Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Awatar użytkownika
Einsamkeit
Posty: 136
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 5:22 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Einsamkeit »

SOFRONIA

Vlassis tylko ledwie drgnęła brew, słysząc wzmiankę o kąpaniu się w oceanie. Dziewczyna bez słowa wpatrywała się w oczy Uriela.
- Wesołe miasteczko mi pasuje, a to jest randka, czy wypad ze znajomymi? - zapytała spokojnie, zanim spojrzała na niego wyraźnie zdziwiona, gdy Upsik zaczął robić sobie okłady z jej dłoni.
Po chwili jednak pojęła, o co mu chodziło. No tak. Faktycznie. Vlassis zapominała, że miała zimne dłonie i stopy praktycznie cały czas, nie mówiąc o całej reszcie ciała. Rzeczywiście. Co najwyżej tylko Meg niekiedy narzekała, że Sofronia szturcha ją zimnymi nogami przez sen, jeśli zdarzało im się urządzać babskie nocowanie. Ale po tym Sofronia narzekała jeszcze bardziej - Meg miała jeszcze zimniejsze nogi.
- Nie mówiłam, bo nie miałam pojęcia, że to takie istotne - odparła, pozwalając mu kierować swoimi dłońmi. Było to właściwie na swój sposób przyjemne. Poza tym jej dłonie były w dłoniach Uriela. Może nie był to do końca tak romantyczny gest, jaki mogła sobie wymarzyć, ale jak to mawiała ciotka: jak dają, a nie biją, to bierz i korzystaj, póki nikt się nie upomniał.
Po chwili jednak z żalem musiała odsunąć ręce, gdy Upsik spojrzał na swój zegarek. W tym momencie przypominał zafrasowanego zająca z Alicji w Krainie Czarów. Jeszcze tylko by brakowało, by zakrzyknął “jesteśmy spóźnieni!”.
Jak długo trwa wieczność? Czasami tylko sekundę, odparł Królik.
Vlassis westchnęła. Czyż nie miał racji? Wszystkie te chwile przeminęły jak gdyby Apollo przegonił je machnięciem swojej dłoni. Po chwili - ledwie tylko zdążyła mrugnąć - znów znajdowali się z powrotem tam, gdzie byli wcześniej: nieopodal innych studentów, czekających na swoje słodkie chwile BDSM z trenerem Philem i jego pomocnikami.
- Tak, wszystko w porządku. Miło, że py… - twarz Vlassis stężała. Na trybunach z daleka świeciły się te jasne blond włosy. Sofronia znieruchomiała w objęciach Uriela, niczym złapana zwierzyna. Wiedziała, że zostali zauważeni. Była tego pewna bardziej niż pewna.
Zostali. Zauważeni. Równie dobrze mógł paść na nich jakiś reflektor z oślepiającym światłem.
- SOFRONIOOOOOOO KSAAAAAAANTYPOOOOOO! - głośny okrzyk dobiegł ich z trybun.
O. Nie.
Dziewczyna z cichym jękiem boleści oparła czoło o ramię Uriela, ukrywając swoją twarz w jego koszulce. Dłonie zacisnęła w pięści na jego ramionach, gniotąc fioletowy materiał jego dresu. I tak oto koszulka, która wcześniej była pięknie wyprasowana, teraz wyglądała jak psu z gardła wyjęta.
- Bogowie, jak ja go nienawidzę…
Dłonie Sofronii drżały - trudno powiedzieć, czy ze złości, czy próbowała się opanować, by nie wbić pięści w twarz Apolla, która wkrótce wykwitła przy nich niczym wyjątkowo dojrzałe, dorodne jabłko. Bóg uśmiechał się szeroko, oślepiając ich obojga bielą swoich nieskazitelnych zębów. Widać, kto był ostatnio w Turcji i zrobił sobie przeszczep włosów, nie mówiąc o wybielaniu, odnotowała ze złością Sofronia, zanim poczuła, jak jej własne okulary wbijają się w ramię Uriela. Sapnęła głośno, próbując zaczerpnąć oddech.
- Ach, tu jesteście, gołąbeczki. Nierozerwalnie związani ze sobą, jak zawsze. Papużki nierozłączki. Cieszę się, że znalazłaś w końcu swoją miłość! - po chwili zarówno Sofronia, jak i Uriel wylądowali w wyjątkowo mocnych objęciach Apolla, który - czy to wiedziony ojcowską miłością, czy chęcią niepłacenia boskich alimentów - ściskał ich tak mocno, jakby chciał ich udusić.
- Wystarczy już! - jęknęła dziewczyna po chwili. - Wprasujesz mnie w Uriela!
- Ach, nie narzekaj! Wszakże każdy pragnie być jak najbliżej obiektu swoich uczuć! - Apollo machnął nonszalancko dłonią, cofając się o krok. Przyjrzał się im obojgu z nieskrywanym zachwytem w oczach, zanim klasnął, wysoce usatysfakcjonowany z tego, co zobaczył. Czyli wyjątkowo wymiętego Uriela i wściekle czerwoną Sofronię, która właśnie ściągnęła sobie okulary z nosa i rozmasowywała sobie mostek nosa, obolały od wbitych nosków.
- Ale nie chodzi o dosłowne wprasowywanie człowieka w drugiego! Czy ty rozumiesz w ogóle koncept bezbolesnej bliskości? - zawarczała dziewczyna.
- A, więc jednak coś do niego czujesz! - zachichotał bóg, błyskając bielą swoich zębów. Zanim Sofronia zdążyła coś odpowiedzieć, błyskawicznie temu zapobiegł, rozciągając kąciki jej ust w uśmiechu. - Przepięknie wyglądasz, córeczko! Ten dres pasuje ci idealnie! Wiedziałem, co brać na tej promocji! No, uśmiechnij się!
- Nie. - ton głosu Vlassis był wyjątkowo oziębły. Dziewczyna rzuciła Apollionowi wyjątkowo jadowite, pełne nienawiści spojrzenie.
- No jak nie jesteś moim dzieckiem? Sam przecież przy tym byłem, widziałem! - Apollo potrząsnął głową. - Apropos konceptu bezbolesnej bliskości, twoja matka…
- Nie chcę znać szczegółów! - Vlassis zacisnęła usta i schowała się za ramieniem Uriela. Aczkolwiek należałoby przyznać, że w obecności Apolla nawet jej jadowicie żółtozielony dres świecił się mniej, niż jego idealnie białe zęby. To on był gwiazdą tego miejsca. To jego mieli podziwiać. I słyszeć, jak odnotowała z ubolewaniem Sofronia.
- Ależ powinnaś, Sofronio! W serialach tak ludzie robią.
- Po pierwsze, życie to nie seriale, po drugie, ty oglądasz tylko telezakupy Mango, a po trzecie, zajmuję się medycyną i wiem, jak ludzie robią dzieci! Bogowie niczym się od nich nie różnią! - czy twarz Vlassis mogła być jeszcze bardziej wściekle czerwona? Nie, zdecydowanie nie. Ktokolwiek by ją widział, mógł być pewien, że Sofronia widziała teraz cały świat na czerwono. I bogowie jej świadkiem - dosłownie - że Upsik czynił teraz rolę bufora pomiędzy nią, a Apollem.
- Od dzieci? No, trochę bym powiedział, że jednak się od siebie różnimy… - Apollo zakląskał językiem z dezaprobatą. Po chwili jego twarz rozjaśniła się w nagłym przebłysku olśnienia.
- Ach! Miałaś na myśli ludzi! Rzeczywiście. Raczej nieczęsto widuje się dzieci na uniwersytetach, uczęszczających na wykłady z greckiej poezji. - Apollo pokręcił głową. - Muszę jednakże przyznać, że o ile grecka poezja była wyjątkowo wspaniała, w końcu sam fakt, że jest grecka, a my jesteśmy greckimi bogami, o czymś świadczy, to jednak twoja matka nie doceniała mojego haiku, nawet tych na jej cześć…
- Prawdopodobnie dlatego, że to poezja dla dzieci, uczących się składać pierwsze słowa w całe zdania. A ona nie ma tendencji narcystycznych i nie lubi słuchać poezji rodem z przedszkola o samej sobie
- odrzekła jadowitym tonem Sofronia, nadal chowając się za ramieniem Uriela. Wystawał co najwyżej jej kawałek twarzy. Dłonie, wciąż zaciśnięte w pięści, nadal drżały.
- Nonsens, drogie dziecko! Haiku to najwyższa forma poezji, w swojej oszczędności…
- Daruj mi wykład z poezji japońskiej!
- Sofronia, która zaczęła pomału blednąć, znów w sekundę poczerwieniała. - Słuchaj tego:
“Jeśli haiku
Jest sztuką, to nie chcę znać
Twojego IQ”
- dokończyła, wciąż wściekle czerwona. Apollo westchnął.
- To nie tak - zaprotestował, zanim ktoś stuknął go w ramię. Wysoki, szczupły mężczyzna z brązowymi, kręconymi włosami uśmiechnął się do Sofronii i Uriela życzliwie. Wyglądał całkiem sympatycznie, jak odnotowała mimochodem Sofronia. Zwykle większość bogów wyglądała, jakby urwali się z jakiejś sztuki aktorskiej o Aresie. Gniewni, ze zmarszczkami, ponurzy lub niezadowoleni ze swojego życia. Albo po prostu wkurzeni faktem, że zostali wezwani na uczelnię.
- Tu jesteś! Artemida szuka cię po całym Manhattanie, a ty ukrywasz się w Kalifornii? - mężczyzna lekko pokręcił głową. Sofronia wychynęła odrobinę bardziej zza ramienia Upsika, zerkając na niego. Czy też raczej sprawdzając, czy Apollo odwrócił się od nich i skupił na swoim nowym rozmówcy.
- Chyba nie zapomniałeś o dzisiejszym przyjęciu? - dodał nowy przybysz, bezgłośnie wypowiadając kolejne sylaby słowa “babcia”. Vlassis nie miała pojęcia, o co mu chodziło, ale zakładała, że to nie dotyczyło ani jej, ani Upsika.
- Nawiasem mówiąc ojciec nie jest dziś w najlepszym humorze. A jakby tego było mało zaginął ulubiony paw Hery, więc jak sam rozumiesz szykuje się kolejny wprost uroczy wieczór - ciągnął mężczyzna. Sofronia delikatnie pociągnęła Uriela za rękę, jednak chłopak - dotychczas wygadany i wręcz będący na haju - teraz stał w milczeniu, jak gdyby język połknął. Dopiero po chwili lekko uniósł dłoń, machając nią:
- Cześć, tato - te słowa Upsika na nowo aktywowały Apolla, który dotychczas udawał, że słuchał Hermesa. Bóg niemal natychmiast odwrócił się do nich, znów szczerząc zęby.
- O właśnie, córeczko, poznaj swojego przyszłego teścia! - mężczyzna zamachał ramionami. - Hermesie, poznaj moją córkę Sofronię Ks…
- Miło mi pana poznać, acz szkoda, że w tak niefortunnych okolicznościach - przerwała Apollionowi brutalnie Sofronia. - Przepraszam za mojego ojca. Panowie wybaczą, mamy…
- Ależ nonsens, nonsens! Zawody mogą zaczekać. - Apollo najwyraźniej nie zamierzał odpuścić. - Phil zrozumie. Albo nawet lepiej, ja z nim porozmawiam!
- Jak to przyszłego teścia… Bierzesz ślub? - wtrącił się Upsik. Sofronia spojrzała na niego z wyraźną konsternacją w oczach, zastanawiając się, czy chłopak wyłączył się podczas całej tej dyskusji pomiędzy nią a Apollem, czy też nagle doznał jakiegoś ataku głuchoty. Jeśli tak, to bardzo mu tego zazdrościła. Taki napad ciszy byłby wyjątkowo pomocny w pobliżu Apolla.
- Coś ty? Nie znam żadnego innego syna Hermesa - odparła z westchnieniem, poprawiając okulary. - Mój ojciec jest święcie przekonany, że będziemy razem.
- No przecież jesteście taką piękną parą!
- zaprotestował Apollo. - Jak żyję, jeszcze ładniejszej pary nie widziałem!
- Poza sobą i Kasandrą?
- mruknęła zgryźliwie Sofronia. Zaraz spojrzała na Uriela z wyraźnym niepokojem. - Uriel? Uriel!
Oto bowiem Upsik był biały, bielszy nawet niż twarożek; Vlassis pospiesznie objęła go ramieniem, podtrzymując go, jakby obawiając się, że chłopak zaraz zemdleje. Jednocześnie zamordowała Apolla spojrzeniem.
- To nie jest przepowiednia - wtrącił się Hermes uprzejmym, acz stanowczym i wręcz ostrzegawczym tonem. Apollo już otworzył usta, by coś dodać, jednak pod wpływem spojrzenia Hermesa zamilkł. W tym oto bowiem momencie ten bóg, zajmujący się raczej na co dzień przenoszeniem paczek, wydawał się być… groźny. I to nie w formie “zostawię ci awizo po terminie”. W tym momencie nie było żartów. Apollo o tym najwyraźniej wiedział: zapewne pomogła w tym też dłoń Hermesa, położona w pozornie przyjacielskim geście na jego ramieniu.
- Bracie. Przyjęcie. - ton Hermesa nie pozostawiał żadnego pola do dyskusji.
- A… tak… przyjęcie - Apollo był wyraźnie niepocieszony. - No dobrze. Chodźmy. Poszukamy tego kurczaka. Koguta. Czy co tam babka znowu zgubiła… - z tymi słowy Hermes odciągnął Apolla od Upsika i Sofronii. Vlassis spojrzała zaniepokojona na swojego towarzysza. Okulary nie wskazywały nic. Poza może ewentualnym urazem psychicznym, ale faktem było to, że w pobliżu Apolla każdy doznawał urazów psychicznych i emocjonalnych. Aczkolwiek zdarzały się też - jednak - urazy mózgu. Niemniej stan Upsika na to nie wskazywał. Dziewczyna tylko delikatnie poklepała go po policzku wolną ręką, pamiętając, że chłód jej dłoni orzeźwił go wcześniej. Może teraz też pomoże? Nie miała pojęcia. Spróbowała też delikatnie go szturchnąć swoją magiczną mocą. Nie było czego tu leczyć, ale może potrzebował jakiegoś zastrzyku energii w tym osłabieniu? Może to ta ambrozja przestawała działać? No chyba przecież nie mógł mdleć na samo słowo "przepowiednia"!
- Uriel, co się dzieje? Mów do mnie - zwróciła się do niego łagodnie. W końcu w takich sytuacjach osoba, eee… porażona powinna być świadoma. Powinna kontaktować.

