbolesnej bliskości, twoja matka…
- Nie chcę znać szczegółów! - Vlassis zacisnęła usta i schowała się za ramieniem Uriela. Aczkolwiek należałoby przyznać, że w obecności Apolla nawet jej jadowicie żółtozielony dres świecił się mniej, niż jego idealnie białe zęby. To on był gwiazdą tego miejsca. To jego mieli podziwiać. I słyszeć, jak odnotowała z ubolewaniem Sofronia.
- Ależ powinnaś, Sofronio! W serialach tak ludzie robią.
- Po pierwsze, życie to nie seriale, po drugie, ty oglądasz tylko telezakupy Mango, a po trzecie, zajmuję się medycyną i wiem, jak ludzie robią dzieci! Bogowie niczym się od nich nie różnią! - czy twarz Vlassis mogła być jeszcze bardziej wściekle czerwona? Nie, zdecydowanie nie. Ktokolwiek by ją widział, mógł być pewien, że Sofronia widziała teraz cały świat na czerwono. I bogowie jej świadkiem - dosłownie - że Upsik czynił teraz rolę bufora pomiędzy nią, a Apollem.
- Od dzieci? No, trochę bym powiedział, że jednak się od siebie różnimy… - Apollo zakląskał językiem z dezaprobatą. Po chwili jego twarz rozjaśniła się w nagłym przebłysku olśnienia.
- Ach! Miałaś na myśli ludzi! Rzeczywiście. Raczej nieczęsto widuje się dzieci na uniwersytetach, uczęszczających na wykłady z greckiej poezji. - Apollo pokręcił głową. - Muszę jednakże przyznać, że o ile grecka poezja była wyjątkowo wspaniała, w końcu sam fakt, że jest grecka, a my jesteśmy greckimi bogami, o czymś świadczy, to jednak twoja matka nie doceniała mojego haiku, nawet tych na jej cześć…
- Prawdopodobnie dlatego, że to poezja dla dzieci, uczących się składać pierwsze słowa w całe zdania. A ona nie ma tendencji narcystycznych i nie lubi słuchać poezji rodem z przedszkola o samej sobie - odrzekła jadowitym tonem Sofronia, nadal chowając się za ramieniem Uriela. Wystawał co najwyżej jej kawałek twarzy. Dłonie, wciąż zaciśnięte w pięści, nadal drżały.
- Nonsens, drogie dziecko! Haiku to najwyższa forma poezji, w swojej oszczędności…
- Daruj mi wykład z poezji japońskiej! - Sofronia, która zaczęła pomału blednąć, znów w sekundę poczerwieniała. - Słuchaj tego:
“Jeśli haiku
Jest sztuką, to nie chcę znać
Twojego IQ” - dokończyła, wciąż wściekle czerwona. Apollo westchnął.
- To nie tak - zaprotestował, zanim ktoś stuknął go w ramię. Wysoki, szczupły mężczyzna z brązowymi, kręconymi włosami uśmiechnął się do Sofronii i Uriela życzliwie. Wyglądał całkiem sympatycznie, jak odnotowała mimochodem Sofronia. Zwykle większość bogów wyglądała, jakby urwali się z jakiejś sztuki aktorskiej o Aresie. Gniewni, ze zmarszczkami, ponurzy lub niezadowoleni ze swojego życia. Albo po prostu wkurzeni faktem, że zostali wezwani na uczelnię.
- Tu jesteś! Artemida szuka cię po całym Manhattanie, a ty ukrywasz się w Kalifornii? - mężczyzna lekko pokręcił głową. Sofronia wychynęła odrobinę bardziej zza ramienia Upsika, zerkając na niego. Czy też raczej sprawdzając, czy Apollo odwrócił się od nich i skupił na swoim nowym rozmówcy.
- Chyba nie zapomniałeś o dzisiejszym przyjęciu? - dodał nowy przybysz, bezgłośnie wypowiadając kolejne sylaby słowa “babcia”. Vlassis nie miała pojęcia, o co mu chodziło, ale zakładała, że to nie dotyczyło ani jej, ani Upsika.