DEMOS

Demos tylko zmarszczył brwi, przyglądając się krytycznie zarówno Tosi, jak i Chrisowi, do którego nadal nie był przekonany. Mimo to tylko wzruszył ramionami i westchnął. Nie chciało mu się kłócić. Zresztą nie miał tego jakoś specjalnie w naturze.
Jak Hefajstos, pomyślał tylko, przyglądając się linie, stworzonej przez ojca. Im bardziej się starzał, tym częściej łapał się na tym, jak wiele cech odziedziczył po swoim rodzicu. Łagodny, flegmatyczny wręcz Hefajstos rzadko się denerwował, ale jeśli już do tego dochodziło, to człowiek miał przerąbane. Czyż Ares i Afrodyta nie przekonali się o tym osobiście? No, ale cóż, jak to mówią: diabeł w piecu pali, twórca gorące żelazo kuje, a wojna i miłość splatają się w odwiecznym uścisku, tworząc nierozwiązywalny dla nikogo innego węzeł. Czy coś. Demos zwykle raczej nie wchodził w filozofię. No po prostu było, jak było.
- Nie mamy żadnego planu ani strategii, poza tym, że liczy się to, by przeżyć - odparł, nieco zbity z tropu. W jednej bowiem sekundzie oglądał dzieło sztuki, stworzone przez ojca, by w następnym momencie wrócić do rzeczywistości i do tego małego, uroczego ćwierkadełka, orbitującego gdzieś w okolicy jego łokcia.
Boże, przecież ja bym ją mógł podnieść jedną ręką, pomyślał, przyglądając się Tosi. Dziewczyna dosłownie przypominała mu teraz małego gadatliwego ptaszka, za którym trudno było nadążyć. A takie ptaszki zwykle miały to do siebie, że ćwierkały za oknem już od piątej rano i nie potrafiły się uciszyć. Nie, żeby mu to przeszkadzało. On to nawet lubił słuchać tych uroczych puchatków.
- Nie będę się na ciebie gniewać, bo nie mam o co - odpowiedział szczerze. - To ma być zabawa, wbrew temu co sądzą o tym niektórzy studenci - dodał, rozglądając się wokoło i notując machinalnie pary, które innym przypadły. W końcu sam był w trakcie ich przetwarzania, gdy napadła go Tosia ze swoimi pretensjami wcześniej.
- Damy z siebie tyle, ile możemy, ale nie będziemy walczyć za wszelką cenę, co? Wolałbym nie zaglądać do tego demona bez duszy - dokończył, zerkając płochliwie na Sofronię, aktualnie duszoną przez jakiegoś gościa o świecących z daleka zębach rodem prezentera z kanału telezakupów Mango.
- Ty, myślisz, że on sobie wybielił te zęby wybielaczem? Albo pokrył jakąś emalią? - Thalis był zaintrygowany. Zaraz jednak się otrząsnął. - I tak, tak. Idziemy. Chodźmy - dodał z lekkim roztargnieniem, wskazując Antonette jednego z pomocników trenera. Satyr, wyraźnie już zniecierpliwiony, stukał kopytkiem w piasek, rozglądając się wokoło i zgarniając w swoje sidła rozproszonych wokoło studentów.
- Po prostu, słuchaj… nieważne, co by się działo, nie wpadaj w tryb bojowy, co? - Demos nie był pewien, czy Tosia go ma. Ale patrząc po tym, że na wzmiankę o Chrisie obsiadła go jak chmara wściekłych ptaszków, to wszystko wskazywało na to, że tak.

Amazi
Posty: 45
Rejestracja: sob kwie 24, 2021 4:58 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Amazi »

ELI I CHRIS



- Chris... braciszku, nie martw się już. Pójdzie wam świetnie! W końcu pokonałeś już tyle potworów, jesteś bardzo silny! - młoda córka Zeusa wolała skupić się na swoim bracie. Nie miała pojęcia jak mogła znaleźć swoja partnerkę i choć czuła ekscytację na samą myśl na poznanie nowej duszyczki. To jednak miała drobne obawy, że rozczaruje swoją osobą przydzieloną do niej zawodniczkę. Skoro jej nie znała musiała być z wyższych klas, a więc i jej poziom musiał być znacznie lepszy. - Nie stój tak, idź do Meg - ponagliła go.
- Spokojnie, ja widzę ją, ona mnie, kolejki do satyrów i tak są spore, mamy czas.. - oświadczył zostając z siostrą. Był już spokojny po wypadku jaki miał miejsce rankiem, choć wieści o doborze mu pary mocno go zaniepokoiły jak i sam plan na zawody. Sam labirynt nie stanowił problemu, było nim przywiązanie do drugiego zawodnika... wiedział, że porażenie drugiej osoby nie bywało u niego czymś częstym. A w tak silnym stopniu naraził inną osobę dopiero por az pierwszy... jednak czy mógł sobie zaufać w tej kwestii? Co jeśli coś go wystraszy? Co jeśli jego ciało samo zareaguje jak w tym przypadku? Rażąc wszystko co było w jego zasięgu.
Wtedy też spojrzenie tej dwójki zostało zawłaszczone przez Xarisa. Starszy student wiedział jak zwrócić na siebie uwagę w dodatku tak, by kobietom zaświeciły się oczy. Eli od razu obróciła się w jego stronę po tym miłym powitaniu.
- Hej! - to jedyne co zdążyła powiedzieć kiedy srebrnowłosy przeszedł do konkretów. Kiedy córka Zeusa w zachwycie słuchała tego, Chris skrzyżował dłonie na piersi nieco przygasł, wyraźnie było widać, że osoba starszego studenta mocno go skrępowała, był wręcz bledszy niż przed chwilą.
Złote oczy Eli spoczęły na przedstawianej zawodniczce.
- Jeju! Jaka ty jesteś śliczna! - powiedziała podekscytowana podchodząc do kobiety z szeroko otwartymi oczami. - Miło mi cię poznać! Cieszę się, że mam okazję poznać kogoś nowego. Będę się starać podczas zadania, choć moje umiejętności nie są zbyt przydatne to mam nadzieję, że nie będę ci przeszkadzać w konkurencji - mówiła, a jej drobne rączki chwyciły za brzeg koszulki sportowej jakie otrzymali od uczelni.
Chris w pełni skupiony był na zajściu przed sobą, dlatego, aż wzdrygnął się kiedy ktoś do niego nagle podbiegł. Zamarł kiedy został objęty, a potem pociągnięty w dół, by otrzymać całusa w czoło. Szeroko otwarte złote oczy wpatrywały się w brązowe, których właścicielka bardzo szybko wypowiadała wiele słów, a zszokowany mózg białowłosego nie był w stanie zarejestrować ich wszystkich. Kiedy tak życzliwa mu Antonette odbiegła, student dopiero po dłuższej chwili zdołał się otrząsnąć.
- Powodzenia... - odpowiedział w eter prostując się powoli, był lekko przyrumieniony zupełnie nie spodziewał się takiej troski od przyjaciółki, która już wcześniej okazała mu swoje wsparcie. Na jego twarzy pojawił się łagodny, ciepły uśmiech patrzył w stronę dziewczyny, która trajkotała już w towarzystwie Demosa i Megary, do której powinien w końcu podejść.
- Zgadzam się z nią bardzo. - powiedziała Eli, co przyciągnęło uwagę chłopaka do wcześniejszego towarzystwa.
- Xar, nie miałem wcześniej okazji, ale chciałem przeprosić cię za to zdarzenie z rana... cholernie mi głupio i przykro, dlatego wybacz za to. Mam nadzieję, że dobrze się już czujesz. Gdybym mógł ci to jakoś wynagrodzić, to mów śmiało - powiedział stając przed mężczyzną, Antonette faktycznie pomogła mu zebrać się do kupy, jakby odblokowała pewien przyrdzewiały wcześniej zawias.
Eli spojrzała przelotnie na rozmawiających obok chłopaków i zaraz powróciła spojrzeniem do Azalei.
- Myślisz, że będziemy walczyć tam z potworami? Ja jeszcze żadnego nie spotkałam, uczę się dopiero strzelać, ale idzie mi całkiem nieźle, choć nigdy nie próbowałam strzelać będąc przywiazana do innej osoby. Walczyłaś już kiedyś w takich warunkach? - dopytała przejęte przekładając obie dłonie na pasek idący przez jej pierś od kołczanu.




EKIPA UDUCHOWIONYCH




- Śliczny i bystry... słyszeliście? To o naszym chłopcu. Ahh czyli nie tak źle go wychowujemy - rzucił od razu Marcu przyjmując dumną postawę. Choć to Frank posiadał parę opierzonych skrzydeł, tak teraz to właśnie Marco obrastał w piórka.
- No całe dnie coś pakujemy do tego pustego łba, dobrze wiedzieć, że jakieś efekty to przynosi - podsumował Syfron krzyżując ramiona na piersi.
Al. nie miał łatwego zadania, nie mógł reagować na te komentarze, nie kiedy ktoś tak wnikliwie mu się przyglądał. Miał ochotę uciszyć te gromadkę, bo dobrze wiedział, że idąc tym tropem będzie coraz gorzej, ta trójka była jak samonapędzająca się karuzela. A syn Hadesa zdecydowanie nie był fanem duchowych rolerkosterów.
Nie zamierzał również komentować słów kobiety, po prostu ruszył za nią kiedy ta wyraziła chęć stawienia się u satyrów. Nie miał powodów by oponować przed ich związaniem, a raczej miał, jednak wyrażenie ich nic by mu nie dało. Był przyzwyczajony do znoszenia zajęć, na które nie miał wpływu ani ochoty. W końcu co roku trener wymyślał takie zabawy. A, że w poprzednich jeszcze próbował się z nich wymykać... teraz wiedział, że nie miało to najmniejszego sensu. Po prostu musiał cierpliwie wytrwać i przejść przez wyznaczone zadanie. To była najszybsza droga do spokoju.
Spojrzał jedynie na trenera, który uśmiechnął się z wyższością na jego widok. Zapewne połechtało to ego tego kozła, czy pomyślał sobie, że w końcu udało mu się złamać tego herosa? Że odniósł pewnego rodzaju zwycięstwo? Choć było to dla Ala irytujące i jakaś część jego, taka z przed lat, pragnęła odbiec w ostatniej chwili, by udać, że jedynie się zgrywał i nie zamierzał grzecznie przystępować do żadnych konkurencji. Miał dobre buty, podłoże miało niezłą przyczepność, stary kozioł nie miałby szans...
- Nawet o tym nie myśl! - warknął Syfron.
- No weź! Śmiesznie by było! Pamiętasz jak go te koziołki ganiały? - wtrącił Marco, a Frank się roześmiał.
- To było dobre, dopiero harpie go dorwały! - Frank kontynuował historyjkę.
- Ja wam dam koziołki cholerni ignoranci! To satyry są! Kozły to z was są i w dodatku Matoły!
- Jak już to Koziołki Matołki - wyszczerzył się brunet.
- Masz w sobie dziś zadziwiająco dużo gniewu mój przyjacielu, wszystko w porządku? - spytał Frank w kierunku Syfrona, który tylko westchnął ciężko.
- Wiesz Frank...- zaczął duch, jednak wtedy przerwał mu Marco.
- MACA GO! ZOBACZTA! - brunet ewidentnie się podekscytował.
- NO MATOŁ już nawet nie kozioł, zwykły MATOŁ! - strzelił go przez łepetynę najstarszy z ich grona duch.
- Ale faktycznie co to za święto dziś? - spytał, aż Frank.
- Lenaje jakieś czy cos takiego - od razu pospieszył mu z wyjaśnieniem Marco.
- Nie no to, to wiem, ale ten festiwal masanda dzisiejszego! Rano ten poparzony i doktórka, a teraz kolejna dziewczyna?! I to jeszcze Lena?! - zauważył robiąc podsumowanie Frank.
- Faktycznie dawno się tak towarzysko nie udzielał...- dusza plotkarza w Syfronie była niewiarygodnie silna, przez co satyr nawet nie dostrzegał kiedy dołączał do głupich tematów plotek wśród nich.
- Dawno? Go przecież nikt nie zmacał od prau lat!
- Weź nie przesadzaj, że aż lata, przecież niedawno miał wizytę u proktologa, a jego wnikliwe rączki na pewno pamięta do dziś - zażartował Frank i cała trójka ryknęła śmiechem i tym razem Al. nie wytrzymał i spojrzał przez ramię na tę zgraję żartownisi z mordem w oczach. Jakiś nieszczęśnik stojący za duchowym towarzystwem mógł naprawdę się wystraszyć nie wiedząc za co został spacyfikowany właśnie takim wzrokiem weterana tej uczelni.
Cóż duchy wstrzymały swoje śmiechy tylko na kilka sekund, zaraz wybuchając ponownie i ruszając za przechodzącym na arenę duetem. Al nie skomentował tego co zrobiła Helena, sam chwycił ją w pasie dla utrzymania równowagi i by bezsensownie nie machać ręką, gdzieś za jej plecami, kiedy ta się tak wkleiła w jego bok. Nie mógł zaprzeczyć, że było to praktyczne podejście. Dzięki temu od razu załapali wspólny rytm chodu krok po kroku idąc coraz sprawniej. Jak tylko stanęli na środku piaszczystej areny zabrał dłoń z pasa kobiety oczekując, by ta zrobiła to samo, przez co usłyszał buczenie i gwizdy za swoimi plecami.
- Ty wiesz co ja potrafię, a ja wiem co ty potrafisz, omawianie tego możemy sobie darować. - zaczął konkretnie, by wszelkie formalności mogli mieć za sobą. Jeśli mieli to wygrać musieli się komunikować. - Skup się na otoczeniu, wypatruj pułapek. Wszelkie przeszkody wezmę na siebie - oznajmił zaraz poprawiając dwie długie szable na swoich plecach i glocka u pasa.
- Wezmę je na siebie, o jeny, aż ja mam ciary! - Marco szturchnął Franka i obaj się wyszczerzyli.
- W końcu szykuje się dobra zabawa! - Frank strzelił z palców.
- Ty to się akurat nie ekscytuj, lepiej byś trzymał się z tyłu, w ogóle ruszcie dupę i Zmorę przyprowadźcie, bo została przy drzewach - upomniał ich, na co niechętnie zareagował Marco zaraz biegnąc we wskazane miejsce.