- Nawiasem mówiąc ojciec nie jest dziś w najlepszym humorze. A jakby tego było mało zaginął ulubiony paw Hery, więc jak sam rozumiesz szykuje się kolejny wprost uroczy wieczór - ciągnął mężczyzna. Sofronia delikatnie pociągnęła Uriela za rękę, jednak chłopak - dotychczas wygadany i wręcz będący na haju - teraz stał w milczeniu, jak gdyby język połknął. Dopiero po chwili lekko uniósł dłoń, machając nią:
- Cześć, tato - te słowa Upsika na nowo aktywowały Apolla, który dotychczas udawał, że słuchał Hermesa. Bóg niemal natychmiast odwrócił się do nich, znów szczerząc zęby.
- O właśnie, córeczko, poznaj swojego przyszłego teścia! - mężczyzna zamachał ramionami. - Hermesie, poznaj moją córkę Sofronię Ks…
- Miło mi pana poznać, acz szkoda, że w tak niefortunnych okolicznościach - przerwała Apollionowi brutalnie Sofronia. - Przepraszam za mojego ojca. Panowie wybaczą, mamy…
- Ależ nonsens, nonsens! Zawody mogą zaczekać. - Apollo najwyraźniej nie zamierzał odpuścić. - Phil zrozumie. Albo nawet lepiej, ja z nim porozmawiam!
- Jak to przyszłego teścia… Bierzesz ślub? - wtrącił się Upsik. Sofronia spojrzała na niego z wyraźną konsternacją w oczach, zastanawiając się, czy chłopak wyłączył się podczas całej tej dyskusji pomiędzy nią a Apollem, czy też nagle doznał jakiegoś ataku głuchoty. Jeśli tak, to bardzo mu tego zazdrościła. Taki napad ciszy byłby wyjątkowo pomocny w pobliżu Apolla.
- Coś ty? Nie znam żadnego innego syna Hermesa - odparła z westchnieniem, poprawiając okulary. - Mój ojciec jest święcie przekonany, że będziemy razem.
- No przecież jesteście taką piękną parą! - zaprotestował Apollo. - Jak żyję, jeszcze ładniejszej pary nie widziałem!
- Poza sobą i Kasandrą? - mruknęła zgryźliwie Sofronia. Zaraz spojrzała na Uriela z wyraźnym niepokojem. - Uriel? Uriel!
Oto bowiem Upsik był biały, bielszy nawet niż twarożek; Vlassis pospiesznie objęła go ramieniem, podtrzymując go, jakby obawiając się, że chłopak zaraz zemdleje. Jednocześnie zamordowała Apolla spojrzeniem.
- To nie jest przepowiednia - wtrącił się Hermes uprzejmym, acz stanowczym i wręcz ostrzegawczym tonem. Apollo już otworzył usta, by coś dodać, jednak pod wpływem spojrzenia Hermesa zamilkł. W tym oto bowiem momencie ten bóg, zajmujący się raczej na co dzień przenoszeniem paczek, wydawał się być… groźny. I to nie w formie “zostawię ci awizo po terminie”. W tym momencie nie było żartów. Apollo o tym najwyraźniej wiedział: zapewne pomogła w tym też dłoń Hermesa, położona w pozornie przyjacielskim geście na jego ramieniu.
- Bracie. Przyjęcie. - ton Hermesa nie pozostawiał żadnego pola do dyskusji.
- A… tak… przyjęcie - Apollo był wyraźnie niepocieszony. - No dobrze. Chodźmy. Poszukamy tego kurczaka. Koguta. Czy co tam babka znowu zgubiła… - z tymi słowy Hermes odciągnął Apolla od Upsika i Sofronii. Vlassis spojrzała zaniepokojona na swojego towarzysza. Okulary nie wskazywały nic. Poza może ewentualnym urazem psychicznym, ale faktem było to, że w pobliżu Apolla każdy doznawał urazów psychicznych i emocjonalnych. Aczkolwiek zdarzały się też - jednak - urazy mózgu. Niemniej stan Upsika na to nie wskazywał. Dziewczyna tylko delikatnie poklepała go po policzku wolną ręką, pamiętając, że chłód jej dłoni orzeźwił go wcześniej. Może teraz też pomoże? Nie miała pojęcia. Spróbowała też delikatnie go szturchnąć swoją magiczną mocą. Nie było czego tu leczyć, ale może potrzebował jakiegoś zastrzyku energii w tym osłabieniu? Może to ta ambrozja przestawała działać? No chyba przecież nie mógł mdleć na samo słowo "przepowiednia"!