D



Kiedy jej partner z konkurencji nieco się zamyślił D nie przeszkadzała mu w tym. Stali w kolejce do satyra, nie była w stanie tego przyspieszyć, a więc leniwie rozglądała się po najbliższym otoczeniu, powracając spojrzeniem do albinosa dopiero kiedy ten się odezwał.
- Więc twoja motywacja nabiera odpowiedniejszego kierunku - przyznała słuchając dalej jego tłumaczeń. - Nie obruszaj się zaraz tak. Bojąc się go nie musisz od razu trząść portkami na jego widok, to nie musi być strach przed nim, a raczej tym co jego obecność niesie za sobą, czyli ból. Każdy czuje lęk przed bólem. Jeśli byś go nie czuł byłbyś zwykłym kłamcom, masochistą albo kimś o naprawdę przykrym życiu i wyrobionej znieczulicy. - wyjaśniła spokojnie swój punkt widzenia, bawiło ja zawsze jak inni wypierali emocje, które przez ogół społeczeństwa były uznawane za negatywne, niepotrzebne, za oznaki słabości, a jako herosi nikt nie chciał ich okazywać. Wielu z nich zaprzeczało jedynie samym sobie, by wpasować się w panujące tam normy społeczne, co było dla D po prostu śmieszne.
Obserwując nagłą i bardzo dynamiczną zmianę na twarzy pierwszaka nie potrafiła powstrzymać uniesienia jednego z kącików ust. Uważnie przyglądała się barwom jego twarzy, które ostatecznie zdominowane zostały przez czerwień.
- Myślę, że tak jak dany odcień jest zbiorem kilku zmieszanych barw, tak i ludzie, to najróżniejsze mieszanki i nie tak prosto dostrzec wszystkie kolory, które ktoś w sobie skrywa - stwierdziła, a kiedy usłyszała o pewnej sprzeczności w zachowaniu Drakona trochę ją to zaintrygowało. - Coś pomijasz w tej historyjce. Drakon zdecydowanie nie jest szóstkowym studentem, ale dobrze odgrywa swoją rolę chuligana. Nie kazałby ci milczeć o tym, że cię zgnoił. To w końcu pielęgnuje jego reputacje. Skoro ci groził, musiał zrobić coś, co mogłoby te reputacje zachwiać. Sam fakt, że cię nie pobił już jest podejrzany. - nie kryła swojego zdania, dobrze wiedziała, że nie każdy jawnie odsłaniał wszystkie karty, że wielu studentów było bardziej interesującymi osobami niż mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka.
Kolejne słowa Lavrenca dość mocno ją zdziwiły.
- Jak mnie nazwałeś? - to dość mocno ją zaskoczyło, jednak nie przeszkodziło w wysłuchaniu dalszych słów albinosa i wyłapaniu sensu jego wypowiedzi. - Widzisz ilu nas tu jest? To teraz wpakuj tych wszystkich studentów na dwie łodzie, wyślij na wodę i każ wzajemnie się atakować. To był jeden wielki chaos. Lubię, gdy coś się dzieje, ale to i dla mnie było za wiele... zdecydowanie bardziej odpowiada mi wizja skupienia się jedynie na tobie, labiryncie i unikaniu reszty... - wyjaśniła stukając palcem w pierś pierwszaka kiedy mówiła o nim.
- Cieszę się, że jesteś tego świadom - odparła zaraz przesuwając się w kolejce do satyra. Zaraz to ich nogi miały zostać związane.
Z nieukrywanym zainteresowaniem i uwagą wysłuchała dokładnego opisu zdolności swojego partnera z duetu. Dostrzegała w jego słowach bardzo wiele, nie tylko sam zakres umiejętności, ale to jak albinos o tym mówił było intrygujące. Nie był w pełni pewny, snuł wiele domysłów. A fakt, że dopiero stojąc w kolejce rozpoczął próby zgłębienia własnej zdolności były dość urokliwe. Czy przejmował się swoją użytecznością? Czy zwyczajnie dopiero teraz zaciekawiły go jego własne możliwości?
- Jeśli ma to co pomóc, możesz spróbować i odczytać moje emocje - zaproponowała, jednak nie z czystej chęci pomocy drugiej osobie, a zwykłej ciekawości jak byłaby postrzegana przez tak intrygującą zdolność herosa.
- Można tak to ująć. Tyle, że nie przyjmę pięciu form w pięć sekund, to nieco dłuższy proces - wyjaśniła unosząc lekko kącik ust, zabawna była ekscytacja chłopaka, ciekawym był fakt, w jakim kierunku poszło jego myślenie z tym związane.
Kiedy stanęli przed satyrem nie oponowała przed związaniem ich nóg. A stojąc już na "trzech" nogach popatrzyła na swojego kompana.
- Teraz na arenę... to co na raz i dwa? - zaproponowała pokazując palcami chodzące po powietrzu nóżki, by zwizualizować o co jej chodziło w nadanym słowami rytmie chodu. Musieli w końcu szybko zrobić miejsce dla kolejnych zawodników.
Sofja
Posty: 48
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Tallu

Post autor: Sofja »

Azalea Tallulah Brooks


Latarenka. To jedno, krótkie miano, którym Xaris określił Tallu, starczyło, by lewa z jej brwi uniosła się wyżej. Aby dziewczyna odruchowo oparła wolną dłoń o swe biodro i zaczęła rozważać w myślach, skąd chłopak wpadł na takie właśnie określenie.

Jej główną mocą była wszak manipulacja światłem, a nie jego tworzenie. Specyficznymi właściwościami swych włosów nie zwykła się zaś powszechnie chwalić. Woląc wręcz na wszelkie możliwe sposoby im przeciwdziałać, a gdy się nie dało, ukrywać je pod czapką lub kapturem dresu. I nie przypominała sobie, aby spotkała kiedykolwiek syna Ateny w takich okolicznościach. Ani też, by podzieliła się z nim informacjami o tej części swego boskiego dziedzictwa.

Ale może Xaris usłyszał o tym od kogoś innego, przemknęło jej przez myśl na mgnienie przed tym, jak zdecydowała się porzucić ten temat. Nie miała wszak w tamtej chwili czasu prowadzić w tej kwestii dokładnego śledztwa. Nie czuła też takiej potrzeby. Nie sądziła bowiem, by białowłosy mógł jej posiadaniem tej informacji jakkolwiek zaszkodzić. Co więcej, nie podejrzewała go nawet w najmniejszym stopniu, o takie intencje.
Zresztą określanie jej „Latarenką”, czy „Świetlikiem” w wydaniu Xarisa nieszczególnie jej przeszkadzało. Jego szarmancki sposób bycia był jej zdaniem niegroźny i na swój sposób nawet całkiem uroczy. Zwłaszcza że ten zdawał się traktować w równy sposób wszystkie kobiety. Ot, będąc w jej opinii z natury po prostu uprzejmym gościem.

W porządku… Jeśli oczywiście pominąć, że mimo tygodni przygotowań, wystarczyło zaledwie jedno zaskoczenie, bym zaprzepaściła najpewniej szansę zespołu Octavia na wygraną — odpowiedziała spokojnie na pytanie białowłosego, notując odruchowo w myślach informację o jego raczej niespecjalnie udanym dniu. Kwestię, o którą nie zamierzała jednak dopytywać. Z szacunku do chłopaka uznając, iż gdyby ten chciał zdradzić jej cokolwiek więcej, zrobiłby to. I jedynie ograniczając się do uważnego przyjrzenia się jego sylwetce. Próbując przez moment ocenić, czy powód jego nastroju był raczej fizyczny, jak zranienie, czy też mentalny, jak sprzeczka z kimś bliskim. Albo też, czy ten łączył je oba.

Raczej to drugie… Względnie, już załatwiona kwestia, zawyrokowała w końcu, nie dostrzegając żadnych śladów po urazach. I decydując się bardziej nie drążyć już tego tematu. Kierując swe kroki za Xarisem, myśli zaś na o wiele pilniejszą w tamtym momencie kwestię. Sprawę zapłaty.

Jeśli bowiem kontakty z bogami mogły nauczyć jednego, to iż w tym magicznym świecie nic nie było darmowe. Każda najdrobniejszą łaska, każda boska pomoc wymagała stosownej ofiary, czy odpłaty. Bogowie nie lubili, gdy śmiertelnicy byli im cokolwiek dłużni. A część z nich nie przepadała też za momentami, gdy ktoś był winny cokolwiek im dzieciom. I choć białowłosy nie był synem Temidy — bogini sprawiedliwości, lecz Ateny — bogini mądrości, Azalea wolała na wszelki wypadek tej nie podpadać. Zwłaszcza, iż córka Zeusa od dawna była jedną z jej idolek. Plasując się na liście jej autorytetów tuż za Artemidą.

Jak więc można było najlepiej odpłacić się największemu handlarzowi informacjami i plotkami uniwersytetu? Sprzedając mu kolejną.

Aktorzy mówili, że za kulisami jakiś Michael w stroju Ganimedesa rozlewał i rozdawał wszystkim nektar ambrozji — zagadnęła więc spokojnie, gdy mijali kolejne pary, krocząc w tylko znanemu Dertowi kierunku. — Niby nic nowego, ale nikt nie miał dziś grać Ganimedesa. W zasadzie chyba nikt go nigdy nie grał. A wśród ekip aktorów i ich pomocników nie ma żadnego Michaela — dodała, wzruszając ramionami i dopowiadając sobie w myślach, iż z tego, co kojarzyła, wśród studentów również nikogo o tym imieniu nie było. Z tą informacją wolała się jednak nie wyrywać. Wszak jeszcze chwilę wcześniej o Elizabeth Mayfield też pojęcia nie miała.

Jakże zdziwił więc Tallu nie tyle fakt, że została przydzielona do pary wraz z – jak oceniła – pierwszoroczną, co raczej wzrost samej dziewczyny. Prawdziwej kruszynki, której czubek głowy mogła podziwiać nawet bez wysilania się, przerastając ją prawie o głowę. Co mogło stanowić pewne utrudnienie w kwestii poruszania się. Zmuszające je do dostosowania raczej rytmu i sposobu chodu do naturalnego dla jasnowłosej niż Brooks, jak ta zaraz odnotowała w swych myślach. Ledwie mgnienie przed tym, gdy słowa syna Ateny dały radę odciągnąć całą jej uwagę od wyścigu.

Zupełnie zaskoczona przypisanymi sobie przez chłopaka zasługami, uniosła wpierw wysoko brwi, by zaraz i podnieść wolną rękę w obronnym geście. Chcąc powstrzymać swą nową partnerkę przed posiadaniem o niej złudnego wrażenia. To bowiem w perspektywie rychłego starcia z cieszącym trenera Phila, żywym labiryntem, mogło być naprawdę niebezpieczne.

Nim jednak Azalea zdążyła otworzyć swe usta, Mayfield przejęła inicjatywę, zmuszając ją swą wypowiedzią do pospiesznego zamrugania. A potem i lekkiego pacnięcia się nadal bezpiecznie schowaną klingą miecza w swe ramię, aby upewnić się, że nie przysnęła. Ani też się nie przesłyszała.

Powtórna analiza zdarzeń, którą Tallu zaraz szybko wykonała w swych myślach, wykazała jednak, że nie. I jakkolwiek by to niecodzienne nie było, Elizabeth naprawdę zaczęła ich znajomość nie od przywitania się, a wielkiego entuzjazmu i obdarzenia jej komplementem. Wyraźnie nie lubiąc stereotypów, sztywnych konwenansów i będąc naprawdę oryginalną jednostką.

No.. będzie ciekawie, podsumowała brunetka w myślach, nim uśmiechnęła się lekko do młodszej studentki.

Hej, hej, spokojnie młoda.Wdech, wydech, dodała w myślach. — Jesteś tu od niedawna, co? Nie przejmuj się. Po prostu potraktujmy to, jak trening i dajmy z siebie wszystko. A jak nam nie wyjdzie, to kiedyś będziemy miały powód do śmiechu — zaproponowała, chcąc uspokoić dziewczynę. Ta bowiem zdawała się bardziej przejmować jej reakcją niż wygraną. Nie traktując zwycięstwa niczym kwestii życia i śmierci. A skoro tak, zdaniem Tallulah nie miało sensu się niepotrzebnie narażać ani też nadto wysilać. O wiele lepszym pomysłem w jej mniemaniu było przejść przez zadanie wolniej, jednak uważniej, a tym samym i bezpieczniej. Nie ryzykując niepotrzebnie i nie popełniając też przez pośpiech i nieuwagę, być może tragicznych w skutkach błędów.

I wybacz, ale z tą hydrą, o której mówił Xaris to tylko w takiej grze — zaczęła zaraz też wyjaśniać, jednak nim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, tuż obok nich, a konkretnie przy towarzyszącym dotąd jasnowłosej chłopaku, zjawiła się Antonette. Skutecznie zmuszając ciemnowłosą do cofnięcia się kilku kroków, by – jak miała nadzieję – przed wzrokiem młodszej studentki zasłoniła ją sylwetka Derta. Uznając zejście Johnson nie tylko z drogi, ale i z widoku za najlepsze możliwe wyjście. Tak, aby jej niepotrzebnie nie prowokować. Wychodziła bowiem z założenia, że szaleńców lepiej było nie denerwować. Zwłaszcza nie, gdy ci najchętniej usunęliby cię sobie z drogi. A była przekonana, że w swej szaleńczej miłości do Octavia, Antonette widziała ją właśnie jako przeszkodę, której należało się koniecznie, jak najszybciej pozbyć.

Z tego właśnie powodu Brooks odetchnęła z ulgą, dopiero gdy szatynka powróciła do Demosa, pozostawiając ich czwórkę być może w lekkim szoku, ale przynajmniej bez wszczynania nikomu niepotrzebnych kłótni. I co najważniejsze, po dwukrotnym upewnieniu się, że Antonette nie zmieniła jednak zdania i nie postanowiła wrócić, pozwalając Tallu znów skupić się myślami na nadchodzącym wyścigu na trzech nogach i swojej partnerce.

Nawet jeśli to możliwe, nie sądzę, by ktokolwiek ryzykował wprowadzenie na obszar kampusu potworów. Choćby w ramach ćwiczeń. Prędzej rzucą na nas jakieś spiżowe konstrukty — wyjaśniła jej zaraz w odpowiedzi. — I nie. Nie miałam dotąd okazji walczyć tak związana. Ale jakoś damy radę. Grunt to skupić się na podstawach. Po pierwsze: chód. Musimy zdecydować jakie tempo najbardziej nam odpowiada i z której nogi będziemy zaczynać marsz po każdym zatrzymaniu. Czy z tej, którą będziemy związane, czy raczej z wolnej. Reszta to już kwestia praktyki — dodała, przedstawiając swój plan, nim przeniosła spojrzenie z Elizabeth na rozmawiającego z Xarisem chłopka. Powoli zaczynają dostrzegać między ich dwójką, w swej opinii wyraźne poza wzrostem podobieństwo. Tak jakby byli przynajmniej przyrodnim rodzeństwem. Co w przypadku półbogów o wiele częściej oznaczało tego samego boskiego rodzica, niż śmiertelnego.

To twoja siostra? — zapytała bez ogródek jasnowłosego, opierając wolną dłoń na biodrze. — Nie martw się, zaopiekuję się nią. A teraz… — kontynuowała, powracając spojrzeniem do studentki. — Czas już na nas młoda. Chodź, sprawdzimy po drodze, z której nogi normalnie zaczynasz iść. To będzie dobra wskazówka do naszej taktyki — oznajmiła, ruchem głowy wskazując znacząco na stojącego najbliżej nich satyra. Uznając, że przy ustawionej przed nim, praktycznie identycznej długością do wszystkich kolejce, zaoszczędzą przynajmniej nieco czasu na odległości. A jednocześnie ta będzie wystarczająca, by dowiedziały się z nawzajem, co nieco o normalnym sposobie chodzenia drugiej z nich. Jak tempo, czy też długość stawianych kroków, ich regularność, a także i możliwa asymetria chodu.

Dzięki Xaris — rzekła jeszcze, zerkając kątem oka na starszego z chłopaków, któremu też zaraz skinęła z szacunkiem głową. — Na razie panowie — rzuciła tuż po tym i już bez dalszej zwłoki ruszyła przed siebie we wskazane miejsce. Zaczynając chód ze swej prawej nogi.

Awatar użytkownika
Eru
Posty: 36
Rejestracja: ndz kwie 25, 2021 1:11 pm

Re: Uniwersytet Dawnej Grecji [fantasy, nieograniczone, mieszane, nabór]

Post autor: Eru »

Megara wciąż była lekko otępiała po piorunującym spotkaniu z mocami Chrisa. Jakby ktoś przytłumił świat, zwolnił jego tempo i dodał filtr snu. Nawet mimo pomocy Sofronii, której subtelna moc koiła nerwy jak ciepły koc o poranku, wszystko docierało do niej z opóźnieniem. Tosia, Demos, bieg — a nawet to, że połączono ją w parę z synem Zeusa — wszystko to istniało jakby obok, przesuwając się leniwie po krawędzi świadomości.

Nawet fakt, że bieg był niebezpieczny, co w ich świecie było przecież niemal oczywistością.
Zapewne to efekt szoku psychicznego, który dopiero co zaczął z niej odpływać. Zdjęła wcześniej biżuterię z głowy i palców — skóra nie nosiła już śladów oparzeń. Niespiesznie, niemal mimochodem, rzuciła okiem na Chrisa, potem na Tosię.
– Tosieńko, nikt ci się nie wcina… – mruknęła pod nosem, z cichym westchnieniem.

Zatrzymała się jeszcze na moment, obserwując otoczenie z bezpiecznego dystansu. W tłumie wychwyciła znajomą sylwetkę — Octavio przemykał między grupkami jak cień, wyraźnie próbując umknąć ich spojrzeniom. Wyglądał, jakby spodziewał się, że ktoś zawoła jego imię i skieruje nań uwagę Tosi — tej jednej osoby, od której najchętniej by zniknął.

Nie udało mu się jednak całkowicie uciec. Meg zdążyła dostrzec, jak czmycha, przypominając przerośniętego zająca, który umyka w gęstwinę. Może naprawdę tak dobrze się kamuflował, a może to jej umysł wciąż błądził i nie potrafił w pełni skupić się na rzeczywistości. Dopiero po chwili dotarło do niej, że właściwie powinna pójść za Chrisem, odnaleźć go, i — po pierwsze — wlepić mu plaskacza w blond czuprynę za to, że naelektryzował ją, a nie jej telefon. Po drugie — nakazać mu codziennie dostarczać jej małą czarną w ramach pokuty.