- Uriel, co się dzieje? Mów do mnie - zwróciła się do niego łagodnie. W końcu w takich sytuacjach osoba, eee… porażona powinna być świadoma. Powinna kontaktować.
Demos tylko zmarszczył brwi, przyglądając się krytycznie zarówno Tosi, jak i Chrisowi, do którego nadal nie był przekonany. Mimo to tylko wzruszył ramionami i westchnął. Nie chciało mu się kłócić. Zresztą nie miał tego jakoś specjalnie w naturze.
Jak Hefajstos, pomyślał tylko, przyglądając się linie, stworzonej przez ojca. Im bardziej się starzał, tym częściej łapał się na tym, jak wiele cech odziedziczył po swoim rodzicu. Łagodny, flegmatyczny wręcz Hefajstos rzadko się denerwował, ale jeśli już do tego dochodziło, to człowiek miał przerąbane. Czyż Ares i Afrodyta nie przekonali się o tym osobiście? No, ale cóż, jak to mówią: diabeł w piecu pali, twórca gorące żelazo kuje, a wojna i miłość splatają się w odwiecznym uścisku, tworząc nierozwiązywalny dla nikogo innego węzeł. Czy coś. Demos zwykle raczej nie wchodził w filozofię. No po prostu było, jak było.
- Nie mamy żadnego planu ani strategii, poza tym, że liczy się to, by przeżyć - odparł, nieco zbity z tropu. W jednej bowiem sekundzie oglądał dzieło sztuki, stworzone przez ojca, by w następnym momencie wrócić do rzeczywistości i do tego małego, uroczego ćwierkadełka, orbitującego gdzieś w okolicy jego łokcia.
Boże, przecież ja bym ją mógł podnieść jedną ręką, pomyślał, przyglądając się Tosi. Dziewczyna dosłownie przypominała mu teraz małego gadatliwego ptaszka, za którym trudno było nadążyć. A takie ptaszki zwykle miały to do siebie, że ćwierkały za oknem już od piątej rano i nie potrafiły się uciszyć. Nie, żeby mu to przeszkadzało. On to nawet lubił słuchać tych uroczych puchatków.
- Nie będę się na ciebie gniewać, bo nie mam o co - odpowiedział szczerze. - To ma być zabawa, wbrew temu co sądzą o tym niektórzy studenci - dodał, rozglądając się wokoło i notując machinalnie pary, które innym przypadły. W końcu sam był w trakcie ich przetwarzania, gdy napadła go Tosia ze swoimi pretensjami wcześniej.
- Damy z siebie tyle, ile możemy, ale nie będziemy walczyć za wszelką cenę, co? Wolałbym nie zaglądać do tego demona bez duszy - dokończył, zerkając płochliwie na Sofronię, aktualnie duszoną przez jakiegoś gościa o świecących z daleka zębach rodem prezentera z kanału telezakupów Mango.
- Ty, myślisz, że on sobie wybielił te zęby wybielaczem? Albo pokrył jakąś emalią? - Thalis był zaintrygowany. Zaraz jednak się otrząsnął. - I tak, tak. Idziemy. Chodźmy - dodał z lekkim roztargnieniem, wskazując Antonette jednego z pomocników trenera. Satyr, wyraźnie już zniecierpliwiony, stukał kopytkiem w piasek, rozglądając się wokoło i zgarniając w swoje sidła rozproszonych wokoło studentów.
- Po prostu, słuchaj… nieważne, co by się działo, nie wpadaj w tryb bojowy, co? - Demos nie był pewien, czy Tosia go ma. Ale patrząc po tym, że na wzmiankę o Chrisie obsiadła go jak chmara wściekłych ptaszków, to wszystko wskazywało na to, że tak.