Nie była na niego zła. Wiedziała, jak to jest działać impulsywnie, z emocji. Jak łatwo tracą kontrolę ci, którzy mają zbyt wiele mocy. Ale kto powiedział, że nie można wyciągnąć z takiego stanu jakiejś korzyści?
Wymknęła się więc bezgłośnie z towarzystwa i ruszyła w stronę bliźniąt, Xara i Tallu.
– No witam – powiedziała, przybierając nieprzeniknioną minę. Spojrzała na dziewczęta — partnerki w biegu — które różniły się od siebie jak dzień i noc, i dokładnie tak się też prezentowały. Mrugnęła porozumiewawczo do Eli, po czym przeniosła wzrok na Chrisa. Czekała. Nie mówiła nic — nie chciała mu przerywać rozmowy z Xarem. Zamiast tego położyła dłoń na jego ramieniu. To mogło znaczyć wszystko — od cichego wsparcia po nieme: „Teraz, gnojku, pogadamy”.



Tymczasem Octavio wciąż lawirował gdzieś po obrzeżach tłumu, próbując unikać wzroku Tosi i znaleźć się bliżej Xara. Po cichu liczył, że może dziś los się uśmiechnie, a Afrodyta okaże łaskę i przydzieli mu w parze Tallu. Ale wyglądało na to, że tym razem pałeczkę trzymał inny bóg — mniej wrażliwy na heroskie pragnienia.

Ktoś kiedyś powiedział, że nie można mieć wszystkiego. Laveau zawsze dodawał swoje: Nie można mieć wszystkiego od razu. A to oznaczało tylko jedno — trzeba działać. A on właśnie zaczynał.

Nie szedł już jak cień. Teraz jego krok był dziarski, a spojrzenie nabrało blasku, delikatnych iskierek radości. I choć gdzieś z tyłu głowy czuł ciężar spojrzenia Tosi, które czasem dosięgało go z oddali jak rykoszet, dziś nie zamierzał się cofać. Nie chodziło przecież o to, że jej nie lubił — lubił, może nie tak, jak ona by sobie życzyła, ale jednak… To „ale” wbijało się w jego myśli za każdym razem, gdy ją widział.
Tym razem jednak jego uwagę pochłaniała zupełnie inna osoba. Tallu.
– Witam, witam i o zdrowie pytam! Jak się czujecie? – rzucił radośnie, wbijając się bezceremonialnie w rozmowę. Stanął obok Xara, udając, że tylko przypadkiem znalazł się w zasięgu wzroku Tallu, choć tak naprawdę wszystko było starannie wymierzone. Nie wiedział tylko, że swoją obecnością może wprawiać dziewczynę w jeszcze większy dyskomfort niż spojrzenie Tosi jego samego.

Przez chwilę rozważał, czy nie rzucić jakiegoś błyskotliwego powitania — czegoś książęcego, z bajki, którą oglądali kiedyś z Urielem i Sofronią w nocy na dyżurze. Tego pamiętnego wieczoru, gdy zamiast jednej pizzy zamówili przez przypadek jedenaście, i biedny Uriel musiał to wszystko donieść.

Zrezygnował. Zamiast tego pozostał przy swoim klasycznym uśmiechu, zerkając na Tallu niby ukradkiem — i próbując nie wyglądać jak mysz wpatrzona w bardzo, bardzo ładny ser.
– Jak tam, dajesz radę? – rzucił do syna Ateny, choć jego spojrzenie co chwilę znów powracało do jednej osoby.

Sofja
Posty: 48
Rejestracja: pn kwie 26, 2021 10:02 am

Uriel

Post autor: Sofja »

Uriel Panos Sykes


Jeden krzyk. Dokładnie tyle wystarczyłoby zdaniem Uriela, by obudzić zmarłego. Tylko ten jeden, ogłuszający, przeciągły wrzask, który zapewne – nawet nie próbując – dał się słyszeć i w samych Podziemiach.

Czy wszyscy bogowie mają wbudowany megafon? Bo jeśli tak, na co im wysyłać wiadomości skoro mogliby po prostu do siebie krzyczeć?, przebiegło mu przez myśl na sekundę przed tym, jak Sofronia, która jeszcze mgnienie wcześniej twierdziła, że wszystko jest w porządku, wtuliła się w niego. Tak jakby on stał się jej ostatnią deską ratunku z tej sytuacji, jak gdyby tylko on mógł ochronić ją przed tym, co miało nadejść. A raczej KTO.

Zerkając na nią z troską, odruchowo objął ją mocniej ramieniem, przyciągając bliżej siebie. Gotów zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze. Ba, szykując się do tego, by po prostu dziewczynę stamtąd zabrać. Teleportować się, jak najdalej od areny, trenera Phila i źródła krzyku, bo właśnie tego jego Promyczek zdawał mu się potrzebować.

I prawdopodobnie Sykes właśnie to by zrobił, gdyby tylko w chwili, kiedy już miał znaleźć w swoim telefonie zdjęcie dowolnego, byle jak najdalej położonego miejsca, osoba, od której Vlassis chciała uciec, nie znalazła się tuż obok nich. Rozpoczynając przemowę, nie tylko zdolną odciągnąć myśli chłopaka od telefonu, ale i zmusić go do zakwestionowania jakości swojego słuchu.

Choć bowiem docierały do niego wypowiadane przez boga słowa, i mimo że ten zdawał się rozpocząć swą wypowiedź po angielsku, były one zdaniem UPSika tak absurdalne, tak niemożliwe by były prawdą, że zupełnie nie potrafił zrozumieć ich sensu. Będąc gotowym niemal przysiąc, iż tak gdzieś po drugim zdaniu Apollo przerzucił się na grekę. I to dawną, wręcz pierwotną, równie starożytną, co samo bóstwo. A on właśnie odkrył, że wersja próbna pakietu Greka+ jakiegoś automatycznego tłumacza, który Hermes, bóg wszak też języków, postanowił nagle nieoficjalnie przetestować na swych dzieciakach, nie obejmuje spotkań z bogami.

Nim więc Uriel został zmiażdżony, wgnieciony w swego Promyczka, jakby Apollin próbował uczynić z nich jeden organizm na podobieństwo Hermafrodyty, i ogółem rzecz biorąc sponiewierany, do jego świadomości dotarło jedynie, że on i Sofronia zdaniem boga muzyki byli nierozerwalnie związani ze sobą. Co w kontekście czekającego ich biegu i pomysłu trenera, zdawałoby się mu nawet całkiem udanym żartem, gdyby tylko potrafił zapomnieć o tym, jakie inne domeny przypadły w udziale temu konkretnemu bóstwu. A dokładniej jedna z nich, gdyż zarówno poezja, uzdrawianie, czy łucznictwo, ba nawet zaraza, nie zdawały mu się w tamtej chwili groźnie. W przeciwieństwie do przepowiedni. Wypowiedzianych najczęściej rymami, nieraz niezwykle zagmatwanych prawd dotyczących czyjegoś przeznaczenia.

W ich kontekście nierozerwalność jego losu z losem dziewczyny brzmiała w jego uszach aż nader niepokojąco. Szczególnie iż znał dość mitów, aby wiedzieć, że czego tylko by się nie robiło, nie dało się od wypowiedzianej przepowiedni uciec. A wszelkie próby przeciwdziałania się jej, kończyły się i tak koniec końców jej wypełnieniem.

Czując nieprzyjemny ucisk w żołądku na samą myśl, że tak właśnie będzie i z wróżbą, którą otrzymał od Vlassis, odzyskawszy wreszcie swobodę ruchu, Sykes uniósł dłoń, by potrzeć swą szyję w miejscu, w którym boleśnie – za sprawą uścisku Apolla – moment wcześniej wbijał się w nią jego kolczyk. Wykonany z niebiańskiego spiżu, o kształcie pojedynczego piórka i jak na złość niezwykle ostro zakończony.

Może powinien zacząć nosić coś bezpieczniejszego, pomyślał, próbując usilnie skupić swe myśli na czymkolwiek innym niż wspomnieniu pozornie zwyczajnej i zazwyczaj miłej, rudowłosej śmiertelniczki. Ich Delfickiej Wyroczni, którą spotkał w tej roli w swym życiu tylko raz. Nawet w takiej chwili i niezależnie od wpływu ambrozji, potrafiąc doskonale odtworzyć w swej pamięci moment, gdy wśród zielonych oparów dymu, oczy kobiety zrobiły się puste i białe, a ta przemówiła nieswoim głosem. Wypowiadając przepowiednię, od której zaczęła się zarówno jego trzyosobowa misja, jak i problemy z Erosem.

A gdy w chwili próby wyboru dokonasz,

Tego, co miałeś, ocalić nie zdołasz…

Jak na złość, mimo starań Uriela, jego mózg zaraz nacisnął jednak „odtwórz”, puszczając niczym stare, urwane nagranie, ostatnie wersy tego wiersza. Te dwa zdania, skierowane wtenczas wyłącznie do niego i w jego mniemaniu mogące równie dobrze brzmieć „przydzielonemu zadaniu nie podołasz, Erosa wkurzysz, gdy się od wyroku odwołasz”, gdyż wyszłoby na jedno i to samo. Ale nie spierał się w tej kwestii z Wyrocznią. Jej wersja też była ładna. I pozostawiała znacznie szersze pole do interpretacji ostatniego wersu.

Usłyszał kiedyś, że ponoć najgorsze przepowiednie formowane były w limeryki. Nieco lepsze od nich były sonety, a otrzymanie jednej w formie epigramatu można było uznać za powód do świętowania. Nie znał się jednak na poezji na tyle dobrze, by wiedzieć, gdzie na tej skali umieścić wierszyk, który sam wtenczas usłyszał. Ani też, gdzie plasowało się na niej haiku.

A to właśnie dopiero ono dało radę przerwać jego rozważania, zmuszające powoli jego serce do coraz bardziej pospiesznego bicia, dłonie do lekkiego drżenia i płuca do brania coraz to szybszego, urywanego oddechu. Przywołało go do rzeczywistości i – jak zauważył – nieprzerwanie toczącej się przez ten cały czas rozmowy między chodzącym słońcem a jego Promyczkiem. Ku jego zdziwieniu prezentującym akurat popis japońskiej poezji własnego autorstwa.

Słysząc to, odruchowo cichutko zagwizdał w wyrazie podziwu, po czym uniósł prawą dłoń i z wręcz z chirurgiczną precyzją zaczął na palcach liczyć sylaby składające się na każdy z trzech, króciutkich wersów. Tak, aby upewnić się, że w tych znajduje się odpowiednio pięć, siedem i znów pięć z nich. I skupić na nich uwagę na tyle mocno, by dać radę zapomnieć o Erosie i wszelkich przepowiedniach. Znów uciekając tak od swych problemów.

Kiedy zaś jego obliczenia wykazały, iż faktycznie haiku Promyczka trzyma się zasad… no cóż, haiku, a on już miał pogratulować autorce, kątem oka dostrzegł, iż znikąd pojawił się za Apollinem mężczyzna. Dosłownie zmaterializował się kawałek za jego plecami, ścigając z głowy uskrzydloną czapeczkę. I… unosząc się kawałek nad ziemią. Zawisając nad nią z pomocą swych conversów wyposażonych w parę dzielnie machających skrzydeł.

To wystarczyło, aby Sykes zapomniał o gratulacjach i wszelkiej poezji. W pełni skupiając się na sylwetce przybysza, którego mimo upływu czasu bez problemu rozpoznał. Zwłaszcza, iż ten poza przywdzianym strojem, który zamienił z ubrania pilota na ciuchy kuriera, nie zmienił się ani odrobinę. Wciąż mogąc pochwalić się burzą równie kręconych włosów, co jego, z tą różnicą, iż nie jasnych, lecz ciemnych jak heban.

Tatuś!, pomyślał Uriel, wpatrując się, jak przybysz stuka Apollina w ramię. I choć blondyn chciał, by było inaczej, zupełnie nie miał pojęcia, jak powinien się w tej sytuacji zachowywać. Wszak, nawet jeśli łączyło go z Hermesem pokrewieństwo, nie byli ze sobą tak blisko, jak by sobie tego życzył. A do tego jego ojciec był bogiem. Może z racji swej pracy nieco bliżej trzymającym się z ludźmi niż większość pozostałych Olimpijczyków, ale nadal zdolnym zamienić go za karę w żółwia.

Albo owce, jeśli miałby akurat dobry humor, dopowiedział odruchowo, starając się przypomnieć sobie, co o spotkaniach z boskimi rodzicami i sposobach ich powitania mówiono na kursie wprowadzającym do boskiego świata. Nie potrafił bowiem zdecydować się między rzuceniem się na Hermesa i wyściskaniem go za wszelkie lata nieobecności a próbą nakłonienia go do przybicia żółwika lub chociaż piątki. I miał nieodparte wrażenie, że słowa „nie jesteś niebieski”, od których zaczął poprzednio, tym razem mógłby się już nie sprawdzić.

A może powinienem po prostu zasalutować?, pytał się w duchu, starając się nadążyć za przekazywanymi Apollinowi przez boskiego posłańca wieściami. Brzmiącymi trochę, jak zapowiedź przyszłego zadania pod tytułem „znajdźcie ptaka Hery”, które miał wrażenie, iż przypadnie w udziale jakiejś grupce herosów najdalej pod koniec Lenajów.

A najprawdopodobniej to jeszcze przed kolacją, podsumował, nim w końcu zdecydował się na swoim zdaniem najbardziej bezpieczną opcję przywitania z Hermesem, czyli nieco niepewne, zwyczajne „hej tato”, połączone z lekkim machaniem.

To starczyło, aby zwrócić na niego uwagę obydwu, dotąd zajętych rozmową bogów. I o ile w przypadku Apolla oznaczało to początek kolejnej przekomarzanki z córką, to w przypadku psychopompa skończyło się jedynie na lekkim uśmiechu i dokładnym przyjrzeniu się synowi. Na tyle uważnym, iż ten miał wrażenie, że gdy tylko oczy ich dwójki na moment się spotkały, choć trwało to ledwie mgnienie, zdążyli z ich pomocą przeprowadzić krótką, lecz znaczącą rozmowę.

Synu?, zaczął ją Hermes, mierząc Uriela wzrokiem jasno mówiącym „musimy poważnie porozmawiać”.

Tak tato?, odpowiedział mu niepewnie chłopak, lekko przekrzywiając głowę i próbując udawać niewiniątko.

Jesteś nietrzeźwy, stwierdził bóg lekko karcącym spojrzeniem swych zielonych tęczówek. Jasno mówiącym, że czego, tylko by jego syn w tamtej chwili nie próbował, oszukać boga złodziei i krętaczy rady by nie dał. Szczególnie nie po ilości spamu, który mu wysłał. Nawet jeśli Sykes nie sądził, że Hermes owe wiadomości przeczytał. A i nie miał pewności, czy je w ogóle otrzymał.

Proszę, nie mów mamie, odparł mimo tego zaraz, zmieniając taktykę i wpatrując się w ojca błagalnie.

Ambrozja?, zapytał ten, jedynie unosząc nieznacznie jedną brew, choć zdawał się znać odpowiedź już po samych symptomach syna.

Ambrozja, przyznał się Uriel ze skwaszoną miną, a bóg cicho westchnął, co mogło znaczyć równie dobrze „jak ja to rozumiem”, co i „i co ja mam z tobą zrobić?”, czy „na Mojry, jestem już na to stanowczo za stary”. Co biorąc pod uwagę, że miał ze trzy tysiące lat, a wyglądał na niespełna czterdziestolatka, miało jednocześnie sens i nie miało go w ogóle.

Zanim jednak blondyn zdążył zdecydować się na jakąś, konkretną interpretację owego westchnienia, do jego myśli przedarło się ze sporym opóźnieniem jedno, niezwykle kluczowe, wypowiedziane przez Apollina zdanie. Sposób, w jaki ten przedstawił Hermesa Sofronii, nazywając go przyszłym teściem. Mianem, które nigdy nie przyszłoby Urielowi na myśl, chyba że… dziewczyna miała niedługo wziąć z kimś ślub. I nie tylko mu o tym nie powiedziała, ale jeszcze go w dodatku nawet nie zaprosiła. Choćby tylko na sypanie kwiatów! A przecież najwyraźniej był przyrodnim bratem pana młodego.

Nie czekał więc ani sekundy z wyrażeniem swego zbulwersowania jej postawą. Zupełnie nie przejął się tym, że wtrąca się w rozmowę na zupełnie inny temat. Ani też, że w zasadzie przerywa wypowiedź boga. Chciał, wręcz potrzebował wtedy, natychmiast, dowiedzieć się od swego Promyczka, jaka jest prawda. I jeśli ta mu potwierdzi jego wnioski, to jej pogratulować. Nawet jeśli planował tuż po tym poboczyć się na nią przez chwilę o to, że do poinformowania go o takich rzeczach potrzebowała aż boskiej interwencji.

Sofronia jednak miast tego zaprzeczyła. Zmuszając go do zamrugania w wyraźnie jednoczesnego niedowierzania, iż dziewczyna nie zna Lavrence’a, jak i tego, jak dziwną ulgę przyniosła Urielowi świadomość, że jego Promyczek przynajmniej przez chwilę zostanie jeszcze… obok. Coś podpowiadało mu bowiem, że zamążpójście Vlassis, czy nawet wejście przez nią w stały związek, zmieniłoby więcej, niż był to w stanie przyznać. Komplikując rzeczy, które do spotkania z Apollinem zdawały mu się proste. A które wbrew wcześniejszej uldze i nadziejom Uriela, skomplikowały kolejne słowa kolorowołosej. Nie tylko pozwalając, by kwestie i sprawy, od których nieustannie uciekał, go dogoniły. Lecz i sprowadzając wraz nimi o wiele straszniejszego od nich ich kumpla. Jawiącej mu się jako dwumetrowy zapaśnik sumo o mięśniach kulturysty, Nieuchronności Losu.

Oto bowiem sam Apollo, bóg przepowiedni, słowami swej córki zapowiedział mu, iż jej los jest nie tylko nieuchronnie związany z jego, ale i o wiele ściślej niż Sykes mógłby podejrzewać. W sposób dający Erosowi wreszcie możliwość dokonać swej zemsty. W dodatku wysługując się do tego dziewczyną, jakby ta wystarczająco już nie wycierpiała. I najpewniej z pomocą trzeciego pionu na szachownicy, aby nie powtarzać czynu Zefira, sprowadzając na Uriela zagładę.

Patrząc w oczy boga muzyki i podziwiając, jak ten szczerzy zęby w szerokim, pełnym dumy uśmiechu, blondyn czuł, że robi mu się słabo. Jak w jednej chwili, choć stał spokojnie, grunt pod nogami usunął mu się, spychając go głęboko do Hadesu, aż na sam skraj Otchłani. Pozwalając mu niemal poczuć chrzęszczący pod stopami żwir. Mieszając jego myśli o nieuchronnej śmierci z dziwnym poczuciem, że w tamtej chwili, stoi dosłownie na jej progu. Z każdym kolejnym, coraz szybszym uderzeniem serca, zsuwając się w stronę ziejącej pod nim jamy. I nie mogąc tego w żaden sposób powstrzymać.

Przestań, starał się sobie mówić. Uspokój się, nie rób scen, upominał, próbując zmusić swe myśli do skupienia na czymkolwiek innym, niż czarnych wizjach. Jak mozolne wyliczanie w myślach wszystkich prac Heraklesa, które zazwyczaj mu pomagało. Czy szybkie rozglądanie się po otoczeniu w poszukiwaniu czegoś, co odciągnie jego uwagę. Niestety tym razem nie dając mu dojść w tym dalej niż do zabicia lwa nemejskiego. Będąc pewnym, że zaraz, ledwie za moment, skończy zupełnie, jak on. I dziwnie czując się odciętym, wręcz oderwanym od swego ciała. Niezdolnym do wykonania nim jakiegokolwiek ruchu. Jak gdyby ktoś odebrał mu nad tym kontrolę. Jakby zaciskał boleśnie palce na jego ramionach, śmiejąc się złośliwie. I sterując jego myślami za niego. Podsuwając mu wizję trzech, starszych kobiet, wśród zwałów błękitnej, błyszczącej nici. Jednej z wrzecionem w ręce wyraźnie skupionej na pracy. Drugiej z suwmiarką, mierzącej z uwagą wyjątkowo bliski końca kawałek nici. I trzeciej, trzymającej w bolesny, potęgujący ból sposób ostrze nożyce na skraju nici, tuż za końcem miary towarzyszki. Wyraźnie gotowej przeciąć ją w każdej chwili.

Chciał uciec stamtąd. Zamknąć oczy, teleportować się, jak najdalej, schować pod kołdrą, przytulić Marshmallow i udawać, że żadna z kobiet nie spogląda przy swej pracy na niego. Tak, jakby był tuż obok nich. Jednak mógł tylko patrzeć. Podziwiać, jak nożyce zamykają się powoli wokół nici. Czekając, aż do jego uszu dotrze ten jakże charakterystyczny dźwięk przecinającego powietrze metalu, który zaraz miał zetknąć się ze sobą.

Nie dosłyszał go. Coś, jakiś impuls, wyrwało go z tego wytworu panicznej fantazji. Na nowo wrzucając go do swego ciała. Pozwalając mu skupić się na drżących, spoconych dłoniach. Na coraz mocniej bijącym sercu i przyspieszonym, płytkim oddechu. Dając mu nawet wyciągnąć przed siebie, nieco bezwładnie rękę, w stronę miejsca, w którym dopiero co stał bóg oszustów.

Czekaj tato, proszę… Lavrence… — zmusił się z trudem, by zacząć, dopiero w tamtej chwili, ku swej rozpaczy odkrywając, że Hermes zniknął równie niespodziewanie, co się wcześniej pojawił. Zabierając ze sobą nie tylko Apolla, ale i szansę, aby starszy z jego synów wstawił się u niego za swym młodszym bratem. Prosząc go, aby odbył z nim, choć tę jedną rozmowę, na którą ten zdecydowanie wystarczająco długo już czekał. I by zdradził mu w niej, gdzie przebywa Yvanna. Lub chociaż co stało się z nią po jej odejściu.

Czując ucisk w piersi, Sykes cofnął swą dłoń, zaciskając drżące palce na swojej koszulce na wysokości serca. I półprzytomnym, rozbieganym wzrokiem rozejrzał się po otoczeniu. Mając nadzieję, że dojrzy w nim cokolwiek, co w miejsce Hermesa odciągnie jego myśli od jego stanu. A gdy nic szczególnego nie rzuciło mu się w oczy, próbując zmusić się do odnalezienia trzech niebieskich elementów swego otoczenia. Jak… niebo. Koszulka jednego z satyrów, czy… włosy jego Promyczka.

Dopiero w tamtej chwili zdając sobie sprawę, że dziewczyna, będąc cały czas obok, stara mu się jakoś pomóc, spróbował skupić całą swą uwagę na niej. Zaczynając od tak prostych rzeczy, jak opisanie w myślach faktury jej włosów. Puchatych, miękkich, delikatnych, jak… wata cukrowa. Niczym owcze runo. Starał się przy tym zmusić swe ciało do brania kolejnych oddechów w rytm powoli, z trudem wymienianych skojarzeń. Jak bardzo absurdalne te by nie były. I niezależnie od tego, jak wielkie prawo Vlassis miałby, aby się za nie obrazić, gdyby te kiedykolwiek dotarły do jej uszu.

Kiedy zaś skończyły mu się sposoby na określenie jej fryzury, przeszedł do jej oczu. Jasnych, zielonych niczym wiosenna trawa. A jednak bardziej nawet od tejże nieruchomych, nieprzeniknionych, wręcz kamiennych, jakby ktoś piękną, żywą roślinę zmienił w rzeźbę.

W tamtej chwili te właśnie tęczówki przyglądały mu się bacznie, najpewniej starając się ustalić jego stan. Lub też oceniając skalę jego głupoty na niemożliwą do zaradzenia jej. Przeskoczenia i wyleczenia, najpewniej mając w tym absolutną rację. I nawet nie wiedząc, jak swym stoickim spokojem mu pomagają.

A więc… masz na drugie Ksantypa? — wypalił, wreszcie zmuszając swój oddech do powrotu do względnie normalniejszego rytmu. Wciąż czując, jak mocno wali mu serce, nakręcane dodatkowo przez wciąż wpływającą na niego ambrozję, lecz mimo to starając skupić się na wszystkim innym niż na tym uczuciu. Próbując sobie powtarzać, że jeszcze nie umiera. I wycierając dłonie w spodnie, szukając tematu, który mógłby odciągnąć jego myśli od jego stanu. — Mnie dali Panos… Cud, że nie nazwali mnie Hermdemius. To zdecydowanie byłoby w stylu moich rodziców. Tylko wtedy nazywałbym się zapewne Dakota. Dakota Hermdemius Lawson — wyznał, wzruszając ramionami, by zamaskować wciąż lekko drżące mu ręce. I starając się nie myśleć o jakże prawdopodobnej wizji, w której jeszcze przed jego narodzinami, jego matka specjalnie zmienia swoje nazwisko. Tak, aby i w tej wersji utrzymać unikalne połączenie inicjałów pierworodnego, tworzących nazwę jakiejś firmy kurierskiej, co było jej drobnym żartem, a zarazem i przyjacielskim pstryczkiem w nos posłańca bogów. Taką malutką oznaką buntu przeciw zasadom, że boscy rodzice w większości opuszczali śmiertelnych rodziców swych półboskich dzieci po narodzinach tychże. I jednocześnie też nawiązaniem do jej pierwszego spotkania z bogiem.

Pospiesznie zamrugał, starając się odpędzić towarzyszący wspomnieniu matki smutek. Jak i nieprzyjemne myśli, mówiące o tym, że Eros dołoży wszelkich starań, aby umarł, już nigdy jej nie spotykając. Nie mogąc jej przytulić, pogadać z nią twarzą w twarz, a nie przez jakiś komunikator. Buntując się przeciw takiemu końcowi, próbując powtarzać sobie jej własne słowa. Krótką lekcję, którą mu niegdyś dawała, mówiącą o tym, że według starożytnych Greków istniały nie jeden, a cztery rodzaje miłości. I tylko jeden z nich nosił imię pragnącego zapewne jego zguby boga. Agape — miłość bezwarunkową, philię — miłość przyjacielską i wreszcie storge — miłość rodzinną, którą to właśnie Uriel darzył swą matkę, pozostawiając poza jego władaniem.

Właśnie ten opór przeciw akceptacji ekspansji Erosa na nieprzynależące mu domeny, skłonił Sykesa do zmuszenia się do niesięgającego jego oczu uśmiechu. Do głębokiego wdechu i powolnego wydechu, dla uspokojenia wciąż nadto gotowego do ucieczki ciała. A potem i do klaśnięcia w dłonie i wskazania palcem prawej z nich w niebo. Tak, jakby chciał rzucić bogu miłości wyzwanie.

Philia nie jest twoja. Nic więc ci do mojego Promyczka, pomyślał, mrużąc oczy. Zupełnie nie zważając na fakt, iż doskonale wiedział, że o wiele większą ilością philii Sofronia była skłonna obdarzyć Megarę, Octavia, czy choćby i Theo, niż jego. On sam bowiem był w tamtej chwili gotów ofiarować jej Vlassis tyle, ile ta by tylko zechciała.

Dobra! Będzie tego! Nie wiem, jak ty Promyczku, ale ja nie pozwolę, by bogowie tak łatwo zepsuli nam to święto. Przejdziemy przez to wspólnie. Wejdziemy do labiryntu i będziemy się po prostu dobrze bawić — oznajmił, odwracając się do kolorowowłosej i uśmiechając się nieco szerzej, z buntowniczym błyskiem w oku, nim pstryknął trzykrotnie palcami. — Weź moją rękę, przysięgam ci, że to przetrwamy! — zaśpiewał kawałek refrenu piosenki „Livin' On A Prayer” zespołu Bon Jovi, jednocześnie wyciągając ku Sofronii swą prawą dłoń. — Razem. A jeśli jakiś bóg ma coś przeciwko temu, to niech porozmawia sobie z trenerem Philem albo i samymi Mojrami — dodał, nie przejmując się powoli rozchodzącym się po jego ciele zmęczeniem ani też ewentualnymi konsekwencjami swej wypowiedzi. Miast tego jedynie, biorąc ostatni głębszy oddech dla uspokojenia. I z szerokim i pełnym wiary we własne słowa uśmiechem, wpatrując się wprost w oczy dziewczyny. Czekając na jej zgodę, lub odmowę.

ODPOWIEDZ